Powrót do życia. Słuchanie - towarzyszenie duchowe - uzdrawianie serca - ks. Krzysztof Wons SDS - ebook

Powrót do życia. Słuchanie - towarzyszenie duchowe - uzdrawianie serca ebook

ks. Krzysztof Wons SDS

4,5

Opis

Tylko Bóg dociera do najbardziej skrytych miejsc naszego wnętrza, nie naruszając naszej wolności i szanując nasze tajemnice. Zna nawet te zakamarki serca, które my sami utajniliśmy przed sobą. Prowadzi do nich w taki sposób, abyśmy się na nie otworzyli, spotkali je i przeżyli nowe narodzenie. On nie tylko przemawia do naszego serca, ale także dociera do jego głębin. Jego słowo jest „skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4, 12). Autor w centrum stawia Słowo Boga, które leczy nasze zranienia i wskazuje właściwą drogę, pomagając powrócić do życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 105

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ks. Krzysztof Wons SDS

Opowieść o tęskniących za domem

Nowa wiosna Kościoła

Wydawnictwo SALWATOR Kraków

Przestań się włóczyć. Wróć do domu i uwierz, że Bóg ofiaruje ci wszystko, czego ci trzeba. Całe życie byłeś zabiegany, szukałeś swojej upragnionej miłości. Teraz czas skończyć z tymi poszukiwaniami. Uwierz wreszcie, że Bóg obdaruje cię miłością, która zaspokoi wszystkie twoje potrzeby, i da ci tę miłość na ludzki sposób. Zanim umrzesz, Bóg ofiaruje ci najgłębsze spełnienie, jakiego można pragnąć. Tylko przestań biegać, a zacznij wierzyć i przyjmować

Henri J.M. Nouwen w 15-lecie CFD, Przyjaciołom naszego Domu, Salwatorianom i Salwatoriankom, którzy Dom ten tworzą, dedykuję

Zamiast wprowadzenia  

Kościół w domu

Zapisywanie tych stronic rozpocznę od osobistego zwierzenia. Zawsze tęskniłem za Kościołem, w którym panuje domowa atmosfera. Od kiedy pamiętam, Kościół kojarzył mi się z domem. Najpierw spotkałem go w domu rodzinnym. Tam zacząłem go poznawać, uczyć się i kochać. Te pierwsze przeżycia z biegiem lat stawały się coraz cenniejsze. Dziś wiem, że domowej lekcji o Kościele nie mogła zastąpić żadna inna: ani ministrantura, ani katecheza, ani oaza, ani wykłady w seminarium, ani papieski uniwersytet. Mój pierwszy Kościół stanowiła rodzina: tata, mama i piątka dzieci. Pierwsze domowe lekcje religii były proste: „Bez Boga ani do proga”, „Strzeżonego Pan Bóg strzeże”, „Człowiek myśli, Pan Bóg kreśli”. Zapadły mi w pamięci mocniej niż niejeden wykład z teologii. Kontaktu z Bogiem i Kościołem uczyłem się od mamy i taty. Kiedy widziałem ich klęczących w domu i w kościele, stawało się dla mnie jasne, że nie da się oddzielić Kościoła od Boga i domu. O Kościele mówili bez używania wielkich słów, prosto i zwyczajnie. Pamiętam, jak pewnego wieczoru, gdy jeszcze nie było w domu telewizora, tata opowiadał nam o Jasnej Górze. Ze wzruszenia zaczął płakać. Zawsze widziałem w nim silnego mężczyznę – był hutnikiem spawaczem – ale tym razem nauczyłem się od niego, że w męskim przeżywaniu Boga i Kościoła jest miejsce na wzruszenie. Mama przechodziła do rozmów o wierze naturalnie, przy okazji domowych prac: przy struganiu ziemniaków, gotowaniu obiadu, przy kawie. Dla niej wiara przenikała codzienność. ­Czasem mówiła wzniośle, ale nigdy nie brzmiało to ­sztucznie. Była w tym spontaniczna. Miałem wrażenie, że w jej domowym kalendarzu liturgicznym ­uroczystości przypadały także w dni powszednie.

Gdy nie chciało mi się modlić, widok klęczących rodziców przywoływał mnie do porządku. Wystarczyło zobaczyć ich przy pacierzu – spracowanych, opartych o krzesło czy łóżko, a chęć do modlitwy wracała. Nie pamiętam od nich ani jednego „kazania” czy grzmienia, że trzeba się modlić i chodzić do kościoła. To nie było potrzebne. Czuło się przez skórę, że lubią pokonywać tę swoją drogę do kościoła. Uczyłem się jej od nich. Najpierw ją polubiłem, a potem pokochałem. Wiedziałem, kiedy idą do spowiedzi, bo przed wyjściem mówili „przepraszam” i całowali nas.

Mieszkała z nami obłożnie chora babcia Otylia, cicha, niechcąca nikomu wadzić, którą często widziałem z różańcem w ręku. Nie zapomnę taty, który na rękach nosił ją do kąpieli i pielęgnował: syn swoją mamę. Było to doświadczenie Kościoła wielopokoleniowego. W wieczorne piątki, kto tylko był w domu, od najmniejszego do największego, klękał przed obrazem serca Pana Jezusa. Odmawialiśmy akt oddania rodziny Jego sercu. To była nasza rodzinna liturgia. I tak przez całe lata, aż do matury, aż do wyjścia z domu.

Oczywiście, modlitwa, rodzinne rozmowy i relacje nie były wzorowe. Nasz śląski dom był zwyczajny. Było wiele pięknych dni, ale zdarzały się także dni „ciche”. Nie zawsze byliśmy grzeczni. Bywały też dni zbyt głośne. Na podwórku nie świeciłem dobrym przykładem i nie zawsze wracałem do domu o wyznaczonym czasie. Za to prawie zawsze brudny. Z ogromną niechęcią zwlekałem się z łóżka, gdy służenie do Mszy świętej wypadało o szóstej rano. Bez pomocy mamy nie zbudziłby mnie największy dzwon parafialnego kościoła.

W pamięci serca pozostał mi jednak ideał Kościoła wzięty z domu: prosty, ciepły, zwyczajny, bez niepotrzebnych konwenansów, rodzinny, w którym nie zabrakło miejsca dla obłożnie chorej babci, modlitwy na kolanach, małżeńskiej wierności, wymagającej miłości, domowy, do którego chętnie się wracało, nie bez cnót i nie bez wad. W domu uczyłem się przyjmować Kościół, w którym jest ludzka słabość; poznawałem Kościół nielukrowany i niewybielany, Kościół grzeszników. W takim właśnie Kościele blisko mi do Boga. Bliżej mi do Niego, ponieważ jest Kościołem zranionym tak jak ja. Kościół rozpoznaję, podobnie jak Jezusa, po jego ranach, a nie pomimo ran.

W spotkaniu z Kościołem wiele zawdzięczam moim braciom ze wspólnoty. Dziedziczymy ducha i mentalność ojca Jordana, założyciela salwatorianów: „Dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie poznał i nie pokochał Jezusa, nie wolno nam spocząć”. U salwatorianów nauczyłem się, że Kościół jest dla wszystkich. Nie ma Kościoła otwartego i zamkniętego, postępowego i konserwatywnego, jest jeden, uniwersalny, powszechny – Kościół Jezusa Chrystusa, Zbawiciela, zatroskany o pojedynczego człowieka.

Wszystkie te nauki na nic by się zdały, gdybym nie spotkał pięknych, autentycznych świadków wiary, jak chociażby mój mistrz nowicjatu i ojciec duchowny w seminarium ojciec Augustyn: niezwykle ludzki, skromny, ojcowski, rozmodlony, bez wielkich szkół teologicznych. To, co mówił, miało moc, ponieważ żył tak, jak uczył. W mojej pamięci serca zachowałem Kościół, który ma jego rozmodloną twarz, dobre oczy i spokojny głos. Spotkania z nim przypominały mi dom.

Nie spotkałem innej społeczności, w której do Boga i do ludzi byłoby mi tak blisko jak w Kościele. Nigdzie też nie zaznałem tylu „wiosennych dni”, radości z życia i miłości do życia, ile w Kościele. Kiedy byłem w kłopotach, nikt nie pomógł mi tak jak Kościół. Myślę nie tylko o księżach, ale także o ludziach bez święceń, tych najprostszych, „maluczkich”, których pewnie nigdy nie poznałbym z bliska, gdybym nie był blisko Kościoła. Wielu z nich do dzisiaj pewnie nie wie, że mają w sobie charyzmat zwyczajnego pomagania księdzu. Nieznani „kierownicy duchowi” księdza. Ich krystalicznie czysta wiara, prostota życia i naturalna dobroć były dla mnie jak filary Kościoła, o które mogłem się oprzeć. Warto żyć w Kościele i dla Kościoła Jezusa i Jego maluczkich, Kościoła nie idealnego, ale żyjącego ideałami. Warto się dla niego trudzić, warto się spalać. Nie wolno natomiast szukać w nim ciepłego księżowskiego kąta, uwitego gniazdka, wygodnych apartamentów, znaczących pozycji; nie warto zamieniać w nim życia na wakacje pod gruszą, na pole golfowe czy siedzenie w ciepłych pantoflach przy kominku. Byłoby to marnowanie życia, własnego i innych, marnowanie Kościoła Jezusa.

Dom w Kościele

Od piętnastu lat uczę się Kościoła w naszym salwatoriańskim domu – w Centrum Formacji Duchowej1. Muszę przyznać, że w moim życiu jest to druga najważniejsza lekcja o Kościele. Najpierw poznawałem Kościół w domu, teraz spotykam dom w Kościele.

Poznaję Kościół dzięki bliskim spotkaniom z ludźmi w krakowskim domu. Nie Kościół mas, ale małej trzódki, choć nie wielkich liczb, za to wielkich pragnień, podobny do odrobiny zaczynu, która potrafi zakwasić wielką ilość ciasta. Poznaję Kościół niezwykle bogaty i różnorodny pod względem powołań, duchowości i charyzmatów, pod względem doświadczenia wiary. Spotykam tutaj Kościół oddychający zwyczajnymi sprawami, zmartwieniami i nadziejami. Nade wszystko zaś Kościół wielkiej tęsknoty za Bogiem, ukrytej nie tylko w „głęboko wierzących”, ale także w przeciętnych, przeżywających kryzysy, zbuntowanych, a nawet odchodzących.

Dom pobożnych i niepobożnych

Słuchając ich, często w długich rozmowach, zadziwiam się i zawstydzony przyznaję w sobie, że ich pragnienia są niejednokrotnie większe od moich, życie bardziej wielkoduszne i że Bóg jeden wie, kto z nas jest bliżej Niego i świętości. Przyznaję rację ­Leonardowi Boffowi, który odszedł z kapłaństwa (modlę się, żeby nie przestał Go szukać), że w sercu każdego, bez wyjątku, zamieszkują święci i złe duchy, że gwałtowna namiętność ma swoje korzenie w każdej tkance człowieka – i tego pobożnego, i tego niepobożnego, że popędy życia i śmierci rozdzierają wnętrze każdej osoby, że chęć doskonalenia się, tęsknota za więzią z innymi, pragnienie ofiarnego dawania siebie współistnieją z egoizmem, z odrzuceniem i ograniczonością. Nic z tego, co wymieniłem, i jeszcze dużo więcej, nie jest obce życiu wierzących i niewierzących, bardziej i mniej świętych. Tak, nie mam wątpliwości, że w każdym z wielkich świętych żyje zawsze wielki zły duch. Szczyty świętości są przeciwieństwem otchłani ludzkiej słabości. Jeśli po wielu latach pracy nad sobą cnoty stają się większe, to dlatego, że wielkie były zwyciężone pokusy… Zawstydzony pragnieniami świętości moich penitentów, od których mogę się wiele uczyć, przekonałem się także, że za świętym ukrywa się człowiek, który nierzadko poznał piekło ludzkiej nędzy, dramat grzechu, desperacji, a nawet negacji swojego powołania i Boga2. Trudno stwierdzić, kto jest bliżej Boga i Kościoła – czy syn marnotrawny, który powraca z daleka, „był umarły, a żyje”, czy ten poprawny, praktykujący, zawsze blisko domu, odchodzący w ukryciu. Jedno jest pewne – i marnotrawni, i poprawni są dziećmi tego samego Kościoła, który począł się w ranie serca Jezusa.

