Syn strzaskanych niebios - Dove Ann - ebook + audiobook + książka

Syn strzaskanych niebios ebook i audiobook

Dove Ann

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Ciemność zalała świat. Tylko ona może przywrócić mu światło. Ceną za to jednak będzie jej serce...

Przeznaczenia nie udało się oszukać. Wypełniło się mroczne proroctwo.
Na barki Isy spada odpowiedzialność naprawienia zaistniałej sytuacji. By ocalić Níu Ríki przed zagładą, strażniczka jest zmuszona stanąć do walki z tym, któremu zaufała. Dziewczyna musi odnaleźć się w nowej roli, przywrócić światło dnia i zaprowadzić pokój w Dziewięciu Światach, pozostając wierna swoim ideałom.
Tymczasem do gry wkracza bóg kłamstwa, który z nikim nie dzieli się swoimi planami... 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 575

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 46 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Elevenlabs

Oceny
4,4 (25 ocen)
14
8
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maaalwaaa

Dobrze spędzony czas

Coś nie tak jest po ostatnim rozdziale? Książka bardzo dobra, czekam na kolejną część.
20
Agusia_87

Nie oderwiesz się od lektury

Rownie niesamowita jak 1 czesc . teraz czekac trzeba z niecierpliwością na ciag dalszy. koncowka ksiazki powielila sie chyba z 4 razy . mam nadzieję ze nie bylo tam nic istotnego 🫣
20
mksiazkiewicz

Nie oderwiesz się od lektury

nie ma zakończenia😟
20
Fantastyczna_romamtyczka

Nie oderwiesz się od lektury

Nie no ja można ... no jak. czekam na wiecej i bardzo polecam 🤩
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na trzecią część , oczekiwanie tak się dłuży
00

Popularność




Syn strzaskanych niebios

Syn strzaskanych niebios

Ann Dove

księga 1I sagi Zmierzch bogów

Wydawnictwo Smok

Kraków 2025

Copyright © by Ann Dove

Redakcja: Anna Drabowicz-Wiśniak

Korekta: Paulina Kułaga, Magdalena Tomczyk

Skład i łamanie: Anna Gołąb

Korekta po składzie: Anna Drabowicz-Wiśniak

Projekt i opracowanie graficzne okładki: Anna Gołąb

Ilustracja: Joanna Witkowska

Oprawa graficzna rozdziałów: Paulina Szadkowska

Grafika wektorowa: Freepic.com

IG: ann_dove_author

Wydawnictwo Smok

Wydanie I Kraków, 2025

ISBN 978-83-972709-3-0

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody autorki.

Dla mojego męża.
Przetrwaliśmy razem wiele sztormów i wyszliśmy z tego silniejsi i mądrzejsi.
Nie rozdzieli nas nawet sam koniec świata!

Ostrzeżenia o zawartości treści:
Książka kierowana jest do dojrzałego czytelnika (sugerowany wiek to 16+), gdyż zawiera sceny agresji oraz zbliżeń, mogące wywoływać dyskomfort i niepokój. Porusza tematy wojny, zniewolenia oraz przemocy fizycznej i seksualnej.

Szanowna Czytelniczko, Szanowny Czytelniku, książka, którą masz przed sobą, stanowi drugi tom sagi „Zmierzch bogów”. Pierwszy z nich zatytułowany jest Córka słońca i księżyca i gorąco zachęcam Cię do zapoznania się z nią, by w pełni zrozumieć treść tej części. Mam świadomość tego, że osoby, które przeczytały pierwszy tom, mogą już nie pamiętać wielu elementów, stąd pozwolę sobie przypomnieć najważniejsze zdarzenia:
Isa, strażniczka Świętego Sadu, wpadła w niewolę po tym, jak lodowi giganci najechali jej wioskę. Jako niewolnica trafiła wprost przed oblicze bezwzględnego generała wrogich oddziałów, Fenrira, któremu zmuszona była służyć. Demon zabrał ją ze sobą w podróż na daleką północ, gdzie dziewczyna zaczęła odkrywać swoją
dziwną moc.

Podczas pobytu na Śnieżnych Pustkowiach Fenrir odsłonił przed dziewczyną swoje drugie, ludzkie oblicze. Między dwójką wytworzyła się wówczas zażyłość, której nie byli w stanie zanegować ani zwalczyć. Jednak wrogowie generała uknuli za jego plecami spisek, niemal doprowadzając do jego upadku. W wyniku walki, jaka się wywiązała, Isa i Fenrir zostali odseparowani od oddziału wiernych wilków i generał odkrył, że jego wybranka jest już zaręczona, wobec czego postanowił ją uwolnić.

Fenrir odprowadził strażniczkę do Vanaheimu, a tam ona wyznała mu miłość oraz to, że poznała tajemnicę jego klątwy. Dwójka uległa w końcu swoim uczuciom i połączyła się, próbując zignorować okrutną klątwę i to, jaki pisany jest im los. Jego jednak nie da się oszukać. Po raz kolejny zostali zdradzeni, w wyniku czego Isa została zmuszona do wypełnienia swego przeznaczenia i zabicia Fenrira. Gdy ten powrócił do życia za sprawą jej mocy, natychmiast dokonał zemsty na Odynie i bogach, co zszokowało strażniczkę i wprawiło ją w przerażenie. Dotarło do niej wówczas, że uczucia, które jej okazywał, były jedynie oszustwem, mającym na celu wykorzystanie jej mocy i doprowadzenie do Ragnaröku...

PROLOG

FENRIR

– Nie! – Zrywam się z posłania zlany potem.

Biorę kilka oddechów i orientuję się, że wcale nie znajduję się w Nilfheimie, tylko w pałacu Odyna, a atakujące potwory to nocna mara. Spoglądam na swoje dłonie, które nie są pokryte krwią niewinnych.

To wszystko należy już do przeszłości…

Kiedy mdłości mijają, przeskakuję cieniami do jej sypialni. W wątłym świetle lampy olejowej widzę ją śpiącą na łóżku i niemal wyrywa mi się z ust szloch ulgi. Upadam na kolana, zatykając sobie dłonią usta.

Oszaleję…

Już nigdy nie będę taki sam.

Nie po tym, co zobaczyłem i czego doświadczyłem w mrocznej mgle.

Zapłać cenę, synu strzaskanych niebios…

Zawsze wiedziałem, że w świecie musi panować równowaga. Wielka moc wiąże się z wielkimi wyrzeczeniami. Jednak to… to zdaje się ponad moje siły… Czy ceną za wchłonięcie w siebie eitru jest szaleństwo…?

Isa porusza się we śnie, więc znikam z jej pokoju niczym ostatni tchórz. Nie mogę z nią się teraz konfrontować. Nie w tym stanie…

Strzaskane serce

ISA

Śni mi się, że leżę na podłodze w pałacu Sunny. Nie mam siły się ruszyć. Po prostu leżę i wpatruję się przez przezroczysty dach na przepływające nad moją głową jasne obłoki. Widzę twarz strażniczki, która przygląda mi się z troską. Próbuje podać mi jasną włócznię, która wygląda niczym promień światła, ale ja nie jestem w stanie nawet podnieść ręki.

– Weź ją, Dziecko Przeznaczenia. Nadszedł czas.

Odwracam od niej głowę. Dlaczego nie próbuje mnie zaatakować i zabić, tylko wręcza mi swoją broń? Przecież przeze mnie nastał Ragnarök! Przeze mnie słońce pochłonął mrok…

Moment… ale tutaj, w pałacu słonecznej strażniczki panuje jasność dnia. Czy to zatem tylko sen?

Serce zaczyna mi szybciej uderzać i zostaję przywrócona do rzeczywistości. Rozglądam się po pokoju zalanym nienaturalnym mrokiem. Mój skołowany umysł nie chce się skupić na żadnej logicznej rzeczy, kiedy moją duszą targa rozpacz. Mam wrażenie, jakby ktoś trzymał w garści moje serce i stopniowo je miażdżył. Oddycham płytko, czując się, jakbym żyła za karę.

Jak mogłam być tak ślepai głupia?

Zwijam się w kłębek na łóżku i pozwalam gorzkim łzom płynąć.

Okłamał. Oszukał. Wykorzystał.

To dlatego nigdy nie powiedział, że mnie kocha! Ale przecież, skoro byłam w stanie go zabić, to musiał żywić do mnie jakiekolwiek uczucie, prawda? Może źle odczytałam jego klątwę? A może wystarczyło użyć miecza z upadłej gwiazdy?

Nagle powracają do mnie słowa Odyna: „Czy dobro jednostki jest ważniejsze niż dobro ogółu?”. Poczucie winy ciąży mi, jakbym połknęła kamień. Ile osób przeze mnie zginęło? Ile jeszcze zginie?

Ragnarök by nie nastał, gdybym nie ufała ślepo, że Fenrir ma dobre serce, że chce jedynie odmienić los swoich ludzi, że mnie kocha i nie zrobiłby nic, co mogłoby mnie zranić.

Przez to, że pławiłam się w smutku i rozgoryczeniu, kompletnie zignorowałam fakt, że znajduję się w ładnie urządzonej komnacie. Uderza mnie to dopiero po jakimś czasie. Wodzę wzrokiem po pomieszczeniu oświetlonym licznymi lampami olejowymi, zastanawiając się, dlaczego nie zostałam wtrącona do lochów, które znajdują się w jaskiniach pod górą, na której zbudowano pałac. Kraty w oknach dają mi jednak jasno do zrozumienia, że
jestem więźniem.

Nie wiem, jak dużo czasu upływa, nim do pokoju przychodzą ludzkie służki, które przynoszą wannę i przygotowują kąpiel. Jedna z nich kładzie na łóżku suknię na zmianę. Nie mam najmniejszej ochoty ani na kąpiel, ani przebieranie się, ale z drugiej strony stawianie oporu tylko przysporzy im problemów, a one nie są niczemu winne, więc wchodzę do wanny i szybko się myję. Jestem w szoku, kiedy na obojczyku nie odnajduję znajomej wypukłości – mój kamień mocy przepadł, a w jego dawnym miejscu skóra jest zupełnie gładka!

Kiedy wychodzę z kąpieli, mój wzrok kieruje się ku sukience – wokół jej dekoltu i na piersiach wiją się liczne złote hafty, którymi obrębione są również ciasne, krótkie rękawy. Jest wąska w talii i rozszerza się ku dołowi, a krańce materiału również połyskują złotymi i srebrnymi haftami. Górna część ubrania wysadzana jest szlachetnymi kamieniami.

Jednak to, co sprawia, że robi mi się niedobrze, to fakt, że suknia jest czerwona – jak ta, którą miałam na sobie na Jul, tylko dużo bardziej ozdobna.

Ściska mi się żołądek, gdy wspominam nasze chwile bliskości na Śnieżnych Pustkowiach. Czy to też była część gry? Czy to wszystko było kłamstwem?

Czuję, jakby ktoś na nowo rozrywał mi serce i miażdżył tchawicę.

Służki owijają mnie miękką tkaniną, a następnie sadzają na krześle przed oknem i zaczynają czesać włosy, a ja zamieram, bo dostrzegam, że kosmyki opadające na moje ramiona są całkiem białe! Unoszę jeden z loków i przyglądam się w zdumieniu siwiźnie, która zapewne pokrywa całą moją głowę. Przypominam sobie, że Fenrir wspominał, iż moje włosy wypłowiały, kiedy niechcący przeniosłam się do Valhalli… Czy to przez to, że użyłam zbyt wiele magii? Czy może przez to, że zstąpiłam do krainy zmarłych?

Z zamyślenia wyrywa mnie zapach olejków, które odkorkowują służące, i zaczynają wcierać w moje ciało. Domyśliłam się, że może Fenrir nie chciał wtrącać mnie do lochów jak innych bogów, bo nieświadomie mu pomogłam w przejęciu władzy, ale to odzienie i sposób, w jaki jestem oporządzana, przypomina mi bardzo rytuał przygotowania panny młodej albo… krwawej ofiary. Czy Fenrir ma zamiar złożyć moje życie w ofierze? Tylko komu? Czyżby te jego boskie gwiazdy, o których mi opowiadał, akceptowały krwawe ofiary jak bogowie Asgardu? W końcu zostaję ubrana w suknię, którą następnie jedna ze służek sznuruje na moich plecach. Druga z kolei podkreśla mi oczy kohlem, a mnie robi się niedobrze od tych mrocznych przemyśleń.

Nim zdążę zadać pytanie, uderza mnie jego obecność, która sprawia, że zasycha mi w gardle. Fenrir wkracza do komnaty. Przyjemne motyle w brzuchu, zwykle pojawiające się wraz z jego bliskością, odbieram teraz jako skręt kiszek. Jest ostatnią osobą, którą chcę widzieć. Mężczyzna odprawia służące, gdy tylko kończą układanie moich włosów i makijaż.

Nie mam ochoty przebywać w jego obecności, a co dopiero z nim rozmawiać, ale jedna rzecz nie daje mi spokoju, więc zmuszam się do sformułowania pytania:

– Co zrobisz z bogami? – zwracam się do Fenrira, krzyżując ramiona.

– To nie twoje zmartwienie – odpowiada wymijająco, omiatając mnie badawczym spojrzeniem, a ja czuję, jakbym połknęła kawał lodu i przeszywa mnie dreszcz. Podchodzi bliżej, a ja natychmiast się wycofuję. Po kilku krokach orientuję się, że za mną jest tylko ściana. Dociera do mnie, że zniknął gdzieś jego chłopięcy urok. Zupełnie jakby śmierć zabiła w nim resztki niewinności. Wygląda na nieco wyższego, szerszego w barach, a jego rysy twarzy się wyostrzyły Wyciąga dłoń i dotyka moich rozpuszczonych loków, a ja natychmiast odwracam głowę. Przez twarz mężczyzny przemyka grymas niezadowolenia.

– Dlaczego tak się zachowujesz? – pyta ostro, a ja zadaję sobie pytanie, jak mogłam nabrać się na jego udawaną czułość. Zawsze był demonem, nigdy nie przestał nim być.

– Chyba nie sądzisz, że będę się korzył za zabicie tego skurwiela Odyna!?

Zgrzytam zębami ze złości, słysząc jego bezwzglę-dne słowa.

Oczywiście, że nie będzie. W końcu dopiął swego – dokonał zemsty. A że przez to zginie wszelkie istnienie w Níu Ríki? To już go nie interesuje. Złość i smutek kotłują się we mnie, jakby walczyły o przejęcie kontroli nad sercem. Zmuszam się, by na niego spojrzeć i wyrzucam z siebie pytanie:

– Kiedy się zorientowałeś, kim jestem? Kiedy sobie uświadomiłeś, że jestem kluczem do tego, by pozbyć
się Gleipnira?

Powstrzymuję się w porę, nim z moich ust wyrwie się również inna, paląca wątpliwość: czy wszystko, co się między nami wydarzyło, było kłamstwem? Nie jestem jednak gotowa na to, co mogłabym usłyszeć w odpowiedzi.

Brwi Fenrira ściągają się jeszcze bardziej i przygląda mi się jakby z konsternacją. Czyżby sądził, że nie domyślę się wszystkiego, i że nadal będę się zachowywać jak zauroczona idiotka?

– Po co ja w ogóle pytam! – prycham. – Przecież to oczywiste: na Śnieżnych Pustkowiach, wtedy, kiedy moja skóra zaczęła się jarzyć światłem gwiazd. Wtedy przecież mnie pierwszy raz pocałowałeś, mimo że wcześniej w ogóle nie okazywałeś mną żadnego zainteresowania.

– Iso, ty chyba nie sądzisz…

Unoszę dłoń i wchodzę mu w słowo:

– Daruj sobie! Dość już mam twoich kłamstw! Chcę jedynie wiedzieć, co teraz planujesz? Będziesz mnie trzymał jako zakładniczkę, żeby zmusić bogów do uległości? Czy wyrżnąłeś ich już wszystkich? – Mimo moich usilnych starań łzy wściekłości stają mi w oczach, a rwący ból w sercu nasila się.

– Mam zamiar cię poślubić, mówiłem przecież. – Fenrir przygląda mi się tak, jakby wyrosła mi druga głowa.

Krew odpływa miz twarzy.

Mówił? Kiedy?

Nagle przypominam sobie moment, gdy zapytałam go, co ze mną zrobi, jednak straciłam przytomność, nim dotarła do mnie jego odpowiedź.

Zatem w taki sposób planuje przejąć władzę nad Níu Ríki: poślubić Córkę Przeznaczenia, która jest przepowiedzianą, prawowitą władczynią!

Czuję jakby po moim kręgosłupie prześlizgnęła się lodowa kra i jednocześnie krew dudni mi w uszach niczym wojenne bębny, bo jeśli on zmusi mnie do ceremonii, to już zawsze będę wyczuwała jego pragnienia i na zawsze pozostanę pod jego kontrolą…

Bogowie! W co ja się wpakowałam?!

– Ty naprawdę myślisz, że ja za ciebie wyjdę po tym wszystkim, co zrobiłeś?!

– Jesteś już od dawna moja, czy ci się to podoba, czy nie! Wiedziałaś, kim jestem, a mimo to mnie pokochałaś! – mówi gniewnie, przypierając mnie do ściany. Stoi tak blisko, że czuję jego oddech na swoim czole, a zielone oczy ciskają we mnie gromy. Kręcę głową i nim zdążę się odezwać, rozlega się pukanie do drzwi.

– Nie teraz! – warczy Fenrir i nerwowo przegarnia swoje rozpuszczone włosy.

– Ołtarz ofiarny i kapłani są gotowi. Wszyscy czekają. Powinniśmy się pospieszyć… – oświadcza głęboki męski głos zza drzwi, a mnie krew odpływa z głowy, bo uświadamiam sobie, że znalazłam się w potrzasku. Jeśli dojdzie do oznakowania, to już na zawsze pozostanę bezwolną marionetką, a co gorsza, on będzie miał wpływ na to,
co czuję!

Fenrir naprawdę ma zamiar zmusić mnie do ceremonii połączenia, a potem wykorzystywać tak, jak Odyn wykorzystał Gullweig!

Usiłuję gorączkowo znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Nagle uderza mnie pewna myśl: w trakcie kąpieli nie dostrzegłam na sobie znaku małżeńskiego. Zatem nie wszystko jeszcze stracone! Cofam dłoń, kiedy mężczyzna próbuje po nią sięgnąć.

– Nieprawda, nie jestem twoja. Śmierć rozwiązuje wszelakie pęta, a to znaczy, że więź między nami także została zerwana! Dlatego tak się spieszysz teraz
z tym ślubem!

Mięśnie na jego szyi napinają się i widzę, jak zaciska szczęki, potwierdzając moje przypuszczenia.

– Widzisz? Jednak nie jestem tak głupia, jak zakładałeś!

– Iso, nie rozumiesz! Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale ten ślub jest konieczny! Zrozumiesz to wszystko z czasem, przysięgam, ale teraz musimy już iść, kończy nam się czas. – Wyciąga rękę i czeka, aż ją wezmę.

Jestem zbyt wyczerpana, by próbować mu się stawiać, nie wspominając o przeklętych bransoletach na nadgarstkach, które duszą moją moc i są żywym dowodem tego, że jestem jego więźniem.

Zalewa mnie wrząca fala gniewu.

– Nienawidzę cię! – syczę jak jadowita żmija i patrzę z satysfakcją, jak się wzdryga. Krzywi się i rzuca mi rozwścieczone spojrzenie, po czym łapie mnie za ramię i wyszarpuje na zewnątrz. Nie próbuję się nawet uwolnić, kiedy trzyma mój nadgarstek w żelaznym uścisku – musiałabym sobie odrąbać ramię, by zyskać wolność. Muszę zaczekać na odpowiedni moment…

Zmiennokształtny prowadzi mnie długimi korytarzami pachnącymi kadzidłami wprost do ogrodu, gdzie wszystko jest już gotowe na ceremonię – łącznie z gośćmi zebranymi wokół ołtarza.

Dopiero gdy znajdujemy się pod gołym niebem, uderza mnie to, jak nienaturalny jest mrok, który wszystko spowija – na niebie brak jakiegokolwiek śladu gwiazd czy księżyca. Gdyby nie latarenki z minerałów i kolorowego szkła rozwieszone na gałęziach drzew i stojące wzdłuż żwirowej ścieżki, nie widziałabym zapewne czubka
własnego nosa…

Nad kamiennym stołem znajduje się drewniana łukowata konstrukcja, po której pną się wisterie o białych i fioletowych kwiatach. Z kwitnących akacji zwisają liczne papierowe lampiony, rozsiewające delikatny, mleczny blask. W tłumie gorączkowo szukam wzrokiem babci, ale jej nie widzę i zamiera mi serce.

Zabił ją tak jak Odyna? Łzy wściekłości i rozgoryczenia cisną mi się do oczu, kiedy prowadzi mnie siłą przed ołtarz po ścieżce wysypanej jasnym żwirem. Gdy stajemy przed stołem, którego brzegi są rzeźbione w skomplikowane plecionki, Fenrir staje naprzeciw mnie i zamyka obie moje dłonie w żelaznym uścisku, zapobiegając potencjalnej ucieczce.

Biorę głębokie, powolne oddechy przez nos i staram się zapanować nad swoim wzburzeniem. Muszę być rozważna, żeby wydostać się z tej pułapki.

Rozglądam się wokół, oceniając szansę ucieczki. Ku mojemu absolutnemu zdumieniu dostrzegam pod warstwą białej farby na jej twarzy, że to Freja pełni rolę kapłanki. Kapłan zaś to jej brat, który puszcza do mnie oczko, jakby się świetnie bawił. A przecież słyszałam wyraźnie, jak lodowi giganci oświadczyli Fenrirowi, że bogowie zostali spętani i czekają na osąd… Czyżby zmusił boskie rodzeństwo do tego, by prowadzili tę ceremonię? Szantażował?

Po odśpiewaniu dziwnej nosowej pieśni sylabicznej, której nigdy wcześniej nie słyszałam, Freja wręcza Fenrirowi nożyk o cienkim ostrzu, po czym zapala kadziło,
z którego dym zaczyna krążyć wokół nas. Ten wypuszcza jedną z moich dłoni i rozluźnia uścisk.

Na to właśnie czekałam.

Wykręcam gwałtownie nadgarstek, prąc na jego kciuk – słaby punkt chwytu – po czym prędko się obracam i przemykam pod jego ramieniem, wykręcając je do tyłu. Kopię go w zgięcie kolan, powalając tym samym na ziemię. Zrywam się do biegu. Robię to tak szybko, że większość obserwatorów jest zbyt zaskoczona, by dostatecznie szybko zareagować – włącznie z Fenrirem. Gnam przed siebie, przebijając się przez wąski pierścień gości zgromadzonych wokół ołtarza. W okamgnieniu docieram do drzwi pałacu.

– Iso! – Słyszę ryk generała tuż za sobą, kiedy dwójka strażników zatrzaskuje mi je przed nosem. Niestety to jedyne wyjście z ogrodu, który jest otoczony z każdej strony murami pałacu. Nie mam czasu na podjęcie próby wspinaczki do okien. Odwracam się i dokładnie w tej chwili w pierś mojego byłego kochanka wbija się tuzin strzał, sprawiając, że zatacza się w tył i upada. Na moment zapiera mi dech w piersi i muszę zwalczyć instynkt, który każe mi ruszyć do mężczyzny i pomóc mu. Zadzieram głowę i natychmiast dostrzegam odziane w czerń siostry broni, które obsadziły dach pierwszej kondygnacji. Na ich widok zalewa mnie fala ulgi, a z ust wyrywa mi się zduszony szloch. Dziewczęta rozbiegają się w przeciwne strony. Dwie zeskakują na głowy strażnikom pilnującym drzwi, ogłuszając ich na miejscu.

– Prędko! Agnarr czeka przy zachodniej bramie! – syczy Gudrun, chwytając mnie za ramię. Frejdis i Hilda otwierają z impetem drzwi i ogłuszają stojących za nimi zaskoczonych wojowników. Z cienia nagle wyskakuje na nie wilk, ale mocny podmuch wiatru odrzuca go na bok. Zerkam na Bodil, której uniesiona dłoń i zaciśnięte w kreskę usta świadczą o tym, że to ona użyła magii.

Wskakujemy do pałacu, bo musimy się przedostać na drugą jego stronę. Maya blokuje drzwi włócznią i rzucamy się do ucieczki.

Pokonujemy długość korytarza w rekordowym tempie. Nagle zza zakrętu wysypują się strażnicy, więc zmieniamy kierunek i rozpraszamy się. Korytarz, w który wbiegam, wiedzie schodami w górę, a ponieważ pogoń depcze mi po piętach, nie mam innego wyjścia, jak prędko się po nich wspinać. Zrywam ze ściany gobelin i rzucam go na biegnących za mną strażników, co na moment ich spowalnia. Przypadam do okna, oceniając wysokość, na jakiej się znajduję. Kątem oka zauważam frunącego ku mnie korytarzem myszołowa, uchylam się, a ptaszysko ledwo hamuje przed ścianą, niemal w nią uderzając.

Podciągam spódnicę i wdrapuję się na ramę otwartego na oścież okna. Chwytam się rzeźbionej winorośli po mojej lewej stronie, a następnie szukam oparcia dla stóp, nim zacznę schodzić w dół. Moment później zmiennokształtny przybiera ludzką postać i przypada do okna, usiłując mnie chwycić, ale udaje mi się uchylić, przytrzymując się jedną dłonią fioletowych chalcedonów, które wyglądają jak winne grona. Napastnik traci na moment równowagę, niemalże wypadając przez okno. Staram się skupić na znalezieniu oparcia dla stóp, by zejść niżej, poza jego zasięg. Wtedy mężczyzna mnie dosięga – udaje mu się zadrasnąć moje przedramię szponami, które znacznie zwiększyły zasięg jego ramienia. Nie miałam pojęcia, że zmiennokształtni mogą zmieniać poszczególne elementy ciała bez całkowitego przeistoczenia się!

Przelewa się przeze mnie fala wściekłości i syczę
z bólu, tracąc na moment koncentrację, co niemal przypłacam upadkiem. Przywieram szybko do ściany, trzymając się kamiennych winogron. Chwila nieuwagi powoduje, że mężczyzna mnie dosięga i zaciska szpony na moim ramieniu, rozrywając skórę. Moje nogi zsuwają się z drewnianej rzeźby.

Zawisam w powietrzu, a z gardła wyrywa mi się wrzask bólu, bo czuję, jak jego szpony wbijają się mięśnie, a następnie wpijają się boleśnie w kości.

Myśl! Myśl!

Zastrzyk adrenaliny sprawia, że dostrzegam swoją szansę. Walę bransoletą w kamień osadzony w ścianie, odłupując sporą jego część, po czym chwytam go, nim spadnie. Ciskam nim przeciwnikowi w twarz i trafiam prosto w nos. Chrzęst łamanej kości jest równie obrzydliwy, jak satysfakcjonujący. Uścisk rozluźnia się i ledwo udaje mi się złapać wystającej ze ściany rzeźby zdrową ręką. Łapczywie chwytam powietrze w płuca, próbując zapanować nad bólem. Zapieram się stopami o drewnianą winorośl, by całkowicie uwolnić od ciężaru moje zranione ramię. Krew spływa z moich ran po plecach,
a uszkodzone ramię drży niekontrolowanie.

Serce zamiera mi w piersi, kiedy słyszę tupot nadbiegających z pałacu strażników.

Nie mam wyjścia, muszę skoczyć!

Powoli schodzę do okna poniżej i wdrapuję się na parapet. Obracam się, przykucam i rzucam się w dół. Upadam na nogi, które błyskawicznie uginam, jednocześnie wyrzucając przed siebie ręce i przewracam się przez bark, rozkładając siłę uderzenia na resztę ciała.

Tłumię własny krzyk, kiedy rana w ramieniu eksploduje bólem. Wstaję i rzucam się do ucieczki w stronę stajni, nie oglądając się za siebie. Łzy ciekną mi po policzkach, ale zaciskam zęby i skupiam się na oddechu. Przeklęta suknia spowalnia moje ruchy. Po chwili słyszę pogoń.

Wtem gwizd sprawia, że podrywam głowę. Na dachu budynku znajduje się żołnierz – podwładny Agnarra, jak się domyślam. Macha, przywołując mnie, a ja bez wahania rzucam się w jego kierunku. Pomaga mi wdrapać się na górę budynku, po czym zapala jakiś zwitek i rzuca go na dół. Wszystko natychmiast spowijają jasne obłoki,
a wojownik prowadzi mnie na drugi koniec budynku. Moje eleganckie skórzane trzewiki ślizgają się niemiłosiernie po dachówkach i muszę bardzo uważać, żeby nie zjechać w dół. Docieramy do grzbietu dachu, w który wbity jest metalowy hak, a do niego przyczepionajest lina.

– Musimy przejść po niej, żeby się dostać do muru niezauważeni! – instruuje mnie. Podwijam długą spódnicę, ale dociera do mnie, że to ubranie będzie moją zgubą.

– Masz nóż? – zwracam się do niego. Mężczyzna wręcza mi mały sztylet, a ja prędko rozcinam na środku materiał sukni i dopiero wtedy chwytam linę, podciągam się i oplatam na niej nogi, nie ufając uszkodzonemu ramieniu. Przesuwam się wzdłuż niej tak szybko, jak to możliwe, i wkrótce czuję, jak łapią mnie czyjeś silne ramiona. Puszczam sznur, a wówczas mężczyzna obejmuje mnie w taliii skacze.

Ledwie udaje mi się stłumić pisk przerażenia i wszystko podjeżdża mi do gardła. Lądujemy w miękkim sianie. Najwyraźniej ktoś specjalnie podstawił tu wypełniony nim wóz, żeby ułatwić nam ucieczkę. Zostaję wyszarpnięta ze stogu, a moment później posadzonaw siodle.

– Nie oglądaj się za siebie!

Jednak robię to i widzę, że to Agnarr. Generał klepie z całej siły w zad konia, a ten zrywa się do biegu. Ledwie zdążam pochylić się nad jego głową, by nie spaść z grzbietu zwierzęcia, które najwyraźniej doskonale wie, gdzie ma zmierzać, bo kompletnie nie reaguje na moje szturchnięcia. Pęd wiatru rozwiera mi włosyi wyciska
z oczu łzy, a każde uderzenie końskich kopyt o wybrukowaną drogę wywołuje falę bólu w moim ramieniu.

Nagle drogę zastępuje nam grupa wilków. Wierzchowiec zwalnia, po czym skręca i wbiega w wąską uliczkę, oświetlaną ogniem z palących się przed nami budynków. Zmuszam konia do zmiany kierunku i wkrótce otacza nas gęsty, duszący dym.

Koń gna na złamanie karku, lawirując wśród rozwalonych, przeżartych ogniem budynków. Skręca mi żołądek na ten widok i dociera do mnie, że masakra Asgardu to wyłącznie moja wina.

Bogowie, co ja najlepszego zrobiłam?!

Nagle docieramy do wewnętrznej bramy stolicy i już
z daleka widzę, że jest zamknięta. Zmuszam wierzchowca do skrętu i poganiam go w kierunku kolejnej. Serce podskakuje mi radośnie, gdy widzę, że metalowa krata jest tak wykrzywiona, że nie da się jej zamknąć. Poganiam konia w tamtą stronę. Gdzieś nieopodal uderza piorun i przez głowę przemyka mi, że to może Thor powrócił
z Midgardu, żeby wyzwolić bogów i nadzieja rozkwita
w moim sercu. Jednak grom wywołuje falę uderzeniową, która odkrusza kawałki muru, sprawiając, że gruz zasypuje bramę.

– Nie!

Koń zatrzymuje się, po czym zaczyna tańczyć nerwowo w miejscu, a ja podzielam jego uczucia. Kolejna brama znajduje się tak daleko, że z pewnością zostaniemy pochwyceni. Słyszę brzdęk metalu uderzającego o kamień. Zerkam w górę i widzę hak, a chwilę później moim oczom ukazuje się ubrany w asgardzką
zbroję wojownik.

