Uwierzyć Jezusowi. Rekolekcje ze św. Markiem - Ks. Krzysztof Wons SDS - ebook

Uwierzyć Jezusowi. Rekolekcje ze św. Markiem ebook

ks. Krzysztof Wons SDS

4,5

Opis

Książka stanowi wyraz doświadczeń rekolekcjonisty i kierownika duchowego. Rozważania inspirowane fragmentami Ewangelii św. Marka zachęcają do wnikliwej medytacji Słowa Bożego. Publikacja może służyć jako podręcznik rekolekcyjny dla prowadzących i przeżywających rekolekcje lectio divina w grupach zamkniętych, ale także jako propozycja indywidualnej formacji w warunkach codzienności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kaczkinson

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra propozycja by przeżyć na kanwie stacjonarnych rekolekcji ks. Wonsa rekolekcje w zaciszu własnego domu. Propozycja odbycia ich przez kilka dni - tutaj tydzień to bardzo dobry pomysł na duchowy czas, np teraz w okresie Wielkiego Postu dla osób szukających właściwych dróg w budowaniu i pogłębianiu relacji z Chrystusem. Waro zacząć wlansie od tej pierwszej części by w zgodne myśli przejść przez następne etapy formacji. Bardzo polecam. Jednak nie jest to książka do "poczytania od czas do czasu" a raczej do konkretnej rekolekcyjnej pracy własnej.
00

Popularność




Wspólnocie Salwatoriańskiej z Krakowa oraz Kamedułom z Rocca di Garda

Wstęp

Nie trzeba zatem wyszukiwać «nowego programu». Program już istnieje: ten sam co zawsze, zawarty w Ewangelii i w żywej Tradycji. Jest on skupiony w istocie rzeczy wokół samego Chrystusa, którego mamy poznawać, kochać i naśladować...1Jan Paweł II

Rekolekcje lectio divina ze św. Markiem są pierwszym etapem formacji chrześcijańskiej dla osób wszystkich stanów w Kościele. Formacja ta będzie obejmowała cztery etapy rozłożone na cztery lata. Przeżycie rekolekcji ma zachęcić do codziennego pogłębiania formacji na drodze lectio divina. W ten sposób w ciągu kolejnych lat uczestnicy będą podejmowali następujące po sobie etapy formacji. Będziemy przemierzać drogę, którą proponują czterej Ewangeliści: Marek, Mateusz, Łukasz i Jan. Dlaczego taka kolejność? W porządku ksiąg Nowego Testamentu to właś­nie Mateusz, a nie Marek, otwiera ciąg czterech Ewangelii. Jak wiemy, kolejność ta nie odzwierciedla chronologii powstawania Ewangelii. Najstarszą jest Ewangelia Marka, jednak nie z tego powodu prowadzić nas będzie jako pierwsza; nie dlatego, że została zredagowana najwcześniej w stosunku do pozostałych, ale dlatego, że jest „pierwszą” ze względu na swoje przesłanie, ze względu na formację, którą proponuje wspólnocie uczniów Jezusa. Co należy przez to rozumieć?

Rekolekcyjna droga proponowana przez Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów bazuje na czterech Ewangeliach widzianych jako cztery etapy formowania dojrzałego ucznia Jezusa. Wizja rekolekcji wyrosła ze wspólnego doświadczenia modlitwy przeżywanej w klimacie pustyni, ze słuchania Słowa i medytacji. Dzięki temu przeżyciu coraz bliższa stawała się nam wizja formacji chrześcijańskiej, która absolutne pierwszeństwo daje Słowu Bożemu. Ono jest bowiem źródłem doświadczenia wiary. Jest fundamentem rozeznawania i dojrzewania do osobistego powołania w świecie. W tym kontekście coraz bliższa stawała się nam droga, na którą wskazuje wybitny współczesny biblista i żarliwy głosiciel Słowa, kardynał Carlo Maria Martini. Zwrócił on uwagę na szczególną dynamikę drogi, którą możemy odnaleźć w czterech Ewangeliach. Według kardynała Martiniego Ewangelie kryją w sobie cztery etapy dojrzewania chrześcijanina, ukazują cztery postępujące fazy formacji ucznia Jezusa. W formacji tej istnieje pewien rozwój, swoisty rodzaj napięcia i pogłębiania osobowej relacji z Jezusem. Istnieje także pewna dramaturgia w dążeniu do wiary w Jezusa. Nie jest to bynajmniej droga, która nie podlega kryzysom i niepowodzeniom; nie jest ona ciągłym wznoszeniem się ku górze. Ewangeliści przeprowadzają nas przez etapy formacji, które często są pełne zmagania, wzlotów i upadków. Dzieje się tak od pierwszego spotkania z Jezusem, słuchania Go i zafascynowania Nim, poprzez rozmiłowanie w Mistrzu i pójście za Nim. W formacji ucznia istnieje newralgiczny moment: kiedy wybieramy Jezusa i decydujemy się pójść za Nim. Na tej drodze pojawiają się momenty bardzo trudne, są chwile zmagania, wycofania się, kryzysu, dyskutowania z Jezusem, oporu i odejścia – chwilowego lub definitywnego. Wówczas uczeń traci entuzjazm i mówi: nie chcę iść dalej za Nim! Wycofuje się i wraca do swojego dawnego życia.

Każdy Ewangelista w inny sposób odsłania serce ucznia, to, co dzieje się w jego wnętrzu, kiedy usiłuje kroczyć za Jezusem; każdy pokazuje autentyczne i pozorne wybory. Odkrywają oni zamysły jego serca, gdy zdecydowanie idzie za Jezusem i gdy kroczy za Nim bez wewnętrznego przylgnięcia. Szkicują serce „ucznia pozornego”, który niby idzie za Jezusem, a tak naprawdę nie potrafi jeszcze podjąć decyzji, żeby być z Nim na zawsze. Na tym właśnie polega dramaturgia formacji ewangelicznej. Pokazuje ona ucznia nie jako giganta, świętego, który bez trudu i raz na zawsze postanawia być z Jezusem. We wszystkich Ewangeliach spotykamy ucznia Jezusa jako człowieka niezwykle kruchego i słabego, który wpatruje się w Jezusa i usiłuje iść za Nim, przyjąć Jego sposób życia, myślenia, odczuwania i działania, często jednak spuszcza oczy, odwraca się i idzie swoją drogą. Uczeń podejmuje trud, by wrócić i być na nowo z Jezusem. Uczy się tego bardzo długo, bo przez całe życie. Musi doświadczyć zachwiania wiary, zagubienia, a nawet odejścia, aby w końcu zdołał przylgnąć do Jezusa, oprzeć się na Nim i zaufać Mu do końca. Uczy się tego aż do starości. Przykładem jest tu św. Piotr. Przeżył swój kryzys i zrozumiał swoją grzeszność na dziedzińcu arcykapłańskim. Dopiero wtedy pojął zapowiedź Zmartwychwstałego: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21, 18). Słowa, które słyszy Piotr, są dobrą nowiną dla każdego ucznia, są jutrzenką nadziei na drodze za Jezusem. Pomimo swojej kruchości, swoich grzechów i buntów, które nękają nas przez całe życie, uczeń powinien uwierzyć, że jeśli wyciągnie ręce i pozwoli się przepasać innemu, Jezus poprowadzi go tam, dokąd sam nie chce iść.

Droga, którą proponują nam Ewangeliści, jest niezwykle ludzka. Uwzględnia wszystko, co ludzkie. Jest również drogą boską, ponieważ Jezus, Bóg–Człowiek, nieustannie na niej walczy o człowieka, o bliskość i wierność ucznia. Mistrz ciągle nawołuje ucznia, żeby poszedł za Nim, a jednocześnie cierpliwie czeka na niego, mimo jego oporów i powolnego dojrzewania. Jezus demaskuje to, co pozorne, dwuznaczne i uczy prostoty i jasności w podążaniu za Nim. Jego droga jest drogą łaski, bowiem łaską jest dojrzewanie i trwanie przy Nim, łaską są powroty i wierność do końca.

Niniejsza publikacja proponowana jest jako podręcznik rekolekcyjny dla prowadzących i przeżywających rekolekcje lectio divina w grupach zamkniętych. Może także służyć jako propozycja indywidualnej formacji przeżywanej w warunkach codzienności. Zachęcam jednak, aby drogę tę przeżywać z towarzyszeniem kierownika duchowego.

Krzysztof Wons SDSKraków – Rocca di Garda

„Oto rzecz, do której musisz dążyć na wszelkie sposoby: zaprawiaj się z wytrwałością i gorliwością w świętej lekturze, aż do osiągnięcia takiego stanu, że nieustanna medytacja nasyci twego ducha i, by tak rzec, Pismo Święte przemieni cię na swe podobieństwo”.Jan Kasjan

Droga lectio divina w rekolekcjach

Dynamika rekolekcji

W tradycji chrześcijańskiej istnieje praktyka, która od wieków okazuje się prawdziwą szkołą słuchania Słowa. Przypomniał o niej papież w swojej encyklice: „Konieczne jest zwłaszcza, aby słuchanie Słowa Bożego stawało się żywym spotkaniem, zgodnie z wiekową i nadal aktualną tradycją lectiodivina, pomagającą odnaleźć w biblijnym tekście żywe Słowo, które stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie”2. Lectio divina uczy, jak spotykać się ze Słowem, jak je przemodlić i przyjąć w swoim życiu. Pośród wielu momentów wyróżnianych na drodze lectio divina, jest kilka, na które zwraca się szczególną uwagę: lectio – meditatio – oratio – contemplatio. Tą drogą pójdziemy w czasie naszych rekolekcji. Pierwszym etapem na drodze lectio divina jest czytanie Słowa, zwane po łacinie „lectio”. Od przeżycia tego etapu zależy, czy wejdziemy w głąb Słowa, czy pozostaniemy „na zewnątrz”.

1. Lectio: słuchanie Słowa

Tylko Duch poprowadzi nas w głąb Słowa

Słowo Boże jest „świętą przestrzenią” działania Ducha Świętego, jest napełnione Jego natchnieniem. Chodzenie drogą Słowa Bożego jest możliwe tylko dzięki Duchowi Świętemu. To On wypełnia nas Słowem. To On prowadzi nas do przemodlenia Słowa i pokazuje nam jego głębię. Bez Ducha Świętego nikt nie może prawdziwie spotkać się ze Słowem. Nawet jeżeli ktoś doskonale zna egzegetyczne zasady interpretacji Pisma Świętego, język oryginalnych tekstów i techniki czytania Biblii, bez Ducha Świętego nie może prawdziwie spotkać się ze Słowem. I dlatego drogę lectio divina trzeba każdego dnia rozpoczynać od modlitwy do Ducha Świętego, od świadomego spotkania z Duchem Świętym. O co mamy prosić? O te dwie łaski, których sami sobie dać nie możemy.

Najpierw mamy prosić Ducha Świętego, aby nas otworzył na Słowo. Wiemy, jak często jesteśmy obciążeni różnymi problemami, mamy zamknięty umysł, psychikę, ukrywamy nasze uczucia. Potrafimy się „zaryglować” i nikogo do siebie nie dopuszczać. Dlatego mamy prosić Ducha Świętego, aby nas otworzył na Słowo. W słuchaniu Słowa Bożego najważniejszym „organem słuchu” jest serce. ­Lectio divina tak naprawdę prowadzi do doświadczenia intymnego spotkania, zjednoczenia ze Słowem osobowym w ­naszym sercu. Wszystko w lectio divina zmierza ku temu spotkaniu.

Lectio jest ściśle powiązane z auditio, czyli ze słuchaniem. Słuchanie jest pierwszym momentem w spotkaniu ze Słowem. Modlimy się także o dar słuchania, które jest związane nie tyle z pracą uszu, co serca. Dlatego bardzo potrzebujemy długiej i cierpliwej modlitwy. Potrzebujemy wzywania Ducha Świętego, aby zstąpił do naszego serca i otworzył serce zatwardziałe, pogłębił płytkie, uspokoił roztargnione i upokorzył zarozumiałe.

Prosimy także Ducha Świętego, aby otworzył przed nami Słowo. Ono jest tajemnicą Boga! Tylko Duch Święty, który zna wyżyny Boga samego, może odkrywać przed nami niezgłębione pokłady Słowa Boga. Zgłębianie Słowa będzie trwało do końca naszego życia. Nikt wcześniej nie może powiedzieć, że ostatecznie je zgłębił. Jest ono bowiem w zgłębianiu siebie nieskończone – jak nieskończony jest Bóg. Dlatego do końca życia Słowo może nas „zaskakiwać” i zadziwiać, nawet to, które czytaliśmy i nad którym medytowaliśmy wiele razy. Słowo otwiera się przed nami jako nowa głębia, niespotykana do tej pory. I nikt nie ma prawa do zamykania i ograniczania znaczenia Słowa. Nikt nie może powiedzieć, że wyczerpał znaczenie Słowa. Więcej, każdy z nas jest powołany w sposób jedyny i niepowtarzalny, zawsze oczywiście w duchu posłuszeństwa Kościołowi, do zgłębiania jednego, niepowtarzalnego Słowa.

Tylko Duch może nas prowadzić do poznania prawdy (por. J  16, 13). Jezus, ostateczne Słowo, został objawiony przez Ducha i mówi do nas: „A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w Moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14, 26). Nie wolno więc bagatelizować tego pierwszego momentu w spotkaniu ze Słowem, nie trzeba szczędzić czasu na modlitwę do Ducha Świętego, na wzywanie Go, zwłaszcza w tych dwóch zasadniczych intencjach: by otworzył nas na Słowo i by otworzył przed nami tajemnicę.

Nasze „okaleczone czytanie”

Modlitwa do Ducha Świętego podjęta przed czytaniem Słowa uświadamia nam, że wchodzimy w przestrzeń sacrum. Jednocześ­nie przechodzimy do czytania, które dobrze znamy z codzienności. W tym tkwi nie tylko nasza korzyść, ale i wielka bieda. Jesteśmy „okaleczeni” złymi nawykami czytania; jest ono często niewłaściwe. Przede wszystkim nie chce nam się czytać. Przez tę niechęć do naszego wnętrza usiłuje wejść demon lenistwa. Bada on chwile, w których nie chce się nam czytać. Dzisiejszy człowiek ulega lenistwu i czyta bardzo mało.

Nasze czytanie często przybiera styl stosowany przy lekturze gazety. Czytamy wrażeniowo, sensacyjnie, przeglądamy stronice, skupiając wzrok jedynie na tytułach i wybranych fragmentach tekstu. Bywa, że brakuje nam cierpliwości. Czytamy wybiórczo i tylko to, co nam się podoba, to, co lubimy czytać, co nas interesuje. Warto na to zwrócić uwagę, abyśmy mieli świadomość, że te pozornie niewinne obciążenia mogą także pojawić się podczas czytania Słowa Bożego.

Gdy bierzemy do ręki Biblię, musimy sobie uświadomić, że wchodzimy w lekturę, która jest jedyna i niepowtarzalna, która nie może wyglądać, jak czytanie książek czy gazet zapisanych ludzkim słowem. Czytanie Słowa jest zawsze wydarzeniem osobowego spotkania.

Aby słuchać, konieczna jest asceza

Korzystając z mądrości tradycji lectio divina, zwróćmy uwagę na postawę ascezy przy czytaniu. Mądrość i dojrzałość mnicha pierwszych wieków polegała m.in. na tym, że wiedział on i starał się pamiętać, iż może go omamić demon lenistwa, powierzchowności, niepokoju serca. Dlatego czynił wszystko, aby wypracowywać w sobie postawy uważnego czytania, które będą mu pomagały w radzeniu sobie z różnymi obciążeniami.

Duch Święty, tylko On otwiera nas na Słowo i prowadzi do jego głębi. To prawda, ale Duch Święty nigdy nie pozbawia naszego umysłu, naszego serca i naszej wolności kondycji. I dlatego w otwieraniu się na Ducha Świętego potrzebny jest z naszej strony wysiłek. Czytanie w lectio divina nie jest łatwe. To bardzo ważna informacja i godna podkreślenia.

O jaki wysiłek chodzi? Pierwszy dotyczy naszego przygotowania do lectio. Drugi – samego czytania Słowa. Od samego początku musimy podkreślić, że rzeczywiste pragnienie wejścia na drogę lectio divina wymaga od nas konkretnych wysiłków. Pierwszym jest zapewnienie sobie czasu na czytanie. Chodzi o taki czas, który sprzyja ciszy i samotności. Nie może to więc być wolna chwila, w której mogę wziąć do ręki książkę, gazetę czy jeszcze inną lekturę. Nie może to być czas przypadkowy. Nie mogą to być przelotne chwile, tzw. „okienka”. Trzeba wejść do „izdebki” i zamknąć drzwi. Potrzebujemy czasu, w którym moglibyśmy dłużej się zatrzymać, wyciszyć i poczuć pragnienie słuchania Słowa. Z pewnością rekolekcje zapewniają nam taki czas. Musimy jednak zdecydować się, aby był to czas, w którym naprawdę chcemy obcować ze Słowem. Nierzadko bowiem niechętnie oddajemy ten cenny czas na słuchanie Słowa.

Święty Hieronim w jednym ze swoich listów do Eustochium, córki Pauli, pisze: „Niech Cię zawsze strzeże tajemne mieszkanie twoje. Niech zawsze bawi z tobą wewnątrz Oblubieniec”. Krótko mówiąc, chodzi o taki czas, który rozpala pragnienie i rodzi smak spotkania wolnego od ścigania się z czasem, od ucieczki, niepokoju. Jeśli chce się doświadczyć mocy Słowa, trzeba wejść w przestrzeń odosobnienia i ciszy! Nasza miłość do Słowa, pragnienie słuchania go ujawnią się w naszym przeżywaniu ciszy. Pozorna cisza prowadzi do pozornego słuchania Słowa. Aby naprawdę wejść w ciszę, trzeba zrobić to z pragnieniem serca. Decydujemy się na pełne milczenie, aby rozmawiać tylko ze Słowem.

Drugi krok w przygotowaniu do czytania Słowa dotyczy kryteriumwybierania określonych tekstów z Pisma Świętego. Jest to bardzo ważny moment. Nie można wybierać dowolnych fragmentów tekstu Pisma Świętego, według własnych potrzeb i oczekiwań. Potrzebna jest lektura, do której wychowuje lectio divina: ciąg­ła, ustawiczna, cierpliwa, konsekwentna. Takiej lektury uczy nas Kościół w codziennej Eucharystii. Jest to czytanie zwane lectio continua. W naszych rekolekcjach dokonaliśmy już wyboru lektury ciągłej. Na kolejnych etapach formacji będziemy słuchali i zgłębiali cztery Ewangelie. Podczas pierwszego etapu naszej drogi będzie to Ewangelia według św. Marka. Dlaczego ciągła lektura jest taka ważna? W lekturze Pisma Świętego powinniśmy widzieć szczególne wsparcie Ducha Świętego. Mamy pozwolić mu się prowadzić tymi drogami, którymi on chce nas prowadzić w Kościele.

Kolejnym wysiłkiem jest nastawienie serca na cierpliwe trwanie przy Słowie, zwłaszcza gdy okazuje się ono dla nas trudne, niezrozumiałe, niepokojące. Kto wchodzi na drogę modlitwy Słowem Bożym, ten ma szukać tego, czego oczekuje od niego Duch, który mówi. Dlatego trzeba nauczyć się trwać również przy Słowie trudnym, które może dzisiaj jest dla nas niezrozumiałe, ale – jak mówi Jezus do Piotra – „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział” (J 13, 7). Potrzeba cierpliwości w spotkaniach ze Słowem, które wydaje się milczeć i pozbawiać mnie wszelkich doznań.

Koniecznym warunkiem pogłębionego czytania i słuchania Słowa jest także wybór pewnego stylu życia. Staje się on dzisiaj wielkim wyzwaniem, w którym Słowo Boże musimy postawić w centrum naszego życia – fizycznego, psychicznego, duchowego. Trzeba podjąć odważne decyzje co do stylu życia, np. zrezygnować z tego, co obciąża umysł, serce oraz wolę i zamyka je na Słowo Boże. Jeśli chcemy iść naprawdę drogą Słowa Bożego, musimy zrezygnować z wielu rzeczy, które mogą nas rozpraszać: namiętności, złych wyobrażeń... Musimy podjąć odważną decyzję i rezygnować z obrazów, ze słów, z przeżyć, które nastawiając nas jedynie na przyjemność, zagłuszają w nas pragnienie Słowa. Zamykają nas na jego przyjmowanie. W innym przypadku będziemy służyli dwóm panom, będziemy podzieleni, a nasze chodzenie drogą Słowa Bożego stanie się dwuznaczne.

Nie chodzi o to, że mamy tworzyć tak idealne warunki, że będą nas one chronić od napięć. Tego nie unikniemy. Rozproszenie także pozostaje przestrzenią naszego życia. Dwuznaczność i napięcia przenikają naszą codzienność; jednakże nasze wybory nie mogą być dwuznaczne. Musimy uczyć się świadomie rezyg­nować z wszystkiego, co może z naszego umysłu i serca uczynić śmietnisko, zamieniać je w żerowisko namiętności, zagłuszać w nas pokój serca. Czas rekolekcji z pewnością nam w tym pomoże. Ponieważ jesteśmy wolni od wielu zajęć i związanych z nimi napięć, możemy z większą wolnością oddać się słuchaniu Słowa. Rekolekcje same z siebie nie stworzą w nas jednak klimatu słuchania Słowa. Trzeba osobiście zdecydować się na taki sposób przeżywania tego czasu, aby Słowo naprawdę było w centrum całego dnia, aby wszystko prowadziło nas do jego słuchania i przemodlenia.