Dom Słowa dla uczonych i prostych

Co pozwala mi widzieć wszystkich, bez wyjątku, w pierwszej ławce Kościoła? Co łączy uczestników spotkań w naszym krakowskim domu, niezależnie od ich powołania, stanu, religijnego stażu, poziomu wiary, historii odejść i powrotów? Jest to wielkie pragnienie Słowa, silny, wzmagający się głód biblijnego chleba i niezwykła duchowa intuicja w odczytywaniu Słowa. Zaskakują mnie często ludzie najprostsi, nieposiadający przygotowania teologicznego i biblijnego, a potrafiący odczytywać Słowo w sposób niezwykle żywy i aktualny. Odnajduję siebie w pokornym wyznaniu biblistów, którzy w Papieskiej nocie biblijnej napisali: „Pomoc egzegetów jest niezbędna, jeśli chce się uniknąć aktualizacji wyraźnie chybionych. Ale to prawdziwa radość – widzieć, jak prości, biedni ludzie biorą do ręki Pismo Święte! Właśnie oni do swojego rozumienia Pisma Świętego i do jego aktualizacji mogą wnieść więcej i bardziej przenikliwego światła z punktu widzenia duchowego niż znaleźć go można w nauce, zbyt pewnej samej siebie (por. Mt 11, 25)”3. Do końca dni będę powtarzał słowa Grzegorza Wielkiego: „Wielokrotnie zrozumiałem w obecności moich braci wiele rzeczy ze świętego Słowa, których sam nie mógłbym zrozumieć…”4. Utożsamiam się z nimi całkowicie. Towarzysząc różnym osobom w kierownictwie duchowym, słuchając o tym, czego Słowo dokonuje w ich życiu, pytam niejednokrotnie siebie: kto kogo karmi? Podczas sesji modlitewnych i rekolekcji jestem świadkiem tego, jak rodzi się i dojrzewa Kościół – nie w dyskusji, nie w walce o miejsce w przestrzeni publicznej, ale w spotkaniu wierzących ze Słowem, oddających mu coraz więcej miejsca we własnym sercu. „Kościół – jak uczy Joseph Ratzinger – najbardziej jest nie tam, gdzie się organizuje, reformuje, rządzi, tylko w tych, którzy wierzą”5. Wierzą w życiodajną moc Słowa. Kościół zrodził się ze Słowa i żyje Słowem – przypominał Benedykt XVI (Verbum Domini, nr 3).

Ludzie czytający z wiarą i miłością Biblię, słuchający z pasją wprowadzeń do lectio divina, uczą mnie, księdza, wiary w moc Słowa. To moi pierwsi ewangelizatorzy. Otrzymuję od nich nierzadki pozawerbalny komunikat, jakby na potwierdzenie tego, co powiedział duchownym w Warszawie Benedykt XVI – że nie wymagają ode mnie, abym był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki, abym był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach. Oczekują natomiast, abym był świadkiem mądrości Słowa6 i pierwszym wierzącym w Słowo7, które im głoszę. Jestem wdzięczny wszystkim, którym posługuję przez głoszenie Słowa i kierownictwo duchowe, że mogę uczyć się od nich wiary i miłości do Słowa, że uczą mnie Kościoła.

Dlatego postanowiłem na stronicach tej książki rozważać o Kościele, który spotykam w ludziach różnego wieku z przeróżnymi życiowymi historiami, o Kościele, którego nauczyłem się od odwiedzających progi naszego domu w Krakowie. I chciałbym od razu wyprowadzić z błędu tych, którzy sądziliby, że są to ludzie z pierwszych ławek, owi „bardziej religijni”, o szczególnej reputacji duchowej. Bynajmniej. Trafiają do nas także ludzie z przedsionka, nieraz z peryferii, którzy wracają z daleka, po długich latach gubienia się, obrażania na Boga, zbuntowanych na księży, Kościół, ludzie nieśmiało i z trudem przekraczający próg kościelnych terenów z powodu złych, nieodwracalnych wyborów życiowych, mocno poranieni przez siebie i innych, mający nie jedno na sumieniu, ale tęskniący prawdziwie za nowym początkiem i za Kościołem – domem, w którym nie brakuje miejsca także dla nich i gdzie mają poczucie, że są chciani i oczekiwani. Widzę przed sobą osoby, które przez lata uczęszczania do naszego domu zmieniały się na naszych oczach. Rozkwitały. Widzę w nich Kościół, który się nawraca, zmienia, rozwija i pięknieje, który ma ludzką twarz pooraną człowieczą słabością, ale przenikniętą i emanującą Bożą łaską. Każda z tych osób udzieliła mi cennej lekcji o Kościele, który jest i święty, i poraniony. Mam żywo przed oczami rozmodlonego, klęczącego mężczyznę potężnej postury, który wracał do Boga po latach utopionych w wódce, spędzonych w więzieniu, przeżywający wiosnę, rozkochany w Słowie, z silnym pragnieniem i nadzieją na nowe życie. Pamiętam kobietę o twarzy sponiewieranej przez alkohol, jak walczyła o siebie, zmieniała się, subtelniała i z roku na rok piękniała, promieniejąc wolnością. Widzę przed sobą księdza, który zapadł na depresję po stracie symbiotyczno-obsesyjnej relacji, przeżył krótki czas ateizmu, aż na nowo zatęsknił za modlitwą Słowem, za Bogiem i pokochał kapłaństwo. Widzę wiele twarzy świeckich, duchownych i konsekrowanych, którzy wychodzili z kryzysu, walczyli do upadłego o swoje powołanie. W naszym salwatoriańskim domu spotykam ludzi, którzy uczą mnie także kochać Kościół ranny – w swoich pasterzach, konsekrowanych, w ojcach, matkach, żonach, mężach, dzieciach. Wnieśli w moje życie wiele światła, przy którym mogę w sposób jaśniejszy i bardziej realny czytać własne życie i życie Kościoła. To niezwykłe światło, którego nie może ogarnąć najciemniejsza noc, nie pochodzi od nich samych, ale z ich spotkania ze Słowem. W tym wypadku nie ma znaczenia fakt, czy są początkujący, czy zaawansowani w czytaniu Biblii. Siła światła pochodzi z ich miłości do Słowa. I jedni, i drudzy uczą mnie świętego nawyku, aby odczytywać wszystko w świetle Słowa. To słuchacze uważni i mocno stąpający po ziemi. To ci, o których Benedykt XVI napisał, że są realistami, ponieważ w Słowie rozpoznają fundament wszystkiego (Verbum Domini, nr 10).

Kiedy przygotowuję się do spotkań z ludźmi, otwieram Biblię. Nauczyłem się tego od nich już na pierwszym spotkaniu w naszym domu. Nie zapomnę, jak chłonęli treści sesji, na którą sprowadziło ich pytanie: „Jak żyć Słowem Bożym na co dzień?”8. Nie przyjeżdżają tutaj, aby słuchać ludzkich opowieści i dywagacji. Chcą usłyszeć Boże Słowo. Nie oczekują ludzkich porad, ale mądrości Słowa. Są osoby, które przyjeżdżają wielokrotnie, aby słuchać odpowiedzi na to i podobne pytania – za każdym razem widzę ich zadziwionych faktem, że Słowo jest tak realnie życiodajne, że pomaga zrozumieć, pokochać własne powołanie, pozwala się oderwać od zła9. Zadziwiają się nie tylko świeccy, ale i duchowni: „Po raz kolejny w swoim życiu przekonałem się i doświadczyłem, jak Bóg jest delikatny – napisał uczestnik Szkoły Wychowawców Seminaryjnych. – Smakując Słowo Boga, leczyłem swoje wnętrze, wpuszczałem światło Słowa, gdzie było ciemno od bólu i bolesnych doświadczeń. To był krok w głąb mojego serca i duszy”10. Inny ksiądz zwierza się: „Pogłębiony kontakt ze Słowem pomógł mi odkryć prawdę o mnie samym (…). Czuję, jak Słowo mnie wyzwala, daje mi życie, pozwala przekraczać siebie i wychodzić z większą odwagą do człowieka”.

Także wtedy, gdy na sesjach podejmujemy tematy z antropologii, psychopedagogiki, staramy się, aby Słowo pozostawało w centrum. Uczestnicy ze zdumieniem odkrywają to, co wydawało się oczywiste – że w Słowie jest życie i że nie zastąpi go żadne inne. Z rozbrajającą szczerością kolejny duchowny i formator przyznaje: „Kiedy miałem tu przyjechać po raz pierwszy, myślałem, że dostanę do ręki jakieś narzędzia do pracy z młodymi ludźmi, z klerykami – że nauczę się nowych metod aktywizujących czy kilku «sztuczek» psychologiczno-pedagogicznych, że poznam zasady funkcjonowania grupy itp. Nie nauczyłem się i nie poznałem. Po raz kolejny natomiast Pan Bóg mi pokazał, że kiedy wyciągam ręce w oczekiwaniu kiczowatych świecidełek, On podaje mi skarb! Bóg rozkochał mnie w swoim Słowie. Dał zakosztować swego Słowa. Pokazał sens codziennej medytacji. Dał odczuć, że warto nastawić się na słuchanie...”.

Ludzkie słowo potrzebne jest o tyle, o ile podprowadza do Słowa Boga. Uczestnicy sesji mądrymi oczekiwaniami rozliczają mnie z zadania, które przypomniał teologom Benedykt XVI – że w wielomówstwie naszego czasu, przy inflacji słowa, trzeba koniecznie uobecniać słowa istotne. W moich słowach mam czynić obecnym Słowo, które pochodzi od Boga. Mam wyrzekać się włas­nych słów, by były jedynie narzędziem, dzięki któremu będzie mówił Bóg11. Muszę uważać, aby nie powielać błędów i nie zanurzać się w języku nauk behawioralnych bardziej niż w języku Biblii, by podczas głoszenia Słowa po prostu być księdzem12. Ma świętą rację ojciec Innocenzo Gargano, kameduła współpracujący z naszym domem, którego uważamy za współczesnego „ojca Kościoła”, mówiąc, że sporo jest dzisiaj słów, które chciałyby zastąpić Słowo. Są nimi wszystkie ludzkie słowa uznane za skuteczne, wydajne, płodne. Słowa te jednak wcześniej czy później muszą uznać swoje ograniczenia. Nie możemy poddać się jednej z najbardziej zawoalowanych pokus naszych czasów, że inne słowa, inne technologie, inne metody, tak zwane psychopedagogiczne, mogą być bardziej skuteczne od Słowa Bożego. Ojciec Gargano mówi, że należy walczyć z tymi pokusami. Jeśli bowiem pozwolimy się okraść z tego, co najcenniejsze, cóż nam pozostanie? Co będziemy głosić Kościołowi i światu, jeśli pozbawimy Słowo pierwszeństwa?13 Kościół, który nie żyłby Słowem, nie głosił Słowa Wcielonego i nie zbliżał ludzi do Ewangelii, zdradziłby samego siebie, zatracił tożsamość, i jako taki nie byłby nikomu potrzebny do zbawienia. Jestem wdzięczny naszym drogim uczestnikom spotkań, że przez swoje oczekiwania uczą nas, co jest istotą naszego posługiwania. Oczekują od nas światła, mądrości i duchowej mocy, która płynie ze Słowa. Tej drogi nie chcemy zaniechać. Dzięki nim lepiej zrozumieliśmy tożsamość naszego skromnego domu i jego misję: ma być domem Słowa dla wszystkich, którzy są blisko i daleko od Boga, którzy odchodzą i wracają do Kościoła, którzy raczkują i postępują w wierze.

Dom z przypowieści Jezusa

Chcę rozważać o Kościele, jaki spotykam i poznaję w naszym domu. Uczynię to w świetle Słowa. Decydując się na pisanie tych stronic, poczułem zaproszenie, aby otworzyć Biblię na piętnastym rozdziale Ewangelii Łukasza. Zacząłem czytać po raz „tysięczny” przypowieść Jezusa „o synu marnotrawnym” (jak najczęściej dość nieprecyzyjnie się ją nazywa). Z pożółkłej, powalcowanej stronicy mojej Biblii powiało świeżym, wiosennym wiatrem. Tak jest zawsze. Powtarzam nieraz, że w Biblii spotykam ciągłą wiosnę. Duch wieje, kędy chce i nie wiesz, dokąd podąża – jak mawiał św. Ireneusz (por. J 3, 8). Zapewnia pismom wieczną „młodość”; stale je ożywia swoim tchnieniem14. Poczułem się wprowadzony przez Ducha do domu, o którym opowiada Jezus. Ujrzałem w ojcu i dwóch synach mój Kościół, ten, który tak bardzo kocham, niezwykle realny, który rozpoznaję konkretnie w maleńkiej cząstce Kościoła, gromadzącego się przy ulicy św. Jacka 16 z wielu stron Polski, Europy, a nawet innych kontynentów. Jest to Kościół z przypowieści Jezusa, który ma wspaniałego Ojca i nie zawsze wierne dzieci. Kościół Ojca, w którym jest miejsce dla każdego: dla młodszego i starszego, dla niegrzecznych i poprawnych, dla odchodzących i wracających, dla wiele lat służących i tych trwoniących życiowy majątek w dalekich krainach grzechu. Piętnasty rozdział Ewangelii Łukasza przypomina mi, że Kościół, jakiego chce Jezus, ma oblicze Ojca, że jego najświętszą czynnością jest wyglądanie zagubionych, że główne święta w kościelnym kalendarzu przypadają na dni, w których Bóg się rodzi i zmartwychwstaje w powracających dzieciach. Piętnasty rozdział Łukasza przypomina mi także trudną prawdę, że droga Kościoła prowadzi od „obory świń”, cuchnącej ludzkim grzechem, do pustego grobu, który zamienia się w Dom Ojca, od obrzydliwych strąków własnych pożądliwości do ojcowskiego chleba, którym są Słowo i Eucharystia. Święta stronica Ewangelii Łukasza inspiruje mnie od lat. Ciągle mówi mi o czymś, czego do tej pory nie wiedziałem, co mnie zadziwia, czyni świeżym w myśleniu o Ojcu, o Kościele, o sobie i broni przed gotowymi odpowiedziami, niszczącymi uprzedzeniami i banalnymi sloganami.

Wersety Jezusowej przypowieści są jak zapalające się kolejno światła, wskazujące mi kierunek i drogę rozważań. Pomagają nazwać po imieniu to, czego nauczył mnie Bóg przez ludzi modlących się w krakowskim domu. Przejdźmy tę drogę razem. Choć towarzyszy jej silna dramaturgia, jest pełna nadziei. Kończy się ucztą, tańcami i świętowaniem. Autorami rozważań są przede wszystkim przyjaciele naszego domu, uczestnicy spotkań formacyjnych. Bez nich nie rozkochałbym się w Biblii, nie nauczył się słuchać i czekać, nie zbliżyłbym się i nie zrozumiał Kościoła tak, jak pojmuję go dzisiaj. Wielokrotnie będę oddawał im głos, przywołując fragmenty świadectw i listów, którymi pozwolili się dzielić. Autorami rozważań są także moi bracia salwatorianie i siostry salwatorianki, z którymi mam szczęście wspólnie posługiwać w krakowskim domu przy ul. św. Jacka. Nasze poranne i wieczorne rozmowy, nie tylko te robocze, pomagają mi nazywać po imieniu przeżycia rodzące się podczas spotkań z ludźmi. Dzięki nim zauważam to, czego sam bym nie dostrzegł.

Wiele mądrości, Bożego wyczucia i pasji zaczerpnąłem także od światłych ludzi Kościoła gościnnie głoszących w naszym domu Słowa. Ufam, że wszyscy usłyszą na stronicach tej książki bicie serca Kościoła, jaki wspólnie spotykamy w krakowskim Centrum Formacji Duchowej.

Rozpocznijmy od wsłuchania się w przypowieść Jezusa i z lampą Słowa w ręku wejdźmy, tak jak każdy potrafi, do Kościoła, który pachnie domem.

11 Powiedział też [Jezus]: „Pewien człowiek miał dwóch synów. 12 Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich. 13 Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. 14 A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. 15 Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. 16 Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. 17 Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. 18 Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; 19 już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. 20 Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. 21 A syn rzekł do niego: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem». 22 Lecz ojciec rzekł do swoich sług: «Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! 23 Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, 24 ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». I zaczęli się bawić.

25 Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. 27 Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. 27 Ten mu rzekł: «Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego». 28 Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. 29 Lecz on odpowiedział ojcu: «Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. 30 Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę». 31 Lecz on mu odpowiedział: «Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. 32 A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się»”.

Kościół wszystkich

Dostępne w wersji pełnej

Kościół odchodzących

Dostępne w wersji pełnej

Kościół żyjących daleko od Boga

Dostępne w wersji pełnej

Kościół powracających

Dostępne w wersji pełnej

Kościół w drzwiach

Dostępne w wersji pełnej

Kościół w konfesjonale

Dostępne w wersji pełnej

Kościół na uczcie

Dostępne w wersji pełnej

Kościół pozostających na zewnątrz

Dostępne w wersji pełnej

Przypisy

1 Centrum Formacji Duchowej powołane do istnienia przez Polską Prowincję Salwatorianów w 1997 roku mieści się w Krakowie przy ul. św. Jacka 16.

2 Por. L. Boff, Francesco d’Assisi. Una alternativa umana e cristiana, Cittadela Editrice, Assisi 1982, s. 189. Za: A. Cencini, Życie konsekrowane, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 1996, s. 34–35.

3Papieska Komisja Biblijna, Interpretacja Pisma Świętego w Kościele, Pallottinum, Poznań 1994, IV, C 3.

4 Św. Grzegorz Wielki, In Ezech. II, 1; PL 76, 949. Cyt. za: M. Magrassi, Biblia i modlitwa, Wydawnictwo „Bratni Zew”, Kraków 2002, s. 25.

5 Por. J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996, s. 340.

6 Por. Benedykt XVI, Przemówienie podczas spotkania z duchowieństwem, Warszawa, Archikatedra św. Jana, 25 maja 2006.

7 Por. Jan Paweł II, Posynodalna adhortacja apostolska Pastores dabo vobis, Rzym 1992, nr 26.

8 Sesja została opublikowana w książce: K. Wons, Jak żyć Słowem Bożym na co dzień?, Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2012 (wznowienie).

9 Tamże.

10 Pełna nazwa szkoły prowadzonej w naszym CFD pod patronatem Komisji Episkopatu Polski ds. Duchowieństwa brzmi: Szkoła Wychowawców Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych.

11 Por. Concelebrazione Eucaristica con i membri della Commissione Teologica Internazionale, Omelia di Sua Santità Benedetto XVI, Cappella Redemptoris Mater, Venerdì, 6 ottobre 2006; http://www.vatican.va/holy_father/benedict_xvi/homilies/2006/documents/hf_ben-xvi_hom_20061006_commissione-teologica_it.html

12 Por. H. Nouwen, Żywa pamięć. Służba i modlitwa dla zachowania pamięci o Jezusie Chrystusie, Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2006, s. 22.

13 Por. I. Gargano, Chcemy ujrzeć Jezusa. Lectio do fragmentów Ewangelii św. Marka i św. Jana, Kraków 2004, s. 41–42.

14 Za: M. Magrassi, Biblia i modlitwa, Wydawnictwo „Bratni Zew”, Kraków 2002, s. 51.

KorektaZofia SmędaAnna Śledzikowska

Projekt okładkiArtur Falkowski

Redakcja techniczna i przygotowanie do dru­kuArtur Falkowski

Opracowanie i przygotowanie plikuWydawnictwo Salwator

Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjałTekst ukazał się w 57. numerzeZeszytów Formacji Duchowej

© 2013 Wydawnictwo SALWATOR © 2018 eBook Wydawnictwo SALWATOR ISBN 978-83-7580-447-8

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. 12 260-60-80, e-mail: [email protected]