Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie każdy upadek jest końcem wiary…
Początek XX wieku, Prusy Wschodnie. Kraina pogranicza, gdzie jeszcze niedawno współistniały różne języki, wyznania i kultury, zaczyna powoli pękać pod ciężarem rodzących się napięć.
Klara Kroll, osiemnastolatka wychowana w skromnej, chłopskiej rodzinie ewangelickiej, opuszcza wieś, by podjąć służbę w domu ordynatora ostródzkiego szpitala – doktora Deppnera.
Dziewczyna próbuje pogodzić codzienne obowiązki z praktykowaniem wiary w protestanckiej wspólnocie gromadkarskiej i budowaniem nowych relacji. Miasto kusi ją nieznanymi dotąd możliwościami, a pojawiający się w jej życiu mężczyźni sprawiają, że zaczyna wierzyć w miłość i szczęście. Niestety, jedna lekkomyślna decyzja wystarczy, by wszystko to zaprzepaścić…
„Tragiczna miłość Klary” to oparta na prawdziwej historii opowieść o graniczących z mistycyzmem duchowych doświadczeniach, uczuciach i samotności. Poruszający portret młodej kobiety, potępionej przez społeczeństwo, która nagle zostaje zupełnie sama – i nie widzi już dla siebie ratunku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Janusz B. Kozłowski
Tragiczna miłość Klary
Na podstawie pamiętnika wschodniopruskiej służącej
oraz poświęconych jej wspomnień i listów
Ziemia była tak zmarznięta, że grabarz potrzebował aż dwóch dni, by wykopać grób. Od Bożego Narodzenia aż do dzisiaj, dnia po Trzech Królach, sroga wschodniopruska zima nie odpuszczała. Koło południa Klara i jej ojciec wrócili z pogrzebu. Cała wieś zebrała się, by pożegnać Helenę Pilantz, dawną koleżankę Klary ze szkoły. Wszyscy zastanawiali się, jak mogło dojść do tej tragedii. Dlaczego taka młoda, ładna i pobożna osiemnastolatka postanowiła przebyć kilka kilometrów w głębokim śniegu, by na wiadukcie w Glaznotach rzucić się pod pociąg? Klara, przytłoczona myślami, skupiła się na codziennych obowiązkach – przygotowaniu obiadu, gotowaniu ziemniaków dla świń oraz karmieniu kur i kaczek. Z powodu ceremonii pogrzebowych troje jej młodszego rodzeństwa spędzało popołudnie u kuzynki ich ojca.
Kilka godzin później podała ojcu obiad. Po posiłku oboje ciepło się ubrali i z trudem otworzyli drzwi, które opierały się pod naporem śniegu. Choć była dopiero czwarta po południu, na zewnątrz panowała już ciemność. Wyszli na drogę, gdzie ubity przez sanie śnieg zapadał się pod ich stopami, a każdy krok wymagał wysiłku. Ojciec szedł przodem i oświetlał drogę lampą naftową, co chwila odwracając się i kierując światło pod nogi Klary. Wiał mroźny wiatr, drażniący zimnem ich twarze. Domy wyłaniały się z mroku niczym cienie.
Gospodarstwo Lewalskich, położone w środku wsi, było pełne ludzi. Przed ich domem, wzdłuż drogi i na podwórzu stały zaprzężone w konie sanie z najbliższej okolicy. Goście, wytupawszy na schodach śnieg z butów, wchodzili do środka i zrzucali kożuchy na stoły oraz ławy. W izbie, oświetlonej świecami i lampami naftowymi, na prostych ławkach zgromadziło się już około pięćdziesięciu osób. Mężczyźni zajęli prawą stronę, kobiety usiadły po lewej. Wszyscy odziani byli w proste, skromne stroje. Kobiety przeważnie nosiły czarne, zapięte pod szyję i pozbawione ozdób suknie. Niektóre miały na sobie dodatkowo ciemne bluzki. Włosy ich były schowane pod zawiązanymi pod brodami chustami. Większość mężczyzn ubrana była w białe, zapięte na ostatni guzik koszule bez kołnierzyków, wyzierające spod ciemnych kamizelek i marynarek, również skrupulatnie pozapinanych. Niektórzy na szyjach zawiązali czarne wstążki. Spodnie najczęściej wpuszczone mieli w buty z wysokimi cholewami.
W ciągu kilku minut zarówno izba, jak i kuchnia oraz sień zapełniły się po brzegi. Zamknięto drzwi do domu, bo choć był dobrze ogrzany, to wlatujący chłód stawał się bardzo dotkliwy. Chwilę później wędrowny kaznodzieja, którego nazywano kazicielem, Olschewski[1] ze Szczytna[2], podszedł do ustawionego przed zebranymi stołu nakrytego białym prześcieradłem. Zbliżył się tam też Brosda z pobliskiego Elgnowa. Olschewski zaczął śpiewać Bądź pomocą naszą[3].
– Siostry i bracia w Chrystusie Jezusie, zebraliśmy się dzisiaj, aby wysłuchać i rozważyć Słowo Boże – rozpoczął kaznodzieja. – Zanim przeczytam dzisiejszy fragment Ewangelii, chciałbym powiedzieć kilka słów o tym, czym żyje wasza wspólnota. Kiedy przyjechałem do was, nie zdawałem sobie sprawy z tragedii, która was dotknęła. Helenki Pilantz nie ma już wśród nas. Nie ma już tej, która gorliwie się modliła, tej, która jak nikt inny rozmawiała z Panem. Siostry i bracia, tylko Pan wie, dlaczego powołał ją do siebie w taki sposób. Padnijmy na kolana i w ciszy wspomnijmy zmarłą Helenkę, dziękując Bogu za jej krótkie, ale jakże ważne dla nas życie. Módlmy się także o pocieszenie i pokój dla jej bliskich, którzy opłakują jej stratę. – Zamilkł, a po kilku minutach kontynuował: – A teraz, siostry i bracia, będziemy uwielbiać Boga w Trójcy Jedynego naszymi modlitwami i pieśniami. Wznieśmy serca do Pana i uznajmy, że jesteśmy grzeszni, a jako że sami nie możemy się uwolnić od naszych grzechów, prośmy go o przebaczenie.
– Spowiadam się Tobie… – zaczął Lewalski.
– Boże wszechmogący w Trójcy Świętej Jedyny… – zagrzmiało gromko z dziesiątek gardeł.
Po skończonej modlitwie Olschewski powiedział:
– Panie, otwórz nasze serca i rozum, spraw, abyśmy się nie zatwardzali na twój głos.
Następnie kaziciel przeczytał fragment z Ewangelii św. Łukasza od słów „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”, po czym przez pół godziny rozważał płynącą z niego naukę. Na zakończenie powiedział:
– Chwała niech będzie Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu. Składamy dzięki za ubłogosławienie nas tym duchowym pokarmem. Amen.
Minęła prawie godzina i w izbie zrobiło się duszno. Pomimo panującego na zewnątrz mrozu otwarto dwa okna, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Następnie, choć nie było to żadne święto, wszyscy zgromadzeni odśpiewali Warowną twierdzą jest nasz Bóg[4]. Przez kolejne pół godziny odmawiali wspólnie modlitwy, wypełniając izbę ciszą i statyczną ekstazą.
Po powrocie do domu stary Kroll, ojciec Klary, przebrał się i poszedł oporządzić zwierzęta. Dziewczyna natomiast skierowała się do małej, wybielonej wapnem izby na górze, którą dzieliła z siostrą Emmą. Tam zapaliła świecę, zdjęła czarną suknię, a w jej miejsce włożyła domowe ubranie, zamknęła drzwi na skobel, uklękła i oddała się modlitwie. Głęboko pogrążyła się w sobie. W końcu przestała słyszeć i widzieć to, co zewnętrzne, skupiając się tylko na tym, co wewnętrzne. Trwała tak przez dłuższy czas.
Skończywszy, zeszła do kuchni, gdzie czekali już ojciec oraz troje rodzeństwa – piętnastoletnia Emma, dwunastoletni Karl[5] i dziewięcioletnia Lotte[6]. Klara wzięła chleb, pokroiła go i postawiła na stole razem z usmażonymi na obiad rybami. Nalała pięć kubków kawy z mlekiem, której pełny dzbanek stał na brzegu płyty kuchennej, i wszyscy usiedli do kolacji.
Posiliwszy się, ojciec powiedział:
– Klara, poprosiłem dzisiaj Klimmka, aby zaszedł w Ostródzie do państwa Deppnerów i spytał, od kiedy będzie wolna ta posada dla ciebie.
– I od kiedy? – z zainteresowaniem spytała Klara.
– Pani Deppner powiedziała, że możesz przyjechać w przyszły poniedziałek.
– Dobrze, ojcze. Odwieziecie[7] mnie na stację?
– Klarchen[8], oczywiście. Po co pytać?
Dziewczyna poczuła smutek. Jeszcze tylko kilka dni spędzi w rodzinnym domu, a potem ruszy w nieznane. Kończyło się jej dzieciństwo. Niedługo miała zacząć pracę jako służąca u bogatej rodziny w Ostródzie. Nie było innego wyjścia. Mama zmarła pięć lat temu, a ojciec musiał utrzymać troje rodzeństwa. Emma była gotowa, aby przejąć część prac w kuchni i obejściu – potrafiła już gotować i sprzątać, więc da sobie radę. Ojciec musiał też wysyłać pieniądze Emilowi, który od roku służył w wojsku w Królewcu. Mimo że gospodarstwo Krollów nie było małe i nie cierpieli biedy, to jednak nie przelewało im się.
Klara miała prawie osiemnaście lat. Wyrosła na ładną, smukłą młodą kobietę, której uroda i skromność przyciągały uwagę okolicznych kawalerów. Kilku ojców młodych chłopaków przychodziło już do Krolla i pytało o plany jego córki, ale ten zbywał ich, wymawiając się jej młodym wiekiem. Klara unikała zabaw i męskiego towarzystwa, zawsze od nich stroniła. Tak niedawno była małą dziewczynką, a teraz miała wyjechać do Ostródy. Stary Kroll posmutniał, spojrzał na córkę, a ta dostrzegła w jego szarych oczach tak dobrze znane jej smutek i niepewność.
Kiedy posprzątała po kolacji, poszła do swojej izby. Emma, która już tam była, spytała:
– Jak często będziesz do nas przyjeżdżać?
– Nie wiem, ale chyba nie częściej niż raz na trzy miesiące.
– Klara, ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała – szepnęła siostra, a łzy zaczęły jej płynąć po policzkach.
– Mnie też jest smutno, ale co robić? Takie jest życie. Nie możemy wszyscy mieszkać z tatą.
– Choć u nas nigdy się tego nie mówiło, musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham. Będzie mi ciebie brakować.
Klara, która składała właśnie ubrania, delikatnie odłożyła bieliznę na bok.
– Ja również cię bardzo kocham, Emma. Będę tęsknić za tobą każdego dnia. I wiesz co? Wcale mi się nie spieszy do tej dorosłości – rzekła, po czym po raz pierwszy w życiu objęła siostrę. Poczuła, jak tym uściskiem wyraża całą swoją miłość i troskę. Obie wiedziały, że zostawia za sobą bezpieczeństwo i przywiązanie, a przed nią rozciąga się tylko niepewna dorosłość.
Rankiem następnego dnia Klara z ojcem ponownie uczestniczyli w nabożeństwie. Kaziciel ze Szczytna nocował u Lewalskich. W przygotowanej izbie było znacznie mniej ludzi niż poprzedniego dnia. Dziewczyna usiadła na ławce po lewej stronie, podczas gdy Paul Kroll zajął miejsce wśród mężczyzn po prawej.
Po odśpiewaniu pieśni, tym razem Boże oświeć nas, błagamy, i wstępnych modlitwach Olschewski odczytał fragment z Ewangelii św. Łukasza o wysłaniu siedemdziesięciu dwóch uczniów między wilki.
Wysłuchawszy nauki[9], Klara znowu zapadła się w siebie. Nie dostrzegała otoczenia, a jej uwaga odpłynęła daleko od tego, co działo się wokół. Nie była w tym odosobniona. Jej ojciec i kilka innych osób również „zeszli do własnego serca”[10].
Dwa dni później, o szóstej rano w zimny styczniowy poniedziałek, Paul Kroll zaprzągł konie i pomógł swojej córce zapakować na sanie wiklinową skrzynię. Klara spakowała do niej dwie czarne suknie, dwie brązowe, bawełniany gorset i trzy uszyte przez siebie białe fartuszki. Zabrała jeszcze letnie i zimowe buty, bieliznę, pantofle domowe i przybory do mycia. W skrzyni była też Biblia i kancjonał mazurski, który dostała w dzień konfirmacji od swojego chrzestnego – brata ojca. Wsiadła, okryła się owczym kożuchem i ruszyli na stację w Glaznotach. W mroźnej porannej mgle wóz mknął po pierzynie białego puchu, wkraczając w głąb lasu. Było jeszcze ciemno, drzewa, niczym czarne postaci, zatopione były w mroku, choć przez gęste, pochylone ku ziemi przez grubą warstwę śniegu konary przebijały się pierwsze promienie słońca. Monotonny odgłos końskich kopyt i szum sunących sań zgrywały się w jednostajną melodię. Dotarli na stację pół godziny przed zaplanowanym przyjazdem pociągu. Tak jak w czasie jazdy saniami, tak też tu, w zimnej poczekalni małej stacji, niewiele do siebie mówili.
Pięć minut przed czasem wyszli na zewnątrz i, stojąc na mrozie, wpatrywali się w puste tory. Po chwili w oddali pojawił się snop światła, a zaraz potem, w kłębach śniegu, wyłoniła się mała dymiąca lokomotywa, ciągnąca za sobą trzy wagony. „To musi być ten pociąg, pod który rzuciła się Helenka Pilantz” – przemknęło Klarze przez myśl.
Paul Kroll mocno uścisnął córkę. Choć czuł smutek, nic po sobie nie pokazywał. Klara i tak wiedziała, z czym mierzy się ojciec.
– Pamiętaj, że zawsze tu na ciebie będziemy czekać – powiedział tylko na pożegnanie.
Wagon, do którego wsiadła, wypełniony był ciszą porannego chłodu. Na obu jego końcach żółtawo paliły się lampy gazowe. Drewniane ławki zajmowało kilkanaście osób. Powietrze przesiąkło zapachem wilgoci oddechów podróżnych. Na ich twarzach malowało się znużenie – spowodowane tak wczesną porą, jak i mrozem, który doskwierał również wewnątrz. Mężczyźni kulili się w swoich szarych i brązowych płaszczach, a kobiety okrywały się szczelnie dużymi chustami. Atmosfera była zastygła i senna. Czas płynął powolnym rytmem, wyznaczanym stukotem kół na szynach. Za oknem wyłaniał się zimowy krajobraz, ukazując zalesioną pagórkowatą okolicę w surowej, niemal ascetycznej formie.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Wszystkie nazwiska pisane są zgodnie z oryginalną pisownią niemiecką.
[2] Wszystkie nazwy miejscowości pisane są zgodnie ze współczesnym brzmieniem polskim.
[3] Przebieg nabożeństwa odpowiada porządkowi ustalonemu w statucie Wschodniopruskiego Ewangelickiego Zrzeszenia Modlitwy z 1888 roku.
[4] Kantata J.S. Bacha Eine feste Burg ist unser Gott jest rodzajem hymnu reformacji. Do dziś śpiewa się ją w kościele ewangelickim w czasie ważniejszych świąt (np. Święto Reformacji). Jej polska wersja należała do najpopularniejszych pieśni polskojęzycznych gromadkarzy w Prusach Wschodnich.
[5] Pisownia wszystkich imion zgodna z ich powszechnym stosowaniem.
[6] Forma skrócona imienia Charlotte.
[7] Klara zwraca się do ojca w drugiej osobie liczby mnogiej, co było powszechne zarówno wobec rodziców, jak i innych bliskich dorosłych (sąsiadów i znajomych).
[8] Ojciec używa niemieckiego zdrobnienia imienia córki.
[9] Gromadkarze mowy kazicieli określali naprzemiennie nauką bądź kazaniem.
[10] Częste określenie gromadkarzy na stan ekstazy.
Tragiczna miłość Klary
ISBN: 978-83-8373-914-4
© Janusz B. Kozłowski i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Magdalena Muszyńska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek