Lato wśród wydm - Agnieszka Krawczyk - ebook + książka

Lato wśród wydm ebook

Agnieszka Krawczyk

4,3
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Mały biały domek nad morzem, któż o nim nie marzył? Specjalistka od aranżowania nieruchomości na sprzedaż, Matylda Radwan, ma twardy orzech do zgryzienia – tego domu akurat nikt nie chce kupić. W ciągu kilku letnich tygodni musi dokonać całkowitej metamorfozy. Nie spodziewa się, że zmiany dotkną również jej życia, w którym pojawią się zwariowany autostopowicz, przystojny archeolog poszukujący skarbów we wrakach statków i tajemnicza młoda dziewczyna, tęskniąca za swoją matką. Ich drogi przetną się na plaży pośród wydm, a spotkanie zaowocuje czymś więcej niż tylko letnią przelotną znajomością. Urocza, pełna słońca opowieść o oczekiwaniu, marzeniach i wielkich nadziejach, które nosimy w sercu, czasami bojąc się do nich przyznać. A życie potrafi nas zaskoczyć najbardziej niezwykłym rozwiązaniem… 
 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 395

Rok wydania: 2025

Oceny
4,3 (663 oceny)
340
197
101
21
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwaKKB38

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna wspaniała powieść autorki. Serdecznie polecam
00
emiliaszu

Całkiem niezła

Fajne czytadło, niby banalne i przewidywalnie, ale mile i ofprężające. Idealne na wakacje.
00
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Urocza, pełna słońca opowieść o oczekiwaniu, marzeniach i wielkich nadziejach, które nosimy w sercu, czasami bojąc się do nich przyznać a poniższe cytaty według mnie najlepiej oddaje przesłanie przesłanie, jakie kieruje autorka "Marzenia trzeba spełniać, nawet najdziwniejsze i najbardziej niesamowite." "...to, w jaki sposób postrzegamy siebie, kształtuje również nasz obraz w oczach innych." Polecam tę książkę.
00
krysfil62

Nie oderwiesz się od lektury

To kolejna urocza książka A Krawczyk. Polecam, bardzo trudno oderwać się od tej lektury,. PIEKNA🥰🤗
00
Ktmp99

Oceń książkę

Dobra powieść na lato
00



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Motto

Niebo to nie jest jakieś latanie czy pływanie,

niebo ma do czynienia raczej z ciemnością i twardym blaskiem.

 

Elizabeth Bishop, Pejzaż morski, tłum. A. Sosnowski [w:] Santarém

(wiersze oraz trzy małe prozy), Stronie Śląskie 2018, s. 19.

 

 

 

 

 

 

1.

 

 

 

 

– Nad morze, do Dębek.

– Wykluczone!

Matylda odgarnęła włosy z czoła i popatrzyła na koleżankę w taki sposób, żeby tamta sama uznała, jak niedorzeczny był jej pomysł.

Justyna nie tylko się nie zreflektowała, ale dalej obstawała przy swoim.

– To naprawdę niezły plan. Odpoczniesz sobie, znajdziesz nowe tematy, a przy okazji pomogłabyś mnie.

– Wcale nie tobie, tylko twojemu bratu – uściśliła Matylda, nadal nieprzejednana.

Jej rozmówczyni westchnęła i znacząco rozejrzała się wokół. Gospodyni pojęła w lot. Znajdowały się w jej mieszkaniu, niezwykle atrakcyjnym lokalu, który Justyna pomogła jej kupić za niewygórowaną cenę. Prowadziła małe, prężnie działające biuro nieruchomości i czasami trafiały się takie perełki. Kiedy zainteresowała się tym budynkiem od razu pomyślała o Matyldzie. Taki loft, to było coś w sam raz dla niej, ponieważ trudniła się tkaniną artystyczną i potrzebowała sporo miejsca na krosna. Oprócz tego doradzała bardzo skutecznie w aranżowaniu mieszkań na sprzedaż, a często sama brała zlecenia w tym zakresie. Gustu można jej było pozazdrościć i Justyna się dziwiła, że Matylda nie zajmuje się home stagingiem, bo tak nazywały się fachowo metamorfozy mieszkań wystawianych na rynek nieruchomości, na pełny etat. Z pewnością klientów by jej nie brakowało. Koleżanka wolała jednak swoje tkaniny. Tworzyła je z prawdziwą miłością, a pomysły miała tak oryginalne, że właściwie wszystkie prace sprzedawała od ręki. Specjalizowała się w motywach roślinnych, które ostatnio zrobiły się bardzo modne. Wiele projektów trafiało zresztą do dekoratorów wnętrz, zawsze poszukujących niebanalnych i rzadkich elementów wystroju. No, a gobeliny Matyldy Radwan miały swoją renomę i styl niemożliwy do podrobienia.

Justyna ponownie zerknęła na otoczenie. Krosna z osnowami zajmowały sporą część obszernego mieszkania połączonego z pracownią. W okresie międzywojennym w tym budynku mieściła się jakaś niewielka fabryka, która dawno już upadła, a puste i nieużywane pomieszczenia wystawiono jakiś czas temu na sprzedaż. Pośredniczka od razu zwęszyła znakomity interes. Na takim metrażu, prawie w centrum miasta, można było zarobić krocie. Jej biuro szybko dogadało się z deweloperem, większość fabryki przerobiono na apartamenty, a to co zostało – na biura i sklepy. Agentka nie zapomniała jednak o swojej przyjaciółce. Ten niewielki lokal, do którego wchodziło się po krętych stalowych schodach, idealnie nadawał się na jej artystyczne atelier. Matylda urządziła go ze smakiem.

Na regałach, bardzo pomysłowo przerobionych ze starych szaf aptecznych, właścicielka zgromadziła motki kolorowych włóczek, bawełny i sznurka. Feeria barw mogła przyprawić o zawrót głowy, a rękodzielniczka nieustannie dokupowała nowe materiały w coraz ciekawszych kolorach.

Ściany, oskrobane do cegły, obwieszone były półkami z roślinami. Panował tutaj egzotyczny gąszcz zielni, bo gospodyni kochała kwiaty. Były wszędzie – stały w wielkich donicach, wisiały w koszykach, zwieszających się na sznurkach z sufitu. Pełno ich było w małych szklarniach, a nawet filiżankach czy pękatych słojach. Obrazu całości dopełniały stare ryciny pozyskane z niemieckiego atlasu botanicznego z początku XX wieku i bajecznie kolorowe rysunki ptaków. Jak mówiła właścicielka, te grafiki często stanowiły jej źródło inspiracji, gromadziła je wytrwale, wyszukując na aukcjach w internecie. Po prostu musiała je mieć.

Najważniejszym jednak sprzętem w pomieszczeniu były ogromne krosna, a właściwie warsztat tkacki, który wykonano na zlecenie według wskazówek Matyldy. Na warsztacie znajdował się najnowszy, prawie już dokończony, projekt – duży gobelin z wzorem kwietnej łąki. Ostróżki wznosiły się ciekawie ponad zielone trawy i chabry, a gdzieniegdzie przebijała się główka krwistoczerwonego maku. Justyna musiała przyznać, że pracę wykonano z wielkim smakiem i aż trudno było oderwać od niej oczy. Motki wełny starannie ułożone w koszykach obok krosien wskazywały na to, że jeszcze wiele kolorów miało pojawić się w wyrobie.

– Wiem, że to dzięki tobie mam ten lokal – rzuciła artystka, łowiąc spojrzenie koleżanki. – Jestem ci naprawdę wdzięczna, bo przy mojej działalności nie jest łatwo znaleźć coś odpowiedniego.

Justyna milczała. Nie chciała wywierać nacisku, nie zamierzała też domagać się wdzięczności za swoją pomoc. Była jednak w trudnej sytuacji – brat zlecił jej sprzedaż swego domku letniskowego nad morzem. Po rozwodzie i podziale majątku z żoną jemu właśnie przypadła ta wybudowana wspólnymi małżeńskimi siłami dacza. Działkę odziedziczył co prawda po rodzicach, ale stracił do tej posesji serce.

Wydawać by się mogło, że uroczy drewniany domek z tarasem biegnącym tuż za linią drzew oddzielających go od plaży sprzeda się błyskawicznie. Mijały tygodnie, a potem miesiące i nic się nie działo. Pośredniczka była tym zirytowana. Oczywiście nieruchomość nie należała do tanich i brat obstawał przy tym, aby nie schodzić za bardzo z ceny. Uznał, że agencja „Rezydencje z klasą” jest właśnie od tego, by upłynniać takie lokalizacje. W końcu dom był całkiem ładny i świetnie się nadawał dla wymagających.

To chyba on zbyt dużo ode mnie wymaga – pomyślała kobieta. Brat najwyraźniej oczekiwał niemożliwego – domek choć niebrzydki i w ładnym położeniu urządzony był po prostu nudno. A ludzie kupują wzrokiem.

– Klient widzi, ile musiałby tutaj zrobić – przekonywała Konrada, by wyłożył trochę grosza na zmianę wystroju. – Zamiast wyobrażać sobie siebie przy kominku, dwa kroki od plaży, on myśli, że trzeba wyrzucić te okropne meble i być może wymienić podłogę.

– Brednie. – Brat był nieporuszony. – Wystrój jest w porządku, robiła go Eva, a ona ma świetny gust. Może nie wyszło nam w małżeństwie, ale do jej stylu trudno mieć zastrzeżenia.

No właśnie. A jednak wątpliwości były. Rezydencja wygląda zwyczajnie. Tak jak mnóstwo innych tego typu domów. Niczym się nie wyróżnia, nie budzi pożądliwości. Nie przyciąga, sprawiając, że ktoś chce ją natychmiast kupić, by spędzić tam pierwsze wakacje na własnym letnisku. Wszystko było może porządne, ale seryjne, blade, nijakie i łatwe do zapomnienia. W dodatku wcale nie w okazyjnej cenie. A jeśli ktoś zdecyduje się wyłożyć już tyle pieniędzy, to ma prawo spodziewać się czegoś wyjątkowego.

– Zrozum. Klient chce znaleźć się wewnątrz jakiejś historii. Opowieści o najwspanialszym lecie swojego życia, a nie w banalnym wnętrzu, jakie może mieć wynajmując domek w ośrodku letniskowym. Gdzie wszystkie meble i dodatki są identyczne, bo właściciel kupował je hurtem – objaśniała cierpliwie.

Mężczyzna tylko wzruszał ramionami. W ogóle nie docierały do niego te tłumaczenia. Nieruchomość była urządzona funkcjonalnie i nowocześnie. Wszystko było proste, czyste i bez udziwnień. Czego zatem chcieć więcej? Kandelabrów i szkła tiffany?

Justyna wiedziała, że aby sprzedać ten dom, będzie musiała stoczyć z bratem prawdziwą walkę.

– To nie mają być wnętrza dla ciebie, ale dla klienta. – Sięgnęła po ostateczny argument. – Dom stoi, bo wyraźnie się nie podoba. Trzeba dokonać zmian, choćby niewielkich, ale znaczących.

Konrad przyjrzał się jej uważnie. Akurat w tym wypadku zgadzał się z siostrą. Domu nie dało się sprzedać, co oznaczało, że w istocie jest jakiś problem. Tylko czy akurat taki, jak mówi Justyna? Nie wierzył, że zmiana wystroju w czymś pomoże, był pragmatyczny i nie poddawał się emocjom. Nie mieściło mu się w głowie, że ludzie mogą kierować się impulsami w podejmowaniu decyzji o zakupie domu. On nigdy tak nie robił. Liczyły się tylko trzeźwe wskazania rozumu.

– Architekci wnętrz są kosztowni, a efekt wcale nie musi być zadowalający. Nie zamierzam więcej dokładać do tej nieruchomości, a cena sprzedaży jest rozsądnie skalkulowana – podsumował i to w jego mniemaniu rozstrzygało o wszystkim.

Siostra spoglądała na niego ponuro. Jeśli nie upłynni letnis­ka, brat uzna, że jest nieudolna, lub co gorsza – że nie traktuje jego zlecenia priorytetowo. Jednocześnie była przekonana, że nawet niewielkie i niezbyt drogie zmiany przeprowadzone umiejętnie przez kogoś, kto ma wyczucie i dobry gust, mogłyby uratować sprawę.

Jej myśli od razu popłynęły ku Matyldzie Radwan. Tak, ona mogłaby to zrobić, gdyby przystała na koleżeńską przysługę. Konrad w końcu da się namówić na wyłożenie pewnej kwoty na niezbędne poprawki, a gdyby przyjaciółka zgodziła się doradzić w zamian za wakacje w urokliwym zakątku nad morzem i niewygórowane wynagrodzenie… Justyna była przekonana, że to znakomity i nieposiadający żadnych wad plan. Koleżanka jednakże nie była nim zachwycona.

– W wakacje chciałam jechać za granicę – tłumaczyła. – Od dawna marzyłam o Toskanii. Ostatnie zlecenie trochę mnie zmęczyło, robiłam tkaniny do dużej willi na przedmieściach. Wymagający projekt. No więc teraz chcę odpocząć, naładować akumulatory.

– To się świetnie składa. Będziesz miała dom mojego brata do dyspozycji, a tam przecież jest pięknie – namawiała Justyna.

– Polskie morze. – Matylda wydęła usta. – Zwykle jest zimno, a jak nie, to plaże zalewają tłumy ludzi z parawanami i krzyczącymi dziećmi.

– Ulegasz propagandzie. – Koleżanka wzruszyła ramionami. – Oczywiście, bywa różnie, ale na włoskich plażach też nie spotykasz wyłącznie przedstawicieli arystokracji. Fatalne towarzystwo może się wszędzie zdarzyć. A tam, tylko pomyśl – bursztyny o świcie wyrzucane na plażę, bajeczne zachody słońca i piasek tak biały jak na riwierze. To jest naprawdę cudowne miejsce i sama bym pojechała, gdyby nie to, że mam tyle zajęć.

– Proszę cię, nie naciskaj. Wiem, że liczysz na mnie i ja nie odmawiam ci pomocy. Możesz mi przysłać zdjęcia tego domku, a chętnie doradzę, co tam zmienić. – Artystka zamknęła sprawę. Naprawdę nie widziała się tego lata w Dębkach ani w żadnym innym miejscu nad Bałtykiem. Widziała się natomiast w Toskanii, gdzieś nad Morzem Liguryjskim, obowiązkowo popijając Chianti i ciesząc się szmaragdową barwą wody i słoneczną pogodą.

Justyna chwilę jeszcze namawiała ją niemrawo, wiedząc już, że nic nie wskóra.

– Domek jest tak blisko morza, że dociera tam szum fal, w minutę jesteś na cudownej, szerokiej plaży. I wspaniały taras – dodała na koniec.

– Aż dziwne, że nikt go nie chce. Może tam straszy? – zażartowała Matylda. – Ale wolałabym się sama o tym nie przekonywać, szczerze mówiąc.

 

 

 

 

 

 

2.

 

 

 

 

Ku wielkiemu rozczarowaniu artystki pojawiły się trudności z opłaceniem faktury za ostatnie zlecenie. Właściciele willi, dla których przygotowała tkaniny, zaczęli w brzydki sposób ją zwodzić. Przelew miał być w piątek, potem w następnym tygodniu, a kiedy zwłoka sięgnęła połowy miesiąca, Matylda postanowiła przedsięwziąć poważniejsze kroki. Udała się do prawnika i uzgodniła, że nie wyda następnego gobelinu, dopóki nie zostaną uregulowane zaległości.

Z tego powodu budżet się nie dopiął i o wakacjach nie było co marzyć. W każdym razie, póki wszystko się nie wyjaśni, a ona albo odbierze należności, albo odzyska swoje wyroby.

Miała oczywiście w perspektywie kolejne zamówienie, ale wykonanie go wymagało czasu. Była zła, że potraktowano ją w ten sposób. Nie lubiła podobnych sytuacji i nieuczciwego załatwiania spraw. Po odzyskaniu tkanin znowu trochę czasu zajmie znalezienie dla nich odpowiedniego kupca. Nie chciała, żeby szły w pierwsze lepsze ręce.

Matylda dużo serca wkładała w każde ze swoich dzieł. Gdy projektowała dla kogoś, starała się dobrze poznać zarówno wnętrze, jak i właścicieli. Lubiła przejść się po domu i ogrodzie, żeby poszukać inspiracji. Może dlatego jej tkaniny były chwalone za to, że idealnie korespondują z nastrojem domów? Gdy z kolei kupowano którąś z jej gotowych prac, usiłowała także doradzić, kierując się temperamentem przyszłego nabywcy. Obserwowała go i próbowała choć trochę poznać. Właśnie z tego powodu incydent z właścicielami willi była taki przykry.

No, ale się wydarzył i nie miała już wielkiego wpływu na to, co się stało. W każdym razie jej wakacje przepadły.

Chodziła po swoim atelier i wyglądała przez okna. Czerwiec tego roku był taki piękny, a ona będzie się dusić w skwarze miasta. Gdyby tylko mogła się gdzieś wyrwać… Na pewno skorzystałaby na tym jej praca.

Przystanęła. Przypomniała sobie o propozycji Justyny Malinowskiej.

Domek jej brata Konrada w Dębkach. Szybko usiadła do komputera i sprawdziła długoterminową prognozę pogody nad morzem. No nie! Pogoda jak drut. W czerwcu nie zapowiadali prawie opadów, może jakieś przelotne burze, potem w lipcu trochę gorzej, ale kto by się tym martwił, w lipcu to jej już pewnie tam nie będzie. Justynie chodziło o lekkie podrasowanie tego miejsca do sprzedaży.

Matylda przechyliła się na fotelu, wyciągnęła ręce za głowę i zatopiła się w myślach.

Nie było tajemnicą, że rękodzielniczka ma doskonały zmysł dekoratorski, a poza tym smykałkę do wyszukiwania ciekawych obiektów. Miała prawie cały garaż zastawiony różnymi niezwykle przydatnymi gratami, które wykorzystywała podczas takich stylizacji. Dobrze wiedziała, co będzie pasowało, i z reguły właś­nie to „coś” posiadała w swej kolekcji. Nieustannie penetrowała pchle targi i giełdy osobliwości. Zawsze skusił ją anons: „Targi staroci w każdą sobotę”, jeśli przebywała gdzieś akurat na wakacjach. I nie zdarzyło się, by nie wygrzebała choć jednej rzeźbionej srebrnej łyżki. Wiadomo było, że angażując Matyldę Radwan, nie dostanie się stylizacji z kalkomanią nalepioną na ścianie czy słodkim napisem wyciętym z drewna, ale na pewno w aranżacji pojawi się coś, co przykuje wzrok. Wachlarz z prawdziwych strusich piór, kryształowy flakonik na perfumy, książka, której blok został ciekawie pofarbowany w roślinne motywy, albo tysiąc innych niezwykłości, tak intrygujących, że wystarczy jedna taka rzecz, aby całkowicie zmienić atmosferę wnętrza. Na tajemniczą i niecodzienną. I Matylda umiała to robić jak nikt.

– No dobra – powiedziała sama do siebie. – Spróbujmy zmierzyć się z tym wyzwaniem.

Sięgnęła do torebki po telefon i wybrała numer Justyny.

– Jak tam domek brata, sprzedany? – spytała, gdy już się przywitały.

– A skąd. Konrad jest wściekły. Zarzuca mi nieskuteczność. MNIE! – powiedziała to takim tonem, jakby brat – nie przymierzając – pomawiał o brak manier kogoś w stylu królowej brytyjskiej.

– No tak, to istotnie niewybaczalne – zażartowała Matylda. – Ale chyba da się coś zaradzić. Jeśli twoja propozycja jest aktualna, może tam pojadę i rzucę okiem?

– Naprawdę, mogłabyś? Życie mi ratujesz. Jestem już zupełnie chora przez tego mękołę. Dzwoni do mnie co drugi dzień i truje. Dostanę choroby nerwowej przez niego. Nienawidzę własnego brata. Chyba będę musiała iść na terapię, czy ja wiem?

– Może to nie będzie konieczne. Czy twój brat przeznacza jakiekolwiek środki na tę przemianę, czy też mam to zrobić bezkosztowo? Wiesz, moja droga, czasami z próżnego to i Salomon nie naleje, a może się okazać, a wręcz z pewnością tak będzie, że bez przemalowania jakiejś ściany się nie obejdzie…

– Wiem o tym. Mamy pewien ograniczony budżet. Wszystko zaraz przyślę mailem. I klucze ci też dostarczę jak najszybciej. Ogromnie jestem wdzięczna.

– Jeszcze nie ma za co. Rozumiem, że mogę wziąć krosno? To moje podstawowe narzędzie pracy, a zamierzam trochę podziałać.

– Ależ oczywiście. Gdybyś potrzebowała pomocy, na przykład przy malowaniu, to tam w pobliżu mieszka taki starszy pan, nazwa się Orłowski, on zawsze dogląda domku brata, robi drobne naprawy. Chętnie pomoże.

– Dziękuję, dobrze wiedzieć. – Matylda się pożegnała, a potem wrzuciła telefon do torebki i rozejrzała się po swoim atelier. No, rzeczywiście w lecie nie było co siedzieć w mieście. Ale czy był sens spędzać czas nad polskim morzem? Odrobinę pożałowała decyzji, którą podjęła pod wpływem impulsu. Od lat nie miała dobrego zdania o krajowych kurortach, uważała je za ostoję złego gustu i plastikowych rozrywek. Omijała szerokim łukiem i urlop wolała spędzać gdzie indziej.

Jest jeszcze przed sezonem – pocieszyła się w myślach. A więc żadnych frytek, parawanów, tłumów ludzi ani disco polo na piasku. To przecież nie może być tak okropne, jak opisują w gazetach.

