Uleczy nas miłość - Forbes Emily - ebook

Uleczy nas miłość ebook

Forbes Emily

4,0

Opis

Księżniczka Viktoria upatruje w zagranicznej wyprawie szansy na przygodę, bez ograniczeń obowiązujących w rodzinach królewskich. Przyjmuje propozycję swego kuzyna, by wyprawić się incognito do Australii i w mediach społecznościowych relacjonować Olimpiadę Weteranów. Po obiekcie olimpijskim oprowadza ją doktor Campbell Hamilton. Od pierwszej chwili Viktoria ma wrażenie, że są sobie przeznaczeni. Campbell jednak, weteran walk na Bliskim Wschodzie, nie ma ochoty nikogo bliżej poznawać. Ale Viktoria się nie poddaje. Bardzo chce przeżyć swą przygodę, a może nawet romans...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 151

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Emily Forbes

Uleczy nas miłość

Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021

Tytuł oryginału: The Army Doc’s Secret Princess

Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2020

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2020 by Emily Forbes

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-7620-7

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

PROLOG

Dwa lata wcześniej

Słuchawki na uszach tłumiły szum silnika, ale przepuszczały odgłos miarowej pracy wirnika, a wibracje wstrząsały całym jego ciałem. Campbellowi wydawało się, że po sześciu miesiącach zdążył przywyknąć do tak zmasowanego ataku na wszystkie zmysły, do zapachu spalin, pyłu, nieustającego hałasu i drgań. Ale jeszcze nie oswoił się z nieprzyjemnym napięciem. Podczas lotów zawsze był spięty mimo świadomości, że pilot należy do najlepszych w całej Australii, i nigdy nie mógł się doczekać, kiedy stanie na stabilnym gruncie.

Nie spuszczał oczu z pacjenta, przemawiając do niego, mimo że ten był pod wpływem silnych środków uśmierzających. Nie informował żołnierza o jego poważnych obrażeniach. Za to zapewniał go, że na jakiś czas wróci do domu, do Australii, gdzie będzie mógł fizycznie i psychicznie dojść do siebie.

Campbell wiedział, że żołnierzy zawsze prześladują doświadczenia wyniesione z wojen na drugim końcu świata. Jedni radzili sobie z tym lepiej, inni gorzej. Nie mogło się obejść bez blizn. Psychicznych, nie fizycznych. Jednak nie tak wyobrażał sobie wojnę.

Wcześniej Gemma go ostrzegała, ale czy można skutecznie ostrzec kogoś, kto wychował się na australijskiej prowincji? Pokrytej pyłem, lecz bezpiecznej. Upalnej, czasami opustoszałej. To inny rodzaj ziemi jałowej, inne niebezpieczeństwa.

Poza wężami, rozpędzonymi pikapami albo upadkiem z konia w Australii nic mu nie zagrażało. Tutaj każdy dzień był bitwą. Tutaj można było dostać kulę, paść ofiarą bomby-pułapki, a nawet cywila na misji samobójczej. Tutaj żyło się w ciągłym napięciu.

Jako lekarz w armii australijskiej odpowiadał za życie ludzi w kraju, gdzie życie miało niską cenę, co stało w sprzeczności z jego przekonaniami, utrudniając mu funkcjonowanie. Nadal miał dostęp do najnowszego sprzętu, ale nieraz próbował ratować życie w trakcie burzy piaskowej w trakcie toczących się walk.

Gemma starała się mu to uprzytomnić, ale jej nie rozumiał, dopóki sam tego nie doświadczył.

Zerknął w kierunku kokpitu, gdzie na miejscu pilota siedziała właśnie Gemma.

Czując na sobie jego wzrok, jego narzeczona odwróciła się, posyłając mu uśmiech.

Cieszył się na powrót do bazy, na kolację z Gemmą, mimo że tylko w mesie pod namiotem.

Mógł wtedy udawać, że są zwyczajną parą planującą wspólną przyszłość. Potrzebował takiej wizji przyszłości, bo to pomagało mu przeżyć kolejny dzień.

Gemma była jego jasnym punktem na tym okrutnym świecie.

Kochał swoją pracę, ale wolałby ją wykonywać w sterylnej australijskiej placówce. Nie przeszkadzał mu pył i brud, ale praktykowanie medycyny w tych warunkach nie było przyjemnym wyzwaniem.

Zastanawiał się, czy uda mu się nakłonić Gemmę do odejścia z armii i powrotu do Australii.

Gemma uwielbiała latanie, ale na status instruktora musi poczekać jeszcze wiele lat, a przez ten czas będzie wysyłana na różne misje bojowe.

Bezpiecznie byłoby o tym porozmawiać? Ma prawo prosić, żeby zrezygnowała z czegoś, co kocha? Jak by się czuł, gdyby zaczęła mu dyktować, jak on ma żyć albo pokierować swoją karierą zawodową?

Nie byłby zadowolony.

Nagle coś szarpnęło śmigłowcem, po czym maszyna wpadła w korkociąg.

Dopiero kilka sekund później dotarło do niego, co się stało.

Dostali.

Błysk drugiej eksplozji go oślepił. Przez cały ten czas śmigłowiec pikował w stronę ziemi.

Kabinę wypełnił czarny dym, wyciskając łzy z oczu. Nic nie widział. Zatracił poczucie czasu i przestrzeni.

Instynktownie osłonił swoim ciałem rannego żołnierza. Absurdalny gest, bo zdawał sobie sprawę, że go nie uratuje.

Był bezradny.

Gdy jakiś czas później otworzył oczy, głowa mu pękała, zbierało mu się na wymioty, w ustach poczuł metaliczny smak. Krew.

Był zdezorientowany, mimo to czuł, że przytomność stracił na krótko.

Rozejrzał się, ale przeszkadzały mu kłęby szczypiącego dymu.

Starał się oddychać przez nos, żeby nie nałykać się żrącego dymu. Czuł ostry ból z lewej strony klatki piersiowej. Oddychał płytko i z trudem. Gdy dotknął żeber, łzy bólu same napłynęły mu do oczu, ale niemal podświadomie odnotował, że lewe ramię okazało się nieuszkodzone. Podobnie jak górny odcinek kręgosłupa.

Bolało go też prawe biodro, ale czasami ból jest wskazówką, że nie ucierpiały zakończenia nerwowe. Ból bywa lepszy od braku czucia.

Jego uwagę zwrócił zapach paliwa.

Muszą jak najszybciej wydostać się z wraku!

Wybuchnie? Ile mają na to czasu?

Kto ich ostrzelał? Gdzie się znajduje? Czy wróg jest blisko? Czy tak daleko, że nie zauważono wymalowanego na kadłubie czerwonego krzyża kwalifikującego śmigłowiec jako środek transportu medycznego?

A może komuś było to obojętne?

W kabinie panowała martwa cisza.

Piloci nadal są nieprzytomni? Czy spotkało ich coś gorszego?

Dym rzedł, więc widział coraz więcej. Upadek przewrócił nosze, a nim cisnął na przeciwległą ścianę.

Zajrzał na przód maszyny.

Tam, gdzie siedziała Gemma, ziała ogromna dziura.

- Gemma! – wychrypiał. – Gemma!

Musiał się ruszyć, ale wiedział, że to będzie bolało. Gdy zgięty w pół, uciskając pogruchotane żebra, przeniósł ciężar na prawą nogę, poczuł przeszywający ból w miednicy.

Noga odmówiła posłuszeństwa.

Z imieniem Gemmy na ustach upadł, osuwając się w ciemność.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dwa lata później

Noga tak go bolała, że musiał się powstrzymywać, by nie wstać, a odprawa się przedłużała.

Nigdy nie potrafił długo usiedzieć, a teraz było to wręcz niemożliwe, ponieważ ból go rozpraszał. Musiał coś robić, żeby czymś zająć myśli.

