Świąteczny list - Stone Emily - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Świąteczny list ebook i audiobook

Stone Emily

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

46 osób interesuje się tą książką

Opis

Śnieżna magia i romantyczność rodem z The HolidayLast Christmas i To właśnie miłośćŚwiąteczny list to powieść, z którą trzeba spędzić te święta!

 

„Nie wierzę w przeznaczenie” – szepnęła Holly. „Naprawdę? – zapytał Jack. Sięgnął dłonią i kciukiem delikatnie musnął jej policzek. – Nawet po tym wszystkim?”

 

Każdego roku, w grudniu, Holly pisze list do nieznajomego, który spędza Boże Narodzenie samotnie. I co roku również otrzymuje list od takiej osoby. Członkostwo w klubie „List do Nieznajomego” to tradycja, która stała się dla niej niezwykle ważna, odkąd trzy lata temu wydarzył się tragiczny wypadek, a ona zaczęła spędzać święta sama.

Założeniem akcji jest, by nie poznać personaliów nadawcy listu. Tym razem jednak dzieje się inaczej: starsza kobieta podpisuje się imieniem i nazwiskiem, a do tego wspomina miejsce, które Holly zna aż za dobrze. Dziewczyna czuje, że musi ją odnaleźć.

Po zapoznaniu się ze smutnymi szczegółami postanawia pomóc w odbudowaniu relacji Emmy z jej wnukiem. Kiedy jednak trafia na przystojnego, ciemnookiego Jacka, uświadamia sobie, że już kiedyś się spotkali – a to spotkanie było elektryzujące. Nagle wspieranie nieznajomej, która powoli staje się dla Holly kimś ważnym, robi się znacznie bardziej skomplikowane…

 

Historia, która podnosi na duchu i otula jak ciepły koc, o każdej porze roku. – Josie Silver Delikatna i cudownie romantyczna. UWIELBIAM! – Cathy Bramley Romantyczna i pełna ciepła. – Sarah Morgan Powinna znaleźć się na liście lektur KAŻDEGO! – Laura Jane Williams Byłam zachwycona! To historia, która kradnie serce. – Miranda Dickinson Cudowna, świąteczna, romantyczna opowieść. Gorąco polecam! – Sophie Cousens Absolutnie ją uwielbiam! Idealna książka do czytania pod kocem w te święta. – Jo Lovett

 

Polecenia czytelników:

Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo kocham tę książkę.⭐⭐⭐⭐⭐

Myślę, że blask tej książki już nigdy mnie nie opuści.⭐⭐⭐⭐⭐

Idealna lektura na święta.⭐⭐⭐⭐⭐

Wciąż o niej myślę, choć już skończyłam czytać.⭐⭐⭐⭐⭐

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 50 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Magdalena Zając

Oceny
4,1 (135 ocen)
61
35
31
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malachinka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, idealna nie tylko na święta. Jeśli lubicie motyw podróży w czasie, będzie to strzał w dziesiątkę!
kasiulka888

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka z nutka magii, ja jestem w niej poprostu zakochana 😍 polecam gorąco wszystkim (nawet tym co nie czytają takich historii) ❤️
10
KasiaGir

Nie oderwiesz się od lektury

IG Kate.TheBookBear Współpraca reklamowa @wydawnictwo.kobiece Co myślisz o przeznaczeniu w życiu? A może nie istnieje nic takiego? Czy jeden list może połączyć samotne serca? W tle migoczących światełek Londynu, Emily Stone w swojej powieści „Świąteczny list” zabiera nas w podróż, która jest równie słodka, co gorzka. Choć obiecuje świąteczny romans, to w moim odczuciu to przede wszystkim poruszająca opowieść o stracie, przebaczeniu i magii, która potrafi zdarzyć się poza choinką. Poznajcie Holly, której historia zaczyna się w najbardziej niefortunnym z możliwych momentów: w dniu wypadku samochodowego, który na zawsze zmienił jej życie. To właśnie w ten bolesny dzień, w wigilijnej kawiarni (czujecie już tę zapowiedź świątecznego cudu?), los styka ją z Jackiem. Chwilowe spotkanie, które nie miało szansy się rozwinąć, zostawia jednak trwały ślad. Wypadek zrywa też więzi Holly z siostrą, odsuwa ją od rodziny... Trzy lata później, wciąż borykając się z traumą, Holly, za namową przyjac...
00
Audrey_

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna zimowo-świąteczna opowieść :)
00
exzozol

Nie oderwiesz się od lektury

Klimatyczna książka, z motywem podróży w czasie i zimowym krajobrazem w tle. Polecam!
00



TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Christmas Letter

Wydawczyni i redaktorka prowadząca: Olga Gorczyca-Popławska

Redakcja: Olek Zawisza

Korekta: Anna Żukowska

Projekt okładki: Adelina Sandecka

Ilustracje na okładce: Adelina Sandecka

Grafika na wyklejce: © Elena / Stock.Adobe.com

Grafika na stronach rozdziałowych: © mitay20, © Tartila / Stock.Adobe.com

Copyright © 2023 Emily Stone

First published in 2023 by HEADLINE REVIEW

An imprint of HEADLINE PUBLISHING GROUP

All rights reserved.

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-435-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Emily Stone mieszka i pracuje w Chepstow, gdzie pisze w starym wiktoriańskim domu o długich tradycjach literackich.

Odwiedź ją na X (dawniej Twitter) i Instagramie:

@EmStoneWrites

Zrządzenie losu – decyzja sił niezależnych od woli człowieka

Rozdział pierwszy

Walcząc dzielnie z opadającymi powiekami, Holly trzymała się kurczowo krętej szosy przecinającej północny Devon. Na siedzeniu pasażera Lily drzemała słodko z głową opartą o szybę, choć miała tylko jedno zadanie: nie dać siostrze przysnąć za kółkiem. Trasa Londyn – Straszne Zadupie, gdzie rodzice postanowili wynająć domek na święta, to zdecydowanie nie był spacerek i Holly jechała już na – nomen omen – oparach. Choć dzień był wyjątkowo rześki, w ich małej rodzinnej fieście można się było ugotować przy wtórze usypiających bożonarodzeniowych kawałków puszczanych w kółko w radiu. No i jak długo można umilać sobie podróż zgadywankami? A na każdym zakręcie, które wyrastały przed nimi jak grzyby po deszczu, ściągać nogę z gazu?

Holly marzyła o kawie, ale ostatnią stację benzynową minęły wiele mil temu. Choć trzeba przyznać, że okolica była malownicza. Po obu stronach szosę okalały ogołocone z liści żywopłoty, za którymi pod szarawym grudniowym niebem rozciągały się bezkresne pola. Nic tylko owinąć się kocem z kubkiem gorącej czekolady w ręce.

Za następnym drogowskazem skręciła w prawo, budząc Lily, która zmrużyła zaspane oczy.

– Co jest?

– Potrzebuję kofeiny. Zrobimy krótki postój.

Lily zmarszczyła nos w niemym proteście. Wjechały do tętniącej życiem wioski, której mieszkańcy niczym nie różnili się od londyńczyków, wiecznie zostawiających świąteczne zakupy na ostatnią chwilę. Główna ulica była obwieszona kolorowymi lampkami, a na skwerku przed wieżą zegarową stała olbrzymia choinka.

– Big Ben w wersji mini – prychnęła pod nosem Holly.

Zauważywszy obok niepozorną kawiarenkę, wrzuciła migacz i zaparkowała na ulicy przed wejściem, za co została z miejsca obtrąbiona.

Lily ściągnęła brwi.

– Tu nie wolno parkować.

– Nie przetrwam tych ostatnich trzech kwadransów bez kofeiny – odparowała Holly.

– Sama chciałaś prowadzić – przypomniała jej Lily.

– Nie mówię, że mi się odwidziało, tylko że muszę się napić kawy. A poza tym – dodała – w twoim stanie nie możesz siadać za kółkiem. – Pogłaskała ją po niemal niedostrzegalnie zaokrąglonym brzuchu.

– Jestem w ciąży, a nie na wózku – mruknęła Lily.

– A jedno wyklucza drugie? – zapytała słodko Holly, za co dostała żartobliwego kuksańca w bok.

– Nie wyzłośliwiaj się. I pamiętaj, kto tu wszystko funduje.

– Oddam, gdy tylko będę miała z czego. – To równie dobrze mogła być obietnica bez pokrycia.

Karty kredytowej Holly zapomniała, bo jak zwykle zbierała się z domu na ostatnią chwilę, a nawet gdyby ją wzięła, jej konto świeciło pustkami. Po dwóch latach przymierania głodem w charakterze artystki na dorobku z dyplomem jednej z najlepszych akademii sztuk pięknych w kraju w końcu się poddała i – ku aprobacie rodziców oraz swojej rozsądnej siostry – zrobiła jakże przyziemny kurs nauczycielski. Ale dopóki nie znajdzie upragnionej posady, była zmuszona żyć na garnuszku rodziców.

– Tu nie wolno parkować – powtórzyła Lily, resztką sił powstrzymując cierpiętnicze westchnienie. – Wjechałaś na podwójną żółtą.

– Nikt nie zauważy.

– Holly… – Lily sięgnęła po surowy głos starszej siostry, ale Holly zdążyła już zgasić silnik.

– Na dwie minutki. Spójrz tylko na ten świąteczny wystrój!

Rzeczywiście: z wystawionej przed drzwiami tabliczki uśmiechał się do nich pulchny bałwanek, zachwalający bożonarodzeniowe sandwicze z camembertem i żurawiną, nad drzwiami dyndała jemioła, witryna była obwieszona srebrnymi łańcuchami, a niski, kryty strzechą dach zdobiły mrugające lampki, nadające całości uroczo rustykalny wygląd.

Może to zasługa „świątecznego” imienia, ale Boże Narodzenie zawsze było dla Holly ulubionym czasem w roku. Tym razem jednak zamiast bajecznych dekoracji jej wzrok przykuła intrygująca nazwa kafejki: Impresja, Wschód Słońca. To był ewidentny ukłon w stronę słynnego obrazu Moneta, a każda knajpka ochrzczona na cześć dzieła sztuki musiała być porządna.

Lily w końcu dała za wygraną i wysiadła. Wcisnęła ręce do kieszeni kurtki i zrówała się krokiem z siostrą, która od razu pożałowała, że zostawiła swoje okrycie w aucie. Choć dzieliły je całe cztery lata, idąc tak ramię w ramię, wyglądały niemal jak bliźniaczki. A ściślej rzecz biorąc: jak ognistorude bliźniaczki. Jedyna różnica polegała na tym, że podczas gdy Lily utrzymywała swoją fryzurę w ryzach za pomocą wszelkiej maści zabiegów i kosmetyków pielęgnacyjnych, burza włosów Holly wiecznie żyła własnym życiem, w ostateczności kończąc jako niedbały koczek na czubku głowy właścicielki. „Daj mi żyć – rzuciła, gdy Lily przed wyjściem wcisnęła jej szczotkę do jednej ręki i prostownicę do drugiej. – Jestem jak Arielka z Małej syrenki”.

„Nie każdy rudzielec może być Arielką – odparła z westchnieniem Lily, najpewniej wspominając ciągłe porównania do disneyowskiej bohaterki, którymi dręczono je w dzieciństwie. – A poza tym Arielka się czesze. Ciągle. Widelcem i co tam jej jeszcze wpadnie w ręce”.

„Cóż, jak słusznie zauważyłaś, nie każdy rudzielec może być Arielką”.

Ale na włosach bliźniacze podobieństwa się nie kończyły. Siostry miały takie same kości policzkowe, identyczny spiczasty podbródek, tak samo zaokrąglone brwi (nawet bez starannego wyskubywania, któremu regularnie poddawała je Lily). Tylko oczy miały inne: Lily – stonowane brązowe, Holly – intensywnie zielone.

Zapatrzona w niesamowity obraz wiszący tuż za przeszklonymi drzwiami, Holly pchnęła je z całej siły. Nie sądziła, że las deszczowy da się zamknąć w ramy tak śmiałej, pełnej życia abstrakcji. „Musi być mój” – brzmiała jej pierwsza myśl. Powiesi go sobie nad łóżkiem, by co rano budził ją zastrzyk jego niesamowitej energii. „Miałam rację” – pogratulowała sobie w duchu. Kafejka była godna swej zaszczytnej nazwy i…

Te głębokie rozważania przerwał nagle głuchy łoskot drzwi odbijających się od czyjejś niepokojąco twardej klaty. Przed oczami mignął jej skrawek wykrochmalonej śnieżnobiałej koszuli, w powietrzu zapachniało lasem (takim z krwi i kości) i krzyknęła, gwałtownie cofając rękę. Za późno.

– Chryste! – mruknął niski głos, a Holly przeklęła pod nosem, gdy o podłogę uderzyło coś ciężkiego w komplecie z dwoma kubkami kawy na wynos.

Instynktownie odskoczyła od nieznajomego, ale poślizgnęła się na mokrych drewnianych klepkach i zamachała bezradnie rękami, w ostatniej chwili ratując się przed upadkiem. Odgarnąwszy gniewnym ruchem włosy, podniosła oczy i niechcący wlepiła wzrok w jego twarz. O Boże. Jakby ją Michał Anioł dłutem haratał, cytując klasyka. Sama miała ochotę pobiec po kawałek gliny, by uchwycić te idealne rysy, wydatną męską szczękę, ciemne oczy i minimalnie przekrzywiony nos, który tylko dodawał uroku całości.

Po chwili jednak przyszło otrzeźwienie i krew zawrzała jej w żyłach.

– Co, do ciężkiej…?! – warknęła, ściągając na siebie ukradkowe spojrzenia przypadkowych gości i kobiety za ladą, która zerknęła na nią zza metalowego dzbanka do spieniania mleka. – Mogłeś mnie poparzyć! – Jedynym, co stanęło pomiędzy wrzątkiem a jej gołą skórą, był czarny bożonarodzeniowy sweterek z cekinowym napisem „Świętowanie czas zacząć!”.

