Tancerka z Izu - Yasunari Kawabata - ebook

Tancerka z Izu ebook

Kawabata Yasunari

0,0
40,80 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Autobiograficzne opowiadanie Tancerka z Izu (1926) przyniosło młodemu Yasunariemu Kawabacie duży rozgłos. Jego bohaterem i narratorem jest uczeń wyższej klasy liceum. Podczas samotnej podróży po malowniczym półwyspie Izu spotyka młodziutką tancerkę z wędrownej grupy artystycznej. Urzeczony jej wdziękiem zakochuje się w niej, lecz pierwsze zauroczenie jest tyleż niespodziewane, co ulotne. Przejmująca i liryczna historia o pierwszej miłości, dojrzewaniu i przemijaniu dzieje się na tle pięknych, jesiennych wzgórz.

Zbiór Tancerka z Izu. Opowiadania składa się z piętnastu utworów, których bohaterkami są dziewczęta i młode kobiety u progu samodzielnego życia. Służą w górskich pensjonatach, podejmują pracę w mieście, mają nowe koleżanki, poznają mężczyzn. Planują swoją przyszłość. Książkę zamyka przedmowa noblowska Kawabaty.

Proza Yasunariego Kawabaty (18991972), oszczędna i elegancka, w której autor utrwalił pejzaż, kulturę i ducha swojej dawnej Japonii, spotkała się ze światowym uznaniem. W 1968 roku Kawabata, jako pierwszy Japończyk, otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, a jego utwory zostały przetłumaczone na wiele języków.

Kolejną książką w serii dzieł pisarza będzie nietłumaczona dotychczas na język polski powieść Piękno i smutek.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 364

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Sceny z festynu

Sceny z festynu (przełożyła Anna Zielińska-Elliott)

Był piękny jesienny dzień – zdawało się, że cały gwar festynu unosi się prosto do nieba. Woltyżerka imieniem Omitsu czuła się upojona tłumem. Kiedy koń, na którym siedziała, co pewien czas niespodziewanie się poruszał, na przykład podnosił nogę, jej kończyny szybowały do góry, jakby rozpadała się na kawałki, a potem łączyły się w całość i znów stanowiły część żywego organizmu. Po chwili jednak jej oczy ponownie stawały się lekko nieprzytomne. Wtedy nagle zwracała uwagę na twarz jakiegoś stojącego daleko starszego człowieka, który wyglądał na wieśniaka, albo nie dawało jej spokoju, że komuś zaraz obok niej rozwiązał się pasek – lecz to wszystko działo się jakby we śnie. Zdawało jej się, że tylko w otoczeniu świątyni Yasukuni1 panuje taki szalony rozgardiasz, a reszta świata jest pogrążona w ciszy. Miała wrażenie, że niezliczone twarze, które się wokół niej przesuwają, przypominają postacie z teatru cieni. Tylko Omitsu pozostawiono tu samotną na koniu, ale oszołomiona zapomniała, że powinna się rozpłakać.

Poczuła aromatyczną woń pieczonych kasztanów. Chętnie by sobie zjadła! Jej świadomość skupiła się na tym jednym i zbudziła Omitsu z męczących snów na jawie. Do jej uszu dobiegł grzechot fasoli sojowej pieczonej w walcu z metalowej siatki. Po drugiej stronie, za gapiami zbierającymi się przed namiotem woltyżerów właścicielka straganu obracała ten walec, trzymając łyse niemowlę, któremu podawała odsłoniętą pierś przypominającą pustą papierową torebkę. Obok jej mąż zręcznie obracał długimi metalowymi pałeczkami pieczone na ruszcie kasztany.

Omitsu odetchnęła z ulgą, czując zapach kasztanów i fasoli sojowej. Obok sprzedawano gotowane jajka. Dwóch zasmarkanych urwisów kłóciło się przed straganem.

– No co?! – zawołał jeden, sięgając po szczyptę soli, którą posypywano jajka, i rzucając ją w usta drugiemu.

– Gorące! – krzyknął drugi. – Tfu, tfu – wypluł sól, ale potem zawołał: – Dooobre, dobre – i zaczął oblizywać usta, dziwnie wykrzywiając twarz.

– Co u diabła! – zawołał właściciel straganu, któremu ukradli sól, i zaczął się podnosić.

Wtedy urwis – ten, który rzucił w usta drugiego solą – wypiął się w stronę właściciela, otoczył ramieniem szyję kumpla i obaj zniknęli w tłumie. Omitsu uśmiechnęła się i pomyślała, że pewnie nikt z ludzi tłoczących się i przepychających, żeby dotrzeć do namiotów z pokazami, nie zauważył tej psoty urwisów. W tłumie często zdarzały się takie rzeczy. Przy drewnianym ogrodzeniu padoku stało dwóch chłopaków. Jeden wyglądał na studenta, miał na głowie kaszkiet, dziwnie wielkie uszy i źle patrzyło mu z oczu. Drugi, z zadartym nosem, ubrany był w kimono ze sztywnym pasem i nie całkiem wyglądał na studenta. Oparci o drewnianą żerdź ogrodzenia od pewnego czasu przyglądali się Omitsu. Będąc przedmiotem tej nieoczekiwanej obserwacji, dziewczyna poczuła zaskoczenie i wstyd, ale jednocześnie dzięki temu oprzytomniała. Zorientowawszy się, że Omitsu ich zauważyła, Kaszkiet pociągnął za rękaw Sztywny Pas i odeszli.

Kiełzna dwóch nieosiodłanych koni łączono rzemieniami, na grzbietach zwierząt sadzano po jednym dziecku i konie chodziły w kółko po arenie, niemal ocierając się bokami. Omitsu stała za dziećmi jedną stopą na grzbiecie jednego wierzchowca, a drugą na grzbiecie drugiego. Lekko pochylona, z ugiętymi kolanami, piętami powodowała końmi. Kiedy przystosowała ciało do rytmu, w jakim biegły zwierzęta, na ich grzbietach stawiała dzieci, a potem chwytała je za paski, podnosiła i sadzała sobie na ramionach, tak że siedziały twarzami do siebie. Po chwili zbierała się jeszcze bardziej w sobie, chwytała maluchy mocniej i stawiała je na nogi. Dzieci chwytały się za ręce i kiedy stanęły pewnie na jej ramionach, każde unosiło w bok jedną nogę i rękę, ufając, że Omitsu ich nie puści: dziecko po prawej unosiło poziomo prawą nogę i rękę, a drugie robiło to samo z lewej strony. Wtedy rozlegały się brawa. I tak nie zmieniając pozycji, nagradzani oklaskami objeżdżali arenę dookoła raz albo dwa razy. Potem dzieci jednocześnie zeskakiwały na grzbiety koni. Niedawno skończyli ten pokaz akrobacji, a teraz, w czasie przerwy, Omitsu jeździła po padoku przed namiotem, by zachęcić kolejnych widzów do wejścia.

Na padoku stały trzy konie bez jeźdźców i dwa, na których siedziały dziewczyny. Ten stojący najdalej po prawej podniósł zwieszoną wcześniej głowę i zaczął odchodzić. Omitsu ruszyła jego śladem, ściągając wodze. Przejechała przed areną tam i z powrotem, by zwrócić uwagę przechodzących. Zbliżyła się do krańca padoku po prawej stronie. W namiocie obok odbywały się pokazy pieśni i tańca yagibushi2.

Na drewnianej platformie stał mężczyzna i głośno śpiewał, uderzając w brzeg bębenka. Kilka kobiet wykonujących tańce w stylu Taishō3 ustawiło się na scenie tyłem do widzów zebranych w sąsiednim namiocie. Górną połowę ciała ukryły za ozdobnymi papierowymi parasolkami. Omitsu widziała je nawet z zewnątrz, bo podjechała do samego krańca padoku po prawej stronie. Tak jak w innych namiotach wejście zasłaniała duża kurtyna, którą podnoszono i opuszczano co dziesięć minut, by pokazać strojne postacie tancerek. Kiedy zaczynał się występ, na dźwięk gongu kurtynę opuszczano, co znaczyło, że jeśli ktoś chce zobaczyć te tańczące dziewczęta, musi zapłacić za wstęp. Po lewej stronie namiotu z popisami woltyżerów odbywały się pokazy sztuk magicznych. Kurtynę nad wejściem opuszczono, bo pewnie prezentowano właśnie najlepsze sztuczki, których nie dało się obejrzeć za darmo.

– Omitsu! Dawnośmy się nie widziały.

Dziewczyna nie pamiętała, kim jest wołająca ją drobna kobieta. Stała oparta o ogrodzenie, jak wcześniej Student i Sztywny Pas, którzy gapili się na Omitsu.

– Tak urosłaś, że cię nie poznałam – odezwała się znów kobieta i odsunęła w tył łokcie, jakby ściągała wodze. Omitsu poznała ją po tym geście.

– Ojej, Otome.

Dziewczyna zamierzała zsiąść z konia i przechyliła się w tym celu na bok, ale nagle powstrzymała ją myśl o tym, jak brzydko będą wyglądały jej krótkie, grube nogi w skarpetkach i różowych dzianych spodniach. Nie zsiadła więc, tylko podjechała do ogrodzenia. Otome, której najbardziej nie chciała pokazać tych swoich nóg, podniosła na Omitsu roztargniony wzrok. Omitsu podkurczyła nogi na bokach konia, pochyliła się i trzymając się prawą ręką grzywy, lewą chwyciła żerdź ogrodzenia obok Otome, zatrzymując się przy niej.

– Gdzie teraz mieszkasz?

– W Nippori.

– Nadal z Genkichim?

Otome nie tylko nie odpowiedziała: „No a z kim?”, ale nie chciało jej się nawet kiwnąć potakująco głową – milczała.

– A co porabiasz?

– …

– A Genkichi co robi?

– …

„No co jej się stało? Zupełnie zidiociała” – powiedziała do siebie Omitsu i mimo zmęczenia skupiła się, by uważnie spojrzeć na Otome. Ta nadal unikała jej wzroku. Nieduża twarz kobiety teraz jakby jeszcze bardziej się skurczyła, czoło pod rzadkimi włosami się świeciło, a oczy zdawały się nieobecne.

– Rozstałaś się z Genkichim?

– Nie.

– I mieszkasz w Nippori?

– Tak.

– Aha.

Omitsu zorientowała się, że ponownie zapytała Otome, gdzie mieszka, choć ta przed chwilą jej powiedziała, lecz kobieta w ogóle nie zwróciła uwagi na jej zakłopotanie.

– Ale urosłaś, Omitsu. Ile ty masz lat?

Otome przyglądała jej się natarczywie, jakby prześladowała ją jakaś myśl. Omitsu, chcąc ukryć zakłopotanie, puściła lewą ręką ogrodzenie, położyła ją na szyi konia i przytuliła do niej policzek.

– No, Omitsu, ile masz lat?

– Dlaczego tak pytasz?

– No ile masz?

– Siedemnaście.

– A Isaku jeszcze z wami jest?

– Jest.

– Słuchaj, Omitsu… Nie pozwól mu się oszukać.

– Oszu… – Omitsu wzdrygnęła się jak dziecko, które spało w pociągu na kolanach matki, gdy pociąg nagle się z czymś zderzył. – Przecież… – zamierzała się tłumaczyć, lecz zaskoczona zamilkła.

– Bo to kawał drania.

– Uhm – powiedziała Omitsu. Sama nie wiedząc kiedy, zaczęła mocno ściskać prawą dłonią końską grzywę.

– Przyszłam, bo pomyślałam, że na pewno na kogoś z was wpadnę.

– Aha.

– Ależ ty urosłaś!

– …

– Pewnie już cię to nudzi.

– No właściwie…

– Lepiej od razu skończ z taką pracą.

– Uhm.

– Jak człowiek zacznie śmierdzieć koniem, to koniec.

– Uhm.

– Nie chciałabyś, żeby cię rodzice taką zobaczyli.

Omitsu była tak zaskoczona, że nie chciała dalej patrzeć na jakby zmartwiałą twarz Otome, więc pochyliła się, by mieć przed oczami jedynie skórę konia. Słuchała nieuważnie, przytakując, i wydawała się sobie coraz bardziej żałosna.

– Jest tu też Okura?

– Okura ma dziś wolne.

– Aha.

– Ale może zostaniesz i trochę popatrzysz?

– Nie ma na co patrzeć. Nic ciekawego.

– No tak.

– Omitsu, jak zostaniesz zabawką jakiegoś mężczyzny, nie będzie temu końca.

– …

– To już lepiej umrzeć.

– ….

– Znajdź sobie kogoś i szybko się stąd wyrwij.

– ….

– Zanim pójdę, posłucham jeszcze yagibushi.

Otome wpatrywała się w Omitsu, ale nic więcej nie przychodziło jej do głowy, dlatego uznawszy, że dość już powiedziała, odeszła szybkim krokiem. W namiocie po prawej odbywał się tradycyjny taniec o nazwie chakapoko. Kiedy Omitsu podniosła głowę, zorientowała się, że ktoś przysłuchiwał się ich rozmowie. Nie wiadomo kiedy znów pojawili się Kaszkiet i Sztywny Pas. Omitsu poczuła się jak ktoś, komu przyśniło się coś okropnego i mówi przez sen, a nagle przebudzony zdaje sobie sprawę, że cały czas przygląda mu się tłum ludzi. Usiadła wyprostowana, uśmiechając się przez łzy.

„Ale wiesz, Otome, przecież to na jedno wychodzi, czy Isaku mnie oszuka, czy nie. W końcu nie tylko on…”, myślała Omitsu, odprowadzając kobietę wzrokiem. Usiadła pewniej na koniu, pochyliła się, cofnęła biodra i piętami zachęciła konia do biegu. Otome dalej chodziła tak samo jak dawniej – niepewnie, na szeroko rozstawionych krótkich nogach, jakby siedziała na koniu. Tyłek jej zwisał, zdawało się, że za chwilę odpadnie – wyglądała okropnie. Gdyby nie narzutka haori4, nie dałoby się na nią patrzeć.

Omitsu poczuła, że łzy palą ją pod powiekami.

– Jeszcze tak niedawno jako dziecko sama jeździłam na twoim ramieniu i trzymałam się kurczowo twojej głowy. Stawałam i podnosiłam nogę. Otome, przecież sama zostałaś zabawką mężczyzny. Przecież sama się poddałaś…

Pozostałe dwie osoby dalej jeździły sobie spokojnie w kółko przed namiotem, jakby nie zauważyły przypadkowego spotkania kobiet. Omitsu wjechała między tamte dwa konie. Nie chodziło jej już o Otome. Czuła się pełna dobrej woli – jak dziecko pocieszane i tulone przez matkę, która odgoniła prześladującego je innego dzieciaka, podczas gdy to dziecko wie, że prześladowca mu dokuczał, bo samo coś spsociło, i teraz przyrzeka sobie, że już będzie grzeczne. Omitsu jakoś wstydziła się wyprostować zgięte kolana. Siedziała na koniu na oklep, czując się jak zupełnie zwyczajna kobieta. Przed nią jechała Sakurako, gwiazda woltyżerki, która specjalnie przybrała taki wymyślny pseudonim5. Wygięta do tyłu poruszała stopami jakby w rytm jakiejś piosenki.

– Przecież z Sakurako jest identycznie. Stawia się, wymierza mężczyznom policzki, wścieka się i tupie nogami, a stale kończy się na tym samym. Ona też nie poradziłaby sobie z Isaku – szeptała do siebie Omitsu, chcąc się uspokoić, ale jakoś nie mogła powstrzymać wstydu przypominającego ten, który czuje dziewczynka, gdy pierwszy raz bierze udział w pokazie w stroju woltyżerki: ma na sobie pas w zielone liście i czerwone kwiaty, fałdy wokół bioder i przy mankietach. Nagle Omitsu pochyliła się, objęła konia za szyję i ukryła twarz w grzywie. Rzeczywiście, śmierdziało koniem.

Śmierdziało. Słowa Otome ostrzegającej ją, że zacznie śmierdzieć koniem, wydały jej się trochę śmieszne. Rozbawiona podniosła nieco wzrok i jadąca przed nią imponująca Sakurako wydała jej się kimś, na kim można polegać.

– Sakura! – zawołała.

Sakurako zerknęła na nią wyniośle.

– Znasz tę kobietę? – zapytała Omitsu.

– Chyba dawniej tu pracowała?

– Tak.

– Wyglądała, jakby miała się za chwilę przewrócić i klapnąć na tyłek – powiedziała Sakurako.

– Ale czy każdemu się tak nie robi, jeśli długo jeździ konno?

– Co ty gadasz! Pewnie ma częściowy paraliż albo reumatyzm.

– Niby tak.

– Wyglądała jak żebraczka.

– Ale ja się boję, że my też tak skończymy.

– Bo masz już taki charakter.

Na piersi Sakurako błyszczał srebrny medal na łańcuszku. Dziewczyna zacisnęła pąsowe wargi tak mocno, że powstały dołeczki w zaokrąglonych policzkach, które – teraz znieruchomiałe – wyrażały dumną pewność siebie. Akurat dojechała do końca padoku po lewej stronie i zawróciła konia. W namiocie, gdzie były pokazy sztuk magicznych, uniesiono właśnie kurtynę, więc dało się zajrzeć do środka. Kobieta w stroju, którego górna część była różowa, a dolna niebieska, stała na scenie i wyciągała z butelki po piwie nieskończoną liczbę połączonych flag różnych krajów, aż na końcu ukazała się duża flaga japońska ze wschodzącym słońcem. Omitsu patrzyła, jak w trakcie tej czynności kobieta przesuwa brodę to w lewo, to w prawo, jakby te flagi liczyła. Zdawało się, że długa broda za chwilę jej odpadnie. Omitsu spróbowała parę razy poruszyć tak brodą pod osłoną końskiej grzywy i dopiero wtedy zrobiło jej się lżej na sercu. Przesunęła głowę z prawej strony szyi konia na lewą i pojechała dalej śladem Sakurako.

Im gorsza i żałośniejsza stawała się rzeczywistość w codziennym życiu Omitsu, tym więcej przybywało w nim pięknych snów. Dziewczyna nie wierzyła już, że jakiś most łączy je z rzeczywistością, ale kiedy jej przychodziła ochota, pędziła we snie po niebie na Pegazie.

Zrobiło jej się lżej na sercu.

„Sakurze nikt nie powie, że jest brzydulą. I nie chodzi tylko o twarz. Sama mówiła, że mamy inne charaktery”, powiedziała Omitsu sobie samej w marzeniach. „Co ty wygadujesz?”, wyszeptała w odpowiedzi i poczuła psotną radość dziecka, które przestało płakać. Właśnie podjeżdżała do środkowego wejścia namiotu, przy którym stał zadem do przechodzących jeden z nieosiodłanych koni i jadł siano. Odbiła się nogami i przeskoczyła na tego konia.

– Oj, co ty wyprawiasz! – zawołała zaskoczona żona właściciela.

– Proszę pani, była tu Otome.

– Wiem, że była, ale co ty tak wydziwiasz…?

Nie dało się ukryć, że Omitsu wykonała dziwną akrobację w nieodpowiedniej chwili i nieodpowiednim miejscu. W jednej chwili obudziła się z marzeń.

Zrobiła pół rundki po padoku, gdy nagle otwarto namiot i Sakurako pośpiesznie do niego wjechała, ściskając mocniej wodze. Omitsu też podgoniła konia, lekko pogwizdując. Dzieci, które robiły akrobacje na drewnianym kręgu pośrodku namiotu, rozpierzchły się jak szczury.

Isaku stał dziarsko w centrum i gwizdał. Nie tylko konie reagowały na ten dźwięk. Nawet Omitsu czuła, że bierze się w garść. Isaku gwałtownie poganiał konie, uderzając o deski podłogi długim skórzanym batem. Świst bata przyśpieszył bieg konia Sakurako. Po paru rundkach przyszedł czas na woltyżerkę. Omitsu ugięła kolana i usiadła pewniej na koniu. Dwaj mężczyźni stanęli po obu stronach toru i rozciągnęli w poprzek niego długą szeroką wstęgę o szerokości ponad pół metra. Nadjeżdżający koń musiał pod nią przejechać, a dziewczyna odbijała się, przeskakiwała nad materiałem, lądowała znów na grzbiecie konia i jechała dalej. Sakurako szybko przeskoczyła nad wstęgą. Omitsu nie miała czasu przyglądać się innym. Gdy przyszła jej kolej, nogi zaplątały się we wstęgę i lądując, musiała dotknąć rękami grzbietu konia. Porażka.

Isaku skarcił ją ostrym spojrzeniem. Bat zaczął poganiać jej konia. Za drugim razem przeleciała nad wstęgą jak we śnie, bo dwaj trzymający ją mężczyźni zauważyli, że Omitsu może zabraknąć siły w nogach, i przeciągnęli wstęgę pod jej nogami.

Nie dając Omitsu czasu na zastanowienie, koń pędził coraz szybciej, jak jastrząb pragnący schwytać w locie ptaszka. Mimo to dziewczynie udało się jakoś stanąć na jego grzbiecie i przygotować do następnego numeru.

Sakurako trzymała w obu dłoniach końce płonącej półobręczy i lekko skakała przez nią na grzbiecie konia jak przez skakankę. Przypominała jakąś boginię – piękna i dostojna, otoczona od stóp do głów świetlistym kręgiem. Omitsu też podano płonącą półobręcz. Przesuwała ją od tyłu do przodu jak skakankę i kiedy obręcz przelatywała przed twarzą, dziewczyna miała w uszach szum płomieni, a w oczach blask ognia. Dzisiaj jednak po raz pierwszy poczuła je aż w sercu – i zabrakło jej sił w dłoniach. Wypadła z rytmu, więc spróbowała jeszcze raz. Biorąc zamach od tyłu, przeciągnęła skakankę pod uniesionymi stopami, lecz koń zdawał się unosić w powietrzu niezależnie od niej. Omitsu doznała uczucia, że nie ma gdzie wylądować, i zakręciło jej się w głowie. Sakurako dalej pokazywała tę dziwną sztukę – tworzyła swoją płonącą półobręczą ogniste kręgi, które ją otaczały. Świetliste kręgi drugiej woltyżerki raziły jednak Omitsu swoimi błyskami, a stanie na grzbiecie konia, z którym nie mogła wpaść w rytm, też robiło się niebezpiecznie.

Isaku nadal gwizdał.

Serce Omitsu przepełniała chęć, żeby rzucić się na ziemię, tupać nogami i szlochać. Nie wiedziała już, czy naprawdę nie potrafi wykonać tego numeru, który robiła codziennie po kilka razy, czy po prostu nie chce jej się już skakać, czy też może cierpi na jakąś poważną chorobę. Od pewnego czasu niedobrze się czuła, a do tego dochodziło zmęczenie trzydniowym festynem z okazji święta wzywania dusz. Dziewczyna zachwiała się, płonąca półobręcz spadła i przeleciała przed oczami konia, a ona sama ciężko opadła na jego grzbiet. Przestraszone zwierzę uniosło przednie nogi i zerwało się do jeszcze szybszego biegu. Lekko otarło się bokiem o konia Sakurako.

– Dogoniłam Sakurę. Wyprzedzę ją – tylko ta myśl przemknęła Omitsu jasno przez głowę. Wierzchowce otarły się o siebie bokami, zachwiały, a gwiazda woltyżerki Sakurako spadła z konia razem ze swym świetlistym kręgiem.

(1921)

Fotografia

Fotografia (przełożyła Anna Zielińska-Elliott)

Pewien brzydki poeta – co prawda, nieuprzejmie jest określać kogoś mianem brzydkiego, ale to właśnie brzydota spowodowała, że zaczął pisać poezję – a więc ten brzydki poeta opowiedział mi kiedyś taką historię:

– Wiesz, nie lubię zdjęć i bardzo rzadko się fotografuję. Ostatni raz ktoś mi zrobił zdjęcia, kiedy się zaręczyłem cztery czy pięć lat temu. Bardzo mi zależało na tej kobiecie, nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś taką spotkał. W tych dwóch fotografiach kryły się moje najpiękniejsze wspomnienia.

Ale w zeszłym roku jakieś czasopismo skontaktowało się ze mną, informując, że chcą zamieścić moją podobiznę. Wyciąłem siebie ze zdjęcia z moją narzeczoną i jej siostrą, i wysłałem tę odciętą część do wydawnictwa. Ostatnio znów jakaś gazeta poprosiła mnie o fotografię. Wahałem się, w końcu jednak przeciąłem na połowę to drugie, ostatnie zdjęcie z narzeczoną i dałem dziennikarzowi połowę z moim wizerunkiem. Prosiłem, żeby mi koniecznie zwrócili tę fotografię, lecz wygląda na to, że chyba nie dostanę jej z powrotem. No cóż, nic na to nie poradzę.

Nic na to nie poradzę, a jednak muszę ci powiedzieć, że kiedy spojrzałem na tę połowę fotografii, na której moja narzeczona została sama, byłem bardzo zdziwiony. „Czy to naprawdę ta sama dziewczyna?” – zastanawiałem się. Chcę cię zapewnić, że dziewczyna z tego zdjęcia była naprawdę ładna i pełna uroku. Przecież miała wtedy siedemnaście lat, a do tego była zakochana. Ale wiesz co? Kiedy spojrzałem na leżące na mojej dłoni zdjęcie jej samej, odciętej ode mnie, pomyślałem sobie: „Jak to? Czyżby ona jednak była taka nijaka?”. Na tym samym zdjęciu jeszcze przed chwilą wyglądała tak pięknie. Marzenia wielu lat prysły jak bańka mydlana. Mój cenny skarb został zniszczony.

A wtedy – poeta zniżył głos – przyszło mi do głowy, że jeśli ona zobaczy w gazecie moją fotografię, na pewno pomyśli to samo. Zrobi się jej przykro, że nawet przez krótki czas była zakochana w kimś takim jak ja. I to będzie naprawdę koniec.

Ale myślę sobie też, co by było, gdyby w gazecie opublikowano nasze zdjęcie razem: ja obok niej. Nie wiem, gdzie ona teraz jest, ale gdyby zobaczyła to zdjęcie, czy przypadkiem nie pomyślałaby: „Och, on był taki…” – i czy by do mnie nie wróciła?

(1924)

Tancerka z Izu

Tancerka z Izu (przełożył Mikołaj Melanowicz)

1

Przelotny deszcz, otulający gęstwinę cedrów białą smugą, nadleciał ku mnie z potężną szybkością od podnóża gór właśnie wtedy, gdy uświadomiłem sobie, że to już niedaleko do przełęczy Amagi, ponieważ droga była stroma i kręta.

Miałem dwadzieścia lat; wędrowałem ubrany w granatowe kimono oraz spodnie hakama6, na głowie miałem szkolną czapkę, a przez ramię przewieszoną uczniowską torbę. Było to czwartego dnia od chwili wyruszenia w samotną podróż po półwyspie Izu. Pierwszą noc spędziłem w miejscowości zdrojowej Shuzenji, dwie następne – w Yugashimie, dziś natomiast wchodziłem w wysokich drewnianych chodakach w góry Amagi. Zapatrzony w jesień głębokich dolin, w nakładające się na siebie góry i dzikie lasy, szedłem pośpiesznie, pochłonięty jedną tylko nadzieją, która całkowicie wypełniała moje serce. I wtedy poczułem uderzenie wielkich ziaren deszczu. Biegłem drogą wijącą się stromo pod górę, aż wreszcie dotarłem do herbaciarni przy północnym wejściu na przełęcz. Odetchnąłem z ulgą i w tym samym momencie zamarłem w bezruchu. Nie wierzyłem własnemu szczęściu – właśnie tutaj zatrzymała się, żeby odpocząć, również grupa wędrownych artystów.

Tancerka, która dostrzegła mnie, gdy tak stałem wyprostowany, podsunęła mi poduszkę, na której wcześniej sama siedziała.

– Hm – wydobyłem z siebie tylko tyle i usiadłem. Z braku tchu – biegłem drogą pod górę – i z powodu zdumienia słowo „dziękuję” uwięzło mi w gardle.

Ponieważ siedziałem blisko tancerki, zwrócony do niej twarzą, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić; sięgnąłem więc do rękawa kimona po papierosy. Natychmiast podsunęła mi popielniczkę, która stała przed jedną z towarzyszących jej kobiet. W dalszym ciągu milczałem.

Wyglądała na jakieś siedemnaście lat. Wysoko podniesione włosy dziewczyny były upięte w dziwnie staroświecki sposób – nawet nie wiedziałem, jak się taki styl nazywa. Uczesanie pomniejszało owal jej szlachetnej twarzy, a jednak cudownie z nią harmonizowało. Wyglądała tak, jak piękności na tych obrazach z dawnych romansów, na których malowano dziewczęta o przesadnie gęstych włosach. W grupie odpoczywającej w herbaciarni znajdowała się kobieta, chyba ponad czterdziestoletnia, dwie dziewczyny i dwudziestopięcio- czy dwudziestosześcioletni mężczyzna ubrany w krótki kaftan ze znakami firmowymi gospody w ośrodku zdrojowym Nagaoka.

Widziałem ich przedtem już dwukrotnie. Pierwszy raz spotkałem tancerkę i jej współtowarzyszy podróży w pobliżu mostu Yukawa, gdy szedłem do Yugashimy, a oni – do Shuzenji. Wtedy były trzy młode kobiety, a tancerka niosła bęben. Oglądałem się za nimi i oglądałem, i myślałem o tym, że w końcu także ja zacząłem już odczuwać nastrój podróżnika. Następnie wieczorem, drugiego dnia mojego pobytu w Yugashimie, przywędrowali z występami do tej samej gospody. Siedząc na schodach, z zapartym tchem przyglądałem się dziewczynie, gdy tańczyła na drewnianej podłodze sieni. Skoro tamtego dnia byli w Shuzenji, a dziś są w Yugashimie – myślałem – jutro zapewne pójdą w kierunku ciepłych źródeł w Yugano, leżących po południowej stronie pasma Amagi. Będę więc mógł dopędzić ich w górach. Opanowany tą jedną myślą, szedłem pośpiesznie, snując takie wyobrażenia, lecz to przypadkowe spotkanie w herbaciarni było zbyt nagłe, zbyt nieoczekiwane i dlatego zupełnie straciłem głowę.

Chwilę później staruszka z herbaciarni zaprowadziła mnie do innego pokoju, niezbyt często chyba używanego, bo nawet nie miał drzwi. Zwrócony był ku dolinie – pięknej i tak głębokiej, że wzrok nie dosięgał jej dna. Dostałem gęsiej skórki, dzwoniłem zębami i drżałem na całym ciele. Starej kobiecie, która przyniosła mi herbatę, powiedziałem, że jest mi zimno.

– Pan przecież cały przemoczony. Niech pan wejdzie tutaj bliżej i wysuszy ubranie – nieomal ciągnąc za rękę, zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Pośrodku płonął ogień, więc gdy otworzyła shōji7, od razu napłynęło gorące powietrze. […] Kimono parowało; ogień był tak silny, że rozbolała mnie głowa. Staruszka wyszła, słyszałem, jak rozmawiała z artystami.

– No, no, no… To dziecko od tamtego czasu wyrosło już na taką dziewczynę! Ładne dziecko, pani szczęśliwa. A jaka jest śliczna! Dziewczęta dorastają szybko, prawda?

Minęła już chyba godzina, gdy usłyszałem, jak zbierają się do odejścia. Serce zabiło mi mocniej, nie mogłem się opanować, ale nie miałem odwagi wyjść razem z nimi. Siedziałem podenerwowany przy ogniu i myślałem o tym, że choć są nawykłe do podróży, w końcu to kobiety; bez specjalnego trudu uda mi się je dopędzić, nawet jeśli zostanę kilometr czy dwa w tyle. Gdy nie było ich już w pobliżu, moja wyobraźnia znowu ożywiła się i roztańczyła, jakby wyzwolona z krępujących ją przedtem więzów.

– Gdzie oni spędzą noc? – zapytałem starą kobietę, kiedy wróciła po odprowadzeniu gości.

– Czy ktoś może wiedzieć, gdzie się tacy zatrzymują? Jeśli znajdą kogoś, kto za nich zapłaci, to i tam przenocują. Czy pan myśli, że oni z góry znają miejsce, w którym spędzą dzisiejszą noc?

Jej słowa, pełne nieukrywanej pogardy, podsyciły moją fantazję; jeśli staruszka ma rację, to może uda mi się doprowadzić do tego, aby tancerka dzisiejszej nocy zatrzymała się w tym samym pokoju co ja. Deszcz zelżał, szczyty gór pojaśniały. Nie mogłem już dłużej czekać, choć kobieta powstrzymywała mnie, mówiąc, że za dziesięć minut niebo przejaśni się całkowicie. […]

– Proszę pana, proszę pana – wybiegła za mną stara kobieta. – Za dużo pan zostawił. Naprawdę nie mogę przyjąć.

Trzymała przed sobą moją torbę i wcale nie miała zamiaru mi jej podać, dopóki nie przyjmę reszty z pieniędzy, które jej wręczyłem. Gdy odmówiłem, szła za mną jeszcze ze sto metrów, powtarzając te same słowa.

– Naprawdę za dużo. Nic specjalnego panu nie zaofiarowałam, lecz będę pana pamiętała. Odwdzięczę się, gdy pan znowu nas odwiedzi. Proszę koniecznie do nas wstąpić. Nie zapomnę pana.

Tyle wdzięczności za jedyne pięćdziesiąt senów8 – to było zaskakujące i wzruszające, ale ponieważ chciałem jak najszybciej dopędzić tancerkę, sprawiało mi to także pewien kłopot. W końcu udało mi się zostawić staruszkę, ale dopiero przed wejściem do tunelu.

[…]

2

Droga nad przełęczą, obszyta z jednej strony pomalowanym na biało ogrodzeniem, od wyjścia z tunelu schodziła w dół zygzakiem przypominającym kształt błyskawicy. U samych stóp jakby wymodelowanego krajobrazu ujrzałem sylwetki artystów. Dopędziłem ich niebawem, bo zanim przeszedłem jakieś siedemset metrów. Nie wypadało mi tak nagle zwalniać kroku, minąłem więc kobiety z całkowitą obojętnością. Mężczyzna idący kilkanaście metrów przed nimi zobaczył mnie i się zatrzymał.

– Nieźle pan chodzi… Jak to dobrze, że się wypogodziło.

Poczułem ulgę i szedłem razem z nim. Wypytywał mnie o różne sprawy. A kiedy kobiety spostrzegły, że zaczęliśmy rozmowę, przyśpieszyły kroku i zrównały się z nami.

Mężczyzna dźwigał na plecach całkiem niemały kuferek. Czterdziestoletnia kobieta – maleńkiego pieska. Jedna z dziewcząt niosła pakunek zawinięty w chustę, a średnia – także kuferek: każda z osób była obarczona sporym bagażem. Tancerka dźwigała bęben i ramę do niego. Czterdziestoletnia kobieta z czasem zaczęła ze mną rozmawiać.

– Pan jest uczniem liceum – starsza dziewczyna szepnęła do tancerki. Gdy odwróciłem się do nich, odrzekła ze śmiechem:

– Prawda? Tyle to i ja wiem. Uczniowie i studenci przyjeżdżają często na wyspę.

Mężczyzna powiedział mi, że pochodzą z portu Habu na wyspie Ōshima. Rodzinne strony opuścili wiosną i odtąd są w podróży, ale teraz robi się już zimno, a na zimę nie są odpowiednio zaopatrzeni, dlatego też zatrzymają się w porcie Shimoda jeszcze jakieś dziesięć dni, a następnie z Itō popłyną na wyspę, do domu. Gdy usłyszałem, że pochodzą z Ōshimy, tym bardziej poetyckie wydało mi się spotkanie i jeszcze raz spojrzałem na piękne włosy tancerki. Wypytywałem o różne sprawy dotyczące tej wyspy.

– Wielu studentów przyjeżdża popływać – powiedziała tancerka do swojej towarzyszki.

Zmieszała się, gdy odwróciłem się do niej i zapytałem:

– Chyba latem?

I wydało mi się, że cicho powiedziała te słowa:

– Zimą także…

– Zimą także?

Tancerka spojrzała na swoją towarzyszkę i się roześmiała.

– Czy nawet zimą można tam pływać? – zapytałem jeszcze raz, a tancerka poczerwieniała i z miną pełną powagi lekko kiwnęła głową.

– Głupia dziewczyna – roześmiała się starsza kobieta.

Przez ponad dziesięć kilometrów, aż do Yugano, droga wiodła w dół, wzdłuż doliny rzeki Kawazu. Już za przełęczą zarówno góry, jak i niebo robiły wrażenie Południa. Ciągle rozmawiałem z mężczyzną – zaprzyjaźniliśmy się na dobre. Minęliśmy kilka większych i mniejszych osad, takich jak Haginori czy Nashimoto, i gdy pojawiły się u podnóża gór kryte strzechą dachy Yugano, powiedziałem, że chciałbym pójść razem z nimi aż do Shimody. Bardzo się ucieszył.

Gdy zatrzymaliśmy się przed tanią gospodą w Yugano, czterdziestoletnia kobieta spojrzała na mnie, jakby miała powiedzieć: „Więc tutaj się rozstajemy”. Wtedy mężczyzna wyjaśnił:

– Ten pan chce zostać z nami.

– Ach tak? „W podróży towarzysz, w życiu współczucie” – powiadają ludzie. Nawet tacy biedacy jak my mogą uczynić podróż ciekawszą. Proszę więc wejść i odpocząć z nami – powiedziała bezceremonialnie.

Weszliśmy na piętro i położyliśmy nasze bagaże. Zarówno maty na podłodze, jak i ścianki fusuma9 były stare i brudne. Tancerka przyniosła z dołu herbatę. Gdy usiadła przede mną, zaczerwieniły się jej policzki i drżały ręce, więc aby powstrzymać spadającą z tacy filiżankę, szybko postawiła ją na macie, rozlewając w tym momencie herbatę. Byłem zdumiony jej zawstydzeniem i zmieszaniem.

– Ależ nieznośna! To dziecko zaczęło już myśleć o miłości. No, no, no… – powiedziała kobieta, unosząc brwi jakby z oburzenia, i rzuciła jej ścierkę. Tancerka podniosła ją i wyraźnie zażenowana wytarła matę.

Ta niespodziewana uwaga kazała mi się zastanowić nad samym sobą. Odczułem, jak znika złudna fantazja, którą rozbudziła stara kobieta z herbaciarni. […]

Po godzinnym odpoczynku mężczyzna zaprowadził mnie do innego hoteliku zdrojowego, choć ja do tej chwili myślałem, że będę nocował razem z nimi, w tej samej taniej gospodzie. Zeszliśmy z szosy na dróżkę wysypaną żwirem, a następnie po kamiennych schodkach ze sto metrów w dół i minęliśmy most obok łaźni publicznej położonej nad brzegiem potoku. Tuż za mostem był ogród mego hoteliku.

Już się kąpałem, gdy mężczyzna wszedł do łaźni. Powiedział mi, że ma dwadzieścia cztery lata i że jego żona już dwukrotnie nie donosiła ciąży, więc nie ma dzieci. Z wyrazu twarzy i ze sposobu prowadzenia rozmowy wnioskowałem, że jest dość inteligentny. Ponieważ miał na sobie krótki kaftan ze znakami zdroju w Nagaoce, sądziłem, że pochodzi z tego miasta, i wyobrażałem sobie, że zakochał się w dziewczynie z wędrownej grupy artystów lub po prostu dla kaprysu przyłączył się do nich i pomagał w dźwiganiu bagażu.

[…] O zachodzie słońca lunął deszcz. Sylwetki gór zabieliły się i utraciły głębię, potok z minuty na minutę żółknął, mętniał i szumiał coraz głośniej. Ja zaś nie mogłem usiedzieć spokojnie, myśląc, że w taką pogodę tancerka nigdzie nie pójdzie. Kilka razy schodziłem do basenu termalnego i znowu wracałem. W pokoju panował półmrok. W ściance fusuma oddzielającej mój pokój od sąsiedniego wycięty był kwadratowy otwór, obok którego zwisała z nadproża lampa oświetlająca jednocześnie oba pokoje.

Gdzieś w dali, w potężnym szumie deszczu, rozległo się ledwie słyszalne bicie bębna. Otwarłem gwałtownie okiennice, omal nie wyrywając ich z zawiasów, i wychyliłem się za okno. Wydało mi się, że dudnienie się przybliża. Deszcz wraz z silnymi porywami wiatru bił mnie po głowie. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum, bo chciałem wiedzieć, jak i którędy się ku mnie zbliża. Chwilę później usłyszałem dźwięk samisenu10, a potem kobiecy głos, który długo kogoś nawoływał. Usłyszałem także czyjś śmiech. Zrozumiałem, że wędrowni artyści zostali zaproszeni na przyjęcie do restauracji na wprost hoteliku. Mogłem już odróżnić głosy dwóch czy trzech kobiet i trzech czy czterech mężczyzn. Miałem nadzieję, że wkrótce skończą i przyjdą tutaj. Lecz uczta dawno już chyba przekroczyła granice dobrego nastroju i wesołości, stawała się zwykłą hulanką. Piskliwy kobiecy głos od czasu do czasu przeszywał mrok niby błyskawica. Siedziałem nieruchomo, rozdrażniony i niespokojny, wpatrując się w ciemności przez otwarte okno. Gdy tylko dobiegł odgłos bębna, czułem w sercu ulgę. „Ach, ona jest na tym przyjęciu. Siedzi i uderza w bęben”. Ale gdy bicie bębna ustawało, cisza sprawiała mi ból. Staczałem się coraz bardziej, na samo dno dudniących strug deszczu.

Wreszcie przez jakiś czas dobiegały tylko bezładne krzyki – co oni tam robią? Bawią się w berka czy tańczą? I znowu zapanowała zupełna cisza. Utkwiłem wzrok w ciemnościach. Pragnąłem dojrzeć poprzez mrok sens tej ciszy. Cierpiałem w obawie, że tancerka może utracić dzisiejszej nocy swą czystość.

Zamknąłem okiennice i położyłem się, choć ciężko mi było na sercu. Wstałem i jeszcze raz zanurzyłem się w gorącej wodzie. Moje gwałtowne ruchy rozdzierały wodę i rozpryskiwały ją dokoła. Deszcz przestał padać, wzeszedł księżyc. Obmyte deszczem jesienne niebo zajaśniało srebrzystym chłodem. A gdyby tak boso pobiec do niej teraz? Nie, to na nic się nie zda. Było już po drugiej.

3

Tuż po dziewiątej następnego ranka odwiedził mnie mężczyzna. Dopiero co wstałem, więc poszedłem razem z nim się wykąpać. Wezbrany potok u stóp kąpieliska otulały ciepłe promienie słońca – nad południowym Izu zaczął się piękny, pogodny jesienny dzień. Moje udręki dzisiejszej nocy wydały mi się bardziej snem niż rzeczywistością.

– Dosyć gwarno było do późna w nocy, prawda?

– Co, słyszał pan?

– Oczywiście.

– To miejscowi. Robią dużo hałasu, a to nieprzyjemne.

Ponieważ nie przywiązywał do tego najmniejszej wagi, nie powiedziałem już nic.

– Niech pan zobaczy, przyszły się wykąpać, są tam, za rzeką. O, zdaje się, że nas spostrzegły, bo się śmieją.

Spojrzałem we wskazanym kierunku, w stronę publicznego kąpieliska za rzeką. W kłębach pary majaczyły nagie sylwetki siedmiu czy ośmiu osób. Ledwie wydało mi się, że nagle z głębi mrocznej łazienki wybiegła naga kobieta, a już w tym samym momencie na brzegu pomostu rozbieralni stała tancerka i – jakby miała zamiar wskoczyć do rzeki – wyciągnęła obie ręce przed siebie i coś wołała. Nawet nie osłoniła nagości ręcznikiem. Patrząc na jej białe ciało, na nogi smukłe niby młode drzewka paulowni, odczułem, jak przez moje serce przepływa nurt czystej wody. Odetchnąłem z ulgą i się roześmiałem. To było dziecko. Po prostu dziecko, które ot tak z radości, że nas zobaczyło, może wybiec pod promienie słońca zupełnie nagie i stać wyprostowane na czubkach palców.

Zanosiłem się wciąż śmiechem czystej i promiennej radości. W głowie mi się przejaśniło i uspokoiło, jakby wymiecione z niej zostały wszystkie nieczystości. Nie mogłem przestać się uśmiechać.

Miała zbyt bujne włosy, dlatego wyglądała na szesnaście–siedemnaście lat. Była też ubrana jak dorosła dziewczyna – i stąd moja absurdalna pomyłka.

Gdy wróciłem z mężczyzną do pokoju, po chwili przyszła starsza dziewczyna i oglądała chryzantemy w ogrodzie. Tancerka podeszła z nią do połowy mostu. Czterdziestoletnia kobieta wyszła z łaźni i patrzyła w stronę obu dziewcząt. Tancerka wzruszyła ramionami, jakby chciała dać znak, że musi wracać, bo inaczej czeka ją kara, roześmiała się i pośpiesznie zawróciła.

– Proszę nas odwiedzić – podeszła do połowy mostu i zawołała do mnie czterdziestoletnia kobieta.

– Proszę nas odwiedzić – powtórzyła za nią jak echo starsza dziewczyna i obie zawróciły do gospody. Mężczyzna pozostał w moim pokoju aż do późna.

Gdy wieczorem grałem w go z komiwojażerem zajmującym się sprzedażą wyrobów papierniczych, usłyszałem nagle odgłos bębna w ogrodzie. Chciałem wstać. […]

– Może jeszcze partyjkę, jeszcze jedną – nalegał. Zaśmiałem się wymijająco; więc w końcu zrezygnował i wyszedł.

Wędrowni artyści weszli do pokoju.

– Czy wybieracie się gdzieś tej nocy? – zapytałem.

– Niby mamy iść – mężczyzna spojrzał w stronę dziewcząt. – Ale może dziś damy spokój i trochę się tu z panem zostaniemy?

– Bardzo chętnie – powiedziały dziewczyny.

– A nie dostanie wam się za to?

– Co? A cóż z tego chodzenia, kiedy i tak nie ma klientów.

Pozostali u mnie do północy, grając w warcaby.

Tancerka odeszła, a ja byłem tak rozbudzony, że zupełnie nie mogłem zasnąć. […]

4

Następnego dnia o ósmej mieliśmy wyruszyć do Yugano. Obok łaźni publicznej kupiłem kaszkiet, a uczniowską czapkę wepchnąłem głęboko do torby i poszedłem do gospody znajdującej się przy trakcie. Drzwi na piętrze były całkowicie otwarte. […] Zatrzymałem się w korytarzu.

Tancerka leżała prawie u moich stóp, razem ze średnią z dziewcząt. Zaczerwieniła się i gwałtownie przycisnęła obie dłonie do twarzy, na której pozostał mocny makijaż z poprzedniego wieczoru. Widać było jeszcze róż na ustach i w kącikach oczu. Wzruszająca sylwetka śpiącej dziewczyny poruszyła moje serce. Nagle tancerka odwróciła się i wciąż z zakrytymi oczyma, jakby raziło ją światło, wyślizgnęła się z pościeli i usiadła przede mną na korytarzu.

– Dziękuję bardzo za wczorajszy wieczór – ukłoniła się z wdziękiem.

Stałem, nie wiedząc, jak mam się zachować.

Mężczyzna spał razem ze starszą dziewczyną. Zupełnie nie wiedziałem, że są małżeństwem.

– Bardzo pana przepraszamy. Mieliśmy wyruszyć dziś w drogę, ale wygląda na to, że będzie tu jakieś przyjęcie, więc postanowiliśmy zostać jeszcze dzień. Jeśli chce pan koniecznie dzisiaj iść, to możemy się spotkać w Shimodzie. Pan nas łatwo znajdzie, bo zazwyczaj zatrzymujemy się w gospodzie Kōshūya – powiedziała czterdziestoletnia kobieta, siadając w pościeli. Poczułem się opuszczony, odepchnięty.

– Może pan jednak zechce poczekać do jutra? – powiedział mężczyzna. – Matka mówi, żebyśmy jeszcze o dzień przedłużyli pobyt, choć ja się nie zgadzam. Dobrze jest mieć towarzysza podróży. Jutro pójdziemy wszyscy razem, dobrze?

– Proszę tak zrobić – dodała najstarsza kobieta. – Przepraszamy za to samolubstwo. Ale jutro na pewno już pójdziemy, choćby się waliło i paliło. Akurat pojutrze przypada czterdziesty dziewiąty dzień od śmierci dziecka11; już wcześniej postanowiliśmy, że właśnie w Shimodzie odprawimy modły, musimy więc zdążyć na ten dzień. Bardzo przepraszam, że zwracam się z tym do pana, ale tak nam los zrządził to spotkanie – proszę więc pojutrze pomodlić się za nie razem z nami.

Zgodziłem się pozostać jeszcze dzień i zszedłem na dół. Czekając, aż wszyscy wstaną, rozmawiałem z pracownikami w brudnym kantorze gospody; wtedy przyszedł mężczyzna i zaprosił mnie na spacer. Przez chwilę podążaliśmy szosą na południe, aż doszliśmy do pięknego mostu. Mężczyzna oparł się na balustradzie i znowu zaczął opowiadać o sobie. Przez pewien czas należał do grupy aktorów „nowej szkoły” – shimpa – w Tokio. Podobno nawet teraz jeszcze od czasu do czasu gra w sztukach teatralnych w porcie na Ōshimie. Z jednego z pakunków, które dźwigają ze sobą, wystaje koniec pochwy miecza, aby na różnych biesiadach w restauracjach czy hotelikach mógł podczas swojej wędrówki pokazywać i odtwarzać różne sceny, jeśli go o to poproszą. W kuferku znajdują się zarówno stroje teatralne, jak i przedmioty codziennego użytku: patelnia, filiżanki i tym podobne.

– Popełniłem błąd i popadłem w ruinę. Teraz mój brat w Kōfu prowadzi sprawy całej rodziny. Jestem im już niepotrzebny.

– A ja myślałem, że pan jest z Nagaoki.

– Tak? Ta starsza dziewczyna jest moją żoną. O rok młodsza od pana, ma dziewiętnaście lat. Straciła swe drugie dziecko w czasie wędrówki, nie donosiła i zmarło po tygodniu, jeszcze sama nie jest zupełnie zdrowa. A ta starsza kobieta jest matką żony. Tancerka zaś moją młodszą siostrą.

– Aha, to znaczy siostra, o której mówiłeś, że ma czternaście…

– To właśnie ona. Ciągle myślałem o tym, żeby przynajmniej siostra nie musiała wykonywać takiej pracy, lecz wiele przyczyn się na to złożyło i nie było rady.

Powiedział, że on ma na imię Eikichi, jego żona – Chiyoko, a tancerka, jego siostra – Kaoru. Tylko zatrudniona do pomocy dziewczyna o imieniu Yuriko urodziła się naprawdę na wyspie Ōshima. Eikichi stał się bardzo sentymentalny, patrzył na płynącą rzekę bliski płaczu.

W drodze powrotnej spotkaliśmy Kaoru – na twarzy nie miała już makijażu – klęczała obok drogi i gładziła po głowie psa.

– Może mnie odwiedzisz? – powiedziałem, gdy mijałem ją, idąc w stronę hotelu.

– Hm, ale sama…

– Przyjdź z bratem.

– Tak, dobrze, przyjdę.

Wkrótce do mojego pokoju wszedł Eikichi.

– A one?

– Nie mogły, matka nie pozwoliła.

Graliśmy obaj w warcaby, gdy dziewczęta pokazały się na moście i po chwili weszły z hałasem po schodach na piętro. Ukłoniły się uprzejmie jak zazwyczaj i z wahaniem usiadły w korytarzu. Pierwsza wstała Chiyoko.

– To mój pokój! No, proszę wejść i się nie krępować.

Bawiliśmy się i rozmawialiśmy chyba z godzinę, a potem dziewczęta poszły do hotelowej łaźni. Zapraszały mnie, żebym szedł razem z nimi, ale krępowałem się kąpać z trzema młodymi kobietami; powiedziałem, że pójdę później. Tancerka wróciła i powiedziała:

– Jeśli pan zaraz przyjdzie, Chiyoko mówi, że umyje panu plecy.

Do łaźni nie poszedłem – zostałem w pokoju i grałem w warcaby z tancerką. Świetnie sobie radziła. Nietrudno mi było pokonać Eikichiego, z innymi też najczęściej wygrywałem z łatwością, ale ją pokonałem z trudem. Przyjemnie było grać, ponieważ nie musiałem jej dawać forów. Byliśmy tylko we dwoje, więc początkowo z daleka wyciągała rękę i przesuwała kamienie, ale stopniowo zapominała się i nachylała nad szachownicą. Jej tak piękne, że wydawały się nierzeczywiste, czarne włosy prawie dotykały mojej piersi. Nagle się zaczerwieniła.

– Przepraszam, mama będzie na mnie krzyczeć – rzuciła ostatni kamień i wybiegła. Przed łaźnią publiczną stała matka. Chiyoko i Yuriko, gdy tylko wyszły z kąpieli, nie wstąpiły nawet do mnie, tylko uciekły do swej gospody.

Również tego dnia Eikichi od rana do wieczora siedział u mnie. Prostoduszna i uprzejma żona kierownika hoteliku wypomniała mi, że niepotrzebnie tracę pieniądze, zapraszając takich ludzi na posiłki.

Kiedy nocą poszedłem do gospody, zastałem tancerkę uczącą się pod kierunkiem matki gry na samisenie. Zobaczywszy mnie, przerwała ćwiczenie, lecz na polecenie matki znowu wzięła instrument do ręki. […]

Eikichi recytował coś na piętrze restauracji po drugiej stronie ulicy, gdzie – jak widzieliśmy – odbywała się jakaś uczta.

– Co to jest?

– To? Tekst sztuki nō.

– Tekst nō? Dziwne…

– Tak, to majster do wszystkiego, nigdy nie wiadomo, co znowu zacznie robić.

[…] Za pośrednictwem matki tancerka poprosiła, abym poczytał jej ze zbioru opowieści podróżniczych. Z pewną nadzieją w sercu wziąłem książkę do ręki. Kaoru przybliżyła się do mnie. Gdy zacząłem czytać, przysunęła się tak blisko, że nieomal dotykała twarzą mojego ramienia; z powagą na twarzy wpatrywała się we mnie z takim skupieniem, że nawet nie drgnęły jej powieki. Podobno był to jej zwyczajny sposób słuchania, gdy czytano książkę. Piękne, błyszczące, prawie czarne oczy dziewczyny były najpiękniejszym, co posiadała. Dodawały jej tyle niewysłowionego wdzięku. Jej uśmiech był uśmiechem kwiatów. Porównanie „śmiać się niby kwiat” w stosunku do niej było jak najbardziej prawdziwe.

Wkrótce przyszła po nią służąca z restauracji. Przebrała się, a wychodząc, powiedziała do mnie:

– Zaraz wrócę, proszę poczekać i przeczytać mi jeszcze dalszy ciąg.

[…] Tancerka siedziała na piętach w formalnej pozie na piętrze w restauracji i uderzała w bęben. Widzieliśmy jej zwróconą do nas sylwetkę tak blisko, jakby znajdowała się w sąsiednim pokoju. Brzmienie bębna wypełniało moje serce bogatym rytmem.

– Przy dźwiękach bębna przyjęcie nabiera życia – matka również patrzyła w tamtą stronę.

Chiyoko i Yuriko także poszły do restauracji.

Po godzinie wrócili razem, we czworo.

– Tylko tyle – tancerka z zaciśniętej dłoni wysypała do ręki matki kilka srebrnych pięćdziesięciosenowych monet. Czytałem dalszy ciąg opowieści, a oni znowu rozmawiali o dziecku, które zmarło w czasie podróży. Podobno urodziło się przeźroczyste jak woda. Nie miało nawet siły płakać, a mimo to oddychało przez tydzień.

Nie dla zaspokojenia zwykłej ciekawości i bez uczucia pogardy – bo nawet zapomniałem o tym, że należą do rodzaju ludzi pogardzanych – przywiązałem się do nich, a moja zwykła, bezpośrednia przyjaźń głęboko przeniknęła do ich serc. I nie wiadomo kiedy zapadła decyzja, że muszę ich odwiedzić na wyspie Ōshima.

– W domu dziadka będzie dobrze. Jest tam dość miejsca, a gdy dziadka przeniesiemy gdzie indziej, będzie także spokojnie, więc może pan pozostać tak długo, jak pan sobie życzy; może się pan tam uczyć – tak rozmawiali między sobą, a potem powiedzieli do mnie: – Mamy dwa małe domki, ten w górach stoi teraz pusty.

Zdecydowaliśmy ponadto, że na Nowy Rok pomogę im zorganizować przedstawienie teatralne w porcie Habu.

Z czasem zrozumiałem, że życie wędrownych artystów nie jest tak przykre i ciężkie, jak myślałem, że jest dość niefrasobliwe, a przy tym przepełnione zapachem pól i łąk. Odczułem także, że łączą ich więzy wzajemnej miłości, więzy bliskiego pokrewieństwa. Tylko Yuriko, dziewczyna zatrudniona do pomocy, siedziała milcząca i pochmurna w mojej obecności – może po prostu dlatego, że była w wieku szczególnie silnego poczucia wstydu.

Rozstałem się z nimi po północy. Dziewczęta odprowadziły mnie do wyjścia. Kaoru poprawiła drewniane chodaki, abym mógł je z łatwością włożyć, nie odwracając się tyłem do wyjścia. Wychyliła się za bramę i patrzyła na jasne niebo.

– Ach, księżyc… Jutro będziemy w Shimodzie. Bardzo się cieszę. Po odprawieniu modłów mama kupi mi nowy grzebień, a potem czeka mnie jeszcze tyle innych przyjemności. Proszę mnie zabrać do kina, dobrze?

Port Shimoda ma w sobie coś takiego, co sprawia, że artyści w czasie swych podróży po miejscowościach zdrojowych Izu i Sagami tęsknią za nim jak za domem rodzinnym.

5

Bagaże mieli te same i tak samo rozdzielone między siebie jak podczas przeprawy przez góry Amagi. […] Minęliśmy Yugano i znowu weszliśmy w góry. Stojące nad morzem słońce poranku otulało ciepłem zbocza. Patrzyliśmy na to poranne słońce. U ujścia rzeki Kawazu roztaczała się jaśniejąca plaża o tej samej nazwie.

– A tam – Ōshima!

– Wygląda na tak ogromną! Proszę koniecznie do nas przyjechać – powiedziała tancerka.

Tam, gdzie morze bliskie już było słońca, pokrywała je wiosenna mgła – chyba dlatego, że tak bardzo jasne było jesienne niebo. Stąd do Shimody mieliśmy jeszcze kilkanaście kilometrów marszu. Morze skryło się za górami. Chiyoko leniwie i powoli nuciła jakąś pieśń.

Gdy zapytano mnie, czy wybieram krótsze o dwa kilometry, ale bardziej strome przejście przez góry, czy łatwą i dłuższą drogę, oczywiście wybrałem krótszą. Biegła przez las po spadzistym zboczu, nogi ślizgały się po opadłych liściach. Mimo zadyszki wcale nie zwalniałem kroku, a przeciwnie – z jakimś na pół rozpaczliwym postanowieniem przyśpieszałem, przyciskając dłonie do kolan przy każdym kroku. Wszyscy pozostali w tyle; słyszałem tylko ich głosy dochodzące do mnie spomiędzy drzew. Jedynie tancerka, z podwiniętymi połami kimona, szła ze mną swym drobnym, szybkim krokiem. Pozostawała dwa metry za mną – ani się nie przybliżała, ani nie oddalała. Kiedy się odwracałem i mówiłem coś do niej, przystawała jakby spłoszona i odpowiadała uśmiechem. Gdy z kolei ona mówiła, ja się zatrzymywałem i czekałem na nią, ale wtedy również przystawała i nie ruszała się tak długo, jak ja tkwiłem w miejscu.

Droga stała się jeszcze bardziej stroma i kręta – znowu przyśpieszyłem, ale tancerka wspinała się gorliwie, pozostając w tej samej odległości za mną, co przedtem. W górach panowała cisza. Nie słyszałem już nawet głosów pozostałych osób.

– Gdzie jest pana dom w Tokio?

– Mieszkam w internacie.

– Ja także znam Tokio. Jeździłam tam tańczyć w okresie kwitnienia wiśni. Byłam mała i nic nie pamiętam.

– Czy ojciec żyje? Czy był pan kiedy w Kōfu? – nawiązywała po chwili rozmowę i pytała mnie o różne sprawy, mówiła na przykład, że pójdziemy do kina, jak już będziemy w Shimodzie, to znów wspominała o zmarłym dziecku.

Weszliśmy na szczyt góry. Tancerka położyła bęben na ławce ukrytej wśród uschłej trawy i wytarła chusteczką pot. Zamierzała oczyścić nogi z kurzu, ale nagle przykucnęła przede mną i zaczęła otrzepywać moje zakurzone spodnie. Cofnąłem się zaskoczony, a tancerka opadła na kolana. Pozostała tak, nisko pochylona przede mną, i dopiero gdy otrzepała mnie z przodu i z tyłu, opuściła podwinięte poły swego kimona i wstała, a ja głęboko odetchnąłem.

– Proszę usiąść, bardzo proszę – powiedziała.

[…] Po jakichś dziesięciu minutach przyszły dziewczęta i mężczyzna, matka zaś po następnych dziesięciu.

Podczas schodzenia z góry celowo zostaliśmy w tyle z Eikichim pogrążeni w rozmowie. Przeszliśmy jakieś dwieście metrów, gdy z dołu przybiegła tancerka.

– Na dole jest źródło. Mówią, żeby pan się pośpieszył, bo czekają, żeby pan mógł napić się pierwszy.

Usłyszawszy o wodzie, pobiegłem za Kaoru. Czysta woda tryskała spomiędzy skał w cieniu drzew. Wokół źródła stały kobiety.

– Proszę, niech pan pierwszy się napije. Czekałyśmy, sądząc, że nie będzie pan chciał pić po nas, wystarczy włożyć rękę, by woda zmętniała – powiedziała matka.

Piłem zimną wodę zaczerpniętą w stulone dłonie. Kobiety zwlekały z odejściem od źródła. Moczyły w wodzie małe ręczniki i ocierały pot.

U stóp góry biegła droga do Shimody; stąd widać już było dymy ognisk, w których przygotowywano węgiel drzewny. Usiedliśmy na pniu obok drogi i odpoczywaliśmy. Tancerka przysiadła na drodze i różowym grzebieniem rozczesywała psu zmierzwioną sierść.

[…] Mówiły chyba o mnie. Mówiono o mojej twarzy, lecz nie sprawiało mi to żadnej przykrości – nawet nie chciało mi się nadstawiać uszu, bo byłem tak bardzo z nimi zaprzyjaźniony i zżyty. Głosy cichły, a potem znowu dobiegły słowa tancerki.

– To dobry człowiek, prawda?

– Tak, wygląda na to.

– Naprawdę miły i dobry. To dobrze, że jest dobry.

Słowa dziewczyny brzmiały bezpośrednio i otwarcie, tak jakby po dziecinnemu mówiła po prostu, co czuje. Nawet ja sam mogłem poczuć się taki, jak mnie nazwała. Świeżym spojrzeniem ogarnąłem jasne góry. Aż zabolało pod powiekami. W dwudziestym roku życia wielokrotnie bez emocji rozmyślałem nad sobą i uważałem, że jako sierota mam spaczony charakter; nie mogąc już dłużej znieść bolesnej melancholii, wyruszyłem samotnie w podróż po półwyspie Izu. Byłem jej niewymownie wdzięczny za te słowa, które dowodziły, że ludzie widzą mnie jako dobrego człowieka. Góry stawały się coraz jaśniejsze – zbliżaliśmy się już do morza i do Shimody. Wymachując bambusowym kijem, ścinałem czubki jesiennych traw.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Świątynia Yasukuni – świątynia shintoistyczna założona w 1869 roku dla upamiętnienia poległych w wojnie domowej (1868–1869), w której wyniku cesarz odzyskał władzę po wiekach faktycznej władzy szogunatu. Świątynia początkowo nosiła nazwę Tōkyō Shōkonsha (dosł. „tokijska świątynia wzywania dusz”). Odbywało się tam święto upamiętniające poległych bohaterów (dosł. „święto wzywania dusz”), któremu towarzyszył festyn. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy). [wróć]

Yagibushi – skoczna piosenka ludowa i taniec wykonywane zwykle z parasolkami z towarzyszeniem fletu i bębna. W tym opowiadaniu autor używa terminu bardziej ogólnie, dla określenia tańców i pieśni w tym stylu. [wróć]

Taishō – okres w dziejach Japonii, trwający w latach 1912–1926. [wróć]

Haori – krótki płaszcz, narzutka na kimono. [wróć]

Sakura – wiśnia; pseudonim bohaterki kojarzy się z wiśniami kwitnącymi wiosną. [wróć]

Hakama – bardzo szerokie spodnie wyglądające jak długa spódnica; część tradycyjnego formalnego stroju mężczyzny. [wróć]

Shōji – rodzaj parawanu w drewnianej ramie oklejonej cienkim, przepuszczającym światło papierem; pełni fukcję ścianki działowej lub służy jako przesuwne drzwi prowadzące na korytarz z oknami. [wróć]

Sen – grosz; sto senów składało się na jednego jena. [wróć]

Fusuma – przesuwane drzwi lub ścianki w mieszkaniu japońskim; rodzaj przepierzenia. [wróć]

Samisen (lub shamisen) – tradycyjny trzystrunowy instrument muzyczny. [wróć]

Tyle trwa zwyczajowy okres żałoby w buddyzmie. Przez siedem tygodni co tydzień osądza się w niebie, czy dusza może iść do Czystej Ziemi (buddyjskiego raju), a w 49. dniu odbywa się ostateczny sąd. [wróć]

Tytuł oryginału: 伊豆の踊子Izu no odoriko

Okładkę i kartę tytułową projektował: Kamil Rekosz Redaktor prowadzący: Anna Rucińska Redaktor: Agnieszka Fedorowicz Korektor: Małgorzata Poździk

Wydanie I elektroniczne

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl

© Copyright for the Polish translation by Mikołaj Melanowicz, 1968, 1969, 1986, 2023 © Copyright for the Polish translation by Anna Zielińska-Elliott, 2023\ © Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2023

ISBN 978-83-07-03588-8