Szczęśliwe zakończenie - Paulina Wróbel - ebook + audiobook + książka

Szczęśliwe zakończenie ebook i audiobook

Paulina Wróbel

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Zakochani w sobie do szaleństwa Tomasz i Agata zaczynają marzyć o ślubie. Jednak tonący po uszy w długach młody fotograf ślubny oraz studentka psychologii mogą zapomnieć o wystawnym weselu.

 

Jedyną szansą na urzeczywistnienie tego pragnienia jest udział w kontrowersyjnym reality show Szczęśliwe zakończenie, w którym grono specjalistów dobiera w pary poszukujących miłości nieznajomych. W tajemnicy przed Tomaszem Agata wysyła zgłoszenia do programu z nadzieją, że po przeczytaniu doskonale dopasowanych formularzy eksperci wytypują ją i Tomasza jako idealne małżeństwo, któremu stacja telewizyjna sfinansuje huczne wesele oraz zagraniczną podróż poślubną.

 

Jednak szybko okazuje się, że Szczęśliwe zakończenie to nie koncert życzeń. Tomasz ma ledwie miesiąc, by zawalczyć o ukochaną pod okiem kamer, a gotowa na wszystko producentka programu, Weronika, zrobi wszystko, by jej show podbił serca publiczności.

 

W miłości i walce o widza wszystkie chwyty są dozwolone…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 434

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 34 min

Lektor: Donata Cieślik

Oceny
4,2 (33 oceny)
14
13
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sansiq

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. Napisana świetnym stylem, tak, że przez całą książkę się mknie. Bohaterzy z krwi i kości, interesująca fabuła. Zdecydowanie polecam.
10
AgaTo1208

Dobrze spędzony czas

Fajna opowieść ale bez polotu i bez zaskoczeń 🙃
00
Zawodniczka

Dobrze spędzony czas

Wprawdzie lekka, ale nie jest Banalna. Bardzo dobrze się czytało, zwłaszcza drugą połowę. Poczucie humoru też do mnie przemówiło. Dobrze napisane dialogi. Jeśli ta autorka coś jeszcze napiszę, czego jej życzę, chętnie po to sięgnę.
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

niezła ..
00
justyna_gazda

Dobrze spędzony czas

Przyjemna
00

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021

© Copyright by Paulina Wróbel, 2021

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Joanna Zioło-Werstler

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce: © gpointstudio/AdobeStock

Zdjęcie Pauliny Wróbel: © Maciej Zienkiewicz Photography

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66966-70-3 (EPUB); 978-83-66966-71-0 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

ROZDZIAŁ I

W czasie pierwszej ceremonii zaślubin Tomasz zaczął przypuszczać, że ślub nie był żadnym mistycznym wydarzeniem, a podczas siedemnastej zyskał już co do tego pewność.

Pozornie wszystko się zgadzało. Pogoda w tę czerwcową sobotę była wręcz idealna. Słońce co rusz chowało się nieśmiało za puchatymi, białymi chmurami, dając chwilę wytchnienia od letniego upału, by po paru minutach spektakularnie obwieścić swój powrót migotaniem na usianym cekinami gorsecie sukni ślubnej. Wiele panien młodych dałoby się zabić za tak piękny dzień w miesiącu z „r” w nazwie. Najbardziej romantycznym elementem tego dnia był bez wątpienia wystrój kościoła. Każdą ławkę zdobiła skomplikowana kompozycja białych kwiatów oraz błyszcząca, szeroka wstęga, niczym pas startowy znacząca drogę do ołtarza.

To na wypadek, gdyby któraś z połówek jabłuszka za bardzo rozglądała się za drogą ewakuacyjną – pomyślał Tomasz, w milczeniu rozstawiając statyw.

Powietrze przesiąkło zapachem dziesiątek róż. Roztrzęsiona panna młoda co chwilę przygryzała wargi. Po matowej, ciemnoczerwonej pomadce nie było już prawie śladu. Tomasz uznał, że może to nawet lepiej, bo ten odcień szminki nie za dobrze wychodził na zdjęciach.

Gdy kilka godzin wcześniej zjawił się w domu rodzinnym dziewczyny, by uwiecznić ostatnie chwile przygotowań, jeszcze nic nie zapowiadało tragedii. Anita była spięta, lecz po kilku minutach luźnej rozmowy z Tomaszem na jej ustach pojawił się pierwszy nieśmiały uśmiech. Póki szalona makijażystka nie wkroczyła do akcji z „ostatnimi popraweczkami”, dziewczyna wyglądała wyjątkowo uroczo. Jasnobrązowe, gęste włosy upięto w elegancki kok spinkami z roślinnym ornamentem, pozostawiając kilka luźnych loków okalających drobną twarz w kształcie serca. Śmietankowa suknia o syrenim kroju do tej panny młodej pasowała idealnie.

Tomasz myślał, że czeka go łatwe zadanie. Zwykle musiał się nieco nagimnastykować, by znaleźć lepszy profil, odpowiednie światło oraz pozę, w której panna młoda będzie wyglądać jak milion dolarów. W przypadku Anity wystarczyło kilka ujęć, by się przekonał, że nie było mowy o niekorzystnych zdjęciach. Miał co prawda bardzo przyzwoity aparat, lecz tym migdałowym, szarym oczom zrobiłby piękną sesję nawet przedpotopową komórką babci.

W biznesie ślubnym Tomasz działał stosunkowo krótko, lecz na tyle długo, by wiedzieć, że uroda państwa młodych bynajmniej nie jest gwarancją udanego małżeństwa. Jak miało okazać się jeszcze tego samego dnia – nie gwarantowała nawet tego, że para pojawi się w komplecie przed ołtarzem.

– Ja od samego początku wiedziałam, że to zły pomysł – ogłosiła około pięćdziesięcioletnia kobieta w dopasowanym błękitnym żakiecie à la Angela Merkel. – Kto to widział, żeby młodzi osobno jechali do kościoła?

– Ja widziałam! – zawołała szczupła dziewczyna w długiej, butelkowozielonej sukni. Niezmordowanie wachlowała pannę młodą bukietem ślubnym.

– Chyba na tych waszych amerykańskich filmach – wtrącił spod gęstego wąsa ojciec Anity. – Ale tu nie Ameryka! – dodał po chwili gromkim głosem na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości.

Rodzice panny młodej zaprosili gości do niewielkiego kościoła. Chociaż we wnętrzu panował przyjemny chłód, napięta atmosfera udzieliła się Tomkowi na tyle, że co rusz ocierał pot z czoła. Zerknął na zegarek, po czym westchnął z irytacją. Nerwowe sapnięcie odbiło się echem od ścian. Ojciec panny młodej posłał fotografowi mordercze spojrzenie, nawet na moment nie przestając klepać roztrzęsionej córki po ramieniu.

– Przepraszam – mruknął Tomek, po czym chyłkiem wymknął się na zewnątrz.

Zmrużył oczy, spoglądając w górę. Miał nadzieję, że ujęcia z drona wyszły przyzwoicie. Wziął kilka głębokich oddechów. Nie udało mu się odizolować od burzy emocji towarzyszących państwu młodym podczas żadnego z siedemnastu ślubów, które filmował. Ocknął się z zamyślenia, słysząc warkot nadjeżdżającego samochodu.

Czarna toyota zatrzymała się z piskiem opon tuż przed kościołem, a ze środka wyskoczył nieco rozczochrany wysoki brunet w granatowym garniturze, którego Tomasz wziął za pana młodego. Zatrzasnął za sobą drzwi i wlepił przerażone oczy w budynek kościoła. Tomek widywał już takich gagatków, których prawie za krawat trzeba było ciągnąć przed ołtarz. Na miejscu kierowcy siedziała nieco starsza wersja pana młodego. Przystojny mężczyzna z nienagannie ułożonymi, szpakowatymi włosami bez pośpiechu wysiadł z samochodu.

– Bardzo się spóźniłem? Co? Wkurzyła się?

Tomasz pokręcił uspokajająco głową. Machnął ręką w stronę swojego ojca, który nakręciwszy krótki materiał z przygotowań pana młodego, zabrał się z nim do kościoła. Tomek w takich chwilach zawsze miał ochotę zapytać, jak poszło, ale skwaszona mina ojca musiała mu wystarczyć za odpowiedź. Pośpiech nigdy nie wychodził dobrze na zdjęciach.

– Wejdę już do środka, dobra? – zapytał ojciec, po czym ruszył przed siebie, nie czekając na odpowiedź.

Towarzyszący panu młodemu mężczyzna podszedł do fotografa.

– Stokłosa, starszy brat i świadek tego tu. – Skinął głową w stronę młodego, krzywiąc się z lekkim niesmakiem.

– Zioło – odparł Tomasz najpoważniejszym i najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki potrafił się zdobyć.

– Serio, stary? Spadłeś mi z nieba! – wyrzucił z siebie nagle konspiracyjnym szeptem ożywiony pan młody. – Ile za gram?

Zdezorientowany Tomek wskazał na swoją czarną firmową koszulkę z białym napisem „Magiczne Chwile”.

– Nazywam się Tomasz Zioło. Jestem kamerzystą i raczej nie sprzedaję filmów na gramy – uściślił, ściskając dłoń pana młodego. W ostatniej chwili oparł się pokusie, by matczynym gestem przygładzić mu sterczący za uchem niesforny kosmyk.

Na szczęście świadek zauważył zmartwione spojrzenie fotografa i szybko doprowadził fryzurę brata do porządku, częstując go przy okazji solidnym pstryczkiem w ucho.

– A ty nie nabakałeś się już wczoraj? Jeśli na zdjęciach wyjdą ci czerwone oczy, to nawet nie waż się nikomu wmawiać, że to wina oświetlenia. Ogarnij się wreszcie!

– Przecież to tylko takie żarty, no – odparł skruszony pan młody.

– Kamil, posłuchaj mnie uważnie. – Starszy brat chwycił młodego za ramiona i lekko nim potrząsnął.

Kamil oderwał przerażone oczy od budynku kościoła i skierował wzrok na brata.

– Zaraz wejdziesz do środka, a gdy stamtąd wyjdziesz, będziesz już innym człowiekiem.

Tomasz prawie parsknął śmiechem. Po pierwsze, szczerze w to wątpił, podobnie jak w to, że pan młody wytrwa do oczepin we względnej trzeźwości. Po drugie, nie sądził, by właśnie tymi słowami brat odwodził młodego od rodzącego się w jego głowie pomysłu zostawienia ukochanej przed ołtarzem.

– Chyba chcesz tego, prawda? Anita już czeka.

Na wzmiankę o Anicie oczy Kamila błysnęły lekko. Wyglądał tak, jakby znów był na haju.

– Widziałeś ją? – zapytał Tomasza tonem człowieka, który nie mógł się doczekać, aż będzie mógł się pochwalić swoim największym osiągnięciem.

– Tak. Jest naprawdę piękna.

– Jest wspaniała – poprawił go. – Śliczna, dobra, mądra...

