Uleczyć serce - Susanne Hampton - ebook

Uleczyć serce ebook

Susanne Hampton

3,5

Opis

„Tom uśmiechnął się. Wiedział, że miesiąc razem szybko minie, lecz cieszył się, bo lubił towarzystwo Sary. Byli nie tylko parą wspaniałych kochanków, lecz i przyjaciół. Dorównywała mu pod każdym względem, intelektualnym i zawodowym. Pragnął spędzić z nią jeszcze kilka tygodni, potem pozwoli jej odejść i rozpocząć nowe życie. Miał nadzieję, że tym razem rozstanie będzie łatwiejsze, że jego serce nie rozpadnie się na tysiące kawałków”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (11 ocen)
4
0
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Susanne Hampton

Uleczyć serce

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sara Fielding szła chodnikiem, starannie omijając kałuże po nocnym deszczu. Ostry wiatr przenikał ją do szpiku kości. Podniosła kołnierz zimowego płaszcza i, mimo że miała na sobie ciepłe botki, żałowała, że nie włożyła wełnianych rajstop. Przyspieszyła kroku.

Chociaż przestało padać, chmury na niebie zapowiadały kolejną ulewę, a nie chciała zjawić się w szpitalu przemoczona do nitki. Jej samolot wylądował zaledwie godzinę temu w strugach wody. Do miasta przyjechała taksówką.

Była to jej druga wizyta w Melbourne po trzyletnim pobycie w Adelaide. Cztery tygodnie temu przyleciała załatwić formalności wizowe przed planowanym wyjazdem do Stanów. Wolałaby pojechać do innego miasta, jednak nie miała wyboru, gdyż tutaj znajdował się konsulat amerykański obsługujący rejon południowej Australii.

Z Melbourne miała cudowne wspomnienia, lecz przeżyła tu także osobisty dramat i nie chciała rozdrapywać ran. Tłumaczyła więc sobie, że to tylko krótki wypad, że nie musi się denerwować, załatwi sprawę i na drugi dzień wyjedzie.

Patrząc teraz wstecz, żałowała, że nie posłuchała intuicji i nie omijała szerokim łukiem miasta, w którym wciąż mieszka Tom Fielding. Zamierzała rozpocząć nowy rozdział w życiu w Teksasie, znacznie dalej od pokus związanych z Tomem niż Adelaide.

Teraz wiedziała, że jeśli znajdzie się w pobliżu Toma, nie może ufać ani sercu, ani ciału. Tom nie jest złym człowiekiem, wręcz przeciwnie, lecz dla niej jest zdecydowanie niewłaściwym partnerem. Mimowolnie zaczęła myśleć o tamtym krótkim pobycie w Melbourne i o tym, jak wszystko potoczyło się inaczej, niż powinno.

Pierwszy dzień minął bez komplikacji. Załatwianie formalności w konsulacie szło jak z płatka. Drugiego dnia Sara wybrała się do restauracji Vue de Monde na pięćdziesiątym piątym piętrze historycznego budynku Rialto. W świetnym nastroju usiadła przy stoliku, złożyła zamówienie i popijając białe wino, zaczęła rozmyślać o zbliżającym się wyjeździe do Teksasu.

Kiedy zaproponowano jej posadę w klinice uniwersyteckiej w San Antonio, pomyślała, że oto dostała szansę na rozpoczęcie życia od nowa. Może nawet na realizację marzeń? Miała dość robienia zawsze tego, co chcieli inni. Rezygnowanie z planów, nadziei, marzeń i snów stało się jakby jej nawykiem. Trzy lata temu jednak uznała, że dość tego, że jest jedno marzenie, którego nie poświęci: marzenie o zostaniu matką. Ma wszelkie warunki i da radę. Wiedziała, co robi. Podjęła decyzję całkowicie świadoma wysiłku, kosztów, lecz i nagrody.

Nagle wszystkie myśli uleciały jej z głowy. Doznała szoku. Dech jej zaparło. Ujrzała mężczyznę, którego już nigdy w życiu nie spodziewała się zobaczyć.

Czy to możliwe?

Pokręciła głową. To naprawdę on?!

Wszedł do restauracji i usiadł przy stoliku koło okna. Minęły trzy lata, odkąd ostatni raz go widziała. Od jej wyjazdu nie utrzymywali z sobą kontaktów. Nie dzwonili do siebie. Nie pisali. Cisza.

Może to tylko jej wyobraźnia? Ktoś bardzo do niego podobny? Wiedziała, że to niemożliwe. Żaden mężczyzna nie dorównuje jego urodzie, postawie, charyzmie. To bez wątpienia jest Tom Fielding.

Gdy szedł do stolika, wszystkie kobiety się za nim oglądały. Sara z bijącym sercem obserwowała, jak kelnerka podaje mu kartę win i jak jej subtelne próby flirtu pozostają bez odzewu.

Puls Sary przyspieszył, w głowie miała chaos. Odwróciła wzrok i zaczęła machinalnie bawić się sztućcami.

Nie spodziewała się, że widok Toma wywoła w niej tak sprzeczne emocje: żal, smutek, wyrzuty sumienia, ale równocześnie przypływ namiętności.

