Taką, jaka jestem - Szczybura Joanna - ebook + audiobook

Taką, jaka jestem ebook i audiobook

Szczybura Joanna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Michalina – kobieta, którą porzucił narzeczony, córka sławnego ojca, zbierająca niechciane plony jego popularności. Postanawia zmienić swoje życie i wyprowadzić się do Gdańska.

Kuba – mężczyzna, który z dnia na dzień musiał nauczyć się być tatą wyjątkowego chłopca i samodzielnie radzić sobie z problemami wspólnego życia.

Maks – chłopiec ze spektrum autyzmu, złakniony ciepła i zrozumienia, który potrafi skraść serce już od pierwszego kontaktu.

Spotykają się w windzie gdańskiej kamienicy, do której wprowadza się Michalina na skutek zawirowań w swoim życiu. Los (a może poznana w pociągu wróżka Jasmina) postanawia połączyć ich wyboiste ścieżki, jednak wzajemna fascynacja rozwija się powoli, bo oboje są ostrożni, jak to kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością. Kiedy wydaje się, że wszystko jest już na najlepszej drodze do szczęśliwego zakończenia, wracają duchy przeszłości, których mieli nadzieję już nigdy nie spotkać.

Joanna Szczybura – z wykształcenia anglistka i italianistka, nauczycielka z wieloletnim stażem i niegasnącą pasją nauczania. Miłośniczka literatury wszelakiej, podróży i dobrego jedzenia, zwłaszcza włoskiego. Na co dzień szczęśliwa żona i mama dwojga prawie dorosłych dzieci, właścicielka kundelka Loco. Mieszka w niewielkim miasteczku na Kociewiu, ale na emeryturze zamierza osiąść gdzieś blisko wielkiej wody, bo morze to jej miłość. Od kiedy pamięta, układa w głowie historie, a teraz wreszcie zdecydowała się je uwolnić i puścić w świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 280

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 21 min

Lektor: Klaudia Bełcik
Oceny
4,5 (55 ocen)
37
12
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iwo__na

Całkiem niezła

Główna bohaterka to hipokrytka tak strasznie mnie irytowała
20
Emi_tom

Dobrze spędzony czas

Całkiem sympatycznie się czytało
10
magdzik26

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, polecam
00
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna - dziękuję ☺️
00
karkry

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność



Podobne


Copyright © Joanna Szczybura, 2024

Projekt okładki

Justyna Knapik (fb.com/justyna.es.grafik)

Ilustracja na okładce

Shutterstock (Dmytro Kapitonenko)

Unsplash (Krzysztof Maksimiuk)

Redaktor prowadząca

Marta Burzyńska

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8352-737-6

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

I

Deszcz nieprzerwanie uderzał w szyby, lało tak, jakby jutra miało nie być.

Patrząc przez okno, Michalina jeszcze nie wiedziała, że to zapowiedź końca. Może gdyby umiała czytać z wzorów, w jakie układały się krople na szybie, lub z dźwięków wyjącego wiatru, natychmiast wróciłaby do domu i ocaliła swój świat. Może gdyby patrzyła uważniej, zauważyłaby czającą się w zakamarkach budynków wyszczerzoną w uśmiechu ciemność.

Niestety, była ślepa i głucha na znaki, pogrążona we włas­nych myślach.

„O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny”…

Czasami się zastanawiała, jakimi krętymi i wyboistymi ścieżkami podąża jej umysł. Nie wiedziała, dlaczego akurat teraz przypomniał jej się przerabiany dawno temu w liceum wiersz Staffa.

Tej masakrze za oknem daleko do poezji, a poza tym jest początek marca, westchnęła w duchu.

W prywatnym rankingu ulubionych miesięcy Michaliny marzec i listopad plasowały się ex aequo na zaszczytnym ostatnim miejscu. Gardziła nimi, bo były długie, zimne i ponure, jak lochy z opowieści o duchach. I albo lało, albo wiało niemiłosiernie.

Tak jak dzisiaj.

Wzdrygnęła się na samą myśl o wyjściu na zewnątrz i mocniej objęła kubek z kawą, jakby jej ciało instynktownie poszukiwało ciepła. Wpatrywała się w szarość za oknem, w duchu dziękując za możliwość pracy w ogrzewanym pomieszczeniu. Nawet jeśli był to open space z kilkoma biurkami. Dopiła swoje cappuccino, ignorując fakt, że jest już popołudnie i każdy Włoch zszedłby na zawał, widząc zawartość jej filiżanki. Na szczęście była w Krakowie i mogła pić kawę z mleczną pianką, kiedy tylko chciała. A kawę z mleczną pianką po prostu uwielbiała.

Usiadła przy laptopie, wracając do grafiku zajęć szefa. Nie miał już dzisiaj żadnych spotkań, a to oznaczało, że ona może popracować nad dokumentacją. Od jakiegoś czasu była asystentką Wojciecha Karczewskiego, znanego krakowskiego rekina finansowego, i uwielbiała swoją pracę, całe to zamieszanie i urwanie głowy. Ale od czasu do czasu doceniała dni takie jak dzisiejszy, spokojne i – powiedzmy sobie szczerze – nudnawe. Miała wtedy okazję nadrobić papierologię bez zabierania jej do domu. Marek, jej narzeczony, nie cierpiał, gdy wieczorami nie poświęcała mu całego czasu i uwagi. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym mężczyźnie i poczuła, jak motyle w brzuchu zrywają się do lotu. Zdawała sobie sprawę, że to banalna metafora, ale dopiero przy Marku zrozumiała, co ona oznacza.

Odchyliła się na krześle, zamknęła oczy i westchnęła z rozmarzeniem. Dzięki temu mężczyźnie poczuła się jak bohaterka komedii romantycznej z happy endem, jak Julia Roberts, która znalazła swojego Richarda Gere’a.

I wkrótce wszystkie jej marzenia miały się spełnić…

– Nie zgadniesz, kogo widziałam wczoraj w okolicy!

Aż podskoczyła, gdy podniesiony głos Aliny wyrwał ją z zamyślenia.

– Pewnie jakiegoś przystojniaka, jak zwykle – obwieściła nieco znudzona Marta, siedząca przy biurku obok.

Michalina spojrzała w ich kierunku i uśmiechnęła się lekko. Zdawały się jej nie zauważać.

Norma, podsumowała w myślach.

Tak było od czasu, gdy awansowała na asystentkę Wojtka. I od kiedy wyrwała Marka – „najgorętszy towar w firmie”, gdy jeszcze tutaj pracował. Żeńska część załogi, może z wyjątkiem nowo zatrudnionej Oli, świadomie ją ignorowała, zmieniając podejście, jedynie gdy Wojtek był w pobliżu. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, nie zależało jej na fałszywych relacjach. Prawdziwych przyjaciół miała gdzie indziej. No i miała Marka, swoją miłość, narzeczonego, wkrótce męża.

Koleżanki chyba z czystej zazdrości nie mogły jej wybaczyć, że „taki” facet zainteresował się dziewczyną spoza jego ligi, która ich zdaniem nie zasługiwała na uwagę. Bo Michalina nie kwalifikowała się do „elity”, ignorując najnowsze trendy mody i nie angażując się w biurowe gierki.

Uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby tylko wiedziały.

– Oczywiście! Roberta Milewskiego, rozumiesz?!

Michalina zamarła.

Ciemność zajrzała ciekawie przez okno.

– Tego Roberta Milewskiego? – zapytała Marta.

– Aha! I powiem ci, facet jest chyba pod sześćdziesiątkę, ale nadal na jego widok miękną mi kolana.

– Tu się zgodzę! Na każdy jego film idę w ciemno…

Poczuła, że brakuje jej powietrza, a ściany zaczynają na nią napierać. Obraz się rozmywał, dochodzące do niej dźwięki brzmiały jak z niedostrojonego radia, niewyraźne i dalekie.

– A ty, Michalina, kojarzysz Roberta?

Z całej siły musiała się skupić na pytaniu, żeby zrozumieć jego sens.

– Jak… przez… mgłę… – udało jej się wydusić.

Resztkami silnej woli zmusiła się do wyjścia z pomieszczenia, odprowadzana kpiącym wzrokiem koleżanek. Trzymając się ściany, krok za krokiem, wolno szła do toalety. Musiała walczyć o każdy oddech. I o to, żeby nie upaść, bo świat wirował jej przed oczami.

Ciemność szła za nią na palcach.

Opadła na sedes, męcząc się z blokadą drzwi kabiny; trzęsące ręce nie mogły utrafić w zasuwkę. W końcu jej się udało. Oparła głowę o zimne kafelki.

Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem…

Czuła, że może nabrać odrobinę więcej powietrza.

Sześć, pięć, cztery…

Kolejny głęboki oddech.

Trzy, dwa, jeden…

Skupiła wzrok na swoich drżących dłoniach, palcach nerwowo zaciskających się na kolanach.

…Jej małe, pięcioletnie ręce przesypywały piasek w niewielkiej osiedlowej piaskownicy. Była sama, ale to jej nie przeszkadzało. Uwielbiała być sama. Chociaż lubiła też przebywać wśród dzieci, jeśli tylko miała okazję. Jednak teraz dziewczynki bawiły się na huśtawkach i zjeżdżalniach, więc miała piaskownicę tylko dla siebie.

– O Boże, to Robert Milewski! – usłyszała pisk i odruchowo podniosła wzrok.

Ktoś znał jej tatę?

Spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos, i zobaczyła dwie obce kobiety siedzące na pobliskiej ławce.

– Tak, to na pewno on. Jest jeszcze przystojniejszy niż w telewizji! – powiedziała ta druga.

Aha, widziały go w telewizji.

Wzruszyła ramionami i wróciła do zabawy. Kątem oka zauważyła, że siedzący w pewnym oddaleniu tata macha do niej, odmachała więc radośnie i wróciła do powiększania zamku.

Nagle zobaczyła dwie pary stóp stojących na piasku.

– Anetko, Lilko, pobawcie się teraz z koleżanką, a my pójdziemy porozmawiać z jej tatą – powiedziała nieznajoma z ławki.

Dziewczynki posłusznie usiadły obok niej i bez słowa patrzyły, jak buduje.

Nie chciała ich tutaj.

Rozejrzała się z nadzieją, że mamy je zabiorą, ale one były już zajęte rozmową z jej ojcem.

– Nasze dziewczynki koniecznie muszą się zaprzyjaźnić, panie Robercie! – usłyszała.

Muszą…

Ręce pomału przestawały drżeć, ale siły nie wracały.

Ciemność wciąż przyglądała jej się uważnie.

…Siedziała w szatni przy sali gimnastycznej, ukryta za otwartymi drzwiami szafki, i z całej siły zagryzała wargi, żeby się nie rozpłakać.

Nie chciała tego przyjęcia, ale mama stwierdziła, że tylko raz kończy się jedenaście lat i zostaje nastolatką. Po wręczeniu zaproszeń uciekła i ukryła się tutaj.

Wstrzymała oddech, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi do środka.

– Mama każe mi iść na te urodziny, bo jej ojciec to chyba sławny jest.

– Podobno gra w filmach.

– Ja tam nie wiem, ale muszę iść, chociaż mi się nie chce. I jeszcze muszę być dla niej miła.

– Musisz?

– Muszę, Ala, bo mama mówi, że opłaca się z nią przyjaźnić.

– Dobrze, że mi nie każą…

Musi…

Oddychała coraz spokojniej, wzrok pomału się wyostrzał.

…Rozpierało ją szczęście, miała wrażenie, że płynie w powietrzu. W końcu ją zauważył, podszedł do niej, rozmawiał z nią! Po trzech latach gapienia się na niego na korytarzach gimnazjum wreszcie miała swój moment. Marcin do niej zagadał, sam, z własnej woli.

– Rany, Michalina, serio Robert Milewski to twój ojciec? To mój ulubiony aktor, widziałem wszystkie jego filmy! Załatwisz mi autograf? Albo jeszcze lepiej: poznasz mnie z nim? Musisz!

Musi…

Wstała powoli.

Ciemność odchodziła, choć z ociąganiem.

Atak paniki minął.

Teraz jest dorosła i radzi sobie lepiej.

Teoretycznie.

Przecież nikt w pracy nie wie, kto jest jej ojcem.

Była Michaliną Król.

Była sobą, nie córką tego Milewskiego.

Do wszystkiego w życiu doszła sama.

Nie mogą się dowiedzieć, kim jest jej ojciec, bo nagle będą chcieli się przyjaźnić…

Bo założą, że i praca, i piękny narzeczony to jego zasługa.

Musi zachowywać się naturalnie, nie dać nic po sobie poznać.

Podeszła do umywalki i zwilżyła dłonie. Oklepała twarz, poprawiła rozmazany przez łzy makijaż. Kolory wróciły jej na policzki, wyglądała niemal tak dobrze jak przed atakiem.

Tuż za progiem łazienki natknęła się na dziewczyny. Stały przy wejściu, jakby na nią czekały, nadal dziwnie jej się przyglądając.

Jej serce przyspieszyło.

A może wiedzą? Poczuła, że robi jej się na przemian zimno i gorąco.

I strach znowu wygrał.

Ciemność wyjrzała zza rogu.

Musi stąd uciec, natychmiast.

Wrócić do siebie, utonąć w ramionach Marka, zapomnieć o wszystkim.

Niemal biegnąc, skierowała się do biura szefa. Zapukała i weszła po cichym „proszę”.

– Szefie, czy mogę wyjść dziś wcześniej? Wszystko już ogarnęłam.

Karczewski spojrzał na nią z zaniepokojeniem.

– Wszystko w porządku?

– Tak, po prostu pomyślałam, że może… – Ze wszystkich sił starała się nadać swojemu głosowi radosny ton, a na usta przywołać firmowy uśmiech. I chyba się udało.

– Jasne, zrób sobie raz dłuższy weekend. Zasługujesz. – Uśmiechnął się szeroko.

– Dziękuję! Do zobaczenia w poniedziałek.

– Uciekaj, zanim zmienię zdanie.

Szybko wyszła z gabinetu i nie zważając na zaintrygowane spojrzenia dziewczyn, zabrała torebkę, pospiesznie narzuciła płaszcz i wypadła z firmy.

Zamówiła Ubera, a następnie zadzwoniła do Marka.

– Wracam dziś szybciej. Jesteś w domu?

– Yyyy… tak…

– To dobrze, miałam okropny dzień, potrzebuję cię.

– Okej.

Rozłączył się, a ona spojrzała na ekran, marszcząc brwi. To było bardzo dziwne, Marek nigdy nie rozłączał się w połowie rozmowy.

Nigdy.

Ciemność zachichotała jej za plecami.

II

Ledwo zrobiła krok na zewnątrz, wiatr wdarł się pod jej płaszcz, przenikając do szpiku kości, a w twarz uderzyły ją agresywne krople deszczu. Prychnęła głośno i uciekła z powrotem do budynku. Pogoda na chwilę oderwała ją od czarnych myśli, kazała skupić się na chłodzie i osiadłej na twarzy wilgoci. Michalina intensywnie wpatrywała się w ulicę, niemal rozpłaszczając nos na szybie. Na szczęście nie musiała długo czekać, zamówiony samochód właśnie parkował w niedozwolonym miejscu. Wybiegła więc, by w paru krokach dotrzeć do auta.

Wsiadła, otrzepując się z wody. W środku było ciepło i przyjemnie pachniało jabłkami, zapewne od zawieszonej na lusterku choinki zapachowej. Miała nadzieję, że trafi jej się milczący kierowca, bo ostatnie, o czym teraz marzyła, to small talk. Tym razem miała szczęście. Młody mężczyzna tylko skinął jej głową na przywitanie i ruszył bez słowa. Oparła głowę o szybę i dała się porwać potokowi myśli, w których królował jej ojciec.

Robert Milewski.

Najbardziej popularny polski aktor.

Czasami myślała, że jest bardziej znany od jaśnie panującego prezesa, a nawet od samego papieża.

Cóż, na pewno był bardziej szanowany i kochany.

Wszyscy chcieli być z nim kojarzeni, widziani, sfotografowani.

Tylko nie ona.

Nie potrzebowała jego znajomości, sławy ani pieniędzy. Kochała ojca, ale jedyne, czego od niego chciała, to by spędzał z nią czas. Dlatego dawno temu zmieniła nazwisko, zabroniła ojcu mówić, że ma córkę, wymusiła też usunięcie z internetu wszelkich informacji i zdjęć, które mogłyby zdradzić jej tożsamość. W dorosłym życiu do tej tajemnicy dopuściła tylko trzy osoby i nie zamierzała tego zmieniać. Zwłaszcza że na samą myśl, że ktoś mógłby domyślić się prawdy, zaczynało jej brakować powietrza.

Tak jak teraz.

Na szczęście dotarli na miejsce. Rzuciła szybkie „dziękuję, do widzenia”, wysiadła i pobiegła do domu, zasłaniając głowę torebką i rozchlapując uciekającą spod jej stóp wodę. Jeszcze tylko parę kroków i wszystko będzie dobrze, powtarzała sobie w myślach, przemierzając ostatnie metry do mieszkania; buty miała już całkiem przemoczone.

Gdy po naciśnięciu klamki drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, zalała ją fala ulgi.

Dom i Marek – synonimy bezpieczeństwa.

– Jesteś, kochanie! Mam nadzieję, że mocno nie zmokłaś! – zawołał, wychylając głowę z kuchni i uśmiechając się czule.

Spojrzała na niego i po raz milionowy pomyślała, że jest piękny… Półdługie jasne włosy kontrastowały z ciemnymi oczami, trzydniowy zarost podkreślał zmysłowe usta. Westchnęła i z zadowoleniem stwierdziła, że strach pomału znika. Poczuła smakowity zapach makaronu, pomidorów i parmezanu. Wiedziała, że zamówił jedzenie, bo gotowanie nie należało do jego talentów, ale i tak rozczulił ją tym gestem. Pomyślał, że jest głodna, i wybrał jej ulubione danie na pocieszenie po złym dniu.

Jak ja go kocham, to aż nienormalne, pomyślała, odwzajemniając uśmiech.

Zdjęła płaszcz, buty jak zawsze rzuciła w kąt, ignorując fakt, że są kompletnie mokre. Pozwoliła, żeby panujące w domu ciepło pomału rozeszło się po jej ciele. Rozcierając dłonie, weszła do kuchni i wciągnęła apetyczny zapach.

– O nie, nie, teraz idziesz do łazienki, przygotowałem ci kąpiel. Jedzenie potem. – Marek podszedł do niej, objął ją i wyprowadził z kuchni.

Zatopiła się w jego silnym uścisku, w zapachu Hugo Bossa i miękkości dłoni, głaskającej ją po ramieniu.

W łazience czekała na nią wanna pełna piany i puchaty szlafrok, który dostała od niego na Gwiazdkę.

– Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością, całując go.

Uśmiechnął się i wyszedł, a ona, nie zwlekając, zrzuciła ubrania i zanurzyła się w gorącej, pachnącej kokosem wodzie. Zamknęła oczy, wzdychając z błogością.

Głupia jesteś, Miśka, jak but! Durna panikara!

Czuła, że woda koi jej ciało, igiełki gorąca rozluźniają spięte mięśnie, a słodki zapach uspokaja nerwy. Słyszała, jak Marek krząta się po mieszkaniu, stuka drzwiczkami od szafek, wyciąga naczynia – i to też w jakiś sposób dawało jej poczucie bezpieczeństwa.

Marek…

Jej mężczyzna…

– Michalina? Co ty tu robisz?

Zatrzymała się zaskoczona.

– Marek?

Siedział na małym plastikowym krzesełku, ściskając w rękach plik kartek.

– Startuję w tym castingu. Widzę, że ty również?

– Co? Nie… nie, ja tylko musiałam podrzucić dokumenty mojemu ta… takiemu znajomemu – zreflektowała się szybko.

– Znasz tu kogoś?

Cholera…

Nic nie mogła poradzić, że ten mężczyzna tak na nią działał. Od dwóch miesięcy pojawiał się w jej myślach częściej, niżby sobie tego życzyła, a już na pewno nie przyznałaby się nawet sama przed sobą, że zasypia z jego widokiem pod powiekami.

Oczywiście on nie miał o tym pojęcia – traktował ją jak wszystkie inne koleżanki z pracy. I tylko jej serce wyrywało się do każdego spojrzenia, które rzucał jej zupełnie przypadkowo i niezobowiązująco.

Zresztą z rzadka.

– Nie… jestem tu… w sprawach zawodowych…

W tym momencie drzwi z napisem „casting” otworzyły się cicho i stanął w nich Robert.

– Miśka, wreszcie! Potrzebuję tych papierów na wczoraj!

Cholera, cholera, cholera!

W panice spojrzała na Marka. Przeskakiwał wzrokiem z Roberta na nią i z powrotem, a na jego twarzy malowało się bezgraniczne zdumienie.

Domyśli się, zaraz się domyśli!

Ręce zaczęły jej się trząść i niemal przestała oddychać, gdy wstał i wyciągając rękę, powiedział:

– Jestem Marek Stoliński, kolega Michaliny z pracy.

Ojciec, uważnie go obserwując, uścisnął mu dłoń.

– Robert Milewski.

Miśka odetchnęła z ulgą, gdy nie dodał nic więcej. Podeszła i podała dokumenty, znacząco patrząc mu w oczy.

– Powodzenia na castingu – rzuciła jeszcze do Marka.

A potem uciekła.

W samochodzie oparła głowę na kierownicy, próbując uspokoić oddech i drżenie rąk. Musiała wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę, gdy Marek zapyta, skąd zna Roberta. Przecież nie powie mu prawdy, nie ma mowy!

Swoją drogą co on tam robił? Chwalił się wprawdzie, że jest początkującym aktorem i ma zamiar rozkręcić karierę, ale nie przyszło jej do głowy, że będzie startować w castingu do wysokobudżetowego filmu z samymi gwiazdami…

Myśl, Michalina, myśl! Musisz coś sensownego odpowiedzieć, gdy zapyta!

Ale Marek nie zapytał.

Nigdy.

Następnego dnia powiedział tylko, że dobrze mu poszło i że to zapewne dzięki niej, bo przyniosła mu szczęście.

Coraz częściej rozmawiał z nią w pracy, kiedyś zaproponował jej kino, potem kolację i nagle, nie wiadomo kiedy, stał w progu jej mieszkania z walizką i ekspresem do kawy, bo ten jej robił „naprawdę podłą lurę”. To właśnie dzięki kawie zwróciła na niego uwagę – to, z jaką pasją o niej opowiadał, jak chwalił tę pitą we Włoszech, sprawiło, że zaczęła widzieć w nim coś więcej niż tylko śliczną buzię.

Kim jest jej ojciec, powiedziała mu po kilku dniach. Nie zaskoczył jej swoją reakcją. Dokładnie tego się spodziewała – niedowierzania, zachwytu, oszołomienia. Przerabiała to już tyle razy…

Westchnęła cicho, a dolna warga zaczęła jej drżeć, nie mogła już tego opanować. To zwróciło jego uwagę.

– Hej, kochanie, co ci jest? Michasia? – Wpatrywał się w nią uważnie.

– Nie chciałam, żebyś wiedział, nikomu o tym nie mówię… bo wtedy znikam…

– Znikasz? – spytał, najwidoczniej nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

– Każdy przestaje postrzegać mnie jako Michalinę Król, a zaczyna widzieć tylko córkę Roberta Milewskiego… i to, co może dzięki znajomości ze mną osiągnąć.

Patrzył na nią z niedowierzaniem, a zachwyt w jego oczach natychmiast wyparował.

Pociemniały niebezpiecznie.

– Pokochałem cię, nie wiedząc, kim jest twój ojciec, prawda?

I wtedy pomyślała, że to miłość jej życia.

Spojrzała z uśmiechem na swój pierścionek. Był dokładnie taki, o jakim marzyła – z białego złota z małym diamentem. Nic rzucającego się w oczy.

Wkrótce miała zostać jego żoną. W maju, w dniu swoich urodzin.

Wyszła z wanny, bo woda już stygła, a skóra pomału zaczęła jej się marszczyć. Włożyła szlafrok, zatapiając się w jego puszystej miękkości, i boso poszła do kuchni. Miała wrażenie, że Marek szybko odłożył telefon, słysząc jej kroki.

– Do salonu, ale już! Tam będziemy jeść! – Jego wesoły ton wywołał u niej radosny uśmiech.

Posłusznie poszła do pokoju i usiadła przy stole, a Marek za chwilę postawił przed nią talerz pełen parującego makaronu. Ależ to pachniało! Poczuła, że leci jej ślinka, a żołądek kurczy się boleśnie z głodu. Z westchnieniem szczęścia nawinęła kilka nitek spaghetti na widelec i włożyła do buzi. Doskonałe połączenie sosu pomidorowego, makaronu i parmezanu sprawiło, że zamruczała z zachwytem.

Kochała włoskie jedzenie!

W zasadzie to nie tylko jedzenie – była totalną italofilką. Miłość do Włoch wzmocniły dodatkowo studia w Gdańsku i paromiesięczny pobyt w słonecznej Italii. Wszystko jej się tam podobało, zwłaszcza podejście Włochów do życia.

Dolce far niente? Certo!

Jedli w milczeniu, bo Marek nienawidził rozmów podczas posiłków. „Jak pies je, to nie szczeka” – od zawsze słyszał to od swojej mamy i sam nie potrafił inaczej. Musiała się do tego przyzwyczaić, bo dla niej pogawędki przy jedzeniu były normą.

Gdy po skończonym posiłku, błogo nasycona, wstała z zamiarem wyniesienia talerza do kuchni, Marek zerwał się gwałtownie.

– Nie, zostaw, ja to zrobię!

Posłusznie oddała mu talerz.

– Usiądź sobie na kanapie i odpal Netflixa, przyniosę wino i obejrzymy coś razem, dobrze?

Pokiwała głową i rozsiadła się na sofie, zastanawiając się, co się dzisiaj z nim stało. Zazwyczaj to ona skakała dookoła niego i zaspokajała jego zachcianki. Mimo całej miłości, jaką go darzyła, nie była ślepa. Widziała, że jest narcyzem, uwielbia być w centrum uwagi i oczekuje, żeby jego potrzeby były zaspokajane jako pierwsze.

I godziła się na to, bo go kochała.

Bardzo.

A dziś to on ją rozpieszczał – i stwierdziła, że bardzo jej się to podoba. Założyła, że chce jej poprawić humor po złym dniu… choć jak dotąd nie zainteresował się nawet, co się wydarzyło.

– To co oglądamy? – spytał, podając jej kieliszek z czerwonym winem.

– Ty wybierz, mnie wszystko jedno.

Usiadł obok niej i bez zastanowienia włączył jakiś thriller. Nie zależało jej na filmie, chciała tylko pić wino i wtulić się w ramiona Marka. Przysunęła się bliżej i oparła mu głowę na ramieniu. Objął ją odruchowo. Znowu otoczył ją zapach Hugo Bossa.

Pomyślała, że nie pamięta już, jaki jest jego naturalny zapach.

Wypiła wino kilkoma haustami i poczuła, że zaczyna uderzać jej do głowy. Tak jak bliskość jej mężczyzny. Niewiele myśląc, usiadła mu okrakiem na kolanach i zaczęła go całować.

– Michasia, oglądam film!

– Mhm… – Ugryzła go lekko w wargę i wsunęła mu dłonie pod koszulkę, głaszcząc i drapiąc gorącą skórę.

– Michasia… – to brzmiało już o wiele mniej stanowczo.

Powoli zsunęła szlafrok z ramion, odsłaniając piersi. Wiedziała, że się poddał, gdy mruknął przeciągle i zaczął całować jej usta, szyję, piersi…

Wieczór zakończyli w łóżku. Michalina miała nadzieję na fajerwerki po takim wstępie, kolacji i kąpieli, ale było jak zwykle – rutynowo i szybko. Czasami miała wrażenie, że seks to dla Marka tylko obowiązek, który musi odhaczyć. W ogóle nie dbał o jej przyjemność, czasami kończył, zanim ona zdążyła zacząć. Ale zawsze pytał, czy było jej dobrze, a gdy raz próbowała powiedzieć prawdę, obraził się na dwa tygodnie i ukarał ją cichymi dniami. Od tamtej pory łatwiej więc było udawać i kłamać.

Niska cena za szczęście w związku.

– Kocham cię… – szepnęła.

– Mhm… – mruknął sennie.

– Urodzę ci trójkę dzieci, zobaczysz.

– Mhm…

Czuła, że Marek odpływa, często zasypiał zaraz po seksie.

Zanim wtuliła się w niego mocniej, jak co wieczór zdjęła pierścionek, bo nie lubiła spać w jakiejkolwiek biżuterii. Odłożyła go starannie na szafkę i odpłynęła w marzenia o wspólnej pięknej przyszłości.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI