Świąteczna mordercza gra - Benedict Alexandra - ebook + audiobook + książka

Świąteczna mordercza gra ebook i audiobook

Benedict Alexandra

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wśród nocnej ciszy krzyk się rozchodzi…

Endgame House – mroczna siedemnastowieczna rezydencja z piaskowca i marmuru. Już sam jej wygląd może budzić grozę. Jednak Lily Armitage nie odwiedzała rodzinnej posiadłości z innego powodu. To tutaj ponad dwadzieścia lat temu, w Boże Narodzenie, zmarła jej matka. Wtedy dziewczyna obiecała sobie, że nigdy już nie przekroczy progu tego domu.

Kiedy umiera jej ukochana ciotka, Lily otrzymuje list z prośbą, aby po raz ostatni wróciła do Endgame House i wzięła udział w rodzinnej tradycji: corocznym poszukiwaniu skarbów. Na zwycięzcę czeka akt własności rezydencji. Dziewczynę jednak interesuje coś innego – wskazówki mają pomóc jej w rozwiązaniu tajemnicy śmierci matki. Aby je zdobyć, musi wziąć udział w rozgrywce. Jej kuzyni grają o posiadłość, dla niej nagrodą będzie prawda. Jednak nie wszyscy grają uczciwie…

Gdy burza śnieżna odcina Endgame House od wioski, Lily uświadamia sobie, że nie walczy już o spadek, ale o swoje życie.

Świąteczna mordercza gra” zachwyci wielbicieli klasycznych powieści kryminalnych spod pióra Agathy Christie, a fanom kina przypomni nastrój znany z filmu „Na noże”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 3 min

Lektor: Czyta: Sylwia Gliwa

Oceny
3,7 (621 ocen)
180
187
165
75
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dagorlindaa

Dobrze spędzony czas

Koszmarna lektorka w audiobooku. Czyta bez żadnej dykcji, nie patrząc na znaki interpunkcyjne. Niby oficjalny audiobook, a brzmi jak syntezator 😖
130
funnybunny

Całkiem niezła

Najgorsza lektorka jaką w życiu słyszałam, nie da się jej słuchać, brzmi jak syntezator mowy. Proszę, nie zatrudniajcie tej Pani do czytania książek, bo niszczy całą ich magię. Ledwo dobrnęłam do końca.
110
wiorek

Z braku laku…

Lektorka nie przypadła mondo gustu , zero emocjonalnie głosie może dlatego książka wydała się nudna a liczyłam na coś emocjonalnego .
100
Malgorzata615

Całkiem niezła

Audiobook zepsuty totalnie przez lektorkę, to już syntezator mowy ma więcej życia. Odebrała mi 70% przyjemności z książki. Błagam, nigdy więcej pani Gliwy.
80
RybackaK

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść bardzo dobra - wartka akcja, pełna niespodzianek. Świetny sposób narracji, przynajmniej ja taki lubię. Jedyne zastrzeżenie mam do lektorki, a konkretnie sposobu jej czytania. Tu dałoby się wiele poprawić:)
60

Popularność



Kolekcje



Dla Guya i Verify, którzy są moim domem

Gwiazdkowa gra z książką: zagraj w tytuły

Do tekstu książki wkradły się tytuły książek i filmów, w których święta Bożego Narodzenia są kryminalne, mroczne i pełne tajemnic. Odnajdziesz je? Powodzenia!

Czy zdradzę ci mój sekret? Wątpić śmiem; Lecz może kiedyś, kto wie? Ale nie dziś, gdy śnieży, wieje i mrozi, Co za ciekawość, to nie uchodzi! Koniecznie chcesz znać sekret? No cóż: On jest mój, nie zdradzę go i już!

Christina Rossetti, Winter: My Secret

24 grudniaWigilia

Rozdział pierwszy

Pada śnieg. Czemu miałby nie padać? Nic tu nie będzie łatwe.

Lily, okutana kocem, przyciska czoło do zimnej szyby. Jest czwarta rano i nie może zasnąć. Blask latarni ulicznych sieje złotymi kręgami na Catford High Street. Śnieżne płatki sypią się z nieba. Dwóch pijaków zatacza się na środku ulicy. Objęci, podtrzymując jeden drugiego, krzyczą: „Wesołych świąt!”. Lis błyska ślepiami, zwiewając przed nimi.

Kiedyś było normalne, że nie mogła zasnąć z podekscytowania przed Gwiazdką – lecz Lily dawno przestała wierzyć w Świętego Mikołaja. Po odejściu mamy nie wierzyła już w nic i w nikogo. A dzisiaj ma wrócić do miejsca, w którym mama umarła.

Naciąga kaptur na głowę i wstaje z łóżka. Przepycha się pomiędzy wieszakami pełnymi kostiumów w stronę swojego tyciego salonu. A przynajmniej tak nazywał tę klitkę poprzedni lokator. W rzeczywistości Lily nie ma własnego miejsca do życia. Tu jest tylko jej pracownia. Wypełniona wykrochmaloną bawełną i welwetem; nićmi, taśmami i wstążkami; pudełkami pełnymi cekinów i kryształków, igłami i fiszbinami. Pod oknem czeka maszyna do szycia. Wykrój leży w kawałkach na podłodze niczym obrys ciała na miejscu zbrodni.

Może to nie dom, ale przynajmniej nie musi go z nikim dzielić. Lily potrzebuje solidnych murów odgradzających ją od innych ludzi. Ciasnota jest wygodną wymówką, aby nikogo tu nie sprowadzać, nawet jeśli czuje się samotna. A przynajmniej tak sobie powtarza.

Obchodzi sterty tkanin i stąpając po wolnych kawałkach wykładziny, dociera do kuchni w kącie pokoju – jeśli tak można nazwać kuchenkę turystyczną, toster i mikrofalę. Włącza czajnik, wrzuca do kubka torebkę herbaty, a potem wyciąga walizkę spod pudła z tiulami. Jak się ma ubrać na święta w domu na wsi, którego nienawidzi? Miejska moda nie pasuje. Na szczęście żyje z szycia ubrań.

Szybko jej idzie. Kosmetyczka, ciuchy, bielizna – pakowanie nie zajmuje wiele czasu. Lily rozsiada się z herbatą w swoim jedynym fotelu. Dopiero teraz pozwala sobie na myśli o czekającej ją podróży. O krewnych, których zobaczy. O Endgame House.

Na samą myśl o tym miejscu serce Lily dudni jak rozpędzona maszyna do szycia, więc sięga po swoją ostatnią robótkę i zaczyna haftować. Z każdym ruchem igły, z każdym ściegiem satynowej nici spływa na nią spokój. Rozdudnione serce zwalnia. Może lepiej będzie zostać na święta w domu. Zakopać się w ciepłym łóżku z pudełkiem świątecznych słodkości. Oszczędziłaby sobie długiej jazdy i co najważniejsze, zatrzymałaby swój ból tam, gdzie go zamknęła – za murami i zatrzaśniętymi drzwiami umysłu.

Ale jeśli nie pojedzie, zawiedzie ciocię Lilianę. Znowu.

Lily sięga do torebki i wyjmuje kopertę. Rozprostowuje ją. Patrzy na zapętlające się litery skreślone ręką ciotki. Wyjmuje list napisany pismem równie delikatnym i gładkim jak upudrowane na różowo policzki cioci Liliany. Papier nadal zachował ślad woni jej perfum – Truth od Calvina Kleina. Truth… Prawda.

Najdroższa Lily!

Mam nadzieję, że nigdy nie przeczytasz tego listu, ale jeśli masz go w rękach, to znaczy, że już nie żyję. Powierzyłam Twojej dobrej przyjaciółce Isabelle Stirling zadanie dopilnowania, abyś dostała list, jeśli umrę, nim zacznie się Gwiazdkowa Gra. Obawiam się, że tak się stanie. Chciałabym się głupio mylić w tej sprawie. Jednak podejrzewam, że mam rację.

Jest to zatem moja polisa ubezpieczeniowa dostarczona przez adwokata. Wiem, że nie masz ochoty przyjechać do Endgame ani zabawiać się tą głupią grą. Wiem, że absolutnie nie jesteś zainteresowana odziedziczeniem posiadłości, choć pragnę, aby stała się Twoja.

Jeśli ten powód nie jest dla Ciebie wystarczający, pozwól, że ujawnię Ci jeden element układanki. Otóż Twoja mama została okrutnie zamordowana. Wiem, co mówię. Wiem, że w Twojej głowie pojawią się tysiące pytań i otrzymasz odpowiedzi. Będą tutaj, w każdej wskazówce, w każdym tropie: początek i koniec wszystkiego, co od tylu lat prześladowało naszą rodzinę. Od samego początku. Każda wskazówka, z wyjątkiem jednej, jest przekazem dla Ciebie. Weź je pod uwagę. Słowa zmarłej kobiety nie mogą być zignorowane, niedocenione czy zlekceważone.

Nie miałam śmiałości, aby ujawnić prawdę i powiedzieć, co się stało z Marianą – z Twoją mamą, a moją piękną, mądrą starszą siostrą. Bo ja również źle postąpiłam. Może Ty zdobędziesz się na odwagę. Będziesz miała więcej siły, aby na koniec gry zaśpiewać. Na to liczę. Zawsze byłaś kochana. Wiem, że nie lubisz rozmawiać o swojej mamie, ale ona bardzo Cię kochała i nie opuściła Cię. Nigdy by tak nie postąpiła. Wybacz, że w tej chwili nie mogę Ci tego udowodnić.

Proszę, pojedź do Endgame i rozegraj tę Gwiazdkę. Będziesz pod dobrą opieką. Zatrudniłam gosposię, która zajmie się nie tylko Tobą – gdyż pojawią się tam jeszcze twoje kuzynki oraz ich partnerzy, jeśli ich mają. Spotkanie nie będzie miłe, ale koniecznie musisz się stawić. Takie jest moje ostatnie życzenie. Straszne, prawda? Zmarła prosi swoją ulubienicę o przysługę. To nie mniej straszne. Nic nie mów Sarze i Grayowi. Gdybym żyła, wstydziłabym się za siebie.

Twoja matka i ja wiele Cię nauczyłyśmy, podobnie jak Twoja babcia. Poszukaj w przeszłości wspomnień, które pomogą Ci rozwiązać zagadkę i ustalić, co się stało z Marianą Rose. Niestety będziesz musiała wszystko zapamiętać i zachować dla siebie. Boję się. O siebie i o Ciebie. Nie ufaj NIKOMU ze swoich krewnych, dla ich dobra i dla swojego własnego. Wiedza może doprowadzić do śmierci. Musisz także zachować sekret, który jak podejrzewam, nosisz w sobie. Chcę Ci dać wolność, Lily. Pomóc Ci w ucieczce z własnych murów. Czas przenieść bazgroły w świat rzeczywisty. Zrzucić z siebie gorsety fiszbinowe. Wcale niedurne wskazówki są ukryte pośród mniej ważnych. Nie pozwól, aby je zjadły mole. Musisz sobie przypomnieć, jaka jesteś dobra w takich zagadkach. Koniec z ukrywaniem się.

Adoptowanie Ciebie było najlepszą rzeczą, jaką w życiu zrobiłam. Mam nadzieję, że ta gra będzie równie trafiona.

Twoja kochająca ciocia i przybrana matka

Liliana Armitage-Feathers

Lily czuje, jakby jej sercu rozerwano szwy. Trzeba jechać. I to szybko. Jeżeli teraz sypie w Londynie, można się spodziewać, że do obiadu w Yorkshire będą zaspy.

Rozdział drugi

Jak było do przewidzenia, kiedy dociera do Dales, wszystko jest w śniegu. Ale to nie śnieg jak z bajki – miękkie białe płatki szczypiące w język niczym paski gumy peppermint – tylko wielkie porcje bieli atakujące przednią szybę. Lily przełącza wycieraczki na najszybszy bieg, ale i tak ma wrażenie, że ją wsysa wir zamieci. Ledwie widzi drogę. Nie tylko z powodu zadymki.

Zaczyna zmierzchać. Wpół do trzeciej, a niebo ma zimny, ciemnoniebieski kolor ognia płonącego świątecznego puddingu. Szosy Yorkshire nie ułatwiają zadania – są wąskie, zarośnięte po bokach żywopłotami jak złogami złego cholesterolu. A potem pojawiają się drzewa, szepczące i kołyszące się nad nią, pochylające ku sobie i spiskujące nad jej głową.

Kiedy ostatni raz tędy jechała, kierunek był odwrotny. Miała dwanaście lat, wywożono ją z Endgame House i myślała, że więcej tego domu nie zobaczy. Gdyby Lily wierzyła w duchy, byłoby inaczej. Wiecznie snułaby się po jego korytarzach w poszukiwaniu widma matki. Ale nie wierzy w duchy – tak jak w wiele innych rzeczy.

Kiedy wyjeżdża zza zakrętu, na drogę wyskakuje łania. Hamulec do dechy, czas spowalnia, jakby chciał opóźnić ten lot poślizgiem do rowu. Zielone korony sosen wirują nad Lily. Słyszy przeraźliwy pisk, ale nie wie, czy to ona, łania czy hamujące koła. Jeśli to koniec, może lepiej będzie puścić kierownicę i zamknąć oczy.

Nie.

Mocniej chwyta kierownicę i odbija, unikając otwartych ramion drzewa. Ma zadanie do wykonania, a jego warunkiem jest powrót do Endgame House.

Samochód wreszcie wyhamowuje. Ani śladu zwierzęcia. „Tylko nie bądź martwa”, błaga Lila w myśli, wychodząc z kabiny. Serce jej wali, kiedy pochyla się nad zderzakiem. Nic. Nie ma koszmarnych krwawych strzępków na oponach. Z ulgą wypuszcza powietrze i w tej samej chwili słyszy sapnięcie, oddech w krzakach. Łania stoi pośród drzew na poboczu. Obok niej młode ze stulonymi uszami.

Łania patrzy na nią, Lily odwzajemnia spojrzenie. Śnieg osiada im na głowach. Zwierzę mruga, po czym odwraca się i odchodzi. Młode podąża za matką. Lily odprowadza je wzrokiem, póki nie znikną bezpiecznie w głębi lasu.

Wraca za kierownicę; widzi na rękawach śnieżne płatki. Jak zegarowe trybiki, srebrzące się w półmroku, zmieniają czarny rękaw palta w jakąś steampunkową kolczugę. Od razu sobie wyobraża, jak szyje taką bojową suknię z gorsetem do swojej pierwszej kolekcji, a potem kłania się na czele armii modelek słynnej Lily Armitage.

W następnej chwili, jak ruchem szmatki na szybie, ściera te myśli. Nauczyła się ostrożności, w biznesie i nie tylko. Nie wychylaj się. Nie mów głośno. Trzymaj się w kącie, żeby cię nie widziano.

Rusza. Silnik przerywa i się krztusi, jakby coś mu utknęło w gardle. Lily poklepuje kierownicę.

– Damy radę – mówi w nadziei, że podniesie na duchu swojego grata. – Już niedaleko.

Nie może być daleko. Dawno zostawiła za sobą miasteczka skupione wokół pubów. Dlaczego wiejskie domy są rozrzucone na takich pustkowiach? Pewnie dlatego, że miejscowi właściciele ziemscy trzymają w garści całą okolicę i nie muszą znosić sąsiadów. Wyobraża sobie, jak niegdysiejsi właściciele Endgame House wychodzili na ganek i ogarniali spojrzeniem swoje włości z widocznymi na ciągnących się po horyzont polach rolnikami dzierżawiącymi ich ziemię – na wzór pszczół robotnic krążących z dala od ula, aby nie przeszkadzać swojej królowej brzęczeniem.

Jednak Lily woli Londyn lub inne miasta, w których mieszkała. Tam zawsze jest tyle dźwięków, choćby to były syreny przerywające ciszę z regularnością kaplicznej sygnaturki w Endgame House. W mieście nie sposób się odciąć od ludzi tak jak tutaj – a przynajmniej nie w taki sposób. Wybrała miejskie odosobnienie i zabunkrowała się w mieszkaniu ze swoim szyciem, nie widując nikogo tygodniami. Tutaj śnieg wręcz zachęca do izolacji. W czasach Endgame House Lily uwielbiała zimę, a zwłaszcza krążenie po ogrodowym labiryncie w ciszy sypiącego śniegu. Dużo łatwiej było się w nim zagubić zimą niż latem. Jeszcze teraz na myśl o pobycie w domu z rodziną czuje ucisk w gardle.

Dlatego kiedy ciotka Liliana przysłała jej zaproszenie do Endgame House, Lily w pierwszym momencie je odrzuciła. Nie była zainteresowana udziałem w ostatniej Gwiazdkowej Grze, w której stawką ma być dziedzictwo.

Jednak Liliana zmarła przed dwoma miesiącami i dwa dni po śmierci cioci przyszedł list od niej. Po nim wszystko się zmieniło. Uczucia, dawno zepchnięte w niepamięć, które miały już nigdy nie dojść do głosu, objawiły się jak zeschnięta zeszłoroczna pomarańcza, zapomniana na dnie szafki. Perspektywa powrotu do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, tylko pogorszyła sprawę.

Nawet GPS nie chce jej poprowadzić do domu. Zgubił sygnał i na próżno szuka satelity, więc Lily jedzie na ślepo. W rezultacie dostrzega ciemnoczerwony szyld ENDGAME HOUSE HOTEL w ostatniej chwili, kiedy go mija. Serce przyspiesza bicie. Pierwszy raz postrzega to miejsce jako hotel. Kiedy tu mieszkała, Endgame House był centrum konferencyjnym prowadzonym przez jej wuja z pomocą ciotki Liliany i jej mamy. Edwardowi od dawna marzyło się przekształcenie posiadłości w elegancki hotel, ale marzenie umarło wraz z jego śmiercią. Z tego morał, że nie warto mieć marzeń, a już tym bardziej dążyć do ich spełnienia.