Jak osiągnąć taką postawę i wrażliwość? Przez czuwanie serca. W tym kontekście warto przywołać mądrość starożytnych ojców. Podkreślali oni rolę postu. Jest on doskonałą drogą do postawy czuwania, czyli postawy otwartych oczu, umysłu i serca, aby nie dać się obciążyć czy uwikłać przez nieuporządkowane, zmysłowe życie. Post jest ściśle związany ze słuchaniem Słowa. Jest drogą do pełniejszego otwarcia się na Słowo. Post wcale nie musi oznaczać rezygnacji z jedzenia, a jedynie wstawanie od stołu z uczuciem pewnego niedosytu. Niedosyt fizyczny może otworzyć nas na niedosyt duchowy, na pragnienie Słowa. Obciążony żołądek obciąża serce, umysł i wolę.

W praktyce postu chodzi więc o czuwanie, aby oczy umysłu i serca kierować ku Słowu Bożemu. Jest to jakiś rodzaj fizycznego czuwania, aby umysł, serce i wola zaczęły szukać Słowa. Tak rozumiany post prowadzi do czystości serca, do katharsis – do stałego oczyszczania. I nie post jest tutaj najważniejszy, nie on ma skupiać naszą uwagę. Najważniejsze jest Słowo. Jeśli chcemy je przyjąć jak najgłębiej, potrzebujemy oczyszczenia serca, które jest nieodzownym warunkiem na drodze lectio divina.

Ojcowie starożytni mówili o ośmiu wadach głównych będących przyczyną wielkich roztargnień na drodze Słowa Bożego. Ewagriusz z Pontu i Kasjan rozwinęli naukę, w której ukazują, jak wady te mogą wpływać na nasze spotykanie się ze Słowem Bożym. Są nimi: łakomstwo, nieczystość, chciwość, smutek, złość, acedia, tzn. lenistwo duchowe albo ociężałość duchowa, próżność i pycha. Mnisi zwrócili uwagę na to, że właśnie tych osiem wad, może stać się przyczyną działania demonów w naszym życiu. Dlatego mówią oni o demonie łakomstwa, demonie nieczystości, demonie chciwości, demonie smutku, złości, acedii itd. Podczas rekolekcji na pustyni, gdy pragniemy jedynie Słowa, demony będą szukały drogi do naszego serca, aby nas wewnętrznie rozbić, zniechęcić, odwieść od spotkania ze Słowem. Potrzeba więc uwagi serca i mądrości w rozeznawaniu działania złych duchów. Mogą nam w tym pomagać spotkania z kierownikiem duchowym, podczas których będziemy dzielili się tym, co przeszkadza nam w słuchaniu Słowa.

Czytanie, które uczy słuchania

Przejdźmy teraz do postawy ascezy związanej z samym czytaniem Słowa. Powiedzieliśmy, że asceza stanowi dla nas ważne wyzwanie, abyśmy mogli rzeczywiście spotkać się ze Słowem i słuchać Słowa. Powiedzieliśmy także, że czytanie, czyli lectio, jest równoznaczne z postawą słuchania – auditio. Pytajmy więc, jak czytać, aby nasza lektura stawała się głębokim słuchaniem.

Tradycja starożytnych ojców wypracowała sposoby, które mogą nam pomóc w aktywnym, głębokim słuchaniu podczas czytania Słowa. Mogą nam pomóc pokonywać wady, chociażby lenistwa, smutku, roztargnienia, chciwości. Musimy zawsze, uwzględniając kruchość i słabość naszej natury, znaleźć metodę na swoją słabość i rozproszenie w czytaniu Słowa. Starożytni ojcowie, uwzględniając te przeszkody, podają różne sposoby na aktywne czytanie i głębokie słuchanie Słowa. Być może już je znamy. Chciejmy jednak je przypomnieć i krótko rozważyć.

Pierwszy sposób znamy z naszych liturgicznych zgromadzeń. Jest to głośne czytanie Słowa wobec wszystkich. Takie czytanie w sposób naturalny staje się słuchaniem. Przy spotkaniu ze Słowem warto wyczuć i wykorzystać w sobie te zmysły, które są bardziej wyostrzone. Jeden mówi „jestem wzrokowcem”, ktoś inny zapamiętuje ze słuchu. To bardzo ważne, aby dobrze wykorzystywać te zmysły, które lepiej w nas pracują. Tradycja zwraca także uwagę na sens głośnego czytania Słowa Bożego w samotności. Przy czytaniu prywatnym, indywidualnym, dużą pomocą może być czytanie szeptem, tak że Słowo jest niejako dotykane i smakowane wargami i „delikatnie przekazywane do uszu”. Czytanie szeptem kryje w sobie pewną głębię. Hebrajskie określenie oznaczające czynność czytania haga i greckie meletan oznacza właśnie ciche mówienie. Dlaczego szeptanie czytanych słów może okazać się tak ważne? Wprowadza nas ono w klimat doświadczenia podobnego do tego, które przeżył Eliasz. Słowo jest delikatne jak powiew wiatru, jest subtelne, domaga się wewnętrznego skupienia i wyostrzenia słuchu. Zauważmy, że nieraz szepczemy, aby lepiej zrozumieć czytany tekst. Wydaje się, że szept jest najbardziej głośnym i efektywnym czytaniem Słowa.

Kolejnym sposobem na uważne czytanie i słuchanie Słowa jest czytanie powolne i kilkakrotne. Nierzadko mamy wrażenie, że czytając po raz kolejny ten sam tekst, tracimy czas. W starożytnej tradycji powolne i kilkakrotne czytanie miało duże znaczenie. Sprawiało, że człowiek coraz bardziej skupiał swoją uwagę na słowie. Kiedy prowadzimy niezwykle ruchliwy tryb życia, powtarzanie może okazać się dużą pomocą i szkołą cierpliwego słuchania Słowa.

Innym sposobem aktywnego czytania jest czytanie, które prowadzi do zapamiętywania. Czynność ta była praktykowana w klasztorach. To zapamiętywanie Słowa ma ogromne znaczenie zwłaszcza dla meditatio. Chodzi o to, aby Słowo wyryło się w sercu. Chodzi o pamięć serca, o zapamiętywanie bardziej sercem niż umysłem, o zapamiętywanie doświadczeniowe, a nie czysto intelektualne, mechaniczne.

W uważnym czytaniu pomagać może jeszcze inna metoda, a mianowicie przepisywanie Słowa. Stała zasada w klasztorach nakazywała, że pierwszą księgą, którą miał przepisać początkujący mnich, było Pismo Święte. Kiedy sprawdził się w tej praktyce, był uznawany za zdolnego do uważnego przepisywania innych ksiąg. Była to szczególna próba i ćwiczenie uwagi dla pragnącego żyć Słowem. Jeśli wyczuwamy, że przepisywanie Słowa pomaga nam w skupieniu uwagi, warto pozostać przy tej praktyce. Może to być zapisywanie jednego lub kilku słów czy zdań, które okazują się kluczowe dla naszej medytacji.

Ostania z proponowanych metod uważnego czytania nazywana jest przez kardynała Martiniego czytaniem z piórem w ręku. Chodzi o to, aby podczas czytania Słowa zaznaczać te wyrazy lub fragmenty tekstu, które nas poruszają, oświecają, niepokoją, utwierdzają. Podkreślamy czasowniki, opisywane gesty, sceny – wszystko po to, aby Słowo ożywiło nasze słuchanie. Wtedy tekst staje się „wypełniony” naszym życiem, naszymi przeżyciami, poruszeniami, zmaganiami, poszukiwaniami. Bywa, że tekst wielokrotnie czytany, po podkreśleniu przyniesie nam odkrycie nowych treści. Stawiane w nim znaki graficzne stają się dla nas znakami nowego życia, życia na nowo odczytanego przez Słowo. Podkreślenia będą odtąd przywoływały doświadczenia, które nam towarzyszyły, kiedy czytaliśmy Słowo. Mogą się one stać w nas trwałymi śladami doświadczenia, które przeżyliśmy podczas lektury Słowa. W ten sposób tekst z Pisma Świętego będzie krył w sobie znaki naszych przeżyć: daty, uczucia, pytania, poruszenia, wybory.

Były to tylko niektóre sposoby pomagania sobie w tym, aby nasze czytanie Słowa było uważne, aby było czytaniem poważnym i głębokim. Czas rekolekcji może nam pomóc w wypracowaniu własnej, najlepszej dla nas metody czytania Słowa, tak aby stało się ono rzeczywistym słuchaniem.

Odnajdywanie Słowa kluczowego3

W tym momencie dochodzimy do serca lectio. Jeśli uważnie przeczytaliśmy Słowo, całym sobą, jeśli uważnie je wysłuchaliśmy – to uruchomi się w nas naturalna postawa szukania. Czytanie i słuchanie prowadzi nas do postawy szukania. Jest ona właściwym wyrażeniem określającym to, czym jest lectio.

O co chodzi? W wyjaśnieniu tego momentu pomoże nam obraz stawiania budowli. Określony fragment tekstu biblijnego, który mamy czytać, podobny jest do budowli, jest domem. Oczywiście, budowla budowli nierówna. Są różne budynki, każdy ma odmienną strukturę i swój plan. Właściwie można powiedzieć, że tyle jest struktur, ile domów. Każda stronica Pisma Świętego, określony fragment tekstu, jest taką właśnie budowlą o niepowtarzalnej strukturze. Dla budynku kwestią zasadniczą jest fundament. Otóż każdy fragment Pisma również ma swoje słowo kluczowe – fundamentalne, „kamień węgielny”, na którym opiera się przesłanie tekstu. W ten sposób rozumiemy, jak ważne jest odkrycie podstawy czytanego tekstu, odkrycie Słowa kluczowego, na którym bazuje cała jego struktura. To odkrycie jest istotnym momentem w usłyszeniu przesłania Słowa, ponieważ, jeśli odkryjemy fundament, będziemy mogli „rozbudowywać” nasze rozumienie tekstu. To tak, jakbyśmy znaleźli klucz do domu, dzięki któremu możemy wejść do środka i poznać jego wnętrze. Bez odnalezienia kluczowego przesłania ryzykujemy, że pozostaniemy na zewnątrz Słowa. Nie można z zewnątrz podziwiać witraży katedry. To odkrycie nie jest owocem naszego subiektywnego przeżycia. Tu nie chodzi o słowo, które mnie poruszyło. Chodzi o znalezienie obiektywnego centrum tekstu, którym się modlę, o główne jego przesłanie. Nie jest to proste, zwłaszcza dla początkujących. Zdobycie umiejętności odnajdywania słowa kluczowego wiąże się z procesem naszego dojrzewania do coraz głębszej więzi ze Słowem. Ta więź rodzi się z częstego przebywania ze Słowem, cierpliwego czytania, słuchania. Tak kształtuje się w nas wewnętrzna intuicja, wrażliwość na Słowo, wewnętrzna wolność w przyjmowaniu tego, co ono chce nam powiedzieć. Proces dojrzewania do takiej postawy zakłada pokorę i cierpliwość. Należy to podkreślić, ponieważ mówienie o strukturze tekstu może wydawać się bardzo skomplikowane, a przede wszystkim dalekie od modlitwy. Czytanie i słuchanie Słowa ma prowadzić do jego przemodlenia. Tylko wtedy będzie ono dotykało głębi naszego życia, będzie je wyjaśniało, interpretowało. Tak naprawdę to nie my czytamy Słowo, lecz ono czyta nasze życie. Nie my doświadczmy Słowa, lecz ono nas doświadcza. W lectio divina właśnie to chcemy osiągnąć. Doświadczyć, jak głęboko dotyka nas Słowo, jak otwiera nasze życie i je przemienia. W otwarciu na to doświadczenie pomaga nam odnalezienie słowa kluczowego.

