Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Początek lat siedemdziesiątych. Nad pustynią w Arizonie wojsko testuje nową broń, a rozległe kaniony wytrwale omiata wiatr, wciskając w szczeliny piasek i zasypując najmniejszy ślad pozostawiony przez żywe stworzenia.
Tymczasem plemieniem Navajo wstrząsa zbrodnia, której motywy nie dają się logicznie wytłumaczyć. Na dodatek coraz więcej osób zaczyna widywać tajemniczą postać, a jej pojawienie się zawsze poprzedza nieszczęście. Do końca nie wiadomo, czy to wilk, kojot czy może zły czarownik. Pora oczyścić się i odpędzić złe czary.
Wątpliwości przybywa, a w mrokach kanionu unosi się wyczuwalne ZŁO.
Detektyw Joe Leaphorn, który bada sprawę dziwnej śmierci, coraz bardziej gubi się pomiędzy rzeczywistością a ułudą. Plemienne wierzenia, zaklęcia i rytuały, w których szuka rozwiązania zagadki, wciąż nie dają mu odpowiedzi na mnożące się pytania.
Na podstawie serii książek Tony’ego Hillermana w roku 2022 powstał serial „Szepty mroku” („Dark Winds”) zrealizowany przez AMC, którego producentami są między innymi: Robert Redford oraz George R.R. Martin.
Detektyw Joe Leaphorn rozwiązuje kolejne zagadki kryminalne w powieści „Dance Hall of the Dead”, w polskim tłumaczeniu „Tam, gdzie tańczą umarli”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 224
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Blessing Way
Redakcja
Paulina Meducka
Skład i łamanie edycji drukowanej
Łukasz Slotorsz
Korekta i przygotowanie wersji elektronicznejna podstawie edycji drukowanej
Emilia Domańska
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Grafiki wykorzystane na okładce
@Elena Volkova/AdobeStock, @Bonya Sharp Claw/AdobeStock,@elena_suvorova/AdobeStock, @Anawin/AdobeStock
The moral rights of the author have been asserted.
Copyright © by Aleksandria Media sp. z o.o. 2025
Copyright © for the translation by Zbigniew Białas
Blessing Way: Copyright © 1970 by Anthony G. Hillerman. Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown, Ltd.
Całość ani żadna część tej książki nie może być powielana i rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie pierwsze w tej edycji
Katowice 2025
ISBN: 9788368395082
Ta książka jest utworem fikcyjnym. Postacie, wydarzenia i dialogi są wytworem wyobraźni autora i nie należy ich interpretować jako rzeczywiste. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych wydarzeń lub osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.
Luis Horseman bardzo ostrożnie położył płaski kamień na gałązce pinii, ustabilizował go i powoli cofnął dłoń. Gałązka ugięła się, ale wytrzymała. Horseman odchylił się na piętach i przyjrzał pułapce. Być może powinienem nieco dokładniej posmarować gałązkę krwią, pomyślał, ale chyba będzie dobrze. Pułapkę przygotował starannie, zastawił ją jak należy, na skraju ścieżki szczuroskoczków. Najmniejsze skubnięcie i kamień spadnie. Wsunął dłoń pod koszulę, wyciągnął skórzaną sakiewkę, wyjął dziwnie ukształtowaną bryłkę turkusu i położył ją przed sobą na ziemi. Następnie zaczął śpiewać:
Niebo o tym mówi.
Mówiący Bóg [1] w Jedności o tym opowiada.
Ciemność w Jedności o tym wie.
Mówiący Bóg jest ze mną
Wyruszam na polowanie wraz z Mówiącym Bogiem.