Po paru dniach, gdy załatwiła swoje sprawy – z których najważniejszą było wystosowanie monitu do właścicieli willi, aby w trybie pilnym zwrócili tkaniny pod adres kancelarii prawnej prowadzącej jej sprawy, wyruszyła w drogę. Jechała swoim samochodem, który nazywała „półciężarówką”, choć był to zwyczajny pick-up. Teraz wiozła w nim tyle gratów, że musiała doczepić jeszcze przyczepę. Nie czuła się zbyt pewnie, więc manewrowała ostrożnie i z najwyższą uwagą.

Autostopowicza zauważyła od razu i to z dużej odległości. Stał prawidłowo przy wjeździe na autostradę, ale wyglądał tak, jakby na nic nie liczył. Miał co prawda tekturę z napisem „GDAŃSK”, lecz opartą bokiem o słupek, co rodziło podejrzenia, że nie chce, aby ktokolwiek ją odczytał, i ogólnie wyglądał jakoś tak nie bardzo podróżniczo.

To znaczy na pierwszy rzut oka autostopowicz był z niego, jak się patrzy: posiadał niewielki bagaż, bo tylko niezbyt duży plecak, namiocik i matę, ubrany był w koszulę w kratę, bermudy i czapkę z daszkiem. Ale poza tym sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo chciał gdziekolwiek jechać.

Ciekawe – pomyślała Matylda i chyba właśnie dlatego się zatrzymała przy słupku z oznaczeniem drogi.

– Jadę do Dębek – oświadczyła, a autostopowicz spojrzał na nią bystro.

– Może być – zgodził się łaskawie.

– Gdańsk jest po drodze – wyjaśniła, wskazując na napis.

Wzruszył ramionami. Mógł mieć nieco ponad dwadzieścia lat i wyglądał na studenta.

– Mogę i do Dębek. Mnie tam zasadniczo nie koliduje. Dłuższa trasa – większe możliwości.

– Skoro tak, to wskakuj, jestem Matylda Radwan.

– Ignacy Pluta. Miło, że mnie pani zauważyła. Nie chcą się ludzie zatrzymywać, nie wiem, co robię nie tak. – Dziwny autostopowicz wrzucił swoje klamoty na pakę pick-upa, a sam wgramolił się do szoferki obok Matyldy.

Może po prostu nie traktują cię poważnie – chciała dodać, ale jakoś zrobiło się jej go żal, bo wyglądał na zmartwionego.

– Ale ma pani rzeczy – stwierdził z wyraźnym podziwem. – Jakiś handel obwoźny pani prowadzi?

– Ja? Skąd. – Kobieta się roześmiała, szczerze ujęta bezpośredniością nowego znajomego.

– To może jedzie pani na kemping, gdzie wszystkiego brakuje? Albo na wczasy wagonowe, ale raczej nie do Dębek. O ile mnie pamięć nie myli, były organizowane w okolicy Pucka.

– Wczasy wagonowe? A cóż to takiego? – zaciekawiła się artystka, która już wiedziała, że student na pewno ubarwi jej nudną podróż na Pomorze. Tak się składało, że nie lubiła jeździć sama w długie trasy. Miała przygotowaną ulubioną muzykę i książkę do słuchania, ale zawsze przyjemniej jest pogadać z kimś. Do tej pory trochę obawiała się autostopowiczów. Jak widać po Ignacym – bezpodstawnie.

– O, to był taki wymysł z dawnych czasów, ojciec mi opowiadał. – Młody człowiek się ożywił. – Patent kolejowy. Brali wycofane z użytku wagony i ustawiali je w jakiejś atrakcyjnej miejscowości turystycznej. No i w takim wagonie był całkiem fajny wypoczynek. Po prostu domek na szynach.

– Bardzo sprytnie. Potem można było odjechać taką salonką – zażartowała Matylda, a chłopak wyraźnie zapalił się do tematu.

– Co tam wczasy wagonowe. To była mizeria i wagon drugiego gatunku niezdatny już do ruchu. Słyszała pani o Orient Expressie?

– Zdaje się, kogoś w nim zamordowali, była nawet taka książka czy film… – Kobieta nie dokończyła, bo musiała skupić się na drodze. Na autostradzie trwało właśnie coś, co nazywała „wyścigami gokartów”. Na obu pasach z mozołem wyprzedzały się ciężarówki. Oczywiście, żaden z kierowców nie chciał odpuścić, więc wyścig trwał jakiś czas, aż w końcu jeden dał za wygraną i zjechał z drogi, więc i ona mogła przyspieszyć.

– Była książka i ze trzy lub cztery filmy – wyjaśniał Ignacy. – Ten z lat siedemdziesiątych był kręcony w wagonach oryginalnego Orient Expressu, czyli pociągu relacji Paryż – Konstantynopol, a współcześnie Stambuł. Przez Mediolan, Wenecję, Triest i Belgrad – proszę sobie wyobrazić tę bajeczną wyprawę. Te cudowne wagony sypialne, luksusowe restauracje, fantastyczne widoki po drodze. Wszystko bym dał, żeby odbyć taką wycieczkę…

– Kiedy przestał kursować? – Przerwała mu, wyraźnie zaintrygowana opowieścią.

– Ostatecznie dopiero w dwa tysiące dziewiątym roku, ale tak naprawdę, to podstawowe trasy zlikwidowano w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy przestał się pojawiać w rozkładach jako Orient Express. Dużo wiem o pociągach, bo interesuję się kolejnictwem.

– O, to ciekawe, dlaczego w takim razie podróżujesz autostopem, a nie PKP? – rzuciła żartobliwie Matylda, a chłopak się zasępił.

– No, oni pojechali…

– Oni? – pociągnęła temat kobieta, a Ignacy wzruszył ramionami.

– Moja paczka. Planowaliśmy wakacyjny wyjazd.

– Teraz? W czerwcu? – zdumiała się artystka.

Machnął ręką.

– Jesteśmy na studiach. Większość już odwaliła egzaminy, niektórzy są po obronie. Sama pani wie, jak to jest…

– No tak. I co, mieliście jechać nad morze?

– W przeciwnym kierunku…

Zapatrzył się w okno, całą swoją postawą demonstrując, że nie chce kontynuować rozmowy na ten temat.

Postanowiła to uszanować.

– Zatem… Właśnie… Pytałeś, po co mi te rzeczy, nie? – nawiązała niezgrabnie do przerwanego wątku, a on się od razu rozchmurzył i odwrócił w jej kierunku.

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Tyle tego ma pani na pace. Może się pani przeprowadza? Ale chyba nie, bo żadnych konkretnych mebli, sama drobnica, chyba że grube już pojechały. I jeszcze jakieś urządzenie dziewiarskie pani tam ma.

– Spostrzegawczy jesteś. Ja to jestem taki latający rękodzielnik. I dekorator w jednej osobie. – Matylda się roześmiała.

– Latający dekorator? – Ignacy przyglądał się jej nieufnie.

– Tak. Przynajmniej w tej chwili. Przyjaciółka poprosiła mnie o przysługę. Małe zmiany w wystroju domu letniskowego w Dębkach, który wystawia na sprzedaż.

– No chyba nie takie znowu małe, skoro wiezie pani tyle gratów. Rozumiem, że zamierza pani to wszystko upchnąć w tej chacie? – zaciekawił się student.

– Pewnie nie wszystko się przyda, ale wzięłam z naddatkiem – przyznała Matylda.

– Słuszna praktyka. To, co się nie przyda, zamieni pani na miejscu na inne klamoty. Ale tak poważnie: jestem za szlachetnym minimalizmem, nie lubię tych wszystkich dodatków. Pewnie się nie znam? – rzucił zaczepnie.

– Zdaje się, że szlachetny minimalizm właśnie w tym wnętrzu jest i się nie sprawdził, bo jakoś domu nie można się pozbyć. – Kobieta westchnęła.

– Rozumiem. Przyszedł czas na radykalną zmianę koncepcji.

– Jakbyś zgadł. – Matylda wyminęła zgrabnie kolejną ciężarówkę, co do której miała poważne obawy, że szykuje się do następnego „wyścigu gokartów”, i spojrzała na zegarek.

– Jestem trochę głodna. Zjadłbyś coś? Może się gdzieś zatrzymamy?

Student wyciągnął z kieszeni telefon i zajął się przez chwilę przeglądaniem jakiejś aplikacji.

– A możemy zjechać z autostrady? Na moment. Niedaleko jest taka mała miejscowość, a w niej bardzo polecana knajpka. Nie wiem, co pani sądzi o tych sieciówkach przy drogach, bo ja nie przepadam.

– Ja też. Mogę zjechać, jeśli mnie poprowadzisz albo włączymy nawigację.

– Nawigacja jest dla cieniasów. Mamy mapę – ocenił kategorycznie.

– Dobra, ale jeśli się zgubimy, to pożyczysz mi swój namiot, a sam będziesz nocował w rowie na kocu, OK? – zapowiedziała z rozbawieniem.

– Umowa stoi, ale na pewno do tego nie dojdzie.

Nie rzucał słów na wiatr i za pilota mógłby służyć kierowcy rajdowemu. Kiedy zajechali pod polecaną restaurację, Matylda poczuła duże rozczarowanie. Ot, jakiś szałas w lesie, nigdy by się przy nim nie zatrzymała, jadąc tą drogą. Wyglądał jak tysiące innych prowincjonalnych barów, może miły, ale niewyróżniający się niczym szczególnym.

– Usiądźmy na zewnątrz. W przewodniku informują, że mają tu świetny leśny taras – zachęcił Ignacy.

Leśny taras to były po prostu zbite z desek ławy i takież stoliki ustawione w malowniczym otoczeniu sosen. Las pachniał żywicznie i wakacyjnie, więc samo to dodawało restauracji kilka punktów do atrakcyjności.

Jedzenie okazało się bajeczne. Choć menu w karcie nie było zbyt długie ani wykwintne. To, co podawano, naprawdę rozpływało się w ustach.

– Fantastyczne. Nigdy bym nie pomyślała, że te lasy kryją taką perłę. – Kobieta pokręciła głową.

– No właśnie. Czasem warto zaufać. I nie oceniać zbyt pochopnie, bo jak to mówią: nie szata zdobi dobrą jadłodajnię, prawda?

– Najszczersza. Teraz powiedz, co to za przewodnik. Od razu sobie kupię.

Ignacy zrobił tajemniczą minę.

– Nie da rady. To jest absolutnie tajny przewodnik dla wtajemniczonych globtroterów. Dzielą się w nim różnymi sekretnymi miejscami, tworząc mapę poleceń. To taka aplikacja na komórkę – wyjaśnił z uśmiechem.

– Mhy, rozumiem, należysz do jakiejś mistycznej loży, zakonu Róży Wiatrów czy czegoś takiego – zażartowała, a on spojrzał na nią wielce uradowanym wzrokiem.

– Zakon Róży Wiatrów! Bardzo zgrabna nazwa. Będę musiał zaproponować podczas naszego następnego zgromadzenia.

– Nie sądzę, żebyście mieli jakieś zgromadzenia – powątpiewała krytycznie znad swojej ryby Matylda.

– Tak? A to niby dlaczego? – zainteresował się żywo.

– Skoro nie macie nawet nazwy, to jak się gromadzicie? Bajki mi tu jakieś opowiadasz.

– Pani to jest bardzo podobna do mojej kuzynki – odezwał się znienacka Ignacy, gdy już wsiadali do samochodu.

– Tak? – Kobieta się zdystansowała, bo nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle.

– To znaczy Alina nie jest właściwie moją kuzynką…

– Tylko kim? Babcią?

– Zabawna pani jest, właśnie dlatego mi ją pani przypomina. Jest kuzynką mojej mamy, czyli tak naprawdę moją cioteczną ciotką. Ale ona jest młoda i nie ma w sobie nic z ciotki. Uważam ją za kuzynkę. Ma tyle niesamowitych pomysłów…

Opowieści o niesamowitych pomysłach Aliny umiliły im dalszą część podróży i Matylda zapomniała wypytać Ignacego o to, co studiuje i co zamierza porabiać w Dębkach.

Rozstali się na peryferiach miejscowości.

– Tutaj świetnie sobie poradzę. – Uspokoił ją, gdy już wysiadał.

– Na pewno? – Nie była co do tego przekonana.

– Tak, znajdę jakiś kemping.

– No, ale kempingi są dalej, bliżej plaży – tłumaczyła, lecz on był odporny na sugestie.

– Spokojna czaszka, my z Zakonu Róży Wiatrów umiemy sobie radzić. Dziękuję za miłą podróż i w ogóle za wszystko.

Skoro tak, postanowiła nie ingerować bardziej w jego życie, niż było to konieczne. Pożegnała się i odjechała w swoją stronę.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI

 

 

 

 

 

Okładka

Karta tytułowa

Motto

 

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

10.

11.

12.

13.

14.

15.

16.

17.

18.

19.

20.

21.

22.

23.

24.

25.

26.

27.

28.

29.

30.

31.

32.

33.

34.

35.

36.

PODZIĘKOWANIA

 

Karta redakcyjna

 

Copyright © by Agnieszka Krawczyk, 2019

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2019

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie II, Poznań 2025

 

Projekt okładki:Mariusz Banachowicz

 

Redakcja i korekta: Anna Kielan

Skład i łamanie: Jacek Kucharski

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-487-4

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]