Cierpliwość i uwaga w czytaniu Słowa

Głębia słuchania Słowa zależy od naszej zażyłości z Pismem Świętym. Zdobywamy ją powoli, podobnie jak intuicję w odkrywaniu tego, co kluczowe, co jest głównym przesłaniem czytanego tekstu. Do tego potrzeba czasu. Od czego należałoby rozpocząć? Do kogoś, kto jest na początku kontaktu ze Słowem, tradycja mówi: czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj Słowo! Trzeba wejść w praktykę ciągłego czytania i codziennie czytać jakiś fragment tekstu. Trzeba uczyć się czytania Bożego Słowa, wchodzić w jego klimat, „smakować” je. Osobisty kontakt ze Słowem Bożym uczy nas wzajemnej zażyłości i rozbudowuje intuicję czytania, pomagającą rozeznawać, co jest w nim kluczowe.

W czytaniu Słowa ważne jest również poznawanie znaczenia słów i całych zdań. Ojcowie starożytni podkreślali, że nie ma w Piś­mie Świętym ani jednego zdania, ani jednego słowa, które byłoby niepotrzebne. Każde ma jakieś znaczenie, każde jest bardzo ważne. Dlatego trzeba zbierać słowa jak cenne ziarna, bo każde kryje w sobie głęboką treść i może wydać w nas owoce, których nawet się nie spodziewamy. Obfitość zebranego Słowa będzie zależała od naszej wcześniejszej z nim zażyłości. Taką mamy zdolność słuchania i zgłębiania Słowa, jaki kontakt z nim na co dzień. Każdy powinien czytać i zgłębiać Słowo według własnej miary, własnych możliwości. Dla każdego, kto wiernie czyta Słowo, czeka obietnica. Scriptura crescit cum legente – mawiał św. Grzegorz Wielki, to znaczy: „Pismo rośnie wraz z czytającym”. Tak więc dla dziecka jest jak dziecko, dla młodzieńca jak młodzieniec, dla dorosłego jak dorosły. Pamiętajmy o tym za każdym razem, gdy będziemy rozpoczynać kolejny dzień rekolekcji, zwłaszcza wtedy, gdy słuchając Słowa, będziemy doświadczali naszej bezradności i małości. Najważniejsze jest słuchać je z miłością, a Słowo samo będzie wyostrzało nasz słuch i przygotowywało nas do meditatio.

2. Meditatio: zbieranie, zgłębianie i zachowywanie Słowa

Od lectio do meditatio

Droga lectio divina, którą kroczymy w naszych rekolekcjach, ma jeden cel: tak prowadzić do zjednoczenia z Jezusem – Słowem osobowym, aby mogło nas formować, przemieniać, utożsamiać z Nim samym. Tym, co najbardziej charakteryzuje tę drogę, jest klimat modlitwy, duchowego zgłębiania Słowa, które ma przeniknąć całą osobę, prowadzić prosto do naszego serca, a więc do tego miejsca, które jest najważniejszą przestrzenią modlitwy Słowem i zjednoczenia z Bogiem. Serce jest najważniejszym „organem słuchu”. Według Biblii jest ono epicentrum osoby, jej myśli, pragnień i zamiarów. W sercu rodzą się decyzje i czyny. Do tego miejsca pragnie dotrzeć Słowo.

Musimy podkreślić, że lectio – czytanie Słowa, słuchanie Słowa, nie jest celem samym w sobie. Jest pierwszym, bardzo ważnym etapem drogi, ponieważ bez niego niemożliwy byłby dalszy postęp. Jeśli nie usłyszymy Słowa, nie jesteśmy w stanie się z nim spotkać. Jeśli spotykamy się z nim jedynie pozornie, powierzchownie, takie też będzie nasze słuchanie. Niemożliwe jest spotkanie ze Słowem w sercu bez uważnego słuchania. A jednak jest to tylko pierwszy etap. Czytanie i słuchanie Słowa uczy nas postawy szukania tego, co Bóg chce nam objawić. Szukamy dosłownego znaczenia Słowa, którym Bóg mówi do mnie, szukamy jego sensu. Ważne jest obiektywne podejście i zrozumienie czytanego Słowa. Zwróćmy uwagę, że do czytania podchodzimy zawsze z określonym stanem ducha, z przeżyciami, jakie nam towarzyszą w danym momencie. Czasami są one bardzo silne, potrafią zdominować nasze słuchanie, mogą subiektywizować Słowo, które czytamy. Nasz stan ducha zabarwia i interpretuje to, co czytamy. Możemy na przykład czytać z uprzedzeniem, świadomie lub nieświadomie manipulować Słowem. Może się zdarzyć, że będziemy słyszeli to, co chcemy usłyszeć. Dlatego na tym etapie droga lectio divina tak bardzo zwraca uwagę na zrozumienie istoty przesłania, na odnalezienie dosłownego sensu Słowa, a nie tego, co „mi się wydaje, iż Bóg mówi do mnie”.

Zaproszenie do lectio dobrze wyrażają słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza: „Szukajcie, a znajdziecie...” (7, 7). Tak oto dochodzimy do drugiego etapu lectio divina. Kto szuka szczerze, otwarcie, kto chce usłyszeć, co mówi Bóg – ten naprawdę znajduje. Jeśli lectio jest szukaniem, to meditatio, do którego przygotowuje nas czytanie, jest znajdowaniem. Meditatio pomaga nam znaleźć głębię Słowa, jego moc i światło. Pomaga nam odnaleźć wewnętrzny smak Słowa. W tym momencie rozumiemy, że wchodzimy na nowy poziom spotkania ze Słowem, który jest wynikiem pierwszego. Jeśli lectio w jakimś sensie pozostawia nas jeszcze na zewnątrz Słowa, to w momencie kiedy znajdujemy Słowo, zaczynamy doświadczać jego światła, smaku, mocy – wchodzimy w doświadczenie „wewnętrznego” spotkania z nim.

Słowo upomina się o nasze wnętrze

Kiedy starożytni ojcowie mówią o meditatio, odwołują się do obrazów spotkania ze Słowem w Księdze Ezechiela i w Apokalipsie. Ezechiel słyszy: „Synu człowieczy, zjedz to, co masz przed sobą. Zjedz ten zwój (...). Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: «Synu człowieczy, nasyć żołądek i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem»” (Ez 3, 1-3). W lectio Bóg kładzie przed nami taki zwój, swoje Słowo. W meditatio mówi do nas: „Spożyj Słowo, które usłyszałeś i zrozumiałeś”. Jan w Apokalipsie usłyszy podobne słowa: „Idź, weź księgę otwartą w ręce anioła. (...) Weź i połknij ją” (Ap 10, 8-9). Obraz spożywania Słowa pokazuje nam, co dzieje się podczas meditatio. Mam na myśli zależność między życiem człowieka i Słowem Bożym. Tradycja porównuje Pismo Święte do żywego organizmu, a z żywym organizmem może się spotkać tylko życie. Szczyt objawienia tej prawdy znajdujemy w Jezusie, Słowie osobowym, jedynym, w którym wypełnia się każde słowo Biblii. W meditatio doświadczamy wzajemnego przenikania osób. Meditatio uświadamia nam, że słuchanie prowadzi do osobowego spotkania ze Słowem. Staje się ono pokarmem spożywanym i trawionym. Wypełnia sobą nasz organizm. Nie unicestwia naszej osoby ani naszej tożsamości. Wprost przeciwnie, przebywa w nas z całym swym bogactwem, aby nas oczyścić, ubogacić, utwierdzić i umocnić. Średniowieczny mnich Gwidon Kartuz II w prosty sposób wyjaśnia, czym jest doświadczenie meditatio w odróżnieniu od lectio. Mówi, że lectio przynosi pokarm do ust, a meditatio spożywa go, przeżuwa, trawi. Możemy więc powiedzieć, że w czasie lectio słuchamy Słowa i jest to czynność bardziej zewnętrzna, natomiast w czasie meditatio przyjmujemy Słowo do naszego wnętrza, pozwalamy, aby nas penetrowało i przenikało. W czasie lectio wchodzimy w tekst Słowa i poddajemy pod dyskusję jego dosłowny sens, w meditatio dokonuje się ruch odwrotny. Pozwalamy Słowu wejść w nasze wnętrze, aby czytało nasze życie. W lectio prowadzeni przez Ducha czytamy Słowo, aby poznać jego sens. W meditatio Słowo, które w nas wchodzi, przenika nasze życie. Słowo poznaje nas wobec nas. Jeśli w lectio pytamy: „Co Bóg mówi?”, to w meditatio: „Co Bóg mówi do mnie?”.

Proces meditatio: od umysłu do serca

Zauważmy, że Słowo coraz bardziej przesuwa się do wnętrza. Proces ten można porównać do zaciskającego się pierścienia. Owo „przejście Słowa” jest bardzo ważne. Przechodzi ono od umysłu do serca, w którym jest jego właściwe miejsce. Tak jak miejscem dla ziarna jest ziemia, tak miejscem dla Słowa jest serce. Jeśli Słowo nie znajdzie otwartej drogi do serca, zostanie samo, na poziomie naszego umysłu i uschnie, a z nim nasze życie. Poza sercem Słowo jest jak ziarno, które pozbawione ziemi leży na drodze. Chociaż kryje w sobie ogromny potencjał życia, nie może go wydać. Święty Cezary mówi, że w meditatio trzeba włożyć Słowo do ust serca. Ale co należy czynić, aby tak się stało, aby Słowo przeniknęło do naszego serca?

To przejście jest długim procesem i stanowi istotę meditatio. Składają się na niego trzy fazy i żadnej z nich nie można pominąć. Inaczej ryzykujemy, że nasze meditatio będzie jedynie fragmentaryczne, powierzchowne i pozorne. Trzeba także pamiętać, że ważna jest tu cierpliwość i zgoda na poddanie się Słowu. To ono nas prowadzi w całym tym procesie. Podczas naszych rekolekcji konsekwentnie będziemy się do niego odwoływali.

Dla jego wyjaśnienia posłużymy się obrazem z Księgi Przysłów (6, 7-8), do którego odwołują się ojcowie starożytni. W natchnionym tekście znajdujemy zachętę, aby przyglądnąć się pracy mrówki i pszczoły. (Opis pracy pszczoły pominięty jest w polskim przekładzie Biblii. Możemy go znaleźć w przekładzie Biblii Jerozolimskiej, który w wierszu 8 dołącza tłumaczenie Septuaginty.) Zatrzymajmy się na tych dwóch obrazach, które kolejno tłumaczą nam dwie pierwsze fazy meditatio.

