THOSE BLACK ROSES. UNDER YOUR SPELL #1 - Małgorzata Wiśniewska - ebook
NOWOŚĆ

THOSE BLACK ROSES. UNDER YOUR SPELL #1 ebook

Wiśniewska Małgorzata

4,5

205 osób interesuje się tą książką

Opis

Calla marzy, aby uwolnić się spod kontroli rodziców, którzy od lat decydują o każdym jej kroku. To oni wybrali dla niej kierunek studiów, wierząc, że pójdzie w ich ślady i przejmie rodzinną aptekę. Ale dziewczyna wie, że jeśli i tym razem im ulegnie, już nigdy nie zazna wolności.

 

Po ukończeniu studiów medycznych postanawia otworzyć własną kwiaciarnię i wreszcie zacząć żyć po swojemu, z dala od nadopiekuńczej rodzicielki.

 

Nic nie wskazywało na to, że nowy początek okaże się tylko złudzeniem. Że stanie się pionkiem w grze dwóch mężczyzn, których łączy coś więcej niż wspólne interesy.

 

Kent – pewny siebie, beztroski mężczyzna, który przyciąga uśmiechem i pozytywną energią, lecz taki jest tylko dla nielicznych. W rzeczywistości prowadzi warsztat samochodowy i stoi na czele gangu motocyklowego.

 

Marcello z kolei jest milczącym, opanowanym i niezwykle niebezpiecznym szefem mafii. Ten mężczyzna budzi w niej pragnienia, których istnienia wolałaby nie odkrywać.

Każdy z nich, na swój wyjątkowy sposób, wdziera się w jej łaski, niszcząc poukładany świat i poddając w wątpliwość zasady, którymi kierowała się w życiu.

 

W tle rozgrywają się mafijne układy oraz zbrodnie. Jedni szukają zemsty, a jeszcze inni manipulują i oszukują na potęgę, aby pozbawić życia szefa mafii, chcąc przejąć władzę nad miastem Las Vegas. Ale znajdziemy tu też mroczny romans splamiony krwią i tajemnicami z przeszłości.

 

 

Jaki udział ma w tym wszystkim niewinna i niczego nieświadoma dziewczyna i jakie znaczenie mają tytułowe CZARNE RÓŻE? Przekonajcie się sami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

To coś więcej niż romans mafijny!To genialny romans w którym sekrety i intrygi są ważniejsze niż uczucia. Czytajcie-będziecie zachwyceni! Polecam
20
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na dalsza cześć
10
Angelika9315

Nie oderwiesz się od lektury

super ♥️czrkm nakoljna część 👏
10



 

Copyright© Tekst by Małgorzata Wiśniewska

Copyright© Wydawnictwo Golden Wings, 2025

All right reserved

 

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

 

Redakcja: Joanna Pomarańska

Korekta językowa: Joanna Pomarańska, Małgorzata Wiśniewska

Projekt okładki: Anna Pytlik-Ryś

Łamanie i skład: Małgorzata Wiśniewska @fabryka.skladu.ksiazki

Druk i oprawa: Opolgraf SA, www.opolgraf.com.pl

Grafika wektorowa: www.freepik.com

 

Wydanie I

 

ISBN: 978-83-68598-06-3

 

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki w internecie

 

Wydawnictwo Golden Wings

Wodzisław Śląski

[email protected]

www.wydawnictwo-goldenwings.pl

 

Książka dostępna również w wersji papierowej

Prolog

W mafii dziedziczenie nigdy nie było kwestią przypadku. Nie chodziło o miłość, o rodzinne szczęście, o ciepłe zdjęcia nad kominkiem. Chodziło o linię krwi, o nazwisko i spadkobiercę, który przejmie władzę i poprowadzi ród dalej.

Od dziecka uczono mnie, że córka to obciążenie, a syn – inwestycja, przedłużenie rodu. Mój ojciec wierzył w to bardziej niż ktokolwiek.

Zasady, którymi kierował się don Lucien Renzetti, były starsze niż całe nasze drzewo genealogiczne. Jego świat nie przewidywał miejsca dla kobiet. Poza tym, by służyły, rodziły i znikały wtedy, kiedy tak było wygodnie.

Dwóch synów.

Dwa powody do dumy.

Tyle matka dała mu na początku i przez lata wierzył, że los jest mu posłuszny, więc zapragnął mieć jeszcze jednego syna, w razie gdyby coś stało się ze mną lub młodszym bratem.

Niestety, tym razem los nie był tak hojny dla mojego ojca, bo urodziła się Rose.

– Masz się jej pozbyć! – krzyczał do mojej mamy, nie patrząc nawet na jej stan po porodzie.

Widząc ją zapłakaną, bezradną, tulącą moją młodszą siostrę, jakby trzymała cały świat w swoich ramionach, coś we mnie pękło. Obiecałem sobie, że nigdy nie będę jak mój ojciec i zrobię wszystko, aby tak się nie stało.

– Lucien… Błagam, to nasza córka – łkała, mocniej przyciskając córkę do piersi.

– Albo to zrobisz, albo odejdziesz w zaświaty razem z nią – zagroził i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Nie mogłem patrzeć na to wszystko z boku. Byłem jeszcze mały, ale już rozumiałem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że nie pozwolę na skrzywdzenie małej Rose i mamy. Musiałem coś wymyślić.

Jeszcze tej samej nocy obudziły mnie przeraźliwe krzyki. Zerwałem się z łóżka i popędziłem na dół do sypialni rodziców. Zatrzymałem się przed drzwiami i lekko je uchyliłem.

Matka klęczała, a ojciec stał nad nią, z wycelowaną bronią w jej głowę.

Nie miałem już czasu na zastanawianie się, musiałem działać.

– Zlituj się! To nasze dziecko, Lucien! Zrobię, co zechcesz, ale oszczędź naszą córkę – błagała, zalewając się łzami.

Widziałem, jak jego palec na spuście drgnął, nie zamierzał oszczędzić żadnej z nich. To był ten moment. Otworzyłem szerzej drzwi i wbiegłem. Bez namysłu uklęknąłem przed matką trzymającą Rose i objąłem je, zasłaniając swoim ciałem.

– Co ty, kurwa, odpierdalasz?! – darł się na mnie. – Wypierdalaj stąd!

– Nie – odpowiedziałem i nawet nie ruszyłem się o milimetr.

– Jak śmiesz, gówniarzu, sprzeciwiać mi się! Nie myśl sobie, że nie mogę cię odjebać, żaden problem, na twoje miejsce jest jeszcze twój brat – ostrzegł, ale miałem to gdzieś.

Ktoś wbiegł i wtedy poczułem, jak jakieś ręce owijają się wokół mnie i matki. Panikowałem, że to któryś z ludzi ojca chce mnie odciągnąć, i próbowałem tę osobę odepchnąć.

– Marci, to ja – odezwał się mój młodszy brat.

Spojrzałem na niego, miał łzy w oczach, był przerażony, a jednak był tutaj z nami, by bronić nas przed tyranem.

Matka objęła nas, karcąc wzrokiem za to, że tak się narażaliśmy, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że teraz już nie odpuścimy. Zbyt długo musieliśmy przyglądać się temu, jak ojciec traktuje naszą matkę; przyszedł czas, że by to zakończyć. Byliśmy już starsi, więc mogliśmy w końcu stanąć w jej obronie, tak jak ona zawsze stawała w naszej.

Spojrzałem na brata, aby upewnić się, że wie, w co się wpakował i co może nadejść. Skinął głową i poczułem jeszcze większą motywację, ale też i strach, bo co, jeśli jego też skrzywdzi.

– Co, do kurwy, się tu dzieje?!

– To, do czego doprowadziłeś – uświadomiłem go. Wstałem i nadal zasłaniając ciałem pozostałych, dodałem: – Teraz musisz zabić nas wszystkich.

Wiedziałem, że jednego spadkobiercę musi oszczędzić i niezależnie, którego pozostawi przy życiu, ten w końcu odbierze mu ostatni dech.

– Taki jesteś mądry, to proszę bardzo. – Ojciec się zaśmiał i wycelował we mnie.

– Jeśli zastrzelisz Marcello, to ja też odbiorę sobie życie. – Brat stanął koło mnie z dumnie uniesioną głową.

– Chłopcy, nie, błagam! Idźcie do swoich pokoi! – Matka próbowała nas powstrzymać, ale było już za późno.

Ojciec spojrzał na nas z mordem w oczach, a po chwili opuścił broń.

Odetchnęliśmy z ulgą, ale nie na długo.

– Zabierzcie ją do innego skrzydła. Jeśli choć raz stanie mi na drodze, nie zawaham się… – oznajmił surowym tonem. – A z wami i tak się policzę.

Po tym wydarzeniu robiliśmy wszystko, aby trzymać Rose z dala od niego. Siostra jednak nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ojciec jej nie chce. Wymyśliła sobie, że jak ją pozna, to zmieni zdanie i pokocha ją tak, jak kocha nas. Tylko ona nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że on nie potrafi kochać. Byliśmy tylko środkiem do celu, przedłużeniem jego krwi, niczym więcej.

Podczas naszej nieobecności w rezydencji, Rose postanowiła wcielić swój plan w życie i porozmawiać z nim, mimo ostrzeżeń. Po powrocie dowiedziałem się, że ojciec zwyzywał ją, a nawet uderzył w twarz, po czym pogonił. Gniew rozsadzał mnie od środka, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Nikt nie mógł.

Dopiero gdy Rose ukończyła szesnaście lat Lucien wpadł na pomysł, jak ostatecznie się jej pozbyć i przy okazji ubić interes. Przystał na ofertę szejka, oddając mu w zamian niechcianą córkę za żonę, w tak młodym wieku.

Gdyby nie to, że po raz pierwszy w życiu odważyliśmy się mu postawić… Rosa zniknęłaby tego samego dnia, w którym przyszła na świat. To dziecko nie powinno było w ogóle przeżyć pierwszej doby, bo nasz ojciec nigdy nie chciał córki. Nigdy nie zaakceptował jej istnienia. Nigdy nie uznał jej za część naszej krwi. I uśmiercił, zanim na dobre zaczęła żyć.

Rozdział 1

Kiedy wstajesz rano, pomyśl, jak cennym przywilejem jest życie: oddychać, myśleć, czuć radość i kochać

Marek Aureliusz

Calla

– Calla! Śpisz jeszcze? Wstawaj! – zawołała Sophia z korytarza.

Zerwałam się do pozycji siedzącej, czując, jak całe moje ciało protestuje. Szybko zerknęłam na zegarek… dochodziła ósma trzydzieści. Cholera! – przeklęłam w myślach, bo przecież nie było to moje pierwsze spóźnienie w tym tygodniu. Nie wiedziałam, co się ostatnio ze mną dzieje. Niby kładłam się wcześnie, a kręciłam się dobrych kilka godzin, zanim zasnęłam, jakbym cierpiała na bezsenność albo miała co najmniej jakieś problemy, których notabene nie mam.

Moje życie zawodowe w kwiaciarni wymagało dokładności i punktualności, a ja byłam ostatnią osobą, która powinna się spóźniać. W takich momentach przypominają mi się słowa rodziców: „Zawód farmaceuty da ci więcej niżeli jakaś kwiaciarnia. Nie po to opłacaliśmy ci studia medyczne, żebyś się marnowała wśród badyli”. Niby kuszące, ale nie wyobrażałam sobie codziennej pracy z rodzicami w aptece. Gdybym uległa ich namowom, nigdy bym się od nich nie uwolniła. Może brzmi to niewdzięcznie, w końcu dali mi wykształcenie, uwagę, ale co z tego, jak ciągle wpieprzali się w moje sprawy i mówili, jak mam żyć. Nadopiekuńczość rodziców była wręcz toksyczna.

Zerwałam się na równe nogi, w pośpiechu zakładając szlafrok i starając się ogarnąć włosy, które jak zawsze po nocy wyglądały, jakby wzięły udział w burzy.

– Calla, przypominam, że o dziewiątej otwieramy. To jest twój biznes, nie mój. Ogarnij się, kobieto! – zrugała mnie Sophia, stojąc już w drzwiach mojego pokoju. Miała na sobie czarne dżinsowe spodenki i bawełnianą bluzkę, przygotowana do wyjścia, gdzie ja wciąż byłam w pieleszach. – Za pięć minut masz być gotowa.

Sophia, moja młodsza siostra, zawsze pełna energii, której jej zazdrościłam. Nigdy nie traciła czasu, a jej dzień zaczynał się dokładnie o siódmej rano, niezależnie od wszystkiego. Ja natomiast lubiłam przeciągać poranki, zwłaszcza w dni, kiedy wiedziałam, że czeka mnie mnóstwo obowiązków.

– Chwileczkę! Jeszcze tylko kawa i prysznic… – zaczęłam, chociaż wiedziałam, że kawa dziś nie uratuje mojego porannego chaosu. Ani prysznic.

– Wstawaj! Mamy pełne ręce roboty. Twój samochód wciąż jest w naprawie, więc jesteś na mnie skazana i to ja dyktuję warunki. Później dostaniesz swoje dziesięć minut na kawę – oznajmiła siostra i nie czekając na moją reakcję, wyszła z pokoju.

Dobrze wiedziałam, że dziś nie ma czasu na zwłokę. Praca w kwiaciarni była żmudna, szczególnie w sobotę. Właściwie codziennie miała coś innego do zaoferowania, ale soboty były najbardziej intensywne w upalnych miesiącach. Rano zawsze dostawaliśmy świeże kwiaty, a potem zaczynało się układanie bukietów, pakowanie, dorabianie ozdób. Sophia była moją pomocnicą, a przy tym moją dobrą duszą – zawsze znajdowała czas, by mi pomóc, szczególnie w weekendy, kiedy miała przerwę od studiów.

Kochałam to miejsce. Kwiaciarnia była moim światem, moim spełnieniem, miejscem, które budowałam od podstaw. Pachnące lilie, delikatne róże, polne kompozycje, które przypominały mi dzieciństwo spędzone na wsi – wszystko to sprawiało, że czułam się na właściwym miejscu. Ale czasem… czasem chciałam mieć coś więcej. Coś poza zapachem świeżych kwiatów, poza wiecznym układaniem kompozycji i spełnianiem cudzych wizji piękna.

Westchnęłam ciężko. Wciąż miałam wrażenie, że nie jestem gotowa na ten dzień, ale nie miałam wyboru.

Szybko wymknęłam się z pokoju i weszłam do łazienki.

Nie wiem, kto wymyślił to poranne wstawanie, ale już go nie lubię – pomyślałam, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Szybki prysznic, mycie zębów i kilka minut później byłam już gotowa. Wciągnęłam pierwszą lepszą bluzkę z szafy – miękką, niebieską, wygodną. Dopiero kiedy spojrzałam w lustro, zauważyłam, że dekolt jest znacznie głębszy, niż zwykle wybierałam. Nie do końca mój styl. Wzruszyłam ramionami. A co tam. Jeszcze tylko spódnica i voilà.

Wróciłam do korytarza, a Sophia spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

– Oho, coś się zmienia w tej twojej rutynie? – rzuciła, krzyżując ramiona na piersi.

Zmarszczyłam czoło.

– Co?

– No, ten dekolt. Calla, nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek wybrała coś tak… odważnego – powiedziała z rozbawieniem.

Poczułam, jak moje policzki lekko się rozgrzewają.

– Przestań – burknęłam, sięgając po torbę.

– Nic nie mówię. – Sophia uniosła ręce w geście niewinności. – Ale jak się w kwiaciarni pojawią dzisiaj nowi klienci, to się nie zdziw.

Przewróciłam oczami, nie zamierzając wdawać się w tę dyskusję.

– Dobra, lecimy – rzuciłam, otwierając drzwi.

Zjechałyśmy windą na parter, po czym ruszyłyśmy w stronę auta. Wsiadłyśmy, a ja od razu sięgnęłam do torebki po notatnik i zaczęłam go przeglądać. Otworzyłam na stronie z dzisiejszymi obowiązkami.

– Na trzynastą mam odbiór auta z naprawy – powiedziałam, nie podnosząc wzroku z kartki.

– To już wszystko jasne. – Siostra nagle się ożywiła. – To dlatego ubrałaś tę bluzkę, dla niego. – Zaczęła się śmiać.

– Bardzo śmieszne – skwitowałam. – Pojedziesz za mnie?

– Nie wciskaj mi kitu, że obawiasz się spotkać tego przystojniaka z gołą klatą w ogrodniczkach? – zapytała z rozbawieniem w głosie.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze.

– Przestań, nie obawiam się niczego. Po prostu chciałam zapytać, czy możesz pojechać zamiast mnie, bo… – zaczęłam, ale nie byłam w stanie dokończyć, ponieważ Sophia, nie patrząc na mnie, przerwała.

– To czemu ja mam jechać? – zapytała z niewinnym uśmiechem. – Zajmę się kwiaciarnią pod twoją nieobecność, więc w czym problem?

– Boże, jesteś niemożliwa! Proszę cię tylko o to, żebyś pojechała, odebrała moje auto, a ty robisz z tego telenowelę. – Westchnęłam cicho, wiedząc, że nie mam wyboru i sama muszę się pofatygować.

Siostra wzruszyła ramionami, wciąż patrząc na drogę.

– No, nie wiem, Calla. Kent ewidentnie jest tobą zainteresowany, co pokazuje ci w subtelny sposób. Nie bez powodu pojawia się zawsze tam, gdzie ty. Nie przyszło ci to do głowy? Nie rozumiem, dlaczego chcesz go unikać. Myślałam, że się dobrze dogadujecie.

Wzruszyłam ramionami, czując, że ta rozmowa zmierza w dziwnym kierunku. Czy nie zauważyłam? Owszem i nawet mi to schlebiało, że wciąż był blisko, niemniej jednak czułam się, jakbym była cały czas kontrolowana. Może za bardzo przypominał mi zachowanie rodziców. Co innego być w tym samym miejscu z przypadku, raz czy dwa, ale nie non stop.

– Okej, okej, sama je odbiorę – bąknęłam, starając się wykrzesać z siebie pewność, przy czym unikałam odpowiedzi na jej pytania, bo poniekąd ma rację.

– Ten mechanik to naprawdę kawał dobrego faceta, wiesz to – dodała.

– Tak, tak – przyznałam od niechcenia, starając się nie dać jej satysfakcji z tego śmiesznego tonu, który miała.

Wróciłam myślami do tej nocy, gdy siedziałam przy barze na hokerze, lekko zamroczona, a obok mnie kręcił się natrętny, pijany facet. Sama nie byłam w lepszym stanie – świętowałam ze swoją siostrą powodzenie pewnej misji. Śmiech, drinki, poczucie ulgi. Nie spodziewałam się, że coś, a raczej ktoś, zakłóci nam ten wieczór. Wtedy niespodziewanie pojawił się Kent. Kątem oka dostrzegłam jego sylwetkę przy wejściu. Jego twarz wyrażała czystą wściekłość, gdy patrzył ponad moim ramieniem – prosto na tamtego faceta. Ale kiedy jego wzrok przesunął się na mnie, coś w nim złagodniało. W oczach miał coś miękkiego… może troskę? Podszedł bez słowa i stanął za mną. Czułam jego obecność całym ciałem. Nachylił się i złożył pocałunek na mojej szyi, znacząc terytorium. Czy mi się to podobało? W pierwszej chwili chciałam się odsunąć, lecz gdy dotarło do mnie, że to chwilowe muśnięcie wargami mojej skóry wywołało falę pożądania i uświadomiło mi, jak bardzo działa na mnie ten mężczyzna – przeraziłam się. Nie chciałam, żeby to, co poczułam, było tylko skutkiem mojego upojenia. Jego gest, co prawda poskutkował – facet zrozumiał aluzję i odszedł bez słowa. Kent tak po prostu ogłosił, że jestem jego. A przecież wcale tak nie było. Prawda? Tłumaczyłam to sobie tym, że to było tylko odegraniem roli, aby pozbyć się natręta. Tak, wtedy to miało sens, dopóki nie zaczął się pojawiać wszędzie tam, gdzie ja. To było dziwne i w zasadzie nadal takie jest. Ale faktom nie da się zaprzeczyć… Jedno muśnięcie jego warg wystarczyło, by całe moje ciało zareagowało na jego bliskość. Od tamtego zajścia śnił mi się w bardzo niegrzeczny sposób.

Spotkanie z mechanikiem samo w sobie wywoływało dziwne uczucie w moim brzuchu. Jego uśmiech – ciepły, ale jednocześnie pełen tajemniczości. I ta jego aparycja – wysoki, barczysty, pewny siebie. Roztaczał wokół siebie mroczną aurę, jeśli tak można to nazwać, co niesamowicie mi się podobało. I te jego ogrodniczki, w których wyglądał męsko i apetycznie. A ja… no cóż, może nie wiedziałam, do czego to doprowadzi, ale nie mogłam zaprzeczyć, że coś między nami iskrzy.

Zaparkowałyśmy pod kwiaciarnią. Przed drzwiami czekał już kierowca z kolejną dostawą kwiatów. Wysiadłyśmy, a on przywitał nas krótkim gestem, jak zwykle z nieco zaspanym uśmiechem.

– Cześć, Clark – powiedziałam, gdy tylko wysiadłam z auta. – Napijesz się kawy?

– Witam, piękne panie. – Uśmiechnął się lekko. – Z chęcią bym został z wami dłużej, ale nie tym razem, mam jeszcze trochę do zrobienia – odpowiedział szybko, zerkając na pakę. – Muszę jeszcze rozwieźć kilka rzeczy, ale dzięki za propozycję.

Po chwili, kiedy już rozpakowałyśmy wszystko, zaczęłyśmy układać kwiaty w odpowiednich miejscach.

Włączyłam komputer, a na pulpicie od razu pojawiły się nowe zamówienia. Jedno z nich przyciągnęło moją uwagę:

 

66 czarnych róż, zapakowanych osobno.

 

Czarne róże były rzadko zamawiane, ich cena przewyższała inne rodzaje róż, a tym razem ktoś zapłacił za nie sporą sumę, zdecydowanie więcej, niż wynosiła ich standardowa cena.

– Kolejne w tym tygodniu – powiedziała Sophia, gdy zaczęłyśmy je pakować. – To już jedenaste zlecenie, jeśli dobrze pamiętam. Ciekawe, kto je zamawia?

– Tak, to dziwne – odpowiedziałam, wciąż układając róże.

– Nie ma tam danych zamawiającego? – zainteresowała się Sophia.

Spojrzałam na ekran monitora.

– Nie, jest tylko Anonim. Ale czekaj! – wykrzyknęłam, gdy tylko pewna myśl wpadła mi do głowy. – Sprawdzę na przelewie.

Nie zwlekając, przełączyłam się na aplikację bankowości.

– Mam! Zamówienie jest z firmy The Serpent. Las Vegas? – zdziwiłam się.

– Nic mi ta nazwa nie mówi.

– To tak jak mnie – przyznałam. – Ale dobra, dosyć tego dochodzenia. Bierzmy się za pracę.

– Skoro tak mówisz – jęknęła z zawodem Sophia.

– Moja droga siostro, wiem, że jesteś ciekawska, ale to nie nasza sprawa, kto je zamawia, i niech tak zostanie, okej?

– Z tobą nie ma zabawy – narzekała, za co dostała w tył głowy. – Ała!

– Nie jęcz, tylko do roboty!

– No weź… – Przerwała pakowanie i złapała się pod boki niczym zbuntowana nastolatka. – Nie wierzę, że nie zastanawia cię, dlaczego ktoś z Vegas kupuje kwiaty akurat u nas w Henderson, jakby tam nie było żadnej kwiaciarni.

– Może to kwestia gustu, może dyskrecji. – Wzruszyłam ramionami. – Ludzie mają różne powody, żeby zamawiać rzeczy z daleka, nawet jeśli teoretycznie mogliby kupić je tuż za rogiem.

Doskonale widziałam, że nie spodobała jej się moja odpowiedź, ale szczerze, co mnie obchodziło, kto co zamawia i dla kogo. No dobra, przez chwilę dałam się ponieść, ale na tym koniec. Dla mnie liczy się dochód i to, aby klient otrzymał zamówienie na czas.

Zresztą, czarne róże nigdy nie zwiastują niczego dobrego – pomyślałam, zerkając na Sophię.

Na szczęście pakowała kwiaty już bez dalszych pytań.

Rozdział 2

Złudzenie, bracie, lusterko do wabienia skowronków

Julio Cortázar

Calla

Gorące powietrze uderzyło mnie w twarz, gdy wysiadłam na przystanku niedaleko warsztatu. Asfalt aż falował od upału, a w oddali słychać było stukot narzędzi i cichy pomruk silnika.

Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam Kenta. Pochylał się nad jednym z samochodów, ubrany w koszulkę na ramiączkach, która idealnie podkreślała jego muskulaturę. Na jego ramieniu dostrzegłam tatuaż, choć wzoru nie byłam w stanie określić z tej odległości. A krótkie spodenki odsłaniały wysportowane nogi. Niesamowite, jak jego obecność sprawiała, że uśmiechałam się bez powodu. Nie wiem, czy to była jego pewność siebie, czy po prostu sposób, w jaki się poruszał, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzyłam na jego ciało, na każdy ruch pełen gracji, ale i siły.

Kiedy podniósł wzrok i zauważył mnie, uśmiechnął się szeroko. Chciałam odpowiedzieć uśmiechem, ale coś w jego spojrzeniu sprawiło, że poczułam się trochę… zawstydzona. Jego oczy zatrzymały się na mnie na dłużej, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu jestem.

– No proszę, co za miły widok – powiedział Kent, unosząc brew i posyłając w moją stronę zawadiacki uśmiech. – Zdecydowanie wyglądasz teraz na osobę, która wie, czego chce – powiedział, z lekkim akcentem flirtu w głosie.

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam ukryć zawstydzenia. Ta bluzka zdecydowanie powinna zostać w szafie. A do tego z pewnością nie wyglądałam za dobrze, po przejażdżce autobusem wypełnionym po brzegi pasażerami. Nawet klimatyzacja nie dała rady zmniejszyć temperatury panującej wewnątrz.

– Miło to będzie wsiąść do swojego auta ze sprawną klimatyzacją i nie prosić się siostry o robienie za szofera – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – A ty? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie pociągnąć za ten sam sznurek. – Wiesz, czego chcesz?

Spojrzał na mnie z taką intensywnością, aż przeszły mnie przyjemne dreszcze.

– Chciałbym się o tym przekonać. Może zaproszę cię na kolację? – zapytał, a jego ton nie pozostawiał wątpliwości, że mówił z lekkim podtekstem.

– Kolacja? Hmm… – Zastanawiałam się chwilę, chcąc utrzymać tę grę. – No dobrze, może. Ale musisz się bardziej postarać.

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, a w oczach dostrzegłam ten błysk, który tylko potęgował mój entuzjazm. Jego spojrzenie spoczęło na moich oczach. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że zdążył już mnie przeanalizować w całkowicie inny sposób, bardziej intymny.

Kent rzucił szmatkę na pobliski stół i gestem zaprosił mnie do środka.

– Chodźmy do biura, podpiszemy dokumenty i może napijesz się czegoś zimnego? – zaproponował, ruszając przodem.

Wchodząc do chłodnego wnętrza warsztatu, poczułam ulgę. Kent otworzył lodówkę, wyciągnął butelkę wody i podał mi ją.

– Wiesz, że zawsze możesz do mnie dzwonić? – rzucił swobodnie, opierając się biodrem o biurko. – Nie musisz męczyć się w tym skwarze.

– Może nie chcę cię fatygować? – odpowiedziałam przekornie.

Kent zaśmiał się cicho, przyglądając mi się uważnie.

– Fatygowanie mnie to najmniejszy problem, jeśli to oznacza, że cię zobaczę – rzekł. Uniosłam brew, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, on nachylił się bliżej i dodał: – Mówię poważnie. Zjedz ze mną kolację, Calla.

– Zastanowię się, a teraz daj te papiery i chodźmy po auto, muszę wracać do kwiaciarni.

– Czego sobie tylko życzysz. – Sięgnął za siebie i podał mi fakturę, na której były wypisane rzeczy wymienione podczas naprawy.

Przejrzałam ją pobieżnie, podpisałam i natychmiast uregulowałam rachunek. Ruszyliśmy do hangaru, gdzie stały auta.

Kent podszedł do mojego samochodu i przejechał ręką po masce. Robił to z taką czułością, jakby głaskał żywe zwierzątko. Cóż to był za widok.

– Usunąłem też kilka wgnieceń i uzupełniłem płyn do spryskiwaczy – poinformował, wciąż gładząc maskę samochodu.

– Kent… Tego nie było na rachunku, pozwól, że to ureguluję – zdenerwowałam się, nie chciałam być mu nic winna. Sięgnęłam do torebki po portfel, ale zanim zdążyłam go wyjąć, stanął przede mną. Blisko. Niebezpiecznie blisko. Jego dłoń wylądowała na pasku mojej spódnicy. Delikatnie, ale stanowczo przyciągnął mnie do siebie i gdybym w porę nie oparła dłoni na jego klatce piersiowej, moje piersi rozbiłyby się o jego twarde mięśnie jak fala o skały. A teraz czułam jego ciepły oddech na policzku.

– Nie. – Jego głos był twardy, niepozostawiający miejsca na dyskusję. – Zrobiłem to, bo chciałem. Nie przyjmę za to pieniędzy.

– Kent… – zaczęłam, ale uciszył mnie, kręcąc głową.

Zacisnęłam usta. Nie lubiłam tego – być komuś dłużna.

Nie dane mi było postawić na swoim, bo na plac wjechały cztery czarne wozy.

Kent odwrócił się w stronę placu. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie. Zaklął pod nosem i skierował głowę w moją stronę.

– Zaraz wracam.

Wyszedł na zewnątrz, a ja mimowolnie podążyłam wzrokiem za nim. Słońce odbijało się od masek czarnych samochodów, które właśnie zaparkowały przed warsztatem. Z jednego z nich wysiadł mężczyzna w garniturze – wysoki, dobrze zbudowany, o surowym spojrzeniu. Nie wyglądał na kogoś, kto przyjechał tu naprawić auto. Nie słyszałam dokładnie, o czym rozmawiali, ale widziałam, jak Kent zaciskał dłonie w pięści i jak napięły mu się mięśnie ramion.

W końcu obaj ruszyli w stronę biura. Mijając mnie, Kent na moment spojrzał mi w oczy. W jego twarzy dostrzegłam coś innego niż wcześniej – napięcie, czujność. Ewidentnie był zdenerwowany.

– Nie ruszaj się stąd. – Jego głos brzmiał inaczej niż jeszcze chwilę temu. Nie było w nim lekkości, a wyraźny rozkaz w tonie jego głosu wprawił mnie w osłupienie.

Zanim zdążyłam zareagować, zniknął za drzwiami ze swoim gościem. Przez chwilę wpatrywałam się w to miejsce, gdzie przed sekundą jeszcze stał, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Ta nagła zmiana tonu, jego zachowanie…

Postałam chwilę, choć z każdą sekundą coraz bardziej czułam, że powinnam się stąd zmywać, ale klucze od mojego auta miał Kent, co w dużej mierze utrudniało realizację ucieczki. Przeszłam kilka kroków po warsztacie, przyglądając się narzędziom porozrzucanym na metalowych stołach. W powietrzu unosił się zapach oleju, metalu i ciepłego kurzu, który nawet mi się podobał.

Po jakimś czasie usłyszałam przytłumione, ale podniesione głosy dochodzące z biura. Zatrzymałam się tuż obok wielkiej półki z częściami samochodowymi i zerknęłam przez szybę w drzwiach. Kent stał naprzeciwko mężczyzny w garniturze, który wydawał się zbyt elegancki jak na takie miejsce. Był dobrze zbudowany, a jego garnitur leżał idealnie, jakby został skrojony na miarę. Przez sekundę myślałam, że to tylko zwykła wymiana zdań, ale wtedy zobaczyłam, jak Kent zbliża się do mężczyzny, a jego dłoń władczo zaciska się na jego szyi. Wstrzymałam oddech. Kent powiedział coś do niego, ale w dalszym ciągu nie luzował uścisku. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, bo stał tyłem do drzwi, ale za to twarz mężczyzny w garniturze już tak – był przerażony. W tym momencie jego spojrzenie spoczęło na mnie. Kent musiał zauważyć, że facet nie jest skoncentrowany na nim, i odwrócił się, napotykając, zapewne, moją przestraszoną minę. Natychmiast puścił faceta, po czym ruszył w stronę drzwi.

Nie wiedziałam, co mam zrobić, uciekać czy wypytać o tę sytuację. Ale było już za późno.

Kent zamaszystym ruchem otworzył drzwi.

– Prosiłem, abyś się stamtąd nie ruszała – zrugał mnie, jakbym była czemuś winna.

– Kto to? – zapytał niespodziewanie mężczyzna.

– Nikt ważny. Klientka – odparł natychmiast Kent.

Coś we mnie zadrżało.

– Na pewno? – Mężczyzna w garniturze uśmiechnął się kpiąco, a potem zmierzył mnie wzrokiem.

– Obrażasz mój gust. Spójrz na nią…

To zabolało. Cholernie zabolało. Przed chwilą Kent prawił mi komplementy, rzucał te wszystkie dwuznaczne komentarze, sprawiał, że czułam się atrakcyjna, a teraz…? Te słowa spadły na mnie jak kamień. Zadrżałam, ale nie z zimna. Był to cios, którego się nie spodziewałam. Słowa „spójrz na nią” zabrzmiały jak żrąca substancja wlana prosto w moje wnętrzności. Jakby moja wartość została zmierzona wyłącznie moim wyglądem.

Może nie jestem superlaską… – pomyślałam, czując, jak robi mi się gorąco od wstydu. Co z tego, że mam rozmiar XL. Czy to oznacza, że nie jestem godna czyjegoś zainteresowania?

Ręce mi drżały z gniewu. Moje ciało, którego nie lubiłam w pełni, zostało ocenione, jakby była to moja jedyna cecha, którą mogłam zaprezentować.

Zanim mogłam wymyślić, co zrobić i w ogóle jakkolwiek zareagować na słowa Kenta, mężczyzna w garniturze ruszył w naszą stronę. Stanął przede mną z dziwnym wyrazem twarzy. Miałam wrażenie, że patrzy na mnie z odrazą, a może to tak mi się zdawało.

Kent w sekundę zasłonił mnie przed nim. Wpatrywałam się w jego plecy, próbując zrozumieć jego absurdalne zachowanie. Najpierw mnie obraża, a po chwili chroni własnym ciałem przed nieznajomym.

– Na ciebie już czas, Miles – syknął.

Wtedy skierowałam uwagę na Kenta, na jego twarz – nie była już taka rozluźniona i nie emanował pewnością siebie, którą zauważyłam wcześniej. Chciałam krzyknąć, chciałam coś powiedzieć, ale to, co czułam, było silniejsze. Wstyd i wściekłość mieszały się w jednym uczuciu. W głowie kłębiły się myśli, które nie pozwalały mi się uspokoić.

Nadal czułam ten ciężar jego słów, które zapadły mi głęboko w serce. I to nie tylko dlatego, że były obraźliwe. To dlatego, że czułam, że w jakimś sensie miał rację. Czy ktoś taki jak ja mógłby kiedykolwiek trafić w jego idealny obraz kobiety?

Odwróciłam się, czując, jak moje ręce zaciskają się w pięści. Coś w środku zaczęło się gotować. Wyglądało na to, że chciał mnie po prostu zaliczyć, ale z drugiej strony… Nie wierzę, że to… właściwie się wydarzyło?

Niesiona gniewem minęłam go i ruszyłam w stronę biurka, gdzie leżały kluczyki do mojego auta. Nie patrzyłam na niego, po prostu je chwyciłam i skierowałam się do samochodu. Serce waliło mi w piersi, a oczy piekły, ale nie pozwoliłam sobie na łzy.

Za plecami usłyszałam jego głos.

– Calla, czekaj! To nie tak! – krzyknął, ale nie odwróciłam się.

Kiedy wsiadłam do auta i odpaliłam silnik, kątem oka zobaczyłam, jak wychodzi na zewnątrz. Miał w oczach coś desperackiego, coś, czego nie zdążyłam odczytać. Ale teraz miałam to gdzieś.

Rozdział 3

Gdzie jest tajemnica, tam zawsze istnieje strach przed nieznanym

David Lynch

Calla

Wpadłam do kwiaciarni jak burza, trzaskając drzwiami tak mocno, że dzwonek nad wejściem niemal odpadł. Sophia uniosła głowę znad ekranu komputera i spojrzała na mnie zdezorientowana, ale nie powiedziała ani słowa. Dobrze. Nie miałam teraz ochoty na rozmowy.

Szybkim krokiem przeszłam przez sklep i udałam się na zaplecze. Rzuciłam torebkę na stół, oparłam dłonie o blat i pochyliłam głowę. Oddychałam ciężko. Gniew pulsował mi pod skórą, a w głowie wciąż brzmiały słowa Kenta. Jak on mógł?

Po chwili usłyszałam ciche kroki i skrzypnięcie drzwi. Siostra weszła do środka, stanęła w progu i przyglądała mi się uważnie.

– Coś się stało? – zapytała cicho.

Uniosłam głowę i potrząsnęłam nią lekko.

– Nic. Nic się nie stało – odpowiedziałam, starając się zabrzmieć normalnie. – Po prostu ten upał… Nie da się wytrzymać.

Sophia zmarszczyła brwi, ale nie naciskała. Widocznie uznała, że nie warto tego drążyć. Skorzystałam z okazji, żeby zmienić temat.

– A zamówienie? Skończyłaś już? Kurier powinien zaraz po nie przyjechać.

– Odwołałam kuriera, bo pracownik zleceniodawcy był w pobliżu i odebrał kwiaty osobiście.

Zmarszczyłam brwi.

– Ktoś był w pobliżu? – powtórzyłam powoli.

– Tak, dokładnie. Przejeżdżał i je odebrał po drodze, to chyba okej.

W sumie racja.

Nagle w torebce zawibrował telefon. Sięgnęłam po niego, na wyświetlaczu wyświetlało się imię Kenta.

– To on?

– Tak.

– Nie odbierzesz?

– Nie mam ochoty na rozmowy. A właściwie… która jest godzina? Powinnyśmy już zamykać. – Ponownie zmieniłam szybko temat.

– Tak, tak, już zamykamy – potwierdziła Sophia.

Unikałam jej wzroku, czułam, że na mnie patrzy, próbując rozszyfrować mój obecny stan.

Nie odebrałam.

Sophia zerkała na mnie ukradkiem, wyraźnie coś podejrzewając.

– Co tam u Kenta? Wszystko w porządku?

– Z pewnością – zamruczałam pod nosem, unikając jej spojrzenia i kierując się do wyjścia.

Wyszłyśmy z kwiaciarni. Kiedy tylko wsiadłam do auta, nawet nie zdążyłam zamknąć drzwi, gdy telefon znowu zaczął wibrować.

– Jak sobie chcesz: nie chcesz, nie mów! – krzyknęła oburzona. Wsiadła do swojego samochodu i odpaliła silnik.

Tak po prawdzie, było mi wstyd przyznać przed siostrą, co się tam wydarzyło, więc tylko westchnęłam ciężko.

W trakcie jazdy próbowałam się uspokoić, ale w głowie wciąż odtwarzałam jego słowa. Dlaczego, do cholery, tak się tym przejmuję?

Po zakupach pojechałyśmy do mnie.

Gdy tylko weszłyśmy do mieszkania, rzuciłam torby na blat z takim impetem, że Sophia w końcu pękła.

– Co się z tobą dzieje, ha? – rzuciła, zatrzaskując za nami drzwi. – Od kiedy wróciłaś, jesteś jak bomba z opóźnionym zapłonem. I nie mów znowu, że „nic”.

Zatrzymałam się przy blacie, oparłam dłonie o jego krawędź. Wzięłam głęboki oddech, ale on tylko szarpnął mi klatkę piersiową od środka.

– Bo nie mam ochoty o nim gadać, okej? – powiedziałam głośniej, niż planowałam. – Mam dość tematu Kenta. Tego, co było. I co mogło być.

Siostra przeszła powoli przez kuchnię, usiadła na stołku i patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, w którym było więcej troski niż złości.

– To może w końcu przestań uciekać – rzuciła cicho. – Bo jak tak dalej pójdzie, to czeka cię staropanieństwo. A teraz siadaj i mów mi natychmiast, co się wydarzyło – rozkazała, krzyżując ręce na piersiach.

Opadłam na krzesło i westchnęłam ciężko.

– To skomplikowane i…

Sophia uniosła brwi, czekając na wyjaśnienie.

– …poniżające – wyznałam gorzko, czując, jak do oczu napływają mi łzy. – Wyobraź sobie, że najpierw zaproponował mi kolację, a potem zaczął się popisywać przed jakimś gogusiem w garniturze. Po prostu wstydził się mnie. I mnie obraził… – urwałam, czując, jak gniew ściska mi gardło. – Chociaż nie do końca chcę w to wierzyć. Ale nie mogę też zakrzywiać faktów, prawda? Wiem, co słyszałam.

Siostra patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Niemożliwe. To do niego niepodobne.

– A jednak.

– Nie… – Pokręciła głową. – Przecież, gdy się spotykamy, ciągle o ciebie pyta. I dziwnym trafem zawsze jest tam, gdzie ty, jakby chciał cię chronić przed możliwym niebezpieczeństwem. Nigdy bym nie przypuszczała, że mógłby się tak zachować. Jesteś pewna, że dobrze usłyszałaś? Może coś się wydarzyło? Może miał ku temu jakiś powód? – atakowała pytaniami jak pociski z karabinu.

Gdyby tylko widziała, do czego jest zdolny. Ale nie mogłam jej powiedzieć, że dusił jakiegoś faceta, bo zapewne mi nie uwierzy.

– Jaki powód, Sophio? – prychnęłam. – Nie chce się ze mną zadawać, bo nie pasuję do jego standardów. – Wskazałam na swoje ciało. – To wystarczający powód.

Sophia otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej uznała, że to bez sensu. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, a potem westchnęła i złapała mnie za dłoń.

– Może to jednak nie tak, jak myślisz…

Pokręciłam głową, nie chcąc już tego analizować.

– Nieważne, Sophio. Koniec tematu, proszę. – Wstałam i udałam się do pokoju, by poużalać się nad sobą bez świadków.

 

***

 

W niedzielę zgodnie z planem pojechałyśmy do rodziców. Siostra chciała koniecznie napić się domowej nalewki mamy, więc tym razem ja robiłam za taksówkę.

Rodzice jak zawsze przyjęli nas ciepło. Już od progu poczułyśmy zapach pieczonego ciasta i świeżo zaparzonej kawy.

Niby super, ale jednak nie do końca. Każda wizyta w tym domu przywoływała niechciane wspomnienia. Nadopiekuńczość mamy doprowadzała nas do szewskiej pasji. Dosłownie wszystko musiało być po jej myśli. Zresztą, nawet teraz po wyprowadzce, nic szczególnie się nie zmieniło. Mama nadal wtrącała się do wszystkiego i chciała kontrolować zarówno moje życie, jak i siostry. Ciekawe, jaki wykład dziś nam zaserwuje?

– Moje dziewczynki! – Mama uśmiechnęła się szeroko, przytulając najpierw mnie, potem Sophię. – Tak się cieszę, że wreszcie znalazłyście dla nas czas. Pracy i nauki pewnie masa, co?

I proszę, nawet w tak prozaicznym zdaniu potrafiła przekazać niezadowolenie i robić wyrzuty, że za rzadko ich odwiedzamy. Komedii czas start.

– Nie da się zaprzeczyć – przytaknęłam, a po chwili wylądowałam w ramionach taty. – Ale nie narzekamy – dodałam z uśmiechem.

Po przywitaniu się zasiedliśmy przy stole.

– Mamo, ty się lepiej zapytaj, czy Calla wreszcie kogoś poznała – rzuciła Sophia niespodziewanie, za co zgromiłam ją wzrokiem.

Jakby matce trzeba było więcej powodów do czepiania się.

– Właśnie, kochanie – od razu podjęła temat mama. Spojrzała na mnie z zainteresowaniem. – Może w końcu przyprowadzisz jakiegoś kawalera, którego mogłabyś nam przedstawić?

– Nie – ucięłam krótko, biorąc łyk herbaty.

Mój wybuch przykuł jeszcze większą uwagę, bo mama intensywnie się we mnie wpatrywała, próbując zrozumieć moją reakcję.

– Córeczko, po co te nerwy? – wtrącił się tata, widząc, że ten temat jest dla mnie niekomfortowy, a rodzicielka zaraz zacznie swoje. – Powiesz nam, kiedy uznasz to za stosowne. A ty, droga żono, uszanuj decyzję Calli.

Byłam mu wdzięczna za te słowa, nikt tak mnie nie rozumiał jak on. Mama, o dziwo, odpuściła i po chwili przeszłyśmy do luźniejszych tematów, opowiadając o kwiaciarni, o tym, jak idą zamówienia, o studiach Sophii, a także o ostatnich nietypowych preferencjach klientów.

– Ostatnio dostaję zamówienia na czarne róże – powiedziałam, nakładając sobie kawałek szarlotki.

W tym momencie ojciec poruszył się niespokojnie. Odłożył sztućce i wstał od stołu.

– Coś się stało, tato? – zapytałam, marszcząc brwi.

Nie odpowiedział. Wyszedł z salonu, a po chwili usłyszałyśmy, jak otwiera drzwi na taras.

Mama odchrząknęła nerwowo.

– Pewnie poszedł zapalić – powiedziała cicho za niego, przesuwając dłonią po obrusie.

Spojrzałyśmy z Sophią po sobie.

– Mamo, ojciec nigdy się tak nie zachowywał. O co chodzi?

– Kochanie, wierz mi, nic się nie dzieje – odparła cicho, podnosząc na mnie wzrok. – Cieszmy się swoim towarzystwem.

Przełknęłam ślinę, czując coraz większy niepokój.

– I spędźmy miło ten dzień – dodała jeszcze. – Ojciec zaraz do nas wróci.

Ale w jej głosie było coś, co nie dawało mi spokoju. A ojciec nie wrócił, jak zapewniała.

– To może po kieliszku nalewki – zasugerowała Sophia.

 

***

 

Wjechałyśmy na parking przed akademikiem Sophii.

– Ojciec coś ukrywa.

– Wiem – odparłam cicho, opierając dłonie na kierownicy. – I musimy się dowiedzieć co konkretnie.

– Myślisz, że to może mieć jakiś związek z tymi różami?

– Nie wiem. Ale skoro samo wspomnienie czarnych róż sprawiło, że wstał i wyszedł, to ciężko się nie domyślić.

Sophia skinęła głową, po czym otworzyła drzwi.

– Pogadamy jutro. Spróbuję jeszcze coś wybadać. Pojadę do nich po zajęciach – oznajmiła ze smutną miną.

– Dobra.

Poczekałam, aż wejdzie do budynku, po czym pojechałam w stronę mieszkania. Było już późno, ulice opustoszały, a światła latarni rzucały na asfalt długie rozmyte cienie. Wciąż myślałam o zachowaniu ojca, próbując dopasować to do jakiegoś sensownego wyjaśnienia. Nic nie przychodziło mi do głowy.

Zahamowałam przed blokiem i już miałam wysiąść, kiedy dostrzegłam znajomą sylwetkę. Kent. Siedział na motorze, nogę nonszalancko opierając o ziemię, a kiedy zgasiłam silnik, uniósł wzrok.

Serce mi przyspieszyło, ale na twarz narzuciłam obojętny wyraz. Wysiadłam spokojnie, zamknęłam drzwi i ruszyłam pewnym krokiem.

– Czekasz na kogoś? – zapytałam, idąc w jego stronę.

– Na ciebie.

– Po co?

Westchnął, po czym zsunął rękawice i schował je pod kurtkę.

– Bo muszę ci coś powiedzieć.

Skrzyżowałam ramiona.

– Jeśli chodzi o to, co się wydarzyło w warsztacie, to nie musisz. Nic nas nie łączy, Kent, niczego sobie nie obiecywaliśmy, więc…

– Nie kończ tego zdania – przerwał, zsuwając się z motoru.

– Dlaczego? Bo wtedy będzie łatwiej? – Uśmiechnęłam się krzywo.

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, jakby szukał właściwych słów. Potem zrobił krok bliżej.

– Bo to, co powiedziałem wtedy… – zawahał się, ściszając głos – …to była głupota.

– No, na pewno nienajmądrzejsza rzecz, jaką w życiu usłyszałam.

– Calla…

– Nie chcę tego wałkować. Po prostu… – Przełknęłam ślinę. – Zapomnijmy o tym.

– A ty zapomnisz?

Zacisnęłam palce na pasku torby.

– Nie mam w zwyczaju rozpamiętywać rzeczy, które nie mają dla mnie znaczenia.

Przez ułamek sekundy na jego twarzy zobaczyłam coś, co wyglądało jak zawód. Ale może to tylko gra świateł.

– Jasne – odparł cicho.

Przesunął dłonią po karku, spojrzał na mnie raz jeszcze, po czym założył kask i usiadł z powrotem na motorze.

– Dobranoc, Calla.

Odpowiedziałam tylko skinieniem głowy i patrzyłam, jak odpala silnik i odjeżdża w noc.

Dopiero gdy zniknął za zakrętem, pozwoliłam sobie na głębszy oddech.

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Lista stron

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

Punkty orientacyjne

Cover