Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ich misją jest morderstwo. Jego przeznaczeniem – zemsta
Tokijski półświatek, w którym roi się od płatnych morderców, przypominających pracowników korporacji, to prawdziwa sieć spisków. Polityka i zorganizowana przestępczość przenikają się nawzajem, trudno tu o sprawiedliwość, dlatego młody nauczyciel Suzuki postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
Chce pomścić śmierć żony i dobrowolnie wstępuje w szeregi mafii. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że natychmiast zostanie wciągnięty w świat zawodowych zabójców, z których każdy ma własne cele i sekrety. Suzuki szybko wikła się w porachunki mafii z trzema bezwzględnymi mordercami, próbując zachować swoją godność.
„Powieść Trzech zabójców jest jak sen – wydaje się prawdziwa, dopóki trwa, ale nawet gdy się kończy, dziwne kontury opisanego świata na długo pozostają w pamięci czytelnika”.
„The New York Times”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Obserwując miasto, Suzuki rozmyślał o owadach. Mimo późnej pory, dookoła było jasno i gwarno. Ulice wypełniał jaskrawy blask neonów i światło latarni. Gdzie by nie spojrzeć, roiło się od ludzi, którzy wyglądali jak barwne, poruszające się we wszystkie strony owady. Z uczuciem niepokoju Suzuki przypomniał sobie słowa swojego byłego profesora. Usłyszał je, kiedy był jeszcze na studiach, a więc ponad dziesięć lat temu.
— Rzadko się zdarza, żeby zwierzęta żyły w takim zagęszczeniu. Ludzie są bardziej podobni do owadów niż do ssaków — oświadczył z dumą profesor. — Są jak mrówki albo szarańcza.
— Tak samo pingwiny. Widziałem je na filmach. Czy one też są podobne do owadów? — zapytał wówczas Suzuki. Pytanie mogło wydawać się złośliwe, ale nie takie były intencje studenta. Twarz profesora zrobiła się czerwona.
— Zapomnij o pingwinach! — wyrzucił z siebie naukowiec z groźną miną, o jakiej Suzuki, który miał rozpaczliwie dziecięcą urodę, mógł tylko pomarzyć.
Potem przemknęła mu przez głowę myśl o zmarłej dwa lata wcześniej żonie. To dlatego, że ona bardzo lubiła tę historię.
— Gdybyś tylko umiał powiedzieć: „Panie profesorze, ma pan całkowitą rację!”, uniknąłbyś wielu kłopotów — powtarzała za każdym razem, kiedy do tego wracali.
Faktycznie, to działało. Po słowach: „Tak kochanie, masz rację” żona, niezależnie od okoliczności, odzyskiwała dobry humor.
— Co robisz? Pospiesz się! — Ponagliła go Hiyoko.
Suzuki potrząsnął głową, żeby odgonić wspomnienia o zmarłej żonie, po czym wepchnął młodego mężczyznę do samochodu. Usadził go na tylnym siedzeniu. Był to wysoki chłopak o pofarbowanych na żółto włosach. Spał. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, spod której wyglądała koszula w tym samym kolorze, ozdobiona wzorem w drobne owady. Okropny wzór. Brzydka koszula. Naiwny, mało rozgarnięty chłopak. Na siedzeniu w głębi znajdowała się dziewczyna, którą Suzuki upchnął tam chwilę wcześniej. Podobnie jak chłopak miała nieco ponad dwadzieścia lat, długie czarne włosy i ubrana była w żółty płaszcz. Leżała na odchylonym fotelu z zamkniętymi oczami i półotwartymi ustami. Oboje ciężko oddychali przez sen.
Suzuki wsunął stopy młodego mężczyzny do samochodu, po czym zamknął drzwiczki.
— Wsiadaj — powiedziała Hiyoko. Suzuki otworzył drzwi po stronie pasażera i wsiadł do środka.
Samochód stał zaparkowany tuż przy najbardziej wysuniętym na północ wyjściu ze stacji metra Fujisawa Kongo-cho. Przed nimi znajdowało się ruchliwe skrzyżowanie.
Było już wpół do jedenastej wieczorem i to wcale nie był weekend, ale jak zwykle w okolicach Shinjuku ruch nocą był nawet większy niż za dnia. Wokół kręciło się mniej więcej tyle samo trzeźwych, co pijanych ludzi.
— To takie proste — powiedziała spokojnie Hiyoko.
Miała bardzo jasną karnację, jej twarz lśniła porcelanowym blaskiem w ciemnym samochodzie. Kasztanowe, krótko obcięte włosy ledwo zachodziły na uszy. Być może z powodu jednopłatowych azjatyckich powiek wyraz jej twarzy wydawał się dość chłodny. Czerwona szminka wyraźnie podkreślała kształt ust, biała, rozpięta u góry bluzka ukazywała dekolt, a spódnica zasłaniała tylko uda. Podobno nie miała jeszcze trzydziestu lat, tak jak Suzuki, ale czasami z jej słów i zachowania przebijało coś w rodzaju starczej mądrości. Mimo że sprawiała wrażenie kobiety lekkiego prowadzenia, Suzuki podejrzewał, że była nie tylko inteligentna, lecz również dobrze wykształcona. Na stopach, z których jedną opierała o pedał hamulca, miała wysokie, czarne szpilki. Mężczyzna zastanawiał się czasami, jak w ogóle można prowadzić samochód w takich butach.
— Proste, nie proste, ja tylko wsadziłem ich do samochodu — odparł Suzuki, marszcząc brwi. W rzeczywistości chciał powiedzieć, że za nic innego nie ponosi odpowiedzialności.
— Nie możesz się przejmować takimi drobiazgami. Kończy się twój okres próbny, powinieneś się przyzwyczaić. Choć z drugiej strony… pewnie się nie spodziewałeś, że weźmiesz udział w porwaniu tych młodych ludzi.
— To prawda — zgodził się Suzuki, choć wcale nie był zaskoczony. Od początku zdawał sobie sprawę, że firma, w której się zatrudnił, nie działała zgodnie z prawem. — „Fräulein” to po niemiecku „młoda dama”, zgadza się?
— Widzę, że znasz języki. Terahara wymyślił tę nazwę.
Suzuki zesztywniał na dźwięk tego nazwiska.
— Stary Terahara? — upewnił się.
— Oczywiście. Jego syn jest zbyt głupi, żeby wymyślić nazwę wielkiej organizacji.
Suzuki zagotował się w środku, bo przez głowę znów przemknęły mu myśli o zmarłej żonie. „Napnij mięśnie brzucha i udawaj, że jesteś spokojny”, nakazał sobie w duchu. Zawsze, gdy słyszał o tym idiocie, najstarszym synu Terahary, nie mógł opanować emocji.
— Nie przypuszczałem, że firma o nazwie „Młoda Dama” będzie wykorzystywać kobiety — wykrztusił z siebie po chwili.
— Tak, to dziwne.
Hiyoko miała za sobą długą karierę w firmie i zajmowała dość wysokie stanowisko. Od miesiąca uczyła Suzukiego, którego zatrudniono na tymczasową umowę, jak wykonywać pracę.
Do jego obowiązków przez ostatni miesiąc należało zaczepianie kobiet w pasażu handlowym.
Zagadywał je na ulicy w dzień, w centrum miasta, kiedy robiły zakupy. Mimo że wciąż spotykał się z odmową, lekceważeniem lub nieskrywaną złością, miał za zadanie nie poddawać się i szukać dalej. Oczywiście większość kobiet po prostu przechodziła obok, wcale się nie zatrzymując. Nie miało znaczenia, czy Suzuki miał do tego predyspozycje, czy nie, jaką technikę obrał ani czy włożył w to dużo wysiłku i pomysłowości. Cokolwiek zrobił, spotykały go tylko nieufne, pogardliwe spojrzenia, musiał się jednak otrząsnąć i zaczepić kolejną kobietę.
Mimo to średnio jedna dziennie, czyli jedna na tysiąc, okazywała zainteresowanie. Zabierał takie kobiety do kawiarni i opowiadał im o kosmetykach i preparatach na odchudzanie. Wymyślał jakieś niestworzone kłamstwa i składał wiarygodnie brzmiące obietnice: „Nie zobaczysz efektów natychmiast, ale po miesiącu nie uwierzysz własnym oczom!”, po czym otwierał kolorową broszurę, pełną wykresów i liczb. Wszystkie zawarte w niej informacje były wyssane z palca.
Kobiety, które łatwo oszukać, podpisywały umowę od razu, natomiast pozostałe mówiły zwykle: „Pomyślę o tym” i odchodziły. Jeśli dało się wyczuć, że naprawdę zamierzały się zastanowić, oddzielna, bardziej natarczywa komórka rozpoczynała nielegalną akcję nakłaniania niezdecydowanych do podpisania kontraktu. Kobiety były śledzone i nachodzone we własnych domach. Suzuki wiedział o tym tylko ze słyszenia.
— Jesteś w firmie już od miesiąca, czas, żebyś przeszedł do kolejnego etapu. — To zdanie Suzuki usłyszał godzinę temu.
— Do kolejnego etapu?
— Chyba nie chcesz wiecznie zaczepiać przechodniów na ulicy?
— No cóż, wieczność to dość długo — odparł wymijająco.
— Dostaniesz dzisiaj inne zadanie. Kiedy zgarniesz kogoś do kawiarni, pójdę z tobą.
— Kiedy zgarnę kogoś do kawiarni? To może trochę potrwać — powiedział Suzuki z ironicznym uśmiechem, biorąc pod uwagę swoje miesięczne doświadczenie.