Ta pieśń miała jeszcze jedną część, ale Horseman nie mógł jej sobie przypomnieć. Siedział nieruchomo i myślał. Było tam coś o Czarnym Bogu [2], ale zupełnie nie pamiętał, jak to szło. Czarny Bóg nie miał nic wspólnego ze zwierzętami, ale wujek mówił, że trzeba koniecznie o nim wspomnieć, jeśli pieśń ma wybrzmieć prawidłowo. Wpatrywał się w turkusowego niedźwiedzia, ale ten nic mu nie podpowiadał. Spojrzał na zegarek. Była prawie szósta. Kiedy wróci na krawędź urwiska, będzie wystarczająco późno, by bezpiecznie rozpalić mały ogień, wystarczająco ciemno, by ukryć dym. Najpierw jednak musi dokończyć.
Ciemny rogu jelenia,
Jeśli ktoś chciałby mnie skrzywdzić,
Ty mnie przed krzywdą uchronisz.
Ciemny rogu, jesteś moją tarczą z garbowanej skóry.
Horseman nucił ledwo słyszalnym głosem, chodziło tylko o to, żeby pieśń wybrzmiała w umysłach zwierząt.
Dzięki ciemnemu rogowi, dzięki noszonej przez jelenia tarczy
Uchylę się przed złem, wymierzonym we mnie przez Ye’i [3].
Osiągnąłem harmonię z łowioną zwierzyną.
Teraz zwierzęta słyszą bicie mego serca.
Kłusują ku mnie z czterech stron świata.
Zatrzymują się i odwracają bokiem.
Strzała, którą wypuszczę, ominie kość.
Zbliża się ku mnie śmierć zwierząt.
Krew zwierząt obmyje moje ciało.
Zwierzęta będą posłuszne moim myślom.
Wsunął turkusowego niedźwiedzia do sakiewki z amuletami i sztywno podniósł się na nogi. Był niemal pewien, że to nie jest właściwa pieśń. Była przeznaczona dla jeleni, pomyślał. Aby jelenie wyszły tam, gdzie można je upolować. Ale dlaczego szczuroskoczki miałyby jej nie usłyszeć? Uważnie rozejrzał się po płaskowyżu, najpierw przeczesując wzrokiem pierwszy plan, potem drugi, a na końcu wielkie, zielone zbocza gór Lukachukai majaczące na wschodzie. Rezygnując z osłony, jaką zapewniał mu karłowaty jałowiec, szybko ruszył na północny zachód. Szedł cicho, a wszędzie, gdzie to było możliwe, trzymał się dna płytkich parowów. Poruszał się niemal bezszelestnie, z gracją. Nagle przystanął. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch na dnie doliny Kam Bimghi. Daleko w dole, kilkanaście mil na zachód zauważył chmurę pyłu na tle zwietrzałych, czerwonych skał. To mógł być wir pyłowy wzniecony przez jednego z Krzemiennych Chłopców igrających z Dziećmi Wiatru[4]. Ale teraz nie było wiatru. Cisza późnego popołudnia zawisła nad zwietrzałym pustkowiem.
To na pewno ciężarówka, pomyślał Horseman i znów ogarnął go strach. Ostrożnie wyszedł z koryta parowu i stanął nieruchomo za kilkoma piniami, lustrując rozpościerający się przed nim krajobraz. Daleko na zachodzie Nosiciel Słońca [5] przesunął się na niebie i obramował jaskrawą bielą burzową chmurę nad Hoskininie Mesa. Płaskowyż, na którym znajdował się Horseman, pozostawał w cieniu, ale skośne promienie słońca nadal rzucały światło na całą rozległą połać Kam Bimghi. Teraz przy czerwonych skałach nie było widać pyłu i Horseman zastanawiał się, czy nie uległ złudzeniu. Jednak po chwili znów zobaczył, jak obłok kurzu sunie wolno po dnie doliny. Ciężarówka albo samochód, pomyślał Horseman. Prawdopodobnie jedzie szlakiem, który przebiega wzdłuż gładkich skał i rozgałęzia się w stronę kanionów Horse Fell i Many Ruins [6], a potem prowadzi do ostańca Tall Poles, gdzie wzniesiono stację radarową. To na pewno ciężarówka albo Jeep. Był to lichy szlak, nawet przy dobrej pogodzie. Horseman patrzył w skupieniu. Za minutę będzie wszystko wiedział. Jeśli samochód skręci w stronę Many Ruins Canyon, on sam wyruszy na wschód przez płaskowyż i dalej ku górom Lukachukai. To jednak oznaczałoby, że nieprędko zaspokoi głód.
Kurz zniknął, gdy pojazd zagłębił się w labirynt wąwozów, które tak poszatkowały dolinę z powodu erozji, że przypominała olbrzymią groteskową kołdrę. Potem kurz znów wzbił się na chwilę i szybko znikł w miejscu, gdzie szlak wił się na zachód od Natani Tso, wielkiego zwału lawy o płaskim zwieńczeniu, dominującego na północnym krańcu doliny. Minęło prawie pięć minut, zanim Horseman znów dostrzegł kurz.
– Ho – powiedział i uspokoił się. Ciężarówka skręciła w stronę ostańca Tall Poles. Wojsko patrolowało stanowisko radaru, nic poza tym. Wyszedł zza drzew i przyspieszył kroku. Był głodny, a zanim przystąpi do posiłku, będzie musiał opalić, oczyścić i upiec jeżozwierza.
Luis Horseman bardzo rozważnie wybrał teren swojego obozu. Płaskowyż przecinał tutaj jeden ze stu bezimiennych kanionów, które wżynały się w głąb Many Ruins Canyon. Granitowa czapa płaskowyżu, której piaskowcowe podłoże uległo erozji, pękła wzdłuż krawędzi pod własnym ciężarem. Niektóre z wielkich bloków skalnych rozbiły się o dno kanionu, pozostawiając w masywnej skale ziejące szczeliny wielkości dużej izby. Inne po prostu przechyliły się i zsunęły. Horseman klęczał nad ogniem za jednym z takich bloków. Było to małe ognisko, rozpalone w najdalszym zakątku naturalnej osłony. Ponieważ u góry nie było nic, co odbijałoby światło, ognisko mogłoby być widoczne wyłącznie dla kogoś stojącego na samej krawędzi i spoglądającego w dół. Teraz jego migotliwy blask nadawał twarzy Luisa Horsemana czerwonawy odcień. Była to młoda twarz, szczupła i delikatna, o dużych czarnych oczach i ponurych ustach. Wysokie czoło częściowo skrywała czerwona opaska zawiązana z tyłu głowy, a nos był garbaty i wąski. Sokoli. Horseman siedział ze skrzyżowanymi nogami na stercie piasku, który zsypał się z płaskowyżu. Ciszę zakłócało tylko syczenie tłuszczu z piekącego się mięsa jeżozwierza, powieszonego na pasku nad ogniem. Roczne zwierzę było niewielkie, Horseman zjadł około dwóch trzecich. Przysypał ogień piaskiem i ułożył resztę mięsa na żarze, aby rano mieć posiłek. Następnie zaległ w ciemnościach. Księżyc wzejdzie po północy; teraz świeciły jedynie gwiazdy. Po raz pierwszy od trzech dni Luis Horseman nie odczuwał zagrożenia. Kiedy się odprężył, dało o sobie znać bolesne zmęczenie. Za chwilę zaśnie, ale najpierw musi przemyśleć kilka spraw.
Jutro, jeśli tylko będzie to możliwe, przygotuje łaźnię parową i weźmie kąpiel. W przyszłości, kiedy zagrożenie już minie, musi koniecznie znaleźć Śpiewaka, który odprawi dla niego rytuał Drogi Błogosławieństwa [7], tyle że nie nastąpi to zbyt szybko. Na razie kąpiel parowa musi wystarczyć. Przygotowanie jej jest czasochłonne, ale jutro będzie miał na to czas. Zostało mu nieco mięsa jeżozwierza, a jeszcze dojdą szczuroskoczki. Był tego pewien. Przygotował dwanaście lub trzynaście pułapek posmarowanych krwią i sadłem jeżozwierza, zaś jego śpiew, jak sądził, był właściwy. No, może niezupełnie, ale przynajmniej na tyle prawidłowy, by zagwarantować sukces.
W tej chwili musi się skupić wyłącznie na dniu jutrzejszym. Ale później, kiedy stanie się jasne, że nie wrócił do krainy Tsay-Begi, do klanu swoich teściów, będą go szukać tutaj.
Horseman znów poczuł strach i nagle zapragnął porządnych butów i jakiegoś pojemnika na wodę. Szlak prowadzący w dół kanionu aż do przesiąku był długi. Będą go szukać wszędzie tam, gdzie jest woda, i nawet jeśli zatrze ślady, coś zawsze znajdą – choćby złamane źdźbło trawy. Mógłby przechować trochę wody w żołądku jeżozwierza, wystarczyłoby mu to na cały dzień. Potem spróbuje coś znaleźć albo upoluje jakieś większe zwierzę. Ale pozostawał jeszcze problem stóp. Bolały go od całodziennego chodzenia w miejskich butach, zresztą buty i tak nie wytrzymają, jeśli będzie musiał przemierzać cały ten rozległy teren.
Wtedy Horseman usłyszał dźwięk, początkowo słaby, a potem stopniowo narastający. O pomyłce nie mogło być mowy. Ciężarówka. Nie. Dwie ciężarówki. Jadą na niskim biegu. Daleko na zachodzie. Nocny wietrzyk zmienił nieco kierunek i dźwięk ucichł. Kiedy ponownie powiało z zachodu, pomruk silników był ledwie słyszalny. I znów nastała cisza, którą przerywał tylko krzyk lelczyka polującego na urwisku i ćwierkanie świerszczy gdzieś przy przesiąku. Tamci ludzie musieli się znajdować w Many Ruins Canyon, pomyślał Horseman. Sądząc z tego co słyszał, zjeżdżali w dół, czyli oddalali się od niego. Ale co tam robili? I kim byli? Nikt z jego klanu nie odważyłby się zagłębić w ten kanion. Ludzie Czerwonego Czoła woleli się tam w ogóle nie zbliżać, trzymali się z dala od Domów Anasazi [8]. Wprawdzie Ye’i i Rogaty Potwór dawno temu pożarli Anasazi – zanim jeszcze pojawił się Pogromca Potworów, ale duchy Dawnego Ludu wciąż mieszkały w wielkich kamiennych hoganach [9] pod klifami, i dlatego klan Horsemana trzymał się od nich z dala. To był zresztą jeden z powodów, dla których wybrał właśnie te okolice. Nie za blisko Domów Martwego Wroga, ale wystarczająco blisko, aby Niebieski Policjant nie wpadł na pomysł, żeby tu węszyć.
Horseman poczuł, że nóż boleśnie kłuje go w biodro. Przeniósł ciężar ciała, wyciągnął nóż z kieszeni, obnażył długie ostrze i położył nóż na piersi. Kiedy księżyc wzniósł się nad płaskowyżem, oświetlił sylwetkę szczupłego młodzieńca śpiącego boso na garbie naniesionego piasku.
Tuż po wschodzie słońca Horseman był przy przesiąku. Pił chciwie z kałuży pod skałą, a następnie dokładnie oczyścił piaskiem żołądek jeżozwierza, wypłukał go, zawiązał rurkę jelita i napełnił żołądek wodą. Wypił jakieś dwa kubki. Łaźnia parowa będzie musiała poczekać. Nie mógł ryzykować przygotowywania łaźni w tym miejscu. A gdyby chciał ją zbudować korzystając z osłony obozowiska, nie posiadał wystarczająco dużego pojemnika, by nosić wodę, którą polewałby skały po ich podgrzaniu. Dokładnie zatarł ślady po sobie szczotką z króliczego futra i podczas mozolnego powrotu na krawędź kanionu trzymał się jak najbliżej skał.
Cztery z jego pułapek zadziałały, ale tylko pod dwoma kamieniami znalazł martwe szczuroskoczki. Z jednej pułapki wyciągnął mysz, którą wyrzucił z obrzydzeniem, a czwarta była pusta. W ponurym nastroju ponownie rozstawił pułapki. Dwa szczuroskoczki to za mało. Wokół przesiąku nie brakowało wprawdzie żab, ale zabijanie żab czyniło z człowieka kalekę. Spróbuje zapolować na pieski preriowe. Dorosły osobnik zapewniłby mu porządny posiłek.
Miejsce, w którym Horseman widział kolonię piesków preriowych, znajdowało się około mili na wschód. Pokonanie tej odległości zajęło mu trzydzieści minut. Mając w pamięci dźwięk silników ciężarówek, wolał poruszać się ostrożnie. Być może znowu spadła jedna z tych rakiet. Pamiętał, kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy. Tamtego roku przechodził inicjację. Nagle okolica zaroiła się od wojska w ciężarówkach i Jeepach. Helikoptery latały nad doliną, a żołnierze chodzili od hoganu do hoganu i mówili, że znalazcy rakiety wypłacą 10 000 dolarów. Ale nikt niczego nie znalazł. Potem wykarczowali drogę do ostańca Tall Poles i zbudowali stanowisko dla radaru, a gdy rok temu spadła kolejna rakieta, znaleźli ją w ciągu dwóch czy trzech dni.
Zatrzymał się przy zeschłym jałowcu, odłamał wygiętą gałąź i zaczął strugać kij wyrzutowy. Czasami udawało mu się trafić królika, ale w przypadku piesków preriowych nie tak łatwo o sukces. Były zbyt ostrożne. Formował kij i jednocześnie zerkał w kierunku Kam Bimghi. Nie dostrzegał żadnego ruchu, co prawdopodobnie oznaczało, że tym razem nie chodzi o rakietę. Gdyby spadła, nastąpiłoby wielkie poruszenie. Poza tym nikt przecież nie szuka rakiety nocą.
Nory kolonii piesków otaczały sosnowy pagórek, ale Horsemanowi nie udało się skorzystać z kija wyrzutowego. Jeden z gryzoni zobaczył go na długo, zanim znalazł się w zasięgu rzutu. Nastąpiła eksplozja ostrzegawczych świstów i w ciągu sekundy wszystkie pieski pochowały się w swoich dziurach.
Horseman wsunął kij wyrzutowy do kieszeni na biodrze i odłamał niewielką gałąź sosny. Jeden koniec naostrzył, drugi rozszczepił. Kiedy znów zbliżył się do kolonii piesków, wybrał dziurę zwróconą ku zachodowi. Wbił kij w ziemię, wyciągnął z saszetki na amulety cienki płat miki [10] i umocował ją w rozszczepieniu gałęzi. Ostrożnie nakierował mikę tak, by odbicie promieni wschodzącego słońca wpadało do wnętrza nory.
Teraz mógł tylko czekać. Z czasem światło wywabi jednego z ciekawskich piesków. Zwierzę wygramoli się ze swojej dziury oślepione odbitym blaskiem słońca. A Horseman będzie wówczas na tyle blisko, by użyć kija. Rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby stanąć. I wówczas zobaczył Wilka Navajo.
Niczego nie słyszał. A jednak ten człowiek stał w odległości nie większej niż pięćdziesiąt stóp i obserwował go w milczeniu. Był potężnym mężczyzną. Na ramionach miał wilczą skórę. Przednie łapy bestii zwisały na gors czarnej koszuli, a pusta czaszka umieszczona nad czołem mężczyzny kierowała pysk ku górze.
Wilk spojrzał na Horsemana. Uśmiechnął się.
– Nikomu nie powiem! – krzyknął Horseman wysokim, piskliwym głosem.
A potem odwrócił się i pobiegł, pędził jak szalony wzdłuż wyschniętego potoku, który meandrował w pobliżu kolonii piesków preriowych. Za sobą słyszał śmiech Wilka.
Tej samej nocy, czyli w noc późnego sierpa księżyca, dwudziestego piątego maja, przez Rezerwat przemknęli Ludzie Wiatru [11]. W kalendarzu Navajo brakowało jeszcze ośmiu dni do końca Pory Drzemania Grzmotu. Wiatr wyrywał się z układu wysokiego ciśnienia zogniskowanego nad płaskowyżem Nevady i rzeźbił fantazyjne kształty w zimowej pokrywie śnieżnej szczytów San Francisco, na Świętej Górze Kobiety Błękitnego Krzemienia [12]. Niżej, na lotnisku Flagstaff, odnotowano porywy do trzydziestu dwóch węzłów – wiał suchy i chłodny wiatr wysokogórskiej wiosny.
Na zachodnich zboczach gór Lukachukai Ludzie Wiatru pojękiwali nad głazem, za którym przycupnął Luis Horseman. Ciało uczernił popiołem, by zdezorientować duchy. Horseman uspokoił się. Po namyśle podjął decyzję. Czarownik nie ruszył za nim. Mężczyzna w skórze go nie znał, nie miał żadnego powodu, by mu uczynić krzywdę. A zresztą nie było lepszego miejsca na kryjówkę. Wkrótce Billy Nez dowie się, że Horseman przebywa na tym płaskowyżu i przywiezie mu coś do jedzenia, a wtedy sytuacja się poprawi. Niebieski Policjant nigdy go nie znajdzie. Trzeba więc tutaj zostać, pomimo obecności Wilka Navajo.
Horseman rozwiązał saszetkę z amuletami i przejrzał jej zawartość. Pyłku miał dość, ale została mu tylko szczypta sproszkowanych kamieni żółciowych, które najlepiej odstraszały Wilki Navajo. Wyjął turkusowego niedźwiedzia i położył go na kolanie.
– Rogu jelenia, chroń mnie – zaintonował. – Od Mroku w Jedności, chroń mnie.
Żałował, nie po raz pierwszy od kiedy stał się dorosły, że nie uważał, gdy wujek uczył go, jak rozmawiać ze Świętym Ludem.
*
Sto mil na południe, w Window Rock, Ludzie Wiatru kołatali do okien Gmachu Prawa i Porządku [13], gdzie Joe Leaphorn przedzierał się przez całotygodniową stertę akt niedokończonych spraw. Teczka z nazwiskiem Luisa Horsemana leżała jako trzecia od dołu i kiedy Leaphorn do niej dotarł, na zegarze była już prawie dziesiąta. Przestudiował ją, odchylił się na krześle, zapalił ostatniego papierosa z paczki, postukał palcem o krawędź biurka i pomyślał.
– Wiem, gdzie jest Horseman. Wiem na pewno. Ale nie ma pośpiechu. Horseman nie zniknie.
A potem wsłuchując się w wycie wiatru, pomyślał o czarownikach i o Bergenie McKee, swoim przyjacielu, który się nimi zajmował jako antropolog. Uśmiechnął się do wspomnień, ale uśmiech szybko zniknął. Bergen sam był ofiarą czarownicy – kobiety, która wyszła za niego, skrzywdziła i zostawiła go, by po odniesionych ranach wykurował się sam, jeśli będzie potrafił. A najwyraźniej nie potrafił.
Rozmyślał nad listem, który otrzymał w tym tygodniu od Bergena – mówiącym o jego zamiarze powrotu do Rezerwatu by kontynuować badania nad czarami. Podobne listy przychodziły już wcześniej, ale McKee nigdy się nie pojawił. Tym razem też nie przyjedzie, pomyślał Leaphorn. Z każdym mijającym rokiem będzie mu trudniej wrócić do dawnego życia. Być może już teraz jest mu zbyt ciężko. Myśląc o tym, Leaphorn zgasił lampkę na biurku i siedział przez chwilę w ciemności, słuchając wiatru.
*
W Albuquerque, czterysta mil na wschód, wiatr na krótko dał o sobie znać w mieszkaniu Bergena McKee, kiedy wstrząsając wieżą nadawczą telewizji na szczycie Sandia Crest, spowodował chwilowe migotanie ekranu telewizora, czego McKee i tak nie zauważył. Wyłączył dźwięk godzinę wcześniej, zamierzając oceniać testy egzaminacyjne. Ale wiatr go rozpraszał. Zamiast czytać prace, zmieszał w shakerze martini i powoli je sączył. Dzięki temu będzie mógł w pewnym momencie zasnąć.
Być może jutro nadejdzie odpowiedź na jego list, a Joe Leaphorn poinformuje go, że zapowiada się dobry sezon na rozmowy o czarach, albo kiepski sezon, albo przyzwoity sezon. Jeśli perspektywy będą dobre, może w przyszłym tygodniu wyruszy do Rezerwatu i spędzi w nim lato, finalizując badania nad potrzebnymi mu przypadkami, co umożliwiłoby dokończenie prac nad książką, która, szczerze mówiąc, nie miała już dla niego żadnego znaczenia. Albo może nigdzie nie pojedzie.
Włączył radio i stanął przy szklanych drzwiach prowadzących na balkon. Wiatr rozerwał powłokę chmur nad Sandia Mountain, a jej ciemna sylwetka rysowała się wyraźnie na tle gwiazd na wschodnim horyzoncie.
Dziesięć pięter niżej światła miasta rozlewały się w kierunku wzgórz, tworząc jezioro fosforescencji w bezmiarze nocy. Radio ogłosiło, że jutro będzie chłodniej, a wiatry osłabną. Następnie rozbrzmiała gitara i jakiś młodzieniec zaczął śpiewać o swoich kłopotach.
– Ale – obiecywał piosenkarz – życie toczy się dalej.
Lata mijają
Czas leczy rany,
Martwi nie cierpią,
I my też skonamy.
McKee roześmiał się. To myślenie doskonale parodiowało jego nastrój. Wrócił do biurka – tęgi, grubokościsty, zmęczony mężczyzna, który wydawał się jednocześnie potężny i niezdarny. Zgarnął arkusze egzaminacyjne, do których nawet nie zajrzał, wrzucił je do teczki, nalał sobie ostatnie martini z shakera i zabrał drinka do sypialni. Spojrzał na wiszący na ścianie certyfikat oprawiony w ramkę. Trzeba by go odkurzyć. McKee przetarł szkło chusteczką.
„Ponieważ – głosiło oświadczenie – jest wiedzą powszechną i niekwestionowaną w gronie studentów antropologii, że profesor Bergen Leroy McKee jest, w istocie i ponad wszelką wątpliwość, nikim innym jak POGROMCĄ POTWORÓW, alternatywnie utożsamianym z Bohaterskim Bliźniakiem w Micie Pochodzenia Navajo;
I ponieważ fakt ten znajduje potwierdzenie w chorobliwej obsesji i fascynacji wspomnianego profesora McKee, zwanego dalej POGROMCĄ POTWORÓW, objawiającej się dręczeniem swoich studentów wyżej wymienionym Mitem Pochodzenia;
I ponieważ wiadomo, że POGROMCA POTWORÓW narodził się z Kobiety Przemian, a został spłodzony przez Słońce;
I ponieważ wyżej wymieniony związek seksualny funkcjonował poza ramami Świętego Małżeństwa, co oznacza, że jest powszechnie uznawany za bezprawny, bezeceński, rozpustny i mówiąc najdobitniej wszeteczny;
Dlatego niech będzie wszem i wobec wiadome, że wspomniany POGROMCA POTWORÓW wypełnia przesłanki zarówno prawniczej jak i zwyczajowej definicji Bękarta, zaś prawo do tego tytułu egzekwuje w każdym semestrze poprzez to, jak ocenia prace podczas swojego Seminarium Magisterskiego poświęconego Wierzeniom Pierwotnym”.
Proklamację wykaligrafowano starannie pismem gotyckim i opatrzono pieczęcią notarialną. Podpisała ją cała siedmioosobowa grupa seminarzystów McKee’ego. Działo się to sześć lat temu, w roku, w którym uzyskał stały etat na Wydziale Antropologii Uniwersytetu Nowego Meksyku – pełne członkostwo w elicie badaczy ludzkości z W. W. Hillem i Hibbenem, Ellisem i Gonzalesem, Schwerinem, Canfieldem, Campbellem, Bockiem i Stanem Newmanem, Spuhlerem i innymi. W roku, w którym stał się częścią niezrównanego zespołu, najlepszego między Harvardem i Berkeley. To był ostatni dobry rok. Rok przed powrotem do domu, do tego mieszkania, znalezieniem pustych szaf Sary i wiadomości od niej. Piętnaście słów napisanych niebieskim atramentem na niebieskim papierze. Ostatni rok ekscytacji, entuzjazmu i planów badań, które miały poskładać wszystkie wierzenia Navajo w uporządkowaną, logiczną całość. Ostatni rok przed zderzeniem z rzeczywistością.
McKee dopił martini, zgasił światło i położył się w ciemności, słuchając wiatru i wspominając, jak to było, gdy uważano go za Pogromcę Potworów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1↑]
Mówiący Bóg – jedno z naczelnych bóstw w panteonie Navajo i jedno z nielicznych bóstw dobroczynnych. [Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza, Z.B.].
[2↑]
Czarny Bóg – bóg ognia i stwórca gwiazd w mitologii Navajo.
[3↑]
Ye’i – ponadnaturalne istoty będące pośrednikami między ludźmi a stwórcą. W trakcie ceremonii religijnych przedstawiane są przez zamaskowane postaci. Ye’i są nieme, a władzę nad nimi sprawuje Mówiący Bóg.
[4↑]
Krzemienni Chłopcy tworzą siedem gwiazd konstelacji Plejad. W mitologii Navajo Krzemienni Chłopcy często powodują swymi psotami szkody. Z kolei Dzieci Wiatru według wierzeń Navajo to bóstwa dobroczynne.
[5↑]
W mitologii Navajo Nosiciel Słońca jest bóstwem, które każdego dnia przenosi słońce po niebie. Nie jest więc tożsamy ze słońcem.
[6↑]
Many Ruins Canyon (Kanion Wielu Ruin), w którym rozgrywa się akcja powieści, to jedna z nazw Chinle Wash, który stanowi część kompleksu kanionu de Chelly w Arizonie.
[7↑]
Droga Błogosławieństwa – główna ceremonia Navajo w złożonym systemie ceremonii uzdrawiania. Jej zasadniczym celem jest przywrócenie równowagi w kosmosie.
[8↑]
Anasazi – dla Navajo „Dawni Ludzie”, budowniczy i mieszkańcy puebli zanim te tereny zasiedliły późniejsze ludy.
[9↑]
Hogan – tradycyjny budynek mieszkalny lub ceremonialny Navajo. Budowany na planie okręgu lub kwadratu.
[10↑]
Mika – minerał ze skał magmowych.
[11↑]
Ludzie Wiatru to nie tylko wiatr w potocznym rozumieniu. W jednej z najbardziej rozpowszechnionych wersji mitologii Navajo Ludzie Wiatru tchnęli życie we wszystko, co zostało stworzone.
[12↑]
Święta Góra Kobiety Błękitnego Krzemienia – jeden ze szczytów góry San Francisco w północnej Arizonie – należy do świętych gór Navajo.
[13↑]
„Prawo i Porządek” w powieściach Tony’ego Hillermana odnosi się do lokalnej policji Navajo. W rzeczywistości nie ma tak nazywanej struktury policyjnej w ramach administracji Navajo.