Minęło dobre pięć minut, zanim znajduje miejsce, żeby wykręcić, i każdą z tych minut poświęca na zastanawianie się, czy jednak nie wrócić do Londynu. Ostatni moment na decyzję. Lily zatrzymuje się przed bramą broniącą dostępu do Endgame. Kiedy wrota się otwierają, rodzinny herb z brązu rozdziela się na pół. „Nie musisz tu zostać – mówi sobie, przejeżdżając bramę. – Możesz w każdej chwili wyjechać”. We wstecznym lusterku widzi zamykające się wrota.

Samochód rusza z jękiem i z wysiłkiem, mozolnie wdziera się pod górę. Lily zdążyła już zapomnieć, jak tu jest stromo – choć i tak nigdy dotąd nie musiała pokonywać tego wzniesienia piętnastoletnim morrisem mini z zawieszeniem, które coraz bardziej osiadało z każdym rokiem eksploatacji.

Las otaczający posiadłość napiera, jakby chciał namolnie zajrzeć do kabiny auta. Pośród tych drzew bawiła się z Tomem i Ronniem, swoimi kuzynami. Wesołe wspomnienia całej bandy brodzącej w strumieniu się rozpływają, w miarę jak podmokły teren się wznosi, ustępując miejsca zaśnieżonemu żwirowi. Las przystaje, jakby się bał iść dalej.

Lily wjeżdża na kolisty podjazd. Chrzęst kamyków mielonych przez koła ożywia kolejne wspomnienia – wielka świąteczna choinka na dachu samochodu mamy. Radosne lato z kuzynostwem. I milczący ambulans, który wywiózł z domu ciało mamy.

Samochód zatrzymuje się z głębokim sapnięciem ulgi. Lily wstrzymuje oddech. Unosi ramiona, jakby chciała zakryć nimi uszy. Dłonie zaciska w pięści. Nie może się zdobyć na to, żeby popatrzeć na dom. Jeszcze nie, ale i tak czuje jego obecność. Endgame House majaczy na krawędzi pola jej wizji – jak przed laty, zanim go opuściła.

Lily z najwyższym trudem opiera się pokusie, aby zawrócić i odjechać. Zamiast tego wyjmuje z kieszeni list cioci Liliany i jeszcze raz go czyta.

Przymyka oczy i przywołuje w pamięci ostatni raz, kiedy widziała ciotkę. Było to na parę tygodni przed jej śmiercią, w herbaciarni Orchard nieopodal miejsca, w którym zamieszkała, kiedy po śmierci mamy Lily wyprowadziła się z Endgame. Dostała wtedy stypendium na swojej Alma Mater, Clare College, adoptowała Lily i wraz z nią oraz swoimi biologicznym dziećmi, Sarą i Grayem, zamieszkała w Grantchester. Ciotka i siostrzenica wybrały się do Orchard na lunch, aby świętować odejście Liliany na emeryturę z funkcji kierowniczki katedry języka angielskiego w Cambridge. A przynajmniej tak myślała Lily.

Liliana nałożyła tyle masła, dżemu, śmietany i owoców, że jej bułeczka nie była w stanie tego utrzymać, kiedy ją niosła do ust. Tak się zaśmiewała, że chlapnęła sobie cydrem na tweedową spódnicę. Potarła ją dłonią i rzekła:

– Właśnie dlatego uważam, że powinno się robić gorsety z tweedu, kochanie. Tweed jest odporny na najbardziej zgubne plamy.

– Nie ma zbyt wielu historycznych sukien z tweedu, ciociu Lil.

– Powinnaś rzucić to zajęcie, Lily – odparła ciotka. – Przerabianie cudzych rzeczy jest mało twórcze. One nigdy nie będą nowe. Czy nie sądzisz, że nadszedł czas, abyś zrobiła coś ze swoim życiem?

– Dobrze mi tak, jak jest – odpowiedziała Lily, sznurując usta.

– Mało kto szczerze uważa, że jest mu dobrze. Jeśli tak mówisz, musi być kiepsko. – Ciocia z westchnieniem ujęła dłoń Lily. Nagle spoważniała i dodała szeptem: – Przyjedziesz na święta, prawda?

– Nie mogę – odparła Lily. – Przecież wiesz.

Liliana wbiła w nią spojrzenie.

– Jeśli nie dla mnie, zrób to dla swojej matki.

Przywołała mamę, aby ją zaszantażować. W Lily wezbrał gniew. Gwałtownie cofnęła rękę. Miała ochotę krzyczeć, powiedzieć dokładnie to, co myśli. Zamiast tego zacisnęła palce na krawędzi stołu i wbiła wzrok w podkładkę pod talerz.

– Przesadzasz, Liliano. To tylko gra.

– Tu nie chodzi o rozrywkę, Lily. To gra na śmierć i życie.

– Myślałam, że chodzi o dziedziczenie domu.

– Ogólnie tak, ale jest coś więcej.

– W takim razie powiedz mi, o co chodzi – zażądała Lily, wychylając się ku niej. – Wtajemnicz mnie wreszcie.

Odpowiedział jej śmiech. Podszyty lodem.

– I kto to mówi: królowa lodu we własnej osobie. Ty, Lily, masz swoje zamknięte drzwi, a ja mam swoje. Otworzę je, kiedy uznam za stosowne. W Boże Narodzenie. – Ciotka obiegła lokal spojrzeniem. Wieńce zafalowały na drewnianych belkach, gdy drzwi się otworzyły, wpuszczając jesienny wiatr. – Nadchodzi zima. Czas, abyśmy stawiły czoła wydarzeniom. Czas, abyś wyszła ze swojej skorupy i odnalazła drogę do domu.

– Nie mam czemu stawiać czoła – odparła cicho Lily. – I nie mam domu.

