Szczelina mroku - Karolina Ligocka - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Szczelina mroku ebook i audiobook

Ligocka Karolina

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

95 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasami tylko w cieniu można dostrzec prawdziwe światło

Kiedy Piekło jest w obliczu zagrożenia ze strony dawnego władcy, Narida i jej demoniczni towarzysze muszą zmierzyć się z mrocznymi sekretami przeszłości. By pokonać ogary piekielne, drużyna staje przed największym wyzwaniem.

Czy Narida i jej przyjaciele zdołają ocalić Piekło i przywrócić równowagę? Czy tajemniczy sojusznik obdarzony niezwykłą mocą natury pomoże im w tej niebezpiecznej walce? Czy zdołają odnaleźć w Toskanii dawno zapomnianego archanioła wojny, by pozwolić mu raz jeszcze zmiażdżyć przeciwnika? A może to sama Śmierć wskaże im drogę? Nadszedł czas, by stoczyć bój o… Piekło.

Ciemne moce rosną. Wiara pęka. Lecz nadzieja nieustannie walczy z mrokiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 450

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 35 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agata Góral

Oceny
5,0 (8 ocen)
8
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jw1502

Nie oderwiesz się od lektury

Chemia między Neridą i Kaimem...mmmrr... Z przyjemnością przeczytałam przygody powiększającej się drużyny niezwykłych istot. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
10



Prolog

Piekło

Kiedy władca piekieł stanął na schodach swojej rezydencji, nie zauważył niczego niepokojącego, a jednak narastająca niepewność wciąż mu towarzyszyła. Oparł się o żeliwną barierkę i wciągnął powietrze ze świstem, próbując wyczuć zagrożenie. Rozejrzał się dookoła. Między pustymi domami poniewierały się pożółkłe papiery, liście tańczyły w podmuchach wiatru, a gałęzie drzew jak zwykle sterczały oskubane. Usłyszał trzask, odwrócił głowę w stronę hałasu. Drewniane drzwi uderzyły o futrynę zrujnowanej kamienicy. Nic nowego, Piekło wyglądało jak zawsze, bez kolorów, zaplątane w chaosie i bałaganie. Jednak wyczuwał coś, czego nie umiał nazwać. Zmrużył oczy, przez jego czarne tęczówki śmignęła zielona błyskawica. Wypiął muskularną pierś i założył ciemne kosmyki za uszy. Przechylił głowę. Cisza… To właśnie ona niepokoiła go najbardziej. Żadna potępiona dusza nie pałętała się po uliczkach, nie zawodziła, nie piszczała, nie rwała włosów z głowy. Cisza krzyczała tak donośnie, że aż wykrzywił usta. Nie czuł gnilnej woni potępionych, co jeszcze bardziej wzmogło jego czujność.

Odsunął się od barierki i zszedł dwa stopnie. Wytężył słuch, cisza ponownie go spoliczkowała. Był królem piekieł i jeszcze nigdy nie czuł tutaj takiej pustki. Warknął pod nosem. Uniósł rękę i zaczął obracać dłonią w nadgarstku, tworząc ciemny wir. Zmarszczył czoło i wypchnął moc wysoko. Spuścił powieki, spojrzał przez ciemny splot powietrza. Obserwował Piekło z góry. Poza brakiem błąkających się dusz i dławiącej ciszy nie zauważył niczego niepokojącego.

Westchnął. Może tylko mu się wydawało?

Wszystkie mięśnie w jego ciele zadrżały. Wyrzucił rękę do góry. Obracał gwałtownie dłonią, wir leciał wyżej i szybciej. Rosnący niepokój go przytłaczał. Coś się zbliżało! Coś złowieszczego, bestialskiego… Coś niebezpiecznego! Drugą dłoń przyłożył do mostka. Niewidzialny ciężar miażdżył mu pierś. Otworzył usta i wciągnął solidny haust powietrza.

Nagle wszystko zniknęło. Nad jego głową zaczęły wirować czarne plamy. Jego demony zagłady zniżały lot. Ich ciała zaczęły się materializować już w powietrzu, ciemne połacie dymu zamieniały się w mężczyzn. Piekielny otworzył szeroko oczy. Zazwyczaj przemiana ta zachodziła tuż nad samą ziemią. Coś władało jego demonami! Pierwszy z nich uderzył o bruk. Drugi, od pasa w dół jeszcze w formie czarnego dymu, walnął barkiem o rozwalający się dach i z hukiem wpadł do środka budynku. Kolejny grzmotnął głową o schody sąsiedniej kamienicy. Wszyscy zamroczeni, obezwładnieni, pokonani, a przecież to demony zagłady! Istoty tak silne i potężne, że inne rasy bały się nawet wypowiedzieć ich nazwę. Zbiegł ze schodów. Patrzył na demony, które padały bezwładnie na ziemię. To niemożliwe…! Zacisnął zęby. W popłochu kręcił głową, wymachiwał rękami. Warczał.

Przed jego stopami upadł Alorik, jego prawa ręka, najsilniejsza jednostka w zespole. Król piekieł złapał go za ramiona i pomógł mu wstać. Patrzył na jego twarz wykrzywioną bólem. Demon ledwo stał na nogach.

– Czy to krew?! – Dotknął szramy na jego czole i zaklął pod nosem. Przecież demony… nie krwawią!

– Szefie – wystękał Alorik – coś nas atakuje!

Władca zacisnął zęby i patrzył w osłupieniu na demony, które leżały na trawie jak szmaciane lalki.

– Mam wrażenie, że dopadła nas jakaś… zaraza! Jesteśmy słabi. – Demon pluł krwią. – Nie czujesz tego?! – Stęknął z bólu, w głowie mu wirowało, skóra na policzkach pękała.

– Nie, do cholery! To niedorzeczne! Skąd ta zaraza, jakim cudem was dotknęła?! – Piekielny wodził wzrokiem po rannych. – Jesteśmy demonami zagłady, władcami piekieł! My nie chorujemy – wzdrygnął się – na zarazy!

Czuł, jak jego aura rozsadza go od środka, żar aż buchał z jego ciała.

– Szefie… zaraz nas spalisz! – Demon przetarł ranę na czole, która pod wpływem ciepła krwawiła żwawiej.

Piekielny na chwilę zamknął oczy, próbując zapanować nad złością.

– Co z duszami? Nie widzę ich!

Alorik wbił w niego przerażony wzrok. Wszyscy w Piekle wiedzieli, że przywódca należy do najsilniejszych demonów we Wszechświecie. Jego potęga wykraczała poza demoniczne moce. Strach Alorika rósł z każdą sekundą – król piekieł nie wyczuł zagrożenia!

Piekielny chwycił rannego za ramiona i poprowadził go na schody. Mężczyzna bezsilnie opadł na środkowy stopień.

– Gdzie dusze?! – Przez tęczówki władcy przemknęła zielona błyskawica.

– Pochowały się. – Alorik zacisnął powieki, tępy ból rozsadzał mu czaszkę. – Coś je wystraszyło. Wszystkie wyciągały ręce, wskazywały coś, co tylko one widziały! – wystękał i otworzył oczy. – Jak karaluchy wciskały się w każdą możliwą szczelinę. Bez wątpienia coś je przeraziło, nie wiem tylko co.

Wzrok króla piekieł ciął niedowierzaniem. W końcu piekielny uniósł podbródek, ściągnął dłonie w napięciu i spojrzał na swoje demony. Ich ciała pokryte były czerwonymi pęcherzami, gęsta ropa wylewała się z bąbli. Twarze miały powykręcane bólem, w oczach tlił się strach, a oddechy grzęzły im w płucach niczym ryk nienaoliwionych maszyn. Co się dzieje?! Władca przygryzł wargę. Byli przecież nieśmiertelni. Nie znali bólu, nie powinni w ogóle go czuć!

Wiatr zerwał się gwałtownie. Świszczał, piszczał, wznosił każdy papier z przyszarzałej trawy. Odbił się od pobliskiej kamienicy i przeleciał między rannymi, smagając ich po policzkach. Demony z jękiem spoglądały do góry. Nad ich głowami wirował ciemny dym, z którego oparów zaczęła się kształtować twarz. Duże, okrągłe oczy lustrowały piekielną przestrzeń. Wiatr hulał złowieszczo, ryczał, jednak nie rozwiewał widma.

Przywódca demonów patrzył zaskoczony. Rozpoznał znamię na policzku intruza: przekrzywiona litera A wyróżniała się znacząco. Zacisnął pięści w niemej furii, czuł bulgotanie ognia we krwi. Wyrzucił rękę do góry, palcami pompował powietrze. Słowa same wypływały z jego ust, ruchem dłoni tworzył wirującą otchłań.

– Aloriku! Uciekaj na Ziemię! – Jego krzyk przedzierał się przez świst powietrza. – Sprowadź Kaima! Ma anioła u boku! Ostrzeż wszystkich! Ostrzeż Nieboooo! – Dłonią wciąż wzniecał wir.

Demon spojrzał na przywódcę. Dyszał, ale kiwnął głową. Ostatkiem sił odbił się od ziemi i wskoczył w paszczę portalu.

Dymna twarz ryknęła i rzuciła się na władcę piekieł.

Rozdział 1

Rzym

– Nari! Jesteś gotowa? – Fabio w eleganckim garniturze kręcił się po korytarzu niewielkiego mieszkania w kamienicy.

– Daj mi parę minut.

Kobiecy głos dobiegał zza dębowych drzwi. Fabio zerknął na zegarek tykający na nadgarstku – dochodziła dwudziesta druga, a on nie chciał się spóźnić. Podreptał w kierunku lustra, zgarnął za uszy siwe kędziory i wygładził klapy marynarki. Dawno przestał ją dopinać, ulubione słodkości robiły swoje. Utkwił wzrok w odbiciu i się uśmiechnął: w niczym nie będzie ustępować wytwornym gościom wernisażu. Wyciągnął z kieszeni spodni chusteczkę z wyhaftowaną łodygą lawendy i przetarł szkła metalowych okularów. Kiedy wydały mu się czyste, nasunął je na nos.

– Nari, bo się spóźnimy! – krzyknął zniecierpliwiony.

Razem z Naridą zasilał honorową listę gości na nocnym pokazie obrazów Rimona. Wcześniej nie miał okazji podziwiać jego nowych dzieł, podobnie jak Narida, dlatego drobił w miejscu, nie mogąc doczekać się, aż je zobaczy. Wcześniejsze obrazy zachwyciły go od pierwszego wejrzenia. Lubił ropuchę wiszącą nad łóżkiem podopiecznej, a i jego sypialnię zdobiło niezgorsze płótno: ciemny las, na którego tle biały gołąb ściskał w dziobie gałąź oliwną. Ubóstwiał to dzieło, zwłaszcza że dostał je na swoje sześćdziesiąte szóste urodziny. Ciekawiło go, w jakich klimatach Rimon buszuje tym razem. Wiedział, że Narida próbowała wydobyć z niego te informacje, ale zawsze odbijała się od uśmiechu malarza. Przekomarzali się wtedy jak niesforne dzieciaki, co zresztą lubił, a nawet uwielbiał.

Kochał tych dwoje ojcowską miłością. Tworzyli rodzinę i dzięki nim samotność nie dokuczała mu jak dawniej. W chwili gdy poznał ich tożsamość, przerażenie szalało w nim boleśnie, ale z czasem oswoił się z ich… niezwykłością i pogodził się z rzeczywistością. Gdzieś pod skórą zawsze czuł ich inność, nie przypuszczał jednak, że różnią się od niego tak drastycznie. Anioły, demony, Niebo, Piekło… Niełatwo to zaakceptować, ale właściwie nie miał wyjścia. Albo będzie z nimi, albo trzęsąc się ze strachu jak osika, pozbawi się rodziny.

Wybór był oczywisty.

Teraz, po niespełna trzech miesiącach, świat Naridy i Rimona stał się też jego światem i jego codziennością.

– Nari, pośpiesz się – zawołał ponownie.

– Już idę… Jeszcze minutka.

Usłyszał delikatny głos i podniósł wzrok.

Narida podeszła do otwartych drzwi szafy i zerkając w lustro, wygładziła ciemny kucyk. Wypuściła pojedyncze pasma z boku twarzy i musnęła usta czerwoną szminką. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie i z zadowoleniem opuściła sypialnię.

Kiedy stanęła przed Fabiem, mężczyzna gwizdnął z zachwytu. Rzadko widywał ją w sukience, dziewczyna zazwyczaj nosiła dżinsy, które wprawdzie podkreślały jej zgrabną sylwetkę, ale to sukienka zniewalająco eksponowała jej kobiece kształty. Granatowa tkanina kreacji mieniła się drobinkami gwiazd, nagie ramiona kontrastowały z ciemnym materiałem, a błękit jej oczu dopełniał całość. Szyję oplatał łańcuszek z białego złota zwieńczony wisiorkiem w kształcie skrzydełka. Fabio wiedział, że Narida nigdy go nie zdejmuje: był dla niej czymś w rodzaju talizmanu, symbolem spokoju i miłości.

– Pięknie wyglądasz, moja droga. – Zbliżył się do niej i pocałował ją w policzek. Słodka pudrowa woń anioła owiała mu twarz i mężczyzna uśmiechnął się promiennie. – Przyćmisz wszystkie obrazy.

– Nie wygłupiaj się, staruszku. – Rzuciła okiem na jego krzywo zawiązaną muchę w żółte grochy i już chciała ją poprawić, kiedy Fabio się odsunął.

– Zostaw. Trochę młodzieńczego uroku mi nie zaszkodzi, a może nawet mnie odmłodzi. – Puścił do niej oko spod krzaczastych brwi i obdarzył ją figlarnym uśmiechem.

Narida wybuchnęła śmiechem. Uwielbiała swojego opiekuna. Wprawdzie od dawna była dorosła, ale dalej lubiła go tak nazywać. W ostatnich miesiącach Fabio tryskał humorem, jakby prawda o niej i Rimonie przestała mu ciążyć. Staruszek otworzył przed nimi serce, a co ważniejsze – umysł, dzięki czemu szybciej zaakceptował ich pochodzenie. Bała się jego reakcji, niezrozumienia, odrzucenia, ale niczego takiego nie doznała. Duma ją rozpierała, a miłość do niego przybrała na sile. Bo jak nie kochać kogoś, kto zaprosił ją do swojego świata?

– Lepiej chodźmy, bo Rimon ukatrupi nas za spóźnienie. – Chwyciła opiekuna pod rękę i oboje ruszyli do wyjścia.

Kiedy opuścili kamienicę, Fabio otworzył drzwi auta z napisem „Taxi Roma” i zaprosił Naridę do środka.

– Twój ojciec też będzie? – Wsunął się obok, kiedy zajęła miejsce na tylnej kanapie, i trzasnął drzwiami taksówki.

– Ma coś ważnego do załatwienia. Prosił, by przekazać, że następnym razem to on wygra tę waszą grę. – Anielica z czułością pogładziła jego dłoń.

– Nie byłbym tego taki pewny – prychnął Fabio. – Może i jest archaniołem, ale ani trochę nie umie grać w szachy.

Narida też się roześmiała. Faktycznie Tamiel za każdym razem przegrywał, choć uparcie twierdził, że jest świetnym szachistą.

Kiedy opowiedziała Fabiowi o sobie, nie pominęła postaci ojca. Zależało jej, by się poznali, a co ważniejsze – polubili. I tak się właśnie stało. Pewnego wieczora, kiedy uznała, że Fabio jest gotowy, zaprosiła Tamiela do siebie. Mężczyźni rozmawiali przez całą noc. Po czasie Fabio przyznał, że paraliżował go strach, dławiło skrępowanie, a nawet miał ochotę uciec, ale po kilku godzinach niepokój wyparował i pojawiła się rosnąca sympatia. Od tamtego czasu Tamiel, jeżeli tylko mógł, odwiedzał ich na Ziemi, a Fabio przestał widzieć w nim archanioła, a zobaczył przyjaciela. Wspomnienia błysnęły Naridzie w oczach i dziewczyna wbiła spojrzenie w ożywione ulice Rzymu.

Kiedy samochód podjechał pod posiadłość, gwiazdy mrugały na ciemnym niebie. Drzwi taksówki otworzył lokaj ubrany na czarno, jedynie czerwona róża w klapie kontrastowała z ciemnym materiałem garnituru. Mężczyzna z uśmiechem pomógł Naridzie wyjść z samochodu. Fabio poprawił okulary, strzepnął niewidzialne paprochy ze spodni i podał ramię towarzyszce. Anielica z zachwytem omiotła wzrokiem rezydencję. Wszędzie poustawiano wielkie donice z bujną roślinnością, czerwony dywan piął się po schodach do samych drzwi posiadłości, a lampy z kloszami w kształcie winogron oświetlały budynek. W drzwiach na gości czekał kelner z pełnymi kieliszkami. Kobiety w wytwornych sukniach pozwalały się prowadzić mężom, którzy, jak przystało na dżentelmenów, wytyczali ścieżki do wnętrza rezydencji.

– Rimon wspominał, że będzie elegancko, ale nie sądziłam, że aż tak. – Anielica zgarnęła z twarzy kosmyk i wymieniła spojrzenie z opiekunem.

Kiedy podeszli do kelnera, Fabio wziął z tacy dwa kieliszki i podał jeden Naridzie. Dziewczyna zamoczyła usta w zimnym szampanie i dystyngowanym krokiem podążała za Fabiem do głównej sali.

Wzdłuż jasnych ścian porozstawiano sztalugi, które prezentowały dzieła artysty. Z głośników sączyła się subtelna muzyka, pieszcząca zmysły przybyłych. Kelnerzy przeciskali się przez tłum i z uśmiechem wręczali chętnym szampana. Długi stół w tyle pomieszczenia oferował przekąski. Nie zabrakło koreczków z pomidorów koktajlowych, kulek mozzarelli i świeżej bazylii. Z rozłożystych kieliszków wystawały ogonki krewetek, a przez szkło przebijał różowy krem, kusząc finezyjnym koktajlem. Krakersy wabiły różnobarwnością past, z których kopców sterczały świeże gałązki kopru. Po drugiej stronie stołu na pierzynce z czarnej soczewicy ułożono grillowane płaty łososia, obok których prezentowały się soczyste cząstki cytryn. Stół szeptał zachęcająco, kusił, wabił – nikt nie pozostawał obojętny.

Narida lustrowała zachwycone twarze gości, czuła dumę i uczucie to rozlało się w jej żołądku niczym małe jeziorko. Upiła szampana, wzrokiem przedzierając się przez gąszcz ludzi w poszukiwaniu przyjaciela.

– Widzisz go? – Oddech Fabia otarł się o jej policzek.

– Nie, ale może zerknijmy na obrazy.

Razem przecisnęli się przez tłum i podeszli do obrazu rozpoczynającego wystawę. Patrzyli na odwróconych tyłem nagich ludzi, postacie ledwo trzymały się na nogach. Ich niemoc ugodziła Naridę prosto w serce. Zwiotczałe pośladki spływały w dół niczym woda z szyb. Po plecach ciągnęły się wybrzuszone kręgosłupy, ręce zwisały bezwładnie, głowy opadały, a szybujące nad nimi sępy czyhały na ich rychły koniec. Przed postaciami rozciągał się ciemny las, za nimi leżał wielki głaz z wyrytymi znakami. Tylko blask księżyca oświetlał trupie sylwetki.

