Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wigilia to czas, w którym każdy z nas pragnie być otoczony bliskimi, śpiewać kolędy i wspólnie zasiąść do stołu.
Niestety, na kilka godzin przed wieczerzą Alicja dowiaduje się, że w tym roku spędzi Święta samotnie.
Chwilę później znika nawet jej kot, Maniek.
Załamana całą sytuacją, Alicja przemierza ulice swojego osiedla w nadziei, że uda jej się odnaleźć czworonożnego przyjaciela. Gdy jest już o krok od poddania się, nagle pojawia się Maniek — a wraz z nim Henryk, zbłąkany wędrowiec.
Zdesperowana, by nie spędzić tego wyjątkowego dnia w samotności, Alicja zaprasza nieznajomego do swojego domu.
Święta to czas, w którym wszystko może się zdarzyć.
Ale czy ich magia okaże się na tyle silna, by spełnić ludzkie marzenia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 115
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Świąteczny
nieznajomy
J.K.Sindal
Wydanie pierwsze
ISBN - 978-83-969103-5-6
South Wigston, Listopad 2025
Korekta: J.K.Sindal przy pomocy Alexia Berg
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dla wszystkich, którzy znają ból samotnej Wigilii — pamiętajcie,
że miłość często przychodzi wtedy, gdy najmniej jej oczekujemy.
Wigilia
Alicja
Stoję nad kuchenką gazową, na której bulgoczą dwa garnki. W jednym gotuje się barszcz czerwony, w drugim — postny bigos. Oczywiście musiałam go trochę doprawić i ponownie przegotować, ale mam nadzieję, że mimo wszystko wyjdzie smaczny. Sama za nim nie przepadam, ale Lena — moja najlepsza (i jedyna) przyjaciółka — wprost go uwielbia, więc jak co roku, kupiłam kapustę specjalnie dla niej.
Mieszam na przemian w jednym i drugim garnku, nucąc po cichu kolędy, których nuty wypływają ze stojącego na lodówce radia. Zastanawiam się przy okazji ile jajek w majonezie zrobić - co rok gotuję o dwa więcej a i tak pod koniec obie z największą chęcią zjadłybyśmy jeszcze po jednym. Po dłuższej chwili namysłu postanawiam zadzwonić do Leny i spytać ją o zdanie. Odbiera zanim kończy się pierwszy sygnał, co szczerze mówiąc jest trochę dziwne jak na nią - zwykle trzeba się dobijać nawet kilka razy nim uda jej się znaleźć telefon w pełnej niepotrzebnych rzeczy torebce.
– Alicja, dobrze, że dzwonisz. Właśnie mówiłam Markowi, że powinnam z tobą porozmawiać – mówi zamiast powitania lekko zdenerwowanym głosem.
Marek? No tak, obecny chłopak. A skoro pomimo zbliżającej się wielkimi krokami wieczerzy wciąż są razem, to chyba domyślam się, dokąd zmierza ta rozmowa. Uśmiecham się.
– Niech zgadnę... Chcesz zaprosić Marka na naszą coroczną, babską Wigilię? – pytam.
– Nie... – kaja się i jak zawsze gdy jest zestresowana zaczyna się jąkać – Ja... Ja przepraszam...
Iskra niepokoju rozlewa się w moim sercu. Wyłączam gaz pod garnkami w obawie, że nie będę w stanie skupić się w tej chwili na gotowaniu i opieram się o kuchenny blat. Staram się utrzymać na wodzy wyobraźnię, która podsuwa mi w tym momencie co najmniej kilkadziesiąt różnych scenariuszy, a każdy z nich jest coraz mroczniejszy.
– Lena, co się stało? – robię co w mojej mocy, aby mój głos brzmiał spokojnie, ale w środku aż trzęsę się z niepokoju.
– Proszę, nie bądź zła… – prosi przepraszającym, płaczliwym wręcz tonem.
– Nie będę, ale proszę, powiedz o co chodzi.
Mój głos drży z nerwów, a serce wali jakby chciało uciec z mojej piersi. Jestem przerażona.
Moja przyjaciółka jest jedną z najodważniejszych i najtwardszych osób jakie znam. I wiem, że nie była w takim stanie w jakim jest teraz od naprawdę bardzo dawna. Cokolwiek chce mi powiedzieć z całą pewnością nie będzie to przyjemne.
– Spotkałam się wczoraj wieczorem z Markiem. Powiedział, że ma dla mnie niespodziankę, ale musimy do niej pojechać samochodem – zaczyna w końcu.
– No i co to za niespodzianka? – niecierpliwie się.
– Przyjechaliśmy do jego rodziców...
Zatyka mnie. Dosłownie nie mogę wymówić choćby jednego słowa.
Po pierwsze Lena nie jest typem dziewczyny, która jest zainteresowana spotkaniami z rodzicami swoich facetów – chyba żaden jej związek nie trwał dłużej niż dwa miesiące. Po drugie – nie omówił z nią tego wcześniej? Zwyczajnie wsadził ją w samochód i zawiózł do swojego rodzinnego domu? Tak po prostu? Szaleństwo.
– Jak wiesz Marek pochodzi ze Szczecina – mówi dalej Lena – więc nie dam rady wrócić na Wigilię do Warszawy...
Słyszę jak głos jej się załamuje a wraz z nim ja sama.
– Przepraszam, wiem co sobie obiecałyśmy...
– Nie chodzi o to co sobie obiecałyśmy – przerywam jej, choć w głębi serca wiem, że to nie do końca prawa – ale o to, że facet, którego znasz raptem miesiąc bez żadnych wyjaśnień wsadził cię w samochód i wywiózł na drugi kraniec Polski.
– Wiem, Alicjo, wiem, ale... Ja go chyba naprawdę lubię – przyznaje – Jesteś zła?
Biorę głęboki oddech, starając się uspokoić kłębiące się w mojej głowie myśli.
– Nie, oczywiście że nie. Obie przecież wiedziałyśmy, że pomimo naszej obietnicy nie zawsze będziemy mogły spędzać święta razem. Ja zwyczajnie się o ciebie martwię... Na pewno chcesz tam zostać?
– Tak... Naprawdę.
Łza spływa po moim policzku.
– Zatem zostań i baw się dobrze. W końcu to twoje pierwsze prawdziwe święta – robię co mogę, aby ukryć smutek w moim głosie, ale odnoszę wrażenie, że nie najlepiej mi to wyszło.
– Dziękuję – odpowiada mokrym głosem, zapewne również płacze – Zadzwonię do ciebie przed pierwszą gwiazdką z życzeniami.
Gardło mam ściśnięte od emocji, ale udaje mi się jeszcze powiedzieć:
– Będę czekać, kochana. I poproszę o dużo zdjęć! – dodaje bardziej radosnym, choć wymuszonym głosem.
– Na pewno, o to się nie martw... – milknie na krótką chwilę – I, Alicjo, naprawdę przepraszam.
– Nie masz za co – naprawdę tak myślę, a przynajmniej tak sobie wmawiam – Do usłyszenia za kilka godzin.
– Do usłyszenia.
Rozłączam się.
Rozglądam się po mojej maleńkiej kuchni, patrzę na parujące garnki stojące na kuchence, na piernik, który upiekłam wczoraj po przyjściu z pracy i na jemiołę wiszącą w progu.
Ogarnia mnie smutek. Straciłam cały zapał na robienie tego wszystkiego: gotowanie, nakrywanie do świątecznego stołu, zapalenie światełek na choince – wszystko to wydaje mi się teraz całkowicie bezsensowne. Bo co to za Wigilia spędzona samotnie? Przez dwadzieścia dwa lata mojego życia nigdy nie miałam prawdziwych, rodzinnych świąt (a przynajmniej żadnych nie pamiętam), ale z drugiej strony nigdy też nie byłam całkiem sama.
Czuje, jak coś ociera się o moje łydki - to mój kot, Maniek. Pewnie wyczuł, że jest coś nie tak i jak zawsze przyszedł mnie pocieszyć. Biorę go na ręce i z całych sił przytulam do piersi, w której czuję ukłucie bólu.
– Zostaliśmy dzisiaj sami – mówię wtulona w jego sierść.
Wychodzę z kuchni i przechodzę do średniej wielkości pokoju, który służy za moją sypialnię, salon i jadalnię. Siadam na rozkładanej sofie, która jest mi również łóżkiem.
Zamykam oczy, z których wciąż spływają mi na policzki łzy. Samotność nie jest dla mnie żadną nowością. Można powiedzieć, że jest moją towarzyszką przez zdecydowaną większość mojego życia. Ale święta… To czas, kiedy nikt nie powinien być sam. To zakorzenione w naszej tradycji i w nas samych. Mogę być sama przez cały rok, ale dziś…
Wiem jednak, że nie mam prawa niszczyć tego wieczoru jedynej przyjaciółce tylko dlatego, że czuję się źle pozostawiona samej sobie. Tak jak jej powiedziałam - obydwie gdzieś tam w środku wiedziałyśmy, że przysięga złożona wiele lat temu w bidulu mimo wszystko nie będzie możliwa do dotrzymania przez resztę naszego życia. Wbrew wszystkiemu, co przeżyłyśmy, marzyłyśmy o założeniu pełnej, szczęśliwej rodziny. I o prawdziwych, rodzinnych świętach. A skoro Lena właśnie takie dziś przeżyje, to jedyne co mogę zrobić, to życzyć jej wszystkiego najlepszego.
Choć oczywiście nie jest to w stanie złagodzić bólu, jaki czuję, myśląc o nadchodzących godzinach. Szloch wyrywa się z mojego gardła i choć jestem w mieszkaniu całkiem sama i tak duszę w sobie ten jawny przejaw mojej słabości. Nie powinnam płakać, podczas gdy moja najlepsza przyjaciółka właśnie spełnia swoje największe marzenie.
A jednak nie jestem w stanie powstrzymać gorących łez spływających po mojej twarzy. Co ja mam teraz zrobić przez resztę dnia, wieczoru? Mam usiąść do wigilijnego stołu całkiem sama? Z kim podzielę się opłatkiem? A co jutro? Pierwszy Dzień Świąt był zawsze dniem spaceru przez całą Starówkę - Nowy Świat, kolumna Zygmunta oraz stojąca tuż obok co roku obok choinka, syrenka warszawska, bulwary. Całe rodziny, znajomi śmiejący się i rozmawiający podczas oglądania pięknych iluminacji przygotowanych przez nasze miasto specjalnie na ten szczególny okres w roku. I my dwie cieszące się tym wszystkim. Sama nie będę w stanie tam iść, ale siedzenie cały dzień w tych czterech ścianach również wydaje mi się niemożliwe do przetrwania.
Zwijam się w kłębek na tyle, na ile jest to możliwe na sofie, podczas gdy jest złożona. Patrzę na kolorową choinkę, cichutko płacząc, aż w końcu powoli zasypiam z Mańkiem w ramionach.
Maniek
Wsłuchuję się w regularny oddech mojej ukochanej Alicji i rozmyślam nad tym, co się przed chwilą stało.
Znam Alicję całe moje życie i przyzwyczaiłem się do tego, że przez większość czasu jest smutna. Jednak odkąd kilka dni temu ubierała to okropne, denerwujące mnie swoim świeceniem oraz samą obecnością drzewo (które początkowo byłem zdeterminowany zabić), jakby w jakiś magiczny sposób zaczęła być szczęśliwsza. Nuciła coś pod nosem, dużo się uśmiechała, a nawet obiecała mi dodatkową porcję moich ulubionych smaczków w jakąś Wigilię. Nie wiem, co to ta Wigilia, bo ona ciągle o niej mówi, a smaczków ani słychu ani widu, ale znam Alicję i ufam, że jak już w końcu to coś nadejdzie, to mi je da.
A teraz? Nie mam pojęcia, co się stało. W ciągu kilku minut z tryskającej radością Alicji stała się Alicją zrozpaczoną. A ja już nawet wczoraj obiecałem sobie zachować przy życiu to stojące w kącie drzewo, skoro ono przynosi mojej przyjaciółce tyle szczęścia. I teraz co? To w końcu nie ten wiecheć poprawił jej humor, tylko coś innego? Coś, czego teraz jednak nie będzie?
A może chodzi o tą całą Wigilię? Może ją odwołali? No i co, tyle z moich smaczków?
Spokojnie, bez nerwów. Muszę ustalić fakty. Drzewo stoi jak stało, tylko jeszcze się nie świeci, bo na dworzu wciąż jasno. W kuchni pachnie obłędnie, ale smaczków nie ma. Było dobrze, ale później zadzwoniła Lena, a Alicja zaczęła płakać…
No tak, to pewnie przez Lenę. Ale dlaczego? Ta dziewczyna jest przecież całkiem spoko. Jak przychodzi, to zawsze namawia Alicję na danie mi nadprogramowego smaczka, no i mam dodatkową porcję głaskania i drapania. Dotychczas nic do niej nie miałem, ale skoro to ona doprowadziła moją kochaną przyjaciółkę do płaczu, to pora przestać ją lubić. Tak, foch po całości. Jak tylko odważy się tu pojawić, to będę ją ignorować tak, jak obiecałem sobie ignorować drzewo, i nawet filet z łososia nie zmieni mojego zdania!
Mniejsza o Lenę, nią już sobie nie będę zawracać głowy. Ważniejsze jest pytanie: co teraz? Nie mogę patrzeć na cierpienie mojej Alicji. Lubię ją, kiedy się cieszy i jest radosna, a nie kiedy płacze. Muszę coś zrobić, tylko co?
Rozglądam się po mieszkaniu, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Hm… Zajrzę do miski, może jak zjem, to coś wymyśle. Myślenie z pustym brzuchem jest takie trudne…
Delikatnie, uważając by nie obudzić Alicji wyślizguję się z jej uścisku i kieruję swoje łapy do kuchni. Miska jest już prawie pusta, ale zostało jeszcze kilka chrupek, które zjadam najciszej, jak to tylko możliwe i popijam wodą. Nie jest to może wystarczający dla mojego brzucha posiłek, ale wiem, że nie mam co liczyć na nic więcej aż do kolacji. Przeklęty weterynarz i ten jego pomiot szatana, który nazywa wagą… Że niby jest mnie za dużo? Przecież ciała do kochania nigdy za wiele! Nadziwić się nie mogę, że tamten cymbał tego nie rozumie, a fakt, że moja Alicja słucha takich degeneratów jest najzwyczajniej w świecie druzgocący.
No właśnie, Alicja. Miałem przecież wymyślić coś, co poprawi jej humor, ale co to może być? Zwykle cieszyła się, gdy przychodziła ta zdrajczyni, Lena, ale skoro to ona doprowadziła ją do takiego stanu, to o niej nie myślimy… Drzewo stoi, ja jestem w domu, czego więcej potrzeba jej do szczęścia? A może… Może gdybym mógł zastąpić kimś Lenę?
Tak, to jest pomysł! Tylko skąd mam wziąć jakiegoś człowieka? Alicja nie wypuszcza mnie z domu - to niby dla mojego bezpieczeństwa nie mogę od czasu do czasu zapolować na jakąś mysz, albo postraszyć ptaków. Ah ci ludzie i to ich bezpieczeństwo…
A skoro mowa o bezpieczeństwie - jakoś tu zimno. Z domu wychodzić nie mogę, jeść do woli nie mogę, ale marznąć to już tak? Ciekawe tylko, skąd bierze się to zimno? Grzejnik koło którego stoję daje ciepełko bez zarzutu… Rozglądam się po kuchni i nagle to widzę. Okno! Otwarte okno!
Odwracam się w stronę salonu aby upewnić się, że Alicja wciąż śpi a jej wciąż spokojny oddech sprawia, że oddycham z ulgą, ponieważ mam w planie zrobić coś, na co nigdy mi nie pozwala – skaczę na blat. Zapach ze stojących na kuchence garnków jest zachęcający, ale postanawiam go zignorować i podchodzę do źródła tego przerażającego zimna. A wtedy mnie olśniewa.
Mogę wyjść! Mogę poszukać dla Alicji nowego człowieka, który stanie się jej przyjacielem!
Tylko co z tym zimnem? Alicja ciągle marudzi, że od zimna choruje. Czy mnie też to czeka? Też będę kaszleć i smarkać się jak ona?
Ale nawet jeśli, to będę kichać i smarkać, patrząc na jej znów uśmiechniętą twarz, a to jest tego warte.
Nie zastanawiając się dłużej, wystawiam łapę na biały puch, który - o nie! - jest mokry i jeszcze zimniejszy, no ale czego nie robi się z miłości…
Biorę głęboki wdech i skaczę w ciemność.
Alicja
Budzi mnie zimno.
Maniek, zdrajca, musiał wyślizgnąć się z moich ramion, a ja nawet nie wiem, kiedy zasnęłam i jak długo spałam. Za oknem zrobiło się już ciemno, ale o tej porze roku ciemność zapada wcześnie, więc nie jest to dla mnie żadna wskazówka.
Wstaje z sofy i ciaśniej oplatam się swetrem – czemu jest tu tak strasznie zimno? Dotykam grzejnika, jest ciepły. Idę sprawdzić w kuchni, i od razu zauważam okno, które uchyliłam podczas gotowania, a o którym zapomniałam po rozmowie z Leną. Zamykam je i idę do szafy po kolejny sweter, bo z doświadczenia wiem, że zejdzie się dobrą chwilę, zanim znów będzie tu ciepło, a nie mam ochoty się rozchorować przez własną głupotę.
Zerkam na telefon i okazuje się, że nie spałam długo, dopiero dochodzi szesnasta.
Rozglądam się za Mańkiem, ale nie ma go ani w jego pudełeczku wyściełanym kocykiem, który zrobiłam dla niego na drutach zeszłej zimy, ani na pufie, którą tak uwielbia. Kieruję swoje kroki do łazienki, może jest w kuwecie? Otwieram drzwi i ponownie tego dnia ukłucie zmartwienia iskrzy w moim sercu. Gdzie on się podział? Wołam go coraz bardziej rozpaczliwie, ale nigdzie go nie ma, co jest praktycznie rzecz biorąc niemożliwe. W końcu nie ma wielu miejsc do schowania się na dwudziestu metrach kwadratowych, które stanowią całe moje mieszkanko.
Nagle doznaje olśnienia – kuchnia!
Jak mogłam być taka głupia? Zostawiłam uchylone okno i poszłam spać. Czego więcej trzeba? Łzy ponownie wzbierają w moich oczach. Nawet Maniek mnie dziś opuścił.
Niewiele myśląc, zakładam kozaki, a na ramiona zarzucam czarny, zużyty już płaszcz i wychodzę z mieszkania, zamykając je na klucz. Na klatce schodowej jest pusto, ale słychać świąteczne piosenki dochodzące z mieszkań, które sąsiadują z moim. Czuję też cudowną woń smażonego karpia, gotowanych jajek oraz tego czegoś, co czuć możemy jedynie w wieczór taki jak ten. Ignoruję skradającą się do moich myśli tęsknotę za czymś, czego nigdy nie było mi dane doświadczyć i schodzę po trzech schodkach. Otwieram drzwi do bloku i już jestem na zewnątrz – zalety mieszkania na parterze.
Zimno owiewa mnie z każdej strony a płatki śniegu zatrzymują się na moim ubraniu oraz włosach. Śnieg! Od dawna nie mieliśmy go w święta, byłam więc pewna, że i tym razem nas ominie. A jednak proszę, spadł! Choć to najbardziej pozytywna rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała, to mimo wszystko nie potrafi poprawić mi humoru ani ukoić troski o kota. Rozglądam się po pustej ulicy, lecz nigdzie nie dostrzegam swojego współlokatora. Właściwie nie spodziewałam się, że będzie czekał na mnie na chodniku, ale i tak czuję ukłucie rozczarowania. Zastanawiam się, w którą stronę mógł pójść, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Podchodzę do swojego kuchennego okna i próbuję znaleźć jakieś ślady. Nic nie widać, pewnie minęło trochę czasu, odkąd wyszedł, a że w tym czasie trochę popadało to nie ma szans, abym była w stanie odnaleźć go po odciskach łap.