– Każdy ma dom – zaprotestowała ciotka Liliana. – On nie musi być miejscem, domem może być również osoba. Albo kot. – Pochyliła się i musnęła swoją nogę, jakby jej kot Winston (imiennik Orwellowskiego bohatera Smitha, a nie Churchilla) ocierał się o nią. – Znalezienie swojego domu może trwać bardzo długo. – Spojrzała za okno i ból na moment ściągnął rysy jej twarzy. Znów zwróciła się do siostrzenicy. Jej oczy miały ten sam co u Lily ciemnoniebieski kolor przetykany smugami zieleni. Jednak Liliana miała bursztynową otoczkę wokół tęczówki, która w tym momencie zdawała się płonąć. Zawsze tak było, kiedy ciotka zamierzała powiedzieć okrutne, a przy tym często wnikliwe słowa. – Wyjaśnij mi, czemu, skoro nie masz domu, rysujesz labirynt na podkładce.

Lily spojrzała w dół i zobaczyła, że sunie placem wskazującym po słynnym labiryncie z żywopłotu Endgame House.

– Zagubiłaś się w labiryncie, kiedy znalazłaś w nim martwą matkę – ciągnęła bezlitośnie Liliana. – Jeśli nie wejdziesz do niego znowu, nigdy go nie opuścisz.

Gniew przeniknął Lily. Zacisnęła powieki i wyobraziła go sobie jako nitkę na szpulce przewleczoną przez ucho igielne. Przyjdzie czas, kiedy go użyje. A na razie wyjęła z portfela dwa dziesięciofuntowe banknoty i pozwalając, aby opadły na stolik jak jesienne liście, wstała i wyszła.

Potem Liliana wiele razy do niej dzwoniła, lecz Lily nie odbierała i nie odpowiadała na esemesy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc wolała milczeć.

A potem było już za późno.

Przeczytawszy list od ciotki, siedziała bez ruchu przez prawie godzinę, trzymając go na kolanach. Serce ją bolało i powtarzała szeptem: „Tak mi przykro, tak mi przykro”.

Lily starannie składa list i wsuwa go do koperty, jakby wraz z nim chciała w niej zamknąć to wspomnienie. Nabiera głęboko powietrza i bębni palcami w kierownicę. Samochód spełnił zadanie. Teraz jej kolej.

Opuszcza ciasne schronienie swojego autka i idzie po żwirowym podjeździe z opuszczoną głową, aby nie patrzeć na dom. Zamiast tego koncentruje się na sposobie, w jaki śnieg zmaga się z kamieniem – śniegowe forpoczty giną i się topią, ale nadciągają niezliczone posiłki i płatki osiadają; oblężnicza warstwa się pogrubia. Kolejne szeregi śnieżnych żołnierzy stają na białych barkach poprzedników – i tak do zwycięstwa.

Lily wchodzi na okrągły klomb pośrodku kolistego podjazdu i zgarnia śnieg z tarczy zegara słonecznego. Sentencja na jego popękanej tarczy głosi: „CZAS NIE CZEKA”. Pocieszające. Zwłaszcza w apogeum ponurej zimy, kiedy zmierzch goni świt. Lily przesuwa palcami po wypukłych cyfrach, tak jak to musiała kiedyś robić jej mama.

Słońce chylące się ku zachodowi zostawia długi cień mówiący, że minęła trzecia. W liście była wskazówka, żeby przyjechała w porze herbaty: o wpół do czwartej po południu. Pora herbatki tutaj – na cudownej północy, w dziczy Yorkshire – na południu jest porą kolacji. Jedynie w tak wytwornym miejscu jak Endgame House pora herbatki oznacza coś innego niż kolację.

Nie może dłużej zwlekać. Musi wreszcie unieść wzrok i zobaczyć dom, więc lepiej to zrobić jak najszybciej. Lily bierze głęboki oddech i unosi głowę.

Endgame House jest mroczniejszy, niż pamięta. Ciężka siedemnastowieczna szara bryła domu zbudowanego z piaskowca i marmuru ponoć kiedyś jaśniała o świcie i zmierzchu – a przynajmniej tak zawsze jej mówiono. Teraz pochłania resztki światła, chroniąc swoje tajemnice. W prawie każdym oknie jest zaciągnięta zasłona. A ona przybywa, gotowa na wszystko.

Rozdział trzeci

Odchyla się aksamitna zasłona w jednym z okien. Pojawia się zarys głowy i zaraz się cofa.

Lily ciaśniej nasuwa na uszy czapkę z pomponem. Już zdążyła zapomnieć, jaki wścibski jest wiatr w Yorkshire, jak wciska się w rękawy i za kołnierze, usiłując ci wydrzeć twoje sekrety. Ale jej sekretów nie dostanie. Lily mocniej otula się zimowym płaszczem i rusza do drzwi frontowych. Czarny lakier wydaje się bardziej lśniący niż kiedyś. Dotyka go. Farba sprawia jeszcze wrażenie lepkiej. Czyli ktoś próbuje odpicować dom. Powodzenia. Trochę farby, trochę lakieru i popsikanie odświeżaczem powietrza nie ukryją jego grzechów.

Trzy razy uderza kołatką. Będą sobie musieli poradzić z jej wcześniejszym przyjazdem. Echo dźwięczy nad żwirową alejką. Przez moment Lily nasłuchuje kroków Liliany, aby za moment przypomnieć sobie z bolesnym skurczem: ciotka nie żyje.

Inne kroki dają się słyszeć za wielkimi drzwiami. Można by pomyśleć, że odrzwia tak ponurego domu powinny się otworzyć z nieznośnym zgrzytem, ukazując stojącego za nimi wysokiego lokaja z grobową miną. Tymczasem otwierają się gładko i bezgłośnie; jasny blask zalewa ganek i Lily widzi przed sobą kobietę o długich rudych włosach i uśmiechu, który wypełnia całą jej twarz. Nie może nie odpowiedzieć uśmiechem na to powitanie. Im bardziej się w nią wpatruje, tym bardziej wydaje się jej znajoma.

Kobieta pochodzi i zamyka Lily w serdecznym uścisku.

– Lily! – mówi i jej głos także brzmi znajomo.

Lily czuje, jakby obejmował ją od środka, rozgrzewający i poprawiający nastrój niczym grzaniec zaprawiony brandy. Akcent z Yorkshire sprawia, że nagle czuje ukłucie tęsknoty za domem. Którego nie ma.