– Chyba żartujesz! – zawołał z niedowierzaniem nieznajomy. – To ty na mnie wpadłaś! Następnym razem patrz pod nogi! – Jego rzeźbiona twarz stężała, gdy wciągnął powietrze i omiótł wzrokiem bajzel na podłodze.

Obie kawy, biała i czarna, były nie do odratowania. Obok leżała jego aktówka z odpiętym zatrzaskiem. Zaraz, zaraz… aktówka?! Kto przy zdrowych zmysłach chodzi w Wigilię z aktówką pod pachą?! I w garniturze, na dodatek świetnie skrojonym?!

Holly ściągnęła brwi i otworzyła usta, żeby wygarnąć temu facetowi, gdy nagle poczuła dotyk drobnej dłoni na ramieniu. Mimowolnie się odwróciła i napotkała wymowne spojrzenie siostry, które znała aż za dobrze.

Zacisnęła zęby, próbując ochłonąć. Lily miała rację.

– Przepraszam – wybąkała, naburmuszona. – Nie patrzyłam pod nogi – dorzuciła z automatu.

– Najwyraźniej – mruknął.

Zrobiła się czerwona jak burak i na końcu języka już miała „Przecież przeprosiłam!”, ale wciąż czuła na sobie surowy siostrzany wzrok. Zamiast tego podniosła głowę – i to był jej błąd, bo z miejsca zatonęła w jego nieprzeniknionych czarnych jak heban oczach, tak niepodobnych do jej przejrzystych zielonych, które za każdym razem bezczelnie zdradzały emocje targające ich właścicielką.

Miał zaciśniętą szczękę, jakby on też gryzł się w język. I gdy uniósł rękę, przeczesując gęstą, ciemną czuprynę, która odcinała się efektownie od nieskazitelnej alabastrowej skóry, dostrzegła malowniczą plamę kawy na jego śnieżnobiałej koszuli. Ups.

Zmarszczyła nos.

– Jeszcze raz przepraszam. Zapatrzyłam się na coś. – Machnęła ręką w stronę obrazu, a wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał.

– Ja też go lubię. Kojarzy mi się z… życiem. – Skrzywił się, jakby powiedział coś głupiego, i otworzył usta, by się poprawić, ale Holly była szybsza.

– Właśnie, dosłownie nim tryska. – Wzruszyła bezradnie ramionami, wciąż czując na plecach palące spojrzenie Lily. – Nie mogłam oderwać od niego oczu i… – Objęła gestem kawową abstrakcję na podłodze.

– Są na sprzedaż, tak na marginesie. Te obrazki. – On z kolei objął gestem wnętrze kafejki i dopiero teraz zauważyła, że ściany są nimi obwieszone.

Z pustymi kieszeniami mogła o nich tylko pomarzyć, ale trzeba przyznać, że ta krzyżówka kawiarni z galerią sztuki robiła wrażenie.

Z boku dobiegło wymowne chrząknięcie Lily.

– To może pójdę po tę kawę.

– Nie – zaprotestowała Holly. – Usiądź sobie, ja pójdę.

Lily zmarszczyła nos.

– Mówiłam, nie jestem…

– Siadaj – powtórzyła z mocą Holly i Lily przycupnęła z westchnieniem przy jednym z niewielu wolnych stolików.

Na każdym stała miniaturowa choineczka z drewnianą gwiazdką na czubku. Urocze.

– A tak dokładnie to kim lub czym ona „nie jest”? – dopytywał nieznajomy.

– Kaleką.

– Aha. Cóż, dobrze wiedzieć. Chyba.

– Słuchaj – zaczęła Holly, przekrzykując pierwsze dźwięki Last Christmas. – Odkupię ci tę kawę. – Rzuciła okiem na bajzel na podłodze. – A raczej dwie. Co do koszuli… – Zmarszczyła nos. – To chyba pierwsza i ostatnia chwila, gdy żałuję, że nie jestem jedną z tych lasek, które noszą w torebce jakiś cudowny odplamiacz właśnie na takie okazje. Mówię to z bólem serca, ale na moje oko nic z niej już nie będzie. – Skrzywiła się ze skruchą. – Wybacz.

Parsknął perlistym śmiechem sięgającym jego nieprzeniknionych oczu, które aż pojaśniały.

– Nic się nie stało, w aucie mam zapasową.

– Wozisz ze sobą zapasową koszulę?

– Całkiem słusznie, jak się okazuje, prawda?

Nie mieściło jej się w głowie, że można spakować coś zapasowego na przysłowiowy wszelki wypadek – to wymagało poziomu organizacji, do którego nie śmiała aspirować. Nie była nawet pewna, czy wzięła na ten świąteczny wypad wystarczającą ilość czystej bielizny, bo jak zwykle wrzucała do walizki co popadnie, wołając do czekającej na dole Lily, że już biegnie.

Ciekawe, co to za ważna okazja wymagająca zapasowej koszuli – ślub i wesele? Jego własne? Nie, na pewno nie – gdyby tak było, już dawno odjechałby z piskiem opon do kościoła, zamiast przestępować z nogi na nogę w drzwiach wiejskiej kafejki.

Z drugiej strony zamówił dwie kawy. Może szedł na randkę? To nie twoja sprawa, zbeształa się w duchu. Nie wiesz nawet jak ma na imię, na miłość boską. Skąd ci się nagle wzięły te rozkminki?!

Podniósł aktówkę i podeszli razem do lady, za którą stała zaskakująco spokojna i miła kobitka, zachowująca się, jakby wszystko po niej spływało. Czy tak właśnie wygląda życie na wsi? Żaden londyński barista nie posyła tak ciepłych uśmiechów.

– Co podać? – Odgarnęła za ucho złocisty kosmyk boba, prezentując błyszczący kolczyk.

– Eee… – Holly zerknęła na nieznajomego.

– Czarne americano i latte na owsianym poproszę.

Kobieta przeniosła wyczekujące spojrzenie na Holly.

– I… hmm… – Rzuciła okiem na tablicę nad swoją głową. – Cynamonowe latte i herbatę miętową. – Nie żeby była amatorką tej drugiej, ale ostatnimi czasy Lily piła ją hektolitrami, dla dobra dziecka wyrzekając się nawet bezkofeinowej kawy.

Zerknęła ukradkiem na nieznajomego. Jej imponujący metr siedemdziesiąt siedem przy jego wzroście to było małe miki. Nie wspominając o szerokich barach i rzeźbionej klacie pod idealnie skrojoną marynarką. A pewność siebie aż od niego biła.

– Może chociaż… eee… w ramach przeprosin postawię ci ciacho?

– Nie trzeba.

– Trzeba.

– Niech będzie… – Przebiegł spojrzeniem po ofercie ciast za szybką. – Ta czekoladowo-cynamonowa gwiazda wygląda apetycznie.

Fakt; no i idealnie wpisywała się w świąteczny klimat. Gdyby nie została tylko jedna sztuka, sama by się skusiła. Parsknął cichym śmiechem, jakby czytał jej w myślach.

– Też masz na nią chrapkę, co?

Chyba musiała wpatrywać się w nią jak sroka w gnat, bo aż ślinka napłynęła jej do ust. „Ładnie, Holly. Pięknie”.

– Nie, nie – zaprzeczyła szybko. – Jest cała twoja. – Wzięła jeszcze cytrynowy torcik dla Lily, która miała właśnie fazę na cytrusy.

– Razem szesnaście osiemdziesiąt – podliczyła z uśmiechem baristka.

Dopiero obmacując się bezradnie po kieszeniach dżinsów, Holly uzmysłowiła sobie całą grozę sytuacji.

– O Boże… chyba zostawiłam kartę w domu… Wszystko przez ten pośpiech… Zaczekaj chwilkę, wezmę kasę od siostry.

Odwróciła się na pięcie, czując, jak oblewa się czerwienią – niezbyt twarzowy kolor, zwłaszcza dla rudzielca – ale złapał ją za rękę i muśnięcie jego ciepłych palców sprawiło, że serce zabiło jej szybciej.

„Weź się w garść, Holly”.

– Nie trzeba, ja zapłacę – upierał się, szukając jej wzroku.

– Ale ja…

Zanim zdążyła dokończyć, podał baristce swoją kartę, a ona poczuła, jak paląca jej policzki czerwień nabiera szkarłatnej głębi.

– Przepraszam – niemal jęknęła. – Zostawiłam kartę w domu; musiałam pożyczyć od siostry kasę na paliwo i…

– Nie ma o czym mówić, naprawdę.

Na szczęście w tej samej chwili baristka postawiła ich zamówienie na drugim końcu lady, oszczędzając jej dalszych upokorzeń przy kasie. Nieznajomy zajrzał do jednej z papierowych torebek i wyjął z niej czekoladową gwiazdę.

– Z bliska też wygląda apetycznie, co nie? I jeszcze lepiej pachnie.

Ewidentnie się z nią droczył, ale postanowiła być ponad to. W końcu przed chwilą de facto postawił jej kawę.

Uśmiechając się z lekka, przełamał gwiazdę na pół, po czym podał jej jedną część.

Wlepiła w nią wzrok.

– Nie mogę…

– Ależ możesz. Pomyśl, że ratujesz mnie przed nadmiarem cukru i kofeiny. – Uniósł kubki.

– Obie są dla ciebie? – Nie wiedzieć czemu odetchnęła z ulgą.

„Weź się w garść, Holly!”.

– Obawiam się, że tak. Potrzebuję dziś kopa od americano i chwili rozkoszy z latte.

– Wow. Dużo tej kawy.

– Zgadza się. W zupełności wyczerpuje mój dzienny limit używek.

Prychnęła pod nosem, powątpiewając, by cokolwiek było w stanie ruszyć tego twardziela, ale poczęstunek przyjęła.

– Dziękuję.

Kolejka przesunęła się w ich stronę, więc odeszła na bok, po drodze zahaczając o jego aktówkę. Drugi zatrzask się odpiął i ze środka wypadł plik papierów.

Jęknęła w duchu. W klasyfikacji niezdar była ona, a potem długo, długo nikt.

– Przepraszam – wybąkała, schylając się, by pomóc je pozbierać.

Parsknął ciepłym, ciut zaraźliwym śmiechem.

– Zaczynam widzieć pewną prawidłowość…

Oddała mu długopis, który potoczył się po podłodze, i jej wzrok przykuła malowana pocztówka zerkająca spomiędzy papierzysk. Podniosła ją, zauroczona feerią barw układających się w osobliwie melancholijne morskie fale. Jeszcze nigdy nie widziała takiej kreski. Głębią kolorów i kształtów przypominały tamten las deszczowy spod drzwi.

– Jakie piękne – zachwyciła się. – Ręcznie malowane? Oryginał? Twojego autorstwa? – Znów parsknął śmiechem, a ona potrząsnęła głową. – Za dużo pytań, wybacz.

– Tak, tak i nie – odparł, odliczając je na palcach. – Dostałem ją dawno temu… – dodał po chwili – …od miejscowej artystki. Tak się składa, że wisi tu parę jej prac. – Objął gestem wnętrze kafejki.

– Jak się nazywa? Ta malarka?

– Mirabelle Landor.

– Mirabelle Landor – powtórzyła, próbując zapamiętać.

Nieznajomy przekrzywił głowę.

– Miłośniczka sztuki?

Odpowiedziało mu wymijające wzruszenie ramion. Dopóki nie spienięży choć jednej pracy, w swoim mniemaniu nie zasługiwała na miano artystki z krwi i kości, cokolwiek to znaczyło. Lily co prawda niezmiennie wspierała ją w tym pościgu za marzeniami, ale teraz, gdy Holly rzuciła pędzle i sztalugi dla niezbyt oszałamiającej kariery nauczycielskiej, to był już zamknięty rozdział. „Nie – upomniała się surowo w duchu. – Nie wolno tak myśleć”. Bo kto wie, co przyniesie nowy rok?

Wlepiła wzrok w pocztówkę, wędrując palcami wzdłuż malowanych fal. Gdy podniosła głowę, na jego ustach tańczył lekki uśmiech, a te czarne, nieprzeniknione oczy znów rozjaśnił tajemniczy błysk.

– Przepraszam – rzuciła szybko i oddała mu kartkę.

– Nie ma za co – zapewnił i po chwili wahania sięgnął do aktówki, wyjmując drugą kartkę w tym samym stylu, przedstawiającą zielono-złocisty las. – Proszę. – Wcisnął ją dziewczynie do ręki. – Tej samej artystki. Tamtej nie mogę ci podarować, bo… Po prostu nie mogę.

– Nie musisz się przede mną tłumaczyć, naprawdę! – jęknęła z zażenowaniem, czując, jak znów oblewa się rumieńcem. Znikąd litości! – A ja nie mogę jej przyjąć. Nie chciałam… to znaczy… nie prosiłam…

– Wiem – przerwał jej idealnie opanowanym głosem. Opanowanym i boskim. Czy głos może być boski? Stwierdziła, że jeśli ma w sobie aksamitność gęstej gorącej czekolady, to jak najbardziej. A jego miał. – Ale tę kupiłem dla kaprysu – ciągnął – w sklepiku po drodze. Może właśnie po to… by ci ją dać…

To niepoprawny romantyzm i niektórzy mogliby to nazwać przeznaczeniem. W które Holly z całą pewnością nie wierzyła. Mimo to serce zatrzepotało jej leciutko w piersi.

Niemniej głupio było odmówić, więc przyjęła upominek.

– Dziękuję – wybąkała. – Wiesz, sama zawsze chciałam malować, więc miło wiedzieć, że nawet anonimowym lokalnym artystom się udaje i… – przerwała, by nie wyjść na jeszcze większą wariatkę.

– Tym bardziej musisz ją przyjąć – powiedział po prostu, wsuwając drugą pocztówkę do wysłużonej aktówki.

Przed oczami mignął jej grawerunek i miała ochotę spytać, od kogo ją dostał, ale tym razem powściągnęła ciekawość. Rychło w czas!

– Jestem Holly – przedstawiła się zamiast tego.

Uśmiechnął się.

– A ja Jack.

Rozdział drugi

Patrzył na nią w taki sposób, że mogła sobie tylko podziękować w duchu za szminkę na ustach i kolczyki w kształcie efektowych gwiazdek w uszach. Odgarnęła niesforny kosmyk.

– To gdzie się tak spieszysz w garniaku i z aktówką pod pachą, Jack?

Jego twarz leciutko się ściągnęła.

– A. Sprawy… rodzinne.

Zanim zdążyła otworzyć usta, w jego komórce rozdzwonił się alarm i oboje aż podskoczyli.

– Wybacz – bąknął, wyłączając go. – Muszę lecieć, parkometr wzywa.

– To stąd ta przypominajka w telefonie?

Uśmiechnął się niemal przepraszająco.

– Tak jakby.

Parsknęła zachwycona.

– Wybacz – powtórzył. – Chętnie zapłaciłbym mandatem za naszą pogawędkę, ale wzywają mnie…

– …sprawy rodzinne?

– Właśnie. – Przestąpił z nogi na nogę, jakoś nie kwapiąc się do wyjścia. – To… następnym razem ty stawiasz kawę?

Teraz to Holly przekrzywiła głowę i przyglądała mu się z zaciekawieniem.

– Dokładnie rzecz biorąc, cztery kawy i pół ciastka.

Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który mimowolnie odwzajemniła, i niemal równocześnie z piersi wyrwało jej się ciężkie westchnienie.

– Chętnie bym się zrewanżowała, ale problem w tym, że nie jestem stąd.

„Czy jedna wymiana zdań może skutkować przeprowadzką do Devonu? – przemknęło jej przez myśl. – Oto jest pytanie!”.

– Super. Ja też nie.

– Ostatnio pomieszkuję w Londynie – rzuciła spod uniesionych brwi.

– Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, ja też!

No dobra, wiedziała, jak to wygląda, ale to jeszcze żadne przeznaczenie. Nie ma czegoś takiego.

Wyjął z aktówki długopis i sięgnął po jej kubek, na którym zapisał swój numer.

– Proszę. Teraz już musisz do mnie zadzwonić. Tak zaczynają się te wszystkie komedie romantyczne, prawda? I zanim człowiek się obejrzy, następuje przeskok do następnej sceny.

Skoro już trzymali się tej konwencji, resztką siły woli powstrzymała jakże niefilmowe prychnięcie.

– Uwielbiam przeskoki do następnej sceny.

– Ja też. – Mrugnął żartobliwie, a ona znów oblała się tym przeklętym rumieńcem.

Gdy odwrócił się do wyjścia, poczłapała do stolika, przy którym siedziała jej siostra.

– Coś długo wam zeszło – podsumowała Lily, obrzucając ją wymownym spojrzeniem.

– Po prostu chciał być miły – odparła niewinnym tonem i odprowadziła go wzrokiem.

Miał ładne plecy, zawyrokowała. Chętnie zobaczyłaby je bez marynarki…

„Przestań, Holly!”.

– Może to tylko ja – ciągnęła Lily – ale nie mam w zwyczaju rozdawać swojego numeru po kawiarniach, jeśli „po prostu” chcę być miła.

Holly rzuciła okiem na nagryzmolone cyferki.

– Pewnie i tak skończy się na niczym. No bo przecież nie zadzwonię do niego. Muszę znaleźć robotę, poprzenosić graty i…

– I…?

– I to skomplikowane. – Ucięła wzruszeniem ramion.

– Posłuchaj – Lily upiła łyk herbaty – nigdy nie sądziłam, że poznam Steve’a tam, gdzie go poznałam, ale gdy wpadliśmy na siebie przed tym klubem…

– …wasze oczy spotkały się w kłębach dymu i już wiedziałaś, że to ten jedyny. Wiem, wiem, byłam przy tym.

– Chcę tylko powiedzieć, że czasami… to po prostu przeznaczenie i trzeba…

– Tak, tak. – Nie cierpiała, gdy jej siostra wyciągała tę zgraną kartę; zdaniem Holly „przeznaczeniem” czy też „losem” ludzie tłumaczą sobie zgrabnie każde nieszczęście, jakie ich spotyka. – Chodźmy, bo odholują nam auto.

Przewracając oczami, Lily dźwignęła się z wysiłkiem, jakby była co najmniej w ósmym miesiącu.

Holly spojrzała czule na jej brzuszek.

– Jak tam moja mała Talula? Świąteczny nastrój już jej się udzielił?

Lily zerknęła na nią z ukosa.

– To żadna Talula, mówiłam ci już.

– Dla mnie jest i zawsze będzie Talulą – upierała się Holly, gdy wychodziły z kafejki.

– Nawet jeśli okaże się chłopcem?

– Nawet wtedy.

– Coś czuję, że miano ulubionej ciotki miałabyś u niego jak w banku.

– Phi! – Holly machnęła tylko ręką. – A żebyś wiedziała! Jestem bezkonkurencyjna.

– Tylko dlatego, że nie mam innych sióstr.

– Mówię przecież: jestem bezkonkurencyjna. – Niby żarcik, choć tak naprawdę nie mogła się już doczekać, by zostać ciocią.

Myśl o własnych pociechach jeszcze długo będzie dla niej abstrakcją, ale fajnie mieć się z kim bawić i dla kogo kupować góry kredek, farbek oraz kolorowanek. Zaczęła już nawet pracować nad rzeźbą, którą jej mała siostrzenica (lub siostrzeniec) dostanie w dniu urodzin. To będzie gliniana żyrafa, bo Lily je uwielbiała – na tyle mała, by drobne niemowlęce paluszki mogły ją bez problemu objąć. Pomaluje ją w tęczę żywych, wesołych kolorów wzorem słonia Elmera, ich ulubieńca z dzieciństwa.

Załadowały się z powrotem do auta, a Holly od razu podkręciła ogrzewanie – wyglądało na to, że im dalej od Londynu, tym chłodniej. Dochodziła dopiero czwarta, a już powoli robiło się ciemno i przednia szyba pokryła się drobinkami skroplonej mgiełki. Dziewczyna skrzywiła się, kręcąc nosem. Nie najlepsze warunki do jazdy po nieznanych szosach. Na szczęście GPS pokazywał, że do celu zostały im tylko trzy kwadranse. Da radę.

Lily zapięła pas i spojrzała na kubek kawy w uchwycie.

– Serio, ten chłopak może być tym jedynym. Napisz do niego od razu.

Holly przewróciła oczami.

– Żeby wyjść na desperatkę?

– Te gierki są po prostu śmieszne. Jak ktoś ci się podoba, to mu o tym powiedz.

– Powiedziała szczęśliwa mężatka, która ma to już za sobą.

– No to chociaż zostaw sobie jego numer.

– Lily! – Holly poprawiła lusterko wsteczne.

Dopiero gdy dostrzegła światła jadącego za nimi auta przypominała sobie, by włączyć własne.

– Tak tylko mówię, bo wiecznie narzekasz na posuchę. Zapominasz, że do tanga trzeba dwojga. Trochę odwagi! Podał ci się dosłownie na tacy.

– Jestem superodważna – naburmuszyła się Holly, uderzając w obronny ton.