Faza pierwsza: uważne zbieranie Słowa

Obrazuje ją praca mrówki. Co charakteryzuje jej zachowanie? Księga Przysłów mówi, że pracuje bez zwierzchnika, bez pana, bez tego, który nią kieruje. Praca ta nie jest wymuszona – to pierwsze bardzo ważne przypomnienie. Lectio divina nie jest dla leniwych i opieszałych. Słowo Boże nie jest dla obojętnych, lecz dla tych, którzy jak mrówka podejmują wysiłek uważnego gromadzenia pokarmu Słowa. Medytacja jest więc wysiłkiem. Na czym ona polega? Na czuwaniu. Istotą pracy mrówki jest czujne zbieranie. W lectio szukaliśmy pokarmu Słowa. W meditatio znajdujemy drogę do Słowa, które jest moim „pokarmem”. Odnajdując drogę do pokarmu, chcemy go spożyć, aby znalazł się w naszym wnętrzu.

Pierwszą fazą w meditatio jest więc zbieranie odnalezionego Słowa. Mamy gromadzić i spożywać Słowo tam, gdzie je znajdujemy. W jaki sposób mamy to czynić? Musimy uważać, aby zbieranie nie było powierzchowne. Pomoże nam tego uniknąć Słowo-klucz odnalezione w naszym lectio. Lectio pomogło nam odkryć to, co okazuje się fundamentalne w przesłaniu. To Słowo (pojedyncze lub całe danie) jest dla nas kluczem, dzięki któremu wejdziemy do jego wnętrza. Jest ono pokarmem dla naszego życia. Im bardziej zgłębimy Słowo, tym więcej pokarmu zbierzemy. Słowo kluczowe można także porównać do snopu światła, które oświetla cały tekst i pokazuje drogę, którą mamy iść. Może być także kluczem, według którego mamy zbierać Słowo. Może pomóc nam odnaleźć cel naszej drogi, uchwycić jego istotę, wtedy wszystko staje się dla nas bardziej jasne. Kiedy odnajdujemy punkt ciężkości, następuje rozprzestrzenianie się światła do środka. Trzeba pozbierać to, co zostało rozświetlone, zgłębione. Mamy zbierać osobiście! Nie możemy gromadzić jedynie tego, co inni już zebrali. Nie można gromadzić z pomocą kogoś drugiego. Mam iść za Słowem, które mówi tylko do mnie. Meditatio, jeśli nie jest osobistym zbieraniem, nie wyda obfitego plonu. Jeśli nie będę angażował w nie mojego życia, będę z boku, stracę bezpośredni kontakt ze Słowem, które powinno być osobiście przeze mnie zebrane. Jest to jedyna i niepowtarzalna czynność w życiu każdego z nas, dlatego jest bardzo ważna.

Musimy więc zbierać własnym umysłem i sercem. Meditatio to nasze osobiste spotkanie ze Słowem. W lectio starałem się maksymalnie poznać i zrozumieć Słowo, starałem się znaleźć klucz do Słowa. Teraz zostaję sam i jak mrówka zbieram pokarm przewidziany tylko dla mnie. Potrzebna jest mi do tego pokora. Bogactwo zebranych plonów u każdego jest inne. Zależy ono od dotychczasowej zażyłości ze Słowem. Każdy zbiera wedle otrzymanych talentów i zależnie od tego, jak je pielęgnował. Kto otrzymał dwa talenty, zbierze za dwa talenty, kto pięć – za pięć. Nie należy próbować na siłę „zbierać więcej” . Nie wolno wymuszać procesu meditatio. Trzeba uwierzyć w wartość własnego umysłu i serca, zgodzić się na samodzielne zbieranie. Nie wolno doprowadzać do fałszywych postaw, nie zniechęcać się i nie zazdrościć innym. Każdy gromadzi tyle, ile potrafi zebrać. Jeśli Słowo było zbierane z hojnością, nakarmi nas do syta. Jak mówią ojcowie starożytni, Słowo jest bardzo pokorne i cierpliwe wobec nas. Wobec dziecka jest jak dziecko, wobec młodzieńca – jak młodzieniec, wobec dorosłego – jak dorosły. Trafnie wyraża to Psalm 131: „Panie, nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły (...). Wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy (...)”.

Słowo nie współpracuje z rozleniwionymi: „Jak długo, leniwcze, chcesz leżeć? A kiedyż ze snu powstaniesz? Trochę snu i trochę drzemania, trochę założenia rąk, aby zasnąć: a przyjdzie na ciebie nędza jak włóczęga i niedostatek – jak biedak żebrzący” (Prz 6, 9-11). Przychodzi nieraz na nas pokusa, aby kończyć na lectio. Może wkradać się lenistwo, by nie pójść dalej, by nie dotykać głębi Słowa, by odłożyć meditatio na później. Może to prowadzić do gnuśności. Jeśli w lectio odkryłem drogocenną perłę, to teraz muszę iść i sprzedać wszystko, i nabyć ją – a więc zbierać perły, to, co dla mnie cenne.

Przy zbieraniu Słowa ważne jest zwracanie uwagi na poruszenia. Jakie poruszenia budzi we mnie konkretne Słowo – to, które jest tylko dla mnie? Oto starałem się zrozumieć głęboki jego sens i teraz, kiedy go znam, pozwalam, aby mnie poruszało. Ważne jest, by pytać o poruszenia. Jakie przeżycia rodzą się we mnie, kiedy próbuję przyjąć Słowo do własnego wnętrza? Chodzi o to, aby zebrać te myśli, które są dla mnie największym światłem, które najmocniej przemawiają, które najgłębiej rozumiem. W ten sposób staram się zbierać nie tylko Słowo, które mnie zaciekawiło, powiększyło moją wiedzę, ale także to, które wywołuje we mnie określone przeżycia. Jest to znak, że Słowo zbierane przechodzi z umysłu do serca.

Faza druga: przyjmowanie i zachowywanie Słowa

Drugą fazę meditatio doskonale obrazuje praca pszczoły. Kiedy owad zebrał już nektar, zamyka się w ulu i przerabia go na miód. Oto, co następuje po zebraniu Słowa? Ojcowie Kościoła nazywają ten moment meletan (od czasownika meletao – „medytować”), co dosłownie znaczy „wytwarzać miód”. Tak więc najpierw ciężko pracujemy, by zebrać pokarm, a później, za przykładem pszczoły, trzeba ukryć się w odosobnionym miejscu, w ciszy, skupieniu i go przerobić. Gwidon Kartuz mówi, że lectio jest obieraniem dorodnego owocu z łupiny, aby dojść do miąższu. Mam go zbierać do swojego wnętrza, trawić i przetwarzać, i przyswajać we własnym organizmie.

Jak rozumieć tę fazę meditatio? Co oznacza „medytować”, czyli przetwarzać słowa w odosobnionym miejscu? Najlepiej tłumaczy nam to Maryja. Medytować, to znaczy zachować Słowo w sercu, strzec je i rozważać. Zebrane Słowo domaga się właściwie jednego: przyjęcia do wnętrza i rozważania. Słowo jest jak ziarno rzucone w ziemię – czy rolnik śpi, czy czuwa, nasienie, mówi Jezus, samo z siebie wydaje życie. Zauważmy więc, że Słowo kryje w sobie sakramentalną moc. To ono wydaje życie. Do nas należy jedynie strzec tego Słowa, chronić je w sobie, aby nie wykradło go nam roztargnienie, płytkość naszego życia, zmysłowość, ucieczka od tego, co wewnętrzne.

Po zebraniu Słowa dzieje się coś niezwykłego. Słowo – żywy organizm, spotyka się z naszym ciałem i zaczyna go przenikać swoim ciepłem i swoim życiem; nadto przenikają się w nas wzajemnie. Często dzieje się to bez naszej świadomości. To bardzo ważne dla nas samych: Słowo przechowywane w sercu rodzi życie, daje ciepło, światło, przenika głębokości i zamysły naszego serca. Oto dlaczego Ojcowie Kościoła zachęcają, aby już wieczorem spot­kać się ze Słowem, aby spożyć je przed snem, aby mogło w nas pracować, kiedy my będziemy odpoczywać. Jest to niezwykła mądrość, którą należy przyjąć do własnego życia. Słowo w głębi serca przemieniane zostaje na „miód”. Podczas naszych rekolekcji będziemy starannie strzec tej praktyki. Nasze pierwsze spotkanie ze Słowem przewidzianym na dany dzień będziemy rozpoczynali już wieczorem dnia poprzedniego. Będzie to nasze przygotowanie do porannego lectio. Słowo przeczytane z miłością i uwagą przed spoczynkiem pomoże nam pogłębić słuchanie. Powoli zaczniemy doświadczać, że budzi nas Słowo, z którym mamy się spotykać przez cały dzień.

Potrzeba więc, abyśmy z wiarą i ufnością strzegli Słowa. Wówczas przyniesie ono plon w swoim czasie, bowiem czas owocowania należy do Boga. Trzeba cierpliwie czekać – nie wymuszać od Boga natychmiastowych efektów, ponieważ inaczej grozi nam manipulowanie Nim. Często jesteśmy niecierpliwi. Chcemy, żeby Słowo od razu odpowiedziało na nasze pytania, wskazało rozwiązanie, ukoiło nas, uspokoiło, żeby nas uleczyło. Takie zachowanie zdradza naszą niedojrzałość. Wyobraźmy sobie rolnika, który pierwszego dnia zasiewa ziarno pszenicy, a następnego – idzie na pole i dziwi się, że jeszcze nie ma zboża. Wyobraźmy sobie ogrodnika, który widząc, że roślinka wyrosła dopiero 2 cm nad ziemię, ciągnie ją za łodygę, aby była większa, na 40 cm. Oczywiś­cie zniszczy roślinkę. Obrazy te są bardzo proste, ale pomagają nam zrozumieć nasze zachowanie. Możemy zniszczyć działanie Słowa poprzez wymuszanie na nim natychmiastowych owoców. Przypomnijmy słowa Jezusa: „Czy [rolnik] śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie” (Mk 4, 27-28).

Medytacja w tej drugiej fazie jest właśnie takim procesem. Mam strzec Słowa i pozwolić mu we mnie działać. Mam trawić Słowo. Jest to szczególny sposób przemieniania słowa pisanego w duchowe, dające życie. Nie jest tym samym, co czytanie, przy którym możemy dokonywać analizy literackiej tekstu. Teraz to Słowo, które po ludzku było dla nas literą, staje się jakby żywym organizmem; jest czymś więcej, jest ziarnem życia.

W jaki sposób strzec tego Słowa? Jak trawić Słowo? Co mogę uczynić z mojej strony, aby pozwolić Słowu wydawać we mnie życie? Przede wszystkim trzeba być cierpliwym, czekać, pozostawić ziarnu czas na wzrastanie. Od wczesnych wieków znane są pewne sposoby trawienia Słowa, które w języku łacińskim określa się jako ruminatio. Praktyka ta polega na ciągłym powtarzaniu Słowa, które najbardziej mnie dotyka i porusza, które stało się dla mnie światłem i tchnie we mnie z mocą. Staram się je w sobie zachowywać. W trwaniu w Słowie może mi pomóc jego powtarzanie. Zaznaczmy, że chodzi o powtarzanie wewnętrzne, nie mechaniczne, zewnętrzne. Ma ono utrwalać w sercu pamięć o Słowie. Co nam to daje? Zauważmy, że często żyją w nas pewne ludzkie słowa, które kiedyś bardzo mocno przeżyliśmy. Wciąż potrafimy odwoływać się do tego przeżycia. Dlaczego? Ponieważ tak silnie wyryło się w naszym sercu, że ciągle jest w nas żywe. O takie doświadczenie chodzi w naszym spotykaniu się ze Słowem Boga. Jeśli Jego Słowo uderzyło mnie mocniej, poruszyło, to znak, że mam je strzec. Jeśli nie będę go strzegł, mogę je utracić. Jeśli znajdę drogocenną perłę, a nie wykupię jej, nigdy nie będzie moja. Zachowywanie Słowa, strzeżenie go przez powtarzanie, zwłaszcza wewnętrzne, z sercem – wszystko to pozwoli, aby rozlewało ono we mnie „swoje soki”, aby promieniowało na moje wnętrze. Mnisi wiązali powtarzanie Słowa z rytmem oddechu.

Słowo nie tylko przenikało myśli i uczucia, ale także uzdrawiało podświadomość. Duch Święty, który przychodzi w Słowie, uzdrawia rany, przemienia nasze myślenie i działanie. W ten sposób Słowo formuje w nas Chrystusa – żywe Słowo Wcielone. Słowo staje się w nas Ciałem, które zbawia i leczy. Powtórzmy jednak: w ruminatio nie chodzi o mechaniczne powtarzanie Słowa. Słowo mówi do naszego serca i pragnie od niego odpowiedzi. Chodzi więc o powtarzanie serdeczne, powtarzanie sercem!

Warto w tym momencie odwołać się do mądrości Ewagriusza z Pontu. Zwrócił on uwagę, że kiedy przyjmujemy Słowo, czyste, święte, nieskalane, najzdrowsze – Słowo życia, to wnika ono w nasz organizm, który nie jest ani zdrowy, ani czysty. Jego zdaniem żyje w nas wiele chorych myśli. Nazywa je logismoí. Są to takie myśli, które wpędzają w nasze wnętrze chorobę. Zatruwają nasze życie duchowe, nasz umysł i serce. Jakie są to myśli? Pojawiają się i gromadzą w nas w ciągu całego życia, np. słowa, które odbierają nam nadzieję, wpędzają nas w lęk, w smutek, i słowa, które tak bardzo mogą się w nas utrwalać, że zamieniają się w przeświadczenie. Zaczynam się zachowywać tak, jak nakazują mi owe logismoí, chore myśli. I tak pojawiają się nieprawdziwe wyobrażenia o nas samych. Mówimy wtedy, np.: „Do niczego się nie nadaję”, „Mnie nic w życiu nie wychodzi”, „Jestem gorszy od innych”, „Jestem niedobry...”. Są to słowa, które zatruwają nas smutkiem, lękiem, sprawiają, że nasze wnętrze choruje, zaczynamy się źle czuć.

Ewagriusz z Pontu mówi, że Pismo Święte może stać się dla nas lekarstwem na owe zatrute myśli. Zachęca nas do modlitwy zwanej „antyretyczną”. Co jest jej istotą? Jeśli ludzkie słowo i nasze myśli mogą nas tak zatruwać, jeśli potrafią nas wpędzać w smutek, obezwładniać, paraliżować, zniechęcać, to przecież Słowo Boga, które jest wszechmocne, może nas z tego wszystkiego uleczyć. Jest bowiem większe od naszych chorych i skażonych myśli. Modlitwa antyretyczna polega na powtarzaniu wybranych słów z Pisma Świętego, będących antidotum na ciemne myśli. Na przykład, jeśli czuję w sobie lęk, to przede wszystkim powinienem się do niego przyznać. Nie chodzi o to, aby powtarzane Słowo wypierało mój lęk z umysłu czy serca, ale bym pozwolił mu przenikać je i uczynić mnie wolnym. W stanie lęku mogę powtarzać: „Nie bójcie się...”, „Odwagi...”, „Pokój wam”.

W modlitwę antyretyczną mnisi często włączali wersety z Psalmów. Zauważmy, jak wiele z nich znamy chociażby przez modlitwę brewiarzową. Ile jest w nich wersetów, które w danym momencie stają się dla naszego życia ważne: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie...” (Ps 130, 1), „Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną...” (Ps 23, 4), „...Panie, przenikasz i znasz mnie. Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję” (Ps 139, 1-2), „W ręce Twoje powierzam ducha mojego...” (Ps 31).

Takie może być ruminatio – trawienie Słowa. Ważne jest jedno, aby po zebraniu Słowa strzec je i zachowywać.

Faza trzecia: konfrontowanie życia ze Słowem

Trzecia faza meditatio jest owocem dwóch poprzednich. Zbieramy Słowo i zachowujemy je, aby zeszło na głębokości naszego serca. Co się wówczas dzieje? Słowa wzajemnie się przenikają i rozświetlają. Słowo wyjaśnia w nas Słowo. Tym jest w samej rzeczy jego medytowanie. To ono daje wyjaśnienie. Słowo tłumaczone jest przez Słowo. Bywa, że przyjęte w meditatio, wyjaśnia nam i pozwala przeżyć głębiej to, które od dawna nosimy w sobie, nie rozumiejąc jego przesłania. Rodzi się w nas doświadczenie, które psalmista wyraził w modlitwie: „W Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość” (Ps 36, 10). Słowo, które daje nam więcej światła, będzie rozświetlało także nasze problemy, naszą historię, będzie przenikało nasze uczucia, pragnienia, myśli, zamiary i działanie.

Jeżeli rzeczywiście strzeżemy Słowa, jeśli pozwolimy mu w nas przebywać ze światłem prawdy, z jego mocą, to będzie nas dotykało. Im głębiej zamieszka w nas Słowo, tym głębiej będzie w nas działało. Tak rodzi się trzecia faza medytacji. Ojcowie Koś­cioła nazywają ją sýgkrisis – określenie to oznacza porównanie, konfrontację.

O jaką konfrontację chodzi? O konfrontację Słowa z życiem. Słowo, które zamieszkuje w nas, będzie nas konfrontowało z naszą grzesznością. Słowo pokoju będzie kontrastowało we mnie z moim niepokojem; Słowo prawdy z moim fałszem; Słowo, które jest światłem – z tym, co we mnie ciemne, zamknięte, grzeszne. W ten sposób dotyka w nas tego, co chore, naszych ran. Słowo będzie wprowadzało mnie w kryzys. Będzie kwestionowało wszystko, co nie pozwala mi naprawdę żyć. Odsłoni mój egoizm, opór wobec Słowa i woli Boga. Wszystko po to, aby przełamać we mnie to, co prowadzi do śmierci. Będzie przełamywało moją oziębłość, przeciętność, obojętność, będzie mnie wzywało do ciągłego zaczynania od nowa, do czegoś więcej.

Poprzez ruminatio zachowywane i strzeżone Słowo dotyka nas, porusza, czasem nawet nami wstrząsa – jak ziarno podrzucane w górę i oczyszczane z plew. Jeśli czujemy, że coś przeszkadza Słowu w nas działać, to musimy się starać to uchwycić. Jest to newralgiczny moment w spotkaniu ze Słowem. Wszystkie nasze opory trzeba nazwać po imieniu i pozwolić, aby Słowo mogło nas skonfrontować z prawdą. Bywa, że Słowo staje się wtedy jak ogień, który trawi i oczyszcza lub jak młot, który kruszy skorupę naszego serca (por. Jr 23, 29), albo jak miecz obosieczny, który przenika aż do samej głębi, zdolny osądzić pragnienia i myśli serca (por. Hbr 4, 12). W każdym z tych przypadków będzie się rodziło w naszym sercu Boże pragnienie. Nie jest to słowo ludzkie, ale Boga, który w nas działa (por. 1 Tes 2, 13).

Słowo potrafi też rozlać w nas wspaniałą woń pokoju i radości. Potwierdzić to, co zdrowe i wlać pragnienie większej miłości i wierności. Oto cel meditatio:przez zebranie Słowa, przez trawienie i zachowywanie go, pozwalamy, aby ono dotknęło w nas prawdy o naszym życiu, byśmy otworzyli się nią i ją uznali. Świadome przeżycie spotkania ze Słowem życia jest owocem meditatio, które prowadzi nas do uświadomienia sobie, że Słowo zamieszkało pośród mojego życia, pragnie wcielić się w każde miejsce, które potrzebuje uzdrowienia, uwolnienia. W ten sposób doświadczam, jak moje życie, nawet to najbardziej ukryte, do tej pory nierozświet­lone, staje się historią zbawienia. Uświadamiam sobie, że Słowo zostało wypowiedziane do mnie osobiście, że przyszło do mnie. Poczuło się usłyszane i przyjęte, znalazło miejsce. Teraz czeka aż moje serce zacznie nim pałać. W ten sposób prowadzi nas w nowy etap, który tradycja lectio divina nazywa oratio.

3. Oratio: odpowiedź serca na Słowo

Od meditatio do oratio

Im dłużej praktykujemy meditatio, tym głębiej odkrywamy szczególne doświadczenie Słowa, które zamieszkuje w nas i przenika nasze życie. Jest do doświadczenie Słowa, które mieszka w samym środku naszego życia, naszych myśli, odczuć, pragnień, naszych zamiarów. Słowo potrafi całkowicie wypełnić nasze serce. Należy pamiętać, że jest to Słowo Boga wszechmocnego, dobrego, prawdziwego, Boga miłości i mądrości. Słowo, które wypełnia nasze serce jest wszechmocne, dobre, jest prawdą i nie przestaje nas miłować. Udziela nam ono mądrości, jest pełne darów Ducha Świętego.

Słowo zamieszkuje serce, które jest przestrzenią kryjącą nasze pragnienia, myśli, dobre i złe zamiary. Słowo nie cofa się przed niczym, co jest naszym życiem. Miłuje nas w całej prawdzie, bo do końca nas umiłowało; z tym wszystkim, co w nas jest. Jest Słowem prawdy, które nas przyjmuje i akceptuje takimi, jakimi jesteśmy. Dlatego kiedy się z nim spotykamy, miłuje nas w całej prawdzie o nas samych.

Nieraz mamy pokusę, aby stawać przed Bogiem nie takimi, jacy jesteśmy, lecz jacy chcielibyśmy być. Słowo, które miłuje nas w prawdzie, domaga się od nas wydania na światło prawdy. Jest przecież Słowem Zbawiciela. W tym momencie możemy głęboko doświadczyć, co oznacza, że Słowo nas zbawia. Schodzi do naszego wnętrza, do otchłani naszych słabości i grzechu, do najbardziej mrocznych miejsc. Przychodzi zbawić nie tylko to, co zewnętrzne, ale i to, co ukryte przed ludzkimi oczami. Dlatego do tych, którzy spotykają się z nim jedynie zewnętrznie, sprawiają wrażenie ugładzonych, poprawnych, pięknych, Słowo będzie przemawiało jak do faryzeuszy: „Groby pobielane, na zewnątrz piękne, a w środku pełne plugastwa, pełne nieczystości” (por. Mt 23, 27). Słowo Boga chce zbawiać, chce nas wybawiać od tego, co najbardziej zatruwa nasze życie i je niszczy, od zafałszowania. Będzie nas ono oczyszczało i porządkowało.

Dlatego, jak mówi Pismo Święte, Słowo staje się nieraz jak miecz obosieczny, który przenika do samej głębi, aby rozdzielić w nas to, co piękne i dobre, od tego, co jeszcze złe, nieczyste, co zakłamane, szkaradne, nieuporządkowane. Jest jak miecz, który „rozdziela nas”, „przepoławia”, abyśmy w prawdzie zobaczyli to, czym możemy się cieszyć, za co Bogu dziękować, co możemy uznać jako jasną stronę naszego życia, dobre owoce, które zrodziło w nas Słowo życia. Słowo przenika nas jak miecz, abyśmy także uznali to, co w nas jest niedobre. Pod wpływem Słowa odkrywamy naszą dwuznaczność. Jak mówi Paweł: dobro, którego pragniemy, i zło, którego nie chcemy, którego nienawidzimy, a które jest w nas. Co to znaczy? Słowo Boże, które nas dotyka, które nas konfrontuje, domaga się od nas wyboru. Mówi do nas: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście (...). Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli...” (Pwt 30, 15.19).

W tym kontekście rozumiemy, że byłoby wielkim błędem zatrzymywać się w spotkaniu ze Słowem na meditatio. Słowo, jeśli pozwalamy mu zejść do serca, nie pozwoli na to. Rzeczywiście, nie wystarczy trwać w Słowie, koić się nim, napełniać, a nawet konfrontować, pozostając przy dotychczasowych wyborach, bez woli nawrócenia serca. Słowo Boże chce nas przeniknąć, aby doprowadzić do nowych wyborów życiowych. Oto dlaczego ostatnim momentem w meditatio jest synkrisis. Słowo nieraz musi nas doprowadzić do kryzysu. W momencie jego przeżywania cierpimy, czujemy się rozdarci, wiemy, że nie możemy stać pośrodku. Słowo nas porządkuje, chce wyprowadzić z chaosu życia. Kiedy po latach wspominamy takie momenty oczyszczenia, błogosławimy Boga za Słowo, które nam posłał, które nie dawało nam spokoju, które domagało się jasnego wyboru. Błogosławimy Boga, że nas „przepołowił”, skruszył, zburzył nasze grzeszne życie. Dziękujemy Mu za to, że oddzielił w nas zło od dobra. Kryzys jest nam potrzebny, ponieważ Bóg, prowadząc nas do wyboru, zawsze chce od nas czegoś więcej. Dlatego będzie zsyłał na nas niezadowolenie z tego, co dotychczas osiągnęliśmy, abyśmy chcieli więcej. Będzie nas pytał jak Piotra: „Czy miłujesz mnie więcej?” (J 21, 15). Słowo będzie nas niepokoiło również wtedy, gdy stać mnie na więcej, abym wspiął się wyżej.

Słowo prowadzi nas do wyboru. Czyni to, rozświetlając nasze serce, które jako najważniejszy organ słuchu, teraz staje się miejscem modlitwy, przestrzenią wyboru, którego dokonujemy przez modlitwę serca.

Do tej pory w lectio i w meditatio Bóg mówił do nas. Pytaliś­my Boga: „Czego chcesz?”, pytaliśmy o znaczenie Jego Słowa, a także: „Czego chcesz ode mnie?”. Pozwalaliśmy, aby osobiście dotykał nas Słowem. Pytaliśmy, słuchaliśmy, przyjmowaliśmy Słowo. Teraz na naszej drodze ma się dokonać przełom. Słowo dotarło do serca, zamieszkało w nim z całym swym bogactwem. Pod wpływem Słowa serce zaczyna mówić. Serce, napełnione Słowem, dotknięte przez nie, chce wołać do Boga. Oto dlaczego Bóg tak bardzo nalega, byśmy mówili do Niego, gdy porusza nas swoim Słowem. Chce nawet, abyśmy wiedli z nim spór. Co to znaczy? Chce, abyśmy wypowiadali przed Nim wszystko, co dzieje się w nas pod wpływem przyjętego Słowa: nasze uczucia, myśli, abyśmy niczego nie tłumili.

Żadna inna modlitwa nie jest tak głęboka, jak modlitwa, która rodzi się w nas pod wpływem Słowa Bożego, ponieważ żadne słowo nie dotyka nas tak głęboko jak Słowo Boga. Tylko ono potrafi wejść w głębię naszego serca, tam, gdzie nie dociera nasz umysł. Potrafi zejść do tych zakamarków serca, których nie jesteśmy świadomi, które skrywamy i których nie chcemy przed Bogiem otworzyć. Słowo Boże, jeśli jesteśmy hojni i wielkoduszni, powoli i cierpliwie będzie otwierało wszystkie zakątki naszego serca. W ten sposób nauczyliśmy się modlić tym, co najgłębiej w nas ukryte. Nikt nie potrafi wydobyć z nas czystszej i prawdziwszej modlitwy. W Słowie Duch Święty „przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8, 26). To On wzbudza w nas prawdziwą i czystą modlitwę. Dzięki Niemu potrafimy modlić się całym sercem jak dziecko. To On w naszych sercach woła: „Abba, Ojcze!” (Ga 4, 6). Pod wpływem Słowa prawdy, Słowa wszechmocnego nasza modlitwa serca staje się prawdziwa i mocna. Staje się potęgą, gdy pozwalamy, aby Słowo, które nas porusza, doprowadziło nas do „wylania serca” przed Panem. Do takiej modlitwy zachęca nas psalmista: „Wylewajcie wasze serca przed Panem” (Ps 62, 9).

Słowo Boże przez lectio i meditatio prowadzi nas do oratio. Oratio tłumaczy się jako „modlitwę”. Nie oznacza to jednak, że lectio i meditatio nie były modlitwami. Lectiodivina jest modlitwą, która stopniowo narasta. Rozpoczyna się od słuchania, poznawania i zgłębiania Słowa, i dochodzi do momentu, w którym serce, przeniknięte Słowem, „wybucha” modlitwą. Serce, w którym poczęło się Słowo, staje się brzemienne w Jego życie i rodzi modlitwę. Można powiedzieć, że w modlitwie serca Słowo staje się ciałem. Modlitwa, która powstaje w sercu, powoli rodzi życie: oczyszcza je, porządkuje, przemienia, czyni pięknym. Życiodajność tej modlitwy pochodzi od Słowa. Do tej pory nasze życie było osądzane, weryfikowane i konfrontowane przez Słowo. Teraz serce „reaguje” modlitwą. Modlitwa serca uwalnia każde uczucie, jakie się w nim znajduje. Jest to modlitwa spontaniczna i szczera. Słowo nigdy nie wymusza modlitwy. Serce reaguje samowolnie pod wpływem Słowa. Naturalnie dojrzewa do tego momentu, dlatego trzeba cierpliwie na niego czekać.

Nie od razu rodzi się modlitwa serca. Czasami Słowo przeżywane na meditatio gwałtownie prowadzi nas do modlitwy serca; innym razem przygotowuje je długo i powoli. Uczy nas cierpliwie modlić się tym, co przeżywamy. To spostrzeżenie jest szczególnie ważne w kontekście programu dnia rekolekcji. Wyznacza on, o określonych porach dnia, cztery momenty: czas lectio, meditatio, oratio oraz contemplatio. Nie oznacza to, że czas oratio powinien rozpocząć się zgodnie z ustalonym programem. Ten czas trzeba wyczuć i osobiście na niego odpowiedzieć. Może się zdarzyć, że meditatio będzie się przedłużało na większą część dnia, i serce będzie czuło się bardziej zapraszane do medytowania Słowa niż do odpowiadania na nie modlitwą serca. Może też zdarzyć się odwrotnie, że już podczas meditatio będzie pałało pragnieniem modlitwy. Jak widzimy, nie można ani wymuszać czasu modlitwy, ani też go tłumić. Ważne jest, aby poddać się temu rytmowi, który wyznacza nam Słowo.

Modlitwa wyznania i prośby

Wróćmy do samego doświadczenia modlitwy serca. Czasem staje się ona bardzo trudna. Dzieje się tak wtedy, gdy w sercu jest wiele uczuć, których nie potrafimy odkryć przed Bogiem. One nas wewnętrznie blokują i zamykają. Ten stan nie musi wynikać ze złej woli. Czasem przeżycia są tak liczne i silne, że nie umiemy ich nazwać. Trzeba wtedy cierpliwie czekać w postawie gotowości, tak jak czekała Maryja, w której zamieszkało Słowo. Modlitwa dojrzewała w Niej powoli i „uwolniła się” w domu Elżbiety w hymnie Magnificat. Była to modlitwa duszy. Maryja woła: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy” (Łk 1, 46-47). Maryja czuje się głęboko dotknięta przez Słowo, które w Niej zamieszkało. Pod jego wpływem zaczyna odczytywać to, co dzieje się w Jej życiu. Przy tym ma świadomość swojej małości i kruchości: „Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy” (Łk 1, 48). Na przykładzie Maryi wyraźnie widzimy, że modlitwa wyraża sytuację serca. Słowo prowadzi do modlitwy wyznania. Chce, abyśmy wyznali przed Bogiem to, co dzieje się w naszym sercu. Zauważmy, dlaczego Kościół tak mocno podkreśla, m.in. w sakramencie pokuty, rolę Słowa Bożego. W odnowionym obrzędzie sakramentu pokuty duży nacisk położony został na spotkanie ze Słowem Bożym. Dlaczego? Prowadzi nas ono bowiem do najgłębszego wyznania, również do wyznania naszych grzechów. Słowo najgłębiej odsłania nas przed Bogiem i przed sobą.

Modlitwa zawsze rodzi się w konkretnej sytuacji i ujawnia stan serca, jego pragnienia i zamysły. Taka modlitwa wymaga odwagi. Trzeba zgodzić się na „nieprzewidziane”. Oczywiście, można też się nie zgodzić. Można kontrolować siebie i swoje serce, a także Słowo. Można żyć z nim na dystans, mieć je tylko w umyśle i nie dopuszczać do swojego serca. Wtedy modlitwa będzie powierzchowna, nie poruszy naszego serca, nie zaglądnie do naszej głębi, nie przemieni naszego życia, a przecież chcemy, aby była prawdziwa i nas nawracała.

Modlitwa serca nazywa po imieniu to, co się w nas dzieje. Jest to owoc spotkania ze Słowem prawdy, które wyzwala, sprawia, że w wolności potrafimy wypowiedzieć to, co się w nas dzieje: nasze poruszenia, odruchy, przeżycia. Czasem jest to modlitwa pełna przejęcia, ponieważ Słowo prawdy potrafi nas głęboko dotykać i otwierać. Przypomnijmy sobie rozmowę Samarytanki z Jezusem. Jezus ostrożnie i powoli prowadzi kobietę do jej serca i do historii jej życia. Najpierw wydobywa z niej pragnienie „wody żywej”. Poruszona słowami Jezusa z przejęciem prosi: „Panie, daj mi tej wody, abym już nie pragnęła...” (J 4, 15). Kiedy słyszy: „Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj”, otwiera się przed Jezusem. Wyznaje: „Nie mam męża”. To jest prawda, ponieważ ten, którego ma teraz, nie jest jej mężem. Jezus przyzna jej rację. Teraz, poruszona, mówi: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem” (J 4, 16-19). Jej „oratio” przemieniło się w świadectwo. Pełna silnych przeżyć, zostawia dzban przy studni i idzie do miasta, by podzielić się tym, czego doświadczyła (por. J 4, 28-29).

Słowo potrafi przeniknąć nas do samej głębi, tak iż doświadczamy, że nie mamy przed Bogiem żadnych tajemnic. On zna nasze grzechy, naszą małość, nasze problemy i nasze nieuporządkowanie. Słowo może wyciskać łzy, rodzić poczucie małości. Zawsze jednak, nawet wtedy, gdy staje się jak młot, jak miecz, pozostaje pełne nadziei. Nigdy nie przestaje rodzić chęci nawrócenia. To nie jest Słowo, które nas miażdży, tak jak nieraz czynią to ludzkie słowa lub myśli pochodzące od złego ducha, która zawsze używa kłamstwa, nie wyzwala, ale gubi. Próbuje wchodzić w nasze serce ze złą myślą, z pokusą, aby nas policzkować i zniewalać. Oskarża nas, aby miażdżyć serce. Inaczej działa Słowo Boże. Oczyszcza nas, konfrontuje, osądza, aby nas zbawiać, aby nas nawracać. Taka jest różnica między Słowem Boga a słowem, które może pochodzić od demona. Jeśli więc w sercu jesteśmy kuszeni, by oskarżać siebie, musimy się zapytać, od kogo pochodzi takie działanie. Słowo Boże dotyka nas nieraz aż do bólu, ale zawsze po to, aby leczyć. Nigdy nie przestaje być Słowem obietnicy. Zapowiada jutrzenkę nadziei, jest Słowem, które kieruje nas ku życiu, a nie śmierci, rozbudza w nas pragnienie lepszego życia.

Oratio, które rodzi się ze spotkania ze Słowem, także jest bardzo osobistą modlitwą, ponieważ każdy z nas tworzy osobliwą historię zbawienia. Każdy z nas ma określoną historię życia, przeżywa określone uczucia. Słowo Boże wchodzi w historię naszego życia. Czasem mamy pokusę, aby wymazać z pamięci część naszej historii, aby ją zapomnieć, stłumić w sobie. Tymczasem Słowo Boże wypełnia je, zarówno przeszłość, teraźniejszość, jak i przyszłość. Nasze życie jest historią zbawienia. Słowo nas umiłowało, chce przywracać życie wszędzie tam, gdzie jest śmierć. Dlatego zaprasza nas, abyśmy modlili się pełnią naszego życia. Musimy wrócić do zapomnianych, opuszczonych, mrocznych historii, które nie pozwalają nam żyć w pełni. Słowo wraca z nami do tego, co nas blokuje, co nas zamyka na życie i sprawia, że ciągle chodzimy smutni, poranieni, nie umiemy zdobyć się na gest przebaczenia. Ile takich doświadczeń z przeszłości zamyka nas na Słowo? Czasami Słowo będzie przypominało nam jakieś sytuacje, ale nie po to, by nas zadręczać, ale by nas wyzwolić z tego, co nas zamyka i hamuje nasz rozwój i powołanie. Słowo Boże leczy do głębi. Dotknięci przez nie, możemy poczuć się zaproszeni, by wylać przed Bogiem żale, które od lat tłumiliśmy. Ono pozwala nam wypowiedzieć Stwórcy wszystko, co nas boli.

Nieraz będzie to bardzo prosta modlitwa, pojedyncze wyznania dyskretnie szeptane w sercu, modlitwa „za zamkniętymi drzwiami”, za które wpuszczamy tylko Boga. Innym razem „wybuchnie” ona na zewnątrz. Będzie podobna do płaczu Piotra, który „wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał” (Łk 22, 62). W jednym i drugim przypadku ważne jest, że przed Bogiem wyznajemy to, co się w nas dzieje. Taka modlitwa przełamuje nasze wewnętrzne blokady, tendencje do zamykania się i ukrywania. Słowo Boże uświadamia nam, że nie ma w nas takich doświadczeń, nawet gdyby były najgorsze i najtrudniejsze, którymi nie możemy się podzielić. W tym kontekście najbardziej wymownym oratio staje się nasze wyznanie, które przeżywamy w konfesjonale. W czasie sakramentu pokuty rodzi się nasza najtrudniejsza modlitwa. Modlimy się naszym grzechem, a więc tym, co nas najbardziej zawstydza, upokarza, co przypomina nam o naszej małości. Taka modlitwa otwiera nas na przebaczenie. Oczywiście, leczy nas nie samo wyznawanie grzechu, ale Słowo miłosierdzia. To ono otwiera nas na przebaczenie i uzdrawia. Słowo sakramentalnego rozgrzeszenia ma moc, ponieważ zawiera Bożą obietnicę: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20, 23). Słowo, które zawiera moc Ducha, nie dokona w nas jednak niczego, jeśli sami nie wyznamy tego, co kryje się w naszym wnętrzu, jeśli nie wylejemy przed Nim naszego serca. Czas oratio, jakim jest sakrament pokuty, przypomina nam, że nie ma w nas takich doświadczeń, którymi nie możemy się modlić, na które Bóg nie czeka.

Modlitwa wyznania domaga się odkrycia pokładów naszych przeżyć i uczuć. Pod wpływem Słowa serce zdolne jest nie tylko do wypowiadania tego, co się w nim dzieje, ale także tego, co przeżywa. Różnica wydaje się trudna do uchwycenia. Chodzi mianowicie o to, aby wypowiedzieć także to, co odczuwamy, przeżywając nasz grzech, naszą bezradność. Chroni nas to przed zewnętrzną modlitwą, w czasie której przemilczamy nasze wewnętrzne doznania. W naszym bólu albo zawstydzeniu może zagnieździć się pokusa zamknięcia się, zasklepienia, niewypowiedzenia wszystkiego do końca. Ból może zamknąć serce na długie lata. Można wyznawać najtrudniejsze grzechy i przemilczać rany, które one w nas pozostawiły. Rany nieleczone ropieją. Serce zatapia się w bólu.

Dlatego bardzo ważne jest, aby ten ból, cierpienie, zamienić w modlitwę. Zauważmy, jak istotne jest to również w przeżywaniu sakramentu pokuty. Nie chodzi jedynie o wyznawanie grzechu, ale o opowiedzenie o naszym bólu. Wyznanie powinno dotykać także naszego stanu duchowego i psychicznego. Zwróćmy uwagę, że w formule rozgrzeszenia Słowo Boże dotyka w nas dwóch warstw. W odpowiedzi na nasze oratio słyszymy: „Niech ci udzieli przebaczenia i pokoju...”. Słowo rozgrzeszenia leczy nas nie tylko z grzechów, ale także z naszych zranień, ze wszystkiego, co odbiera nam pokój serca. Nasze rany, także po wyznaniu grzechów, potrafią nas mocno niepokoić i prowadzić do nowych chorób serca, do nowych upadków. Ważne jest, aby świadomie wylewać przed Bogiem to, co jest w nas bólem z powodu grzechu, to, co jest w nas raną po grzechu. Oratio pod wpływem Słowa prowadzi nas do modlitwy prośby – to jest bardzo ważny moment modlitwy. Chodzi o to, aby odkrytą prawdę o naszym życiu zamienić w prośbę, która otwiera serce. Chodzi więc o to, aby przemienić nasze przeżycia, wewnętrzne doznania w prośbę.

Modlitwa dziękczynienia i uwielbienia

Pod wpływem Słowa może rodzić się w sercu jeszcze inny rodzaj modlitwy. Nieraz doświadczamy jej bardzo głęboko. Słowo potwierdza i pogłębia w nas także to dobro, które już w nas jest. Zwraca na nie uwagę. Otwiera oczy serca na dobro, którego doświadczamy. Dzięki Słowu, które zamieszkuje serce, widzimy, jak Bóg cudownie w nas działa. Im bardziej serdeczna jest nasza więź ze Słowem, tym więcej widzimy. To bardzo piękne doświadczenie. Osoba, która do tej pory widziała w swoim życiu tylko cierpienie, tylko zmaganie, nagle, pod wpływem Słowa, odkrywa, jak Bóg był obecny i działał w jej życiu, jak ją chronił, wybawiał, prowadził, nosił na rękach. Słowo odkrywa w nas dobro, którego dokonał Bóg. Za każdym dobrem stoi Jego dobroć. Nie ma człowieka, w którym Bóg nie dokonuje dobra. Wiele smutku rodzi się w nas z tego powodu, że nie jesteśmy zdolni odkryć dobra, które jest w nas i dobroci Boga, który nie przestaje się o nas troszczyć.

Jeśli modlitwa prośby otwiera nasze serce na wyznawanie biedy, grzechu i bezradności, to modlitwa dziękczynienia rozszerza nasze serce. Człowiek wdzięczny, to człowiek o wielkim sercu. Gdy doświadcza on w sobie dobra, gdy czuje dotyk Boga, staje się pewniejszy, mocniejszy. Słowo, które zamieszkuje w sercu, chce nas błogosławić, to znaczy dobrze o nas mówić. Bóg jest dla nas życzliwy, pragnie cieszyć się naszym życiem. Przypomnijmy sobie słowa, które Maryja słyszy przy zwiastowaniu: „Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28). Pamiętamy, jak płonie Jej serce w Mag­nificat. Czuje się naprawdę wybrana, pomimo swojej kruchości: „błogosławić mnie będą odtąd wszystkie narody” (Łk 1, 48).

Modlitwa prośby uwalnia serce, a modlitwa dziękczynienia je rozszerza. Słowo Boże uczy nas całym życiem dziękować za to, czego wcześniej nie potrafiliśmy w nim odkryć i uznać jako dobro pochodzące od Boga. Uczy nas dziękować całym sercem, czule. Co więcej, przez dziękczynienie Słowo Boże prowadzi nas do stanu uwielbienia, do ekstazy – gdy wypełnia nas pokojem, gdy nie możemy się wręcz nadziwić, widząc Boże działanie; gdy wypełnia nas radość, pokój; gdy czujemy, jak smak i woń Słowa rozprzestrzeniają się w nas, zaczynamy wielbić Boga jak Maryja.

Modlitwa Słowem i modlitwa Słowa