Kobieta podchodzi Lily na odległość ramion i taksuje ją wzrokiem od stóp do głów. W jej oczach lśnią łzy wzruszenia.

– Jesteś podobna do jednej i drugiej – stwierdza, a głos się jej łamie jak pękająca laska cynamonu.

Nagle Lily sobie przypomina. Serce się jej ściska niczym gnieciony papier.

Stoją i chłoną siebie nawzajem. Isabelle bardzo się zmieniła. Teraz jest wyższa od niej, a jej smukłe członki, rude włosy i wewnętrzna moc przywodzą na myśl miedziane jesienne buki strzegące wejścia do lasów Endgame. Lily trwa w stuporze, z wrażenia zapominając o oddychaniu.

Ostatnim razem stały tak w drzwiach chyba dwadzieścia jeden lat temu, może więcej. Tylko układ był inny, gdyż wtedy Lily zaprosiła Isabelle do domu, żeby się z nią pobawić. Isabelle przyszła ze swoją mamą Marthą, prawniczką Armitage’ów i przyjaciółką Liliany. Dziewczynki znały się od małego. Chodziły do tego samego przedszkola, a potem szkoły w najbliższym miasteczku, odległym o kilkanaście kilometrów. W czasie wakacji Martha podrzucała Isabelle do Endgame, sama zaś jeździła do Richmond, a one bawiły się przez cały dzień. Ich ulubionymi zabawami były morderstwo w ciemności, gra w morderstwo, Cluedo… Wszystko, co ma związek ze śmiercią. Nie licząc ich innej ukochanej zabawy – w całowanie. Wszystko bardzo życiowe. Lily miała jedenaście lat, kiedy porzuciła te zabawy, podobnie jak granie na pianinie mamy, flet i jej ulubione zajęcie – śpiew. Mama umarła i nic już jej nie cieszyło. Znalazła się zbyt blisko śmierci i nie chciała, aby coś przypominało jej o życiu.

– To co, wejdziesz? – Isabelle zadaje to samo pytanie, które kiedyś zadała Lily, stojąc na jej miejscu. – Napijemy się herbaty, zanim się tu zwali reszta.

– Jeżeli masz ciasto.

– Mam tyle ciast, że nie zliczysz. – Oczy Isabelle błyszczą, ale Lily dostrzega w nich smutek. Ona też musi tęsknić za Lilianą.

Isabelle przepuszcza ją w progu i Lily wchodzi. Widzi, jak ramiona przyjaciółki wznoszą się i opadają gwałtownie, jakby na siłę chciała się zrelaksować. Dlaczego? „Nie interesuj się”, mówi sobie Lily. Właśnie dlatego trzyma się z dala od ludzi. Za dużo komplikacji. Za dużo warstw do zdjęcia. Liliana powiedziała jej kiedyś, że ludzie są jak wiersze – jest tekst, pierwsza warstwa, a pod nią wewnętrzny rytm, pozorne sprzeczności, niuanse, formy i prawdy, które się objawią, jeśli zechce się je odkryć. Ale Liliana była profesorką, specjalistką od poezji i lubiła większość ludzi. A Lily nie.

– Rozbierz się – prosi Isabelle.

Lily rozpina guziki i wręcza jej palto. Od razu czuje się nieosłonięta, jak obrana mandarynka satsuma.

– Fantastyczna kiecka – mówi Isabelle, obrzucając spojrzeniem jej strój. – Skąd ją wzięłaś?

Lily czuje, jak płoną jej policzki.

– Uszyłam – wyjaśnia.

– Gwiazda betlejemska, prawda?

Uznanie, z jakim Isabelle taksuje wzrokiem obcisłą czerwoną górę z żółtymi zapięciami i ciemnozieloną spódnicę z zakładkami przypominającymi liście, każe Lily natychmiast pożałować, że od razu na wejście ubrała się w poinsecjową kreację, która podobnie jak wszystkie inne uszyte przez nią na tę okazję miała być jej zbroją w Endgame, a nie sposobem, aby poczuła się jeszcze bardziej odsłonięta.

– Liliana nie wspominała mi, że zajęłaś się modą – mówi Isabelle. – Słyszałam jedynie, że odtwarzasz gorsety noszone przez Elżbietę I. Ale takie szycie musi być dużo bardziej fascynujące. Wyraża prawdziwą ciebie.

– Ciągle szyję repliki gorsetów – wyjaśnia Lily. – Lubię mieć coś, co mogę przywrócić do życia. – „Bo tak jest bezpieczniej”, dodaje w myśli.

– Jasne – przytakuje Isabelle i pokazuje gestem na korytarz. – Chodźmy.

Boazeria na ścianach korytarza wydaje się ciemniejsza, niż Lily zapamiętała. Główne schody nie są już tak imponujące, a ich poręcz nie lśni, wyślizgana przez pokolenia dzieci wykorzystujących ją jako zjeżdżalnię. Dziwne, bo dom nie zmalał. Zwykle we wspomnieniach z dzieciństwa wszystko wydaje się większe, ale dziś posiadłość jawi się Lily jako jeszcze większa i bardziej nieprzyjazna. Schody pną się na pierwsze i drugie piętro; wysoko u sufitu kandelabr sieje mdły blask niczym zakurzony księżyc. Ze ścian patrzą rodzinne wizerunki Armitage’ów. Pierwszy pochodzi z tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku i jest powiększoną, niewyraźną fotografią dziadka – kapitana Henry’ego „Harry’ego” Armitage’a, stojącego na tarasie Endgame, kiedy dom w czasie drugiej wojny światowej został przerobiony na ośrodek rehabilitacji oficerów rannych na froncie. Kolejne zdjęcie przedstawia dziadka wymieniającego uścisk dłoni z lordem Cappellem o dziwnie nieobecnej minie, który zmuszony był sprzedać posiadłość w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym roku. Dalej – zdjęcie ślubne dziadka Harry’ego i babci Violet pozujących przed kaplicą w Endgame. I wreszcie mama Lily w zaawansowanej ciąży, siedząca pod wierzbą, z rękami złożonymi w obronnym geście na wielkim brzuchu.

Największy z tych obrazów jest malowanym portretem. Lily pamięta, jak do niego pozowała na parę miesięcy przed tym, kiedy wszystko w Endgame się zmieniło. Wujek Robert i dziadek Harry już wtedy nie żyli, ale inni pozowali razem z nią. Jedenastoletnia Lily, krościata i tykowata, siedzi pomiędzy Tomem a Ronniem na dolnym stopniu schodów. O stopień wyżej Sara robi minę, otaczając ramieniem Graya, jakby chciała go przytrzymać. Tuż przy nim Rachel patrzy w bok, jakby chciała uciec. Nad nią dwoje kuzynów – wujek Edward i ciocia Veronica – upozowało się malowniczo na kolejnych stopniach. Nad ich głowami mama i ciocia Liliana trzymają się za ręce, a z samego szczytu schodów uśmiecha się babcia Violet w kombinezonie ze złocistego aksamitu, z szeroko rozpostartymi ramionami niczym bożonarodzeniowa gwiazda.

Lily odwraca wzrok, tłumiąc emocje. Przenosi spojrzenie na wielką choinkę ustawioną obok schodów, sięgającą do galerii dla muzykantów na piętrze. Nieoświetlona, wygląda jak potężna, złowroga postać majacząca w cieniu. Doprawdy zapowiada się Wigilia pełna duchów.

– Powinnam już włączyć światełka – mówi Isabelle, kucając przy drzewku i wkładając wtyczkę do kontaktu. Rozbłyskają setki pomarańczowych lampek i ma się wrażenie, jakby w choince kryło się stado przyglądających się bez mrugania stworzeń. – Liliana dokładnie określiła, jakie mają być dekoracje. – Isabelle delikatnie zdejmuje jedną z ozdób i kładzie ją na dłoni Lily.

To turkawka. Zrobiona z szarego, niebieskiego i żółtego filcu, z piórami wyszytymi prostym haftem – Lily z mamą stworzyły ją jako dekorację na jeden z dwunastu świątecznych dni*.

– Wszystkie powiesiłam – dodaje Isabelle. Głos ma miękki jak gruchanie gołębia. – Oraz typowe błyskotki Lily. – Pokazuje na bombki skrzące się brokatem.

Lily obchodzi drzewko, przyglądając się innym dekoracjom, w których miała swój udział. Stworzyły z mamą prawdziwą linię produkcyjną – Lily rysowała wykroje na filcu, a mama wycinała je i ręcznie zdobiła. Następnie Lily dodawała cekiny i koraliki, po czym zszywała dwie części gruszek, kuropatw, doboszów i różnych innych rzeczy. Tak działały aż do Wigilii w roku jej śmierci. I oto zostały tylko wypchane ptaszki i świąteczni goście.

Lily oddaje turkawkę Isabelle. Nie chce wpuścić do siebie wspomnień, które dziobią jak ptaki w okno, domagając się ujścia.

– To musi być dla ciebie trudne – zauważa Isabelle – powrót do domu po tym wszystkim.

– Miałam łatwiejsze chwile – przyznaje Lily.

– A przyjdą jeszcze trudniejsze. Ale jestem pewna, że dasz sobie radę.

Isabelle wiesza turkawkę przy jej towarzyszu i odwraca się do Lily. Spojrzenie ma intensywne, kryjące tysiące znaczeń. Stoją tak blisko siebie, że Lily czuje ciepło promieniujące ze skóry dawnej przyjaciółki.

Lily odwraca się i odchodzi w stronę kuchni, pocąc się w cieple domu w tym najzimniejszym dniu w roku.

– Możemy się napić herbaty? – pyta.

* * *

Kuchnia jest pełna świątecznych zapachów i wspomnień. Obraz mamy wyrabiającej ciasto na bożonarodzeniowe babeczki bębni w umyśle Lily jak dzięcioł w szklaną szybę. Zerka do spiżarni, zza jej uchylonych drzwi widać rzędy słoików z dżemem, leguminami i marmoladą. Sama już nie wie, czy patrzy na teraźniejszość, czy na przeszłość. Tak to jest, kiedy wraca się do miejsc dzieciństwa. Jej czas w tym domu zatrzymał się na chwili, kiedy miała dwanaście lat.

Czuje, że Isabelle ją obserwuje – ten wzrok, jakby letnie słońce paliło jej zimową skórę.

– Pamiętasz, jak się tam wciskałyśmy, kiedy Tom liczył do stu? – pyta Isabelle.

– Liczył bardzo szybko – odpowiada Lily. – I zawsze nas znajdował, obojętnie gdzie się schowałyśmy.

– Ale czas płynie wolniej…

– Gdy się jest młodym – dopowiada Isabelle, cytując jedną z sentencji cioci Liliany.

„Dla ciebie, Lily – mówiła Liliana – czas płynie wolniej niż dla mnie, bo kolekcjonujesz wspomnienia i delektujesz się nimi”. I tak było, dopóki mama nie umarła. Wtedy Lily zapragnęła, aby czas przyspieszył i aby dni odchodziły tak szybko jak ona. Dlatego nie chciała wrócić do domu.

Isabelle nalewa wody do czajnika.

– Ponieważ zjawiłaś się jako pierwsza, pomyślałam, że mamy okazję nadrobić zaległości, zanim się zacznie ta cała ceremonia.

– Ceremonia?

– Uroczyste odczytanie regulaminu, całe to prawne ble-ble serwowane z bułeczkami, piernikiem parkin i kanapeczkami. I oczywiście podlane szampanem.

– Bardzo w stylu cioci Lil.

Isabelle stawia czajnik na rozgrzanej płycie kuchenki Aga i siada naprzeciwko Lily. Uśmiecha się i z kącików oczu wykwitają jej promieniste zmarszczki niczym promyki słońca na dziecięcym rysunku.

– Od czego zaczniemy?

– W liście Liliana napisała, że moja mama została za… – Lily nagle łamie się głos. Nie jest w stanie wypowiedzieć tego słowa. Nawet o nim pomyśleć.

Isabella głośno wypuszcza powietrze.