– I pewnie już trochę wkurzona – dodał fotograf, dostrzegając w oddali ojca, który machał na znak, że w kościele jest już „czysto”, a panna młoda odeszła sprzed ołtarza, by lada moment zrobić prawdziwe wielkie wejście.

***

– Kiedyś to były czasy – mruknął pod nosem Jerzy Zioło.

Tomasz westchnął, spodziewając się po raz setny usłyszeć tę samą historię. Owszem, pamiętał tamte czasy doskonale. Jego ojciec był jedną z ledwie trzech osób w mieście, które mogły wykonać zdjęcie do dowodu osobistego. Trzydzieści lat temu Jerzy Zioło założył niewielkie studio fotograficzne w samym centrum miasta, w budynku, gdzie prócz zdjęcia można było także zrobić pranie, naprawić buty lub wymienić baterie w zegarku. Po parunastu latach zgrana ekipa zaczęła się wykruszać, aż ostatecznie Jerzy pozostał na posterunku jako ostatni. Działalność sąsiadów zastąpiły nowe biznesy – sklep z e-papierosami, cukiernia oraz punkt z chwilówkami, który podejrzanie często zmieniał nazwę.

– Kiedyś fotograf to był ktoś! – rozkręcał się. – Ludzie przychodzili do mnie, a nie, że ja musiałem jeździć po jakichś zamkach!

– Ale przecież w Pszczynie było bardzo ładnie. I wyszły naprawdę świetne zdjęcia – wtrącił Tomasz, wskazując na ekran komputera.

Przeczucie go nie zawiodło: przy Anicie i Kamilu nie miał zbyt wiele do roboty. Dawno nie trafiła mu się aż tak fotogeniczna para, a jedno ujęcie podobało mu się szczególnie. Anita oparła skroń o ramię świeżo upieczonego męża i zapatrzyła się w dal, lekko mrużąc oczy. Kamil obejmował żonę w talii, a prawą dłoń splótł z jej delikatnymi, długimi palcami, zupełnie przypadkowo eksponując złotą obrączkę. Spojrzał w tym samym kierunku co Anita, szczerze zainteresowany tym, co też mogło przykuć jej wzrok. W oddali majaczył skąpany w świetle zachodzącego słońca neobarokowy zamek, który odbijał się w lekko zmarszczonej tafli wody.

– Spójrz tylko na to. Przecież to reklama sama w sobie. Ludzie będą walili do nas drzwiami i oknami!

Jerzy nie wydawał się przekonany. W ciągu ostatnich dziesięcioleci branża nie szczędziła mu kolejnych rozczarowań. Najpierw pojawiły się aparaty cyfrowe, lecz ledwo się z nimi pogodził, one także odeszły do lamusa. Dzisiaj każdy miał przy sobie aparat w telefonie i mógł cykać jedno zdjęcie za drugim, jednak nie przekładało się to wcale na zyski z wywoływania kilometrów klisz. Wręcz przeciwnie – biznes pana Zioły od kilku lat był na skraju bankructwa, a gwoździem do trumny zdawała się ta parszywa budka w centrum handlowym, automatycznie wypluwająca z siebie zdjęcia w formacie paszportowym.

– Rzeczywiście, niebrzydkie – przyznał po chwili. – Dzisiaj robicie sobie setki identycznych zdjęć i możecie wszystkie od razu przeglądać. Nie ma w tym za grosz magii! Kiedyś naciskałem spust migawki i nie wiedziałem, jaki będzie efekt. Na te kilka papierowych zdjęć czekało się jak na Gwiazdkę. I nie było oszustwa! Albo wyszedłeś dobrze, albo nie. A nie jakieś filtry, wyszczuplania i inne bajery. Nie możesz powiedzieć, że to to samo co kiedyś. – Jerzy zakończył tyradę, niedbale machając w stronę zdjęcia.

– Oj, to na pewno.

Tomasz pokiwał głową, ignorując triumfujący uśmiech ojca. Nawet na najsroższych torturach nie przyznałby się przed nim, że wcale nie tęsknił za dawnymi czasami. Kiedyś co druga para nowożeńców w mieście miała sesję zdjęciową w Studiu Zioło: między dwiema gipsowymi kolumnami w stylu korynckim, na tle granatowego płótna z zakochanymi łabędziami (choć zdaniem Tomasza jeden podejrzanie przypominał gęś). Z kolei kilkuletni Tomuś często dostępował dość wątpliwego zaszczytu testowania kolejnych aranżacji ojca. Miał sesję na koniku bujanym jako kowboj, w niebieskim mundurku jako policjant oraz jedną w kosmosie, który imitowało czarne sukno z ponaszywanymi gwiazdkami. Tomasz mógłby się założyć, że żaden z tych rekwizytów nie wróci już do łask, lecz jego ojciec był niepoprawnym optymistą – i choć płótno z łabędziami dawno temu zjadły mole, to gipsowe kolumny wciąż kurzyły się na zapleczu.

By Studio Zioło nie trafiło śladem kolumn na śmietnik historii, Tomasz miesiącami przekonywał ojca do wprowadzenia kilku zmian. Na pierwszy ogień poszedł staromodny szyld oraz nazwa, choć Jerzy długo nie dawał sobie wyperswadować, że połączenie nazwiska z nową nazwą biznesu nie będzie w tym przypadku najlepszym pomysłem.

– Ale jak to tak: bez nazwiska? Działam już od trzydziestu lat!

Tomasz obawiał się, że szyld z napisem „Zioło: Magiczne Chwile” przyciągnie wielu klientów z innej grupy docelowej. Choć przez pierwsze tygodnie zjawiło się kilku delikwentów, którzy domagali się towaru spod lady, to na widok zakurzonych klisz do aparatu szybko się poddawali.

Kolejną zmianą był wystrój studia, które zresztą obecnie pełniło zwykle funkcję biura. Ojciec skakał pod sufit z radości, gdy od czasu do czasu zjawiał się chętny na zdjęcie do dokumentów, lecz niestety zdarzało się to coraz rzadziej. Ostatnio na każdego klienta reagował takim wzruszeniem, że coraz częściej ofiarowywał w prezencie ramkę na zdjęcie. Tomasz obawiał się, że ojciec niedługo zacznie dopłacać każdemu, kto wybierze jego studio nad podobnie ledwo zipiącą konkurencję lub tę – tfu! – fotobudkę.

Wkrótce Jerzy pogodził się z tym, że jeśli grubo po pięćdziesiątce nie chce być zmuszony do szukania nowego zawodu, to musi posłuchać rad syna i otworzyć się na nowe. Na jego szczęście klientów nie brakowało – sesje stawały się coraz popularniejsze, a ludzie zdawali się wracać do korzeni i przy coraz błahszych okazjach prosili o pomoc fotografa specjalistę. Zaczęło się od sesji ślubnych, lecz po kilku miesiącach nie było chyba takiej życiowej okoliczności, której duet Ziołów nie miałby dokładnie obfotografowanej w swoim portfolio.

– Dużo ci jeszcze zostało?

– Nie, nawet nie. Z Kamilem i Anitą pójdzie szybko, ale mam jeszcze kilka zaległych zleceń.

– Dokończyłeś już tych z pierwszego kwietnia?

Jerzy uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie tamtej farsy. Państwo młodzi nie mogli wybrać lepszej daty, cały ślub bowiem wyglądał jak primaaprilisowy żart. Zaczęło się od tego, że niezdarna świadkowa zahaczyła o welon panny młodej. Ledwo widoczne uszkodzenie wywołało prawdziwą histerię. Państwo młodzi z naburmuszonymi minami składali sobie przysięgę, a na weselu pan młody z wyjątkowo podejrzanym zaangażowaniem pocieszał świadkową, która wciąż nie mogła dojść do siebie po awanturze przed ołtarzem. Choć Jerzy i Tomasz mieli z tego dnia dużo materiału, to trudno było znaleźć choćby jedno ujęcie, które potwierdzałoby tę rzekomą miłość do grobowej deski.

– Prawie. Termin zaczyna mnie gonić. Za parę godzin powinienem mieć to gotowe.

– Może zrobisz sobie przerwę? Dzisiaj pierogi na obiad – rzucił nonszalancko Jerzy.

Tomasz postanowił, że tym razem nie da się zapędzić w pułapkę.

– Gratuluję.

– Ruskie, twoje ulubione.

– Zazdroszczę. U mnie pizza, ale nie narzekam.

– Tomuś, tak nie można. Znasz mamę. Dużo tych pierogów zrobiła, zmarnują się!

– Wyprowadziłem się ponad miesiąc temu, a mama nadal gotuje dla trzech osób?

– Ale czy ktoś cię wyrzucał? Żebyś jeszcze miał żonę, to rozumiem. Ja w twoim wieku byłem już dawno po ślubie!

– Mnie się jeszcze nie spieszy.

– Fotograf ślubny i kawaler w  t y m  wieku to trochę dziwne, nie? Sam bym pomyślał, że coś tu śmierdzi.

– Ale ja nikogo nie namawiam do małżeństwa, tylko uwieczniam te magiczne chwile – odburknął z przekąsem Tomasz.

– Tobie to bym zrobił sesję jak ta lala, synek! Pomyśl tylko! A tak to siedzisz sam w tym mieszkaniu i co ci z tego życia...

Tomek przewrócił oczami. Owszem, zdarzało mu się tęsknić za dawnym, wygodnym życiem, w którym nie musiał nigdy w panice nastawiać prania, gdy wyczerpał mu się cały zapas czystych majtek. Codziennie cieszył się pysznym, ciepłym obiadem, a jeśli zdarzyło mu się pochłonąć jakiś fast food, to tylko w towarzystwie kolegów jako zaprawę przed zakrapianą imprezą. Jednak po ukończeniu studiów życie na garnuszku rodziców coraz bardziej zaczynało mu doskwierać. Większość kolegów z mniejszym lub większym powodzeniem zasmakowała już życia na własną rękę i Tomasz zaczął zazdrościć im tej niezależności.

Dwa lata po ukończeniu studiów wziął kredyt na trzydzieści lat i kilka tygodni temu kupił dziewiczo nowe mieszkanie, które w ślimaczym tempie uzupełniał o kolejne sprzęty. Tęsknił czasem za pierogami mamy oraz wiecznie pełną lodówką, ale radości z własnego kawałka podłogi nie mógłby porównać z niczym innym. Zdarzało mu się zapraszać przyjaciół, ale najlepiej czuł się po prostu sam, gdy mógł wrócić do domu, kiedy mu się żywnie podobało, by niczym Jaś i Małgosia znaczyć drogę do łóżka rzuconymi byle gdzie ciuchami. I nikt nie suszył mu głowy o walające się wszędzie skarpetki.

– Innym razem, dobra? I tak za często u was bywam. Może wpadnę w niedzielę?

– A nie miałeś się spotkać z tą swoją Agatką? – Jerzy zmarszczył nos i skrzywił się lekko.

Choć Tomek spotykał się z Agatą już od kilku miesięcy, jego rodzice wciąż nie mogli się do niej przekonać. Nigdy nawet nie nazwali jej po prostu po imieniu, lecz zawsze określali pobłażliwie „ta twoja Agatka”.

– Owszem. Mogę zabrać ją ze sobą. Jedzenia na pewno wystarczy, Agata dba o linię.

Jerzy Zioło nie ufał ludziom, którzy odmawiali dokładki jedzenia od jego wyjątkowo uzdolnionej kulinarnie żony, a ponieważ Agatka nie dość, że odmawiała, to jeszcze prosiła o połowę porcji, wszystkie dzwony w jego głowie biły na alarm.

– No, skoro musisz... Uprzedzę mamę – mruknął na odchodnym.

Tomasz spędził przed komputerem jeszcze kilka godzin, zanim uznał, że zlecenie od primaaprilisowej pary trzeba spisać na straty. Nie chciał uciekać się do oszustwa, unosząc w Photoshopie kąciki ust nowożeńców lub wklejając naburmuszoną pannę młodą w miejsce świadkowej, za którą pan młody wodził maślanymi oczami. Gdy wyłączył komputer, za oknami zapadał mrok. Choć zwykle był nocnym markiem, obiecał sobie, że tym razem pójdzie spać tuż po powrocie do domu.

– Cześć – rzucił, przekraczając próg pustego trzypokojowego mieszkania.

Położył klucze na szafkę w przedpokoju, zdjął buty i po omacku trafił do sypialni, gdzie w ubraniu padł na wygodne łóżko. Pod zmęczonymi powiekami krążyły migawki wyjątkowo długiego i ciężkiego dnia: ojciec, zamek w Pszczynie, błysk złotej obrączki, wściekle zaciśnięte usta kwietniowej panny młodej... Tomek zaczął odpływać w stan błogiej nieświadomości, gdy tuż przed dwudziestą drugą rozległ się dzwonek do drzwi.

Niechętnie zwlekł się z łóżka i poczłapał do przedpokoju. Nie spodziewał się nikogo, ale przypuszczał, że na progu ujrzy któregoś z kolegów poszukujących kompana do wieczornego wyjścia na miasto, choć on nie miał właściwie ochoty na nic innego poza snem. Widok stojącej na progu rudowłosej dziewczyny był jak solidny zastrzyk energii.

Gdyby nie widywał jej ostatnio kilka razy w tygodniu, Tomasz niechybnie pomyślałby, że wciąż śni. W pociągłej, delikatnie trójkątnej twarzy było coś pozaziemskiego. Zielone, migdałowe oczy otoczone wachlarzem gęstych, starannie podkreślonych maskarą rzęs hipnotyzowały spojrzeniem. Wąski, lekko zadarty nosek oraz wyraźnie zarysowane kości policzkowe były upstrzone tu i ówdzie piegami, za kształtnymi, różowymi wargami kryły się białe, równe zęby.

Agata nonszalancko poprawiła grzywkę. Długie, naturalnie rude włosy miała związane w luźny kucyk.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedziała z uśmiechem, zginając lewą nogę w kolanie. Uniosła czteropak jasnego, taniego piwa, przybierając pozę sklepowej hostessy.

– Ty? Nigdy – odparł, zapraszając ją do środka.

– Po drodze zamówiłam pizzę. Powinna być za pół godziny.

Tomek odruchowo chwycił się za pusty brzuch, w którym na wzmiankę o jedzeniu zaczęło podejrzanie burczeć.

Agata zacmokała z udawanym niezadowoleniem.

– To się chyba świetnie składa, bo chyba znowu zapomniałeś o obiedzie, co? – zapytała z uśmiechem, wspinając się na palce, by złożyć na ustach ukochanego delikatny pocałunek.

Tomek przyciągnął dziewczynę do siebie, rozpoczynając rytuał wyjątkowo długiego i przyjemnego powitania, które zaowocowało tym, że pizzę odbierał rozczochrany oraz w koszulce włożonej na lewą stronę.

Agata czekała już przy niskim stoliku w salonie, usadowiwszy się na miękkiej, bordowej poduszce (zakup porządnej kanapy był planowany na styczeń przyszłego roku). Dziewczyna skrzyżowała po turecku długie, blade nogi, po czym zaczęła niecierpliwie stukać widelcem w szklany blat.

– Proszę, ty pierwsza – zaoferował Tomek, podając Agacie pudełko.

Dziewczyna sięgnęła po najmniejszy kawałek wegetariańskiej pizzy, który zamierzała żuć przez cały wieczór, podczas gdy Tomkowi miała pozwolić pochłonąć resztę.

– Ale pyszna – mruknęła, przełknąwszy pierwszy kęs.

Tomek spojrzał z nostalgią na cienkie ciasto pokryte kilkoma warstwami zieleniny. Na wzmiankę o pizzy poczuł dojmujący głód, lecz na widok niewielkiego krążka z samymi warzywami stracił apetyt.

– Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną przyjemność? – zapytał.

Wyciągnął z lodówki szynkę oraz kilka wyschniętych plasterków salami, po czym ułożył je pieczołowicie na swojej części pizzy. Agata spojrzała na to z wyraźną dezaprobatą, jednak jako wyrozumiała i troskliwa dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że nawrócenie mężczyzny na jedyną słuszną dietę wymaga czasu i cierpliwości.

– Nie mogę wytrzymać z matką.

Choć Tomasz narzekał, że jego rodzice nie przepadali za Agatą, to o wiele dotkliwsza była wyraźna niechęć matki Agaty do chłopaka córki. Renata Kupisz była dwadzieścia pięć lat starszą wersją swojej wychuchanej jedynaczki i najwyraźniej uważała, że Agatka mogła znaleźć lepszą partię. Renomowana psychoterapeutka, do niedawna związana z równie renomowanym dermatologiem, nie wyobrażała sobie, by jej jedyna córka – wkrótce renomowana psycholożka – mogła związać się z synem właściciela podupadającego zakładu fotograficznego.

– Nie żebym dużo o tym wiedział, ale rozwód...

– Nie, nie! Ona już nie rozpacza! Szczerze mówiąc, to jest chyba nawet gorsze. Spełniły się moje obawy – szepnęła dramatycznie Agata.

– Co się stało?

– Odkryła portale randkowe! Zupełnie jej odbiło!

– Cóż, ma prawo szukać szczęścia po tym, jak twój ojciec...

– Ale ja jej nie zabraniam szukać szczęścia! Tylko błagam, niech nie wparowuje do mojego pokoju bez uprzedzenia po to, by zapytać, jaka kiecka będzie lepsza na pierwszą randkę i czy łysego faceta można przesunąć w prawo.

– Co...?

– No wiesz, w tych aplikacjach... Zresztą nieważne! A filtr wieku ustawiła tak, że nawet ty byś się załapał na jej radar... Absolutnie obrzydliwe.

Dziewczyna wykrzywiła usta, odkładając kawałek pizzy. Skrzyżowała ramiona na piersiach i zadrżała lekko. Tomek przysunął się w jej stronę, by pocieszająco objąć ukochaną ramieniem. Czułym gestem odsunął z twarzy Agaty kosmyk włosów i dotknął rozgrzanego policzka, na którym wykwitły krwiste plamy gniewu.

– Gdybym chciała takich przygód, zostałabym w akademiku. Mieszkałam na pierwszym roku z taką laską, która żyła facetami i nie miała innych tematów. Tylko randki, ciuchy, zdrady, rozstania... Nie mogłam się uczyć, bo albo musiałam doradzać i wysłuchiwać niekończących się historii, albo pocieszać po kolejnym rozstaniu. Po pierwszym semestrze wróciłam z podkulonym ogonem do domu. Normalnie trauma!

Agata otworzyła sobie piwo i pociągnęła kilka solidnych łyków, jakby miała zamiar zapić niemiłe wspomnienia.

– Tamto minęło – zaczął Tomek, mając na myśli fazę, w której mama Agaty pochlipywała po kątach o każdej porze dnia i nocy. Na początku córka dawała z siebie wszystko, by jakoś ją pocieszyć, lecz nie widząc żadnych efektów, coraz częściej uciekała do Tomka, by i ona mogła się komuś wypłakać. – To też minie.

– Ale kiedy? Zaraz zaczyna się sesja! Wiesz, ile mam egzaminów? Pragnę tylko spokoju – powiedziała Agata ze smutkiem, opierając głowę na ramieniu ukochanego.

Tomasz pogłaskał ją nieśmiało.

– Nie chce mi się tam wracać – dodała po chwili, wlepiając w niego ogromne zielone oczy.

Tomek pomyślał, że Agata wygląda tak krucho i niewinnie. Przełknął ślinę, ważąc w myślach słowa, których dotąd jeszcze nigdy nie powiedział. Choć z jednej strony był dumny ze swoich czterech kątów, to czasami wstydził się tych pustych ścian. Chętnie przyjmował Agatę u siebie, lecz według niepisanej umowy dziewczyna zawsze wracała na noc do domu rodziców, gdzie czekało na nią szerokie i wygodne łóżko, a nie krzywo skręcony chochołek z Ikei.

– To w takim razie może po prostu... zostań? – zapytał powoli, przymykając oczy.

Spodziewał się usłyszeć pogardliwy śmiech, lecz dziewczyna pisnęła z radości, po czym rzuciła się chłopakowi na szyję i zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami.

– Naprawdę?! Mogę?! – zawołała.

– Możesz – zdążył jeszcze wydusić, zanim ona znów łapczywie wpiła się w jego usta i ani się obejrzeli, aż poszli dokończyć to, co przerwał im wcześniej dostawca pizzy.

Kiedy zmęczeni wtulali się w siebie, na twarzy Tomka pojawił się błogi uśmiech. Wpatrując się w szary sufit i bezwiednie głaszcząc Agatę po miękkiej i gładkiej skórze, nie pamiętał, czym się tak zamartwiał ledwie przed chwilą. Owszem, kawalerskie życie było o niebo lepsze niż wiszenie u szyi rodzicom, lecz zrezygnowałby z tego choćby zaraz, by codziennie dzielić z Agatą takie wieczory. Minęło kilka minut, nim przyspieszony oddech pozwolił mu wydusić z siebie kolejną propozycję, ale tych kilku słów był bardziej niż pewien.

– Wiesz co, Agata? A może wprowadzisz się do mnie?

ROZDZIAŁ II

– Po moim trupie!

Renata Kupisz krążyła między przepastną szafą a łóżkiem, rzucając na pościel kolejne kreacje. Sądząc po liczbie ubrań, których przybywało w błyskawicznym tempie, matka Agaty wybierała się na długi urlop. Choć w rzeczywistości chodziło jedynie o wybór stylizacji na kolejną pierwszą randkę, kobieta nie zaprzeczyłaby wcale tym przypuszczeniom. O każdym spotkaniu z nowym mężczyzną lubiła myśleć jako o kolejnej fascynującej podróży w głąb siebie.