Narida zmrużyła oczy. Zrobiła krok do przodu. Utkwiła wzrok w kamieniu, znaki przypominały… przypominały… Uniosła brwi.

Pismo klinowe!

Próbowała je odczytać, ale w głowie huczał jej tylko bełkot. Mruknęła cicho. Rimon uwiecznił to, co zapamiętał z Demonicznej Księgi, niekoniecznie prawidłowo. Poczuła szturchnięcie w ramię i wyrwana z zadumy, odwróciła głowę. Fabio przeszedł dalej, ona jednak została w miejscu. Serce biło jej tak mocno, że słyszała łomot w uszach. Kelner otarł się o jej biodro, wymamrotał przeprosiny i zwrócił się z tacą w stronę innych gości. Narida wypuściła powietrze, spojrzała jeszcze raz na obraz i w końcu ruszyła. Inne dzieła, podobnie jak to poprzednie, emanowały mroczną aurą. Przedstawiały ludzi w przerysowanych sytuacjach na różnych etapach życia, począwszy od narodzin, a skończywszy na śmierci. Namalowano je tak, że w zależności od wewnętrznego stanu oglądającego odzwierciedlały to, co aktualnie tliło się w jego duszy. Kiedy dziewczyna doszła do ostatniej sztalugi, poczuła dotyk na ramieniu.

– Jest jeszcze jedna sala. Musisz to zobaczyć.

Twarz Fabia promieniała zachwytem. Narida złapała opiekuna pod ramię i pozwoliła się poprowadzić we wskazane miejsce. Kiedy stanęła w progu kolejnego pomieszczenia, wciągnęła powietrze. Na bocznej ścianie wisiał ogromny obraz przedstawiający odwróconą tyłem anielicę. Grafitowe skrzydła mieniły się milionem srebrzystych drobinek, kradnąc niemal całą powierzchnię płótna. Pięty postaci unosiły się nad ziemią, tylko czubki palców dotykały podłoża. Ciemne spodnie oplatały uda, a krucze włosy falowały na nagich plecach, dając jednak pierwszeństwo blaskowi piór. Naridzie zaschło w ustach, serce podeszło jej do gardła.

Patrzyła… Patrzyła na siebie!

Przechyliła kieliszek i spojrzała na Fabia, który nie krył zadowolenia. Rozejrzała się po zgromadzonych. Podobnie jak w pierwszej sali, tutaj również rozstawiono sztalugi z obrazami, ale największą uwagę przyciągała anielica. Narida oblizała usta, palcami ścisnęła szkło i duszkiem wypiła jego zawartość. Wymieniła pusty kieliszek na pełny i upiła połowę – nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Spuściła głowę i po chwili kolejny raz zatopiła oczy w swojej podobiźnie.

Szepty sączyły się po sali, ludzie z otwartymi ustami podziwiali malowidło, nikt jednak nie zdawał sobie sprawy, że przedstawiona postać naprawdę istnieje. Wszyscy podziwiali wyobraźnię artysty, jego kreatywność, wybujałą fantazję. Strach powoli rozmywał się w ciele Naridy.

– To arcydzieło.

Na szyi poczuła ciepły oddech Fabia, ale nie spojrzała na opiekuna. Nie miała śmiałości, obraz całkowicie ją obnażał. Jej anielskość była dla niej intymna, a skrzydła odzwierciedlały niebiańską duszę. Fabio nigdy nie widział tej jej odsłony. Zacisnęła usta. Milczała. Zgromadzeni byli przekonani, że obrazy przedstawiają fikcję – uspokajało ją to. W końcu uczestniczyli w wernisażu artysty, który prezentował świat swojej wybujałej wyobraźni. Kiedy tłum zaczął się przesuwać, Narida podeszła bliżej. Spojrzała na skrzydła, mrowienie rozlało się pod jej skórą.

Nagle wiatr musnął jej policzek, a materiał sukienki poderwał się przy stopach. Rozejrzała się po sali. Ludzie rozmawiali, oglądali dzieła, popijali trunki. Po wietrze nie było śladu… Zignorowała dziwne uczucie i ponownie spojrzała na anielicę. Rimon idealnie ujął jej skrzydła, każde rozgałęzienie piór. Upiła szampana. Jedno skrzydło drgnęło. Zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Wytarła usta i ponownie obrzuciła spojrzeniem salę. Goście dalej zajmowali się rozmową, większość podziwiała pozostałe płótna, a ci bardziej spragnieni zerkali do pustych kieliszków i wodzili wzrokiem za kelnerem – nikt niczego nie zauważył. Niepewnie zerknęła na obraz. Skrzydła pulsowały, jakby oderwały się od powierzchni i falowały w powietrzu. Ich grafit mienił się srebrzystą poświatą, pióra wydały się żywe. Krew zaszumiała Naridzie w uszach. Podmuch ponownie smagnął jej policzki, przemknął obok i… czmychnął.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Pisnęła i o mało nie wylała resztki szampana na elegancką marynarkę Rimona.

– Spokojnie, Ropuszko. Jesteś tu bezpieczna.

– Widziałeś to? Poruszyły się… – Wskazała wzrokiem na skrzydła, które, wtopione w płótno, zamarły. Skrzywiła się. Miała halucynacje?

– Nari, to tylko obraz. Jak się wam podoba? – Rimon wzrokiem szukał Fabia. Ten parę kroków dalej rozmawiał ze starszą blondynką.

– Dlaczego to namalowałeś?

– Dlatego, że jesteś zbyt piękna, żeby to ukrywać. – Dołeczki w jego policzkach znacząco się pogłębiły. – Ludzie są zachwyceni. Patrzą na obraz jak na dzieło sztuki, nie wycinek z życia. O nic się nie martw.

– Co prawda, to prawda. – Fabio wcisnął się pomiędzy nich i objął ich ramionami.

Narida westchnęła, próbowała się rozluźnić. „Przecież to obrazy artysty, artysty!” – powtarzała sobie w duchu i napięcie powoli w niej topniało. Porwała winogrono z tacy kręcącego się po sali kelnera i wrzuciła owoc do ust.

– Smakuje? – zapytał Rimon rozbawiony.

Zerknęła na demona. Dopiero teraz zauważyła jego starannie zaczesane włosy.

– Kto cię tak ulizał? – Próbowała ukryć uśmiech.

– Bardzo śmieszne, Ropucho.

– Dawno nie widziałem cię tak eleganckiego, chociaż muszę przyznać, że w całej tej wytworności zachowałeś swój styl. – Fabio zlustrował jego strój.

Czarny, idealnie dopasowany garnitur podkreślał elegancję, ale rozpięta nieco koszula i kilka zawieszonych na szyi rzemyków z czaszkami uwydatniały mroczną naturę malarza.

Fabio sięgnął po puchar pełen krewetek i zaczął się zajadać owocami morza.

– Może też spróbujesz? – Rimon zerknął na przyjaciółkę.

– Nie, dziękuję. Nie jadam robali.

Fabio prychnął.

– Nie wspominałeś, że impreza będzie tak wytworna. Poprzedni wernisaż odbywał się w galerii, i to za dnia.

– Sam do końca nie wiedziałem, czy to wszystko wypali.

– Czyja to rezydencja? – Narida podziwiała budynek.

– Mojego kumpla, wypożyczył mi ją na dzisiejszą noc.

– Czym się kierowałeś, tworząc obrazy?

– Malowałem, co mi akurat w duszy grało.

– Są niesamowite, zwłaszcza pierwszy – przyznała z podziwem. – Ma w sobie jakąś prawdę. Ci ludzie… Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Przez chwilę nawet się obawiałam, że sępy dopną swego.

– To znaczy, że mi się udało.

– Z całą pewnością – wtrącił Fabio, pochłaniając kolejną krewetkę.

Mężczyzna z obsługi przywołał Rimona ruchem ręki. Demon mu odmachał.

– Wybaczcie, ale obowiązki wzywają. Częstujcie się i podziwiajcie wybitności. – Zawadiacko błysnął białymi zębami. – Aaa… – Przysunął się do Naridy. – Obraz z tobą nie jest na sprzedaż. – Puścił do niej oko i już go nie było.

– Powiesimy go w pubie. – Fabio uśmiechnął się, rozbawiony swoim żartem. Między zębami błysnął mu listek bazylii.

Narida stłumiła śmiech. „Mądrala, niech ma zieleninę w zębach”.

Kiedy zaczęła się oficjalna część wieczoru, oboje wsłuchiwali się w słowa bruneta ubranego w smoking. Mężczyzna na początku przedstawił samego autora, a następnie przeszedł do opisu obrazów. Kiedy zatrzymał się przy wizerunku anielicy, Narida wciągnęła powietrze.

– A teraz, drodzy goście, wybitne dzieło, jedyne w swoim rodzaju. – Dumnie wskazał dłonią płótno. – Przyjrzyjcie się konstrukcji piór. Ich kolory zapierają dech w piersiach.

Przez salę przetoczyły się zachwyty.

– Coś tak doskonałego mógłby stworzyć tylko sam Bóg lub… – urwał i obserwował reakcję tłumu – ręka takiego uzdolnionego artysty, jakim jest Rimon.

Narida przełknęła ślinę, Fabio złapał ją za rękę, widział jej zmieszanie. Ludzie spoglądali na obraz pełni aprobaty. Szeptali, rzucali wysokie ceny, podziwiali strukturę skrzydeł. Fabio szepnął Naridzie coś do ucha i się oddalił, ale ta nawet go nie usłyszała. Patrzyła na samą siebie i czuła, jak pocą się jej dłonie.

– Przyćmiewa pani jej piękno.

Ciepły oddech osiadł jej na szyi i zerknęła przez ramię. Oplotła ją woń ognia, między którą przeciskała się ledwo wyczuwalna nuta mięty. Patrzyła na wysokiego mężczyznę o bursztynowych oczach, cienkich, lecz zmysłowych ustach i dobrze zarysowanych brwiach. Jego garnitur mienił się w świetle lamp, a muszka z drobinkami złota idealnie współgrała ze spinkami w mankietach wysokogatunkowej koszuli. Gładka twarz dodawała mu chłopięcego uroku, jednak mocno zarysowana szczęka burzyła ten obraz, podkreślając jego męskość.

– Słucham? – zapytała miękko.

Nieznajomy przysunął się bliżej. Powiodła wzrokiem po wygolonych bokach jego głowy, wzdłuż których wiły się drobno zaplecione warkocze. Jasny środek fryzury był starannie zaczesany do tyłu, a za uchem widniał tatuaż: odwrócony krzyż przebity włócznią. Kiedy mężczyzna pochylił głowę, Narida poczuła zapach drogich perfum, jednak to woń ognia delikatnie zaprawiona miętą wybijała się znacząco niczym zapowiedź nadchodzącej burzy.

– Widzę, że podziwia pani piękno anielicy. – Spojrzenie nieznajomego błysnęło bursztynem.

Narida zesztywniała i spojrzała na obraz. Nieruchomy… Odetchnęła z ulgą. Blondyn pociągnął łyk szampana, a wtedy dziwny podmuch znów ją owiał. Rozejrzała się po sali: okna nawet nie drgnęły, podobnie jak drzwi. „Skąd ten wiatr?”.

– Nie sądzi, pani? Anielica. – Blondyn wskazał głową na obraz.

– A tak, tak. – Wróciła do rzeczywistości. – Jest niebywała… – rzuciła na odczepnego.

Nie chciała rozmawiać o samej sobie. Potarła spiętą szyję i spuściła wzrok. Jej uwagę przykuły jego wytworne buty. Woskowane, finezyjnie zawiązane sznurówki podsyciły w niej zainteresowanie. Podniosła głowę. Na palcach mężczyzny zauważyła liczne symbole, ale zanim zdołała się im przyjrzeć, nieznajomy odstawił kieliszek i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Podmuch szarpnął jej kucykiem i Narida poczuła zimne muśnięcie na szyi. „Co jest?”. Przygryzła szkło zębami. „Mam paranoję?”.

– Autor wykazał się wybitnym darem – ciągnął uparcie nieznajomy. – Nadmiernym realizmem…

– Z realizmem to raczej ma mało wspólnego. Ale rzeczywiście wyobraźni nie można mu odmówić.

– Mam nadzieję, że jednak trochę prawdy w tym jest.

– Marzyciel z pana. – Roześmiała się.

– Często bywa pani na wernisażach?

– Autorem jest mój przyjaciel. Nie mogłam odmówić.

Telefon mężczyzny rozdzwonił się melodyjnie i Narida odetchnęła z ulgą.

– Przepraszam. – Wyciągnął komórkę z kieszeni, spojrzał na wyświetlacz i z niezadowoloną miną rzekł: – Było mi niezmiernie miło, muszę jednak panią opuścić. Może się jeszcze kiedyś spotkamy.

– Kto wie. – Uśmiechnęła się z wymuszonym wdziękiem.

Blondyn dostojnie się pokłonił i zniknął w tłumie.

– Co to był za gość? – usłyszała za sobą głos Fabia.

– Nie mam pojęcia. Nawet się nie przedstawił. – Z czego była zadowolona, bo i ona nie musiała tego robić.

– Kaim z Marmem przyjdą? – Fabio przełknął krakersa.

– Kaim…? Kaim jeszcze nie wrócił z… Nibylandii, gdziekolwiek to jest, a Marmo… Marmo z pewnością czyści swoje rogi – parsknęła.

– Dalej nie wiesz, gdzie on jest? – dopytywał o Kaima.

– Kto? Marmo?

– Nari!

– Ponoć załatwia interesy, coś z motocyklami, ale nie mam pojęcia, dokąd pojechał – odparła od niechcenia, chociaż jej serce zdążyło już fiknąć koziołka jak u nastolatki.

– Chciałbym w końcu go poznać. Rimon dużo o nim mówił, w przeciwieństwie do ciebie.

– Idę jeszcze raz zerknąć na obrazy.

Chciała uciec od niewygodnych pytań i rozmowy o Kaimie. Fabio obserwował, jak wtapia się w tłum, i kolejny raz rzucił okiem na anielski obraz. Ludzie dalej podziwiali dzieło, wymieniali spostrzeżenia, przywoływali do siebie malarza. Jeszcze przez godzinę kręcił się po rezydencji, aż w końcu zabrał Naridę i oboje, zaspokojeni artystycznie, opuścili imprezę.

Noc spowijała każdy zakamarek rezydencji, a gwiazdy migotały żwawo, jakby to one grały pierwsze skrzypce na wernisażu Rimona. Narida ostatni raz omiotła wzrokiem posiadłość i wsiadła do taksówki. Kiedy Fabio zajął miejsce obok, złapała staruszka pod ramię i położyła głowę na jego barku. Taksówkarz ruszył i w ciszy mknęli w kierunku domu.

***

Kiedy Narida następnego wieczora przekroczyła próg pubu, przy stolikach siedzieli stali bywalcy, a papierosowy dym wypełniał salę pod sam sufit. Rechoty przedzierały się przez rockowe brzmienia i odbijały od ceglanych ścian. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała Metallicę, chętnie puszczała ich kawałki, zwłaszcza że goście o nie prosili. Zsunęła gumkę z nadgarstka, związała włosy w podwinięty kucyk i weszła za bar z ciemnego drewna.

– Cześć, piękna – przywitał ją Olivier, polerując kieliszek do czerwonego wina.

Narida odwzajemniła powitanie i rzuciła skórzaną kurtkę na blat baru. Błękitny T-shirt podsunął jej się do pępka, jednym szarpnięciem ściągnęła go w dół i odruchowo złapała za wisiorek zawieszony na szyi. Często to robiła – w chwili gdy dotykała skrzydełka, fala ciepła zalewała jej serce. Nigdy nie odmawiała sobie tej przyjemności.

– Gdzie Rimon? – Rozejrzała się po lokalu.

– Jeszcze nie przyszedł. Jak wernisaż? – Olivier przeczesał palcami blond włosy, udając, że wygładza fryzurę, a kiedy Narida odwróciła głowę, ekspresowo je rozczochrał. Już nieraz słyszał jej zachwyt nad nieładem czupryny Rimona. Może niesforna fryzura sprawi, że inaczej na niego spojrzy.

– Jak mi wiadomo, nasz artysta sprzedał wczoraj prawie wszystkie obrazy. Ma olbrzymi talent.

– Dalej siedzi u brata i korzysta z pustej chaty?

– Taaa. – Prychnęła. – Nadal pławi się w nie swoim luksusie. Fabio w biurze?

– Wyszedł po świeże mięso i zanim zaczniesz, mam przekazać, że nie jest niedołężnym starcem i dalej ma dwie nogi. – Barman puścił do niej oko.

– Zabawne.

– Mogę o coś zapytać?

Zerknęła na Oliviera – na jego twarzy widniał tajemniczy grymas.

– Co jest? – Złapała za brudne kufle i ze stukotem włożyła je do zlewu.

– To trochę głupie.

– Tym bardziej pytaj. – Sięgnęła po płyn do naczyń.

Barman przetarł dłonią usta i chwycił cytrynę z blatu.

– Kiedyś… przez przypadek usłyszałem rozmowę Fabia z Rimonem.

– No i?

– Mówili coś o… Niebie.

Narida przestała zmywać. Ścisnęła kufel, po czym rozluźniła palce, by go nie stłuc. Czując na sobie ciężkie spojrzenie kolegi, luźno się uśmiechnęła. Nie chciała, by cokolwiek wyczytał z jej twarzy. Już miała się odezwać, kiedy podszedł do nich tyczkowaty brunet i poprosił o cztery piwa. Z ulgą chwyciła za czysty kufel i pociągnęła za rączkę nalewaka. Miała nadzieję, że Olivier odpuści.

– Odpowiesz mi? – zapytał, kiedy klient odszedł.

„Cholera!”.

– Ale… o co konkretnie pytasz?

– Mówili o pobycie w Niebie, jakby to było coś naturalnego… normalnego. Mówili… – zamilkł na chwilę i przetarł usta – jakby tam byli.

Przełknęła ślinę. Czy oni zwariowali?

– Nie zapominaj, że Rimon jest artystą. Maluje różne dyrdymały, pokusił się nawet o obraz anielicy. – Wróciła do zmywania. – Jego wyobraźnia nie zna granic.

– Ale to było takie… Sam nie wiem.

– Następnym razem nie podsłuchuj. Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiasz? Wiele ludzi gada o Niebie, a Rimon jest malarzem i buja w obłokach. Dzięki temu jego dzieła są takie popularne.

Zerknęła ukradkiem na barmana, czuła jego wahanie. Czyżby Rimon tak realistycznie opowiadał? Będzie musiała z nim porozmawiać. Właściwie z oboma. Ludzie nie byli gotowi na prawdę i jeszcze długo nie będą. Ustawiła czyste kufle na tylnej półce i sięgnęła po notes. Wysunęła ogryzek ołówka zza ucha, po czym przeszła do sali przyjmować zamówienia. Chciała uniknąć kolejnych pytań i niezręcznych tłumaczeń.

Gwar kipiał w pubie. Zadowoleni klienci zajmowali się zawartością swojego szkła. Niektórzy pili piwo, inni sączyli whisky lub popijali kolorowe drinki, a ci wytrwalsi prosili o wódkę. Mijały godziny. Narida z resztą ekipy realizowała zamówienia. Podawała prażone orzeszki, serwowała zapiekanki na przemian z hamburgerami wielkości talerzy. Co jakiś czas zerkała do biura Fabia. Mężczyzna od powrotu nie wyściubił nosa spod sterty papierów. Kiedy wróciła za bar, zerknęła na komórkę – dochodziła północ. Gdzie się podziewał Rimon? Czyżby zaszalał po wernisażu i odsypiał nocny melanż? Parsknęła głośno, ale w sekundzie mina jej zrzedła. Przecież demony nie potrzebują tyle snu co ludzie, a już na pewno nie upijają się do nieprzytomności, nawet gdyby chciały. Dlaczego Rimon nie przyszedł? Obiecał, a kiedy obiecuje, zawsze dotrzymuje słowa. Puls jej przyśpieszył. Coś musiało się stać. Zgarnęła komórkę z półki. Zero połączeń. Pobladła jeszcze bardziej.

Nagle drzwi grzmotnęły o ścianę i do pubu wbiegł zdyszany Marmo. Poły jego prochowca rozwiewały tytoniowy dym. Demon przystanął, nerwowo przeczesał brązowe włosy i rzucił się przed siebie. Szturchnął łokciem brodacza, który podnosił się z krzesła, i ignorując jego przekleństwa, podbiegł do baru. Naridzie żołądek podszedł do gardła. Lewa powieka demona skakała, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.

– Co się stało? – zapytała.

– Musisz iść. Ze mną. Szybko!

– Coś z Rimonem?! – Cała krew odpłynęła jej z twarzy.

– Nie. Idziemy! – rzucał słowami jak pociskami.

Narida zlustrowała tłum. Sala na szczęście nie pękała w szwach, co znacznie ułatwiło jej decyzję. Złapała za kurtkę i zawołała do Oliviera:

– Muszę wyjść.

– Coś się dzieje? – Barman z uwagą rejestrował jej popłoch.

– Powiedz Fabiowi, że wyszłam.

– I że dziś nie wróci – dorzucił Marmo.

Narida obrzuciła go lodowatym spojrzeniem. Wiedziała… Coś się stało!

Marmo złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Kiedy wybiegli z pubu, demon wskoczył za kierownicę mercedesa Kaima i czekał, aż Narida zajmie miejsce obok. Gdy trzasnęła drzwiami, ruszył z piskiem opon.

– Powiesz wreszcie, o co chodzi?! – Dziewczyna kurczowo trzymała się uchwytu nad głową.

Demon dodał gazu.

– Marmo!

– Nie wiem, co się dzieje. Nawet nie wiem, jak to nazwać – syknął na jednym wydechu. – To niedorzeczne. Niemożliwe. Nie trzyma się kupy!

– Co nie trzyma się kupy? Dokąd jedziemy?! – Zerknęła przez okno.

– Do domu Kaima. Jest tam Rimon i… jeden… jeden z demonów zagłady.

Oczy Naridy rozszerzyły się trzykrotnie, a słowa ugrzęzły jej w gardle. Demon zagłady? Na Ziemi? Nerwowo dmuchnęła w kosmyk, który uparcie opadał jej na oko, i zapytała powoli:

– Możesz to rozwinąć?

– Nie wiem, jak to opisać! – Demon ostro skręcił w boczną uliczkę. – Pojawił się znikąd. Ranny. Umierający. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Demony zagłady nie przybywają na Ziemię, a już na pewno nie w takim stanie. Jego ciało rozpada się na naszych oczach. Gnije. Gnije! Rozumiesz?! – wrzasnął.

– Ale przecież oni są… nieśmiertelni.

– Właśnie!

Przełknęła ślinę. Istoty te żyły tylko w Piekle, nie pojawiały się na Ziemi. Przed oczami błysnęła jej twarz piekielnego władcy. Pamiętała moc demonów zagłady – żaden człowiek nie zniósłby ich obecności, a co dopiero aury, która w sekundzie spopieliłaby śmiertelnika. Ludzie byli za słabi nawet na ich zapach. Jak to możliwe, żeby jeden umierał w domu Kaima?

– To niedorzeczne! – wypaliła z przekonaniem, jednak w żołądku czuła mdlący strach.

– Też tak myślałem, dopóki nie zobaczyłem tego na własne oczy.

Narida skuliła się w fotelu, przerażenie kolegi dusiło ją w piersiach.

– Dlaczego tu trafił?

– Nie wiem. Zmaterializował się w salonie Kaima i coś majaczy.

– Majaczy? – Wytrzeszczyła oczy. – Demon zagłady… majaczy?

Marmo burknął coś niezrozumiałego. Dziewczyna spojrzała przez okno – dojeżdżali na miejsce. Kiedy samochód zatrzymał się przed rezydencją, wyskoczyła i nie czekając na kolegę, wbiegła do budynku. Stanęła w progu salonu i zakryła dłonią usta.

Na podłodze leżał…

Leżał…

…demon zagłady.

Z białych bąbli na jego twarzy i rękach powoli wyciekała mętna substancja, sina skóra odpadała płatami, a w powietrzu unosił się smród zgnilizny. Anielica stłumiła jęk. Pamiętała demony zagłady – ich władczość, potęgę… Ich dumę. Ten tutaj w niczym nie przypominał tamtych istot. Podeszła do Rimona. Przyjaciel siedział przy rannym i pocierał nerwowo szyję. Marmo opadł na narożnik, wysunął spod tyłka ozdobne poduszki i wbił wzrok w poszkodowanego.

– Powiedz, że to nie demon zagłady. – Narida patrzyła na przyjaciela. Znała jednak odpowiedź.

– Jest nieprzytomny. Nie wiem, co się dzieje. Nie powinno go tu być. Nie powinien… gnić. – Rimon wstał i wcisnął dłonie w kieszenie czarnych sztruksów. Jego rozciągnięty T-shirt przesiąkł krwią ofiary. – Mam wrażenie, że skóra zaraz mu odpadnie, a bąble eksplodują.

Narida pochyliła się nad rannym. Chciało jej się wymiotować, smród wywracał jej żołądek do góry nogami.

– Powiedział coś? Cokolwiek? – Zmarszczyła nos.

– Nie bardzo. Miałem już wychodzić do pubu, kiedy zmaterializował się tuż przed moimi stopami. Krztusił się własną śliną. Charczał. Majaczył. Coś go zżera od środka, i to dosłownie. Inaczej nie umiem tego opisać. – Rimon spuścił głowę, jego ciemne oczy ginęły pod falą czarnych włosów. Energicznie odgarnął kosmyki do tyłu, a wtedy rzemyki z licznymi koralikami zsunęły się po jego ręce i dźwięk rozdarł ciszę.

Narida kucnęła przy demonie zagłady i odsunęła biedakowi włosy z czoła. Drobne rany szpeciły mu twarz, ale to krwawa szrama na czole rzucała się w oczy. Dotknęła pęknięcia i z sykiem cofnęła rękę. Krew demona paliła jej skórę.

– On cierpi. – Marmo wiercił się na kanapie. – Możesz coś zrobić? – Spojrzał Naridzie w oczy, kiedy ta na niego zerknęła.

– Ja? Niby co? Nie znam się na demonach, zwłaszcza tych potężnych. Przypominam, Rogaty, że to demon zagłady, jego moc zmiażdży mnie jak karalucha. Już teraz czuję dławienie w środku. – Przycisnęła dłoń do piersi.

– Jest nieprzytomny, ranny. – Rimon patrzył na przyjaciółkę. – Jego siła jest uśpiona.

– Już sama krew mnie pali.

– Masz swoje moce. Powinny pomóc. – Marmo podszedł i stanął z nią twarzą w twarz.

– Wy też je macie.

– Ale nasze nie pomagają. Już próbowaliśmy. Potrzebujemy czegoś innego. – Rimon westchnął.

– Nie bardzo wiem, co miałabym zrobić. Przecież nie uzdrawiam.

– Zrób to, co z Marinem. – Marmo uniósł brwi, nie odrywając od niej błagalnego wzroku.

– On był aniołem! – Wspomnienie przyjaciela z Nieba brutalnie ją zaatakowało.

– Spróbuj, Ropuszko. On cię nie skrzywdzi – nalegał Rimon. – Nie mamy niczego, czego moglibyśmy się złapać. Coś się dzieje, coś bardzo złego. Myślę, że celowo tu trafił.

– Jest ranny, może jego radary zbzikowały i przez pomyłkę zmaterializował się na Ziemi? – wycedziła, chociaż sama w to nie wierzyła.

– To potężna istota. Nawet ranny z pewnością wiedział, co robi.

Demony wbijały w nią wzrok, aż zakręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy, oddychała z trudem. Powoli. Ciężko. Czy znajdzie w sobie tyle siły, by pomóc piekielnej istocie i samej przy tym nie ucierpieć? Jego moc mogłaby ją przeżuć i wypluć jak gumę. Przed oczami ponownie stanęła jej twarz władcy piekieł. Uniosła podbródek.

– Dobra. Spróbuję.

Rzuciła kurtkę na fotel. Wypuściła powietrze ustami i przyłożyła dłoń do piersi leżącego. Syknęła – jego krew paliła jej naskórek – ale nie odsunęła ręki. Zamknęła oczy i wejrzała w głąb siebie, by uwolnić Dar Nieba. Energia zaczęła wirować w jej ciele, przeszywała każdy mięsień, każdą kość, wszystkie tkanki. Poruszyła dłonią. Ściągnęła łopatki i wypchnęła z siebie więcej mocy. Ciałem demona wstrząsnął dreszcz. Skuliła ramiona, znajome igły jeździły jej po skórze. Wilk zawył w jej wnętrzu, zacisnęła więc powieki i mentalnie go uspokajała. Bestia przejrzała jej myśli i się wycofała. Anielica ponownie docisnęła dłoń do torsu leżącego i kolejny raz wtłoczyła w pierś mężczyzny swój dar. Demon zaczął się trząść, wić po podłodze, z ust popłynęła mu krew. Nagle jego ciało wystrzeliło w górę i z hukiem padło na podłogę. Narida odskoczyła jak oparzona, Rimon z Marmem dyszeli oniemiali. Wszyscy z przerażeniem patrzyli na demona zagłady, który wił się w konwulsjach. Z oczu, uszu, nawet z nosa ciekła mu krew.

– Nie jest dobrze. Chyba nie przyjmuje mojej mocy. – Narida zgarnęła z kanapy poduszkę i chaotycznie wytarła w nią dłoń.

Demon nagle zastygł, po czym ponownie zaczął się miotać. Z jego gardła wydobywał się jazgot, który zamienił się w krzyk. Z gnijącego ciała unosił się czarny dym.

– Co się dzieje?! – krzyknęła Narida.

Zanim ktokolwiek odpowiedział, demon zesztywniał. Drgawki ustały, robiąc miejsce ciszy. Grymas na twarzy rannego topniał.

– Chyba podziałało. – Marmo z zadowoleniem ścisnął ramię Naridy.

Leżący otworzył usta, próbował coś wydukać, ale spomiędzy jego warg dobiegały tylko syki. Rimon kucnął i wytężył słuch.

– Co mówi? – Narida przygryzła wargę.

– Ciiiii – upomniał ją Rimon.

– Kaaaa… ka… aaaa – stękał demon.

Anielica kucnęła i przybliżyła twarz do ust rannego. Marmo też się pochylił i próbował zrozumieć bełkot.

– Ka…. – Mężczyzna krztusił się krwią.

Narida ponownie przyłożyła dłoń do jego torsu, uwalniając moc. Oddech demona spowolnił.

– Co chcesz nam powiedzieć? – Rimon obserwował siną twarz.

– Ka… im. Kai-m.

– Nie ma go tutaj. – Marmo dyszał, jakby przebiegł maraton.

– Musi… cie go – ranny ponownie się zakrztusił – sprowa… dzić.

– Co się stało?

– Demony zag… są w niebezpie… – Kaszlał. – Nie ma ich.

– Jak to ich nie ma?! – Narida pobladła.

– Kaim, on pomoże. Przywódca w niebezpie… czeń… stwie, Kai… przyjaciel… – wypluł z krwią. – Piekło… Nicość. Musicie powie… dzieć Niebu.

– Co on wygaduje?! – Dziewczyna wstała i oparła dłonie na biodrach.

– Kurwa! – Rimon przeczesał nieład na głowie.

Powieka Marma drżała ze wzmożoną siłą. Rimon przełknął ślinę. Skoro demony zagłady były w niebezpieczeństwie, to przed jaką katastrofą stanie świat? Splótł dłonie na karku i zaczął nerwowo krążyć po salonie. To najpotężniejsze znane mu istoty. Jakim cudem znalazły się w niebezpieczeństwie? Kto im zagraża? Przecież to niemożliwe! Niedorzeczne! Bił się z myślami, jego przerażenie rosło. Utkwił wzrok w ścianie.

Kto może być potężniejszy od piekielnych? Spuścił głowę, o nikim takim nie słyszał. Spojrzał na gnijące ciało jednej z najpotężniejszych istot we Wszechświecie i zakręciło mu się w głowie. Z kim będą musieli się zmierzyć…? A raczej z czym?

Demon zagłady nagle wygiął plecy, odchylił głowę i opadając na podłogę, wydał ostatnie tchnienie.

Narida pisnęła. Marmo krzyknął.

Cisza w pomieszczeniu pulsowała, pełna napięcia.

– To się nie dzieje naprawdę! – Marmo splótł palce za głową i gapił się na demona. Powieka drżała mu tak mocno, że musiał ją przytrzymać.

Rimon patrzył na martwe ciało i pocierał dłonie. Narida spojrzała na przyjaciół, wilk w niej wył, wierzgał między łopatkami, jej strach go napędzał. Dotknęła go mentalnie i kiedy się uspokoił, skupiła się na denacie. Poczuła się jak bezwartościowy pyłek w pokaźnym Wszechświecie. Skoro umarła istota nieśmiertelna, to co zrobi im ten, który ją zabił? Podeszła do demona, oddychała ciężko.

– On… czy on… – Marmo puścił powiekę, oczy mu się zaszkliły – naprawdę umarł?

– Na to wygląda. – Rimon przetarł twarz.

– Przecież to demon zagłady, jeden z władców ludzkiego Piekła! Oni nie umierają!

– Musimy wezwać Kaima! – Mięśnie w ciele Rimona stężały. – Nie wiem, co jest grane, ale sprawa jest kurewsko poważna i musimy sprowadzić Kaima.

– Gdzie on w ogóle jest? – Narida podeszła do krzesła.

– We Florencji.

– We Florencji? Mówiłeś, że nie wiesz gdzie!

– Nie warcz, Ropucho! Nie czas na to. Powiedział mi to dopiero wczoraj, wcześniej nie był tak wylewny. – Rimon wyciągnął telefon z tylnej kieszeni sztruksów, wykręcił numer i przez chwilę wsłuchiwał się w sygnał. – Nie odbiera!

– Musimy go ściągnąć. On jedyny coś tam wie o demonach zagłady. – Marmo chodził tam i z powrotem.

Rimon kolejny raz wybrał numer, nasłuchiwał, aż w końcu warknął do komórki:

– No bracie, w końcu raczyłeś odebrać!

Narida z Marmem doskoczyli do przyjaciela i wytężyli słuch.

– Skąd miałem wiedzieć, że akurat masz spotkanie! – zacharczał Rimon pełen złości. – Uspokój się. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż twoje wzburzenie. W rezydencji leży demon… martwy demon zagłady!

Zapadła cisza. Rimon docisnął telefon do ucha, ale tylko ciężki oddech brata buszował mu w uszach. Zlustrował twarze przyjaciół i w końcu zdezorientowany zapytał:

– Jesteś tam?!

Przygryzł dolną wargę i gapiąc się w podłogę, słuchał jazgotu brata.

– Nie wiem dlaczego, do cholery! – wrzasnął po chwili. – Zmaterializował się i tutaj umarł! Tak, jestem pewien. Co ty myślisz, że nie poznam jednego z nich?

Narida potarła spocone dłonie.

– Wiem, że to niemożliwe – rzucił Rimon. – Jednak się stało. Przed śmiercią wydyszał twoje imię. Twierdził, że demonom zagłady grozi niebezpieczeństwo, że nadciąga nicość. Cokolwiek to znaczy – sapnął bardziej do siebie niż do brata. – Stary, jego twarz rozkładała się na naszych oczach. – Popatrzył na przyjaciółkę. – Tak. Jest ze mną.

Narida zesztywniała.

– To ona go ocuciła, inaczej nic by nam nie powiedział. – Ścisnął wolną dłonią kark. – Dobra, czekamy na ciebie. – Wyłączył się. – Będzie u nas za parę godzin – sapnął, zmęczony rozmową.

– Co z ciałem? – Narida wskazała na denata. Korciło ją, żeby zapytać o Kaima, tym bardziej że sam o nią zagadnął, ale się powstrzymała.

– Kazał nam go nie ruszać.

– I tak będzie leżeć na środku salonu? Jest martwe!

– Od kiedy przerażają cię umarlaki? – prychnął Marmo. Jego powieka powoli się uspokajała.

Dziewczyna już chciała się odgryźć, ale głos Rimona ją powstrzymał.

– Nari, przynieś koce.

Rimon podszedł do demona, złapał go za nogi i czekał, aż Marmo chwyci za barki. Modlił się w duchu, żeby ciało nie rozpadło im się w dłoniach. Przenieśli denata pod ścianę i przykryli kocami. Narida usiadła na skraju kanapy i skubała wargę. W głowie jej dudniło. Podciągnęła nogi, po czasie jednak się położyła, chcąc się pozbyć tępego bólu w skroniach. Bała się tego, co może nadejść. Co na pewno nadejdzie. Zerknęła na martwego i westchnęła bezradnie. Popatrzyła na przyjaciół – siedzieli przy stole i rozmawiali żwawo. Zamknęła oczy. Chciała się uspokoić, ale myśli stale ją atakowały. „Co się stało z królem piekieł…?”. Pod powiekami zobaczyła jego surową twarz. Bez wątpienia należał do silnych jednostek, władczych, charyzmatycznych. Jeżeli groziło mu niebezpieczeństwo, oznaczało to tylko jedno: zaatakował ich ktoś, kto znacznie przewyższał go siłą. Po jej kręgosłupie przemknął zimny prąd. Jeżeli demon potrzebuje pomocy, będą musieli stanąć na rzęsach, żeby mu jej udzielić. Nieważne, że sami byli słabsi, kruchsi – on bez wahania ocalił Kaima, umożliwiając im dalszą walkę. Poczuła krew na języku i przestała skubać wargę. Wiedziała, że nadszedł czas spłaty długu, nawet jeśli oznaczało to wdarcie się w paszczę zła. Kaim ich poprowadzi, w końcu był demonem mocy, najsilniejszym na Ziemi.

Serce zadrżało jej na myśl o Kaimie. Nie widziała go od ponad trzech miesięcy. Demon nie komunikował się z nią, a i ona sama nie szukała kontaktu, było jej z tym nawet dobrze. Emocje, jakie w niej wzbudzał, wywoływały panikę, nawet strach. Nie chciała się przywiązywać, błądzić w kałuży namiętności, w której i tak by się kiedyś utopiła. Po wydarzeniach z królową elfów wiedziała, że musi przystopować, nawet zrezygnować. Obiecała sobie, że nie dopuści, by ktokolwiek ponownie ją zranił. Miała dość bólu, Zerika o to zadbała. Skrzywiła się na samą myśl o kobiecie i docisnęła głowę do poduszki. To przeszłość, teraz była wolna i chciała taka pozostać, bez zbędnego balastu. Miała Fabia, Rimona, ojca, nawet Kaima jako przyjaciela, i to jej wystarczało.

Westchnęła i przeskoczyła myślami do Piekła. Co się stanie z duszami bez demonów zagłady? Kto będzie nimi władał? Piekło nie mogło pozostać puste. W jej głowie szalał chaos, ciarki przeszły jej po ciele. Kaim na pewno będzie wiedział, co robić.

Kaim.

Kaim.

Znowu on!

Przygryzła policzek. Nie będzie o nim myśleć. Przystojna twarz jednak nie odpuszczała.

– Cholera! – syknęła.

– Co jest? – Rimon przerwał rozmowę z Marmem.

– Upiory mnie męczą. – Skrzywiła usta, odrzucając myśli.

– Zdrzemnij się, Ropuszko. Twoje zmęczenie czuć na kilometr. Mamy trochę czasu.

Burknęła, nie chciała przyznawać, że wyczerpanie dławi jej umysł. Zużycie energii na ocucenie demona zrobiło swoje. Poprawiła poduszkę, wyprostowała nogi i przez chwilę patrzyła na czarno-białe obrazy szalejących burz na ścianie, aż powieki jej opadły.

Gdy przebudziła się w nocy, salon świecił pustkami. Naciągnęła narzucony na siebie koc i ponownie zasnęła.

Głęboko.

Leżała na łące, wśród polnych kwiatów zdobiących źdźbła trawy. Czuła ich słodki zapach. Dookoła rozciągał się las – ciemny, cichy, zimny; słońce otulało tylko polanę w środku. Promienie przecięły zwiewny materiał jej sukienki i dotarły do skóry. Uśmiechnęła się, ciepło muskało jej ciało. Usłyszała trzepot i uniosła ręce. Znajome motyle usiadły jej na skórze. Podniosła się i obserwowała małych przyjaciół. Drobne skrzydełka mieniły się kolorami tęczy.

Nagle odgłos łamanych gałęzi przerwał sielską ciszę. Spojrzała w kierunku lasu – spośród drzew wyłonił się brunatny jeleń z pokaźnym porożem. Zwierzę dumnie kroczyło w jej stronę i kiedy podeszło na tyle blisko, by skrzyżować z nią spojrzenie, pochyliło głowę. Narida odwzajemniła ukłon i jeleń czmychnął z powrotem do lasu. Opadła na trawę, błogość rozlała się w jej sercu. Motyle trzepotały nad jej ciałem, tańcząc w promieniach słońca.

Owady niepostrzeżenie zniknęły, jakby ich w ogóle nie było. Usiadła. W oddali znów rozległ się trzask łamanych gałęzi. Wciągnęła powietrze. Znajoma postać sunęła prosto na nią, nie dotykając stopami ziemi. Biały garnitur mienił się drobinkami złota, za to w oczach nadciagającego tliła się smolista czerń. Szrama na brwi podkreślała przenikliwość spojrzenia.

Serce Naridy fiknęło koziołka.

Kaim położył się przy niej i bez słowa wbił się w jej usta. Dziewczyna zesztywniała. Nie chciała oddawać pocałunku, ale ciało samo zareagowało. Rozsunęła wargi, ich języki splotły się w namiętnym tańcu. W dole jej brzucha rozgorzał ogień i dłoń Kaima wsunęła się pod sukienkę. Anielica jęknęła.

– Ropuszko, śpisz?

Przez jej sen przemknął stłumiony głos Rimona.

– Ropuszkoo…

Postać Kaima rozmyła się niczym puszek na wietrze. Narida warknęła i zaczęła się wiercić na kanapie.

– Hej, Nari. – Rimon potrząsnął ją za ramiona.

Otworzyła oczy.

– Coś ci się śniło? – Przyjaciel dotknął jej policzka. – Twarz ci płonie. Przeszkodziłem w… czymś? – Przygryzł wargę, nie chcąc się roześmiać.

Anielica zmierzyła go spojrzeniem, podniosła się na kanapie i przeczesała palcami splątane włosy. Co to, do cholery, było? Miała trzy miesiące spokoju i wolała, żeby tak pozostało. Uciekała myślami od snu, nie chciała nawet go pamiętać, chociaż pragnienie ją dławiło.

– Która godzina? – burknęła ze złością, czując tęsknotę w sercu.

– Dochodzi dziewiąta. – Marmo zatrzymał się przed szklaną ścianą i zerkał na ogród, w którym słońce opromieniało bujne krzewy.

– Jak się spało? – zapytał Rimon. – Nie chcieliśmy cię budzić, spałaś jak aniołek. – Puścił do niej oko.

Ale Narida nie odpowiedziała, zerknęła ukradkiem na martwego demona i zmarszczyła brwi. Nie czuła smrodu, żadnego fetoru rozkładającego się ciała. „Anioły po śmierci rozsypują się w biały pył, widocznie demony zastygają” – pomyślała.

– Kaim powinien już wrócić. – Marmo klapał bosymi stopami po parkiecie, przydeptując zbyt długie spodnie.

– Idę pod prysznic. Będzie kawa? – Dziewczyna posłała Marmowi pytające spojrzenie.

– Dużo kawy. – Rimon poklepał kolegę po ramieniu.

Marmo przewrócił oczami i wyszedł z salonu przygotować śniadanie. Narida przetarła zaspaną twarz i ruszyła do swojego dawnego pokoju.

Kiedy otworzyła drzwi i wsunęła się do środka, stwierdziła, że sypialnia nadal wygląda tak samo: karmelowe ściany, wiszący zegar w kształcie drapieżnego ptaka w locie, jasna komoda. Podeszła do łóżka i zatopiła stopy w puszystym dywanie. Uśmiechnęła się, przyjemny zapach róż wlatywał przez uchylone okno. Otworzyła je na oścież i wciągnęła do płuc ciepłe powietrze, podziwiając piękno ogrodu. Krzewy błyszczały zielenią, jakby ktoś celowo spryskał je świeżą farbą. Białe rzeźby dzikich kotów uparcie strzegły roślinnego bogactwa, a słońce muskało każdą alejkę. Z uśmiechem zaczęła rozglądać się za motylami, ale tylko ćwierkanie ptaków jej odpowiedziało. Podeszła do łóżka. Czarna koszulka i srebrna szczotka do włosów nadal leżały tak, jak zostawiła je trzy miesiące temu – Kaim niczego nie ruszył. W szafie wisiały koszulki, bluzki, które niegdyś nosiła. Wysunęła szuflady – poskładane dżinsy, swetry, nawet wybrana dla niej bielizna dalej na nią czekały. Podreptała do łazienki, tam też wszystko pozostało nietknięte.

Rozpięła guzik dżinsów i zsunęła spodnie na ciemne kafle. Zrzuciła T-shirt, wskoczyła pod prysznic i pozwoliła wodzie pieścić jej ciało. Zanurzyła twarz w ciepłym strumieniu i dłońmi przejechała po włosach. Pod powiekami błysnęła jej twarz króla piekieł. „Co się z tobą dzieje?”. Myśli galopowały jej po głowie niczym stado dzikich koni. Nigdy by nie pomyślała, że coś może grozić piekielnemu – jemu i jego demonom. Demoniczna moc powinna ich chronić, blokować do nich dostęp, uniemożliwiać atak. Co mogło ją złamać? Zastanawiając się nad tym, zakręciła kurek i wyszła z zaparowanej kabiny.

Owinięta puszystym ręcznikiem, ruszyła szturmem na szafę. Skoro te rzeczy nadal tu wisiały, zamierzała z nich skorzystać. Wsunęła na tyłek jasne rurki z przetarciami na kolanach, włożyła lnianą koszulę i wcisnęła jej przód w spodnie. Rozczesała włosy i pozwoliła im swobodnie schnąć. Wklepała w twarz odrobinę kremu, subtelnie spryskała szyję dawnymi perfumami i zeszła na dół.

Aromat kawy roznosił się po całej rezydencji. Mruknęła z zadowoleniem. Zerknęła na leżące pod ścianą martwe ciało i podeszła bliżej. Złapała za koniuszek koca i z ciekawością uniosła tkaninę.

– Ożeż! – Zrzuciła koc całkowicie. Już sam fakt, że nie czuje smrodu, ją zastanawiał, ale czegoś takiego się nie spodziewała.

Rimon z Marmem, widząc jej zdziwienie, podeszli i podobnie jak ona patrzyli teraz na idealnie gładką twarz demona zagłady. Zero bąbli, żadnej krwi ani odpadających płatów. Skóra mężczyzny emanowała blaskiem, wręcz promieniała doskonałością, a po czole nie ciągnęła się już żadna rana. Demon wyglądał wręcz perfekcyjnie.

– Niech spoczywa w pokoju. – Marmo z powrotem nasunął koc. – Może przeniesiemy go do holu? – Spojrzał na Rimona.

– Mamy go nie ruszać. Nie śmierdzi już, więc nie będzie nam przeszkadzać.

– Halooo… – Narida skakała wzrokiem między twarzami przyjaciół. – Nie dziwi was ta pośmiertna regeneracja? Tak to u was działa? – Wskazała ręką denata.

– U nas nie, ale to piekielny. Z nimi nic nie jest oczywiste. Jego w ogóle tu nie powinno być. – Rimon podwinął rękawy kraciastej koszuli.

Dziewczyna westchnęła, faktycznie nie było sensu się nad tym zastanawiać. Miała do czynienia z demonem zagłady, nie ze zwykłą istotą. Przynajmniej nie wyglądał jak kawał zgniłego mięsa. Zajęła miejsce przy stole i przysunęła do siebie filiżankę z kawą.

– Jak się czujesz? – Rimon usiadł naprzeciwko i zamoczył usta w ciepłym napoju.

– Dobrze. – Wbiła zęby w rogala oblanego czekoladą i nagle coś jej zaświtało. – Dlaczego twierdził, że trzeba zawiadomić Niebo?

– Sam chciałbym to wiedzieć.

– Oni nie umierają – wypalił Marmo, dalej tym wstrząśnięty.

Rimon tylko wzruszył ramionami – wszyscy zdawali sobie sprawę z niedorzeczności całego zajścia. W ciszy zajęli myśli analizowaniem, a ręce – śniadaniem. Rogale błyskawicznie znikały z koszyka. Narida pochłonęła cztery, a kiedy dopiła kawę, wyszła na taras. Nie chciała bezczynnie czekać na pana… demona mocy. Napięcie w niej rosło, ale wmawiała sobie, że to z powodu denata. Kaim nie szukał z nią kontaktu, nie odzywał się przez trzy długie miesiące. Chociaż musiała przyznać, że to ona go odprawiła. Bała się… bała…

Dlaczego w ogóle o tym myśli?

Warknęła w duchu, wilk w niej też zawył, wyrażając niechęć wobec demona.

Porzuciła rozważania, uniosła twarz ku słońcu i próbowała rozluźnić spięte mięśnie. Ciepło pieściło jej policzki, łagodząc napięcie. Podeszła do żywopłotu z czarnych róż, zerknęła na przeciskające się przez czerń czerwone pąki i wciągnęła pikantno-słodki aromat kwiatów. Westchnęła i pomaszerowała alejką w kierunku rzeźby władcy piekieł. Gdy dotarła na miejsce, rozejrzała się w poszukiwaniu motyli, ale nie usłyszała żadnego trzepotu. Jej wzrok zatrzymał się na wielkim głazie w centrum fontanny, na którym klęczał piekielny z mieczem wbitym w kamień. Jej oczy błysnęły błękitem. Zawsze ją zniewalał, nawet jako posąg, zwłaszcza jego skrzydła. Smoliste czubki piór na tle białego marmuru sprawiały, że skrzydła wyglądały jak prawdziwe. „Zdumiewające” – pomyślała i usiadła na okręgu fontanny.

– Co wam zagraża? – zapytała głośno, chociaż wiedziała, że nie usłyszy odpowiedzi.

Wiatr musnął jej policzki i ponownie poczuła zapach róż. Uśmiechnęła się – chyba do końca życia będzie kochać te kwiaty. „Róże Kaima”. Uśmiech momentalnie stopniał i żeby nie myśleć za wiele, Narida zeskoczyła z fontanny.

Maszerowała jeszcze przez jakiś czas po ogrodzie, a kiedy pojawiła się w salonie, demony dalej siedziały przy stole. Sięgnęła po kiść winogron z tacy i zajęła miejsce na kanapie. Z holu dobiegły ich jakieś odgłosy i do pokoju wkroczył Kaim. Twarz pulsowała mu wściekłością i nawet delikatny zarost tego nie przyćmił. Gospodarz rzucił skórzaną kurtkę na oparcie fotela i podszedł do brata. Narida patrzyła jak zahipnotyzowana. Szerokie plecy, silne ramiona, smolisty wzrok, szrama przecinająca brew. Przełknęła ślinę. Demon sapnął coś do Rimona i nerwowo przejechał dłonią po ciemnych włosach. Nadgarstki jak zwykle oplecione miał skórzanymi bransoletami, a na małym palcu dla odmiany świecił sygnet z błyszczącego tytanu. Narida czuła, jak serce trzepocze jej w piersi. Oparła brodę na kolanie i ugniatała palce u stopy. Jak miała z tym walczyć?

„Stop!” – upomniała samą siebie. „Pamiętaj o obietnicy. Zero namiętności, wiele przyjaźni” – powtarzała jak mantrę. „Zero namiętności, wiele przyjaźni”. I kiedy słowa do niej dotarły, a obietnica na powrót zakotwiczała się w umyśle, napięcie powoli zaczęło znikać.

Kaim zrzucił koc ze zmarłego.

– Kurwa! – wypluł twardo, odwrócił się i wtedy zauważył Naridę na kanapie. – Witaj, aniele.

– Demonie. – Dziewczyna skinęła głową, modląc się, żeby nie wyczuł w niej resztki napięcia.

Przez parę sekund dotykali się wzrokiem, aż Marmo przerwał niezręczną ciszę.

– Szefie, możesz nam to wytłumaczyć?

Kaim odwrócił wzrok i Narida odetchnęła, jakby ktoś nagle uwolnił ją z niemocy. Gospodarz kucnął przy zmarłym, zamknął oczy i przechylił głowę, wciągając powietrze nosem.

– Co wyczuwasz? – Rimon splótł ręce na klatce piersiowej.

– Kurwa – syknął ponownie demon i wstał pełen złości. Nie mógł zrozumieć, jakim cudem demon zagłady skonał, i to na Ziemi… W jego domu!

– Wyczułeś coś? – dopytywał Rimon.

– Śmierć!

– Jak to możliwe, że tu trafił? W dodatku ranny. Umierający. Przecież oni są nieśmiertelni – wyrzucił Marmo na jednym wydechu.

– Coś musiało się stać w Piekle. Mówiłeś, że wypowiedział moje imię? – Kaim stanął naprzeciwko brata.

– Raczej je wystękał. Wydukał, że przywódca jest w niebezpieczeństwie, tak samo jak demony zagłady. Mamy też zawiadomić Niebo.

– Co to wszystko znaczy? – dopytywała Narida.

– Co myślisz… tym swoim anielskim radarem? – Kaim ponownie omiótł ją wzrokiem.

Dziewczyna wyprostowała się gwałtownie. Co miała myśleć? Wzruszyła ramionami i przyznała:

– Nie znam się na demonach, a już na pewno nie na tych najpotężniejszych. Coś je zaata…

– Ktoś je zaatakował – poprawił ją Kaim.

Nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego, podobnie jak pozostali.

– Nie wiem kto, ale się dowiem. – Demon napiął wszystkie mięśnie. – Jeżeli Piekło opustoszało, to musiała ich zaatakować istota potężniejsza od jego władcy.

– A to już samo w sobie jest… przerażające. – Marmo wybałuszył oczy.

– Kto ma taką moc, żeby pokonać piekielnych? – Rimon nadal nie dowierzał. – Jakim cudem jeden z nich zmarł niczym zwykły śmiertelnik?

– Tego musimy się właśnie dowiedzieć. – Kaim odwrócił się w stronę ciała i oparł dłonie na biodrach.

– Co zamierzasz? – Marmo obserwował szefa.

Kaim nie odpowiedział. Milczał, aż w końcu odwrócił się do nich i rzucił:

– Idę do Piekła. Muszę sprawdzić, co się tam dzieje.

Narida oparła plecy o kanapę i sapnęła. Piekło? Znowu?!

– Nie oczekuję, że pójdziecie ze mną, zwłaszcza ty, Nari. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Wiem, jak tam jest i jaką drogę trzeba przebyć. To nie dla anioła.

– Idę z tobą, bracie – wtrącił się Rimon.

– Ja też, chociaż miałem nadzieję, że moja noga już nigdy tam nie postanie. – Marmo kiwnął głową, dodając sobie odwagi.

– Nie zostawię was. – Anielica uniosła brodę. – Przyznaję, Piekło mnie przeraża, a droga tam rozrywa każdy mięsień, ale… idę z wami. Kiedy potrzebowałam pomocy, byliście przy mnie, teraz moja kolej. Nie zapomniałam też o władcy piekieł. Uratował nam skórę. Przywrócił cię do życia – zwróciła się do Kaima. – Jestem z wami, ja i mój wilk. – Wstała z kanapy jak żołnierz czekający na rozkazy.

– Może być niebezpiecznie. – Kaim podszedł bliżej i położył dłonie na jej ramionach, zmuszając ją, by na niego spojrzała. Jego wzrok na chwilę zmiękł, po chwili jednak wyostrzył się jak brzytwa. – Skoro ten ktoś pokonał władcę…

– Na pewno nie będzie miło, ale to niczego nie zmienia – przerwała mu. – Wcześniej chodziło o mnie, teraz ja będę przy was.

Oczy Kaima błysnęły niczym czarny marmur, a kąciki ust drgnęły. Zrobił parę kroków do tyłu, nie spuszczając wzroku z anielicy, po czym przystanął na środku salonu.

– W takim razie zaczynamy kolejne zbawianie świata. Przygotujcie się na szarą rzeczywistość Piekła. – Jego niski głos wwiercał się echem w ich umysły.

Narida zerknęła w przerażoną twarz Marma i sama przełknęła ślinę. Czeka ich kolejna wizyta w mrocznej pieczarze…

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Gabriela Niemiec, Anna Kurek

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Justyna Sieprawska

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Maxim Borbut/ Adobe Stock

Grafika wykorzystana w treści książki: Anna Wojnarowska

 

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

tel. +48 505 636 224

 

ISBN 978-83-68371-52-9