Przecież zwykle się zgadzała, gdy ktoś zapraszał ją na randkę, prawda? No dobra, może i nie miała profilu na wszystkich apkach, ale swego czasu Lily wcale nie była lepsza. Poznała swojego przyszłego męża w wieku dwudziestu jeden lat, po pięciu latach się hajtnęli, a teraz spodziewają się dziecka. Stadło idealne. I choć wiedziała, że siostra chce dla niej dobrze, czasami miała serdecznie dość tego poganiania – znajdź kogoś, ustatkuj się, załóż rodzinę… Czując na horyzoncie zbliżającą się kłótnię, tym razem zacisnęła zęby.

Gdy wyjechała na szosę, poniewczasie dotarło do niej, że straciła orientację w terenie. Sięgnęła po omacku po leżący w drugim uchwycie telefon, wstukała ostatni znany kod pocztowy i postawiła komórkę na desce rozdzielczej. Tymczasem zdążyło się rozpadać, a raczej… Zmrużyła oczy.

– Śnieg! – zawołała Lily. – Śnieg pada! W Wigilię!

Holly włączyła wycieraczki.

– To bardziej śnieg z deszczem.

Lily trzepnęła ją w ramię.

– Nie psuj atmosfery. Rodzice będą wniebowzięci!

– Wątpię, czy byliby tacy zachwyceni, gdyby musieli się przedzierać fiestą przez tę pluchę – mruknęła Holly na tyle cicho, by siostra mogła udać, że nie słyszy.

Na końcu szosy skręciła w lewo i Lily ściągnęła brwi.

– Jedziemy w złym kierunku.

– Nic z tych rzeczy. GPS twierdzi, że w dobrym.

– Musiałaś pomylić kod, bo mapka w kawiarni mówiła co innego.

– Na litość boską, przestań mnie pouczać!

– Nie pouczam, tylko stwierdzam fakt. Udowodnię ci… – Jednym szybkim ruchem zgarnęła z deski telefon siostry.

– Hej!

– Obie wiemy, że orientacja w terenie nie jest twoją najmocniejszą stroną. Zobaczmy…

Nie puszczając kierownicy, Holly próbowała wyrwać jej telefon, ale Lily była szybsza.

– Oddawaj!

– Opanuj się, chcę tylko sprawdzić…

– Przed nami skrzyżowanie; w którą skręcić?

– Chwila moment – mruknęła Lily, powiększając ekran.

Holly warknęła pod nosem.

– Dlaczego zawsze musisz mnie pouczać? Sama dam sobie radę.

Jadący za nimi samochód dosłownie usiadł im na ogonie. „Chryste, zluzuj majty, facet!”. Jeśli myślał, że Holly ugnie się pod presją i w taką pluchę wciśnie gaz do dechy, to się grubo mylił.

– Nie dramatyzuj.

– Nie dramatyzuję. Zawsze myślisz, że wiesz najlepiej. – W głębi ducha wiedziała, że może trochę przesadza, ale to było takie wnerwiające…

Przed nimi szybko wyrosło skrzyżowanie i wcisnęła hamulec, choć przez ten taran z tyłu nie mogła się całkowicie zatrzymać.

– Oddawaj! – nie ustępowała, aż wreszcie odzyskała swoją własność. – Ha! Zwycięstwo!

W tej krótkiej, króciutkiej chwili, gdy skupiła się na telefonie, zza zakrętu wyskoczyło nagle drugie auto, które pruło prosto na nie. Kierowca próbował się jeszcze ratować, ale nie miał najmniejszych szans z oblodzoną szosą. Holly upuściła telefon i ścisnęła oburącz kierownicę.

– Cholera! – przeklęła.

– Hamuj! – zawołała jednocześnie Lily, instynktownie zasłaniając brzuszek.

Więc zahamowała.

W przeciwieństwie do kierowcy za nimi, który nie zdążył zareagować, więc zamiast stanąć w miejscu, zostały pchnięte prosto pod koła nadjeżdżającego auta.

Wstrząs, szarpnięcie, ogłuszający zgrzyt miażdżonego metalu. Naprężony pas wżynający się w pierś, brak tchu. Para okrągłych brązowych oczu i burza rudych włosów, które w jednej chwili zapomniały o prostownicy. To było ostatnie, co zobaczyła Holly, zanim jej czaszką wstrząsnął rozsadzający ból i ktoś zgasił światło.

Trzy lata późniejGrudzień

Rozdział trzeci

Drogi Nieznajomy,

to będą moje trzecie święta w pojedynkę. Gdy otrzymasz ten list, miną równo trzy lata od tamtej koszmarnej kraksy. Trzy lata, odkąd zabrano nas nieprzytomne do szpitala. Trzy lata, odkąd siostra zniknęła z mojego życia.

Co roku liczę, że będzie lepiej – ale nigdy nie jest.

Boże Narodzenie już zawsze będzie rocznicą tamtego dnia, upiornym wspomnieniem wypadku. W każdą Wigilię już zawsze będę się zastanawiać: „Co by było gdyby?”. Gdybym nie uparła się siadać za kółkiem. Gdybym zacisnęła zęby i nie robiła postojów. Gdybym wypiła tę kawę na miejscu, zamiast zabierać ją w drogę.

Dołączyłam do Klubu Nieznajomych, by zagłuszyć samotność. A mówiąc całkiem szczerze, namówiła mnie do tego moja przyjaciółka Abi, która usłyszała o tej inicjatywie w jakimś programie radiowym.

Muszę przyznać, że jest mi dzięki temu trochę lżej. Świadomość, że kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś, przeczytasz ten list, wysłuchasz mnie i zrozumiesz, dodaje mi odrobinę otuchy. Dziękuję Ci za to.

Chociaż Boże Narodzenie z założenia spędza się z rodziną i przyjaciółmi, prawda? Można powiedzieć, że i ja nie jestem tu wyjątkiem. Wciąż łapię się na oglądaniu sklepowych witryn, kiedy to na wpół świadomie szukam prezentów dla bliskich. Dla siostry. I choć już nigdy nie dane mi będzie spędzić z nią świąt, rok w rok udaje mi się znaleźć dla niej idealny upominek.

Wybacz; dzisiejszy list jest bardziej przygnębiający niż zwykle. Aż tak źle nie jest, naprawdę, wierz mi. A za chwilę to Boże Narodzenie będzie tylko kolejnym wspomnieniem i rzucę się w wir pracy, żeby o tym wszystkim nie myśleć. Mam nadzieję, że Ty masz tak samo.

W każdym razie cieszę się, że jesteś w moim życiu, nawet jeśli tylko duchem, i mam nadzieję, że tak jak ja znajdujesz pocieszenie w myśli, że nie jesteś z tym sam. Oboje jakoś przetrwamy te święta, obiecuję, i powitamy z nadzieją nowy rok. A przynajmniej tak sobie wmawiam. I przy okazji Tobie – chyba mi wierzysz, prawda?

Z tymi słowami wysyłam w świat same dobre myśli i uściski. W przeciwieństwie do siostry nigdy za bardzo nie wierzyłam w przeznaczenie, ale dobrych myśli nigdy za wiele, co nie?

Z wyrazami miłości

Holly

– Co porabiasz? Pewnie znowu zbijasz bąki na kanapie?! – Holly oderwała telefon od ucha, bo Abi niemal krzyczała. Podniesiony, dramatyczny głos był jej znakiem rozpoznawczym. W takich chwilach odzywała się w niej nauczycielka aktorstwa – tak często powtarzała uczniom, by wczuli się w rolę, że zapomniała już, co to normalny ton. – Zgadłam, prawda? – nie ustępowała. – Halo, coś mi obiecałaś!

– Nie zbijam żadnych bąków – zełgała Holly, skruszona, choć rzeczywiście siedziała rozwalona na swojej zielonej kanapie z drugiej ręki, gapiąc się w przestrzeń, bo nawet włączenie telewizora było ponad jej siły.

– Kłamiesz! – Abi zagrała ostro. – Ale jutro się widzimy, tak? Na świątecznym drinku? Wysłałam Jamesa do Londynu, do brata, więc będziemy tylko we dwie.

Holly wcisnęła się mocniej w kanapę. Wigilia. W tym roku nie miała serca do bożonarodzeniowych dekoracji – przed wyprowadzką dbała o nie Abi – więc w jej mieszkanku nie pojawił się ani jeden zwiastun zbliżających się świąt. Samo lokum nie było takie złe; trochę ciasne, ale nowocześnie urządzone, no i w miarę świeżo po remoncie. Szafki kuchenne miały co prawda tendencję do wypadania z zawiasów, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami. Dziś jednak tonęło w szarawym zimowym świetle uwypuklającym wszystkie niedoskonałości, nawet zbierane latami plamy na beżowej wykładzinie. Do tego stopnia, że zaczęła wątpić, czy dobrze zrobiła, gdy przedłużyła umowę po wyprowadzce Abi, która porzuciła ją dla Jamesa, swojego diabelnie przystojnego narzeczonego z Irlandii. Tylko dokąd miałaby pójść?

Poznała Abi tuż po wypadku, gdy zaszyła się w Windsorze, uciekając od londyńskiego życia, które na każdym kroku przypominało jej to, o czym chciała zapomnieć. Znalazła pracę w liceum i codziennie dziękowała Bogu za nową przyjaciółkę, która też tam uczyła. Bo to właśnie niestrudzona Abi wyciągnęła ją za włosy z najgorszego psychicznego bagna. A gdy ta dostała posadę wicedyrektorki w miejscowej wyższej szkole sztuk pięknych, Holly poszła za nią. Abi nawet zaproponowała jej wspólne mieszkanie, co było prawdziwym wybawieniem, bo windsorskie czynsze można by określić czterema krótkimi słowami: rozbój w biały dzień.

Dwa miesiące temu Abi w końcu uległa namowom Jamesa i zmieniła adres zamieszkania, pozostawiając po sobie pustkę w życiu przyjaciółki, która jakoś nie mogła się zabrać do szukania nowej współlokatorki. Zwłaszcza że był jeszcze Daniel i jako jej chłopak powinien dzierżyć palmę pierwszeństwa.

– Wspólny obiad czy sam drineczek? – zapytała Abi, czym wyrwała Holly z zamyślenia.

– Możemy wrzucić coś na ząb, ale o tej porze będzie trudno o stolik.

– Zostaw to mnie – powiedziała po prostu Abi.

Znając ją, miały go już w garści. Czarodziejska różdżka Abi nigdy nie zawodziła.

Nagle telefon Holly zabrzęczał, a ona zerknęła na wyświetlacz.

– Muszę kończyć, Abs. Daniel się dobija.

– Dobrze. Niech cię ściągnie z tej kanapy. Wyjdźcie gdzieś, zabawcie się!

Tym razem miała wymówkę, by nie porzucać wygodnej kanapy.

– Nie da rady. Wywiewa go do Pragi, zapomniałaś?

– A no tak, wyleciało mi z głowy. – W głosie Abi było słychać nutkę rozczarowania.

– Wiesz, on też ma prawo do swojego życia.

– Nie przeczę. Ale od czasu do czasu mógłby zabrać cię ze sobą.

– Łączy nas zdrowa relacja – próbowała się tłumaczyć, ale wyszło koślawo. – Oboje szanujemy swoją przestrzeń. – To właśnie najbardziej w nim lubiła: nie próbował jej osaczać i daleko mu było do męskiej odmiany bluszczu.

Abi się rozłączyła i Holly wypuściła powietrze, by uderzyć w ton wesołego szczygiełka.

– Hej! – zagruchała w słuchawkę.

– Możemy pogadać? – odparł Daniel typowym dla siebie spiętym głosem.

W szkole muzycznej dorobił się nawet ksywki Nerwus, bo co najmniej raz w tygodniu w trakcie zajęć puszczały mu nerwy, ale zwykle wyładowywał się tylko na Bogu ducha winnych uczniach.

– Jasne – odparła. – Co się urodziło?

Rowerzysta zajechał mu drogę? Bo miał na nich ciężkie uczulenie. Ewentualnie nie mógł znaleźć czegoś, co zamierzał spakować do walizki.

– Jesteś w domu? – wyrzucił z siebie w tempie karabinu maszynowego.

– Eee… no.

– Okej. Słuchaj… jestem pięć minut od ciebie. Mogę na chwilę wpaść?

– Nie miałeś się pakować? – Powtórzyła jego słowa sprzed paru godzin, gdy wykręcił się od spotkania.

W Wigilię bilety ponoć były dużo tańsze, za to wylot miał bladym świtem.

– Wiem, tylko… Po prostu musimy pogadać.

– Okej, to wpadaj! – Jego ton wcale jej się nie podobał, ale to jeszcze nie powód, by wychodzić z roli wesolutkiego szczygiełka.

„Tylko bez paniki, Holly”.

Parę minut później rozległo się piknięcie domofonu, a zaraz po nim trzaśnięcie drzwi klatki. Pół roku temu dała mu kod i klucz – bo tak wypadało, skoro był jej oficjalnym chłopakiem. Niechętnie zwlekła się z kanapy, by wyjść mu na spotkanie. Pod drodze rzuciła jeszcze okiem na pękającą w szwach skrzynkę, do której wiecznie nie miała czasu zajrzeć. Pewnie przyszło coś do Abi, która jakoś nie kwapiła się ze zmianą adresu korespondencyjnego. Nie żeby była roztrzepana – po prostu nie chciała zapeszyć z Jamesem. Nie od dziś wiadomo, że wspólne mieszkanie może zniszczyć najpiękniejszy związek.

Na widok Daniela Holly przykleiła do ust promienny uśmiech. Miał na sobie drogi oversize’owy płaszcz sprzed dwóch sezonów, w którym, szczerze mówiąc, wcale tak dobrze nie wyglądał. Czerń też nie była jego kolorem, zwłaszcza zimową porą, ale szczęśliwie dziewczyna powstrzymała się od uwag.

– Herbaty? – zaproponowała. – Mam tę cytrynowo-imbirową, którą tak lubisz. – Ruszyła do kuchni, a właściwie aneksu kuchennego z widokiem na salon.

Ale nie poszedł za nią.

Odwróciła się. Gładził się nerwowym ruchem po rzednących blond strąkach, jeszcze bardziej je przylizując – jeśli to w ogóle możliwe. Miał na ich punkcie straszliwe kompleksy, z których na próżno próbowała go leczyć.

– Daniel? Co jest?

Nabrał powietrza, które aż wydęło mu pierś.

– Holly – zaczął ze ściśniętym gardłem. – Nic z tego nie będzie.

Zmarszczyła brwi.

– Z czego? Z herbaty?

Przestąpił z nogi na nogę i nie uszło jej uwagi, że nawet nie zdjął tych swoich ciężkich buciorów.

– Z nas.

Wlepiła w niego pusty wzrok, totalnie skołowana.

– Jak to „z nas”?

Przymknął wodniste, bladoniebieskie oczy.

– Wybacz. – Przebiegł dłonią po włosach, przyklepując je do czaszki. – Boże, wybacz. Nie chciałem tak obcesowo.

– Obcesowo?

– Ja i ty… to znaczy my… chyba do siebie nie pasujemy.

Gapiła się na niego – na jego rzednące włosy, rozbiegane oczy, krzywy nos, złamany w dzieciństwie po upadku z drzewa – i wreszcie do niej dotarło.

– Chwila moment. Czy ty… ze mną zrywasz?

Grymas na jego twarzy wystarczył za potwierdzenie.

– Daniel, co do…! – Nabrała powietrza, żeby na niego nie warknąć. To by tylko pogorszyło sprawę. – Skąd ci się to wzięło?

– Od… – Przełknął ślinę. – Od dawna już o tym myślałem.

– Od jak „dawna”?! – A ona, głupia, odkładała dla niego poszukiwania współlokatora. – Dzięki za oświecenie. – Dopiero gdy przeczesała palcami splątane włosy, uzmysłowiła sobie, że ich nie wyszczotkowała. – Ale dlaczego?

– Chyba… – Wbił oczy w wykładzinę. – Chyba za bardzo ci nie zależy.

– Ty tak serio?! – Poczuła, jak wzbiera w niej złość. – Zjawiasz się tu w przeddzień Wigilii, żeby ze mną zerwać i zwalić winę na mnie?!

– Nie chciałem z tym czekać – odparł szybko, gubiąc się we własnych słowach. – Z początku wolałem odłożyć tę rozmowę na po Nowym Roku, ale gadałem z kumplem i to całe wspólne świętowanie, otwieranie prezentów i udawanie szczęśliwej parki byłoby nie w porządku.

Gapiła się na niego, oniemiała. Jak to możliwe, że nie wyczuła pisma nosem? Choćby najmniejszego smrodku?

– Przynajmniej będziemy mieć parę tygodni na ochłonięcie, zanim zobaczymy się w pracy – ciągnął.

– Jak miło z twojej strony, że o tym pomyślałeś – rzuciła z przekąsem.

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała po szklankę wody. Zupełnie nie wiedziała, co począć. Co się robi w takiej sytuacji? Nikt z nią jeszcze nigdy nie zerwał – wszystkie jej poprzednie relacje były wybitnie przelotne i umierały śmiercią naturalną.

– Wybacz! – zawołał, depcząc jej po piętach. – Nie wiem, co ci powiedzieć… Nigdy jakoś nie było właściwego momentu.

Przeklinając pod nosem poluzowany zawias szafki, wyjęła szklankę i w ramach gry na czas nieśpiesznie nalała sobie wody. W końcu się odwróciła i spiorunowała go wzrokiem znad blatu oddzielającego aneks od salonu.

– Zwyczajnie nie rozumiem, Daniel. Co takiego się zmieniło?

Zrobił krok w jej stronę.

– Posłuchaj, gdy się spiknęliśmy, miałaś… nieprzepracowane problemy.

Skrzywiła się. Poznali się rok po wypadku i wciąż nie mogła się pozbierać. Gdy zaprosił ją na randkę, Abi zachęcała: „Musisz zacząć patrzeć w przyszłość, kochana. Nie można wiecznie żyć przeszłością – to zabija”.

– To zrozumiałe, naprawdę, ale myślałem, że…

– Że co? – warknęła.

Pokręcił z rezygnacją głową. Serio? Co za bezczelny typ!

– Sam nie wiem.

– Że z biegiem czasu się rozkręcę, tak?

– Nie! Jesteś superrozkręcona. – To zabrzmiało sztucznie, jakby sam w to nie wierzył. Była dla niego za sztywna? O to chodziło? – Po prostu… widać, że ci nie zależy. Jakbyś się do wszystkiego zmuszała, bo tak wypada. Myślałem, że z biegiem czasu bardziej się otworzysz.

Ściągnęła brwi.

– Jestem jak cholerna otwarta księga.

Westchnął, jakby to ona szukała tu na siłę argumentów.

– Chcę kogoś, z kim można zbudować wspólne życie, Holly.

– Ja też! – wyrzuciła z siebie i była to prawda.

Prawda?

– Na pewno?

– Tak. – Zadarła brodę jak podczas kłótni z Lily.

„Na pewno chcesz to włożyć, Holly? Tak. Na pewno chcesz prowadzić całą drogę? Tak”.

– Być może – ustąpił. – Ale nie ze mną. Chryste, nie przedstawiłaś mnie nawet rodzicom.

Wzdrygnęła się, zaciskając zęby. Nie wpędzi jej w poczucie winy, co to, to nie.

– Teraz będziesz mi mówił, czego chcę? Co czuję? Jak śmiesz, do cholery! A moi rodzice… rodzina… to…

– Spokojnie, ja tylko…

Potrząsnęła głową, nie dopuszczając go do głosu.

– Wiesz co? Nie mam teraz na to siły. Wynocha.

Nie ruszył się.

– Widzisz, właśnie o to mi chodzi. Nigdy nie chcesz rozmawiać, otworzyć się przede mną.

– Och, mam się przed tobą otworzyć, tak? Opowiedzieć ci o swoim bólu, żebyś z wyższością pogłaskał mnie po główce?

– Nie to miałem na myśli. – Znów przyklepał włosy. – Kurczę, źle zacząłem…

– Cholernie źle.

– Lepiej sobie pójdę.

– To idź.

– Zadzwonię później, jak już się…

– Jak już się co?

– Porozmawiamy na spokojnie – obiecał.

Westchnęła.

– Idź już, Daniel. – Złość zelżała, a w jej miejsce pojawiło się coś na kształt wyczerpania.

Tę walkę wolała stoczyć w błogiej samotności.

Przystając w progu, odwrócił się z wahaniem i rzucił jej ostatnie spojrzenie.

– Wybacz mi, Holly. Nie chciałem cię skrzywdzić.

Parsknęła ponurym śmiechem.

– Co ty nie powiesz.

– Zadzwonię – powtórzył, zamykając za sobą drzwi.

Z pękającej w szwach skrzynki wysypały się listy. Odrętwiała, schyliła się, by je pozbierać.

Na samej górze sterty leżał on – tegoroczny List od Nieznajomego.

Dalsza część w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Trzy lata później. Grudzień

Rozdział trzeci

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Spis treści

Meritum publikacji