Wcześniej często się zdarzało, że Renatę brano za starszą siostrę Agaty, lecz od czasu rozwodu kobieta dokładała kolejnych starań, by jeszcze bardziej zatrzeć różnicę wieku. Po zrzuceniu kilku kilogramów, wizycie u fryzjera oraz odświeżeniu garderoby wyglądała niczym kopia swojej jedynaczki – równie smukła, wysoka i bladolica. Renata przekazała córce w genach także gęste, rude włosy, które do pracy zaczesywała gładko do tyłu, a przed randkami układała w delikatne fale swobodnie opadające na plecy. W odróżnieniu od córki miała piwne, głęboko osadzone oczy, które w oprawie ciemnych, prostych brwi oraz w połączeniu z cienkimi wargami nadawały trójkątnej twarzy nieco surowy wyraz.

– Czerwona? – zapytała Renata, przykładając do ciała wieszak z obcisłą, asymetryczną kreacją. – Czy zielona? – dodała, prezentując luźną sukienkę maksi.

Agata przewróciła oczami.

– Ale ja cię wcale nie pytam o zdanie.

– Co? Przecież to ja cię pytam! Która lepsza?

– Mówię o Tomku. Już postanowiłam. Przeprowadzam się do niego w przyszłym tygodniu.

Agata zsunęła się z łóżka i wyszła z sypialni. Nie zamierzała pozostawiać matce złudzeń, że istniało jeszcze jakiekolwiek pole do negocjacji w tej sprawie. Najchętniej spakowałaby się od razu, lecz Tomek ją poprosił, by najpierw poinformowali o przeprowadzce także jego rodziców. Po krótkich namowach przystała na jego propozycję z nadzieją, że wiadomość o wspólnym zamieszkaniu nie wywoła niepotrzebnej burzy na niedzielnym obiedzie. Miała wrażenie, że państwo Ziołowie nie przepadają za nią, choć i tak traktowali ją o niebo uprzejmiej, niż jej matka traktowała Tomka.

– Powinnaś się teraz skupić na studiach, a nie na facetach!

Agata obróciła się na pięcie, kpiąco wydymając usta.

– Taki właśnie mam zamiar – odparła. – A tu raczej nie mam warunków do nauki.

– Czekaj, czekaj. – Renata machnęła szybko dłonią. – To nie poszło zbyt dobrze. Zacznijmy jeszcze raz. Usiądź, proszę – powiedziała głębokim głosem, którego zwykle używała w czasie psychoterapii wobec pacjentów.

Agata się wzdrygnęła, jak za każdym razem, gdy matka próbowała na niej zawodowych sztuczek. W szczególności nienawidziła, gdy Renata zachowywała się jak dociekliwy pięciolatek, który zamiast w kółko pytać: „Dlaczego?”, upodobał sobie pytanie: „I jak się z tym czujesz?”. Aby jednak uniknąć kłótni, posłusznie usiadła na brzegu łóżka.

– Chciałaś mi coś powiedzieć, skarbie? – zaczęła Renata nienaturalnie wysokim, donośnym głosem. Zachowywała się tak, jakby miała przed sobą publiczność.

– Tak, mamo. W przyszłym tygodniu przeprowadzam się do mojego chłopaka.

Twarz matki wykrzywił ledwo zauważalny grymas, który ostatecznie udało jej się zamaskować krzywym uśmiechem.

– Jesteś zakochana, to zrozumiałe, że chcesz dzielić z nim każdą chwilę. Ale czy nie uważasz, że to za wcześnie? Spotykacie się dopiero od paru tygodni.

– Od sześciu miesięcy – sprostowała Agata.

– Czyli ledwo... dwadzieścia cztery tygodnie. Przecież o tym mówię. – Renata zrobiła niewinną minę, po czym spojrzała ukradkiem na zegarek. Widząc, że nieuchronnie zbliża się godzina spotkania z przystojnym maklerem nieruchomości, pospiesznie poklepała córkę po ramieniu i powiedziała: – Na wszystko przyjdzie czas, kochanie. Cieszę się, że sobie to wyjaśniłyśmy. Skończysz studia, to się wyprowadzisz.

– Chcesz, żebym skończyła studia w przyszłym tygodniu, mamo? – zapytała dobitnie Agata. – Bo dzieląc uwagę między naukę a twoją drugą młodość, to pewnie i tak nie dociągnę do sesji.

– Drugą? Pierwsza mi się jeszcze nie skończyła! – fuknęła Renata. – Ojcu zachciało się romansów, a ja? Najchętniej zakopalibyście mnie trzy metry pod ziemią.

– Przecież wiesz, że to nieprawda. Tak będzie lepiej. Nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Najwyższy czas! Przecież ty w moim wieku byłaś już po ślubie i mieszkałaś z tatą, prawda?

Renata wydała z siebie cichy, smutny odgłos przywodzący na myśl syk przebitej dętki rowerowej, a Agata natychmiast pożałowała, że wspomniała ojca. Żaden argument, w którym użyła słowa „tata”, nie mógł przybliżyć jej do celu.

– Tak. I jak to się skończyło? Nie chcę tego samego losu dla ciebie. Jeszcze zdążysz posmakować szarej codzienności, kochanie. Został ci tylko rok studiów. Baw się, korzystaj z życia, póki możesz!

Agata w milczeniu obserwowała, jak matka poprawia włosy oraz makijaż. Od wyprowadzki ojca czuła się tak, jakby miała pod opieką niesforną nastolatkę. Renata wymykała się popołudniami, wracała później, niż zapowiadała, a po powrocie zdarzało jej się nucić i podejrzanie chichotać. Dopiero w wieku dwudziestu dwóch lat, gdy po raz pierwszy samodzielnie umawiała się na wizytę u dentysty, Agata boleśnie zdała sobie sprawę, że przez całe życie za bardzo polegała na rodzicach. A skoro już przeszła nieco spóźniony kurs dorastania, marzyła tylko o tym, by spróbować życia z dala od rodzinnego domu.

– Przecież chcemy z Tomkiem tylko razem zamieszkać. Nie planujemy żadnego ślubu ani dzieci.

– Jeszcze tego by brakowało! Jestem za młoda na bycie babcią.

Renata sięgnęła na dno drewnianej szkatułki, z której wygrzebała duże kolczyki z motywem pawich piór. Dokonawszy tego wyboru, doszła do wniosku, że druga decyzja właściwie podjęła się sama: nie pozostawało jej nic innego jak włożenie szmaragdowej sukienki maksi.

– Przecież wiem, że to nie jest związek na zawsze, skarbie – dodała po chwili. – Tym bardziej uważam, że przeprowadzka nie jest ci do niczego potrzebna. Chłopak się do ciebie przyzwyczai, a potem złamiesz mu serce. Naprawdę tego chcesz?

– Ale o czym ty mówisz, mamo?

– Stać cię na kogoś lepszego. Żaden z niego adonis. Jaką przyszłość on ci może zapewnić? I co to w ogóle za zawód? Dzisiaj każdy jest fotografem, wystarczy mieć telefon.

– Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że dzisiaj każdy może być psychologiem, wystarczy prenumerata „Zwierciadła” – oburzyła się Agata.

– Kochanie... – Renata niespodziewanie odwróciła się od lustra, położyła córce dłonie na ramionach i spojrzała jej głęboko w oczy, dla odmiany poświęcając Agacie stuprocentową uwagę. – Po prostu nie chcę, żebyś powtórzyła moje błędy i wyniosła się z domu do pierwszego faceta, który zaproponuje ci kąt.

Agata cofnęła się stanowczo po tych słowach matki, marszcząc gniewnie brwi. Przechodząc okres nastoletniego buntu, przyprowadzała się do domów chłopaków, którzy nie podobali się rodzicom: czy to z powodu złych ocen, licznych tatuaży, czy też wyroku w zawieszeniu. Gdy poznała Tomka, pierwszy raz w życiu czuła, że będzie on idealnym kompromisem między tym, czego sama oczekiwała od drugiej połówki, a tym, czego życzyliby sobie dla niej rodzice. Choć wydawało się, że uprzejmy, spokojny i poukładany Tomasz będzie uosabiał marzenie każdej teściowej, to Renata Kupisz bardzo dobitnie i często dawała do zrozumienia, że on również nie zasługuje na jej wychuchaną jedynaczkę.

– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi!

– Sama powiedziałaś, że chodzi ci o moją drugą młodość – przypomniała urażona Renata. Przy słowie „drugą” wykonała palcami cudzysłów w powietrzu. – Gdyby nie to, że razi cię moje szczęście, to nigdy nie wpadłabyś na to, by zamieszkać w norze tego chłopaka.

– Tak się składa, że Tomasz kupił sobie duże, nowoczesne mieszkanie – powiedziała Agata, krzyżując ręce na piersiach.

Nie było to kłamstwo, choć w porównaniu z dużym domem, w którym się wychowała, apartament Tomka nie robił powalającego wrażenia. Mówiąc „nowoczesny”, także nie mijała się z prawdą. Minimalizm wciąż był w modzie, a Tomasz ze swoim szczątkowym zestawem najpotrzebniejszych mebli wręcz idealnie wpisywał się w trendy.

– Do tego miałabym bliżej na uczelnię – zauważyła rozsądnie.

– No nie wiem, nie wiem... – Renata nie wydawała się przekonana. Nieco roztargniona bawiła się ogniście rudym kosmykiem, dzieląc myśli między nieoczekiwaną decyzję córki i zbliżającą się randkę. – Możemy jeszcze wrócić do tego tematu? Wybacz, kochanie, ale naprawdę muszę się zbierać.

– Jasne. – Agata zaczerpnęła oddech, zanim w przypływie niespodziewanej inwencji odważyła się dodać: – Martwi mnie tylko jedna rzecz. Obawiam się, że tacie nie za bardzo się to spodoba.

Symulując zdenerwowanie, Agata spuściła wzrok, mnąc biały materiał letniej sukienki. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wielokrotnie zdążyła się przekonać, że wspominanie o ojcu kończyło każdą dyskusję. I tym razem postanowiła sprawdzić, czy mogłaby to obrócić na swoją korzyść. Dopiero po kilkunastu sekundach uporczywej ciszy dziewczyna odważyła się spojrzeć na matkę, która wyraźnie się rozpromieniła, gdy ujrzała na horyzoncie okazję, by dopiec byłemu mężowi.

– A co twój ojciec ma w ogóle do gadania? Masz już dwadzieścia trzy lata.

– Dokładnie tak – ochoczo przytaknęła dziewczyna.

– I spotykasz się z tym Tomkiem od... no, bardzo długo! I on ma własne mieszkanie, tak?

– Tak, tak! – Agata pokiwała energicznie głową, postanawiając nie wspominać o kredycie, który Tomasz spłaci, gdy będzie prawie na emeryturze.

Renata uśmiechnęła się szeroko, pospiesznie całując córkę w czoło. Nie mogła doczekać się miny Mirona, gdy przy najbliższej okazji będzie mogła mu powiedzieć, że jego ukochana córeczka wyprowadziła się z rodzinnego domu, a wraz z nią zniknął jedyny powód jego niezapowiadanych oraz zupełnie niepożądanych (przynajmniej przez byłą żonę) wizyt. Była pewna, że eksmałżonek nie pochwaliłby decyzji Agaty, ale bez względu na to, jak bardzo zaboli go świadomość, że jego malutka córeczka nie jest już taka malutka, a on sam nie taki młody i dni jego chwały na polu miłosnych podbojów policzone – najbardziej dotknie go to, że w tak ważnej kwestii w życiu jedynaczki został postawiony przed faktem dokonanym.

Renata nie życzyła mu źle, lecz dobrze też nie.

– Ojcem się martw – powiedziała dobrodusznie, zamykając córkę w silnym uścisku. – Chyba wystarczy ci moje błogosławieństwo, co?

Agata nieśmiało poklepała matkę po plecach, nie mogąc uwierzyć, że wystarczył tylko jeden prosty trik, by ostatecznie mogła postawić na swoim. A skoro rozmowa zaczynająca się od słów „Po moim trupie!” w ciągu kilkunastu minut przybrała dobry obrót, to przekonanie do siebie rodziców Tomka powinno jej pójść jak po maśle.

ROZDZIAŁ III

Wyjątkowo parszywy nastrój nie opuszczał Tomka od kilku dni.

Praca nad zleceniem dla kwietniowej pary, podczas której godzinami przeglądał setki zdjęć nieszczęśliwych i drętwych państwa młodych, naznaczyła go traumą. Tomasz przypuszczał, że teraz będzie musiał sfotografować dziesiątki szczęśliwych nowożeńców, by ponownie uwierzyć w instytucję małżeństwa – a z jego doświadczenia wynikało, że te nie zdarzały się wcale tak często, jak sugerowały romantyczne komedie. Ostatecznie udało mu się wybrać kilkanaście zdjęć, na których para młoda nie wyglądała, jakby przez pomyłkę znalazła się na własnym pogrzebie. Przez dwie godziny robił romantyczny kolaż składający się z rzadkich ujęć, na których panna młoda lub pan młody raczyli gości uśmiechem – niestety nie było ani jednego kadru, na którym uśmiechaliby się razem lub do siebie.

Gdy z poczuciem ogromnej ulgi domknął wreszcie ostatnie poprawki, od razu zadzwonił do pana młodego, by poinformować, że materiał jest gotowy do odbioru. Pamiętając awanturę, do której doszło przez ołtarzem z powodu uszkodzonego welonu, postanowił za wszelką cenę unikać panny młodej. Jednak głos świeżo upieczonego małżonka nie brzmiał wcale uprzejmiej, gdy za piątym razem mężczyzna odebrał wreszcie telefon.

– Kiedy zgłosi się pan po odbiór? – zapytał Tomasz, otwierając zawczasu odpowiednią tabelkę w Excelu.

– Nigdy, proszę pana – odparł bez ogródek rozmówca.

Tomasz zamilkł, oczekując dalszego ciągu, lecz gdy domyślił się, że mężczyzna bynajmniej nie żartował, postanowił chociaż upomnieć się o należne pieniądze.

– Nie odbiorę, to nie zapłacę. Zaliczkę pan chyba dostał, prawda? No to o co chodzi?

– Zlecenie jest gotowe do...

– Sam zapłaciłem zaliczkę, więc resztę należności może uiścić moja wkrótce była, mam nadzieję, małżonka. Żegnam pana – warknął i bezceremonialnie przerwał połączenie.

Tomasz rzucił soczystą wiązankę w stronę Bogu ducha winnej komórki, po czym niechętnie wybrał numer panny młodej, nie spodziewając się po tej rozmowie niczego dobrego. Dziewczyna odebrała po drugim sygnale.

– Słucham – rzuciła oschle.

– Dzień dobry, nazywam się Tomasz Zioło i dzwonię ze studia Magiczne Chwile. Chciałbym...

– Nie jestem zainteresowana. Do widzenia.

– Chwileczkę! Byłem fotografem na pani ślubie.

W słuchawce zaległa cisza. Tomasz spojrzał na wyświetlacz, by upewnić się, że połączenie nie zostało przerwane, jednak zegar wciąż odmierzał kolejne sekundy rozmowy. W końcu z głośnika dobiegło ciche chlipanie, które stopniowo przybierało na sile, aż w końcu zmieniło się w ogłuszający szloch.

– Dlaczego pan mi to robi?!

Bo muszę jeść? – miał ochotę odpowiedzieć, ale postanowił ugryźć się w język.

– Nie rozumiem...

– Fi...Filip wniósł... po...pozew o rozwód!

Tomasz westchnął, przecierając palcami zmęczone powieki, pod którymi jak na zawołanie pojawiły się najsmutniejsze migawki z pamiętnego wesela: uśmiechnięty mąż okręcający w tańcu świadkową, naburmuszona młoda żona oraz jej ojciec, który postanowił przywołać pana młodego do porządku i stanowczo posadził go przy stole weselnym, pociągnąwszy za klapę marynarki niczym krnąbrnego pięciolatka.

Słowa niedawnej panny młodej nie były dla Tomasza niespodzianką. Mając okazję obserwować kwietniową parę, był bardziej niż pewien, że szybki rozwód to jedyny happy end, na jaki ci nowożeńcy mogli liczyć.

Wcześniej widywał co prawda narzeczonych, którzy wrzeszczeli na siebie, udręczeni wielotygodniowym stresem z powodu przedślubnych przygotowań; widział panny młode, które tuż przed kościołem musiały gorączkowo poprawiać rozmazaną maskarę, oraz panów młodych przy ołtarzu tracących nagle pewność, czy krocząca nawą kobieta jest właśnie tą jedyną. Jednak tuż po pierwszym tańcu, toastach oraz życzeniach nowożeńcy – gdy mogli wmieszać się na parkiecie w tłum gości – oddychali wreszcie z ulgą i znajdowali moment, by po raz pierwszy spojrzeć na siebie już nie jako narzeczeni, lecz jako mąż i żona. Był to czas wymiany czułych gestów, pełnych wdzięczności szeptów oraz szczerych pocałunków – tak innych od tych pełnych zakłopotania całusów, które byli zmuszeni prezentować gościom, ledwo jakiś pijany wujek zaczął intonować: „Ona temu winna, ona temu winna...”.

W przypadku kwietniowej pary szkopuł tkwił w tym, że ten wzruszający moment nigdy nie nastąpił. Na wieść o pozwie rozwodowym Tomek miał ochotę pogratulować nieszczęsnej żonie tego, że małżeństwo skończy się po kilku tygodniach, a nie po kilkunastu latach, lecz i tę myśl postanowił zachować dla siebie.

Po ukończeniu zlecenia nie dbał o to, czy zrobiona przez niego fotografia zawiśnie w ramce na honorowym miejscu nad łóżkiem, czy też posłuży do ciemnych rytuałów voodoo lub jako dowód w sprawie rozwodowej. Marzył jedynie o otrzymaniu pieniędzy, które i tak rozpełzną się szybciej, niż zdąży złapać następne zlecenie. W kolejce czekał czynsz do opłacenia, rata kredytu oraz przegląd samochodu. Tomasz pomyślał, że jeśli trafi mu się jeszcze jedna para, która rozwiedzie się przed upływem ustalonych w umowie dziewięćdziesięciu dni przewidzianych na zapłatę, będzie zmuszony pomyśleć dwa razy, nim odrzuci kolejne zaproszenie matki na rodzinny obiad.

– Rozmawiałem z pani mężem i jako że to on wpłacił wcześniej zaliczkę...

– Wielkie halo! A kto zapłacił za całą resztę? – prychnęła kpiąco dziewczyna. – Nie chcę widzieć tych zdjęć na oczy! Ani jego! Nigdy więcej!

W takim gniewnym uniesieniu być może dałaby się namówić na wykorzystanie ich w rytuale voodoo, lecz zanim Tomasz zdążył otworzyć usta, rozmówczyni wysyczała do słuchawki:

– Ewelinka może się skusi. Bądź co bądź, Filipek ma ze świadkową kilka romantycznych ujęć, prawda? Tymczasem żegnam i proszę do mnie więcej nie wydzwaniać!

Połączenie zostało przerwane. Tomasz zacisnął zęby, notując w myślach, by ponownie przejrzeć umowę i zwiększyć wysokość zaliczki.

Kolejne dni spędził, pracując nad stroną internetową. Odkąd pożegnał się z Agatą w czwartkowy poranek, nie miał nawet czasu, by o niej pomyśleć, nie mówiąc o spotkaniu. Ustalili, że przyjedzie po dziewczynę w niedzielę, po czym pojadą razem na obiad do jego rodziców.

W ferworze pracy zapomniał o rzuconej pod wpływem chwili romantycznej propozycji wspólnego zamieszkania. Zanim zasnęli wtuleni w siebie, Agata zdążyła wyrecytować listę brakujących mebli i sprzętów, zaproponować nowy kolor ścian w salonie oraz zaplanować, jak powinna poinformować swoich rodziców o tej niespodziewanej decyzji.

Tomasz, przyzwyczajony do tego, że dziewczyna często snuła szczegółowe plany dotyczące zdarzeń, które nie miały szans nastąpić w najbliższej przyszłości, potraktował to jako bajkę na dobranoc. Zanim zdążyła mu opowiedzieć, jak urządziłaby jego kuchnię, zapadł w spokojny i głęboki sen, wciąż tuląc dziewczynę w ramionach.

Rano obudził się z obolałym barkiem. Z trudem wyprostował ramię. Miał uczucie, jakby po skórze wędrowało mu stado jadowitych mrówek. Agata krzątała się już po kuchni w samej bieliźnie. Po kilku minutach postawiła na stoliku w salonie dwa talerze kanapek, z których kilka wspaniałomyślnie ozdobiła plasterkami wyschniętego salami.

– Pomożesz mi się spakować przez weekend?

– A co, wyjeżdżasz gdzieś? – mruknął Tomek, przeciągając się leniwie.

– No przecież przeprowadzam się do ciebie, głuptasie! – rzuciła wesoło.

Po chwili wróciła z dwoma kubkami – przed Tomkiem postawiła parującą czarną kawę, a sama upiła łyk oczyszczającej mieszanki ziołowej. Po dawce kofeiny chłopak przypomniał sobie, że rzeczywiście wyskoczył z taką propozycją, lecz czymkolwiek wtedy myślał, z pewnością nie była to głowa.

– I naprawdę chciałabyś się tu wprowadzić? – zaczął ostrożnie.

Agata wyciągnęła przed siebie długie, zgrabne nogi. Zdaniem Tomasza były to dwa dobre argumenty za przeprowadzką. Znalazłoby się też kilka innych, ale na wszelki wypadek postanowił jeszcze raz porządnie to przemyśleć – na spokojnie, zanim krew ponownie odpłynie mu z mózgu.

– Pewnie, czemu nie?

– Nie urządziłem się jeszcze tak do końca i...

– Wczoraj mi to nie przeszkadzało. U matki mam komplet mebli, a to i tak za mało, bym zdołała się gdzieś przed nią ukryć.

– A co na to twoi rodzice?

Agata wzruszyła ramionami.

– A co mają powiedzieć? Jestem dorosła. Zresztą raz się już przecież wyprowadziłam.

Tomasz nie drążył tematu, wiedząc, że dziewczyna niechętnie wracała pamięcią do kilku miesięcy spędzonych w akademiku.

– A, właśnie. Moi rodzice zaprosili nas do siebie na niedzielny obiad – powiedział, spuszczając wzrok, by Agata nie przyłapała go na białym kłamstwie. Z pewnością nie byłaby zadowolona, gdyby się dowiedziała, że ojciec raczej niechętnie przystał na to, by „ta twoja Agatka” była osobą towarzyszącą.

– To bardzo miłe, dziękuję. To co, pomożesz mi przewieźć w sobotę rzeczy?

Po długich negocjacjach Tomkowi udało się wreszcie przekonać Agatę, by i jego rodziców nie stawiać przed faktem dokonanym. Jak wielokrotnie podkreślał, nie zamierzał wcale prosić ich zgodę („Mam przecież dwadzieścia siedem lat!”), lecz czysta przyzwoitość wymagała, by uprzedził ich o tak ważnej decyzji. Tak naprawdę liczył na to, że przez kolejnych kilka dni Agata zapomni o tym pomyśle, podobnie jak zapomniała o kursie tańca towarzyskiego oraz majówce na Majorce, na co Tomasz również pospiesznie zgodził się w przypływie romantycznych uczuć.

O ile on przestał myśleć o wspólnym zamieszkaniu jeszcze tego samego dnia, o tyle Agata podsycała w sobie wizję wyprowadzki z rodzinnego domu, która pozwoliła jej dotrwać do weekendu we względnym spokoju ducha. Wiedząc, że już wkrótce nie będzie skazana na śledzenie miłosnych perypetii matki, wykazywała się większą niż zwykle cierpliwością. Po kolejnej randce, która okazała się niewypałem (makler nieruchomości w polu „Wzrost” wpisał najwyraźniej swoją wagę, a do tego nieustannie rozprawiał o byłej żonie), Renata ze zdwojoną siłą poszukiwała kolejnych kandydatów.

Niedzielne przedpołudnie obie spędziły na przeglądaniu zawartości swoich szaf. Renata szykowała się na następną pierwszą randkę, tym razem z dentystą, podczas gdy Agata zastanawiała się, w jakiej kreacji powinna powiedzieć rodzicom swojego chłopaka, że postanowiła się do niego wprowadzić. Ostatecznie postawiła na luźną, białą sukienkę, w której wyglądała wyjątkowo niewinnie i dziewczęco. Długie, rude włosy starannie wyszczotkowała i związała w kucyk na czubku głowy. Zrezygnowała ze zwyczajowego mocnego makijażu – delikatnie podkreśliła rzęsy i musnęła różem blade, piegowate policzki.

Gdy Tomasz zjawił się punktualnie o trzynastej, czekała już przed domem. Zaaferowana rodzinnym obiadem zupełnie nie zwróciła uwagi na jego zaciśnięte usta i zmarszczone brwi. Postanowiła nie brać do siebie tego, że chłopak uparcie milczał, a jej monolog kwitował jedynie krótkimi mruknięciami. Była pewna, że przejmował się podobnie jak ona, lecz okazywał to w zupełnie inny sposób.

Tomasz tymczasem dokonywał w głowie szybkich obliczeń. Najpóźniej jutro będzie musiał zatankować, a jeśli dwie pary majowe nie zapłacą na czas, będzie zmuszony wybierać między benzyną a jedzeniem. Od kilku dni żywił się prawie wyłącznie chlebem i makaronem, więc możliwe, że na widok kotletów mielonych mamy jego żołądek wywinie salto ze zdziwienia.

– I wiesz co? Moja mama nie ma nic przeciwko!

– Co? – zapytał półprzytomnie.

Mózg Tomka podzielony między prowadzenie samochodu a tworzenie tabeli winien/ma zarejestrował, że Agata nie przestawała trajkotać, lecz nie był w stanie rozróżniać poszczególnych słów.

– Nie ma nic przeciwko, żebym z tobą zamieszkała!

Oboje mieli szczęście, że znajdowali się akurat na pustym odcinku autostrady. Tomek oderwał wzrok od drogi i spojrzał badawczo na Agatę.

– A ty? Jesteś pewna? Może powinienem najpierw lepiej się urządzić...

Machnęła ręką.

– Mnie dużo nie potrzeba. Właściwie brakuje mi tam tylko biurka, ale to mogę przecież wziąć z domu, nie?

Tomasz przełknął głośno ślinę. Mówiąc „urządzić się”, nie śmiał nawet myśleć o kolejnych meblach, skoro ledwo go było stać na podstawowe wyposażenie lodówki.

– O co chodzi? Rozmyśliłeś się?

W głosie Agaty zabrzmiała ostrzegawcza nuta. Tomasz znał ten ton aż za dobrze. Tak naprawdę nie było to pytanie, lecz rozkaz: „Nie waż się nawet z tego teraz wycofywać!”. Dziewczyna często nie przywiązywała się do swoich zamiarów, ale gdy zdążyła poczynić kroki w kierunku ich urzeczywistnienia, wpadała w histerię za każdym razem, gdy coś nie szło po jej myśli. Tomasz przekonał się o tym boleśnie na własnej skórze, gdy z powodu kulejącego budżetu musiał odwołać wypad w góry po tym, jak Agata zaopatrzyła się już w buty trekkingowe i kurtkę przeciwdeszczową.

– Nie, skąd – odpowiedział szybko, przypuszczając, że nierozsądnie byłoby wyjawić prawdę, gdy przebywał z Agatą na tak małej przestrzeni i do tego prowadził samochód.

– W takim razie o co chodzi?

– O nic, Agata – odparł tonem kończącym dyskusję, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że zabrzmiało to bardziej w stylu obrażonej dziewczyny, niżby sobie życzył.

Po kilku minutach wypełnionych uporczywą ciszą Tomasz zatrzymał się wreszcie przed blokiem, w którym mieszkali rodzice. Wychował się w ciasnym, dwupokojowym mieszkaniu, lecz szczęście dopisało mu bardziej niż kolegom z podwórka, którzy musieli dzielić pokoje z rodzeństwem. Choć w przeciwieństwie do Agaty Tomek nie miał do dyspozycji dużego, zielonego ogrodu, a jedynie zardzewiały trzepak, piszczącą huśtawkę i piaskownicę, nigdy nie czuł, by czegoś mu brakowało. Na szarym podwórku przed równie szarym, czteropiętrowym blokiem spędził najlepsze chwile dzieciństwa.

– Agata, pozwól mi się tym zająć, dobrze? Najlepiej będzie, jeśli ja sam powiem o wszystkim rodzicom – poprosił, gdy oboje wysiedli z samochodu.

Nadąsana dziewczyna z ponurą miną pokiwała głową. Tomasz dopiero wtedy dostrzegł, jak uroczo wyglądała w białej, letniej sukience. W innych okolicznościach nie mógłby się pewnie doczekać, aż będzie mógł spędzić z Agatą kilka chwil sam na sam, jednak tym razem nie czuł nawet słabego dreszczyku ekscytacji. Najbardziej bowiem pociągał go fakt, że zwieńczenie dnia będzie stanowił spokojny, samotny wieczór.

W milczeniu wspięli się na drugie piętro i zatrzymali przed ciemnobrązowymi drzwiami opatrzonymi złotą dziewiątką. Tomasz zapukał trzy razy, choć doskonale wiedział, że rodzice prawie nigdy nie zamykali na klucz.

– Tomuś! – zawołała pani Zioło, otworzywszy drzwi.

Rzuciła się synowi na szyję, składając na jego policzkach dwa wytęsknione całusy. Wciąż miała na sobie kuchenny fartuch, a jej ciemnobrązowe, przetykane siwizną włosy upięte zostały na czubku głowy. Matka Tomasza była dość niska i okrągła. Sprawiała bardzo sympatyczne wrażenie: gdy się uśmiechała, wokół jej ciemnych, bystrych oczu pojawiała się drobna siateczka zmarszczek, a pełne policzki różowiły się lekko. Tomasz wiedział jednak, że mama miała także drugie oblicze, które rezerwowała dla ludzi niecieszących się jej specjalnymi względami. Nie omieszkała zaprezentować go Agacie, gdy wytarłszy prawą dłoń o fartuch, wyciągnęła ją po królewsku w stronę dziewczyny, odwzajemniając chłodno szczebiotliwe „dzień dobry”.

Tomasz przepuścił Agatę w progu, po czym wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. W nozdrza uderzyła go silna woń smażonego mięsa, która zwykle sprawiała, że ciekła mu ślinka, jednak tym razem przyprawiła chłopaka o paniczne bicie serca. Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na Agatę, by Tomasz nabrał pewności, że jego dziewczyna nie była zadowolona. Zmarszczyła z obrzydzeniem nos i skrzywiła usta, co z pewnością nie uszło uwadze pani Zioło.

– Co dziś na obiad? – zapytał Tomasz nienaturalnie wysokim głosem, gdyż nadzieja, że matka odkryła receptę na kotlety sojowe o nęcącym zapachu wieprzowiny, umierała ostatnia.

– Mielone, synu.

– Jestem wegetarianką – wtrąciła Agata, widząc, że Tomasz bezradnie nabiera powietrza.

– Ach tak, rzeczywiście – mruknęła pani Marzena. – Zapomniałam, co za pech! – dodała, jednak w jej głosie nie było ani śladu wyrzutów sumienia. – Ale jest mizeria, to chyba zjesz, co?

Agata zacisnęła wargi w wąską linię, po czym spróbowała się uśmiechnąć, w efekcie czego wyglądała, jakby dostała chwilowego paraliżu po wizycie u dentysty.

– O, jesteś! – zawołał Jerzy, wychodząc z łazienki z jednym ze starych numerów „Detektywa” w ręce. Odkąd Tomasz sięgał pamięcią, stos „Detektywów” miał swoje honorowe miejsce obok tronu, a ojciec zaczytywał się nimi na okrągło.

– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie Agata, kiwając lekko głową.

Choć pan Zioło próbował trzymać z żoną wspólny front w jawnej niechęci do partnerki syna, czasem padał ofiarą własnych instynktów. Na widok młodej dziewczyny w letniej sukience zarumienił się pod gęstym, szpakowatym wąsem i burknął nieśmiało „bry”. Tak naprawdę nie miał do Agaty większych zastrzeżeń, a w przypadku pani Zioło chodziło tylko – lub aż – o tajemnicze przeczucie.

Tomasz wielokrotnie zastanawiał się nad tym, co też mogło być źródłem tych czarnych wizji mamy, w których zawsze kończył ze złamanym sercem. Sam był zdania, że trafił bardzo dobrze: Agata była piękną, wykształconą i ambitną dziewczyną, a na dodatek pochodziła z dobrego domu – pod względem finansowym tak dobrego, że randkowanie z niebogatym współwłaścicielem zakładu fotograficznego zakrawało właściwie na mezalians. Miewała humory i wciąż była w wieku, w którym imprezy do rana nie straciły jeszcze uroku, jednak o ile nie kończyła ich w ramionach nowego „narzeczonego”, Tomasz nie miał nic przeciwko. Bezskutecznie łamał sobie głowę, aż w końcu doszedł do wniosku, że problemem mamy były po prostu zraniona duma i rodzicielska troska.

Odkąd serce Tomka ucierpiało w wyniku rozstania z pewną temperamentną i wybitnie niedojrzałą Marlenką, pani Marzena cyklicznie raiła synowi córki koleżanek. Na początku nie ukrywała swoich zamiarów, niemniej widząc, że jej wysiłki spotykają się nie z entuzjazmem, ale z rosnącą irytacją jedynaka, sięgnęła po bardziej wyrafinowane metody. W studiu fotograficznym coraz częściej pojawiały się dziewczyny, które na gwałt potrzebowały zdjęcia do dowodu, dyplomu, paszportu, a także numeru telefonu do przystojnego fotografa. Tomasz uparcie odpierał zaloty, aż do drzwi zapukała wreszcie pełna gracji i uroku Agatka we własnej osobie. Prócz powalającej urody i poczucia humoru jej największą zaletą było to, że nie została nasłana przez panią Zioło.

Matka Tomka kręciła na nią nosem od samego początku – prawdopodobnie właśnie dlatego, że syn ośmielił się odrzucić kilkanaście starannie wybranych kandydatek, by umówić się z kopią dziewczyny, która nie tak dawno przeszła przez życie rodziny Ziołów niczym rudowłosy kataklizm. Jednak poza ognistą urodą, do której Tomasz miał ewidentną słabość, tych dwóch dziewcząt nie łączyło na szczęście zbyt wiele. Choć Agata także miewała problemy z podejmowaniem decyzji, to z reguły bywała chorobliwie uparta, czym ostatecznie podbiła serce Tomka, zmęczonego chwiejną emocjonalnie Marlenką. Niezdecydowanie Marleny osiągnęło apogeum, gdy dziewczyna, poza Tomkiem, zaczęła spotykać się z dwoma innymi facetami, tłumacząc się tym, że każdy miał do zaoferowania coś, z czego nie byłaby w stanie zrezygnować.

Tomasz ścisnął dłoń Agaty, by dodać dziewczynie otuchy. Cieszył się, że to właśnie ona była tą, z którą wkrótce zamieszka.

– Chodźcie, dzieciaki!

Jerzy machnął ręką, zapraszając gości do salonu, skąd dobiegały właśnie pierwsze nuty czołówki Familiady. Niedzielne popołudnia w domu Ziołów od zawsze pachniały mielonymi z ziemniakami i mizerią, spożywanymi przy akompaniamencie pytań w rodzaju: „Podaj państwo na literę P”. Tomasz po raz pierwszy poczuł lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, że ośmielił się przyprowadzić do domu kogoś, kto dostosuje się do panujących tradycji tylko w połowie.

Agata weszła ostrożnie do salonu, rozglądając się powoli, choć nie była to jej pierwsza wizyta. Tomasz przypuszczał, że wypatrywała starego kundla imieniem Pogo, który dostał imię na cześć szalejących na koncertach fanów metalu – podobnie jak oni bez opamiętania skakał po cudzych stopach, drąc się przy tym wniebogłosy. Uspokoiła się, nie widząc na horyzoncie zwierzaka, który upodobał sobie jej pięty bardziej niż czyjekolwiek inne. Z dawnego pokoju Tomasza dochodziło głośne ujadanie i odgłosy drapania w drzwi, jednak z powodu braku zainteresowania domowników Pogo wyjątkowo szybko porzucił swoje zajęcie.

Agata przycupnęła nieśmiało na brzegu kanapy, której nowe ekoskórzane obicie skrywało PRL-owskie sprężyny. Nie wiedząc, co zrobić z rękami, dziewczyna poprawiła ułożenie małych, białych serwetek wydzierganych osobiście przez babcię Zioło. Ojciec Tomka siedział po lewej stronie, od czasu do czasu chrząkając głośno, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednak za każdym razem rozmyślał się w ostatniej chwili i nie odzywał się słowem. Po kilkunastu sekundach niezręczna cisza stała się tak ciężka, że Agata zachichotała nerwowo, nim Karol Strasburger dotarł do pointy w jednym ze swoich słynnych żartów prowadzącego.

Ciężka atmosfera przesycona soczystym zapachem mięsa („Padliny!” – sprostowałaby Agata) nie zapowiadała niczego dobrego. Tomasz nie wyobrażał sobie, jak w tej sytuacji miał oznajmić rodzicom, że on, Tomasz Zioło, bierze sobie tę oto Agatę Kupisz za konkubinę. Wiedząc jednak, że z ojcem nie będzie większych problemów, postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, by udobruchać matkę.

– Mamo, pomóc ci? – zawołał z salonu i nie lada się zdziwił, gdy wbrew tradycji zaproszono go do kuchni.

Pani Zioło zwykle wolała doglądać wszystkiego sama, zwłaszcza że wszyscy mężczyźni w domu (łącznie z psem) uwielbiali „testować” jedzenie, zanim wylądowało na talerzu. Teraz uwijała się między kuchenką a niewielkim, lśniącym czystością stolikiem. Tomasz nigdy nie nauczył się tej tajemniczej sztuki niebrudzenia wszystkich blatów – musiał liczyć się ze sprzątaniem, nawet robiąc kanapki z serem.

– Zapytaj tej swojej Agatki, czy nie zje kawałka kotleta – szepnęła mama Tomka, nakładając na talerz solidną porcję ziemniaków.

– Ale przecież powiedziała, że jest wegetarianką...

– To co, nawet trochę nie zje? – Matka Tomka zmarszczyła gniewnie brwi, odbierając to jako osobistą zniewagę.

– Nie można być wegetarianką tak trochę, mamo... Mówiłem ojcu, że przyjdziemy oboje.

– Doprawdy nie wiem, co ty w niej widzisz! – westchnęła melodramatycznie pani Zioło.

– A ja nie wiem, co ci w niej tak przeszkadza.

– Ja od razu się na niej poznałam. Źle jej z oczu patrzy... Jeszcze wspomnisz moje słowa!

– To samo mówiłaś o Marlenie, mamo...

– I co? Nie miałam racji? – zawołała triumfalnie. – Ta jest taka sama!

– To nie jest Marlena! – wycedził przez zęby Tomasz. – Jestem z nią szczęśliwy!

– Ależ bądź sobie! Czy ja ci bronię, synu? Ty się z nią będziesz użerał... Ale już nie mogę się doczekać, aż wreszcie się opamiętasz i znajdziesz sobie kogoś na poważnie!

– To jest na poważnie – zapewnił zdenerwowany Tomasz, wypinając pierś.

– Ala spod czwórki zerwała z narzeczonym – mruknęła pani Zioło, puszczając konspiracyjne oczko. – Kiedyś ci się podobała, pamiętasz?

– To było dziesięć lat temu, a w jej przypadku jakieś dwadzieścia kilo temu. Będę z Agatą, czy ci się to podoba, czy nie. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej dla ciebie!

Tomasz zamaszystym ruchem porwał ze stołu półmisek z mizerią oraz misę z gotowanymi ziemniakami posypanymi koperkiem, o włos unikając zderzenia z matką, która w tym samym momencie sięgnęła po talerze z kuszącymi kotletami.

– Pomóc wam? – zaoferowała dobrodusznie Agatka, gdy potrawy wylądowały już na stole.

Marzena Zioło posłała jej mordercze spojrzenie, po czym usiadła w fotelu bokiem do telewizora, ostentacyjnie odsuwając się od kanapy, na której siedziała pozostała trójka.

– Agato, nałóż sobie tyle ziemniaków i mizerii, na ile masz ochotę – powiedziała chłodno.

Na widok pełnych talerzy, na których wyżej wspomniane dodatki towarzyszyły prawdziwej gwieździe w postaci mielonego, w Marzenie Zioło po raz pierwszy doszła do głosu troskliwa gospodyni.

– Przykro mi, że tak wyszło, ale...

– Nie ma problemu. Jadłam obiad w domu – zapewniła szybko dziewczyna, wymownie chwytając się za żołądek i modląc się, by nie wydał burczeniem tego białego kłamstwa.

Pani Zioło uśmiechnęła się cierpko. Nikt nigdy nie przychodził do niej najedzony! Nikt nie odmawiał obiadu! Jednak oburzenie zostało szybko zduszone przez obawy, jakie wywołał widok szczupłej dłoni na płaskim brzuchu latawicy, z którą prowadzał się jej wychuchany jedynak.

– Smacznego – rzucił Tomek, ochoczo zatapiając zęby w pierwszym od wielu dni obiedzie, który nie był makaronem z keczupem lub zupką chińską.

Wszyscy odmruknęli „smacznego”, z wyjątkiem Jerzego, który unosząc ostrzegawczo palec, syknął:

– Cicho! Nowe pytanie!

– Do jakiego zwierzęcia – powiedział powoli prowadzący, umiejętnie stopniując napięcie – można porównać człowieka?

Jerzy Zioło uderzył się otwartą dłonią w kolano, wyobrażając sobie zapewne, że jest jednym z uczestników w studiu, którzy pospiesznie wciskali grzybki.

– Proszę, Zuzanna.

– Do... ee... owcy?

Głośny, buczący dźwięk zasygnalizował, że poza Zuzanną żaden z ankietowanych nie wpadł na podobny pomysł.

– Zbigniew?

– Mówimy na przykład „głodny jak wilk” – odparł niski, łysawy jegomość, a Tomasz, który zdążył już pochłonąć połowę swojej porcji, przytaknął mu ochoczo.

Odpowiedź pojawiła się na tablicy jako druga, a Jerzy klasnął w dłonie, jakby pan Zbigniew wbił właśnie decydującego gola w meczu Polska – Niemcy.

– Co myślisz, Marzenka? Może osioł? Uparty jak osioł? – podpowiadał przez szklany ekran Jerzy.

– Zły jak osa – zaproponowała Agata, ściągając na siebie kolejne mordercze spojrzenie.

– Cwany jak lis – syknęła Marzena, spod zmrużonych powiek wpatrując się w rude włosy dziewczyny.

Choć Tomasz liczył na to, że wymiana możliwych odpowiedzi będzie idealną okazją do rozmowy na neutralnym gruncie, przyszło mu się srogo rozczarować. Gdy teleturniej dobiegł końca, ponownie zapadła niezręczna cisza. Agata wierciła się na kanapie, co rusz rzucając Tomkowi bezradne spojrzenia. Chciała zacząć jakąś rozmowę, jednak każdy potencjalny temat jawił jej się jako pole minowe. Polityka oraz religia odpadały z automatu, a patrząc na zaciśnięte wargi pani Zioło, dziewczyna wyobrażała sobie, że nawet niewinne stwierdzenie w rodzaju „Jaki ładny mamy dziś dzień!” mogłoby skończyć się awanturą.

– Bardzo dobry obiad – zapewnił po raz trzeci Tomek. – Dziękuję, mamo.

– Żałuj, że przegapiłeś tamte pierogi! No i były bez mięsa, więc może i Agatka by się skusiła! – zauważył ojciec, mrugając w stronę zakłopotanej dziewczyny.

– Oj, tak, tak! Bardzo chętnie! – Agata pokiwała gorliwie głową, choć bynajmniej nie była fanką pierogów. Przypuszczała jednak, że w domu Ziołów na niedzielnym stole jeszcze nigdy nie zagościły jej ulubione potrawy, takie jak curry warzywne z ryżem jaśminowym czy lazania soczewicowa z jarmużowym pesto... Na samą myśl pociekła jej ślinka, a wciąż nienasycony żołądek zaburczał zdradliwie.

Miała ochotę jak najszybciej zakończyć tę wizytę. Kilkakrotnie kopnęła Tomka porozumiewawczo w kostkę, a gdy nie reagował, rzucała mu znaczące spojrzenia. Wyczuwała, że mama chłopaka nie darzy jej sympatią, choć nie miała pojęcia dlaczego. Nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłoby zmienić nastawienie pani Zioło, więc marzyła tylko o tym, by podzielili się radosną nowiną o wspólnym zamieszkaniu, a ona będzie mogła jak najszybciej wrócić do rodzinnego domu i zacząć pakować walizki.

Tomasz jednak był zgoła innego zdania. Ignorował wszelkie znaki Agaty, które nie były wcale tak subtelne, jak mogłoby się dziewczynie wydawać. Ojciec unosił brwi za każdym razem, gdy syn dostawał solidnego kopniaka pod stołem, a uwadze matki nie uszło żadne z wiele mówiących spojrzeń. Tomasz doskonale zdawał sobie sprawę, że panująca w pokoju atmosfera bynajmniej nie sprzyjała dzieleniu się z rodzicami wesołą nowiną o przeprowadzce Agaty, lecz przypuszczał, że dziewczyna nie podda się łatwo. Siedząc między naburmuszoną matką a zniecierpliwioną dziewczyną, po raz pierwszy w życiu na własnej skórze poczuł znaczenie frazy „być między młotem a kowadłem”.

– Ale się zasiedzieliśmy! – rzucił z udawaną beztroską. – Agata, ty musisz się chyba jeszcze pouczyć, co?

Dziewczyna zacisnęła usta, aby nie wyrwały się z nich słowa, które zapewne na zawsze pogrzebałyby szanse na dobre stosunki z matką Tomka.

– Ale mieliśmy jeszcze... – zaczęła.

– Innym razem – zaśmiał się Tomasz, nonszalancko machając ręką. – Jeszcze niejedna niedziela przed na...

– Ja i Tomek postanowiliśmy razem zamieszkać – wypaliła Agata.

Mówiąc to, podniosła się z kanapy i stanęła wyprostowana niczym struna. Dłonie skrzyżowała na wysokości zaciśniętego żołądka. Poczuła nagły przypływ adrenaliny i ucieszyła się, że nie zjadła zbyt wiele – była tak zdenerwowana, że posiłek mógłby się cofnąć do gardła.

Tomasz, który bynajmniej nie czuł, że zadecydował o czymkolwiek, a jego jedynym przewinieniem było rzucenie luźnej propozycji (w jego głowie równie absurdalnej co wspólna wyprawa na Księżyc lub założenie hodowli alpak), pochylił głowę, szykując się na rodzicielskie gromy. W salonie było jednak podejrzanie spokojnie. Tuż po Familiadzie ojciec wyłączył telewizor, więc uporczywej ciszy nie przerywały nawet reklamy suplementów diety zapobiegających wzdęciom (wręcz idealnie wpasowujące się w porę obiadową).

– Chyba sobie żartujecie! – syknęła wreszcie pani Zioło. – Tomek, powiedz coś!

– Cóż – zaczął ostrożnie – rzeczywiście padły takie słowa...

Zarumienił się na samo wspomnienie tamtej sytuacji i miał nadzieję, że nie będzie musiał o niej wspominać. Rodzice i tak nie uznaliby sypialnianego otoczenia za okoliczność łagodzącą.

– Kiedy przeprowadzka? – zapytał głucho ojciec.

– Jak najszybciej – odparła pewnie Agata.

– I czemu ja nic o tym nie wiem? – Mama Tomka zmarszczyła wściekle brwi.

– Przecież ci właśnie mówimy!

– A z czego zamierzacie żyć? Przecież Agata jeszcze studiuje.

– Na pewno damy sobie radę! – zakrzyknęła z dumą Agata. – Wystarczy, że Tomkowi dobrze się wiedzie!

Temu samemu Tomkowi, który nie dalej jak dziś rano zastanawiał się, jak prosić zaprzyjaźnioną kasjerkę z Żabki o sprzedanie makaronu na kreskę – pomyślał zasępiony chłopak.

– Nie, nie, nie – wtrącił ojciec, kręcąc stanowczo głową. – Tak nie można! Bez ślubu?!

– Chyba że o tym też nam nie powiedział – mruknęła pani Marzena, przysuwając fotel do męża, by stworzyć z nim wspólny, przepełniony dezaprobatą dla usłyszanego pomysłu front.

– Nie – zapewnił szybko Tomasz. – Nie było żadnego ślubu.

– Ale przecież żyjemy w dwudziestym pierwszym... – zaczęła Agata, po czym urwała nagle, z zakłopotaniem rozglądając się po wystroju salonu, który określiłaby jako przedpotopowy. Pyszniące się w meblościance kryształy, porcelanowe zwierzątka oraz zdobiące stary stolik misterne robótki ręczne dawały wybitnie do zrozumienia, że w tym domu tradycja jeszcze nie zginęła.

– No to jakie wspólne zamieszkanie? Nie ma mowy! Absolutnie! – Pani Zioło dramatycznie złożyła dłonie i odruchowo spojrzała w stronę wiszącego nad telewizorem świętego obrazka, jakby miała zamiar prosić o wybaczenie, że był świadkiem tej rozmowy.

– I co powiedzieliby nasi klienci? – zapytał pan Zioło. – Ledwo wiążemy koniec z końcem! Robimy wszystko, by załapać się na parę wesel, a jakie ty dajesz naszym nowożeńcom... no, przesłanie? „Patrzcie, frajerzy, a ja się nie żeniłem, ha, ha!”.

– Wątpię, by kogokolwiek obchodziło, czy fotograf ślubny jest kawalerem...

– Ojciec ma rację! Czy nazwa Magiczne Chwile nic dla ciebie nie znaczy? Namawiasz ludzi, by wydawali grube pieniądze na wasze usługi, a tymczasem sam... – Matka machnęła dłonią w stronę Agaty, która nerwowo chwyciła się za brzuch. – Zaraz... ona chyba nie jest...?

– W ciąży? Ależ skąd! To przed ślubem w ogóle można zajść? – zapytała fałszywie zaszokowana dziewczyna, spoglądając wytrzeszczonymi oczami na Tomka.

– No, nie powinno się! – zaznaczyła Marzena. – Podobnie jak mieszkać na kocią łapę! Co powie twoja babcia?! – zapytała syna.

Tomasz skurczył się pod gromiącym spojrzeniem. O tym nie pomyślał! Busia chyba dostałaby zawału, a osiągnęła już niestety taki wiek, że w jej przypadku mogłaby nie być to jedynie figura retoryczna.

– Przecież chybabyś jej nie powiedziała?

– Ja? Ależ skąd! Sam byś jej powiedział! Przecież byś nie okłamywał babci, co?

– Nie tak cię wychowywaliśmy, synu – dodał Jerzy. – W życiu wszystko ma swoją kolej. Nie można tak od du... od tyłu – poprawił się, czując na sobie karcący wzrok małżonki.

– To nie po bożemu – zakończyła Marzena.

Gdy skrzypnęły wysłużone sprężyny kanapy, Tomasz poczuł, że Agata usiadła obok niego. Westchnął cicho z nadzieją, że nikt nie odgadnie, iż za tym westchnieniem nie stało rozczarowanie, lecz ogromna ulga. Kategoryczny sprzeciw rodziców powinien być wystarczającym powodem, by odwlec przeprowadzkę choć o kilka miesięcy. Tomasz wierzył, że zarówno rodzicom, jak i jego dziewczynie przyświecał jeden cel: by wszyscy byli szczęśliwi (w szczególności on – wspólny mianownik w życiu tych zupełnie różnych ludzi). Nie traktował niedzielnego obiadu jako porażki, lecz szansę na to, by dać sobie czas na kolejny wyjątkowo ważny krok.

Agata nieśmiało położyła dłoń na jego kolanie, a Tomasz splótł jej chłodne palce ze swoimi. Spojrzał w jej smutne oczy z przekonaniem, że dziewczyna wkrótce zrozumie, iż pochopna przeprowadzka byłaby błędem. Owszem, zamieszkają ze sobą, ale z miłości – nie dlatego, że jej matka w niepokojącym stopniu upodobniła się do współlokatorki, przed którą Agata niegdyś musiała uciekać z akademika.

– Chcę tylko, by państwo wiedzieli, że kocham Tomka.

Marzena wydęła usta z miną mówiącą: „No, spróbowałabyś nie!”.

– I chcemy być razem – dodała dziewczyna.

– To prawda – zapewnił z uśmiechem Tomasz, czując, jak przyjemne ciepło rozlewa się wokół jego serca.

– Szanuję państwa tradycje i rozumiem je. Dlatego – Agata przerwała, by zaczerpnąć głęboki oddech – zgadzam się. – Uśmiechnęła się szeroko, ujmując twarz Tomka w obie dłonie. Jej policzki nabiegły rumieńcem, a zielone oczy błyszczały od łez, z których jedna spłynęła po bladej skórze i skapnęła na czarne dżinsy Tomka. – Weźmiemy ślub.

ROZDZIAŁ IV

Dla Ziołów niedziela od zawsze była dniem świętym. Zwykle oznaczała słodkie lenistwo oraz brak pośpiechu. Nie wolno było spóźnić się jedynie na rodzinny obiad (zawsze punktualnie o czternastej), lecz po nim każdy z członków rodziny mógł w spokoju oddawać się własnym przyjemnościom. Tomasz postanowił kontynuować tę tradycję nawet po wyprowadzce z domu, więc jak ognia unikał wszystkiego, co miało jakikolwiek związek ze ślubami.