Meijin - mistrz go - Kawabata Yasunari - ebook + książka

Meijin - mistrz go ebook

Kawabata Yasunari

0,0
35,70 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kanwą powieści Meijin – mistrz go (1954) jest rozegrana w czasie sześciu miesięcy 1938 roku pożegnalna partia gry go pomiędzy dwudziestym pierwszym Honinbō – szanowanym i niepokonanym dotychczas mistrzem Shūsai, a młodszym i utalentowanym pretendentem do tytułu Ōtake. Pełen napięcia pojedynek, który odbywają w gustownych salach pensjonatów położonych wśród pięknej przyrody, toczy się wedle odwiecznego ceremoniału i uświęconych tradycją zasad, podlegających jednak nieuchronnej ewolucji. Narastająca rywalizacja, odgadywanie strategii i kolejnych posunięć przeciwnika pochłaniają uwagę nie tylko zawodników, ale też zgromadzonych członków ich rodzin, asystentów, sędziów, a dzięki relacjom prasowym również czytelników tokijskiej gazety.

Z pozoru tylko kronikarsko opisana historia pożegnalnej rozgrywki starego mistrza go jest w istocie metaforą życia, opowieścią o konflikcie pokoleń i wypieraniu tradycji przez nowoczesność.

Proza Yasunariego Kawabaty (18991972), oszczędna i elegancka, w której autor utrwalił pejzaż, kulturę i ducha swojej dawnej Japonii, spotkała się ze światowym uznaniem.  W 1968 roku Kawabata, jako pierwszy Japończyk, otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, a jego utwory zostały przetłumaczone na wiele języków. Powieścią Meijin – mistrz go rozpoczynamy w Czytelniku serię dzieł tego wybitnego pisarza.

 

W nowej serii dzieł Yasunariego Kawabaty ukażą się:

Tancerka z Izu. Opowiadania

Piękno i smutek

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 199

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



MOTTO

Mojemu Mistrzowi, Profesorowi Wiesławowi Kotańskiemu, ten przekład dedykuję.

Tłumacz

1

Mistrz Shūsai, dwudziesty pierwszy Honinbō1, zmarł nad ranem osiemnastego stycznia 1940 roku w ryokanie2 Uroko-ya w Atami. Miał sześćdziesiąt siedem lat.

Osiemnasty stycznia, rocznica jego śmierci, to w Atami data łatwa do zapamiętania. Co roku siedemnastego stycznia, w nawiązaniu do owej sławnej kwestii: „Księżyc nad nami, tej nocy tego miesiąca”, którą Kan’ichi, bohater Demona złota3, wypowiada w scenie rozstania z ukochaną nad brzegiem morza w Atami, obchodzi się w tym mieście Festiwal Kōyō4. Mistrz umarł dzień po uroczystościach. Dorocznym obchodom tego lokalnego święta zawsze towarzyszą liczne wydarzenia literackie, ale tego roku, kiedy zmarł Shūsai, miały one szczególny rozmach. Oddano cześć nie tylko Kōyō Ozakiemu, lecz również Chogyū Takayamie5 i Shōyō Tsubouchiemu6, nieżyjącym autorom, których wiele łączyło z Atami. Ponadto władze miejskie uhonorowały Toshihiko Takedę7, Jirō Osaragiego8 i Fusao Hayashiego9, trzech pisarzy, którzy zasłużyli się dla miasta, pisząc o nim w wydanych w poprzednim roku utworach. Przebywałem w Atami, uczestniczyłem więc w tych wydarzeniach.

Siedemnastego wieczorem burmistrz wydał przyjęcie w Juraku, zajeździe, w którym się zatrzymałem. Osiemnastego o świcie obudził mnie telefon z wiadomością, że Mistrz zmarł. Natychmiast udałem się do Uroko-ya, aby pokłonić się zmarłemu. Wróciłem do zajazdu na śniadanie, po czym wraz z pisarzami i przedstawicielami władz miejskich poszedłem złożyć kwiaty na grobie Shōyō. Przeszliśmy do Ogrodu Śliw na kolejny oficjalny bankiet, wydany w restauracji Bushōan, z którego wykradłem się, aby wrócić jeszcze raz do Uroko-ya, sfotografować twarz zmarłego i odprowadzić wzrokiem ciało Mistrza, gdy po chwili zabrano je w drogę powrotną do Tokio.

Mistrz przyjechał do Atami piętnastego, a osiemnastego już nie żył. Przyjechał jak gdyby po to, by umrzeć. Szesnastego odwiedziłem go w jego pokoju, gdzie rozegraliśmy dwie partie shōgi10. Pod wieczór, niedługo po moim wyjściu, nagle poczuł się gorzej. Był to zatem ostatni raz, kiedy Mistrz zagrał w swoje ulubione shōgi. Tak się więc złożyło, że byłem nie tylko sprawozdawcą pożegnalnej partii go Mistrza Shūsaia, ale również jego ostatnim partnerem szachowym i ja też zrobiłem mu ostatnie zdjęcie, zdjęcie pośmiertne.

Poznaliśmy się z Mistrzem, kiedy redakcja „Tokyo Nichinichi” (dziś gazeta „Mainichi”) wysłała mnie jako sprawozdawcę do obsługi prasowej partii go, którą miał zakończyć swoją karierę. Nawet jak na wydarzenie pod auspicjami wielkiego koncernu prasowego towarzyszyła jej niebywała oprawa. Partia rozpoczęła się dwudziestego szóstego czerwca 1938 roku w pomieszczeniach Kōyō-kan w parku Shiba w Tokio, a zakończyła czwartego grudnia w zajeździe Dankōen w mieście Itō. Rozegranie jednej partii zajęło blisko pół roku. Złożyło się na nią czternaście sesji. Moje sprawozdania z tego pojedynku ukazywały się w gazecie w sześćdziesięciu czterech odcinkach11. Ponieważ Mistrz się rozchorował, w spotkaniu nastąpiła niemal trzymiesięczna przerwa, która trwała mniej więcej od połowy sierpnia do połowy listopada. Choroba była poważna, co uczyniło pojedynek bardziej dramatycznym. Partia ta, można rzec, odebrała Mistrzowi życie. Nigdy już nie wrócił do zdrowia, a nieco ponad rok później zmarł.

2

Pożegnalna partia Mistrza zakończyła się, mówiąc dokładnie, o czternastej czterdzieści dwie czwartego grudnia 1938 roku. Ostatni, 237 ruch12 wykonały Czarne. Kiedy Mistrz bez słowa wypełnił neutralne punkty dame, Onoda, 6. dan, jeden z członków zespołu sędziowskiego z wielką pokorą i rewerencją upewnił się:

– To będzie wygrana pięcioma punktami, prawda?

Spytał tak zapewne przez wzgląd na Mistrza, pragnąc oszczędzić mu przykrości końcowego porządkowania kamieni w sytuacji, kiedy jego przegrana pięcioma punktami była oczywista.

– Tak, pięć punktów – wyszeptał Mistrz i uniósł opuchnięte powieki. Najwyraźniej nie zamierzał nawet zdejmować kamieni.

Nikt z osób towarzyszących, które tłumnie zebrały się w sali, gdzie toczyła się gra, nie mógł wydobyć z siebie słowa. Jakby dla rozładowania ciężkiej atmosfery Mistrz cicho powiedział:

– Gdybym nie poszedł wtedy do szpitala, to już w sierpniu byłoby po wszystkim, tam, w Hakone.

Zapytał, ile czasu zabrała gra.

– Białe – dziewiętnaście godzin i pięćdziesiąt siedem minut… Jeszcze trzy minuty i byłaby dokładnie połowa13 – odpowiedział młody zawodnik go protokołujący spotkanie. – Czarne wykorzystały trzydzieści cztery godziny i dziewiętnaście minut…

Zwykle w partiach go rozgrywanych między graczami wysokiej rangi przysługuje dziesięciogodzinny limit, ale w tym jednym przypadku wyjątkowo wydłużono go aż czterokrotnie. Trzydzieści cztery godziny wykorzystane przez Czarne to był jednak nie lada wyczyn, rekord, do którego prawdopodobnie nikt się nawet nie zbliżył, odkąd wprowadzono do go ograniczenie czasu.

Dochodziła trzecia po południu, kiedy gra dobiegła końca, pokojówka wniosła więc podwieczorek. Wszyscy, milcząc, wpatrywali się w planszę.

– Może miseczkę o-shiruko14? – zachęcał Mistrz swego przeciwnika Ōtake, 7. dana. Młody zawodnik siedział nieporuszony, z pochyloną głową, nie odezwawszy się słowem od momentu, gdy po zakończeniu partii z należnym Mistrzowi szacunkiem podziękował za grę. Jego dłonie, zgodnie z nakazami etykiety, spoczywały równo na kolanach, a twarz, zwykle blada, teraz była niemal sina.

Ośmielony przez Mistrza, który zaczął zdejmować z planszy kamienie, młody zawodnik także zaczął zbierać czarne kamienie do pojemniczka. Mistrz, jak zwykł to robić, szybko podniósł się z miejsca i jakby nigdy nic opuścił salę. Nie powiedział ani słowa na temat dopiero co zakończonej partii. Młody gracz, rzecz jasna, także powstrzymał się od uwag. Gdyby przegrał, z pewnością miałby coś do powiedzenia.

Wróciłem do pokoju i wyjrzałem przez okno. Na wprost po drugiej stronie ogrodu siedział samotnie na ławce Ōtake, który niepostrzeżenie przebrał się w ciepłe pikowane kimono. Ręce miał mocno splecione na piersi. Blada twarz pochylona była ku ziemi. Zbliżał się pochmurny, późnojesienny wieczór. Na tle rozległego, przenikniętego chłodem ogrodu widziałem jego sylwetkę – siedział zatopiony w myślach. Rozsunąłem przeszklone drzwi na werandę.

– Panie Ōtake! – zawołałem. – Panie Ōtake!

Odwrócił się i spojrzał prawie ze złością w moją stronę. Być może płakał.

Oderwałem od niego wzrok i wróciłem do pokoju. Weszła żona Mistrza.

– Pragnę bardzo serdecznie podziękować. Tyle pan dla nas zrobił przez te długie miesiące…

Kiedy, po krótkiej wymianie grzeczności, spojrzałem na ogród, Ōtake już tam nie było. Po chwili pojawił się znowu, tym razem przebrany w oficjalny strój z wyhaftowanym herbem rodowym, i wraz z żoną ruszył w obchód z ceremonialnymi podziękowaniami. Złożył wizytę Mistrzowi, podziękował przedstawicielom organizatorów, odwiedził również mnie.

Ja sam udałem się do pokoju Mistrza i oddałem mu pozdrowienie.

3

Następnego dnia, zaraz po rozstrzygnięciu trwającej pół roku gry, wszystkie osoby towarzyszące rozjechały się pospiesznie do domów. Było to akurat w przeddzień pierwszej, próbnej jazdy kolei linii Itō.

Uruchomienie nowego połączenia przypadło na okres świąteczny – pożegnania starego i powitania nowego roku. Nadmorskie uzdrowisko Itō tętniło gwarem przygotowań do zbliżającego się sezonu, główna ulica ustrojona była świątecznymi dekoracjami. Podobnie jak zawodnicy, ja również byłem zamknięty, „zapuszkowany”, jak mawiano, w zajeździe, odizolowany od świata na czas rozgrywanej partii. Gdy znalazłem się w powrotnym autobusie, tumult rozbudowującego się miasteczka z barwnymi dekoracjami, świeżo rozkopaną ziemią wzdłuż drogi prowadzonej obok nowego budynku stacyjnego, domami wznoszonymi naprędce, byle jak – dał mi odczuć życie otaczającego świata.

Autobus opuścił Itō, jechaliśmy szosą wzdłuż wybrzeża. Kobiety niosły na plecach wiązki chrustu. Niektóre trzymały w rękach białolistną paproć urajiro do noworocznych dekoracji, inne przywiązały ją sobie do chrustu. Zatęskniłem nagle za ludźmi. Czułem się tak, jakbym po długiej wędrówce przekroczył górski grzbiet i ujrzał dym unoszący się nad wioską. Łaknąłem tej powszedniej krzątaniny towarzyszącej przygotowaniom do noworocznych uroczystości. Miałem wrażenie, że wydostałem się na wolność z dziwnego, nienaturalnego świata. Kobiety zebrały zapewne opał i spieszą do domów, by zdążyć na kolację. Nie wiadomo, gdzie skryło się słońce, morze świeciło tępym, rozproszonym światłem. Za moment w zimowym pejzażu miał zapaść zmrok.

W autobusie wciąż myślałem o Shūsaiu. Może właśnie dlatego ciągnęło mnie do ludzi, że przepełniały mnie uczucia i myśli związane z Mistrzem. Wszystkie osoby z obsługi wielkiego pojedynku już wyjechały i tylko Mistrz z małżonką pozostali sami w zajeździe w Itō.

Zdawać by się mogło, że „niepokonany Mistrz”, po przegraniu ostatniej partii swego życia, będzie ostatnią osobą, która chciałaby pozostać tam, gdzie odbył się pojedynek. Po trudach długotrwałej partii i walce z chorobą najlepszym, co mógł zrobić, aby odzyskać siły, byłaby zmiana otoczenia. Mistrz tymczasem zdawał się w ogóle o to nie dbać. Wszyscy, zarówno organizatorzy, jak i ja, sprawozdawca wydarzenia, mieliśmy już absolutnie dość tego miejsca i czym prędzej rzuciliśmy się do ucieczki. Tymczasem on jeden tylko, przegrany Mistrz, pozostał. Może nadal tak siedzi, jak zwykle lekko roztargniony, jak gdyby nic się nie wydarzyło, pozostawiając bujnej wyobraźni obserwatorów spekulowanie na temat jego rzekomego przygnębienia czy apatii.

Jego przeciwnik Ōtake, 7. dan, wyjechał jako jeden z pierwszych. Miał, w przeciwieństwie do Mistrza, gwarny, pełen życia dom.

Jeśli dobrze pamiętam, dwa albo trzy lata po wielkim pojedynku otrzymałem list od żony Ōtake, w którym zawiadamiała mnie, że rodzina powiększyła im się do szesnastu osób. Zapragnąłem odwiedzić ich dom. Miałem nadzieję poznać tę wielką rodzinę, a dzięki temu również charakter gracza i jego styl bycia. Kiedy w jakiś czas potem zmarł ojciec Ōtake i rodzina zmniejszyła się do piętnastu osób, pojechałem ich odwiedzić, aby złożyć kondolencje. Kondolencje były już, prawdę mówiąc, bardzo spóźnione, ponieważ uroczystości pogrzebowe odbyły się miesiąc wcześniej. Była to moja pierwsza wizyta, a w dodatku gospodarza akurat nie było w domu. Pod jego nieobecność żona, z ujmującą serdecznością, zaprosiła mnie do salonu. Po oddaniu ukłonu i wygłoszeniu powitalnych grzeczności stanęła w drzwiach i głośno wydała komuś polecenie.

– Hej, proszę tu wszystkich zwołać.

Rozległ się tupot biegnących stóp i po chwili w salonie zjawiło się czworo lub pięcioro młodych ludzi. Karnie ustawili się w szeregu w pozycji na baczność. Mieli od dwunastu do dwudziestu lat i najwidoczniej wszyscy byli mieszkającymi w domu nauczyciela uczniami15. Była wśród nich grubiutka, wyrośnięta dziewczynka o rumianych policzkach.

Gospodyni przedstawiła mnie.

– A teraz proszę się grzecznie przywitać z panem redaktorem.

Uczniowie, jak na komendę, skinęli głowami. Jaki ciepły dom, pomyślałem. Wychodzi im to tak naturalnie, bez wymuszonej sztuczności. Natychmiast opuścili salon i znowu rozległ się hałas rozbiegającej się po domu czeredy. Zachęcony przez panią Ōtake udałem się na piętro, gdzie jeden z uczniów rozegrał ze mną partię treningową. Gospodyni wnosiła coraz to nowe smakołyki, aż zasiedziałem się ponad miarę. Kiedy pisała o szesnastoosobowej rodzinie, miała zapewne na myśli również i uczniów. Ōtake był jedynym w pokoleniu młodych graczy, który miał u siebie na stancji aż czworo lub nawet pięcioro wychowanków. Z jednej strony oznaczało to jego dużą popularność i wskazywało na wysokie dochody, z drugiej wyrażało się w tym również jego rodzinne usposobienie i przywiązanie do dzieci.

Nawet wówczas, kiedy jako partner pożegnalnej partii Mistrza z konieczności przebywał w izolacji, w owej swoistej „puszce”, każdego wieczoru po zakończonej sesji wycofywał się do swojego pokoju i natychmiast telefonował do żony.

– Dziś sensei był taki łaskawy, że doszliśmy do takiego a takiego ruchu. – Jego relacje były niesłychanie lakoniczne i ograniczały się do podania ostatniego ruchu w grze. Powstrzymywał się od jakichkolwiek aluzji do sytuacji na planszy. Kiedy zdarzało mi się słyszeć zza ściany jego rozmowę przez telefon, nie mogłem oprzeć się sympatii do młodego zawodnika.

4

W pierwszym dniu, podczas uroczystego rozpoczęcia partii, które odbyło się w lokalu Kōyō-kan w Shiba, Czarne i Białe wykonały po jednym ruchu, a następnego dnia, po zaledwie dwunastu posunięciach każdego z graczy, spotkanie przeniesiono do Hakone. Mistrz, Ōtake oraz cała ekipa organizatorów i obsługi wyruszyli razem. Rozgościliśmy się w ryokanie Taiseikan w Dōgashimie. Gra jeszcze się na dobre nie rozkręciła i nic nie zapowiadało nieporozumień między rywalami. Mistrz odprężał się, popijając na dobranoc z napoczętej butelki sake, i snuł jakąś opowieść, żywo przy tym gestykulując.

W przestronnym holu, do którego nas najpierw wprowadzono, stał duży stół, który robił wrażenie krytego laką w stylu typowym dla Tsugaru16. Rozmowa zeszła na wyroby z laki.

– A wiecie – odezwał się Mistrz. – Widziałem kiedyś goban17 cały z laki. Nie ot po prostu kryty laką, lecz cały, do samego rdzenia, z utwardzonej laki. Zrobił go, ponoć dla własnej przyjemności, pewien rzemieślnik z prefektury Aomori, specjalista od wyrobów z laki. Zajęło mu to dwadzieścia pięć lat. No i tyle pewnie musiało mu zająć, skoro malował, później czekał, aż wyschnie, i nanosił następną warstwę, i tak w kółko wiele, wiele razy. Pojemniki i czarki na kamienie również były z laki. Pokazał to swoje dzieło na wystawie wyrobów rękodzielniczych i wycenił na pięć tysięcy jenów. Nie znalazł jednak nabywcy, obniżył więc ostatecznie cenę do trzech tysięcy i oddał w komis Związkowi Go. No, ale wiecie, jak to jest. Był ten stół ciężki, jak nie wiem co. Na pewno cięższy ode mnie. Musiał ważyć z pięćdziesiąt kilogramów.

Rzucił okiem na Ōtake.

– A tyś chyba znowu przytył, co?

– Ważę pewnie jakieś sześćdziesiąt kilo…

– No, no. To dwa razy więcej niż ja. A nie masz nawet połowy moich lat…

– Skończyłem właśnie trzydzieści, sensei. Okropność, już trzydziestka… Kiedy chodziłem do senseia na naukę, byłem chudy jak patyk.

Ōtake wrócił myślami do młodych lat.

– Kiedy terminowałem pod okiem senseia, często chorowałem, a pańska małżonka troskliwie się mną opiekowała.

Od rodzinnych stron żony Ōtake, wsi w pobliżu gorących źródeł w rejonie Shinshū, rozmowa zeszła na sprawy domowe. Ōtake ożenił się w wieku dwudziestu trzech lat, kiedy osiągnął piąty dan. Mieli troje dzieci. Łącznie z trojgiem uczniów na stancji stanowili dziesięcioosobową rodzinę. Najstarsza, sześcioletnia córka, mówił, nauczyła się go, przyglądając się, jak grają inni.

– Nie tak dawno zagrałem z nią, dając jej handicap18 dziewięciu kamieni. Nawet zachowałem gdzieś zapis tej partii.

– Proszę, proszę, niezwykłe – powiedział Mistrz.

– A młodsza orientuje się już nawet, na czym polega atari19. Za wcześnie, by mówić, czy mają talent, ale kto wie, może coś z nich wyrośnie…

Obecni przy tej rozmowie czuli się nieco skonsternowani i nie bardzo wiedzieli, jak zareagować. Oto znakomitość w świecie go grywa ze swoimi córkami, cztero- i sześcioletnią, i najzupełniej serio mówi o tym, że jeśli wykażą talent, zechce je skierować na drogę kariery zawodowych graczy, jak on sam.

Powiada się, to prawda, że w go talent objawia się około dziesiątego roku życia i jeżeli się za młodu nie weźmie do nauki, marnuje się. Mimo wszystko jednak jego słowa mnie uderzyły. Czy świadczyły może o jego młodym wieku, trzydziestolatka, który był bez reszty oddany grze go, ale nie zaznał jeszcze z tego powodu cierpień. Tak, z pewnością ma ciepły, szczęśliwy dom – pomyślałem.

Mistrz zaczął mówić o swoim domu położonym w dzielnicy Setagaya. Dom stał na osiemsetmetrowej działce, ale ponieważ ponad jedną trzecią powierzchni zajmował sam budynek, ogród był raczej nieduży. Dlatego chcieliby go sprzedać i przenieść się gdzieś, gdzie mieliby choć odrobinę większy ogród. Cała jego rodzina to on i stojąca obok niego żona. Mieszkali we dwoje, nie przyjmował już uczniów na naukę.

5

Kiedy Mistrz opuścił szpital Świętego Łukasza, partia, zawieszona na trzy miesiące, została wznowiona w Dankōen w Itō. Pierwszego dnia gra posunęła się zaledwie o pięć ruchów od Czarnych 101 do Czarnych 105, po czym okazało się, że strony nie mogą dojść do porozumienia co do terminu następnej sesji. Ōtake nie zgodził się na zmianę warunków gry, którą powołując się na stan zdrowia, zaproponował Mistrz, i oświadczył, że zerwie partię. Sytuacja uległa dalszemu zagmatwaniu, stała się jeszcze trudniejsza do rozwiązania, niż to miało miejsce w Hakone.

Zarówno gracze, jak i obsługa pozostawali zamknięci w pensjonacie. Dni, w ciężkiej atmosferze, mijały bezczynnie. Dla odprężenia Mistrz udał się któregoś dnia na przejażdżkę do Kawany. To, że sam wyszedł z takim pomysłem, zaskoczyło wszystkich, ponieważ nie lubił podróżować. Towarzyszyliśmy Mistrzowi w trójkę – Murashima, 5. dan, jego wychowanek, odpowiedzialna za protokołowanie spotkania dziewczyna, także grająca zawodowo w go, oraz ja.

Mistrz, mam wrażenie, musiał czuć się jednak trochę nieswój, kiedy z braku ciekawszych zajęć wysiadywał na sofie w przestronnym holu hotelu Kawana Kankō, popijając czarną herbatę z filiżanki. Przeszklona owalna ściana hotelowego holu wychodziła na ogród. Przypominało to obserwatorium albo solarium. Po obu stronach rozległego trawnika biegły dwa tory do mini golfa – jeden nosił nazwę „Fuji”, drugi – „Ōshima”. Tuż za ogrodem i torami golfowymi było morze.

Od dawna lubiłem jasny, otwarty krajobraz widoczny od strony Kawany, toteż zależało mi na tym, aby Mistrz, który był w nie najlepszym nastroju, zobaczył go, a teraz ciekaw byłem jego reakcji. Siedział jakby nieobecny i nic nie wskazywało, że dostrzegał jakiś widok. Nie zwracał też uwagi na innych gości hotelowych. Wyraz twarzy miał nieprzenikniony i nie powiedział słowa ani na temat pejzażu, ani pensjonatu. Jego żona, jak zwykle w podobnych sytuacjach, postanowiła więc go zastąpić i zaczęła wychwalać widok, wzrokiem szukając potwierdzenia u męża. Ten jednak ani nie oponował, ani nie potwierdzał.

Chciałem, by wyszedł na słońce, zaproponowałem więc spacer po ogrodzie. I znów żona przyszła mi z pomocą.

– Tak, koniecznie – trochę przez wzgląd na mnie, jak sądzę, zaczęła go zachęcać. – Chodźmy koniecznie, bez obawy, jest cieplutko. Na pewno dobrze ci to zrobi. – Mistrz nawet tak bardzo się nie opierał.

Był to jeden z tych łagodnych późnojesiennych dni, kiedy w oddali widać wyspę Ōshima spowitą we mgle. Nad ciepłym, spokojnym morzem szybowały kanie. Rząd sosen po przeciwnej stronie trawnika ujmował widok morza w naturalną ramę zieleni. Pomiędzy trawnikiem a linią plaży można było tu i ówdzie dostrzec kilka par nowożeńców. Może to ta świetlistość i bezmiar otaczającego pejzażu sprawiały, że w ogóle nie zdradzali typowej dla młodych par męczącej niezręczności. Z oddalenia, na tle morza i sosen, kimona panien młodych nabierały intensywniejszych barw, dodając ich właścicielkom aury radosnej świeżości. Do tego uzdrowiska przyjeżdżali nowożeńcy z raczej zasobnych domów. Trochę z niechęcią, może z odrobiną zawiści rzuciłem w stronę Mistrza:

– To młode pary w podróży poślubnej.

– Ależ muszą się nudzić! – mruknął.

Wielokrotnie przypominała mi się później ta jego beznamiętna uwaga.

Miałem ochotę przejść się po trawniku, usiąść na trawie, ale Mistrz stał nieruchomo w jednym miejscu, więc musiałem, chcąc nie chcąc, stać razem z nim.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Honinbō – pierwotnie nazwa mnisiej celi w pagodzie na terenie świątyni Jakkōji w Kioto. Na przełomie XVI i XVII wieku przebywał tam kapłan buddyjski Nikkai (który później przyjął buddyjskie imię Sansa), uważany za najlepszego gracza go w swojej epoce. Był założycielem szkoły go, nazwanej Honinbō, której rozkwit przypadł na okres Edo (1603–1868). Tytuł Honinbō, przynależny przełożonemu szkoły był przekazywany przez niego wybranej osobie aż do XX wieku. Ostatni jego posiadacz, bohater powieści Kawabaty Shūsai, po zakończeniu kariery zawodniczej w 1939 r. przekazał go do dyspozycji Japońskiemu Stowarzyszeniu Go. Obecnie o tytuł Honinbō zawodnicy walczą w wielkim turnieju, organizowanym pod patronatem japońskiego koncernu prasowego Mainichi. [wróć]

Ryokan – gospoda, zajazd, pensjonat w japońskim stylu. [wróć]

Demon złota – Konjiki yasha, nieukończona powieść Kōyō Ozakiego, drukowana w odcinkach od 1897 do 1903 r. Cieszyła się ogromną popularnością wśród współczesnych i doczekała się licznych adaptacji teatralnych i filmowych. Scena, o której mowa – rozstanie bohatera powieści z ukochaną – rozgrywa się na brzegu morza w Atami. [wróć]

Kōyō Ozaki, właśc. imię Tokutarō (1868–1903) – popularny powieściopisarz, autor wielu znakomitych i poczytnych utworów, ważna, ciesząca się autorytetem postać życia intelektualnego epoki Meiji. [wróć]

Chogyū Takayama, właśc. Rinjirō Saitō (1871–1902) – krytyk literacki, eseista, pisarz; jego poglądy i fascynacje miały wpływ na kształtowanie się postaw i upodobań jemu współczesnych. [wróć]

Shōyō Tsubouchi (1859–1935) – krytyk, dramatopisarz, tłumacz (przełożył na japoński m.in. wszystkie dzieła Szekspira); wielka postać życia umysłowego i artystycznego Japonii czasów przełomu cywilizacyjnego okresu Meiji; aktywny uczestnik ruchu na rzecz odnowy rodzimej literatury i teatru. [wróć]

Toshihiko Takeda (1891–1961) – autor dramatów i popularnych powieści. [wróć]

Jirō Osaragi, właśc. Kiyohiko Nojiri (1897–1973) – popularny powieściopisarz. [wróć]

Fusao Hayashi, właśc. Toshio Gotō (1903–1975) – pisarz, krytyk literacki; za młodu uczestnik ruchu literackiego sympatyzującego z marksizmem; w latach trzydziestych więziony za przekonania polityczne, później krańcowo zmienił poglądy i głosił idee ultranacjonalistyczne. [wróć]

Shōgi – odmiana szachów popularna w Japonii i innych krajach Azji Wschodniej. W XV i XVI wieku gra uważana była w Japonii za rozwijającą zmysł strategiczny i cieszyła się dużą popularnością wśród wojowników. [wróć]

W innych miejscach autor wspomina o 66 lub 67 sprawozdaniach, co wynika stąd, iż powieść ukazywała się początkowo w odcinkach i pojawiające się niekonsekwencje nie zostały usunięte w wydaniu książkowym. [wróć]

Ostatni ruch – tedomari, wykonywany przez Czarne, którymi gra przeciwnik Mistrza. [wróć]

Mowa o połowie przyznanego zawodnikom limitu czasu. [wróć]

O-shiruko – słodka, gęsta i kaloryczna zupa z czerwonej fasoli z dodatkiem smażonego ciasta ryżowego o-mochi. [wróć]

Uczniowie – uchideshi, w kręgach kultywujących tradycyjne rzemiosła i sztuki adepci przebywający i terminujący w domach swoich nauczycieli pod ich kierunkiem i opieką. [wróć]

Tsugaru – rejon Japonii na północy wyspy Honshū. [wróć]

Goban – stolik z planszą do gry w go; w tekście nazywany niekiedy planszą. [wróć]

Handicap – go-seimoku; dla wyrównania poziomów grających, przed rozpoczęciem partii słabszy gracz może wykonać pewną liczbę dodatkowych ruchów, ustawiając swoje kamienie w ściśle określonych punktach, zaznaczonych na planszy kropkami i nazywanych gwiazdami (hoshi). Największa stosowana liczba punktów wyrównujących to 9. [wróć]

Atari – sytuacja, w której kamień lub grupa kamieni zostały niemal całkowicie otoczone przez kamienie przeciwnika i do zdjęcia ich z planszy („zabicia”) wystarczy zajęcie przez przeciwnika ostatniego wolnego przecięcia, czyli ostatniego „oddechu” danej grupy. [wróć]

Tytuł oryginału: 名人 Meijin

Okładkę i kartę tytułową projektował: Kamil Rekosz Redaktor prowadzący: Anna Rucińska Korektor: Małgorzata Poździk

Wydanie I elektroniczne

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl

© Copyright for the Polish translation by Henryk Lipszyc, 2004, 2023 © Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2023

ISBN 978-83-07-03567-3