– Strażniczko! – Zrzuca mi linę. Nie musi powtarzać dwa razy. Zeskakuję z grzbietu wierzchowca, rzucając mu przepraszające spojrzenie.

– Wybacz, koniku.

Zaczynam się wspinać. Nie idzie mi to dobrze, bo prawe ramię pulsuje od zadanych mi ran, a palce są śliskie od krwi.

Gdy jestem mniej więcej w połowie, dociera do mnie brzdęk dziesiątek cięciw i moment później mur zasypuje chmara strzał. Wojownik na szczycie uchyla się, cudem unikając pocisków. Kilka z nich uderza w ścianę bezpośrednio obok mnie, a jedna z nich tak blisko, że na moją twarz odpryskują odłamki kamieni.

– Nie strzelać!

Serce mi zamiera i zerkam przez ramię w tył. Fenrir przedziera się przez tłum swoich wojowników.

Wiedziałam, że tamte strzały nie były w stanie go zabić – aby pozbawić życia potężnego boga, trzeba zadać mu śmiertelny cios ostrzem z upadłej gwiazdy. Jednak nie sądziłam, że tak prędko dojdzie do siebie!

Słyszę szum własnej krwi w uszach i zimny pot występuje mi na czoło. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Mam przed sobą około dwie trzecie wysokości muru…

Generał unosi łuk i naciąga cięciwę. Robi mi się słabo.

Jednak chce mnie zabić mimo swoich deklaracji?! Przecież mógłby mnie po prostu udusić swoimi cieniami! Po co ten teatrzyk?!

Złość i przerażenie mieszają się, walcząc o kontrolę nad moim sercem.

W okamgnieniu strzała wbija się w linę dwa łokcie nade mną, przecinając kilka jej zewnętrznych splotów.

Zapominam, jak się oddycha.

Nie, nie chce mnie zabić – chce mnie zrzucić!

Panika bierze górę. Prędko się podciągam. Kolejna strzała chybia o długość paznokcia.

Nie, nie, nie, nie!

Olśniewa mnie na moment przed tym, jak Fenrir wypuszcza kolejną strzałę. Odbijam się stopami od ściany i przechylam w bok. Kolejna strzała nie trafia w linę, bo ta zmieniła położenie. Szarpnięcie powoduje jednak, że sploty gwałtownie rozsupłują się, a sznur się wydłuża, ujawniając jego rdzeń, i gwałtownie opadam o stopę niżej. Przerażenie sprawia, że serce bije mi jak szalone,
a ręce pocą się niemiłosiernie i przez to czuję, że zsuwam się w dół.

Zaraz spadnę!

Szukam wzrokiem jakiegokolwiek miejsca zaczepu, ale ściana w tym miejscu, nie licząc dziur po strzałach, jest całkowicie gładka. Nie ma mowy, żeby gdziekolwiek wepchnąć palce i się podtrzymać.

Nagle obok mnie opada druga lina. Chwytam ją, i dokładnie w tej samej chwili strzała przecina rdzeń powrozu, który opada. Zaciskam dłonie z całej siły na nowym sznurze.

Zostaję prędko wciągnięta na górę, po czym jakiś wojownik podaje mi inną linę, po której szybko zjeżdżam na dół, na drugą stronę muru, zdzierając dłonie do krwi. Dociera do mnie wściekły wrzask Fenrira.

Ktoś wpycha mnie na siodło. Z ulgą dostrzegam, że eskorta składa się z moich sióstr broni – udało im się wydostać! Spinamy konie, które ruszająz kopyta.

Jednak kilka chwil później czuję mrowienie z tyłu głowy, które oznacza tylko jedno – on się zbliża.

Zerkam ponad ramieniem w tył i w świetle płonącego miasta widzę pędzącego w naszym kierunku gigantycznego wilka. Nigdy wcześniej nie przybierał aż tak wielkiego rozmiaru! Cienie kotłują się nerwowo wokół niego niczym dym. Zasycha mi w gardle, bo orientuję się, że znajdzie się tuż obok mnie w kilku wielkich susach albo po prostu przemknie tu cieniami!

Myśl! Myśl!

Ponaglam konia, ale zwierzę nie przyspiesza, bo im dalej od stolicy, tym ciemniej się robi. Zrównuję się z Hildą, która zerka na mnie z niepokojem.

– Zdejmij to ze mnie! – Pokazuję metalową bransoletę na nadgarstku swojej uniesionej dłoni. Strażniczka kiwa głową, ale wówczas bestia przeskakuje nad nami, po czym zagradza nam drogę. Konie stają dęba na widok drapieżnika wielkości pagórka i zrzucają nas ze swoich grzbietów. Na moment pochłania nas ciemność i moje oczy potrzebują chwili, by się do niej przystosować. Wojowniczki czerpią z ziemi, sprawiając, że krzewy i pnącza wokół wilka rosną w szybkim tempie i oplatają jego kończyny, unieruchamiając go. Czołgam się prędko do Hildy. Ta obejmuje moje nadgarstki i przymyka oczy. Metal ochładza się do takiej temperatury, że zaczyna parzyć. Moje ramię przeszywa fala bólu, a przez zaciśnięte zęby wyrywa się krzyk. Dziewczyna wsuwa czubek sztyletu w maleńki zamek i przekręca go, aż do naszych uszu dociera upragnione kliknięcie. Strażniczka powtarza to samo
z drugą dłonią.

Wilk nagle zaczyna wyć tak głośno, że jeżą mi się włoski na karku. Rośliny wokół nas usychają w przerażającym tempie i opadają. Ciemność kłębiąca się na jego plecach rozlewa się wokół, więżąc nas. Próbuję uspokoić serce, i tak jak ćwiczyłam tworzenie zorzy, staram się przywołać energię słońca. Moja skóra zaczyna mrowić i wokół mnie oraz moich sióstr rozlewa się mleczny blask, a cienie cofają sięz sykiem.

Niestety blask przyciąga pogoń i wkrótce zostajemy otoczone przez wojowników Fenrira.

Nagle Maya chwyta mnie za ramiona i szepcze coś do ucha. Serce niemal mi zamiera, słysząc jej pomysł.

– Mayu, nie! Nie zgodzę się na to!

– Nie masz wyjścia! – Podaje mi swoją dłoń, na wierzchu której osadzony jest kamień mocy, a ja niechętnieją ujmuję.

Dziewczęta i ja tworzymy krąg, dobywając broni (cóż, one mają broń, w przeciwieństwie do mnie) i chroniąc wzajemnie swoje plecy. Ćwiczyłyśmy ten manewr niezliczoną ilość razy – ochrona, dywersja, atak…

– Przygotujcie się! Iso, daj znak! – Gudrun szepcze na tyle głośno, byśmy tylko my ją słyszały.

Wilk robi krok w naszą stronę, obniżając pysk, a białe kły połyskują w mroku.

– Teraz! – krzyczę.

Wokół nas wybucha eksplozja światła, która sprawia, że robi się jasno niczym w południe. Cienie rwą się i rozpadają na kawałki, znikają. Wilk potrząsa gniewnie łbem, parskając i warcząc, a jego cienie kurczą się gwałtownie, przylegając do cielska bestii. Dziewczęta rozbiegają się we wszystkich kierunkach, a on robi kilka kroków w tył, nie usuwa się jednak całkowicie.

Czuję, jak dreszcz przebiega mi po plecach, kiedy dociera do mnie, że Fenrir będzie walczył do upadłego – nawet jeśli moje światło rozszarpie jego cienie na strzępy, to on nie ustąpi! Skupiam się na słonecznej energii, sprawiając, by rozjaśniła moje ciało jeszcze bardziej.

Demon kuli się, skomląc żałośnie, a jednak uparcie nie chce się wycofać…

FENRIR

Blask Isy oślepia mnie i czuję, jakby ktoś wbijał mi w oczy szpikulce. Dopiero po dłuższej chwili odzyskuję wzrok i dostrzegam, że strażniczki rozbiegły się – każda w innym kierunku. Unoszę pysk i staram się pochwycić jej woń, ale nadaremno – jest przede mną zamaskowana. Sięgam w głąb siebie, by znaleźć łączącą nas wątłą niteczkę, jednak ona nie pomaga mi w obraniu kierunku.

Większość wojowniczek wydostała się poza szereg moich wojowników, którzy nas dogonili, a część z nich zdołała nawet zrzucić ich z siodeł i skraść im rumaki. Muszę wybrać kierunek i to teraz! Gdy moje oczy w końcu zostają ukojone ciemnością, dostrzegam w oddali jasność – Isa galopuje w siną dal, jednak nie zdołała całkowicie zamaskować blasku swojej skóry.

Zatrzymaj się!

Nie dostaję żadnej odpowiedzi i domyślam się, że pozostałość po naszej więzi jest na tyle słaba, że nie docierają do niej moje błagania. Warczę na wojowników, po czym ruszam za nią pędem. Dziewczyna kieruje wierzchowca w stronę najbliższego lasu, a tam zgrabnie lawiruje między drzewami, wykorzystując moje wielkie rozmiary przeciwko mnie. Na moment się zatrzymuję i zmuszam ciało do zmniejszenia – w przeciwnym razie nigdy jej nie dogonię. Kiedy wyczuwam w powietrzu chłodną bryzę, dociera do mnie, że zbliżamy się do wodospadu. Co ona kombinuje…?

Widzę w oddali, że zatrzymuje się na krawędzi urwiska, z którego spływa rzeka. Podbiegam do niej i orientuję się… że to nie Isa. W ciemności nie spostrzegłem, że jej włosy są złociste, a nie srebrne, i maskowała na tyle dobrze swój zapach za pomocą wiatru, że się nie zorientowałem, iż ścigam nie tę, co trzeba.

Strażniczka rzuca mi krzywy uśmiech, unosząc osadzony na wierzchu dłoni opal, od którego bije światło gwiazd. Od razu domyślam się, że Isa nasyciła jej kamień mocy swoją świetlistą magią! A ja dałem się na to nabrać!

– Pomyłka, demonie!

Wojowniczka przyciska ramiona do klatki piersiowej i skacze z urwiska w przepaść, gdzie kotłuje się woda.

Z gardła wyrywa mi się wściekły skowyt i zawracam, choć doskonale wiem, że najprawdopodobniej nie dogonię już Isy…

Gdzie jesteś?

Książę elfów

ISA

Gnamy przez kilka dni niemal bez ustanku, robiąc krótkie przerwy, by napoić lub wymienić konie – mieszkańcy Alfheimu, do którego dotarłyśmy, są najwyraźniej poinformowani o naszym przybyciu, bo sami wciskają nam do rąk jedzenie, dzbany z napojami i wodze wypoczętych koni. Moje siostry broni dzielą się ze mną swoją krwią, bym mogła zaczerpnąć z jej magii. Moja rana się zasklepia, chociaż nadal daje mi się we znaki. Dopiero po trzech dniach, kiedy docieramy do rozległej pagórkowatej okolicy, zwalniamy szalony galop. Znajdujemy się tak daleko od granicy, że zapewne wojsko Fenrira napotka po drodze opór, który ich spowolni.

Tak kręci mi się w głowie, że niemal spadam z grzbietu konia, gdy docieramy do czekającej na nas grupy uzbrojonych elfów. Wszechobecna ciemność jest straszliwie dezorientująca i nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło od opuszczenia Asgardu do dotarcia tutaj.

Z trudem wyciągam nogę ze strzemienia i zsuwam się na dół. Moje mięśnie drgają niekontrolowanie.

Dostrzegam kroczącego ku mnie raźnym krokiem Norlana odzianego w segmentową skórzaną zbroję. Przez pierś ma przerzucony ozdobny pas od kołczanu, a w dłoni dzierży łuk. Jego kasztanowe włosy są zaplecione po bokach i ściągnięte do tyłu. Zauważam też dwa długie noże przyczepione u pasa.

Zacięty wyraz twarzy mężczyzny ulega nagłej przemianie, kiedy lustruje mnie od stóp do głów – w malachitowych oczach pojawia się troska. W kilku krokach mój przyjaciel znajduje się przy mnie, po czym otula mnie swoimi ramionami, przyciskając moją głowę do swojej klatki piersiowej.

Tama powstrzymująca wszystkie moje emocje pęka.

Płaczę ze zmęczenia fizycznego i psychicznej udręki.

Płaczę z powodu poświęcenia Mai.

Płaczę za utraconą miłością.

Płaczę z powodu zagłady, jaką sprowadziłam na Asgard.

Płaczę, bo nie mogę znieść ilości zła, które się przeze mnie wydarzyło. Płaczę i nie mogę przestać, a on pozwala mi rozsypać się w jego ramionach.

Gdy się w końcu uspokajam, jeden ze sług podchodzi do mnie, po czym sprawnie oczyszcza moją ranę na ramieniu i zakłada bandaż. Następnie Norlan oraz grupa elfów eskortują nas w stronę zielonego pagórka, który wyłania się przed nami z ciemności. Gdy zbliżamy się do niego, obraz nagle rozmywa się niczym odbicie gwiazd w jeziorze, do którego wrzuci się kamień.

Przed moimi oczami pojawia się gigantyczne drzewo, w którego koronach osadzony jest pałac. Liczne strzeliste wieżyczki wyglądają, jakby były zrobione z poskręcanych gałęzi. Pomieszczenia łączą się ze sobą za pomocą wąskich, otwartych platform wtapiających się w otoczenie oraz sznurkowych pomostów pokrytych mchami. Z gałęzi zwisają płachty szmaragdowych porostów, przysłaniając niektóre części budynku. Całość obwieszona jest licznymi lampionami, z daleka sprawiającymi wrażenie świetlików, które przywarły do drzewa.

Natychmiast rozpoznaję gigantyczne drzewo. Byłam już tutaj – a raczej widziałam to, kiedy próbowałam nauczyć się kontroli nad swoją mocą i niechcący zobaczyłam przyszłość.

Piękno tego miejsca sprawia, że zapiera mi dech w piersiach. Jednak dopiero kiedy zbliżam się do Podniebnego Pałacu, dociera do mnie, jak wielkich rozmiarów jest drzewo, na którym się znajduje – pień, który już z odległości robił wrażenie, z bliska okazuje się tak szeroki, że setka ludzi trzymających się za ręce nie objęłaby go!

Przechodzimy między gigantycznymi korzeniami. Nim zdążę zapytać, w jaki sposób dostaniemy się na górę, Norlan odsuwa zwisające przede mną porosty i moim oczom ukazuje się coś na kształt wielkiej prostokątnej skrzyni. Do środka wchodzi się przez ażurowe, podwójne drzwiczki. Mrugam ze zdumieniem, kiedy je otwiera, bo w środku ledwo zmieściłoby się trzech mężczyzn.

Nie wiem dlaczego, ale od razu przychodzi mi do głowy trumna i czuję zawrót głowy, kiedy elf zachęca mnie do wejścia.

– Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości – mruczy pod nosem, po czym zatrzaskuje za nami specjalną zapadkę na drzwiach.

Nagle pomieszczenie drży, a chwilę później unosi się do góry, sprawiając, że mój żołądek wywija fikołka.

– Bogowie!

Niemal tracę równowagę i chwytam ramię Norlana, żeby się ustabilizować. Elf bez wahania przyciąga mnie do swojego boku i oplata w pasie ramieniem.

– Spokojnie, nic ci nie grozi.

Szaleńcze bicie serca powoli się uspokaja.

Przez szpary w drzwiach widzę, że wznosimy się na sporą wysokość.

– Wybacz, ale widząc twój obecny stan, uznałem, że lepiej będzie wjechać na górę, niż wspinać się po schodach.

– Jak to działa? To jakaś magia? – Odsuwam się od drzwi, nagle przestraszona, że jakimś cudem mogę wypaść, a wówczas zostałaby ze mnie mokra plama, bo jesteśmy na takiej wysokości, że wszystko na dole wydaje się maciupeńkie…

– To działa podobnie jak kołowrót do wciągania kotwicy na statek – tłumaczy spokojnie Norlan.

Marszczę brwi, bo choć mechanizm jest mi znany, to nie mam pojęcia, kto miałby tyle siły, żeby wciągnąć całe to pomieszczenie (razem z nami!) na górę.

Jednak pytania o działanie tego wynalazku muszą poczekać, bo czuję, jak pulsujący ból w mojej głowie narasta, a ja ledwo trzymam się na drżących nogach.

– To zdecydowanie zbyt wiele emocji jak na kilka dni… – mamroczę pod nosem.

Norlan rzuca mi ukradkowe spojrzenie wypełnione troską, ale na szczęście nie komentuje. Gdy dziwna powietrzna skrzynia w końcu się zatrzymuje, wychodzimy na podest, a potem elf prowadzi mnie chwiejnym sznurkowym mostem aż do pomieszczenia zagnieżdżonego w gigantycznych gałęziach drzew.

– Odpocznij, Iso, troski dnia dzisiejszego zostaw na jutro, kiedy twój umysł będzie czysty, a ciało wypoczęte.

Jedyne, co spostrzegam, kiedy zamyka za mną drzwi, to niewielkie łóżko, na które się zwalam, kompletnie ignorując to, jak bardzo brudna jestem.

ISA

Budzi mnie chłód. Otwieram oczy i rozglądam się po niewielkiej komnacie, w której nie ma kominka ani żadnego paleniska. Owijam się ciaśniej grubym kocem, usiłując sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zasnęłam i oszacować, jak długo spałam. Po jakimś czasie pojawia się służąca o szpiczastych uszach – elfka, która przynosi mi tacę z jedzeniem oraz suknię na zmianę i instruuje, jak korzystać z dziwacznego urządzenia służącego do kąpieli. Kiedy mój skołowany mózg w końcu przetwarza potok słów płynący z jej ust, dociera do mnie, że to po prostu beczka z podgrzaną wodą, zawieszona wyżej tak, by woda z niej spływała mi na głowę.

Kiedy już stoję na wyznaczonej platformie w przestrzeni łaziebnej, ciągnę za biały sznurek, wpatrując się w dziwne srebrne sito umieszczone na suficie. Szykuję się na doświadczenie podobne do tego, które się czuje, wchodząc pod strumień wodospadu. Tymczasem odnoszę wrażenie, że na moje ciało pada ciepły deszcz, który jest jednocześnie odświeżający i uspokajający.

Cóż, zapomniałam, że elfy mają masę wspaniałych wynalazków, którymi niekoniecznie chcą się
dzielićz innymi.

Kiedy już jestem umyta i przebrana, zostaję zaprowadzona po wąskich schodach na najwyższy poziom podniebnego pałacu i dopiero wtedy dostrzegam obecność licznych łuczników, którzy obsadzają platformy. Ich ubrania są w odcieniach zieleni i brązu, przez co łatwo ich przeoczyć. Bardzo niepokojący jest brak jakichkolwiek barierek – znajdujemy się na wysokości tak dużej, że upadek oznaczałby natychmiastową śmierć, więc dziwi mnie brak jakiegokolwiek lęku u elfów.

Służąca oświadcza nagle, że zaraz staniemy przed obliczem króla.

Kłaniam mu się, gdy tylko zostajemy wpuszczone do środka. On jednak powstrzymuje mnie ruchem dłoni, a na jego gładką twarz wypływa delikatny uśmiech. Jego długie kasztanowe włosy lśnią w delikatnym blasku lampionów, a na jego głowie spoczywa korona, która wygląda jak plątanina jelenich rogów łączących się w jedno tuż ponad nasadą jego ostrego nosa. Trudno mi ocenić wiek tego mężczyzny odzianego w powłóczystą szarozieloną szatę. Dawno temu, kiedy pierwszy raz napotkałam elfów w Asgardzie, zauważyłam, że ich sylwetki są smukłe i nie tak umięśnione jak u asgardzkich bogów i ich potomków o mieszanej krwi. Król nie stanowi wyjątku w tym aspekcie, aczkolwiek jego barki są dość szerokie w porównaniu do innych elfów.

Rozglądam się po otwartej platformie z rzeźbionego drewna, którą otaczają jedynie powykręcane konary prastarego drzewa i zwisające z niego podłużne mchy, a gdzieniegdzie zawieszone są lampiony wykonane z kolorowego szkła. Czubek osłania spiczasty dach, wsparty na licznych kolumnach, które wyglądają, jakby były zrobione z poskręcanych gałęzi, ale być może drewno po prostu zostało wyrzeźbione, by sprawiać taką iluzję.

– To ja powinien kłaniać się tobie, Córko Przeznaczenia – mówi król, po czym wstaje ze swojego tronu i faktycznie zgina się wpół.

Zamieram na moment, a moje ciało się spina, kiedy słyszę ten tytuł.

– Nikt nie powinien mi się kłaniać… Przeze mnie doszło do masakry Asgardu i świat zalał mrok… – mówię, czując, jak z żalu ściska mi się gardło. Myślałam, że wypłakałam już wszystkie łzy, ale okazuje się, że to nieprawda, bo czuję znajome pieczeniew oczach.

– Sam fakt, że tu przebywam, stawia was w niebezpieczeństwie.

– Uwolniłaś nas od tyranii Norn, zatem będzie ci okazywany należny szacunek. Nie musisz się obawiać przeklętego wilka, bo ten pałac otacza iluzja, którą stworzył sam Frejr. Zarówno pałac, jak i całą okolicę okalają skały, na których wyryto magiczne runy. Każdy, kto ma złe intencje, nie zobaczy w tym miejscu niczego poza wznoszącym się ku niebu wzgórzem. Co więcej, im bliżej taki osobnik podejdzie, tym większą potrzebę odwrotu będzie odczuwał. Dopóki krąg runicznych kamieni nas otacza, dopóty to miejsce będzie bezpieczne.

Nagle uderza mnie to, jak bardzo elfy mi zaufały, że w ogóle mnie tutaj wpuściły. Jeśli to, co mówi jest prawdą, to jedynym sposobem na podbicie tego miejsca jest jego infiltracja i uszkodzenie kręgu. Przez moment zastanawiam się, czy cienie Fenrira byłyby w stanie przeniknąć iluzję, ale odrzucam ten pomysł – najpierw przecież musiałby wiedzieć, gdzie szukać.

– Dziękuję za udzielenie mi azylu – mówię, wbijając spojrzenie w podłogę z polerowanego drewna.

Nie mam pewności, co król elfów już wie o ataku na Asgard, ale domyślam się, że jego szpiegowskie wiewiórki są równie skuteczne co ptaki łowne Fenrira.

– Nie mógłbym odmówić ci pomocy, nawet gdybyś nie była tym, kim jesteś. W końcu ocaliłaś życie mojego syna.

Moje oczy gwałtownie się rozszerzają, kiedy to słyszę, i unoszę wzrok na władcę. Wówczas uderza mnie to, że kolor włosów, oczu oraz postawna sylwetka króla faktycznie przypominają mi Norlana. Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo ich oblicza kompletnie się różnią – podczas gdy książę ma delikatne, pogodne rysy, jego ojciec wygląda niczym wyciosana w kamieniu rzeźba groźnego wojownika. Chwilę później na platformę wkracza mój przyjaciel, pochyla z szacunkiem głowę i staje u mojego boku. Obrzucam go zaskoczonym spojrzeniem.

– Nie mówiłeś, że jesteś księciem…!

– Cóż, nie było to ani odpowiednie miejsce, ani czas na takie zwierzenia. – Rzuca mi przepraszające spojrzenie.

– Norlan będzie cię osobiście strzegł tak długo, jak długo zechcesz u nas pozostać. Tymczasem pozwól swoim myślom płynąć swobodnie, a swemu ciału odpocząć. Tutaj nic ci nie grozi.

Rozumiejąc delikatną aluzję, kłaniam się i zwracam ku wyjściu. Norlan eskortuje mnie do mojej komnaty i zostaje pod drzwiami, gdy wchodzę do środka.

– Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, będę tuż obok. Spróbuj się odprężyć, Iso. – Przyciska dłoń do piersi i skłania głowę, po czym zamyka drzwi. Dopiero po chwili dociera do mnie, że ma zamiar stać na warcie pod moją komnatą. Nie sądziłam, że będzie mnie strzegł aż tak pilnie… Założyłam raczej, że będzie kimś w rodzaju mojego przewodnika.

Natychmiast robi mi się głupio, że strzeże mnie
sam książę…

Przez chwilę krążę nerwowo po niewielkim pomieszczeniu, przegrzebując kufry i szafki, bo czuję, że muszę zająć czymś umysł – zbyt wiele pytań kłębi mi się w głowie. Nagle przez otwarte okno dobiega mnie stłumiony śmiech Norlana.

– Myślałem, że tylko wiewiórki i wróżki potrafią się wspinać na takie wysokości.

– Gdybyście wy, elfowie, byli bardziej otwarci na inne nacje, to wiedzielibyście, że ludzie Vanaheimu mają liczne talenty. – Słyszę wyraźnie poirytowany głos Mai. Serce zaczyna mi bić jak szalone. Otwieram gwałtownie okiennicę szerzej i niemal strącam swoją siostrę broni z pobliskiej gałęzi.

– Hej! – krzyczy z wyrzutem. Macha w powietrzu ramionami, próbując odzyskać równowagę.

– Bogowie, ty żyjesz!

Wyciągam do niej dłoń i chwytam ją, pomagając odzyskać równowagę. Z boku dobiega do nas śmiech Norlana. Wychylam głowę przez okno i widzę, że książę stoi na samej krawędzi platformy, znajdującej się przed wejściem do mojej komnaty, i rzuca mojej siostrze broni zaczepne spojrzenie. W dłoni trzyma luźno łuk i strzałę, którą wsadza z powrotem do kołczanu, uznając najwyraźniej, że Maya nie stanowi zagrożenia.

– Może jednak trzeba było spróbować drzwiami!

Na usta ciśnie mi się uśmiech, gdy widzę, jak moja siostra broni sztyletuje wzrokiem księcia, najwyraźniej nieświadoma jego pozycji społecznej.

– Och, zamknij się, elfie! Odprawiłbyś mnie tak samo jak Agnarrai Gudrun!

Mina mi rzednie na wspomnienie mojego narzeczonego.

– Właź tutaj, zanim zlecisz! – Pomagam jej przejść
na parapet.

– Ja ośmielę się zasugerować, żebyś wyszła jednak drzwiami! – mówi głośno Norlan, po czym śmieje się jeszcze głośniej. Wciągam Mayę do środka i obejmuję tak mocno, że aż jęczy.

– Dobrze, już dobrze! Puszczaj! – Odpycha się ode mnie, a ja zauważam, że jej ubranie i włosy są przemoczone i brudne od błota.

– Prywatności to ty tu nie masz zbyt wiele. – Maya unosi ciemną brew, po czym zatrzaskuje okiennicę.

– Jak ci się udało uciec?

– Zwyczajnie. – Dziewczyna wzrusza ramionami. – Jak wilk się zorientował, że goni nie tę co trzeba, to zawrócił, a ja wskoczyłam do wodospadu.

– Co takiego?! Gdzie wskoczyłaś?!

Maya wywraca oczami, jakby skakanie z urwisk to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jej karkołomne popisy zapewniły jej sławę na długo przed tym, jak została strażniczką, jednak ja wciąż nie mogę się temu nadziwić. Dziewczyna przechodzi do łóżka, na które opada, krzyżuje nogi i rzuca mi ostre spojrzenie.

– Czekam na wyjaśnienia.

Dreszcz przebiega mi po plecach, bo doskonale wiem, o co jej chodzi – dotąd byłyśmy tak skupione na ucieczce, że nie było czasu na rozmowy. Wzdycham ciężko i siadam na krześle przy toaletce.

– Od czego zacząć…?

– Od tego, czy twój kochany Fen to ten Fenrir, który nas ścigał w postaci monstrualnego wilka władającego ciemnością, który, swoją drogą, spowił słońce swoim mrokiem! – mówi zniecierpliwiona.

– Tak, to o niego chodziło… – Przygryzam wargę.

– Och, Iso! – Na jej twarzy maluje się złość na
moją głupotę.

– Dlatego chciałam zabić Norny! Chciałam powstrzymać Ragnarök! – Ukrywam twarz w dłoniach, czując się jak skończona idiotka. – Myślałam, że gdy uwolnię go od jego przeznaczenia, to wszystko się jakoś ułoży, ale on tak naprawdę cały czas dążył do dokonania zemsty! Zwyczajnie mnie oszukał i wykorzystał, a ja głupia mu to na to pozwoliłam!

Czuję, jakby ktoś miażdżył mi tchawicę, gdy na nowo zalewa mnie fala rozgoryczenia.

Słyszę, jak Maya bierze głęboki oddech.

– Przyznam ci, że nie tego się spodziewałam po legendarnym Fenrirze. Gdybym go spotkała na ulicy albo w tawernie, to pewnie bym z nim próbowała flirtować. Myślałam, że demoniczny wilk będzie wyglądał nieco… mroczniej. Czyżbyś nie wiedziała, kim on jest, kiedy się w nim zakochałaś?

Kręcę głową.

– Wiedziałam od początku… Tak naprawdę, to trafiłam do jego niewoli po tym, jak lodowi giganci stłukli mnie na kwaśne jabłko. – Opowiadam jej wszystko po kolei ze szczegółami, tym razem niczego nie pomijając.

– Odkryłam, że jest inny, niż myślałam. Zobaczyłam jego odmienne oblicze, jego troskę o ludzi północy, jego delikatność…

– Och, Iso! Oczywiście, że tak się zaprezentował przed tobą, jak tylko się zorientował, kim jesteś! I tu przechodzimy do kolejnego pytania: czy ty naprawdę go wyrwałaś z zaświatów?

Streszczam jej szybko, jak odkryłam u siebie zdolność przemieszczania się między światami oraz to, jak widziałam również przeszłość Fenrira, która sprawiła, że zaczęłam powątpiewać w nieskazitelną dobroć Wszechojca. Kiedy kończę opowieść, mówiąc jej o walce, jaką stoczyłam z Nornami, robi się blada jak płótno. Widzę, że przez jej głowę przewala się masa myśli oraz pytań.

– Naprawdę zabiłaś panie losu… Wiesz, co to znaczy?

Rzucam jej zirytowane spojrzenie, bo oczywiście, że wiem, ale nie mam siły tego w tej chwili rozważać. Zupełnie tego po niej nie widać, ale Maya jest ode mnie starsza o jakieś pięćdziesiąt lat. Jej wiedza na temat świata jest znacznie szersza niż moja, choć pewnie największą skarbnicą wiedzy wśród strażniczek jest Signe – najstarsza z nas.

– Teraz to ty zajmujesz ich miejsce. Ty możesz decydować o przyszłości. A kto wie… być może jesteś nawet w stanie podróżować do przeszłości i zmieniać ją.

Zaczyna mi się kręcić w głowie, kiedy to słyszę, bo przypomina mi się legenda poruszająca temat wpływania na przeszłość i to, jak najdrobniejsza ingerencja może wpłynąć na stan obecny.

– Ja ledwo panuję nad swoimi zdolnościami, a ty mi mówisz o zmienianiu przeszłości…

– Wcale nie twierdzę, że masz to robić. Tak czy siak, ze względu na swoją moc, jesteś prawowitą władczynią Níu Ríki.

Zaciskam powieki i biorę drżący oddech. Wiem już o tym, ale wydarzyło się tyle rzeczy w ciągu minionych dni, że nie miałam czasu się nad tym głębiej zastanowić, bo zanadto skupiałam się na ucieczce od Fenrira…

Maya szybko do mnie podchodzi i przygląda mi
się wnikliwie.

– Zaczynam rozumieć, dlaczego dla ciebie magia z czerpania zawsze była równie łatwa, co magia runiczna, a tworzenie kamieni mocy to dziecinna igraszka, podczas gdy dla każdej z nas to był niemal nieosiągalny wyczyn. Tylko dzięki naszym kamieniom mocy jesteśmy zdolne do czerpania z żywiołów. Do tego umiesz przywoływać moc gwiazd. Wcale się nie zdziwię, jeśli zaraz odkryjesz, że potrafisz również przybierać formę zwierząt, jak zmiennokształtni. Wszystko wskazuje na to, że potrafisz adaptować każdą formę magii, jaka istnieje w Níu Ríki, a to tylko potwierdza moją teorię, że jesteś przepowiedzianą Córką Przeznaczenia: tą, która zaprowadzi ład i będzie panować nad Dziewięcioma Światami.

Opieram się o toaletkę i przymykam powieki, bo nagle robi mi się słabo.

Czuję dłoń Mai na swoim ramieniu.

– Chciałabym móc powiedzieć, że utrzymamy to w sekrecie, ale po tym, jak rozbłysłaś światłem, to wątpię, żeby istniał w Níu Ríki ktoś, kto jeszcze o tym nie słyszał. Wszyscy wiedzą, co to oznacza. Musisz odtąd bardzo uważać na to, komu ufasz, bo wielu będzie próbowało cię wykorzystać do własnych celów.

Przygryzam wargę, a moja siostra broni bierze głęboki oddech. Kolejny problem dołączył właśnie do stosu innych, a ja mam chęć po prostu wszystko i wszystkich zignorować, zwinąć się w kłębek na łóżku i spać.

– Wiesz, że jeśli ty nie przejmiesz władzy, to wybuchnie totalny chaos?

Czuję, jak pulsowanie w mojej głowie narasta, więc przyciskam do skroni chłodne palce.

– Najpierw powinniśmy się skupić na pokonaniu Fenrira i przywróceniu światła do Níu Ríki.

– Masz całkowitą rację. Bogowie, co za bałagan! – Moja siostra broni wzdycha ciężko, po czym przykłada dłoń do czoła, jakby nadmiar informacji i ją przytłaczał.

– Mayu, tak bardzo przepraszam za to, że nie wyznałam wam całej prawdy… Byłam kompletnie zaślepiona… – Głos mi się łamie i tym razem nawet nie próbuję powstrzymać gorzkich łez.

Jej spojrzenie łagodnieje, po czym rzuca mi smutny uśmiech i ujmuje moją twarz w szorstkie dłonie.

– Sama nie raz byłam zakochana i bogowie jedni wiedzą, do jakich głupot byłam wówczas zdolna… A pierwsza miłość jest zwykle najbardziej uderzająca do głowy. Nie miałaś pewnie pojęcia, co ona potrafi zrobić z kobietą. Pomówię z naszymi siostrami, a ty tymczasem odpocznij. Musisz nabrać siły, zatem skup się teraz na sobie.

Maya przytula mnie na pożegnanie, dodając mi nieco otuchy.

– Bogowie… Pewnie powinnam przed tobą przyklęknąć! W końcu niebawem będziesz moją królową! – Strażniczka rzuca mi zaczepny uśmiech.

– Ani mi się waż! – Unoszę brew. Maya chichocze, po czym otwiera drzwi i ostentacyjnie pokazuje Norlanowi bardzo nieprzyzwoity gest. Książę jednak nie wygląda na urażonego, bo posyła jej w odpowiedzi krzywy uśmiech. To tylko bardziej irytuje moją siostrę broni, która przewraca oczami. Przygryzam wargę, widząc tę interakcję, bo Maya jest kompletnie nieświadoma tego, kim Norlan jest.

Zamykam drzwi i kładę się na posłaniu, a myśli wirują w mojej głowie niczym liście unoszone przez wiatr. Z jednej strony odczuwam ulgę, że nic jej się nie stało, a z drugiej zżera mnie przytłaczające poczucie winy. Zmuszam się do medytacji, by odciąć się od wszystkiego.

Spokój, jaki panuje w podniebnym pałacu sprawia, że szybko się odprężam i ponownie zapadam w sen.

Magia tego miejsca niestety nie chroni przed koszmarami…

Śnię o tym, że leżę dokładnie w tym łóżku, w pałacu elfów, ale za drzwiami mojej komnaty nie stoi Norlan, tylko Fenrir. Dreszcz przebiega mi po plecach. Widzę, jak przyciska swoje dłonie i czoło do drzwi.

– Iso, otwórz, proszę…

Całe moje ciało spina się boleśnie, bo jego błagalny szept brzmi bardzo realnie.

To jest tylko sen. Zaraz się obudzę.

– Iso… Otwórz…

Czuję ciężar swoich mięśni wciśniętych w miękkie posłanie. Czuję poduszkę pod policzkiem. Dlaczego więc widzę jego udręczony wyraz twarzy, skoro leżę na łóżku, a on stoi po drugiej stronie drzwi…?

– Iso…

– Odejdź!

– Otwórz…

Czuję rwanie w środku mojej klatki piersiowej, jakby ktoś zaczepił tam wątłą niteczkę, która właśnie szarpie delikatnie w takt bicia mojego serca. Nagle dociera do mnie, że więź nie została całkowicie zerwana po jego śmierci! A jego słowa nie są dosłowne – nie chce, żebym otwierała te fizyczne drzwi w mojej komnacie, tylko te mentalne, żeby odkrył gdzie jestem!

Oplatają mnie zimne macki paniki, bo jeśli on się tego dowie, to zrówna z ziemią całą tę krainę za ukrywanie mnie!

– Iso? Iso? – Jego głos zniekształca się i zlewa z innym męskim głosem.

Zrywam się z posłania zlana zimnym potem.

– Iso, jeśli zaraz nie odpowiesz, to wchodzę do środka! – Uświadamiam sobie, że to Norlan mnie nawołuje od jakiegoś czasu, a nie Fenrir. Z trudem przełykam ślinę i próbuję wydobyć z siebie głos, ale nie jestem w stanie. Drzwi otwierają się gwałtownie i wojownik obrzuca spojrzeniem całe pomieszczenie, szukając zagrożenia. Nie znajduje go, więc jego zielone oczy koncentrują się na mnie. Podchodzi i przygląda mi się wnikliwie, jakby szukał objawów choroby lub ran.

– Wybacz, nie chciałem naruszać twojej prywatności, ale jak usłyszałem twój płacz…

Dotykam swoich chłodnych policzków i czuję, że są mokre – nawet nie wiedziałam, że łkam przez sen. Zamieram, bo orientuję się, że nie czuję pod opuszkami znajomych mi blizn. Zrywam się z posłania i doskakuję do niewielkiej toaletki z podłużnym lustrem – dotąd nie miałam okazji się w nim przejrzeć i teraz to robię. Doznaję szoku, kiedy widzę, że moja twarz jest całkowicie gładka i pozbawiona jakichkolwiek niedoskonałości – szramy na policzkach i runa na czole zniknęły!

– Nie rozumiem… Czy to magia Alfheimu? – Odwracam się ku Norlanowi, wskazując swoją twarz.

– Jeśli to prawda, co mówią, to zeszłaś do otchłani i odrodziłaś się, tak jak Gullweig. Zatem twoje ciało zostało pozbawione skaz poprzedniego życia, bo ono dobiegło końca i rozpoczęło się nowe.

Marszczę brwi, bo jego słowa nie mają sensu.

– Znałeś ją? – Siadam na brzegu łóżka i wskazuję gestem, żeby zrobił to samo. Elf kręci głową, pozostając przy drzwiach.

– Nie jestem aż tak stary. – Kącik jego ust unosi się zaczepnie. – Mój ojciec spotkał ją kilka razy, gdy był młodym chłopcem. Gullweig ponoć lubiła spędzać tutaj czas, w naszej bibliotece zgromadziliśmy część jej zapisków. To ona wyhodowała to drzewo, na którym znajduje się nasz pałac. – Wznosi spojrzenie, które skierowane jest za okno.

– Wciąż mnie dziwi, że twój ojciec pozwolił mi się tu ukryć. Teraz kiedy wszystko zalał mrok i Gleipnir nie ogranicza jego zdolności, Fenrir jest praktycznie nie do pokonania. Jeśli się dowie, że daliście mi schronienie… – Kręcę głową, nie chcąc nawet kończyć swojej wypowiedzi.

Zielone oczy Norlana koncentrują się na mnie. Na szczęście ten odcień zieleni przypomina bardziej malachit, a nie oliwin.

– Przy naszym pierwszym spotkaniu wyczułem w tobie elfią krew. Któryś z twoich potomków był jednym z nas. Przynależysz tutaj. To naturalne, że będziemy cię bronić – mówi miękko. – Wybacz moje wtargnięcie. Nie będę już więcej naruszał twojej prywatności. – Składa mi ukłon, po czym wychodzi, zamykając za sobą cicho drzwi.

Boję się zasnąć, więc zamiast tego wyciągam dłoń i dotykam podłogi. Z zaskoczeniem odkrywam, że zarówno ona, jak i ściany to żywe drewno, w którym płyną soki. Pozwalam, by moja magia wsączyła się w roślinę dalej, w dół do pnia i korzeni. Jej pulsująca energia rozsyła po ciele przyjemne mrowienie, które koi moje nerwy. Czuję, jakby pozytywna moc Gullweig wciąż była obecna w drzewie. Pozwalam jej spływać na mnie i ciężar na moim sercu na moment słabnie. Zasypiam na podłodze, utulona jej magią.

Kiedy się budzę, jest kompletnie ciemno, co na moment wprawia mnie w konsternację, bo oczekiwałam porannego światła wlewającego się do komnaty przez okna. Dopiero po chwili dociera do mnie, że mogę o tym zapomnieć, bo przecież wszystko spowija nienaturalny mrok. Nie mam co liczyć na to, że słońce będzie wyznaczało porę dnia. Może być środek nocy. Równie dobrze może być środek dnia. Czuję, jakby ktoś przygniatał mi klatkę piersiową głazem, gdy przypominam sobie wszystko to, co się stało.

To, jak wbiłam miecz w jego serce.

Jak moje własne pękło.

Martwe ciało Odyna.

Zdradę.

Mrok pochłaniający słońce, a wraz z nim nadzieję.

Ragnarök.

Czy kiedykolwiek będę jeszcze tą samą dziewczyną, która strzegła Świętego Sadu…?

Zaciskam powieki i instynktownie czerpię z drzewa, które natychmiast koi moje nerwy i pozwala zebrać myśli.

Dość już użalania się nad sobą. Pora stawić
czoła rzeczywistości.

Otwieram drzwi i na gładkie oblicze Norlana natychmiast wypływa uśmiech. W świetle lampionów jego falowane kasztanowe włosy wyglądają jakby otaczała je aureola. Nie było tak w niewoli i prędko dociera do mnie, że tu, na swoich ziemiach, jest dopiero w pełni sił zarówno jeśli chodzi o magię, jak i fizyczną krzepę.

– Dzień dobry. Choć raczej powinienem powiedzieć „dobry wieczór”. Udało ci się odpocząć?

Dostrzegam w jego spojrzeniu prawdziwą troskę i robi mi się nieswojo, bo przypominam sobie, że słyszał mój płacz.

– Tak, dziękuję. To miejsce działa kojąco. – Uśmiecham się nieśmiało.

Przyjmuję jego wyciągnięte ramię i pozwalam zaprowadzić się platformami i wąskimi schodkami na niższy poziom. Nie mogę pojąć, dlaczego nigdzie nie ma barierek – jesteśmy tak wysoko, że kręci mi się w głowie, gdy tylko zerkam w dół, więc przywieram kurczowo do jego ramienia… Norlan jednak wygląda jakby nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia.

– Mówiłem ci: przynależysz tutaj. Jednak myślę, że poczułabyś się jeszcze lepiej, gdybyś zechciała pomedytować bezpośrednio na ziemi, w Świętym Gaju, i pozwoliła jej ukoić twoje uczucia. Oczywiście nie poskleja to magicznie złamanego serca, ale da ci chociaż
chwilowe wytchnienie.

– Skąd wiesz…?

Przecież zasadniczo, oprócz ludzi północy, nikt nie miał okazji dowiedzieć się o moim romansie z Fenrirem…

– To dość oczywiste. Widziałem, jak odwracasz spojrzenie za każdym razem, gdy na ciebie spoglądał. Zupełnie jakbyś próbowała postawić wokół siebie mur i nie dopuścić do tego, by uczucie wobec wroga zapuściło korzenie w twoim sercu.

– Jak widać zawiodłam.

– Nie mów tak. To nie twoja wina. To Norny zgotowały ci taki los, a ty byłaś bezwolną marionetką w ich dłoniach. Teraz jednak jesteś wolna. Ceną za to, że obdarzyłaś nas swobodą wyboru, jest miłość, którą straciłaś.

Po mojej twarzy przemyka grymas, gdy wypowiada to słowo. Nie podoba mi się stwierdzenie, że pokochałam Fenrira, bo tak sobie zażyczyły panie losu. Muszę jednak przyznać, że jest to możliwe. Z drugiej strony wspominam słowa Hel, która stwierdziła, że Norny nie mają na mnie wpływu… Moje skronie zaczynają pulsować od natłoku myśli, więc biorę głęboki oddech i czerpiąc z powietrza, wypycham jez umysłu.

Jeden problem w danym momencie, inaczej oszaleję…

Wchodzimy do komnaty jadalnej, gdzie przy jednym ze stołów siedzi piątka wojowników, przekomarzając się i szturchając.

Ku mojemu zaskoczeniu, Norlan prowadzi mnie do stołu, gdzie zasiadają.

– Hej, gamonie! – Książę przerywa ich rozmowę, kopiąc lekko krzesło jednego z nich.

– Patrzcie, kogo przyprowadziłem! – Uśmiecha się szeroko, kładąc dłoń na mojej ręce, położonej na jego ramieniu. Wojownicy szybko podrywają się do góry i przyciskają otwarte dłonie do swoich piersi, po czym z szacunkiem skłaniają głowy.

– Jakże moglibyśmy zapomnieć o uroczej fiołkowookiej strażniczce, której urok osobisty ocalił nam karki! – mówi ze śmiechem szatyn o brązowych oczach. Marszczę brwi, usiłując sobie przypomnieć jego imię.

– Córko Przeznaczenia, to prawdziwy zaszczyt… – mamrocze rudowłosy rosły elf, a na jego bladych policzkach pojawia się delikatny rumieniec, co wprawia mnie w konsternację.

– Jeśli sobie życzycie prywatności… – zaczyna mówić wojownik o czarnych włosach, ale Norlan mu przerywa.

– Tak, zjeżdżajcie stąd!

– Daj spokój, Norlanie! Niechże zjedzą w spokoju! – Mrużę oczy, posyłając mu niezadowolone spojrzenie. Książę wzdycha, po czym wywraca oczami i teatralnie macha ręką w powietrzu.

– Znajcie łaskę pani!

Zasiadamy przy stole i wnet pada pytanie, które wprawia mnie w zakłopotanie:

– Pamiętasz imię któregoś z nas? – pyta z rozbawieniem szatyn o brązowych oczach.

– Nie bądź, bezczelny! To Córka Przeznaczenia! – mówi z oburzeniem rudowłosy.

– Proszę, nie traktujcie mnie, jakbym była nie wiadomo kim… – Przygryzam lekko wargę, czując zażenowanie.

– Założę się, że nie pamiętasz ani jednego imienia! –
Wojownik o jasnych lokach i błękitnych oczach uśmiecha się do mnie zaczepnie, jakby rzucał mi wyzwanie.

– Jedno pamięta na pewno! – prycha drugi szatyn.

Sądząc po tym, jak bardzo podobny jest do swojego przedmówcy, to są w jakiś sposób spokrewnieni.

– Oprócz Norlana, oczywiście, bo nasz księciunio robi wszystko, by każda kobieta, która go spotka, zapamiętała jego imię już na zawsze. – Jasnowłosy wywraca oczami, po czym zarabia kuksańca od swojego przełożonego.

– Tak jakbyś ty nie robił tego samego… – mamrocze ciemnowłosy.

– Tylko ja byłem na tyle odważny, by narażać się wilkowi, a to jest godne zapamiętania! – śmieje się Norlan. Chwilę później rudowłosy elf podaje mi danie składające się z kaszy, jabłek, miodu, orzechów i jakichś pięknie pachnących przypraw, których nie potrafię zidentyfikować. Potrawa rozpływa się w moich ustach i wydaję z siebie pomruk zadowolenia.

– Czy wszyscy elfowie to tacy wybitni kucharze? – pytam, przypominając sobie, że Norlan wyczarował nam niemal równie smaczne danie w trakcie podróży, dodając do niego kilka korzeni, które wygrzebał z ziemi.

Książę śmieje się cicho pod nosem.

– Staramy się celebrować życie, jak możemy. Jedzenie to jeden z tych momentów, kiedy powinno się zwolnić i rozkoszować tym, co mamy – odpowiada wymijająco. Jego spojrzenie koncentruje się na mnie w nieco niepokojący sposób: tak się patrzy na dziewczynę, którą chce się poprosić do tańca i zbiera się ku temu odwagę.

Przed ceremonią uświęcenia byłam uznawana za najładniejszą w wiosce, w której mieszkałyśmy z Thrud. Jednak potem zostałam celowo oszpecona, by nie przyciągać spojrzeń i nie prowokować nikogo do oderwania mnie od służby. Teraz jednak wyglądam tak jak dawniej. No, nie licząc tego, że mam całkiem białe włosy. Jednak Norlanowi najwyraźniej to nie przeszkadza, bo jego spojrzenie staje się coraz bardziej palące. Nie robię sobie z tego zbyt wiele, bo zdążyłam zauważyć, że elfy mają dość lekkie podejście zasadniczo do wszystkiego. Nawet w niewoli zachowywali się jak na zimowej przejażdżce. Podejrzewam, że ich stosunek do relacji damsko-męskich jest równie luźny i niezobowiązujący.

– Dobra, dobra. Nie próbuj zmieniać tematu, strażniczko, przyznaj się, czy wysiliłaś się, by zapamiętać choć jedno z naszych imion – mówi zaczepnie elf o brązowych włosach. Norlan rzuca mi wyczekujące spojrzenie, bo, łajdak, najwyraźniej nie ma zamiaru ratować mnie z opresji.

– Jesteś bezczelny, Cadenie! – Ostro zwraca mu uwagę brunet o czarnych oczach.

– No to jedno imię oprócz Norlana już mam – mówię, uśmiechając się.

– Hej, to niesprawiedliwe! – Caden rzuca w czarnowłosego orzechem wygrzebanym ze swojego dania. Tamten uchyla się, po czym piorunuje towarzysza wzrokiem.

– A co jej dasz, jeśli odgadnie choć jedno z waszych imion? – Norlan krzyżuje ramiona. Jest jedyną osobą, która niczego nie je, a jedynie popija z drewnianego kubka miód z wodą. Caden przez moment bębni palcami w blat stołu, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili ociągania wyciąga z tyłu pasa mały sztylet o rękojeści, która wygląda niczym zwinięty liść. W jelcu osadzony jest niewielki turkusowo-fioletowy fluoryt. Wyczuwam płynącą z klejnotu moc, która sprawia, że powietrze wokół drży. Pozostali kompani gwiżdżą z aprobatą, a ja rzucam Norlanowi pytające spojrzenie.

– Ten sztylet jest nie tylko piękny, ale dzięki osadzonemu w nim kamieniowi mocy potrafi stworzyć silną iluzję, a nawet stać się niewidzialny – wyjaśnia szybko książę. – Musiałaś wpaść Cadenowi w oko, skoro postawił na szali tak cenny przedmiot.

– A może po prostu jest pewny, że Isa nie zna żadnego z naszych imion! – Blondyn szturcha go łokciem w bok. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że poza rudowłosym i brunetem nikt tutaj nie traktuje Norlana jak następcy tronu. Przygryzam wargę, bo mam ochotę im dogryźć, a z drugiej strony od czasu mojej niewoli minęło już bardzo dużo czasu…

Wbijam wzrok w ciemnowłosego elfa, który kończy spokojnie swój posiłek. Jakby wyczuwając moją uwagę, zerka na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. A ja tymczasem szukam w zakamarkach pamięci jego imienia.

– Ravyn?

– Reivan – poprawia mnie wojownik.

– Niech to!

– Byłaś zaskakująco blisko! – chwali mnie Norlan, kładąc dłoń na moim ramieniu. Pozostali też wyrażają swoje zaskoczenie i aprobatę, podczas gdy ja główkuję nad kolejnymi imionami. Zwracam się w stronę rudowłosego, który wciąż rumieni się z jakiegoś powodu.

– Aiden?

– Pudło. Nasz lisek zwie się Finn! – śmieje się blondyn, mierzwiąc włosy kolegi, po czym wbija we mnie spojrzenie swoich turkusowych oczu. – A ja? Zapadłem szanownej Córce Przeznaczenia choć trochę w pamięć? – Unosi swoją brew, przez którą ciągnie się blizna. Co zaskakujące, ta niedoskonałość w żaden sposób nie ujmuje mu uroku.

– Ardan.

Wojownicy wybuchają śmiechem, a dwóch z nich uderza pięściami w stół z rozbawienia.

– Brendan, śliczna strażniczko. Postaraj się zapamiętać, bo ranisz moje uczucia! – Mimo jego słów sposób, w jaki jasnowłosy wojownik się uśmiecha, wcale nie wskazuje na urażone uczucia.

– A to ja jestem Arden! – mówi drugi szatyn, przyciskając dłoń do piersi i rzuca mi przepraszający uśmiech.

– Wygląda na to, że sztylet zostaje u mnie! – Caden całuje płaską stronę ostrza, po czym na powrót wtyka broń do pochewki z tyłu swego pasa.

– I wychodzi na to, że naszej Isie najbardziej zapadają w pamięć milczący, mroczni wojownicy.