Tego spotkania nie było w planie. To nie powinno się stać. To jakiś zły sen, który ziścił się na jawie, myślała. Co robić? Już złożyła zamówienie, więc nie może wstać i wyjść, bo zwróciłaby na siebie uwagę.

Nie chciała patrzeć na Toma, lecz nie potrafiła się oprzeć i co chwila zerkała w jego stronę.

Kelnerka przyjęła zamówienie i odeszła. Tom patrzył przez okno na rozświetloną światłami wieczorną panoramę miasta. W pewnym momencie zerknął w bok i zobaczył Sarę. Znieruchomiał.

Sara również. Nie miała pojęcia, co teraz będzie. W przyciemnionym świetle nie widziała dokładnie twarzy Toma. Widziała tylko, że wciąż jest przystojny.

Nagle wstał, przez jedno mgnienie wydawało się, że się waha, jakby czekał na znak od niej, potem zrobił krok do przodu.

– Witaj, Saro. – Nachylił się i pocałował ją w policzek. Poczuła woń jego wody kolońskiej. Subtelny, a jednak bardzo zmysłowy. Jak Tom. – Miło cię widzieć.

– Mnie też miło cię widzieć – wybąkała.

– Mogę? – Wskazał puste krzesło.

Skinęła głową. Tom usiadł i z przyzwyczajenia sięgnął przez stół i dotknął jej ręki.

Myśląc teraz o tamtej scenie, Sara doszła do wniosku, że to był jej pierwszy błąd. Powinna była od razu narzucić dystans.

Znowu zaczęło padać. Żałowała, że nie poprosiła taksówkarza, który ją wiózł z lotniska, aby zatrzymał się przed kafejką tuż obok szpitala. Filiżanka mocnej kawy postawiłaby ją na nogi.

Przyspieszyła kroku. Myślami znowu wróciła do tamtego wieczoru. I tamtej nocy cztery tygodnie temu.

Kolacja w pojedynkę zamieniła się w kolację we dwoje. Potem była przechadzka, drinki w barze w centrum.

Wino i przyćmione światła łagodziły urazy. Wracały dawne czasy, dawne uczucia, zauroczenia.

Rozum był na straconej pozycji. Około północy Sara i Tom znaleźli się w jej pokoju hotelowym. Siedząc na brzegu łóżka, Tom w czarnych dżinsach, lekko zakurzonych zamszowych butach, z falującymi ciemnoblond włosami zaczesanymi do tyłu i zakrywającymi kołnierzyk białej koszuli wyglądał jak kowboj. Jak jej kowboj na jedną noc.

I tylko na tamtą noc.

Przez wzgląd na dawne czasy.

Na nic więcej nie ma przecież szansy, myślała. Próbowali, ale nic nie wyszło. Powtórki nie będzie. Nie poświęci swoich marzeń dla tego mężczyzny. Wiedziała, że nareszcie jej serce jest bezpieczne. Gdy odeszła od Toma i wyjechała, wzniosła wokół siebie solidną zaporę. Dlatego uznała, że może ulec namiętności. To tylko jedna noc, powtarzała sobie w duchu.

Tom nie spuszczał z niej wzroku. Mimo czających się w zakamarkach umysłu wątpliwości, czy nie podejmuje najgorszej ze złych decyzji, której później będzie gorzko żałowała, Sara nie potrafiła się pohamować.

– Nie powstrzymuj mnie. Wiem, co robię – zaczęła.

Łagodnie ujął jej twarz i zamknął usta pocałunkiem. Nie broniła się. Nie chciała kończyć rozpoczętego zdania. Instynktownym ruchem podniosła ręce, zarzuciła Tomowi na szyję i przyciągnęła go do siebie. Wsunął jej dłonie pod ubranie, żar z jego palców rozpalał ciało. Pocałunki stały się coraz bardziej natarczywe. Zapraszająco rozchyliła wargi. Pragnęła jeszcze raz poczuć go w sobie, jeszcze raz połączyć się z nim.

Rozpiął jej bluzkę, zsunął z ramion, rzucił na podłogę. Potem pokrył szyję i piersi pocałunkami.

– Pragnę cię, Saro – szepnął, gładząc jej udo.

W odpowiedzi wsunęła mu palce we włosy i pocałowała jeszcze goręcej niż przedtem. Opadli na łóżko. Gorączkowo zerwali z siebie ubrania i stali się jednym ciałem.

Następnego ranka obudziła się zdezorientowana. Wieczorem sytuacja wydawała się jasna i prosta. Dwoje ludzi uprawiających seks dla przyjemności. Dwoje dorosłych potrzebujących siebie, nic więcej.

Teraz zaś nic nie było jasne i proste. Uświadomiła sobie własną słabość i bezbronność wobec Toma. Żołądek skurczył się ze strachu. Podciągnęła prześcieradło pod brodę, jakby chciała się ukryć za tą lichą tarczą.

Przez szparę w zasłonach do pokoju przesączało się słabe światło. Sara widziała ciemny zarost na policzkach Toma, jego opalony tors, wspaniałe mięśnie.

Kochali się całą noc. Wciąż był tym samym czułym, niezwykłym i cudownym kochankiem, jakim go zapamiętała. Ale nie powinna była tego robić. Spojrzała w sufit, zastanawiając się, co w nią wstąpiło, dlaczego była taka głupia i uległa impulsowi.

Przez ostatnie trzy lata ciężko pracowała nad sobą, aby odzyskać równowagę psychiczną po przeżytym zawodzie. Wystarczyło kilka godzin i namiętność zatriumfowała nad rozumem. Sara nie zrzucała winy na alkohol – przy kolacji nie wypiła nawet całego kieliszka, a potem w barze ledwie umoczyła usta w martini. Hormony, wspomnienia, przygnębienie, może nawet resztki miłości, jaka ich łączyła, zagłuszyły głos rozsądku i wróciła do hotelu razem z Tomem.

Teraz, w świetle poranka, chciała na siebie nakrzyczeć. Dlaczego?

Kiedy nareszcie zdobyła się na wystąpienie o rozwód, gdy od orzeczenia dzieli ją zaledwie kilka tygodni, ona co robi? Ni stąd, ni zowąd idzie do łóżka ze swoim już prawie byłym mężem!

Adwokat zawiadomił ją, że Tom nie zgłasza sprzeciwu, że podpisał wniosek i teraz czekają tylko na dopełnienie reszty formalności. Może właśnie to dało jej poczucie bezpieczeństwa, myślała. Wiedziała, że to absurd, lecz nie potrafiła znaleźć innego wytłumaczenia. Rozwód to przecież tylko arkusz papieru, nie tarcza. Nie ochroni jej serca.

Tom poruszył się. Sara zamknęła oczy, udając, że śpi. Nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć.

„Dziękuję za uroczy wieczór.” Lub: „Przespaliśmy się z sobą, ale już cię nie kocham”.

Potrzebowała czasu. A może Tom wstanie i wyjdzie?

Wydawało jej się, że tuż przed zaśnięciem usłyszała jego szept, jakby mówił: „Kocham cię”. Nie chciała tego analizować. Nie zamierzała na nowo się z nim wiązać. Zbyt wiele trudu włożyła w to, aby nauczyć się go nie potrzebować, aby zrozumieć, że ma prawo żyć po swojemu, obojętnie, jak wiele ją to kosztuje.

Spod wpółprzymkniętych powiek patrzyła, jak Tom ostrożnie wstaje i zbiera ubranie rozrzucone po pokoju. Zastanawiała się, czy czuje to samo co ona. Jakaś cząstka jej pragnęła, aby ją obudził, objął i porozmawiał z nią o tym, co ich dzieli. Potem znowu by się kochali.

Rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe, więc rzeczywiście chyba najlepszym rozwiązaniem jest wyjście bez słowa. Może zostawi krótki list?

Niczego więcej nie powinna oczekiwać. Niczego więcej nie chce, wmawiała sobie.

Drzwi łazienki otworzyły się i ukazał się w nich Tom, ubrany. Sara zamknęła oczy. Nie chciała, aby zobaczył, że nie śpi. Słyszała, jak wkłada buty, potem kurtkę. Uniosła powieki. Zobaczyła, że podchodzi do biurka i pisze coś na kartce z bloku listowego z logo hotelu.

Po chwili usłyszała cichy szczęk otwieranych i zamykanych drzwi. Tom wyszedł.

Natychmiast usiadła na łóżku. Miała straszliwy zamęt w głowie i sercu. Cieszyła się, że poszedł. Czy na pewno? Cudownie było zasypiać w ramionach Toma, wtulona w ciepło jego nagiego ciała.

Musi wziąć się w garść i ruszyć do przodu. On się nie zmieni. Ona ma dosyć życia pod dyktando innych. Niedługo dostanie rozwód. Będzie wolna. Oboje będą wolni.

Dwoje różnych ludzi, dla których co innego jest najważniejsze. Ona chce dzieci. On nie. I tym razem odejdzie i będzie żyć po swojemu.

Tom napisał: „Kochana Saro, miło było spędzić z tobą te kilka godzin. Powodzenia w Teksasie. Zawsze twój, Tom”. I znak X oznaczający pocałunek.

Sygnał karetki przywołał ją do rzeczywistości. Właśnie zbliżała się do głównego wejścia do Szpitala Ogólnego św. Augustyna, gdzie była umówiona z dobrym znajomym, Stu Andersonem. W rozmowie, jaką odbyli zaraz po jej powrocie z Melbourne do Adelaide, Stu wspomniał, że wyjeżdża na miesiąc i że szuka chirurga szczękowego, który by go zastąpił w jego prywatnej przychodni. Sara miała czas i chciała pomóc, więc się zgodziła.

Zdawała sobie sprawę, że powrót do Melbourne może oznaczać dla niej pewne psychiczne komplikacje, wiedziała jednak, że musi przestać pielęgnować urazy i stawić czoło zaszłościom związanym z tym miastem. To tutaj jej małżeństwo się rozpadło, a ilekroć o tym myślała, ogarniał ją beznadziejny smutek przyćmiewający wspomnienia szczęśliwych czasów.

Tutaj studiowała, tutaj się zakochała, a potem stąd wyjechała. Teraz, wiele lat później, zrozumiała, że powinna pogodzić się z faktem, że życie w Melbourne było dalekie od ideału, ale nie musi stąd uciekać. Musi natomiast nauczyć się panować nad emocjami.

Wtedy wydawało jej się to łatwe, teraz zaś wspomnienie nocy spędzonej z Tomem wróciło ze zdwojoną siłą i Sarę opuściła pewność siebie.

A może to wcale nie był aż taki dobry pomysł? Może nie powinna zgodzić się zastąpić Stu?

Próbowała sobie tłumaczyć, że Melbourne to duże miasto, że będzie unikała Vue de Monde i baru, w którym pili z Tomem martini. I że na szczęście Tom pracuje jako konsultant w szpitalu na drugim końcu miasta.

W zatoce przed szpitalnym oddziałem ratunkowym zatrzymała się karetka. Ratownicy medyczni z pomocą dwóch pielęgniarzy ze szpitala wyciągali z niej nosze na kółkach. Sara wyminęła ich i przez obrotowe drzwi weszła do holu. Nareszcie znalazła się pod dachem. Zdjęła płaszcz i podeszła do informacji.

– Jestem umówiona z doktorem Andersonem na oddziale chirurgii szczękowo-twarzowej – oznajmiła.

Recepcjonistka uśmiechnęła się, natomiast jej koleżanki wymieniły między sobą dziwne spojrzenia. Dopiero wtedy Sara się zorientowała, że twarz i włosy ma zupełnie mokre. Dziewczyna podała jej pudełko chusteczek higienicznych.

– Proszę. Leje jak z cebra, prawda? – Sara wyciągnęła kilka chusteczek naraz i osuszyła nimi czoło, policzki i uszy. – Chirurgia szczękowo-twarzowa znajduje się na czwartym piętrze na lewo od windy.

– Dzięki.

Tom Fielding siedział w gabinecie na czwartym piętrze szpitala św. Augustyna i tak jak każdego dnia od czterech tygodni wspominał noc spędzoną z Sarą.

Tamten pamiętny wieczór uświadomił mu, że wciąż ją kocha i wciąż jej pragnie, lecz nie może mieć. Postanowił zgodzić się na rozwód, pozwolić jej żyć po swojemu i samemu cieszyć się odzyskaną wolnością.

Wystarczyła jedna wspólnie spędzona noc, aby zburzyć ów spokój ducha, jaki w końcu udało mu się osiągnąć. Dręczyła go świadomość, że przed nimi nie ma przyszłości, że mają inne cele i inny program na życie. Że już nie znajdują wspólnego języka.

Chyba tylko w pokoju hotelowym o północy.

Przypomniało mu się zdumienie i podniecenie bliskie euforii, gdy w restauracji dostrzegł swoją piękną byłą żonę siedzącą samotnie przy stoliku. Dla niego wciąż była najwspanialszą kobietą na ziemi. Inteligentną, dobrą, czułą, obdarzoną silną wolą i najwspanialszą kochanką, jaką mężczyzna może sobie wymarzyć.

Gdy znalazł się z nią sam na sam w hotelu, stracił kontrolę nad sobą, a Sara dała mu jasno do zrozumienia, że pragnie go równie gorąco jak on jej. Ryzykował wszystko, łącznie z utratą zdrowych zmysłów, lecz namiętność okazała się silniejsza. Pragnął się z nią kochać, nawet jeśli to miało być ostatni raz.

Rano otworzył oczy i zobaczył obok siebie żonę. Byłą żonę, poprawił go głos rozsądku. Wyglądała przepięknie, krótkie blond włosy miała zmierzwione jego dłońmi podczas namiętnego seksu. Światło wpadające przez szparę w zasłonach łagodnie oświetlało jej skórę.

Oparł się pokusie, by pogładzić wklęsłości i wypukłości jej ciała. Nie chciał ryzykować, że ją obudzi. Wiedział, że musi zniknąć. Tak będzie najlepiej dla obojga. Racjonalne wyjaśnienie ich kroku było niemożliwe. Sara wyraźnie powiedziała, że wyjeżdża do Stanów, bo chce zacząć nowy rozdział w życiu i radziła mu, aby uczynił to samo.

Kochał ją i niewykluczone, że ona również zachowała resztki miłości do niego, lecz za kilka tygodni ich rozwód stanie się faktem. Tamtego wieczoru w restauracji przypomniała mu o tym. Rusza do przodu, stwierdziła w barze przy martini. Wyjeżdża do Stanów i w nowym otoczeniu zacznie wszystko do początku, powiedziała o północy w hotelu przed drzwiami pokoju.

Nie rozmawiali o przeszłości ani o pracy. I nie rozmawiali o dzielących ich różnicach. Mówili o teraźniejszości, dowcipkowali, żartowali. Zachowywali się jak obcy ludzie, którzy wcale nie chcą zbyt wiele się o sobie dowiedzieć.

Zawarli milczące porozumienie. Oboje wiedzieli, że spędzą z sobą tylko jedną, ostatnią noc.

Tom nie chciał dotrzymywać tej umowy. Pragnął odzyskać żonę, budzić się każdego ranka, trzymając ją w ramionach. Był jednak człowiekiem kierującym się rozumem i godził się z faktem, że to niemożliwe.

Rano, przed wyjściem z pokoju, zatrzymał się i ostatni raz spojrzał na śpiącą Sarę. Wyglądała jak anioł.

Jego anioł na ostatnią noc.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Spokojnie, doktorze Johnson. Proszę jeszcze raz opowiedzieć, jak to się stało, że pacjent zniknął. Tylko powoli.

– Naprawdę nie wiem, doktorze Fielding, jak to się stało. Nazywa się… zaraz, zaraz… Och, mam, Kowalski. Joseph Kowalski. Nie mogę uwierzyć, że wyparował. Strasznie mi przykro. Ale ze mnie idiota.

– Bez nerwów, doktorze. Sam badałem pana Kowalskiego trochę ponad godzinę temu. Ma szczękę złamaną w kilku miejscach i o ile się nie mylę, jeden i dwie dziesiąte promila we krwi. Jest ubrany w bieliznę szpitalną i podłączony do kroplówki. Niemożliwe, aby oddalił się daleko, nie wzbudzając zainteresowania.

Sara Fielding cofnęła się od otwartych drzwi, aby jej nie dostrzeżono. Doktor Fielding? Co on tutaj robi? Przecież tu nie pracuje. Jest konsultantem na chirurgii szczękowo-twarzowej w szpitalu w drugim końcu miasta. Może wpadł pożegnać się ze Stu? W końcu są zaprzyjaźnieni.

Kiedyś wszyscy byliśmy zaprzyjaźnieni, pomyślała.

– Dokąd mógł pójść? – młody człowiek odezwał się ponownie. Jego głos zdradzał zdenerwowanie. – Kontaktowałem się z ochroną przy obu wejściach, od frontu i od tyłu. Żaden pacjent nie opuścił terenu szpitala.

– To pocieszające. Nie chciałbym w informacjach telewizyjnych o szóstej oglądać naszego dyrektora wijącego się przed kamerą, a w tle podstarzałego, zataczającego się uciekiniera świecącego gołymi pośladkami na Swan Street. Już sobie wyobrażam śledztwo ministerstwo zdrowia i ton raportów.

Sara, oszołomiona, oparła się o ścianę. Nasz dyrektor? Puls jej przyspieszył, żołądek podjechał do gardła. Tom jednak pracuje w tym szpitalu! W jej szpitalu!

– Proszę z ochroną – usłyszała głos Toma. – Tu doktor Fielding. Sprawdzam, gdzie się teraz znajduje pacjent Joseph Kowalski. Dwie godziny temu przyjęliśmy go na oddział, lecz najwyraźniej wziął nogi za pas… Rozumiem. Stołówka? Biedak musiał być głodny.... Czyli gdzie teraz jest?… Tak, tak, to bardzo niefortunnie. Już ktoś po niego idzie. Dziękuję.

Rozległ się dźwięk odkładanej słuchawki.

– Doktorze Johnson, proszę zejść do kwiaciarni w holu. Nasz pan Kowalski próbuje kupić bukiet i szuka portfela w kieszeniach spodni, których, jak wiemy, na sobie nie ma. Krótko mówiąc, pokazuje rodzinne klejnoty i sieje zgorszenie. Trzeba go stamtąd zabrać, ale proszę pamiętać, nie ma pan sobie nic do zarzucenia. Zachował się pan zgodnie z procedurami, czyli zawiadomił ochronę i mnie. Pacjent nie opuścił budynku. Teraz proszę przyprowadzić go z powrotem. Migiem.

Sara zacisnęła powieki. Starała się zapanować nad gonitwą myśli, zrozumieć, co się dzieje. Stu umówił się z nią tutaj, w szpitalu, aby zapoznać ją z dokumentacją pacjentów, których po nim przejmie, i pokazać jej blok operacyjny. Potem miał ją zaprowadzić do swojej prywatnej przychodni znajdującej się w pobliżu szpitala. O Tomie nie było mowy. Gdyby o nim wspomniał, nie zgodziłaby się przyjść.

Nerwowym gestem wygładziła spódnicę i poprawiła żakiet. Miała ochotę uciec, aby nie spotkać się znowu z byłym mężem. Niestety nie mogła. Obiecała Stu, że go zastąpi, i nie może złamać słowa.

Usiłowała zapanować nad ogarniającą ją paniką. Zdawała sobie sprawę, że ma niewiele czasu na wymyślenie, jak ułoży sobie stosunki z Tomem.

Praca zajmie jej większość czasu. Przynajmniej trzy dni w tygodniu będzie przyjmowała pacjentów w przychodni. Dwa dni w tygodniu, może tylko półtora dnia, będzie przeprowadzała zabiegi i poważniejsze operacje tutaj. Wspomnienia trwającego zaledwie rok małżeństwa poprzedzonego krótkim narzeczeństwem i szalonej nocy sprzed miesiąca musi trzymać w ryzach i zachowywać się profesjonalnie.

Ciągła obecność Toma w szpitalu bardzo jej to utrudni, lecz się tego nie przestraszy i nie ucieknie. Ma trzydzieści dwa lata i ustaloną pozycję zawodową. Jedna szalona noc nie może wpłynąć na jej pracę. Było, minęło, i teraz trzeba przejść nad tym do porządku dziennego.

Niewykluczone, że Tom już to zrobił. Opuścił hotel bez słowa i od tamtej pory się z nią nie skontaktował. Najlepszy dowód, że czują to samo. Ale przed spotkaniem z nim musi nakazać sercu spokój.

Podniosła teczkę i czekała, aż doktor Johnson opuści gabinet. Zamierzała z wysoko podniesioną głową wejść do pokoju Toma i udawać, że nic między nimi nie zaszło.

Nie przewidziała tylko, że młody, rosły mężczyzna będzie biegł, a nie szedł, i że z impetem zderzy się z nią, pchnie na ścianę i wytrąci jej teczkę z ręki.

– Przepraszam! – wykrzyknął przerażony stażysta i wyciągnął ręce, aby uchronić Sarę przed upadkiem. – Nie widziałem pani. Nic się pani nie stało?

– Nie, nic – wybąkała Sara.

Nie chciała robić zamieszania. Schyliła się po teczkę. Dzień nie mógł zacząć się gorzej, myślała.

– Ojej! Noga pani krwawi! – Sara spojrzała na kolano. Zamek teczki, który puścił przy zderzeniu, przeciął jej skórę. – Proszę pójść ze mną. Założę opatrunek. – Lekarz zawrócił do gabinetu, z którego wybiegł.

Nie tak sobie wyobrażała spotkanie z Tomem. Chciała pewnym krokiem wmaszerować do pokoju i rozmawiać z nim jak równy z równym, a nie kuśtykać na bolącej nodze i wyglądać jak półtora nieszczęścia.

– Czekają na pana na dole, doktorze Johnson. Proszę się pospieszyć – mruknął Tom, nie podnosząc oczu znad papierów, które właśnie czytał.

Nie usłyszawszy odpowiedzi, przerwał czytanie i spojrzał na drzwi. Na widok Sary zerwał się z miejsca.

– Co tutaj robisz? Sądziłem, że jesteś w San Antonio! – Jego wzrok prześliznął się po jej postaci. – Masz rozbite kolano. Jak to się stało?

Podbiegł do niej, objął i wciągnął do gabinetu.

– To wszystko przeze mnie. Spieszyłem się, nie zauważyłem tej pani i wpadłem na nią – tłumaczył speszony stażysta. – Strasznie mi przykro.

– Apteczka jest w szafie – rzekł Tom. – Proszę mi ją podać i przysunąć krzesło.

Sara nie mogła przestać na niego patrzeć. Lekko opalony, z błyszczącymi szarymi oczami, w dzień wyglądał tak samo fantastycznie jak tamtego wieczoru miesiąc temu. Uśmiechnął się, lecz nie odwzajemniła uśmiechu. W jej życiu już nie ma dla niego miejsca. A właściwie nigdy nie powinno być, myślała. Zbyt się od siebie różnili. I mieli zupełnie różne cele.

– To tylko drobne zadrapanie… – zaczęła, lecz nie dokończyła, gdyż ciepły dotyk ręki Toma przyprawił ją o dreszcz podniecenia.

Doktor Johnson wręczył Tomowi tampon nasączony płynem dezynfekującym i gazę.

– To istotnie tylko powierzchowne skaleczenie. Plaster wystarczy – stwierdził Tom.

– Jeszcze raz przepraszam – odezwał się stażysta. – Jak na jeden dzień…

– Wszystko w porządku – przerwał mu Tom. – Proszę sprowadzić pacjenta, ale tym razem nie biec.

Sara kątem oka widziała, jak doktor Johnson przynosi jej płaszcz i teczkę z korytarza, kładzie na krześle obok i znika. Zostali z Tomem sami.

Tom nie spuszczał oczu z Sary. Zapomniał już, jak dobrze jest przebywać blisko niej. Nie wiedział, dlaczego przyszła, ale na chwilę przestało to mieć dla niego znaczenie. Znowu jest z nim. Znowu może dotykać jej ciepłej, gładkiej skóry. Może wdychać perfumy, te same co dawniej. Tak mało się zmieniło, a jednak tak wiele. I zmieniło się na zawsze.

W końcu oprzytomniał, wstał, podszedł do biurka.

– Co cię sprowadza do Melbourne i do mojego gabinetu? – Stanął w swobodnej pozie oparty o blat, ręce skrzyżował na piersi. – Wydawało mi się, że już jesteś w Teksasie. – Nagle pomyślał, że przyszła w sprawie rozwodu. – Dokumenty ma mój adwokat – dodał. – Jutro powinien je dostać twój.

A więc nie tylko ona jest zaskoczona tym spotkaniem.

– Nie przyjechałam po dokumenty, chociaż miło słyszeć, że nigdzie nie utknęły – odezwała się. – Przyjechałam na miesiąc, bo Stu prosił, abym go zastąpiła.

– Ty? Zastępujesz Stu? Nic nie mówiłaś, kiedy… – Odchrząknął. Wiedział, że oboje pomyśleli o tym samym i nie chciał robić aluzji do tamtej chwili zapomnienia. – Kiedy na siebie wpadliśmy w restauracji. Dziwię się, że nie wspomniałaś…

Patrzyła na niego w milczeniu. Desperacko usiłowała odpędzić od siebie natrętnie powracające sceny.

– Bo wtedy jeszcze nic nie wiedziałam. – Sytuacja stawała się coraz bardziej krępująca. – Dopiero potem Stu poprosił mnie o zastępstwo. Nie miałam pojęcia, że tu pracujesz. Zresztą jeśli sobie przypominasz, nie rozmawialiśmy o pracy.

Tom w milczeniu skinął głową. Sara wiedziała, że nigdy nie zgodziłaby się spełnić prośby Stu, gdyby ją poinformował, że Tom pracuje w tym samym szpitalu. Sądziła, że jest bezpieczna, a teraz już było za późno się wycofać. Nie zostawi przyjaciela na lodzie. Trudno, musi robić dobrą minę do złej gry.

– Skąd się tutaj wziąłeś? – zapytała.

– Zostałem profesorem nadzwyczajnym na chirurgii szczękowo-twarzowej.

Sara oniemiała. Tamtej nocy nie pochwalił się tytułem.

– Gratuluję. Jesteś chyba najmłodszym profesorem nadzwyczajnym wśród tutejszej kadry naukowej.

– Podobno. Po doktoracie przez rok pracowałem jako adiunkt, więc spełniałem wymagane kryteria. Dostałem trzyletni kontrakt. – Po rozstaniu z Sarą praca nad doktoratem trzymała go przy życiu. – Wciąż operuję, ale koncentruję się głównie na zajęciach dydaktycznych. No, dość już o mnie. Nadal jestem w szoku, że to właśnie ty okazałaś się tą tajemniczą osobą, która zastąpi Stu.

– Dlaczego tajemniczą?

– Bo ani słówkiem nie pisnął, kto będzie przyjmował jego prywatnych pacjentów. Powiedział tylko, że kogoś znalazł.

Była coraz bardziej zdezorientowana. Prywatna praktyka Stu nie powinna obchodzić Toma.

– Dlaczego omawiacie jego pacjentów? Przecież masz własny gabinet.

Tom posłał jej kpiarskie spojrzenie.

– Zostaliśmy partnerami. Kilka miesięcy temu Stu kupił ode mnie udziały w moim starym gabinecie. Obecnie przyjmuję tam tylko raz w tygodniu. Praca w szpitalu nie pozwala na więcej, a chciałem utrzymać kontakt z pacjentami.

Sarze od tych rewelacji zakręciło się głowie. Okazuje się, że Toma będzie spotykać nie tylko w szpitalu, lecz również w przychodni. Nic dobrego z tego dla niej nie wyniknie.

– Pocieszam się, że sytuacja będzie krępująca nie tylko dla mnie, ale i dla ciebie – rzekła z rozbrajającą szczerością.

Tom przyglądał się jej uważnie. Starał się wyczytać z twarzy, co myśli, a najważniejsze, co czuje. Nie udawało mu się jednak. Sara naprawdę odcięła się od niego. Tamta wspólnie spędzona noc była jedynie epizodem, chwilą namiętności łączącą dwoje ludzi samotnych w wielkim mieście. Niczym więcej.

Zrozumiał, co musi zrobić. Musi wyrzucić byłą żonę z serca. W przeciwnym razie zwariuje.

Wiedział, że to szaleństwo, lecz wciąż kochał tę kobietę fizycznie znajdującą się tak blisko, lecz emocjonalnie bardzo daleko. Jedynym ratunkiem było odepchnięcie jej albo przynajmniej usunięcie z drogi.

Nie chciał, aby jej widok przypominał mu, dlaczego od niego odeszła. Albo dlaczego musiała odejść. Zbyt wiele razy o tym rozmawiali.

Uczucie, jakim go kiedyś darzyła, najwyraźniej wyparowało. Musi się z tym pogodzić.

– Właściwie nie powinno być żadnego problemu. Tamta noc… Powiedzmy, że górę wzięły stare przyzwyczajenia i przekroczyliśmy granicę. Oboje. To się nie powtórzy. Ulegliśmy impulsowi, rozładowaliśmy napięcie i teraz możemy ruszyć do przodu.

Sarę zdumiały te słowa. Były takie zimne. Świadczyły, że Tom naprawdę uznał ich związek za skończony. Rozładowaliśmy napięcie? To określenie zupełnie do niego nie pasowało.

Cóż, minęły trzy lata. Najwyraźniej się zmienił albo tak jak ona chowa się pod maską obojętności, aby sytuacja, w jakiej się mimowolnie znaleźli, była łatwiejsza do zniesienia. Zresztą to nieważne. Oboje znają i rozumieją zasady gry.

Sara była zaskoczona reakcją swojego ciała na dotyk Toma, kiedy opatrywał jej kolano. Zaczęła się zastanawiać, czy jej miłość do niego kiedykolwiek wygaśnie. Ale nie widziała dla nich przyszłości. Ona nie zrezygnuje z marzenia o macierzyństwie, a Tom nie chce zostać ojcem.

Spojrzała na niego. Był tak samo przystojny i charyzmatyczny jak wtedy, kiedy się w nim zakochała.

Trudno, pomyślała, to tylko cztery tygodnie. Jakoś je wytrzyma.

– Jestem trochę zmęczona – powiedziała. – Możemy przełożyć rozmowę o moich obowiązkach i planie dyżurów na później? Przedyskutujemy również nasze prywatne sprawy. Nie zgłaszam zastrzeżeń do podziału majątku. Po rozwodzie nie będziesz musiał płacić mi alimentów, więc postępowanie sądowe powinno przebiec gładko i szybko.

Zaległa krępująca cisza. Sara nie miała pojęcia, co dzieje się w głowie Toma.

– Gładko i szybko jak ekstrakcja zęba trzonowego – stwierdził rzeczowym tonem.

Gdy był zdenerwowany, zawsze uciekał się do czarnego humoru. W ten sposób tuszował prawdziwe emocje.

– Niezupełnie – odparła i zmieniła temat. – Po czterech tygodniach już mnie tu nie będzie. Niewiele wiem o Teksasie, ale propozycja pracy brzmiała na tyle zachęcająco, że ją przyjęłam.

Podeszła do jednego z wysokich regałów i palcem przesunęła po grzbietach oprawionych w skórę książek medycznych. Przypomniały jej się wszystkie noce, kiedy ślęczała nad podręcznikami takimi jak te, pragnąc dorównać Tomowi w wiedzy i umiejętnościach. Był jej wykładowcą i mentorem. Pragnęła, aby został jej kochankiem.

Podczas wykładów, gdy toczył wzrokiem po audytorium, marzyła, aby spojrzał na nią i dostrzegł w niej nie tylko studentkę, lecz także kobietę. Kobietę, która szanuje jego wiedzę, podziwia zręczność jako chirurga, jednak chce poznać go lepiej jako mężczyznę. Mimo to starała się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Był siedem lat od niej straszy, o całe niebo mądrzejszy i często budził postrach wśród studentów.

Zdarzało się, że podczas zajęć wzrok Toma zatrzymywał się na niej odrobinę dłużej niż na innych. Wówczas kąciki jego ust unosiły się nieznacznie, oczy się uśmiechały. W takich razach puls jej przyspieszał i miała nadzieję, że się nie czerwieni. Czasami prosił ją i kilku innych studentów o zostanie dłużej i wówczas bardziej szczegółowo omawiał z nimi pewne problemy. Kilkakrotnie spotkali się przypadkiem w stołówce. Siedząc przy jednym stoliku, rozmawiali o rzeczach niezwiązanych z nauką i studiami.

Niedługo po dyplomie i po tym, jak rozpoczęła pracę w prywatnym gabinecie dentystycznym w Brighton, Tom zaprosił ją na kolację. Była to kolacja we dwoje. Kiedy czekali w drzwiach na szefa sali, który zaprowadzi ich do stolika, Tom ujął jej twarz, obrócił ku sobie i delikatnie ją pocałował.

Sara oniemiała. Mężczyzna jej marzeń ją całuje! I nie dba o to, kto ich zobaczy.

Patrząc na nią z miłością, z szelmowskim uśmiechem na ustach szepnął, że teraz już nie spuści jej z oka. I że chce trzymać ją w ramionach zawsze.

To był szalony romans. Co drugi weekend jeździli do jakiegoś przytulnego pensjonatu gdzieś w stanie Wiktoria, a trzy miesiące po ich pierwszej randce Tom przygotował dla Sary niespodziankę – wypad do Paryża.

Nadeszła zima i wybierali się na narty, lecz w wieczór poprzedzający wyjazd Tom oświadczył, że nastąpiła zmiana planów i wyraził nadzieję, że będzie z niej zadowolona. Poradził, aby zapakowała lżejsze ubrania i zabrała paszport. Sara zaczęła wyrzucać z walizki swetry, spodnie, grube skarpety i bieliznę termalną i wkładać do niej bawełniane sukienki oraz podkoszulki.

Powiedziała mu, że zwariował.

On powiedział, że ją kocha.

Prawdziwy cel podróży poznała dopiero na lotnisku, kiedy podeszli do stanowiska Air France.

Spędzili bajkowy weekend w hotelu Mansard na prawym brzegu Sekwany. Trzymając się za ręce, spacerowali po ogrodach Tuileries, siadali na ławkach przy stawach i grzali się w letnim słońcu. Sara myślała, że życie już nie może być cudowniejsze.

A jednak mogło. Kiedy podziwiali posągi Maillola oświetlone zachodzącym słońcem, Tom przyklęknął i wsunął pierścionek zaręczynowy na palec Sary. To był najszczęśliwszy dzień w jej życiu.

W nocy, kiedy leżeli przytuleni do siebie, ustalili datę ślubu. Bardzo bliską, za trzy miesiące. Ona skończyła dwadzieścia osiem lat, Tom zaczynał trzydziesty piąty rok życia, więc nie było na co czekać.

– Saro, obudź się… Pytałem, kiedy dokładnie wyjeżdżasz do krainy bydła i kowbojów?