Wyprostował nogę, by złagodzić mrowienie. Marzyło mu się pływanie w oceanie, ale wiedział, że ciepła woda w basenie lepiej podziała na obolałe mięśnie. Minęły dwa lata od katastrofy śmigłowca i kąpiel w lodowatej wodzie już mu się nie uśmiechała.

To już dwadzieścia cztery miesiące, a on nadal oswaja się z nowym życiem.

Jako człowiek samotny.

- Ktoś ma jeszcze jakiś problem?

Skupił się na spotkaniu, bo Douglas przeszedł właśnie do podsumowania.

Oby nikt nie zgłosił się do dyskusji. Rozejrzał się po sali konferencyjnej. Zawsze znajdzie się ktoś skłonny przedłużać takie spotkanie, ale tym razem wszyscy zebrani sprawiali wrażenie, jakby i oni mieli już dosyć.

Wstał z krzesła, gdy tylko Douglas oficjalnie zamknął odprawę. Przeciągnął się, by rozprostować kości, nie chcąc, żeby jego niepewny krok rzucał się w oczy.

- Dobrze się czujesz? – zainteresował się Doug.

Campbell się domyślał, że pozornie dyskretne przeciągnięcie się nie umknęło uwadze przyjaciela, który bardzo mu pomógł podczas rehabilitacji i powrotu do zdrowia.

Zdawał sobie sprawę, że bywał wtedy trudny. Jako jedyny, który ocalał z katastrofy, w której zginęło pięć osób łącznie z jego narzeczoną.

Z czasem pozbył się gniewu, ale pozostało poczucie winy, że nie był w stanie ich uratować.

Zbawieniem okazała się praca. Początkowo nie chciał wysłuchiwać problemów innych ludzi, ale z czasem zauważył, że pomaga mu to zapomnieć o własnych kłopotach. Teraz, kiedy wrócił do służby jako lekarz wojskowy, podejmował się różnych zadań.

- Tak – odparł – ale za dużo tych nasiadówek.

Przez ciekawość sam wpakował się w tę sytuację.

- Zgadzając się na rolę oficera łącznikowego tego komitetu, nie sądziłem, że tyle czasu strawię na różnych dyskusjach. Wydawało mi się, że będę doradcą.

Ból sprawiał, że stawał się marudny. Powinien był wziąć jakiś bardzo silny lek uśmierzający, ale chciał zachować jasność myślenia. Zwłaszcza żeby nie dać się wciągnąć do innych komisji albo większej liczby zadań.

- Jesteś doradcą.

- Ale nie myślałem, że to polega na udziale w nasiadówkach. – Wyobrażał sobie, że będzie robił coś praktycznego, że dostanie, na przykład, polecenie kontroli urządzeń i programu olimpiady.

- Zbliżamy się do końca – pocieszał go Douglas świadom opinii Campbella na temat zebrań. – Olimpiada za tydzień.

Miał to być dziesięciodniowy mityng setek weteranów wojennych z dwudziestu krajów.

Olimpiada była oczkiem w głowie księcia Alfreda w randze kapitana armii, a Komitet odpowiadał za jej organizację, więc zostały w to zaangażowane australijskie ziły zbrojne.

- Wkrótce twoja udręka dobiegnie końca – pocieszył go Douglas.

Campbell nie był tego pewien. Owszem, będzie miał mniej obowiązków, ale jego cierpienie nigdy się nie skończy.

Starał się myśleć pozytywnie. Przecież sam się zgłosił do tego projektu. W minionym roku podejmował się każdego zaproponowanego mu zadania, ponieważ tylko wyczerpanie mu pozwalało na w miarę spokojny sen, na kilka godzin uwalniając go od wszystkiego, czego doświadczył w trakcie służby na Bliskim Wschodzie.

- Co robisz wieczorem? – zapytał Douglas, gdy wychodzili z sali konferencyjnej.

- Wybieram się na basen.

- Nie na spotkanie z tą dziewczyną, którą poznałeś wczoraj? Jak ona ma na imię?

- Caroline – odparł, po czym dodał: - Nie.

