Szpilki, Paryż i milość - Paulina Wnuk-Crépy - ebook

Szpilki, Paryż i milość ebook

Paulina Wnuk-Crépy

3,8

Opis

Świat mody, romantyczny Paryż i miłość, która pojawia się znienacka Rekruterka z prestiżowej agencji modelek zaczepia na ulicy nieśmiałą dziewczynę. Od razu pojawia się propozycja pierwszego kontraktu, i to w Paryżu! Brzmi jak bajka, prawda? Życie dziewiętnastoletniej Julii zmienia się w ciągu jednego dnia. Okazuje się, że wymarzony zawód modelki wcale nie jest taka prosta, a na sukces trzeba ciężko pracować. Wyczerpujące pokazy, ostra rywalizacja, niemoralne propozycje to w tym świecie codzienność. Na dodatek o piękną Polkę rywalizują dwaj bardzo interesujący mężczyźni Czy Julia odnajdzie się w bezwzględnym świecie modelingu? Czy uda jej się odnieść sukces, o jakim marzą miliony dziewczyn? Co jeszcze spotka ją w mieście miłości?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (18 ocen)
7
5
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Au­tor: Pau­li­na Wnuk-Crépy

Re­dak­cja: Ka­ta­rzy­na Wi­lusz

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Kon­sul­ta­cja ję­zy­ko­wa: Mo­ni­ka Mot­ko­wicz

Skład: IMK

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: ilu­stria | stu­dio gra­fi­ki

Gra­fi­ka na okład­ce: So­pel­kin, Ta­tia­na­_Ko­st94 (Shut­ter­stock)

Zdję­cie au­tor­ki: Aga Al­chi­mo­wicz

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Pie­trzak

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Pau­li­na Wnuk Crépy

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2017

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-7642-999-1

Mo­je­mu mę­żo­wi Mar­ti­no­wi, któ­ry za­wsze przy mnie był, wspie­rał i po­ma­gał mi oraz spra­wił, że świat mo­de­lin­gu ni­g­dy nie za­wró­cił mi w gło­wie

Pro­log

Do­cho­dzi­ła dwu­dzie­sta trze­cia, oko­li­cę już daw­no spo­wi­ła noc, mimo moc­nych świa­teł ulicz­nych la­tar­ni na nie­bie do­strzec moż­na było kil­ka gwiazd. Sta­ry ze­gar ścien­ny ty­kał re­gu­lar­nie, przy­po­mi­na­jąc o mi­ja­ją­cych se­kun­dach i mi­nu­tach. Let­ni wiatr dys­kret­nie prze­kra­dał się do mo­jej sy­pial­ni przez uchy­lo­ne okno, a barw­ne za­sło­ny pod­no­si­ły się i opusz­cza­ły w rytm jego lek­kich po­dmu­chów. Po czo­le po­wo­li spły­wa­ły mi kro­pel­ki potu spo­wo­do­wa­ne nie­zwy­kłym upa­łem, któ­ry zdo­mi­no­wał po­czą­tek czerw­ca. W gło­wie ko­ła­ta­ły się my­śli, spra­wia­jąc, że mimo ogrom­ne­go zmę­cze­nia nie po­tra­fi­łam się wy­ci­szyć i za­snąć. Strach, oba­wa, ale i eks­cy­ta­cja za­wład­nę­ły ab­so­lut­nie moim umy­słem i cia­łem. Już za chwi­lę miał na­stą­pić ten wiel­ki dzień, dzień, któ­ry miał od­mie­nić całe moje do­tych­cza­so­we ży­cie. Ju­tro wie­czo­rem o tej po­rze nie będę już le­ża­ła w swo­im łóż­ku, lecz na dru­gim koń­cu Eu­ro­py; będę w Pa­ry­żu, mie­ście świa­teł, mi­ło­ści, miej­scu, o któ­rym ma­rzy­łam od tak daw­na. I mimo że w ką­cie po­ko­ju cze­ka na mnie spa­ko­wa­na wa­liz­ka, na biur­ku leżą do­ku­men­ty oraz wy­dru­ko­wa­ne bi­le­ty lot­ni­cze, na­dal nie mogę uwie­rzyć w to, co mnie spo­tka­ło. Ostat­nie ty­go­dnie zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­po­mi­na­ły hi­sto­rie z ba­jek niż re­al­ne ży­cie pol­skiej na­sto­lat­ki. A jed­nak sta­ło się to, co na ogół przy­tra­fia się tyl­ko w fil­mach. Ma­rze­nia się speł­nia­ją, a ja do­sta­łam swo­ją ży­cio­wą szan­sę i na pew­no ją wy­ko­rzy­stam…

Roz­dział 1

Ma­jo­we słoń­ce sta­ło już w ze­ni­cie, gdy opusz­cza­łam sza­ry i lek­ko pod­sta­rza­ły bu­dy­nek szkol­ny. Po­wo­li i ostroż­nie, na lek­ko jesz­cze roz­chwia­nych no­gach ze­szłam po stro­mych be­to­no­wych scho­dach. Sta­nę­łam na chod­ni­ku i wzię­łam głę­bo­ki od­dech. Ze­stre­so­wa­na i peł­na mie­sza­nych emo­cji, ro­zej­rza­łam się do­oko­ła. Ulicz­ni prze­chod­nie gna­li przed sie­bie w po­śpie­chu, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na nic i na ni­ko­go. Ja­kiś mło­dy chło­pak pod­biegł do sta­rusz­ki, któ­rej wła­śnie ro­ze­rwa­ła się siat­ka z za­ku­pa­mi. Owo­ce i wa­rzy­wa po­tur­la­ły się da­le­ko po zie­mi, aż pod moje nogi. Schy­li­łam się i je po­zbie­ra­łam, a na­stęp­nie za­nio­słam ko­bie­cie. W tym sa­mym mo­men­cie po­czu­łam prze­raź­li­wy ucisk w żo­łąd­ku. Za­py­ta­łam sta­rusz­kę, czy mogę do­stać jed­no jabł­ko, i nim zdą­ży­ła kiw­nąć twier­dzą­co gło­wą, moje zęby wbi­ły się w słod­ki i doj­rza­ły owoc. De­lek­tu­jąc się po­wo­li so­czy­stym jabł­kiem, po­ma­sze­ro­wa­łam przed sie­bie, w kie­run­ku przy­stan­ku tram­wa­jo­we­go.

– Jul­ko, za­cze­kaj. – Usły­sza­łam w tyle i od­ru­cho­wo od­wró­ci­łam gło­wę. Kaś­ka bie­gła w moim kie­run­ku.

– Uff… – wy­sa­pa­ła za­dy­sza­na. – No i jak ci po­szło? – za­py­ta­ła, ła­piąc ko­lej­ny od­dech.

– Chy­ba cał­kiem nie­źle – od­par­łam. – W su­mie to sama nie wiem, nie chcę już na­wet o tym my­śleć. Naj­waż­niej­sze, że to był już ostat­ni eg­za­min.

– Masz ra­cję, te­raz tyl­ko po­zo­sta­je nam cze­kać na wy­ni­ki eg­za­mi­nu doj­rza­ło­ści. Co za głu­pia na­zwa, jak­by­śmy nie były już wcze­śniej doj­rza­łe. – Za­chi­cho­ta­ła. – Idzie­my do Man­hat­ta­nu na piwo. Idziesz z nami?

– Ja­sne! Na któ­rą się uma­wia­my? Mam do za­ła­twie­nia jesz­cze kil­ka spraw, dziś rano zo­rien­to­wa­łam się, że skoń­czył mi się płyn do so­cze­wek, więc mu­szę pod­je­chać do opty­ka. Mama pro­si­ła mnie też o ode­bra­nie w księ­gar­ni książ­ki, któ­rą za­mó­wi­ła na uro­dzi­ny dla ko­le­żan­ki. – Po chwi­li na­my­słu do­da­łam: – Ale nie po­win­no mi to za­jąć wię­cej niż go­dzi­nę. Bę­dzie­cie już na mie­ście?

– Tak, je­dzie­my te­raz, więc nie ma pro­ble­mu. Jak już skoń­czysz, to do­łącz do nas – od­po­wie­dzia­ła Kaś­ka, uśmie­cha­jąc się, i ode­szła w dru­gą stro­nę, a ja po­now­nie uda­łam się w kie­run­ku ru­chli­wej uli­cy.

Ko­lej­ka u opty­ka była nie­mi­ło­sier­nie dłu­ga. Jak na złość, chy­ba po­ło­wa mo­je­go mia­sta po­trze­bo­wa­ła wła­śnie dziś i wła­śnie tu­taj za­opa­trzyć się w so­czew­ki i oku­la­ry. Klient­ka przede mną, ład­na, lek­ko pulch­na bru­net­ka, po­sta­no­wi­ła zmie­nić oku­la­ry i był jej do tego po­trzeb­ny cały per­so­nel skle­pu. Gdy już uda­ło mi się na­być ten nie­szczę­sny płyn, bły­ska­wicz­nie uda­łam się do księ­gar­ni. Pani na­tych­miast od­na­la­zła pa­czusz­kę przy­go­to­wa­ną dla mo­jej mamy. Książ­kę upchnę­łam na dnie tor­by i na­resz­cie mo­głam udać się na spo­tka­nie ze zna­jo­my­mi. Gdy ma­sze­ro­wa­łam w kie­run­ku pubu o wdzięcz­nej na­zwie Man­hat­tan, któ­ry z pre­sti­żo­wą dziel­ni­cą No­we­go Jor­ku miał tyle samo wspól­ne­go co osiem­na­sto­let­nia whi­sky z do­mo­wej ro­bo­ty bim­brem, za­uwa­ży­łam, że jed­na z ko­biet, któ­rą wi­dzia­łam wcze­śniej w księ­gar­ni, po­dą­ża za mną. Po­my­śla­łam, że to zbieg oko­licz­no­ści, po chwi­li jed­nak po­czu­łam, jak do­ty­ka mo­je­go ra­mie­nia.

– Po­cze­kaj, pro­szę. – Usły­sza­łam cie­pły głos. Na­tych­miast się za­trzy­ma­łam i spoj­rza­łam w jej kie­run­ku. Na twa­rzy ko­bie­ty po­ja­wił się sze­ro­ki uśmiech, od­sła­nia­ją­cy rząd bia­łych jak w re­kla­mach te­le­wi­zyj­nych zę­bów. – Mam na imię Agniesz­ka – po­wie­dzia­ła. – Prze­pra­szam, że cię za­cze­piam, ale zwró­ci­łam na cie­bie uwa­gę już w księ­gar­ni.

W mo­jej gło­wie za­czę­ły się kłę­bić my­śli: może to jed­na z tych psy­cho­pa­tek, o któ­rych tyle czy­ta się w ga­ze­tach i sły­szy w te­le­wi­zji? Wca­le bym się nie zdzi­wi­ła, mam szczę­ście do przy­cią­ga­nia ta­kich lu­dzi.

– Słu­cham pa­nią – od­par­łam naj­oschlej, jak tyl­ko po­tra­fi­łam. – W czym mogę po­móc?

– To może dziw­nie za­brzmi, ale czy za­sta­na­wia­łaś się kie­dyś nad pra­cą jako mo­del­ka?

– Nad pra­cą jako mo­del­ka? – po­wtó­rzy­łam. – Pro­szę so­bie ze mnie nie żar­to­wać. Nie dam się na­brać na udział w ja­kiś pseu­do­se­sjach zdję­cio­wych, za któ­re trze­ba sło­no za­pła­cić. Po pierw­sze nie je­stem za­in­te­re­so­wa­na, po dru­gie i tak nie mam kasy na ta­kie głu­po­ty.

Ko­bie­ta na­dal wpa­try­wa­ła się we mnie, tym ra­zem z wi­docz­nym roz­ba­wie­niem.

– Ale nikt tu nie mówi o żad­nych płat­nych se­sjach. Na­zy­wam się Agniesz­ka No­wac­ka, pra­cu­ję dla jed­nej z naj­więk­szych agen­cji mo­de­lek w War­sza­wie. Może na­zwa Flash coś ci mówi? – Na­wet oso­bie tak obo­jęt­nej na modę jak ja mó­wi­ła, i to cał­kiem spo­ro. Flash to agen­cja, o któ­rej gło­śno było w ca­łym kra­ju, na­zy­wa­na fa­bry­ką mo­de­lek, re­pre­zen­tu­ją­ca naj­więk­sze pol­skie gwiaz­dy świa­ta mo­de­lin­gu.

– Tak – od­po­wie­dzia­łam, przyj­mu­jąc pew­ną sie­bie minę.

– Je­stem ich sco­uter­ką, czy­li ina­czej mó­wiąc: łow­czy­nią mło­dych ta­len­tów. Moja pra­ca po­le­ga na wy­szu­ki­wa­niu no­wych twa­rzy na te­re­nie ca­łej Pol­ski. Wczo­raj w Grand Ho­te­lu od­był się ca­sting. Jak to się sta­ło, że na nim nie by­łaś? – za­py­ta­ła za­cie­ka­wio­na.

– Cóż, mu­szę przy­znać, że nie in­te­re­su­ję się modą i ni­g­dy nie wią­za­łam z nią mo­jej przy­szło­ści, więc ca­stin­gi nie wzbu­dza­ły we mnie więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia – burk­nę­łam pod no­sem, a po chwi­li do­da­łam: – Ale do cze­go pani zmie­rza?

– My­ślę, że masz duży po­ten­cjał. Je­stem prze­ko­na­na, że spodo­basz się bo­oke­rom z agen­cji. Uwa­żam, że masz spo­re szan­se na wy­bi­cie się i zro­bie­nie ka­rie­ry. Będę cze­ka­ła na cie­bie ju­tro w ho­te­lo­wym lob­by o sie­dem­na­stej. Mam na­dzie­ję, że przyj­dziesz. – Uśmiech­nę­ła się po­now­nie. – Pro­szę, oto moja wi­zy­tów­ka. – Wrę­czy­ła mi mały, błysz­czą­cy kar­to­nik, na któ­rym znaj­do­wa­ły się agen­cyj­ne dane kon­tak­to­we oraz nu­mer ko­mór­ko­wy sco­uter­ki.

Kiw­nę­łam gło­wą, po­nie­waż nie by­łam w sta­nie wy­du­sić z sie­bie ani jed­ne­go sło­wa. Agniesz­ka od­wró­ci­ła się na pię­cie i po­ma­sze­ro­wa­ła w prze­ciw­ną stro­nę. Pod­czas gdy jej syl­wet­ka po­wo­li zni­ka­ła z za­się­gu mo­je­go wzro­ku, ja na­dal sta­łam na chod­ni­ku ni­czym ka­mien­ny po­sąg. Nie po­tra­fi­łam się otrzą­snąć po tym nie­sa­mo­wi­tym spo­tka­niu. Do­pie­ro kil­ka moc­niej­szych szturch­nięć spie­szą­cych się prze­chod­niów obu­dzi­ło mnie z kil­ku­mi­nu­to­we­go le­tar­gu. Spoj­rza­łam bły­ska­wicz­nie na ze­ga­rek i na­tych­miast przy­po­mnia­łam so­bie o spo­tka­niu ze zna­jo­my­mi w po­bli­skim pu­bie.

Gdy prze­kro­czy­łam próg Man­hat­ta­nu, na­tych­miast do­bie­gły do mnie gło­śne i ra­do­sne krzy­ki roz­ba­wio­ne­go to­wa­rzy­stwa. Cóż, nie tyl­ko moi przy­ja­cie­le zde­cy­do­wa­li się na spę­dze­nie tu­taj ostat­nich dni po­prze­dza­ją­cych naj­dłuż­sze wa­ka­cje na­sze­go ży­cia. Lo­kal, mimo sto­sun­ko­wo wcze­snej pory, był wy­peł­nio­ny po brze­gi. W ką­cie sali przy wiel­kiej drew­nia­nej ła­wie uj­rza­łam Kaś­kę w ob­ję­ciach ja­kie­goś nie­zna­ne­go mi chło­pa­ka. Za­czę­łam się prze­ci­skać przez tłum, aż w koń­cu do­brnę­łam do sto­li­ka za­sta­wio­ne­go szklan­ka­mi z pi­wem. Za­ję­łam miej­sce mię­dzy ko­le­żan­ka­mi i sta­ra­łam się spra­wiać wra­że­nie oso­by za­in­te­re­so­wa­nej dys­ku­sją. Moje my­śli bie­gły jed­nak w zu­peł­nie in­nym kie­run­ku. Na­dal nie mo­głam uwie­rzyć, że za­in­te­re­so­wa­ła się mną jed­na z agen­tek Fla­sha. Bar­dzo pra­gnę­łam po­dzie­lić się tą wia­do­mo­ścią z przy­ja­ciół­ką i wy­sy­ła­łam jej zna­ki, aby­śmy wspól­nie uda­ły się na dys­kret­ną kon­wer­sa­cję, ta jed­nak była za­in­te­re­so­wa­na wy­łącz­nie przy­stoj­nym bru­ne­tem, na któ­re­go ko­la­nach sie­dzia­ła.

Po go­dzi­nie zde­cy­do­wa­łam się po­je­chać po mamę do pra­cy. Zda­łam so­bie wła­śnie spra­wę, że aby udać się na ju­trzej­szy ca­sting, po­win­nam po­in­for­mo­wać o tym ro­dzi­ców. I o ile z mamą pro­ble­mów być nie po­win­no, o tyle prze­ko­na­nie taty gra­ni­czy­ło z cu­dem. Wy­sła­łam jej SMS-a, że wpad­nę po nią do biu­ra, i chwi­lę póź­niej sta­łam już w za­tło­czo­nym au­to­bu­sie w sa­mym środ­ku ab­so­lut­nie i cał­ko­wi­cie za­kor­ko­wa­ne­go mia­sta. Mamę doj­rza­łam już z da­le­ka, sie­dzia­ła na ła­wecz­ce przy skwer­ku znaj­du­ją­cym się tuż pod jej biu­rem. Ubra­na w let­nią wie­lo­barw­ną su­kien­kę, z krót­ko ob­cię­ty­mi wło­sa­mi, dzię­ki swo­jej zgrab­nej i wy­spor­to­wa­nej syl­wet­ce bar­dziej przy­po­mi­na­ła stu­dent­kę niż ko­bie­tę w śred­nim wie­ku, mat­kę troj­ga dzie­ci. Gdy mnie do­strze­gła, po­ma­cha­ła ręką i ru­szy­ła w moim kie­run­ku.

– Cześć, ko­cha­nie – przy­wi­ta­ła mnie i po­ca­ło­wa­ła w po­li­czek. – Dzię­ki za wia­do­mość. Cie­szę się, że ostat­ni eg­za­min tak do­brze ci po­szedł. No to już po wszyst­kim! Te­raz na­le­ży ci się za­słu­żo­ny od­po­czy­nek – do­da­ła, bio­rąc mnie za rękę jak małą dziew­czyn­kę.

W dro­dze do domu roz­ma­wia­ły­śmy o moim eg­za­mi­nie i jej dniu w pra­cy, na­rze­ka­jąc co chwi­la na roz­pę­dzo­ny tram­waj. Mo­tor­ni­czy chy­ba gdzieś się spie­szył, bo su­nął po szy­nach jak sza­lo­ny. Po­tem jak co dzień mama zaj­rza­ła do osie­dlo­wej pie­kar­ni i skle­pu wa­rzyw­ne­go, gdzie na­tych­miast po­in­for­mo­wa­ła zna­jo­me eks­pe­dient­ki, że „naj­gor­sze już mam za sobą”. Gdy wró­ci­ły­śmy do domu, pa­no­wa­ła ab­so­lut­na ci­sza. Maja, moja trzy­na­sto­let­nia sio­stra, była na za­ję­ciach z an­giel­skie­go i mia­ła po­ja­wić się do­pie­ro za go­dzi­nę.

– Gdzie Wik­tor? – spy­ta­łam za­sko­czo­na, że nie wi­dzę, a przede wszyst­kim nie sły­szę mo­je­go wszę­do­byl­skie­go bra­ta.

– Ko­cha­nie, jak to gdzie? Dziś jest czwar­tek, więc jest z tatą na te­ni­sie. Wró­cą do­pie­ro po dwu­dzie­stej. – Usły­sza­łam w od­po­wie­dzi.

Spoj­rza­łam na ze­gar, do­cho­dzi­ła dzie­więt­na­sta. Mia­łam więc po­nad go­dzi­nę, aby na spo­koj­nie opo­wie­dzieć ma­mie o nie­ty­po­wych wy­da­rze­niach dzi­siej­sze­go dnia. Usia­dły­śmy w kuch­ni, mama za­pa­rzy­ła so­bie zie­lo­nej her­ba­ty, a ja na­la­łam szklan­kę ga­zo­wa­nej wody. Wcią­gnę­łam głę­bo­ko po­wie­trze i wy­du­si­łam z sie­bie całą hi­sto­rię. Po skoń­czo­nym mo­no­lo­gu, w któ­rym nie po­mi­nę­łam naj­mniej­sze­go szcze­gó­łu, łącz­nie z fry­zu­rą i stro­jem sco­uter­ki, w kuch­ni za­pa­no­wa­ła ci­sza. Mama ze sku­pio­ną miną pa­trzy­ła na la­ta­ją­cą nad ku­chen­nym zle­wem mu­chę. Mia­ła za­my­ślo­ną minę i cięż­ko było wy­czy­tać z niej ja­kie­kol­wiek emo­cje.

– Mamo, co o tym są­dzisz? – za­py­ta­łam. – Może po­win­nam się udać na to ju­trzej­sze spo­tka­nie? Prze­cież nie wia­do­mo, co z tego wy­nik­nie. Może nic z tego nie bę­dzie i tyle.

– Ale może się też oka­zać, że ktoś na­resz­cie do­ce­ni uro­dę mo­jej cór­ki – od­po­wie­dzia­ła mama, a na jej twa­rzy po­ja­wił się pro­mien­ny uśmiech. Uwiel­biam pa­trzeć na moją mamę, gdy się uśmie­cha, jej twarz na­bie­ra wte­dy wspa­nia­łe­go bla­sku, a w ką­ci­kach oczu moż­na za­uwa­żyć mnó­stwo drob­nych zmarsz­czek mi­micz­nych, któ­re do­da­ją jej nie­sa­mo­wi­te­go uro­ku. – Po­je­dzie­my na to spo­tka­nie ra­zem – kon­ty­nu­owa­ła. – Pro­po­nu­ję, aby­śmy na ra­zie nic nie mó­wi­ły ta­cie. My­ślę, że le­piej po­sta­wić go przed fak­tem do­ko­na­nym. Wte­dy bę­dzie po pro­stu zmu­szo­ny za­ak­cep­to­wać na­szą de­cy­zję – do­da­ła, wsta­jąc. – A te­raz, mło­da damo, na­kryj stół do ko­la­cji i koń­czy­my tę roz­mo­wę. To bę­dzie na­sza mała ta­jem­ni­ca.

Ski­nę­łam gło­wą i jed­no­cze­śnie usły­sza­łam otwie­ra­ją­ce się drzwi w przed­po­ko­ju.

– Kur­czę, tato, ale dzi­siaj da­li­śmy cza­du. Mia­łeś nie­złe­go po­we­ra! – Sły­chać było pod­eks­cy­to­wa­ne­go Wik­to­ra. – Mamo, je­stem głod­ny jak wilk! – krzy­czał, prze­cho­dząc przez próg kuch­ni.

Do­cho­dzi­ła już sie­dem­na­sta, a ja cze­ka­łam na mamę przed Grand Ho­te­lem. By­łam wy­jąt­ko­wo znie­cier­pli­wio­na i ze­stre­so­wa­na. Za­sta­na­wia­łam się, jak bę­dzie wy­glą­da­ło spo­tka­nie, któ­re śmia­ło mo­głam na­zwać moim pierw­szym ca­stin­giem. Z tej oka­zji po­sta­no­wi­łam ubrać się wy­jąt­ko­wo. Mia­łam na so­bie nowe ob­ci­słe je­an­sy i lek­ką, zwiew­ną ko­szu­lę w bia­łym ko­lo­rze. Na nogi za­ło­ży­łam moje ulu­bio­ne tramp­ki. Wło­sy, za­zwy­czaj zwią­za­ne w koń­ski ogon, po­sta­no­wi­łam zo­sta­wić roz­pusz­czo­ne. Po­nad pół go­dzi­ny spę­dzi­łam na ma­ki­ja­żu, ale efekt był co naj­wy­żej śred­ni. Mimo pod­kła­du, ko­rek­to­ra i pu­dru na­dal było wi­dać moje siń­ce pod ocza­mi, bę­dą­ce do­wo­dem nie­prze­spa­nej nocy. Cały po­przed­ni wie­czór spę­dzi­łam na po­szu­ki­wa­niu w In­ter­ne­cie wska­zó­wek, jak po­win­nam wy­glą­dać pod­czas ta­kie­go spo­tka­nia. Jako cał­ko­wi­ta no­wi­cjusz­ka, nie­zna­ją­ca się na mo­dzie i pa­nu­ją­cych tren­dach, nie mia­łam bla­de­go po­ję­cia, jaki strój bę­dzie od­po­wied­ni. Na szczę­ście na jed­nym z por­ta­li mo­do­wych wy­czy­ta­łam, że pod­sta­wą jest by­cie na­tu­ral­ną. Mia­łam być świe­ża, bez­pre­ten­sjo­nal­na i do­brze się czuć w stro­ju, któ­ry będę mia­ła na so­bie. Jed­nak mimo że by­łam ubra­na w swo­je ulu­bio­ne ciu­chy, czu­łam się bar­dzo nie­kom­for­to­wo. Co tu mó­wić, stres zja­dał mnie od środ­ka i chy­ba było to do­sko­na­le wi­dać, gdyż mama, któ­ra wła­śnie się po­ja­wi­ła, zro­bi­ła prze­ję­tą minę.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­ła za­tro­ska­na.

– Chy­ba tak – wy­szep­ta­łam nie­pew­nie, pa­trząc na swo­je za­ku­rzo­ne tramp­ki.

– Nie de­ner­wuj się, skar­bie. Bę­dzie OK, zo­ba­czysz. – Po­gła­dzi­ła mnie po po­licz­ku i spoj­rza­ła głę­bo­ko w oczy. – Dla mnie je­steś naj­pięk­niej­szą dziew­czy­ną na świe­cie, bez wzglę­du na to, co po­wie agent­ka. Gło­wa do góry, pierś do przo­du, uśmiech na twa­rzy i idzie­my – do­da­ła, lek­ko po­py­cha­jąc mnie ku ob­ro­to­wym drzwiom wej­ścio­wym.

Nie­pew­nie prze­kro­czy­łam próg i jesz­cze bar­dziej się spe­szy­łam. Ma­je­sta­tycz­ne wnę­trze ho­te­lu przy­tło­czy­ło mnie swo­ją oka­za­ło­ścią. Bia­łe, mar­mu­ro­we pod­ło­gi lśni­ły w bla­sku słoń­ca prze­do­sta­ją­ce­go się do środ­ka przez ogrom­ne okna. Na środ­ku holu stał ogrom­ny stół, a na nim wy­so­ki wa­zon z prze­pięk­nym bu­kie­tem li­lii. Nad gło­wa­mi ele­ganc­ko ubra­nych go­ści wi­siał wspa­nia­ły krysz­ta­ło­wy ży­ran­dol. Spoj­rza­łam na swo­je od­bi­cie w jed­nym z ho­te­lo­wych lu­ster i po­czu­łam się bar­dzo ma­lut­ka. Na szczę­ście moja mama wy­da­wa­ła się zde­cy­do­wa­nie mniej onie­śmie­lo­na. Sta­nę­ła z pod­nie­sio­ną gło­wą i za­czę­ła roz­glą­dać się do­oko­ła.

– To ona, idzie­my – po­wie­dzia­ła do mnie i na­tych­miast uda­ła się w kie­run­ku sco­uter­ki, któ­ra już ma­cha­ła do nas z dru­giej stro­ny holu.

– Dzień do­bry! Je­stem Agniesz­ka No­wac­ka. – Uśmiech­nę­ła się agent­ka, wy­cią­ga­jąc dłoń w kie­run­ku mo­jej mamy.

– Miło mi. Mo­ni­ka Sza­frań­ska, mama Jul­ki.

– Wi­taj, Ju­lio – Agniesz­ka spoj­rza­ła w moim kie­run­ku. – Bar­dzo się cie­szę, że jed­nak zde­cy­do­wa­łaś się po­ja­wić. Przy­znam szcze­rze, że nie by­łam pew­na, czy przyj­dziesz. Pod­czas na­szej wczo­raj­szej prze­lot­nej roz­mo­wy nie spra­wia­łaś wra­że­nia za­in­te­re­so­wa­nej moją pro­po­zy­cją.

– Noc cza­sa­mi daje do my­śle­nia – wtrą­ci­ła moja mama, pod­czas gdy ja jak zwy­kle nie mo­głam wy­du­sić z sie­bie sło­wa.

– Za­pra­szam więc do ho­te­lo­we­go sa­lo­ni­ku na kawę. Bę­dzie­my mo­gły spo­koj­nie po­roz­ma­wiać.

Gdy już usa­do­wi­ły­śmy się wy­god­nie w czar­nych, skó­rza­nych fo­te­lach, na­tych­miast po­ja­wił się mło­dy i ele­ganc­ki kel­ner, któ­ry bły­ska­wicz­nie przy­jął na­sze za­mó­wie­nie.

– Ju­lio, pani Mo­ni­ko – kon­ty­nu­owa­ła agent­ka – jak już mó­wi­łam, pra­cu­ję dla war­szaw­skiej agen­cji Flash. Wła­śnie po­szu­ku­je­my mło­dych dziew­czyn, któ­re by­ły­by za­in­te­re­so­wa­ne współ­pra­cą z nami. Oczy­wi­ście mamy wie­le wy­ma­gań w sto­sun­ku do na­szych po­ten­cjal­nych kan­dy­da­tek, ale pa­trząc na cie­bie, moja dro­ga, je­stem prze­ko­na­na, że speł­nisz więk­szość z nich. Masz nie­tu­zin­ko­wą uro­dę i bar­dzo zgrab­ną syl­wet­kę. Je­stem prze­ko­na­na, że bo­oke­rzy przyj­mą two­ją kan­dy­da­tu­rę z wiel­kim en­tu­zja­zmem. Ile masz wzro­stu, Ju­lio?

– 178 cen­ty­me­trów – od­po­wie­dzia­łam z wa­ha­niem.

– Ide­al­nie! – stwier­dzi­ła Agniesz­ka i wy­ję­ła z tor­by cen­ty­metr. Na mo­jej twa­rzy mu­sia­ło po­ja­wić się zdzi­wie­nie, gdyż na­tych­miast wy­tłu­ma­czy­ła swój gest. – Wi­dzisz, Ju­lio, wbrew po­wszech­nej opi­nii, to nie waga li­czy się u mo­del­ki, lecz jej wy­mia­ry. Dla­te­go te­raz po­pro­szę, abyś po­de­szła do mnie, bym mo­gła do­kład­nie cię zmie­rzyć. Naj­pierw biust, na­stęp­nie ta­lia, a na koń­cu bio­dra – mó­wi­ła agent­ka, pew­nie ob­wo­dząc cen­ty­me­trem wy­mie­nio­ne czę­ści cia­ła. Z to­reb­ki wy­ję­ła no­tat­nik i za­pi­sa­ła w nim te cen­ne wia­do­mo­ści. – Ko­lor oczu: brą­zo­wy, wła­ści­wie piw­ny, ko­lor wło­sów: na­tu­ral­ny blond, ja­sny od­cień – mru­cza­ła pod no­sem.

– Nu­mer buta?

– 39 – od­po­wie­dzia­łam.

– Ta­tu­aże, pier­cin­gi?

– Nie, nic z tych rze­czy.

– Masz może ja­kieś bli­zny na cie­le?

– Nie, żad­nych. – By­łam cał­ko­wi­cie zbi­ta z tro­pu.

– Aha… to do­brze – do­da­ła. – Ję­zy­ki obce? Mó­wisz płyn­nie po an­giel­sku?

– Ja­sne!

– Ju­lia za­ję­ła dru­gie miej­sce w kon­kur­sie z an­giel­skie­go w swo­jej szko­le – wtrą­ci­ła mama z dumą.

– To tak na­praw­dę nic nie zna­czy – mruk­nę­ła pod no­sem Agniesz­ka, pil­nie no­tu­jąc w swo­im ze­szy­cie. – Może jesz­cze ja­kiś inny? Nie­miec­ki, wło­ski… Może fran­cu­ski?

– Nie, tyl­ko an­giel­ski – od­po­wie­dzia­łam.

Agent­ka wy­da­wa­ła się lek­ko roz­cza­ro­wa­na, ale po­wie­dzia­ła:

– OK, może być. A masz może pro­ble­my ze skó­rą?

– Nie, żad­nych.

– Po­każ, pro­szę, jesz­cze dło­nie – po­pro­si­ła.

Wy­cią­gnę­łam obie ręce w jej kie­run­ku.

– Ład­ne dło­nie, nie ob­gry­za pa­znok­ci – mó­wi­ła do sie­bie pół­szep­tem Agniesz­ka, na­dal wszyst­ko skrzęt­nie za­pi­su­jąc.

Mia­łam wra­że­nie, że bra­łam udział w ja­kimś prze­słu­cha­niu. Spoj­rza­łam w kie­run­ku mamy, któ­ra sie­dzia­ła i wszyst­kie­mu się bacz­nie przy­glą­da­ła.

– OK, te­raz kil­ka zdjęć. Za­cznie­my od por­tre­tów – za­rzą­dzi­ła Agniesz­ka, wyj­mu­jąc apa­rat.

W cią­gu kil­ku mi­nut sco­uter­ka ob­fo­to­gra­fo­wa­ła mnie z każ­dej stro­ny. En face, lewy pro­fil, pra­wy pro­fil, wło­sy roz­pusz­czo­ne, wło­sy zwią­za­ne, z uśmie­chem, bez uśmie­chu, syl­wet­ka, z przo­du, z tyłu, z boku… Za­sta­na­wia­łam się, czy po­pro­si też, że­bym sta­nę­ła na rę­kach. Pod­czas gdy ja si­li­łam się, aby wy­paść jak naj­le­piej na zdję­ciach, moja mama ba­wi­ła się w naj­lep­sze, upa­ja­jąc się tym ko­micz­nym wi­do­kiem.

– Do­brze, Ju­lio, już chy­ba wszyst­ko mam. Te­raz wy­tłu­ma­czę ci, jak to da­lej bę­dzie wy­glą­dać. Gdy tyl­ko wró­cę do War­sza­wy, w agen­cji zor­ga­ni­zu­je­my spo­tka­nie, na któ­rym przed­sta­wię naj­cie­kaw­sze pro­fi­le dziew­czyn po­zo­sta­łym bo­oke­rom. Wspól­nie po­dej­mie­my de­cy­zję, któ­re kan­dy­dat­ki zo­sta­ną przy­ję­te do agen­cji. Je­że­li znaj­dziesz się w tym gro­nie, ko­lej­nym eta­pem bę­dzie prób­na se­sja zdję­cio­wa, któ­rej ce­lem bę­dzie skom­po­no­wa­nie two­jej książ­ki, ale rów­nież spraw­dze­nie, czy je­steś fo­to­ge­nicz­na. Gdy już bę­dziesz mia­ła pierw­sze zdję­cia, wte­dy za­cznie­my my­śleć o pra­cy dla cie­bie i bę­dzie­my cię wy­sy­łać na ca­stin­gi. Oczy­wi­ście w mię­dzy­cza­sie pod­pi­sze­my umo­wę i sta­nie­my się agen­cją re­pre­zen­tu­ją­cą cię na pol­skim ryn­ku. A wła­śnie, za­sta­na­wia­łaś się nad wy­jaz­da­mi za­gra­nicz­ny­mi?

– Nie, przy­znam się, że nie my­śla­łam o tym. Do wczo­raj na­wet nie za­sta­na­wia­łam się nad pra­cą jako mo­del­ka – od­po­wie­dzia­łam, lek­ko za­sko­czo­na.

– Pani Mo­ni­ko, Ju­lio, mu­si­cie to prze­ana­li­zo­wać. Z mo­de­lin­giem łą­czą się licz­ne wy­jaz­dy. W Pol­sce pra­cu­je się bar­dzo do­brze, mamy świet­nych fo­to­gra­fów, re­we­la­cyj­ne ma­ga­zy­ny mody, nie bra­ku­je nam pre­sti­żo­wych ma­rek, jed­nak praw­dzi­wą ka­rie­rę robi się za gra­ni­cą. Nowy Jork, Lon­dyn, Pa­ryż czy Me­dio­lan to świa­to­we sto­li­ce mody, któ­re od­gry­wa­ją waż­ną rolę w ka­rie­rze każ­dej mło­dej i am­bit­nej dziew­czy­ny. Cóż, prze­my­śl­cie to so­bie – do­da­ła, wy­cią­ga­jąc dłoń na po­że­gna­nie. – Ju­lio, nie­dłu­go do cie­bie za­dzwo­nię. My­ślę, że masz duże szan­se, aby do nas do­łą­czyć.

– Dzię­ku­ję, będę cze­kać. – Uśmiech­nę­łam się do od­cho­dzą­cej już agent­ki.

Ko­lej­ne dni mi­ja­ły po­wo­li i le­ni­wie. Pod­czas gdy ro­dzi­ce cho­dzi­li do pra­cy, a moje młod­sze ro­dzeń­stwo do szko­ły, ja od­po­czy­wa­łam. Bu­dzik nie dzwo­nił już na­tar­czy­wie przed siód­mą rano, więc mo­głam się wy­le­gi­wać w łóż­ku, oglą­da­jąc w spo­ko­ju te­le­wi­zję śnia­da­nio­wą. Spo­ro cza­su jed­nak spę­dzi­łam na in­ter­ne­to­wych po­szu­ki­wa­niach. Oczy­wi­ście głów­nym ha­słem wpi­sy­wa­nym w wy­szu­ki­war­kę było sło­wo „mo­del­ka”. W prze­cią­gu kil­ku dni zdą­ży­łam zna­leźć in­for­ma­cje na te­mat kil­ku naj­po­pu­lar­niej­szych agen­cji w kra­ju, po­znać na­zwi­ska kra­jo­wych gwiazd mo­de­lin­gu oraz prze­śle­dzić wir­tu­al­nie do­ko­na­nia zna­nych fo­to­gra­fów. Po­pu­lar­ne mo­do­we blo­gi po­mo­gły mi „zna­leźć swój styl” i okre­ślić, w czym będę do­brze wy­glą­dać. W te­le­wi­zji ka­blo­wej tra­fi­łam na ka­nał Fa­shionTV, któ­ry co­dzien­nie oglą­da­łam z wiel­kim za­pa­łem. Cho­dzą­ce po mię­dzy­na­ro­do­wych wy­bie­gach mo­del­ki wy­da­wa­ły się z cał­kiem in­ne­go świa­ta, ode­rwa­ne­go od mo­je­go re­al­ne­go ży­cia. Stro­je, któ­re pre­zen­to­wa­ły, nie­jed­no­krot­nie wzbu­dza­ły mój za­chwyt, ale nie­kie­dy rów­nież i zdzi­wie­nie, gdyż nie wy­obra­ża­łam so­bie, aby ktoś na­praw­dę mógł się ubrać w tego typu kre­acje. W po­bli­skim kio­sku za­ku­pi­łam kil­ka zna­nych ty­tu­łów mo­do­wych i z za­in­te­re­so­wa­niem, bar­dzo do­kład­nie przy­glą­da­łam się se­sjom w nich za­war­tym. Sta­ra­łam się za­pa­mię­tać każ­dą drob­nost­kę, każ­dy szcze­gół, któ­ry mógł­by mi po­móc pod­czas ewen­tu­al­nej se­sji prób­nej. Mimo to czas dłu­żył się nie­mi­ło­sier­nie, a ja co chwi­lę spo­glą­da­łam na te­le­fon, spraw­dza­jąc, czy na pew­no mam za­sięg. W koń­cu ko­mór­ka za­dzwo­ni­ła, a do­kład­niej za­wi­bro­wa­ła na moim biur­ku.

– Słu­cham?

– Wi­tam cię, Ju­lio, tu Agniesz­ka No­wac­ka z agen­cji Flash. Dzwo­nię do cie­bie z bar­dzo do­brą wia­do­mo­ścią. Otóż, tak jak po­dej­rze­wa­łam, bar­dzo przy­pa­dłaś do gu­stu agen­cyj­nej eki­pie. Je­ste­śmy za­in­te­re­so­wa­ni współ­pra­cą. W przy­szłym ty­go­dniu chce­my cię za­pro­sić do War­sza­wy na se­sję prób­ną. Co ty na to?

W mo­jej gło­wie za­pa­no­wał ist­ny mę­tlik. Nie wie­dzia­łam, czy mam się śmiać i ska­kać z ra­do­ści, czy może ra­czej pła­kać i scho­wać ze stra­chu.

– Ja­sne – od­po­wie­dzia­łam, sta­ra­jąc się ukryć drże­nie w gło­sie. – Ak­tu­al­nie je­stem dys­po­zy­cyj­na, więc nie ma pro­ble­mu.

– Su­per, Ju­lio. W cią­gu kil­ku go­dzin otrzy­masz ma­ila z do­kład­nym ad­re­sem i go­dzi­ną umó­wio­nej se­sji. To­mek, któ­ry zro­bi ci zdję­cia, to mło­dy, bar­dzo zdol­ny i sza­le­nie sym­pa­tycz­ny chło­pak, więc my­ślę, że bę­dzie się wam do­brze współ­pra­co­wa­ło. Mnie na se­sji nie bę­dzie, ale po­ja­wi się ktoś z agen­cji. Pa­su­je?

– Oczy­wi­ście. Dzię­ku­ję bar­dzo, pani Agniesz­ko. – Chcia­łam jesz­cze do­dać, że się cie­szę i że po­sta­ram się dać z sie­bie wszyst­ko, ale sco­uter­ka zdą­ży­ła się już roz­łą­czyć.

Wie­czo­rem przy ko­la­cji cze­ka­ła mnie trud­na roz­mo­wa. Moja mama była pod­eks­cy­to­wa­na, że do­sta­łam się do agen­cji i że już za kil­ka dni będę mia­ła pierw­szą se­sję, jed­nak obie by­ły­śmy zgod­ne, że tata ra­czej nie przyj­mie tego z za­chwy­tem. Maja jak zwy­kle szcze­bio­ta­ła, opo­wia­da­jąc o swo­ich szkol­nych przy­go­dach i jak to jed­na z jej przy­ja­ció­łek umó­wi­ła się na rand­kę ze stu­den­tem. Wik­tor, jak to dzie­się­cio­la­tek, zu­peł­nie nie był za­in­te­re­so­wa­ny ro­dzin­ną dys­ku­sją i z miną ska­zań­ca kon­su­mo­wał fa­sol­kę szpa­ra­go­wą pod czuj­nym okiem mamy. Pew­nie wo­lał­by na ko­la­cję udać się do jed­ne­go z fast fo­odów lub po­bli­skie­go baru z chińsz­czy­zną na wy­nos, jed­nak na­sza mama upar­ła się, że bę­dzie­my się zdro­wo od­ży­wiać. Tata tyl­ko dys­kret­nie spo­glą­dał na ze­ga­rek, za­pew­ne z na­dzie­ją, że po­si­łek do­bie­gnie koń­ca, za­nim roz­pocz­nie się pro­gram in­for­ma­cyj­ny w te­le­wi­zji. Bie­dak, przy­szedł zmę­czo­ny po ca­łym dniu pra­cy z my­ślą o wy­god­nym uło­że­niu się na ka­na­pie przed te­le­wi­zo­rem, a tu cze­ka go taka nie­spo­dzian­ka. Mama pu­ści­ła do mnie oczko i z uśmie­chem na twa­rzy za­ko­mu­ni­ko­wa­ła, że wy­da­rzy­ło się coś bar­dzo waż­ne­go, że ona bar­dzo się cie­szy i że­bym sama opo­wie­dzia­ła o za­ist­nia­łej sy­tu­acji. Na­bra­łam po­wie­trza w płu­ca i wy­rzu­ci­łam z sie­bie jed­nym tchem:

– Zo­sta­łam zwer­bo­wa­na do jed­nej z naj­lep­szych agen­cji mo­de­lek w Pol­sce, a w przy­szłym ty­go­dniu mam pierw­szą prób­ną se­sję zdję­cio­wą!

Przy sto­le za­pa­no­wa­ła ab­so­lut­na ci­sza, na­wet Wik­tor pod­niósł gło­wę znad ta­le­rza i spoj­rzał na mnie py­ta­ją­co. Maja wpa­try­wa­ła się we mnie jak w zja­wę. Na jej twa­rzy naj­pierw uka­za­ło się cał­ko­wi­te zdzi­wie­nie, któ­re bły­ska­wicz­nie prze­ro­dzi­ło się w za­chwyt.

– Jul­ko! – krzyk­nę­ła. – Za­je­bi­ście, po pro­stu za­je­bi­ście! – wy­rwa­ło się jej, co było naj­bar­dziej na­tu­ral­ną ozna­ką ra­do­ści.

– Praw­da, że to cu­dow­nie? – Mama kla­snę­ła w dło­nie i wsta­ła, żeby mnie uca­ło­wać. – Je­stem z cie­bie taka dum­na. To na­praw­dę świet­na spra­wa.

– Mam sio­strę mo­del­kę! Bę­dziesz na okład­kach ga­zet? A kam­pa­nie re­kla­mo­we? A te­le­wi­zyj­ne? A może zo­sta­niesz wiel­ką gwiaz­dą? To do­pie­ro by­ło­by eks­tra. „Cześć, je­stem Maja Sza­frań­ska. Tak, zga­dza się, TA Sza­frań­ska, je­stem jej sio­strą”. Boże, ale bę­dzie szpan w szko­le. Mu­szę na­tych­miast po­wia­do­mić o tym Na­ta­lię! – Wsta­ła od sto­łu i wy­bie­gła do swo­je­go po­ko­ju, praw­do­po­dob­nie wy­słać SMS-a przy­ja­ciół­ce. I tyl­ko tata na­dal nic nie mó­wił, sie­dział przy sto­le i uważ­nie się nam przy­glą­dał. Nie by­łam w sta­nie roz­szy­fro­wać żad­nych emo­cji na jego szczu­plej, po­wścią­gli­wej twa­rzy. Tyl­ko jego brą­zo­we oczy sta­ły się jak­by na­gle czar­ne.

– Cie­szę się – ode­zwał się po nie­skoń­cze­nie dłu­giej chwi­li. – Kie­dy od­bę­dą się zdję­cia?

– W przy­szły wto­rek. Wte­dy też spo­tkam się z całą eki­pą agen­cyj­ną i przed­sta­wią mi umo­wę do pod­pi­sa­nia.

– Do­brze, tyl­ko ni­cze­go nie pod­pi­suj bez kon­sul­ta­cji ze mną. Za­bio­rę ją naj­pierw do pra­cy i po­ka­żę na­sze­mu praw­ni­ko­wi. Ni­g­dy nic nie wia­do­mo, le­piej dmu­chać na zim­ne. A te­raz po­zwo­li­cie, że włą­czę te­le­wi­zję, chciał­bym obej­rzeć „In­for­ma­cje”.

W su­mie nie było tak źle. My­śla­łam, że bę­dzie go­rzej. By­łam prze­ko­na­na, że tata ne­ga­tyw­nie za­re­agu­je na wia­do­mość o mo­jej przy­go­dzie z mo­de­lin­giem. A tu taka nie­spo­dzian­ka! Cóż, może nie wy­da­wał się en­tu­zja­stą tego po­my­słu, ale rów­nież się nie sprze­ci­wił. Jesz­cze kil­ka dni i… no wła­śnie, i co? Sama nie wiem. Zo­ba­czy­my.

***

– Mo­ni­ko? Śpisz już?

– Nie, Rad­ku. O co cho­dzi?

W sy­pial­ni pa­no­wa­ła ciem­ność, elek­tro­nicz­ny bu­dzik wska­zy­wał pół­noc.

– Wiesz, że to może być bar­dzo nie­bez­piecz­na przy­go­da?

– Zda­ję so­bie z tego spra­wę. Ale ona tego po­trze­bu­je. My­ślę, że może jej to po­móc w sa­mo­ak­cep­ta­cji, może w koń­cu gą­sie­ni­ca prze­mie­ni się w mo­ty­la…

– Sam nie wiem, co o tym my­śleć.

– Rad­ku, daj się ma­łej wy­sza­leć. Zro­bi kil­ka se­sji, może ja­kieś zdję­cia do cza­so­pi­sma, po­zna nowe śro­do­wi­sko i po­ba­wi się przez kil­ka mie­się­cy. A w paź­dzier­ni­ku tak jak wszy­scy jej ró­wie­śni­cy pój­dzie na stu­dia, gdzie po­zna no­wych lu­dzi, i pew­nie za­po­mni o ca­łym tym mo­de­lin­gu.

– Pew­nie masz ra­cję, ko­cha­nie. Bez po­trze­by się mart­wię, w koń­cu to tyl­ko jed­na se­sja zdję­cio­wa. Do­bra­noc, śpij do­brze.

– Do­bra­noc.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Kar­ta ty­ty­ło­wa

Kar­ta re­dak­cyj­na

De­dy­ka­cja

Pro­log

Roz­dział 1

Roz­dział 2

Roz­dział 3

Roz­dział 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

Roz­dział 8

Roz­dział 9

Roz­dział 10

Roz­dział 11

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

Roz­dział 15

Roz­dział 16

Roz­dział 17

Roz­dział 18

Epi­log

Po­dzię­ko­wa­nia