Na szczęście, czy na nieszczęście, już po półgodzinie znalazł się ktoś, kto chciał posłuchać opowieści na temat cudownego środka na odchudzanie. To ta młoda para, która spała teraz na tylnym siedzeniu.
Pierwsza zainteresowała się dziewczyna. „Czy gdybym jeszcze trochę schudła, nie wyglądałabym jak modelka?”, spytała swojego partnera żartobliwym tonem. Chłopak, jak to chłopak, ucieszył się z tej perspektywy: „Oczywiście, że mogłabyś być modelką! Supermodelką!”.
Suzuki zawołał Hiyoko i w czwórkę poszli do kawiarni. Tam mężczyzna, jak zwykle, opowiedział o produktach firmy. Być może młodzi ludzie byli po prostu nieostrożni, a może niezbyt mądrzy i z pewnością brakowało im doświadczenia, bo słuchali słów Suzukiego i jego szefowej z wręcz zabawnym przejęciem. Ich oczy rozbłyskiwały przy najmniejszym pochlebstwie i energicznie kiwali głowami. Bezkrytycznie akceptowali informacje zawarte w broszurze, która nie zawierała ani krzty prawdy.
„Nie można być aż tak naiwnym”, Suzuki zaczął się martwić o ich przyszłość. Nagle przypomnieli mu się jego wychowankowie, z czasów, kiedy pracował w szkole. Nie wiedzieć czemu pomyślał najpierw o złych uczniach. Zwłaszcza o jednym. Utkwiło mu w pamięci jedno zdanie, które ten wypowiedział: „Jak się postaram, to potrafię”. Był z klasy, której wychowawstwo powierzono Suzukiemu w ostatnim roku jego pracy. Na lekcjach robił tylko to, co chciał, i miał zatargi z kolegami, ale pewnego dnia złapał kieszonkowca w centrum miasta i dostał za to nagrodę. „Jak się postaram, to potrafię”, powiedział uczeń, uśmiechając się do nauczyciela z mieszaniną zażenowania i dumy. Wyglądał jak dzieciak z podstawówki, kiedy dodał: „Niech pan mnie nie opuszcza”.
„Właśnie”, pomyślał. Mężczyzna z bliznami po trądziku, przeglądający broszurę, wyglądał jak ten uczeń. Był to zupełnie obcy człowiek, a jednak sprawiał znajome wrażenie.
Kiedy Suzuki ocknął się z zamyślenia, Hiyoko nie było przy stoliku, poszła do bufetu po dolewkę kawy. Majstrowała przy filiżankach, dosypywała jakiś proszek.
Wkrótce wzrok młodych ludzi stał się mętny i zaczęli się zwierzać. „Mnie nazywają Żółtą, a jego Czarnym. Takie mamy przezwiska. To z powodu mojego żółtego płaszcza i jego czarnych ubrań. Ale jestem senna…”, wymamrotała dziewczyna i zasnęła. „A przecież ja mam żółte włosy, a ona czarne. Czy to nie dziwne?”, dodał młody mężczyzna, siląc się na żart, po czym również zwiesił głowę.
— Teraz zaprowadzimy ich do samochodu — powiedziała Hiyoko. — Takie głupie dzieciaki, jeśli się nimi odpowiednio zająć, stają się towarem — stwierdziła ze znudzonym wyrazem twarzy.
„Czy któregoś z moich uczniów też coś takiego spotkało?”, zastanawiał się Suzuki, ale zamiast tego rzucił krótko:
— Nie odjeżdżamy?
— Normalnie już byśmy jechali — odparła Hiyoko. — Ale dziś jest inaczej — dodała ostrzej.
Złe przeczucie, niczym dreszcz, przebiegło mu po plecach.
— Co jest inaczej?
— Muszę cię przetestować.
— Przetestować? Co masz na myśli? — Głos mężczyzny drżał lekko.
— Nasza firma jest chorobliwie podejrzliwa, a ty jesteś jakiś dziwny.
— Ja? — przełknął ślinę. — Dlaczego?
— Jest wiele dziwnych rzeczy w twoim zachowaniu. Na przykład wydajesz się bardzo uczciwy. Co robiłeś, zanim przyszedłeś do naszej firmy?
— Byłem nauczycielem — odparł. Nie widział w tym nic złego. — Uczyłem matematyki w gimnazjum.
— No właśnie. Takie sprawiasz wrażenie. Dlatego zaczęliśmy cię podejrzewać. Różnisz się od pozostałych. Czego szuka nauczyciel matematyki w firmie, która oszukuje młodych ludzi? To się nie klei.
— Nie wiem, czy się klei, czy nie, ale jestem, kim jestem, nic na to nie poradzę.
— Mówię ci, że się nie klei.
„Masz racje, nie klei się”, pomyślał, ale powiedział co innego:
— Może o tym nie wiesz, ale mamy kryzys. Bardzo trudno znaleźć jakąkolwiek pracę. Usłyszałem przypadkiem, że firma Fräulein szuka tymczasowych pracowników, więc się zgłosiłem.
— Kłamiesz.
— Mówię prawdę! — skłamał.
Nie dowiedział się o istnieniu firmy Fräulein przypadkiem, lecz w wyniku żmudnych poszukiwań. Coraz trudniej było mu zaczerpnąć powietrze. Jego klatka piersiowa wyraźnie się podnosiła i opadała przy każdym oddechu. To nie była zwykła pogawędka. To było przesłuchanie.
Suzuki spojrzał przez okno. Grupa młodych ludzi kręciła się przy fontannie przed wejściem do hotelu po lewej stronie. Choć był dopiero początek listopada, drzewa po obu stronach drogi i pionowe szyldy na budynkach ozdobiono już lampami świątecznymi. Hałas klaksonów samochodowych i okrzyki młodych ludzi zdawały się wisieć w powietrzu, podobnie jak dym z papierosów, które palili.
— Pewnie się domyślasz, że nie jesteśmy legalną firmą, ale czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo łamiemy prawo?
— Hm… jak bardzo? To trudno powiedzieć. — Wydymał policzki i przechylił głowę. — Mogę to sobie jedynie wyobrazić.
— Więc co sobie wyobrażasz?
— Możliwe, że nie sprzedajemy kosmetyków i preparatów na odchudzanie, ale coś innego. To mogą być środki uzależniające, narkotyki czy coś w tym rodzaju.
W ciągu ostatniego miesiąca spotkał kilka kobiet, które zażywały produkty firmy Fräulein. Wszystkie miały przekrwione, bardzo niespokojne oczy. Większość błagała go z niezwykłym napięciem w głosie, żeby im szybko wysłać produkty jego firmy. Miały wysuszoną skórę i spękane usta. Bardziej przypominały narkomanki niż młode kobiety na diecie.
— Zgadłeś — powiedziała Hiyoko, nie zmieniając wyrazu twarzy.
„To nie quiz”, pomyślał Suzuki, marszcząc brwi.
— Ale, moim zdaniem, takie zaczepianie ludzi na ulicy, nie jest zbyt efektywne. To jak łowienie ryb za pomocą jednej wędki. W stosunku do nakładów pracy, to się chyba nie opłaca.
— Nie martw się. Oszukujemy też na większą skalę.
— Na większą skalę?
— Na przykład organizujemy seminaria na temat urody w jakiejś wynajętej sali i zapraszamy wiele dziewczyn naraz. Atmosfera jest jak na wyprzedaży, kto pierwszy, ten lepszy.
— Naprawdę? Nabierają się na coś takiego?
— Większość dziewczyn jest podstawiona, czterdzieści na pięćdziesiąt to nasze znajome. Reszta daje się wciągnąć i ustawia się w kolejce, by nie zabrakło dla nich produktów.
— Młode dziewczyny? — upewnił się Suzuki, który słyszał o podobnych praktykach, ale zwykle oszukiwani byli starsi ludzie, którym wciskano drogie garnki czy odkurzacze.
— Wiesz, co to jest Trupa?
— Zespół, który wystawia jakąś sztukę?
— To w teatrze, w naszej branży to coś innego.
Suzuki wiedział, o jakiej „branży” mówiła Hiyoko. Miała na myśli działające nielegalnie firmy i organizacje zrzeszające świat przestępczy. Im więcej wiedział na temat tych podejrzanych typów, tym bardziej chciało mu się śmiać z ich pseudonimów i nazw ich przedsięwzięć.
— Nie wiem, ilu ludzi należy do Trupy, ale jest ich wielu i specjalizują się w różnych rolach. Jeśli ich poprosić, zaimprowizują każdą sytuację. Czy wiesz, że jakiś czas temu w kręgielni w Yokohamie zamordowano urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych?
— Nie, nie pisali o tym w żadnym podręczniku.
— Wszyscy klienci kręgielni w tamtym momencie byli członkami Trupy. Inaczej mówiąc, wszyscy brali udział w tym morderstwie, ale nikt się o tym nie dowiedział.
— I jaki to ma związek z naszą pracą?
— Zapraszamy ich na nasze wydarzenia. To oni przysyłają nam statystki na te seminaria.
— Rozumiem. Współpraca wewnątrz branży.
— Zdarzają się też kłótnie.
— O co?
— Najczęściej o pieniądze. Kto komu i ile powinien zapłacić.
— No tak — przyznał Suzuki bez większego zaangażowania.
— A czasem o narządy.
— Narządy? Jakie narządy?
Hiyoko wyciągnęła palec wskazujący w kierunku klimatyzatora, jakby to on był substytutem wszystkich narządów, i powiedziała:
— Na przykład serce. — Przesunęła dźwignię regulacji temperatury i dodała: — Albo nerki.
— Ach, takie narządy — powiedział Suzuki, udając, że te słowa nie zrobiły na nim wrażenia. — Oczywiście, wiem, co to są narządy.
— A wiesz, ile nerek przeszczepia się w Japonii w ciągu roku? Mnóstwo. To znaczy, że to jest biznes. Bardzo opłacalny biznes.
— Może jestem naiwny, ale wydaje mi się, że w tym kraju kupowanie i sprzedawanie organów nie jest dozwolone.
— Myślę, że masz rację.
— Więc chyba nie można prowadzić firmy, która by się tym zajmowała?
— Można, można.
— Jak to?
— Wyobraź sobie, że zbankrutował jakiś bank — powiedziała Hiyoko łagodnym głosem, jakby tłumaczyła zasady społeczne mało pojętnemu uczniowi.
— Jakiś bank…?
— Wydano biliony jenów z podatków, aby go uratować.
— I co z tego?
— No dobra, weźmy inny przykład. Słyszałeś o ubezpieczeniu od bezrobocia? Płacą je ludzie zatrudnieni w dużych firmach. Czy wiesz, że dziesiątki miliardów jenów z tego funduszu są wykorzystywane na stawianie nowych, bezużytecznych budynków?
— Chyba słyszałem o tym w wiadomościach.
— Wydaje się setki miliardów jenów na budowle, które przynoszą tylko straty, a potem się okazuje, że nie ma środków na pomoc dla bezrobotnych. Nie uważasz, że to wkurzające?
— Tak, to nie w porządku.
— A jednak ci, którzy w ten sposób marnują pieniądze, są bezkarni. Nikt ich nie ściga, nawet jeśli wyrzucają w błoto setki miliardów lub biliony jenów z naszych podatków. Mało tego, otrzymują świadczenia emerytalne i prowadzą wygodne życie. Dziwne, prawda? A wiesz dlaczego?
— Bo społeczeństwo jest wyrozumiałe?
— Nie żartuj! To dlatego, że ludzie, którzy nami rządzą, przymykają na to oko — powiedziała Hiyoko, unosząc palec wskazujący. — Światem nie kieruje dobro ani zło. Ci na górze ustalają zasady. Jeśli oni cię chronią, wszystko będzie w porządku. A Terahara jest z nimi. On i jego protektorzy są od siebie zależni, pracują razem jako zespół i są nierozłączni. Gdy polityk powie: „Ten facet nam przeszkadza”, Terahara spełni jego życzenie. W zamian za to oni nie będą go karać za inne przestępstwa.
— Aha. Nigdy go nie spotkałem, to znaczy prezesa.
Hiyoko zmieniła ustawienie lusterka, a potem dotknęła palcami swoich rzęs, kątem oka przyglądając się mężczyźnie.
— Tak, ty masz interes do jego syna… Nie mylę się?
Suzuki zadrżał, ugodzony tym pytaniem, niczym strzałą, prosto w serce.
— Pytasz, czy mam interes do syna Terahary? — Nic innego nie potrafił wymyślić.
— Wróćmy do początku naszej rozmowy — powiedziała Hiyoko, kręcąc palcem, jakby pokazywała powrót w czasie do pewnego miejsca. — Podejrzewamy cię. — W jej ustach zabrzmiało to jak „ładna dziś pogoda”. — A właśnie! Zapomniałam cię o coś spytać! Jesteś żonaty?
Suzuki nosił obrączkę na palcu serdecznym lewej ręki.
— Nie, nie jestem. Byłem.
— Ale nosisz obrączkę.
— Przytyłem. Nie mogę jej teraz zdjąć.
To też było kłamstwo. W rzeczywistości obrączka luźno tkwiła na jego palcu, bo schudł od czasu, kiedy był żonaty. Czasami nawet spadała mu z palca, gdy nie zwracał na nią uwagi.
„Nie zgub jej”, mówiła poważnie żona, kiedy jeszcze żyła. „To dowód naszego związku. Pomyśl o mnie, kiedy na nią patrzysz”. Byłaby na niego zła, gdyby ją zgubił, nawet teraz, po swojej śmierci.
— Mam zgadywać? — spytała Hiyoko z błyskiem w oku.
— To nie quiz.
— Twoja żona zmarła przez tego idiotę.
„Skąd ona to wie?!”, Suzuki pochylił się do przodu, rozpaczliwie usiłując zdławić wzburzone emocje. Oczy zaszły mu łzami, poczuł gulę w gardle, nawet brwi zaczęły mu drżeć. Zdawał sobie sprawę, że za chwilę będzie mieć czerwone uszy. Gniew i rozpacz wylewały się z niego wszystkimi porami. Przypomniał mu się obraz kobiety zmiażdżonej pomiędzy samochodem a słupem elektrycznym. Szybko odpędził to wspomnienie i napiął mięśnie brzucha.
— Dlaczego miałby to zrobić?
— On zabija ludzi bez powodu. Dlatego, że jest głupi — odparła Hiyoko, patrząc na niego wzrokiem, który mówił: „przecież o tym wiesz”. — Ten idiota ciągle sprawia kłopoty. Kradnie samochody i jeździ nimi jak szalony w środku nocy. Upija się i wjeżdża w ludzi. Robi to na okrągło, cały rok.
— To straszne — powiedział Suzuki głosem pozbawionym emocji. — Zbyt straszne, żeby sobie wyobrazić.
— Tak, to niewybaczalne. A więc? Jak umarła twoja żona?
— Wcale nie powiedziałem, że umarła.
Przypomniał sobie, jak wyglądało ciało żony po wypadku. Myślał, że wymazał to wspomnienie z głowy raz na zawsze, a tymczasem wróciło do niego tak łatwo i stanęło przed nim jak żywe. Zobaczył zakrwawioną twarz, przetrącony nos, połamane ramię. Kiedy stał tam jak wryty, rzeczoznawca drogowy w średnim wieku podniósł się z kolan i powiedział jakby sam do siebie: „Wygląda na to, że sprawca zamiast hamować, jeszcze przyspieszył”.
— A może jednak? Nie wpadła pod samochód? — Hiyoko odgadła jego tajemnicę.
— Nie wyciągaj pochopnych wniosków.
— O ile dobrze pamiętam, jedna kobieta, którą potrącił głupi syn Terahary, nazywała się tak jak ty, Suzuki.
— Niemożliwe! — Mężczyzna udał zdziwienie.
— To prawda. Ten głupi synalek zawsze mi opowiada o swoich bohaterskich czynach. Bez względu na to, ile krzywd wyrządzi, nigdy nie zostanie ukarany. Wiesz dlaczego?
— Nie wiem.
— Bo wszyscy go chronią — odparła Hiyoko, unosząc brwi. — Jego ojciec i politycy.
— Tak samo jak w przypadku tej defraudacji ubezpieczenia od bezrobocia?
— Dokładnie tak. Idźmy dalej. Zrozumiałeś, że człowiek, który zabił twoją żonę, nigdy nie zostanie ukarany. Przebadałeś tę sprawę i odkryłeś, że pracuje w firmie, której właścicielem jest jego ojciec, czyli we Fräulein. Dlatego zgłosiłeś się do nas do pracy. — Hiyoko mówiła płynnie, jakby recytowała z pamięci. — To mniej więcej wszystko.
— I po co miałbym to robić?
— Żeby się zemścić, to oczywiste. Czekasz na okazję, żeby dorwać tego sukinsyna. Dlatego pracujesz dla nas od miesiąca, choć to nie jest zajęcie dla ciebie. Czy mam rację?
Strzeliła w dziesiątkę.
— To fałszywa teza.
— Ale — Hiyoko uniosła w uśmiechu kąciki czerwonych ust — musisz się z nimi zmierzyć. — Ostre błyski jakiejś tablicy reklamowej za oknem raz po raz rozświetlały jej profil.
Suzuki przełknął ślinę, bo zaschło mu w gardle.
— Wczoraj dostałam polecenie.
— Polecenie?
— Żeby sprawdzić, czy chcesz dla nas pracować, czy się zemścić. Potrzebujemy głupich pracowników, a nie sprytnych mścicieli.
Suzuki milczał przez chwilę, niemrawo się uśmiechając.
— A tak w ogóle, to nie myśl, że jesteś pierwszy. Wielu ludzi przed tobą wpadło na ten pomysł. Zatrudniają się u nas tylko dlatego, że mają porachunki z Teraharą albo z jego synem. Dlatego nauczyliśmy się postępować z nowo przyjętymi. Najpierw przechodzą miesięczny okres próbny, podczas którego sprawdzamy, czy są godni zaufania. A jeśli nadal nie jesteśmy pewni, testujemy ich, tak jak ciebie dzisiaj — powiedziawszy to, wzruszyła ramionami.
— Mylicie się w stosunku do mnie — odparł Suzuki, czując, że pogrąża się w rozpaczy.
Przygnębiała go myśl, że nie był jedyny. Pracował dla podejrzanej firmy i choć przypuszczał, że sprzedaje kobietom narkotyki, robił to przez miesiąc tylko po to, żeby pomścić żonę. Wmawiał sobie, że jego ofiary same były sobie winne, bo tak łatwo dały się oszukać, i w ten sposób tłumił poczucie winy. Zdławił strach i własne zasady. Podporządkował swoje życie myśli o zemście.
Jakież było jego rozczarowanie, gdy zrozumiał, że cały ten plan był jak odgrzewany kotlet, i to wiele razy, bo pojawił się w głowach innych ludzi. Poczuł taką bezsilność, że zrobiło mu się ciemno przed oczami.
— Dlatego przejdziesz teraz próbę. Musimy zobaczyć, czy naprawdę chcesz dla nas pracować.
— Mam nadzieję, że sprostam waszym oczekiwaniom — powiedział Suzuki, słysząc, jak jego głos staje się coraz cichszy.
— Świetnie. W takim razie zabijesz tych dwoje — powiedziała Hiyoko, wskazując kciukiem na tylne siedzenie. — Nie znasz ich, to tylko jakiś chłopak i dziewczyna.
Mężczyzna ostrożnie odwrócił głowę i spojrzał na tylne siedzenie.
— Dlaczego ja?
— Żeby rozwiać nasze wątpliwości.
— Nie sądzę, by w ten sposób można było cokolwiek udowodnić.
— Udowodnić? Jesteśmy prostą firmą. Nie interesuje nas rachunek prawdopodobieństwa ani wydumane tezy. Mamy proste rytuały i zasady. Rozumiesz? Jeśli ich zabijesz, staniesz się jednym z nas.
— Jednym z was?
— Być może zatrudnimy cię na pełny etat.
— Naprawdę muszę to zrobić?
Silnik był wyłączony, więc w samochodzie panowała cisza. Mimo to Suzuki słyszał jakiś łomot. Po chwili zrozumiał, że to jego serce. Ruch piersi przy każdym oddechu przenosił się na fotel. Kolejny wdech i kolejny wydech. Kiedy wciągał powietrze, do jego nosa wdzierał się zapach skórzanej tapicerki.
Patrzył tępo przez przednią szybę. Zielone światło dla pieszych na skrzyżowaniu zaczęło migać. Zdawało się, że mruga bardzo wolno. Poza tym nie zmieniało się czerwone.
„Chyba nigdy nie przestanie migać…”
— Wszystko, co musisz zrobić, to zastrzelić tych dwoje. Prawdę mówiąc, nie masz innego wyjścia. — Głos Hiyoko wyrwał go z odrętwienia.
— Ale po co?
— No cóż, sprzedamy ich organy, jeśli nadają się do użytku. Z dziewczyny można zrobić statuetkę.
— Statuetkę?
— Po odrąbaniu rąk i nóg.
Suzuki nie wiedział, czy żartowała, czy mówiła poważnie.
— No to co? Strzelasz? Pistolet, kolego, jest tutaj — powiedziała Hiyoko żartobliwym tonem, wyciągając spod siedzenia czarny matowy przedmiot. Skierowała lufę pistoletu na klatkę piersiową mężczyzny. — Zabiję cię, jeśli spróbujesz uciec.
Suzuki nie mógł się poruszyć. Ze zdziwieniem odkrył, że wycelowany w niego pistolet kompletnie go sparaliżował. Miał wrażenie, że ktoś patrzy na niego z głębi czarnej lufy. Palec wskazujący Hiyoko znajdował się na spuście. Gdyby się odrobinę zgiął i nacisnął spust, w okamgnieniu w jego piersi znalazłby się pocisk. Kiedy pomyślał, jak łatwo mógłby stracić życie, krew odpłynęła mu z głowy.
— Użyjesz tej broni, żeby zabić naszych śpiących pasażerów.
— A co jeśli… — Suzuki z trudem poruszył ustami — …wezmę ten pistolet i wyceluję go w ciebie? Pytam tylko na wszelki wypadek.
Hiyoko nie była zaskoczona. Na jej twarzy ukazał się nawet cień współczucia.
— Nie dam ci go jeszcze. Zaraz przyjdą tutaj inni, wtedy go dostaniesz. Nie pozwolimy, żebyś zrobił coś tak nieodpowiedzialnego.
— Kto tu przyjdzie?
— Ten kretyn, Terahara — odpowiedziała obojętnym głosem.
Suzuki zesztywniał. Jego mózg przestał pracować.
Hiyoko przełożyła pistolet do lewej ręki i czubkiem palca prawej dłoni dotknęła szyby przed sobą.
— Na pewno właśnie przechodzi przez skrzyżowanie.
— Jest tam? Młody Terahara? — Mężczyzna poczuł, że traci nad sobą kontrolę.
— Tak. Pierworodny syn wielkiego Terahary. Nie poznałeś go osobiście. Teraz będziesz miał okazję. Morderca twojej żony przyjdzie cię zobaczyć.
Hiyoko wypowiedziała też imię zabójcy, ale Suzuki tego nie usłyszał. Być może nie chciał dopuścić do siebie myśli, że syn Terahary jest zwykłym człowiekiem i ma jakieś imię.
— Dlaczego?
— Żeby ci się przyglądać, kiedy będziesz to robić. Zawsze jest na miejscu, gdy testujemy nowych.
— Psychopata.
— Nie wiedziałeś?
Suzuki nie odpowiedział. Patrzył przed siebie na skrzyżowanie, które zdawało się być bardzo blisko. Ludzie czekali na zmianę świateł. Podchodzili i stawali nieruchomo przed przejściem dla pieszych, jakby zatrzymywali się nad brzegiem oceanu.
Obserwując rosnący tłum, mężczyzna znów przypomniał sobie słowa profesora o owadach.
— Jest! Widzę go — zawołała radośnie Hiyoko, wyciągając przed siebie palec wskazujący.
Suzuki wyprostował plecy i wyciągnął szyję. Na chodniku po przeciwnej stronie ulicy stał mężczyzna ubrany w czarny płaszcz. Miał około dwudziestu pięciu lat, ale w garniturze i płaszczu wyglądał dostojnie. Palił papierosa ze zniesmaczoną miną.
— Głupek, chyba nas nie zauważył.
Hiyoko otworzyła drzwi i wyszła z samochodu, nie wypuszczając pistoletu z dłoni. Wolną ręką pomachała mężczyźnie po drugiej stronie drogi.
Suzuki zrobił to samo — wysiadł z samochodu. od syna Terahary dzieliło go zaledwie kilkadziesiąt metrów.
„Jeśli masz szansę coś zrobić, zrób to. Nie ma się nad czym zastanawiać”, mawiała jego zmarła żona przy każdej okazji, poklepując go po ramieniu. „Jeśli masz przed sobą drzwi, to je otwórz. Kiedy będą otwarte, musisz wejść. Jeśli w środku ujrzysz jakichś ludzi, porozmawiaj z nimi, a jeśli pojawi się talerz z jedzeniem, spróbuj, jak smakuje każde danie. Jeśli masz szansę, zrób to”, zawsze mówiła o tym lekko, a jej komputer wciąż był zainfekowany wirusami, bo korzystając z internetu, otwierała różne strony, tylko dlatego, że na ekranie widziała słowo „otwórz”.
Syn Terahary wyróżniał się z tłumu. Stał z godnością, wyprostowany, przyciągając uwagę wszystkich dookoła. Miał szerokie ramiona. Był wysoki i raczej przystojny. Suzuki podświadomie wyciągnął szyję i zmrużył oczy, koncentrując wzrok na twarzy mężczyzny. Im dłużej to robił, tym dokładniej widział jego rysy.
Młody Terahara miał gęste, wyraźne brwi i dość płaski, szeroki nos. Suzuki zatrzymał wzrok na ustach, w których mężczyzna trzymał papierosa. W pewnej chwili syn Terahary rzucił niedopałek na chodnik i przydeptał go prawą stopą. Zgniótł go precyzyjnym ruchem. „Zupełnie jak moją żonę”, pomyślał Suzuki. Pod drogim, lecz niezbyt gustownym skórzanym płaszczem widać było czerwony krawat.
Suzuki wyobraził sobie, co się wydarzy dalej. Światło zmieni się na zielone i syn Terahary przejdzie na drugą stronę. Zbliży się do samochodu. „Kiedy dostanę broń od Hiyoko, natychmiast w niego wyceluję. Prawdopodobnie nie uda mi się go zabić, ale spróbuję”, postanowił. „To moja jedyna szansa. Masz rację, kochanie, nie ma się nad czym zastanawiać”.
— Co?! — wykrzyknęła Hiyoko w momencie, kiedy światło na drodze zmieniło się na żółte.
Syn Terahary wszedł na jezdnię. Chociaż światło dla pieszych nadal było czerwone, zrobił krok, dwa, do przodu, jakby zamierzał przejść na drugą stronę.
I wpadł pod samochód. Uderzyła w niego czarna furgonetka.
Suzuki wytężył wzrok, rejestrując każdy ułamek sekundy. Wydawało mu się, że stracił na chwilę słuch, ale jego wzrok — przeciwnie, jakby się wyostrzył.
Jak na zwolnionym filmie zobaczył, jak zderzak uderzył młodego Teraharę w prawe udo. Mężczyzna pochylił się do przodu, a jego stopy uniosły się nad ziemię. Następnie tułowiem wpadł na maskę, przetoczył się po niej i uderzył w przednią szybę, zahaczając twarzą o wycieraczkę.
Potem poleciał w dół, na jezdnię. Upadł na lewy bok, skręcając lewe ramię. Jednocześnie na ulicę posypała się garść drobnych, okrągłych przedmiotów. Suzuki zorientował się, że to guziki, które oderwały się od garnituru. Potoczyły się po asfalcie, kreśląc łuki.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
SUZUKI