Ostatnio kilka razy spotkał się z kobietami, które podsunęli mu koledzy, ale zawsze kończyło się na jednej randce. I co najwyżej jednym pocałunku. Nie był gotowy na zwierzenia ani romans.

Nie narzekał na brak zainteresowania ze strony kobiet. Wiedział, że im się podoba. Z wypadku wprawdzie wyszedł z potrzaskaną kością udową oraz miednicą, ale twarz pozostała nienaruszona. Miał tylko malutką bliznę na dolnej wardze.

Za to serce miał jak z kamienia. Nie miał ochoty nikogo poznawać, ani tym bardziej żeby ktoś poznawał jego. Nie chciał opowiadać o sobie, otwierać się, dzielić z kimś myślami i emocjami.

Nie zgadzał się z psychoterapeutami, bo opowiadanie o tym, co go spotkało, tylko pogłębiało ból, budziło bolesne wspomnienia.

- Zanim znikniesz, czy mogę coś powiedzieć o planach na jutro?

- Tylko nie o kolejnym zebraniu. Jutro mam dużo pacjentów.

- Wiem, że jutro masz dyżur w centrum rehabilitacyjnym, więc dlatego teraz mam pewną prośbę. Szef mediów społecznych księcia Alfreda już przyleciał do Sydney i chciałby zapoznać się z infrastrukturą.

- Z jaką infrastrukturą?

- Ze wszystkim. Pomyślałem, że można by zacząć od starych koszar.

Jedną z baz w obrębie miasta przekształcono w ośrodek rehabilitacyjny, a jednostkę wojskową przeniesiono do nowo wybudowanej bazy pod miastem. Za to dawne koszary przekazano do użytkowania lekarzom, fizjoterapeutom, psychologom. Znalazła się tam także sala gimnastyczna oraz otwarty basen dla kontuzjowanych weteranów walk na różnych frontach.

To tym miejscu miała się toczyć większość olimpijskich rozgrywek.

- Będziesz tam jutro – ciągnął Douglas. – Może ci towarzyszyć?

- Mam niańczyć książęcego... tego jak mu tam? Specjalistę od mediów społecznych?

Douglas, kiwając głową, postanowił osłodzić mu to zadanie.

- Jeżeli wyświadczysz mi tę drobną przysługę, obiecuję, że do końca tygodnia nie będę cię ciągał po zebraniach.

Campbell westchnął. Dzień poza salą konferencyjną to już coś. Nawet za cenę oprowadzania jakiejś obcej osoby.

- Okej.

- Prześlę ci szczegóły. – Douglas wyjął komórkę. – Możesz o dziewiątej rano odebrać ją z hotelu? Wysyłam ci namiary.

- To kobieta? – Chyba niesłusznie założył, że książę Alfred jako wojskowy na specjalistę od mediów społecznościowych wybierze mężczyznę.

Poznał księcia w trakcie misji na Bliskim Wschodzie na krótko przed tym, jak jego życie legło w gruzach.

- Tak – powiedział Douglas z szerokim uśmiechem. – Postaraj się być czarujący. Jak dawniej.

Campbell popatrzył na przysłanego mejla. Było tam jej imię i nazwisko oraz adres hotelu.

Viktoria von Grasburg zatrzymała się w jednym pięciogwiazdkowych hoteli z widokiem na port.

Ciekawe, kto za to płaci.

- Nie ma sprawy. – Wsunął telefon z powrotem do kieszeni.

Viktoria obudziła się jeszcze przed wschodem słońca z powodu długiego lotu przez kilka stref czasowych.

Czując, że już nie zaśnie, sięgnęła po telefon. Sprawdziła pocztę, ale nie było tam nic ważnego. Gdy z przyzwyczajenia wpisała swoje nazwisko do przeglądarki, wyskoczyło też inne nazwisko.

Luca Romano. Odnoszący sukcesy i przystojny kapitan włoskiej drużyny polo oraz jej były narzeczony. Czuła, że jego nazwisko zawsze będzie kojarzone z nią, ponieważ jako księżniczka była smacznym kąskiem dla mediów, bo nie ma nic bardziej ekscytującego od skandalu w rodzinie królewskiej.

Wydawało się jej, że Luca będzie doskonałym partnerem: silny, przystojny i wystarczająco pewny siebie, by sprostać oczekiwaniom mas oraz Pałacu.

Niestety okazał się kolejnym mężczyzną bardziej zainteresowanym sławą i majątkiem, jej sławą i jej majątkiem, niż monogamicznym związkiem.

Rozstanie z nim bardzo ją zabolało. Publicznie tego nie okazywała, bo nauczono ją chodzić z wysoko uniesioną głową, ale ból pozostawał ten sam.

Teraz Luca był wolny, mógł robić, co zechce i sądząc po kobiecie u jego boku, korzystał z tej wolności. Żałowała, że jej taka wolność nie jest pisana.

Pobyt w Australii miał być przerwą od królewskich obowiązków oraz tabloidów nieustannie śledzących jej nieudane związki. Postanowiła cieszyć się anonimowością i wolnością, zanim skończy się to wraz z powrotem do Berggrun.

Od książąt i księżniczek Berggrun oczekiwano, że przed trzydziestką założą rodziny i zaczną produkować następców tronu, a to po to, by księstewko nie zniknęło z map świata.

Za rok skończy trzydzieści lat, więc wtedy powinna być choćby zaręczona, ale jej rodzice już teraz mieli listę odpowiednich kandydatów.

Nad zatoką słońce niedawno wzeszło, rozjaśniając błękit nieba, a most Harbor Bridge zdawał się być na wyciągnięcie ręki.

To pierwszy dzień reszty mojego życia, pomyślała, obserwując jachty w zatoce. Przez najbliższe dwa tygodnie będzie wolna od ograniczeń i postara się jak najlepiej wykorzystać ten czas.

Znalazła się w Australii, żeby zrobić coś znaczącego, pożytecznego. Nie będzie miała czasu na myślenie o byłych narzeczonych czy przyszłych mężach. Nadarza się okazja, aby pobyć kimś innym niż księżniczką.

Pod prysznicem przypomniała się jej rozmowa z Freddiem, jej kuzynem, w Londynie, dokąd przyleciała na uroczystości związane z jego trzydziestymi urodzinami. Pomimo pokrewieństwa sporo ich różniło, bo Freddie i jego rodzeństwo wychowywali się w Anglii, w znacznie swobodniejszej atmosferze, mniej przesyconej tradycją. Freddie odbył służbę wojskową, a następnie założył fundację dobroczynną. Nie oczekiwano od niego, że przed trzydziestką się ustatkuje.

- Słyszałem od moich rodziców – zaczął rozmowę dwa miesiące wcześniej – że twoi skracają listę kandydatów do twojej ręki.

- Przestań... – jęknęła. – Trudno mi uwierzyć, że do tego doszło, tak samo jak w to, że moglibyśmy z Lucą żyć razem długo i szczęśliwie. W głowie mi się nie mieści, że się w to wpakowałam.

- Wiesz, kim są ci kandydaci?

- Rodzice napomknęli o jakimś hrabim ze wschodniej Europy i o Tomasie, księciu San Fernando.

- Którego wolisz?

- Chyba Tomasa. Przynajmniej go znam. – Jeszcze się łudziła, że zanim upłynie ten limit czasowy, uda się jej znaleźć miłość swojego życia.

- Miejmy nadzieję, że decyzje twoich rodziców będą bardziej trafione niż twoje. Jakie masz plany na te dwa ostatnie miesiące wolności?

- Głupio mi, ale nie wiem. Zapewne będą różne zwyczajowe przyjęcia. Nie mam nic przeciwko akcjom charytatywnym, ale nie chcę, żeby na tym polegała moja służba poddanym. Jestem zmęczona wręczaniem nagród i pucharów i konwersacjami o niczym. Mam wrażenie, że do moich obowiązków należy wyłącznie otwieranie muzeów oraz odwiedzanie szkół i szpitali. Chciałabym poczuć, że zmieniam coś na lepsze, a nie występować jedynie w roli dekoracji. Chciałabym przez jakiś czas nie być księżniczką, ale na to już nie liczę.

Zazdrościła zwykłym ludziom, którzy mogą zmieniać zdanie, nikogo nie prosząc o pozwolenie. Nigdy nie mogła podejmować samodzielnych decyzji. Jako osoba od dziesięciu lat pełnoletnia czuła się sfrustrowana.

- Prawdę mówiąc, wolałabym pozostawać w cieniu. Zanim wydadzą mnie za mąż, przyjemnie byłoby pożyć jak zwyczajny człowiek. Ciebie w armii traktowano jak żołnierza, nie jak księcia. Opowiadałeś, jak bardzo było to dla ciebie ważne. Też tak chcę. Może powinnam polecieć z tobą do Sydney?

Freddie, dla świata książę Alfred, był pomysłodawcą oraz patronem Olimpiady Weteranów, która po raz trzeci miała się odbyć w Sydney. Celem imprezy była promocja rehabilitacji weteranów wojennych przez sport. Freddie był jej żarliwym adwokatem.

Zazdrościła mu tej pasji.

Zdawała sobie sprawę, że jej działalność jest bardzo ważna dla księstewka Berggrun, ale nie czuła, że zmienia świat na lepsze. Prawdopodobnie nigdy się jej to nie uda, ale chciałaby mieć choć szansę sprawdzenia, do czego jest zdolna, zamiast wysłuchiwać instrukcji jak ma żyć, jak się zachować, otrzymywać zadania odpowiednie dla księżniczki.

- Może nawet powinnaś – odparł Freddie.

- Naprawdę?

- Możesz polecieć do Australii jako członek mojego zespołu.

- Co miałabym tam robić?

- Jeszcze nie wiem, ale na pewno przyda się twój dyplom z marketingu i public relations. Mogłabyś zostać naszym łącznikiem z mediami. Promować idee olimpiady wśród zwykłych ludzi, pokazywać pozytywne skutki sportu dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Co ty na to?

- Chciałabym być anonimowa, a nie częścią królewskiego orszaku.

- Możesz po prostu być moim pracownikiem. Nikt nie musi wiedzieć, że jesteśmy kuzynami. Na pociechę powiem ci, że Australijczycy mają w nosie rodziny królewskie. Kiedy przez rok chodziłem do szkoły w Australii, liczyły się wyłącznie moje osiągnięcia sportowe. To, czy jestem dobry w polo, a nie czy mieszkam w pałacu.

- Znają cię.

- Bo nadal są członkami Wspólnoty Brytyjskiej, więc łączą mnie z pałacem Buckingham, ale wątpię, żeby słyszeli o księstwie Berggrun. Albo o tobie.

- Freddie, ty to wiesz, jak sprawić, żeby człowiek poczuł się wyjątkowy – westchnęła.

- Możesz marzyć o anonimowości, ale chyba dobrze wiesz, że na taką wycieczkę musisz mieć zgodę rodziców. Mogę porozmawiać z twoim ojcem. Nie będziesz tego żałowała. Przemyśl to sobie.

Długo się nie zastanawiała. Uznała, że przez dwa tygodnie rodzice oraz bracia poradzą sobie bez niej.

Teraz znalazła się na drugiej półkuli, a to ma być jej pierwszy dzień w pracy. I nie będzie miało to nic wspólnego z byciem księżniczką. Nie będzie przecinania wstęg, ściskania rąk i wygłaszania mów. Zatrudnia ją kuzyn, wprawdzie książę, ale w Australii nikt jej nie zna, a dla organizatorów olimpiady jej zadaniem jest prowadzenie kampanii medialnej księcia Alfreda.

Ojciec zgodził się na jej wyjazd pod warunkiem, że będzie jej towarzyszyła Brigitta. Znały się od dziecka, bo matka Brigitty też służyła w pałacu. Do obowiązków Brigitty należało pilnowanie jej planu dnia, wybieranie strojów oraz czesanie. Jej obecność była mile widziana, bo pomimo chęci wyrwania się z pałacu Viktoria nie była oswojona z samotnością.

- Co mnie dzisiaj czeka? – zapytała, spoglądając na strój ułożony na łóżku przez Brigittę.

- O dziewiątej jeden z przedstawicieli organizatorów olimpiady zabierze cię na inspekcję placówki. Domyślam się, że to tam odbędzie się większość konkurencji.

Viktoria postanowiła zrobić jak najwięcej zdjęć, żeby na Twitterze zamieszczać inspirujące wpisy przygotowujące zawodników do startu oraz ściągnąć uwagę użytkowników.

Raz jeszcze spojrzała na strój wybrany przez Brigittę. Szmizjerka na szerokich ramiączkach a do tego sandałki na koturnie. Przecież ma samodzielnie podejmować decyzje...

- Co byś powiedziała na coś bardziej zwyczajnego? Czeka mnie dużo chodzenia. Coś na płaskiej podeszwie?

Brigitta wyglądała na speszoną, bo matka Viktorii nie akceptowała takiego obuwia, ale Viktoria nie zgadzała się, by matczyny gust dyktował jej, co ma nosić na drugiej półkuli.

- Podejrzewam, że większość dnia spędzę w towarzystwie ludzi w mundurach – wyjaśniła. – Wolałabym coś skromniejszego.

- Na przykład?

- No nie wiem... – Przecież sama miała podejmować decyzje! – Ale na pewno buty na płaskiej podeszwie. Może te adidasy, w których wczoraj zwiedzałam Sydney?

W trakcie tej wycieczki towarzyszył im Hendrik, ochroniarz i zarazem szofer rodziny królewskiej, wysłany do Australii przez ojca Viktorii. Wolałaby, żeby dano im więcej swobody, ale Hendrik by na to pozwolił, więc go poprosiła, aby postarał się udawać, że są trójką turystów, a nie księżniczką, jej asystentką oraz ich gorylem.

Jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi, więc chyba Freddie miał rację. Być może w Sydney zazna trochę wolności.

Brigitta wróciła z garderoby z białymi dżinsami, białymi tenisówkami, granatowym blezerem i kilkoma koszulkami.

- Coś w tym stylu?

- Właśnie. – Wybrała wzorzystą koszulkę, po czym usiadła przed lustrem, czekając, aż Brigitta ją uczesze.

- Co będziesz dzisiaj robiła? – zapytała Viktoria, gdy Birgitta splatała jej jasne włosy w luźny warkocz.

- Chyba pójdę na zakupy, skoro uparłaś się zmienić garderobę. Jedna para tenisówek ci nie wystarczy na dwa tygodnie – zauważyła z uśmiechem.

Gdy kończyła nakładać Viktorii makijaż, zadzwonił hotelowy telefon.

- Czeka na ciebie doktor Campbell Hamilton. Zawiadomię Hendrika, że już jesteś gotowa – zameldowała, po czym podała Viktorii niewielką torebkę. – Włożyłam ci tu telefon, kartę kredytową, zestaw do makijażu i okulary słoneczne. Rozkład dnia masz w komórce.

Viktoria odetchnęła głęboko, żeby uspokoić nerwy. Nadszedł czas wyjść do pracy jak zwykły śmiertelnik, wyjść na świat.

Jadąc windą, zastanawiała się, jak rozpozna, z kim ma się spotkać, ale w porę uprzytomniła sobie, że po pomoc może zwrócić się do recepcjonistki.

Przy jej stanowisku zobaczyła mężczyznę w wojskowym mundurze.

- Pani von Grasburg?

Na moment ją zamurowało, bo nie była przyzwyczajona, by tak do niej się zwracano. Nie usłyszała ani „Wasza Wysokość”, ani nawet „madame”.

Zaraz, zaraz, sama tego chciałaś!

Przecież jesteś panią von Grasburg.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY