Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
175 osób interesuje się tą książką
Nikt nie miał jej tu zobaczyć...
Kiedy emerytka Maggie widzi żaluzje poruszające się we frontowym oknie Caldwellów, zastyga w bezruchu. Jej ulubieni sąsiedzi, Cady i Josh, wyjechali, więc kto kręci się w ich domu?
Ładna młoda kobieta, która otwiera drzwi, opowiada przekonującą historię. Przedstawia się jako Sarah, przyjaciółka Cady. Potrzebowała noclegu, dlatego przyjechała na miesiąc i będzie się opiekować domem pod nieobecność właścicieli. Jest miła i ciepła, więc Maggie wraca do swojego domu, myśląc, że być może zyskała nową znajomą, z którą będzie mogła pogawędzić. Nie może jednak przestać się zastanawiać, dlaczego Cady nigdy nie wspomniała o Sarze.
Maggie nie wie, że po drugiej stronie drzwi Sarah zaczyna panikować. Nikt nie miał jej widzieć na Palmer Street 214...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję MaryAnn Schaefer
Sara nie zareagowała od razu na pukanie do drzwi. Przebywała na tyłach domu, w kuchni, gdzie nie mógł jej zobaczyć żaden z sąsiadów. Opuściła też wszystkie żaluzje, aby sprawić wrażenie, że nie ma jej teraz w domu.
Popijała ze spokojem herbatę nawet wtedy, gdy ktoś zaczął się dobijać. Miała nadzieję, że ten człowiek, kimkolwiek jest, prędzej czy później da sobie spokój. To przecież tylko zwykły natręt chcący porozmawiać o założeniu nowego alarmu albo skoszeniu trawnika. Dziw bierze, że nawet w tych czasach firmy próbują znaleźć nowych klientów w tak prymitywny sposób, ale co zrobić, skoro tak właśnie było, akwizytorzy sterczeli ludziom pod drzwiami z ulotkami w dłoniach i identyfikatorami zwisającymi na szyi. Kiedy miała z nimi do czynienia w przeszłości, próbowała odmawiać w najdelikatniejszy sposób, zdając sobie sprawę, jak okropna musi być ich praca.
Pukanie jednak nie ustawało. Osoba stojąca za drzwiami była wyjątkowo nieustępliwa, co znaczyło, że ignorowanie jej nie ma większego sensu. Sara, dopiwszy herbatę, przetrawiła konieczność wyjścia na próg, zwłaszcza że wciąż miała na sobie szlafrok. Był to poranek wyjątkowo wczesny, w dodatku sobotni, czyli moment, gdy mało kto jest już odpowiednio ubrany.
Westchnęła, kiedy natręt przeszedł od stukania do głośnego łomotu, odstawiła opróżniony kubek do zlewozmywaka i ruszyła w kierunku przeciwległego krańca długiego przedpokoju. Po dotarciu do drzwi zerknęła przez judasza i zobaczyła Maggie Scott, staruszkę mieszkającą w sąsiednim domu. Niedobrze, pomyślała. Tak prysła nadzieja, że dzisiaj nie będzie miała do czynienia z sąsiadami.
– Tak? – zapytała, otwierając drzwi z pogodnym uśmiechem na twarzy.
– Och… – Zaskoczona Maggie cofnęła się o krok. – Ty nie jesteś Cady.
– Nie jestem – potwierdziła Sara najgrzeczniej, jak umiała. – Pilnuję domu pod jej nieobecność. Pani Maggie Scott, jak mniemam. Wiele o pani słyszałam.
Biedna sąsiadka miała taką minę, jakby dostała właśnie w twarz. Jej oczy, ukryte za grubymi soczewkami okularów, zwęziły się w szparki, odzwierciedlając, jak bardzo ją to zdziwiło. Przeniosła wzrok na numer zdobiący ścianę, potem przyjrzała się uważnie sąsiednim domom, jakby próbowała ustalić, czy trafiła we właściwe miejsce.
– Przepraszam – wydukała w końcu. – Kim pani jest?
– Opiekuję się domem pod nieobecność Cady i Josha. Wrócą dopiero pod koniec miesiąca.
Sara miała nad nią sporą przewagę, i to nie tylko dlatego, że była o głowę wyższa. Cady dość często wspominała tę właśnie sąsiadkę, dzięki czemu Sara wiele wiedziała o ich relacji. Staruszka przynosiła ponoć regularnie kwiaty i wypieki, a jesienią widywano ją często, jak oczyszczała z opadniętych liści kratkę ściekową przy końcu ulicy. Była przy tym niezwykle czujna i ostrzegała wszystkich, jeśli w pobliżu zaparkował jakiś podejrzany samochód albo ktoś zapomniał zamknąć bramę garażu, gdy wyjeżdżał z domu. To ostatnie zaniedbanie irytowało ją szczególnie, ponieważ uważała, że podobne zapominalstwo jest równe zapraszaniu złodziei, co Cady skomentowała w bardzo zabawny sposób. Jej zdaniem biedna stara Maggie była uroczo upierdliwa.
Sara otuliła się szczelniej szlafrokiem.
– Mogę w czymś pomóc?
– Nie… ja… – Maggie pogubiła się do reszty. – Zobaczyłam, że ktoś jest w domu, a Cady poinformowała mnie, że razem z Joshem wyjeżdżają, i to na całe cztery tygodnie.
Zobaczyła, że ktoś jest w domu? Sara przyjechała dopiero minionej nocy i naprawdę robiła wszystko, by pozostać niezauważona. To, że sąsiadka ją namierzyła, musiało oznaczać, że pani Scott była znacznie czujniejsza, niż jej się początkowo zdawało. To oczywiste, że musi na nią bardziej uważać.
– Zgadza się. Wyjechali na cały miesiąc.
Maggie nasrożyła brwi.
– Ale ja z nią rozmawiałam tuż przed wyjazdem i nie wspomniała mi słowem, że ktoś ma się opiekować domem. Wręcz przeciwnie, wydawała się zaniepokojona, że dom będzie stał pusty, i prosiła, bym miała na niego oko podczas jej nieobecności.
Sara przytaknęła grzecznie.
– Teraz rozumiem, dlaczego wydaje się pani tak zaskoczona. Decyzja zapadła w ostatniej chwili. Przyleciałam do miasta mniej więcej w tym czasie, gdy oni wyjeżdżali. Spotkaliśmy się na lotnisku. – Uśmiechnęła się szerzej. – Właśnie pisałam esemsesa, by poinformować Cady, że moja mama umiera. Wie pani, ona ją traktowała jak drugą córkę, dlatego uważałam, że powinnam ją o tym powiadomić. Mama trafiła do hospicjum Angel’s Grace, byłam więc pewna, że Cady zechciałaby wpaść do niej w odwiedziny. Zrobiłaby to oczywiście, gdyby nie ten niefortunny wyjazd.
– Och, tak mi przykro z powodu pani mamy.
– Dziękuję. To naprawdę trudne chwile. – Sara otarła łezkę kręcącą się w kąciku oka. – Rak okrężnicy.
– Utrata kogoś bliskiego nie jest łatwa do zniesienia.
– Zna pani Cady. Kiedy jej powiedziałam, że chcę wynająć pokój w hotelu, oświadczyła, że nie ma mowy, i zaproponowała, bym zatrzymała się w jej domu, który i tak będzie w tym czasie pusty. Chciałam zapłacić, ale stwierdziła, że nie widzi takiej potrzeby. Dodała, że świadomość, iż jestem na miejscu, pozwoli jej spokojnie spędzić urlop. Powiedziała, że mogę się uważać za osobę pilnującą ich domu. Jest taka dobra.
– Nie da się zaprzeczyć. – Maggie wyraźnie ulżyło. – Zawsze była bardzo wielkoduszna.
– Zawsze była bardzo wielkoduszna – powtórzyła za nią Sara. – Nie zmieniła się, odkąd ją znam.
Każdy z przyjaciół Cady mógłby potwierdzić te słowa. Ona pierwsza organizowała posiłki, gdy któryś z jej współpracowników albo sąsiadów poważniej zachorował. Była też świetną dziewiarką dostarczającą liczne własne wyroby, głównie szaliki i czapki, do lokalnego schroniska dla bezdomnych. Do niedawna ona i Josh prowadzili także szkolenia dla psów przewodników. Zaraz po skończeniu studiów zaciągnęła się do Korpusu Pokoju, właśnie tam poznała przyszłego męża. Po ślubie nie zarzucili działalności filantropijnej, służenie innym stało się ich życiową filozofią. Jakby tego było mało, trenowali do maratonów, nie zaniedbując przy tym pracy na pełny etat. Cady robiła jednego dnia więcej niż ktoś inny przez cały tydzień.
– Odnoszę wrażenie, jakbym panią dobrze znała – dodała Sara. – Tyle razy wspominała o pani. I to same dobre rzeczy. Ponoć robi pani najlepszy chlebek bananowy.
Magie odprężyła się nieco.
– Dobrze wiedzieć, że ktoś jest w domu – przyznała, po czym oparła się dłonią o framugę i pochyliła mocniej. – Caldwellowie to moi ulubieni sąsiedzi. Jesteśmy bardzo zżyci. – Wyciągnęła szyję, próbując zapuścić żurawia za ramię rozmówczyni.
Sara odniosła wrażenie, że kobieta liczy na zaproszenie, ale na to nie mogła sobie pozwolić.
– Proszę się tym więcej nie niepokoić. Ja zajmę się domem.
Maggie nawet nie drgnęła.
– Jest pani pewna…
– Nie chcę, aby zabrzmiało to nieuprzejmie, ale muszę wziąć szybki prysznic i jechać do mamy. Mam nadzieję, że pani to zrozumie. – Przejechała dłonią po włosach, które o tak wczesnej porze zawsze miała w nieładzie.
– Tak, oczywiście. Na marginesie, gdyby pani czegoś potrzebowała, to mieszkam tuż obok. – Wskazała palcem swój dom, niepotrzebnie, rzecz jasna, ponieważ Sara doskonale wiedziała, o czym mowa. Szczerze powiedziawszy, znała nawet kolor dywanu w salonie i rozmieszczenie japońskich grafik z długoszyimi ptakami w jadalni. Wiedziała także, od ilu lat starsza pani mieszka sama, jak nazywa się firma, którą wynajęła do wymiany pieca, i jaką ocenę wystawiła fachowcom w sieci. Maggie byłaby przerażona, gdyby dotarło do niej, jak dobrze została rozpracowana przez swoją rozmówczynię. – Gdyby czegoś było trzeba, proszę się nie krygować. Chętnie pani pomogę.
– Będę o tym pamiętać – obiecała Sara, cofając się o krok. – Dziękuję, że pani wpadła.
– Skąd pani zna Cady?
Sara odwróciła się na pięcie.
– Proszę wybaczyć, ale mój telefon dzwoni. Muszę odebrać, to mogą być pielęgniarki z Angel’s Grace. Miło się z panią rozmawiało.
– Ale nie podała mi pani nazwiska! – zawołała Maggie, zanim drzwi zostały zamknięte.
– Do miłego zobaczenia!
Sara domknęła ciężkie skrzydło i szybko przekręciła zamek. Stała przez chwilę oparta plecami o ścianę. W końcu westchnęła z ulgą, nie unosząc przymkniętych powiek. Po mniej więcej minucie, nie słysząc dobiegających z zewnątrz dźwięków, odważyła się na kolejne spojrzenie przez judasza. Maggie zniknęła, co było dobrym znakiem, choć jej niespodziewana wizyta i zbyt dociekliwe pytania zwiastowały problem. Miała też jak w banku, że to jeszcze nie koniec nachodzenia. Sądząc z tego, co pisała Cady, ta kobieta potrafiła być nieludzko upierdliwa.
Natarczywość sąsiadki była problemem, z którym Sara musiała się uporać.
Całe szczęście, że opracowała już plan na taką właśnie sytuację.
Szczerze mówiąc, wolałaby, żeby nie doszło nigdy do jego realizacji, ale pojawienie się Maggie przed drzwiami nie pozostawiało jej wielkiego wyboru. Westchnęła po raz kolejny. Musi zadzwonić. To tylko niefortunny zbieg okoliczności, ale nie może pozwolić, by jakaś staruszka pokrzyżowała jej plany, zwłaszcza teraz, gdy jest już tak blisko celu.
Sześć miesięcy wcześniej
Zdezorientowana Sara zdołała rozewrzeć powieki, choć tylko nieznacznie. Leżała gdzieś na zewnątrz, na ziemi, płasko na plecach. Głowa bolała ją tak bardzo, jakby ktoś przywalił jej młotkiem. Tuż obok rozmawiali dwaj mężczyźni, ale niewiele mogła zrozumieć. Obrócili ją zaraz na bok, potem przytknęli coś do potylicy i zaczęli owijać czymś elastycznym szyję. Powieki nadal miała jak z ołowiu, ale zdołała je unieść na tyle, by zrozumieć, że nadal leży na patio za własnym domem. Ci mężczyźni musieli być ratownikami. Po chwili poprawiła się w myślach: to nie ratownicy, tylko sanitariusze. Która nazwa jest właściwsza? Ratownicy? Sanitariusze? Oba słowa kołatały się jej po głowie, dopóki nie zrozumiała, że tak naprawdę nie widzi wielkiej różnicy.
Ból za to był bardzo odczuwalny. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że czaszka jej eksplodowała, a odłamki kości wryły się głęboko w mózg. Tak musi wyglądać najgorszy rodzaj agonii.
Co się stało? Sięgnęła pamięcią wstecz, przypomniała sobie moment powrotu do domu i to, że podeszła do tylnego wejścia. Wtedy usłyszała, że pies sąsiadów szczeka jak szalony, co zupełnie nie pasowało do jego charakteru. Buster był takim słodziakiem i niemal nigdy na nią nie warczał. Przypomniała sobie także, że ruszyła w kierunku płotu, by sprawdzić, co go tak zdenerwowało.
Wtedy właśnie poczuła, jak coś uderza ją w głowę. Co było potem, nie miała bladego pojęcia.
Aż do tej chwili.
Skąd wzięli się ci mężczyźni? Nie znalazła sensownego wytłumaczenia. Na twarz kapała jej drobna mżawka; była przemarznięta i przemoknięta, ciuchy kleiły się do całego ciała. Jeden z sanitariuszy zauważył, że śledzi wzrokiem jego ruchy, i natychmiast posłał jej kojący uśmiech.
– Jestem Darren, a to Chris. Nic ci nie będzie. Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz?
– Sara Aden – odparła z niemałym trudem.
– Wiesz, gdzie jesteś? – padło kolejne pytanie.
– Na podwórzu za domem.
– Świetnie.
Z koloru nieba wywnioskowała, że słońce niedługo zajdzie. Kirk powinien już wrócić. Gdzie on się podziewa?
– Wiesz, jaki dziś dzień?
– Czwartek. Jakoś tak pod koniec marca. – Mocno wysiliła umysł, ale nie umiała podać dokładnej daty. – Chyba dwudziesty drugi.
– Możesz mi powiedzieć, co ci się przytrafiło?
Nie miała bladego pojęcia. W jej pamięci ziała wielka dziura. Jak doszło do tego, że po odłożeniu torebki na komodę wyszła tylnymi drzwiami i znalazła się na patio w towarzystwie ratowników?
– Ja… coś… w głowie? – dukała z trudem. – Nie wiem.
Darren przeniósł wzrok na tego drugiego.
– Jest skołowana – powiedział, po czym skupił się ponownie na Sarze. – Masz uraz głowy. Przewieziemy cię do szpitala.
Uraz głowy? Potworny ból nie pozwalał się skupić, ale sam pomysł, że dostała czymś w głowę, wydawał się niedorzeczny. Ludzie doznają takich urazów podczas rozgrywek sportowych albo na skutek wypadków, na przykład gdy jadą rowerem i potrąci ich samochód. Na pewno nie nabawiają się ich, wychodząc do własnego ogródka.
Mężczyźni podnieśli ją bez trudu. Jak się okazało, leżała na noszach, choć nie zdawała sobie z tego sprawy.
Gdy szli wzdłuż bocznej ściany domu, dobiegł ją odgłos pospiesznie stawianych kroków, po czym głos męża.
– Co tu się wyrabia? Co się stało? Jestem Kirk Aden. To moja żona Sara.
Słowa zlewały się w jeden ciąg, w głosie dało się wyczuć panikę. Mężczyźni nie zwolnili kroku, musiał więc truchtać obok nich.
Sara nie miała już sił na dalsze trzymanie uchylonych powiek, ale usłyszała wyjaśnienia jednego z sanitariuszy.
– Sąsiadka zadzwoniła na numer alarmowy. Była na piętrze, pies bardzo szczekał i to jej uświadomiło, że coś jest nie tak. Przez okno zobaczyła, że pana żona leży na ziemi. Gdy przyjechaliśmy, Sara była nieprzytomna, ale zdążyliśmy z nią porozmawiać. Jest jednak mocno skołowana. Pojedzie pan z nią karetką czy własnym samochodem?
Nie wahał się jednej chwili.
– Zostanę z żoną.
Niewiele pamiętała z jazdy do szpitala. Czuła jednak, że Kirk ściskał jej dłoń, słyszała też, jak rozmawiają we trójkę: on był płaczliwy i wystraszony, oni spokojni i profesjonalni. Po dotarciu na ostry dyżur nosze zostały wyciągnięte z karetki, przy towarzyszącym temu szarpnięciu poczuła ból tak ostry, że nie zdołała powstrzymać krzyku i natychmiast złapała się za głowę.
– Aua – wyjęczała.
– Nie możecie dać jej czegoś? – zapytał Kirk. – Strasznie cierpi.
On znał ją najlepiej, co oczywiste. Ból był nieznośny, a każdy gwałtowniejszy ruch potęgował męki.
– Za moment podamy środki przeciwbólowe – usłyszała kobiecy głos, ale była to marna pociecha.
Czy oni nie rozumieją, przez co ona musi przechodzić? Potrzebowała czegoś na ból teraz, już, natychmiast. Gdy pojawił się lekarz i przekręcił ją na bok, by przyjrzeć się potylicy, Sara znów odniosła wrażenie, że mózg napiera od wewnątrz na oba jej oczodoły. Było to tak bolesne, że nie znalazła słów, którymi mogłaby opisać to, co w tym momencie czuła.
Dzięki Bogu miała przy sobie Kirka, który natychmiast wziął ją w obronę. Co by bez niego zrobiła?
Teraz
Sara po rozmowie z Maggie Scott wróciła do kuchni i sięgnęła po komórkę na kartę, którą kupiła niespełna miesiąc temu. Gdy Phil odebrał, powiedziała:
– To ja. Właśnie odwiedziła mnie staruszka, która mieszka obok.
– O nie. – W jego głosie pojawił się jakże znajomy współczujący ton.
Dzięki ci, Panie, za Phila. Gdy spotkała po raz pierwszy masywnego mężczyznę w granatowym dresie, nie przypuszczała, że stanie się on z czasem jedyną osobą, na którą będzie mogła liczyć, ale w tym momencie nawet brzmienie jego głosu sprawiało, że czuła się lepiej.
– O tak. Wybacz, że o to pytam, ale czy mógłbyś usunąć ją z mojej drogi?
– Bez obaw. Zaraz się tym zajmę.
– Wystarczy pieniędzy i na to?
– Mam ich więcej, niż trzeba. A skoro o tym mowa – rzucił – muszę podrzucić ci resztę gotówki, gdy tylko poumawiam wszystko, jak należy. Dziwnie się czuję, mając tyle twojej kasy.
– Ufam ci. Niech wszystko zostanie, jak jest. – Przesuwała opuszką wzdłuż krawędzi blatu, spoglądając przez szyby w drzwiach prowadzących na patio. Z lasu rozciągającego się za granicą działki przyleciał ptak i wylądował na jednym z kopczyków ziemi.
– Okej, skoro tak mówisz.
– Dzięki. Jesteś najlepszy.
Jej obawy dotyczące Maggie stopniały przed zakończeniem tej rozmowy, napięcie także ustąpiło. Choć początkowo czuła się bardzo niezręcznie w cudzym domu, tego ranka zrobiła się śmielsza i pozwoliła sobie nawet na skorzystanie z wypasionego prysznica o wielu strumieniach, jakby należał do niej. Rozkoszowała się ciepłem wody, używając drogiego szamponu Cady i żelu do ciała. Beżowe ręczniki także były za duże jak na jej gust, do tego wyjątkowo grube i miękkie. Osuszyła się nimi dokładnie, ani przez moment nie czując się winna. Nie kradła ich przecież. Gdy Cady i Josh wrócą, zastaną wszystko w idealnym porządku.
Mniej więcej.
Uśmiechnęła się do odbicia w lustrze. Całkiem nieźle, zważywszy na kilka ostatnich stresujących dni. Gdyby zadała sobie odrobinę trudu i umalowała się porządnie, zaczęłaby przypominać ponownie Sarę sprzed sześciu miesięcy, tę sprzed ataku, ale chwilowo nie odczuwała potrzeby nakładania makijażu. W każdym razie nie w tym momencie. Rozczesała włosy, potem użyła suszarki Cady, ale odłożyła ją, zanim włosy wyschły do końca. Wolała, by świeże powietrze dokończyło robotę. Wieczorem i tak znów weźmie prysznic. Mycie się dwa razy dziennie nie miało wielkiego sensu, lecz weszło jej w nawyk. Prysznic stał się częścią porannej rutyny, bez niego czułaby się nieswojo. Wolała nie pogarszać sobie samopoczucia. Przebywając w obcym środowisku, miała wystarczająco dużo stresu. Gdyby siedziała w tym domu, nie czując się przy tym sobą, mogłoby to ją dobić. Nie wspominając już o tym, że musiała jakoś zabić czas do zapadnięcia zmroku.
Zeszła na dół, przesuwając palcami po poręczy. Oryginalną, tę z lat pięćdziesiątych, zastąpiono smuklejszą, czarną, w miejsce drewnianych słupków powstawiano metalowe pręty. Wprowadzono tutaj tak wiele zmian, że z trudem rozpoznawała to miejsce.
Po przyjeździe minionej nocy zrobiła obchód całego domu, zaczynając od kuchni. W lodówce Josha i Cady nie znalazła niczego poza garścią przypraw. Zamrażarkę zostawili jednak pełną, były w niej dwa bochenki chleba i stosy gotowych dań do mikrofalówki. I to nie takich zwyczajnych, jakie można dostać w każdym spożywczaku, tylko wykwintniejszych, ekologicznych, ubogich w sód i błyskawicznie mrożonych, by nie utraciły wartości odżywczych. Takich, które dostaje się na zamówienie. Sara uśmiechnęła się pod nosem. Cady zawsze jadała tylko to, co najlepsze. Wszystko w jej życiu musiało takie być. Nie musiała się także przejmować tym, czy na czas podróży zamówienia zostały w porę anulowane. Zrobiono to z pewnością.
To, że w domu było wystarczająco dużo jedzenia, załatwiało jeden problem. Dań z zamrażarki i batoników energetycznych w jej torebce wystarczy na kilka dni. Powinna załatwić tę sprawę w tak krótkim czasie.
Sara obeszła wszystkie pokoje, otwierając każdą szufladę i oglądając oprawione w ramki zdjęcia. Na jednym zobaczyła rodzinne spotkanie, w którym uczestniczyło ze dwadzieścia osób, każda miała na twarzy szeroki uśmiech. Na innym, bardzo starym, widać było twarz dziewczyny, zapewne mamy Cady, trzymającej na rękach maleńkiego oseska. Fotografia ślubna stała w sypialni obok innej, przedstawiającej ich oboje podczas wypadu na Hawaje. Czyżby zrobiono ją podczas miesiąca miodowego? Sara nie była tego pewna, ale włosy Cady miały tę samą długość i kolor co na zdjęciu ze ślubu, więc nie mogła wykluczyć tej możliwości. Zauważyła, że na każdej z tych fotografii Josh obejmuje żonę jakby od niechcenia. Na kilku uśmiechała się do niego, a oczy mieli pełne miłości. Tego rodzaju oddania chyba nie sposób udawać, chociaż… nie było to też niemożliwe.
Cady i Josh byli bardzo zżytą parą, ale nie do tego stopnia, by świat przestał dla nich istnieć. Nadal utrzymywali kontakty towarzyskie z garstką znajomych, każde z nich miało także prawdziwego przyjaciela. Oboje pochodzili z północno-zachodniego wybrzeża, ale po przeprowadzce do Wisconsin, gdzie Josh dostał pracę, szybko i bez trudu ponawiązywali nowe znajomości. Tego Sara bardzo im zazdrościła.
W gabinecie pana domu nie brakowało regałów, próżno jednak było szukać na nich powieści. Trzymał tam głównie podręczniki i pisma medyczne. Oprawione dyplomy wisiały za biurkiem. Sporo ich było. Josh, uznała po krótkim namyśle, jest aż zanadto ambitny.
– Doktor Caldwell, jak sądzę – powiedziała na głos.
Cady często wspominała na Facebooku o pracy męża, zawsze jednak mimochodem. Był naukowcem, badaczem zajmującym się tematami związanymi ze środowiskiem. Sara nie znała szczegółów, ale wiedziała, że trafili oboje na pokład statku i wyruszyli w niemal miesięczny rejs właśnie w związku z jego pracą. To była okazja życia. Czym innym jest praca za biurkiem, a czym innym wyjazd w teren. Poproszono Josha, by zastąpił jednego z naukowców, który odpadł z zespołu dosłownie w ostatniej chwili, a Cady zgodziła się mu towarzyszyć. Napisała w poście: „Wiecie przecież, że nie poradziłby sobie beze mnie przez tak długi czas. LOL”. Wszyscy jej znajomi byli zgodni, że pogubiłby się bez niej u boku. „Nie przetrwałby bez ciebie tygodnia, a co dopiero mówić o całym miesiącu”, tak to skomentowała jedna z przyjaciółek Cady.
„Trafił ci się ostatni porządny facet”, dodał jeden ze znajomych singli.
Co ciekawe, pani Caldwell wiodła tak bajeczne życie, że bez problemu mogła urwać się z pracy, i zrobiła to, by z nim wyjechać. Sara miała to szczęście, że trasa rejsu nie pozwalała na łatwą komunikację. Cady obiecywała sprawdzać pocztę w każdej wolnej chwili, ale zastrzegała się także, że rzadko kiedy będzie w zasięgu sieci.
„Nie szykujcie się na zbyt częste wynurzenia – pisała. – Przez większość czasu mogę być niedostępna. Może pomysł, by oderwać się od social mediów na cały ten czas i cieszyć się życiem, nie jest taki głupi. Co o tym sądzicie?”
Sara popierała ją całym sercem.
W kuchni zagotowała w mikrofalówce wodę na herbatę, potem wróciła na swoje miejsce przy stole i znów wyjrzała przez przeszklone drzwi na podwórze. Widziała na zdjęciach zamieszczonych przez Cady, jak wycinano stamtąd wielkie drzewo, ofiarę szmaragdowego kornika jesionowego. Gdy je stamtąd usunięto razem z pozostałościami po pieńku, Josh zdecydował, że warto nadać ogrodowi nowy wygląd. Cady tak to skomentowała: „Wątpię, aby robiono coś w tym ogrodzie od czasu wybudowania domu, czyli od lat pięćdziesiątych”. Byli w połowie roboty, gdy dotarły do nich wieści o możliwości wyjazdu. Ogrodnicy mogliby pracować dalej, ale to by nie pasowało Caldwellom, którzy byli perfekcjonistami w każdym calu i woleli osobiście doglądać każdego etapu robót. Wstrzymano więc projekt, przez co podwórze za domem wyglądało jak pobojowisko. Zdarto już wierzchnią warstwę ziemi ze starą trawą, usypując z niej liczne pryzmy, głównie przy granicach działki.
Zdaniem Sary wyglądało to idealnie.
Po obejrzeniu całego domu skierowała kroki do garażu, by sprawdzić to, co w jej przypadku liczyło się najbardziej.
Wtedy
Sara się obudziła i natychmiast zacisnęła powieki. Wszystko ją bolało. Potrzebowała paru chwil, by przypomnieć sobie, jak i dlaczego tutaj trafiła. Rozejrzała się też uważnie, zauważyła poręcze po obu stronach łóżka, podwieszany sufit nad głową, w narożniku telewizor, w którym leciało wydanie wiadomości ze ściszonym dźwiękiem. Nadal leżała w szpitalu, choć już nie na ostrym dyżurze. Miała mgliste wspomnienia dotyczące momentów, kiedy oczyszczano i zszywano ranę na potylicy. Potem trafiła do tomografu, a na koniec powieziono ją długim korytarzem, lecz za żadne skarby nie umiała sobie przypomnieć końca tej podróży ani chwili, gdy trafiła do tej sali. Tak duże luki w pamięci były niepokojące.
Strach minął, dopiero gdy obróciła głowę i zobaczyła Kirka siedzącego tuż obok na krześle. Mąż był przy niej, co znaczyło, że nie jest skazana na radzenie sobie z tym stanem w pojedynkę.
Zrobił wielkie oczy, gdy zauważył, że jest przytomna, zaraz też pochylił się mocniej, nie kryjąc rozemocjonowania.
– Kochanie, jak to dobrze, że się obudziłaś. Jak się czujesz?
Jego włosy, zazwyczaj porządnie uczesane, sterczały teraz pod każdym możliwym kątem. Wyobraziła sobie jak przeczesywał je palcami raz po raz, zawsze tak robił, gdy był czymś zdenerwowany.
– Bywało lepiej – rzuciła, krzywiąc się z bólu. – Co się stało?
Nasrożył się momentalnie.
– Z tego, co wiem, zostałaś uderzona w głowę, i to mocno.
Zastanawiała się nad tym, co powiedział, ale nie widziała w tych słowach nawet cienia sensu.
– Coś mnie uderzyło?
– Tak. – Kirk uścisnął delikatnie jej dłoń. – Policjanci byli tutaj chwilkę temu. Wrócą niedługo, by zadać ci kilka pytań. Nie masz nic przeciw?
Zaprzeczyła, potem znów przymknęła powieki. Otworzyła je dopiero kilka minut później, gdy do sali wszedł lekarz prowadzący gromadkę rozchichotanych młodzików w białych kitlach.
– Pani Aden – zagaił przybyły – nie będzie pani miała nic przeciw, jeśli studenci będą obserwowali, jak zadaję pani kilka pytań i przeprowadzam proste badania?
– Nie przeszkadza mi to.
Stanął twarzą do przyprowadzonej grupki.
– Sara Aden ma dwadzieścia dziewięć lat, przywieziono ją karetką wczoraj wieczorem z urazem głowy – poinformował studentów, po czym przeszedł płynnie do omawiania stanu pacjentki, posiłkując się danymi wyświetlanymi na pobliskim monitorze i wyjaśniając, że dzięki tomografii udało się namierzyć wąskie jak włos pęknięcie kości czaszki.
Pęknięta czaszka. To by tłumaczyło paroksyzmy bólu przeszywającego jej mózg.
Później doktor skupił się ponownie na chorej. Poprosił, by wykonała kilka prostych zadań. Zdołała powieść oczami za przesuwanym palcem i zacisnąć dłonie w pięści. Wykonała także poprawnie kilka działań matematycznych, po czym podała adres firmy, w której pracowała. Gdy wskazano jej siedzącego obok mężczyznę, wyjaśniła:
– To mój mąż.
Oczy Kirka wypełniły się miłością, gdy podała bezbłędnie daty rocznicy ślubu i urodzin obojga. Wtedy zauważyła, jak bardzo się niepokoił. Jego szaroniebieskie oczy ukryte za szkłami okularów pełne były obaw.
– Zuch dziewczyna – wyszeptał, pochylając się, by pogładzić ją po wierzchu dłoni.
Sara pamiętała wszystko prócz przyczyny wypadku, przez który trafiła do szpitala. Gdy lekarz i towarzyszący mu młodzi ludzie wychodzili, Kirk zawołał za nimi:
– Dzięki!
Rozmowa z doktorem, choć nie była trudnym przejściem, doprowadziła na skraj wyczerpania Sarę, która zamknęła ponownie oczy i nie otworzyła ich, póki nie przyszli policjanci, co miało miejsce mniej więcej godzinę później. Odpowiedziała następnie na kilka pytań zaraz po tym, jak się przedstawili, podając nazwiska, których nie zdołała zapamiętać.
– Pamiętam tylko, że pogoda była wietrzna, bardzo wietrzna.
Skupiając się do granic możliwości, przypomniała sobie wycie wiatru w koronach drzew kołyszących się na tyłach podwórza, gałęzie wierzby dosłownie smagały powietrze. Zauważyła, że parasol ustawiony na patio stał rozłożony, co wydało jej się dziwne, ponieważ składali go zawsze, gdy nie był potrzebny. Zdała sobie z tego sprawę tuż przed feralnym momentem.
– Przyjechałam właśnie z pracy, a gdy weszłam do kuchni, zauważyłam, że parasol jest rozłożony. Mąż był wtedy w garażu, jak sądzę.
Nie umiała sobie tego przypomnieć.
Kirk pochylił się mocniej.
– Nie, kochanie, tego dnia pracowałem do późna, pamiętasz? – Odwrócił się do detektywów. – Jestem właścicielem salonu samochodowego Aden Luxury Cars, co znaczy, że nie mam stałych godzin pracy. Wróciłem później, bo miałem sporo papierkowej roboty.
– Przyszedłeś później? – zapytała Sara.
– Wysłałem ci esemesa, pamiętasz?
Wiadomość. Mgła zaściełająca umysł rozproszyła się na tyle, by przypomniała sobie piknięcie komórki. Wysłał jej wiadomość. Dostała ją mniej więcej wtedy, gdy powinien pojawić się w domu. „Straciłem poczucie czasu. Niedługo przyjadę”. Zgadza się. Nie było go wtedy w domu, to dlatego zadanie złożenia parasola spadło właśnie na nią. Stół i krzesła były nowiusieńkie, kupili jeden z topowych zestawów. Parasol miał na szczycie panel słoneczny zasilający światła poniżej czaszy. Szkoda by było, gdyby się uszkodził. Straszna szkoda, szczerze mówiąc. Tak bardzo się cieszyli, gdy go kupowali. Sara liczyła na to, że będą mogli siedzieć wspólnie na zewnątrz po powrocie z pracy, sącząc wino i opowiadając, jak minął im dzień. W dniu, kiedy go dostarczono, powiedziała nawet do męża: „Teraz możemy zapomnieć o bożym świecie i cieszyć się własnym towarzystwem”.
– Wyszłam na zewnątrz, by zamknąć parasol – wycedziła wolno kolejne słowa. Przypomniała sobie, jak poryw wiatru szarpnął moskitierą przy tylnych drzwiach. Ponownie usłyszała huk, z jakim zatrzasnęła się tuż za jej plecami. Niebo wyglądało wyjątkowo ponuro, nabrzmiałe ciemne chmury przesłoniły słońce, przez co mogło się wydawać, że godzina jest dużo późniejsza. Zazwyczaj o tej porze roku na zewnątrz bywało jasno nawet do siódmej. – Strasznie wiało – powtórzyła. Sądząc po minach obu policjantów, nie to chcieli usłyszeć. – Zaczęłam zamykać parasol… ale korbka się chyba zacięła…
Przerwy pomiędzy wypowiadanymi przez nią zdaniami były tak długie, że policjantka, młoda kobieta o ostrych rysach, zaczęła ją ponaglać.
– I co się wtedy wydarzyło?
– Nie wiem – przyznała w końcu Sara. – Usłyszałam szczekanie psa sąsiadów i poszłam zobaczyć, co się tam dzieje. Moment później poczułam straszny ból z tyłu głowy. To wszystko, co pamiętam.
Nazwanie tego bólu strasznym było potwornym niedopowiedzeniem.
– Widziała pani kogoś? – zapytał policjant. – Kogokolwiek?
Był starszy z tej pary, łysy, nosił okulary w ciemnej oprawie.
– Nie. – Pokręciła ledwie zauważalnie głową. – Strasznie wtedy wiało.
– Okej, mieliśmy niezłą wichurę. – Policjant wykazywał się niespotykaną cierpliwością. – To już wiemy. Pytanie tylko, czy był tam ktoś jeszcze. Czy po powrocie z pracy tego dnia dostrzegła pani jakieś różnice w domu albo na podwórzu?
– Raczej nie. – Sara zauważyła, że wymieniają spojrzenia, jakby zawiodła ich tym stwierdzeniem. – Wszystko wyglądało jak zawsze.
– Słyszała pani jakieś dźwięki dobiegające z zewnątrz? – dopytywała policjantka. – Może odgłosy kroków?
– Nie.
– Nie miała pani żadnych zatargów z sąsiadami albo z kimś w pracy? Z przyjaciółmi albo z członkami rodziny? Nie było żadnych nieporozumień ani kłótni?
Zasypywała ją taką ilością pytań, że Sara miała spory problem z ich zapamiętywaniem, nie mówiąc już o zastanowieniu.
– Żadnych problemów. Żadnych awantur – oświadczyła w końcu. – Dlaczego o to wszystko pytacie?
– To standardowa procedura – wyjaśniła policjantka. – Na tym polega nasza praca.
– Nikt pani nie groził ostatnimi czasy? – dodał jej partner.
Już miała zaprzeczyć, gdy nagle coś sobie przypomniała.
– W skrzynce na listy znalazłam dziwną wiadomość. Nie była podpisana.
– Było ich więcej – wtrącił pospiesznie Kirk. – Cztery razy się to zdarzało. Raz nawet ktoś zostawił zdechłego szczura na naszym ganku.
Cztery wiadomości i martwy szczur? Sara nie przypominała sobie żadnego martwego gryzonia, tylko tę jedną wiadomość. Znalazła ją w skrzynce na listy. Koperta była czysta. Wewnątrz znajdowała się kartka, na której ktoś napisał markerem następujące słowa:
WIEM, CO SIĘ STAŁO. JAK MOŻESZ Z TYM ŻYĆ?
Zatchnęło ją, gdy to przeczytała. Nie miała bladego pojęcia, o co mogło chodzić. Nadawca musiał się pomylić i zostawił tę wiadomość nie tam, gdzie zamierzał.
Policjantka się nasrożyła, gdy to usłyszała.
– O co chodziło w tych wiadomościach?
– To były jakieś bzdury – wtrącił Kirk. – Coś o tym, że prawda wyjdzie na jaw i ludzie się dowiedzą, co zrobiła. Nie widzieliśmy w tym żadnego sensu.
– Były cztery takie wiadomości? – zapytała Sara, po czym przymknęła powieki, próbując zebrać myśli.
– Tak, cztery. – Aden zdjął okulary, by przetrzeć szkła.
– Możemy je zobaczyć? – zapytał detektyw.
– Przekazaliśmy je policji – wyjaśnił Kirk. – Komendant Kramer jest moim serdecznym kolegą. Zajął się tą sprawą osobiście. – Założył ponownie okulary, potem ujął żonę za rękę.
– Kiedy to było? – zapytał policjant.
– Rok temu. Dostawaliśmy je co kilka tygodni, ale potem wszystko wróciło do normy. Gavin uważał, że to nic poważnego. Sądził, że to okoliczne dzieciaki psocą z nudów. Albo to, albo niezadowolony klient mojego salonu. – Kirk uśmiechnął się ponuro.
– Zerkniemy na te wiadomości w ramach dochodzenia.
– A pani praca? – wyskoczyła policjantka z kolejnym pytaniem. – Nie dochodziło tam do żadnych sporów albo niesnasek?
– Nie – zaprzeczyła Sara. – Zajmuję się marketingiem w Garden Design Landscaping. Pracuje tam tylko osiem osób, wszyscy się przyjaźnimy.
– Z kim moglibyśmy porozmawiać w pani biurze, gdyby zaszła taka konieczność? – Kobieta przechyliła przyjaźnie głowę.
Sara przymknęła oczy, by się zastanowić.
– Z moją szefową Brendą. Albo z moją przyjaciółką Clarice. Z którąś z nich.
Miała dobre układy ze wszystkimi w firmie, szczerze powiedziawszy, często wspominała mężowi, jak wspaniale układa im się współpraca. Clarice, zajmującą się kontaktami ze zleceniodawcami, uznawała za najlepszą przyjaciółkę. Była to bardzo wesoła kobieta, która często przynosiła do pracy ciasteczka i opowiadała soczyste plotki dotyczące co bogatszych klientów. Minionej soboty wybrały się razem na lunch. Sara dawno już tak się nie śmiała jak podczas tego spotkania.
– A co z członkami rodziny? – zapytał policjant.
– Sara nie ma zbyt wielu bliskich – wyjaśnił Kirk. – Jej rodzice nie żyją, ale dobrze się dogaduje z kuzynostwem i siostrą. Wszyscy mieszkają na Wschodnim Wybrzeżu. A moja rodzina wprost ją uwielbia.
Detektyw przyjął to wyjaśnienie zdawkowym potaknięciem.
– Nie rozpoznali państwo charakteru pisma w tych wiadomościach?
– Nie. – Sara przymknęła oczy. – Ja widziałam tylko jedną. Pamiętam tylko, że napisano ją markerem, samymi dużymi literami. Nie wiem, jak pozostałe, ale ta tak właśnie wyglądała.
– Żona jest już mocno zmęczona – wtrącił jej mąż nieco ostrzejszym tonem. – Czy możemy dokończyć to przesłuchanie w późniejszym terminie?
Tak bardzo się o nią troszczył. Byli małżeństwem od trzech lat, ale jego oddanie wciąż było wielkie. Przyjaciele nie mogli się nadziwić, że nadal obiega samochód, by otworzyć jej drzwi, i przysyła bukiet kwiatów siedemnastego każdego miesiąca, by upamiętnić dzień ich pierwszego spotkania.
– Naprawdę jestem zmęczona – dodała, posyłając mu pełne wdzięczności spojrzenie. – Z trudem utrzymuję otwarte oczy. A ból głowy zaraz mnie dobije.
– Lepiej będzie, jeśli już sobie pójdziecie – powiedział Kirk. – Żona musi odpocząć.
Policjantka wyjęła wizytówkę i podała ją rannej.
– Proszę zadzwonić, gdyby przypomniało się pani coś jeszcze.
Zabrzmiało to jak tekst z serialu albo z filmu kryminalnego.
Sara przyjrzała się kartonikowi zapuchniętymi oczami. Przeczytała imię i nazwisko tej kobiety. Erin Nolan. W normalnych warunkach nie miałaby problemu z ich zapamiętaniem, ale w tej sytuacji wizytówka wydawała się najlepszym rozwiązaniem.
– Dziękuję.
Gdy policjanci opuścili salę, Kirk się rozpromienił i rzucił:
– Już zaczynałem się obawiać, że nigdy sobie nie pójdą. – Ten żart miał ją rozweselić, ale nie była w stanie go docenić. Wstał więc, poprawił jej kołdrę, a na koniec pogładził policzek żony wierzchem dłoni. – Nie przejmuj się niczym, kochanie. Nie opuszczę cię nawet na minutę.
Przymknęła oczy, poddając się zmęczeniu, ale nie mogła usnąć, ponieważ coś nie dawało jej spokoju.
– Dlaczego oni zadawali mi tyle pytań?
– Próbują znaleźć tego, kto cię tak urządził.
Zrobiła wielkie oczy. Nagle odechciało się jej spać.
– Tego, który mnie tak urządził?
– Rozmawialiśmy na ten temat. Nie pamiętasz? Ktoś cię zaatakował. Policja uważa, że szczekanie Bustera go spłoszyło.
– Ktoś mnie zaatakował?
– Saro, rozmawialiśmy o tym nie dalej niż godzinę temu. Naprawdę nie pamiętasz?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Ta rozmowa równie dobrze mogła się odbyć całe wieki temu. Wycieńczona bólem Sara żyła chwilą obecną.
– Buster oszalał. Szczekał bez ustanku w kierunku naszej posesji. Pani Sullivan zobaczyła cię z okna na piętrze i natychmiast zadzwoniła na numer alarmowy. Tak przynajmniej twierdzili ratownicy, którzy do ciebie przyjechali. Czekała na nich na naszym podwórzu, przy tobie, gdy się tam pojawili. Musieli ją odesłać do domu, ponoć była tak przejęta, że bez przerwy wchodziła im w drogę.
Kirk nie przepadał za panią Sullivan. Gdy spotkali ją po raz pierwszy, stwierdził, że jej wysoki głos działa mu na nerwy.
– Ja przyjechałem do domu niewiele później – dokończył. – Gliniarze poinformowali mnie, że zostałaś uderzona w głowę czymś twardym, najprawdopodobniej kamieniem.
– Kamieniem? – Sara nic z tego nie rozumiała. Sięgnęła ręką do obandażowanej grubo potylicy. – Strasznie wtedy wiało. Może wiatr cisnął czymś we mnie. – Wyobraziła sobie lecącą w jej kierunku gałąź albo ozdobę trawnika, jedną z tych odbijających światło kul, za którymi przepadał jej mąż.
– Nie, niczego podobnego nie znaleziono. Dlatego policja twierdzi, że ktoś uderzył cię celowo, i to czymś ciężkim, twardym.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby to zrobić – przyznał współczującym tonem. – Jesteś najmilszą osobą, jaką znam. Tylko szaleniec mógłby ci to zrobić. – Posłał jej ponury uśmiech.
Sara próbowała zrozumieć, o co tu może chodzić, ale nie dała rady. Posiadali ogromne podwórze otoczone płotem z kutego żelaza i choć nie zamykali furtki, to jeszcze nigdy nie mieli niechcianych gości. Domy sąsiadów stały tuż obok, ale nie było ich dobrze widać. Poprzedni właściciel tej posesji posadził na granicach działki gęsty żywopłot, który teraz zasłaniał kompletnie ogrodzenie i chronił ich przed wzrokiem wścibskich plotkarzy.
Nie miała powodów, by się obawiać, że ktoś może ją zaatakować. Ze wszystkimi żyła w zgodzie. W pracy otaczali ją sami przyjaciele. Nikt jej nie zazdrościł ani o nic nie miał do niej żalu.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
214 Palmer Street
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawcy: Katarzyna Masłowska, Wojciech Ciuraj
Redakcja: Bożena Sęk
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Stuart Monk / Stock.Adobe.com
214 PALMER STREET © 2022 by Karen McQuestion
All rights reserved
Copyright © 2025 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Robert J. Szmidt, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-292-6
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Okładka
Karta tytułowa: Karen McQuestion, Tajemnica Palmer Street 214
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Epilog
List od Karen
Podziękowania
Karta redakcyjna
Cover