– Myślałam, że najpierw sobie po prostu pogadamy… wiesz, o miłości, karierze, takich sprawach, ale widzę, że nic z tego. Ty zawsze przechodzisz do sedna. – Urywa i sięga po dłoń Lily. – Twoja ciocia uważała, że Mariana została zabita. Zamordowana.

Tak, to słowo. Odbija się echem od ścian, błyska w ostrzach noży kuchennych. Lily cofa rękę i przyciska dłoń do piersi, jakby chciała powstrzymać zbyt gwałtownie łomoczące serce i wzbierające mdłości. Jak ma przyjąć to słowo? Czy kiedykolwiek je przyjmie?

– Czyli nie…? – Tego też nie jest w stanie wypowiedzieć.

– Nie popełniła samobójstwa? Twoja ciotka twierdziła, że nie.

Czajnik zaczyna gwizdać, kapturek podskakuje pod ciśnieniem pary.

Lily wstaje, powstrzymując Isabelle gestem.

– Ja zrobię herbatę. – Zaczyna otwierać szafki w poszukiwaniu kubków. – Pozwól mi się czymś zająć.

– Druga na prawo od zlewu – informuje Isabelle. – Puszka z herbatą stoi na blacie.

Lily wyjmuje dwa duże kubki i otwiera puszkę, od razu czując znany zapach Yorkshire Tea – taniny i wrzosowisk. Zastanawia się, czy Isabelle ma rację, mówiąc o niej, że zawsze dąży do sedna. Coraz bardziej ma nadzieję, że ona tutaj i w swoim mieszkanku w Londynie to zupełnie inne osoby.

– Nie obrazisz się, jeśli nie będziemy o tym mówić? – pyta. – To znaczy o mojej mamie. Wiem, że sama wywołałam temat, ale… – Nie patrzy na Isabelle, ale czuje jej współczucie, lepkie jak syrop.

– Jak sobie życzysz.

Lily czuje pieczenie łez pod powiekami, jakby jej alergia na myśl o morderstwie była równie silna jak ta, którą miała na koty. Co zresztą nie powstrzymywało jej przed przytulaniem ich i wtulaniem twarzy w ich futro. Nie miała ochoty na taką bliskość ze zbrodnią.

Lily wkłada do kubków torebki herbaty i zalawszy je wrzątkiem, przenosi spojrzenie na okno, za którymi widać otoczony murem ogród kuchenny. Jak dawniej jest tam ławka, teraz jednak obramowana modnymi różami pnącymi. Dwa ostrokrzewy stoją na warcie, a jemioła splata się w tangu z bluszczem.

– Gdziekolwiek spojrzę, widzę, jak się bawiłyśmy w chowanego – mówi. – Odliczałam przy tej ławce, a potem was szukałam.

– Ty jedna potrafiłaś liczyć do stu – komentuje Isabelle.

Lily nie widzi jej twarzy, ale jest pewna, że przyjaciółka się uśmiecha. Głos ma ciepły, jak gdyby rozgrzany słońcem.

– Musiałam, bo takie były zasady – mówi Lily.

– Zawsze przestrzegasz zasad?

Lily nie odpowiada od razu. Wyciska torebkę łyżeczką.

– Przeważnie. Chyba że są nieuczciwe – mówi wreszcie.

Isabelle wstaje i podchodzi do wielkiej lodówki w rogu, żeby wyjąć mleko.

– Nie chcę mówić jak prawnik, ale powinnaś być świadoma, że nie wszyscy będą przestrzegali zasad gry tak uczciwie i z takim zaangażowaniem jak ty.

– Nie przyjechałam tu dla gry.

Isabelle odpowiada jej szerokim uśmiechem. Oczy jej błyszczą, kiedy unosi kubek w toaście.

– Nasze zdrowie!

Stukają się kubkami, które są już wyszczerbione. Lily podnosi swój do ust. Herbata dziwnie pachnie – ma morską woń, jakby jej listki wyłowiono siecią rybacką.

Odstawia kubek na blat.

– Liliana napisała, że tropy wskazujące, co się stało z mamą, będą ukryte w tej grze, do rozszyfrowania dla wszystkich.

– Szkoda, że nie może już nic wyjaśnić – wzdycha Isabelle.

– Dla niej wszystko było grą – stwierdza Lily. – Nawet śmierć.

– Dasz radę. Zawsze byłaś dobra w tych grach.

– Nieprawda!

– Zapominasz, że też tam byłam. Rozszyfrowywałaś wskazówki prawie za każdym razem, tylko z czasem zaczęłaś to ukrywać, bo inni byli wściekli, że ciągle wygrywasz.

Pamięć usłużnie podsuwa Lily wspomnienie. Kiedy odgaduje ostatnią wskazówkę i znajduje skrzynię pełną prezentów, kuzyni i kuzynki ją odpychają i rzucają się na fanty. Sara uciekła z jej prezentem – konsolą PlayStation 2 – twierdząc, że Lily nie doceni daru tak jak ona. A ona jej na to pozwoliła. Rzeczywiście udawała, że nie zna odpowiedzi. Ale nie sądziła, że ktoś się domyśla. Robi się jej niedobrze na myśl o spotkaniu z nimi. Czuje zawrót głowy. Siada z powrotem przy stole i próbuje wyrównać oddech.

– Nic ci nie jest?

Isabelle kładzie jej dłoń na ramieniu. Dotyk jest tak bardzo znajomy i na miejscu. Dziwnie intymny.

– Zaraz przejdzie. – Lily zamyka oczy. – Trochę za dużo na dzisiaj. Zwłaszcza ta jazda.

– Nie powinnam była od razu zwalać ci wszystkiego na głowę. Ale reszta wkrótce się tu zjawi i będę musiała przejść na suchy tryb prawniczy. A po przedstawieniu reguł gry mam was zostawić. To jedno z zaleceń Liliany.

– Czyli też przestrzegasz zasad.

– No cóż, mamy wiele wspólnego. Zawsze tak było. – Na chwilę ich spojrzenia się spotykają. Coś rozbłyska między nimi jak czarodziejski ognik. Isabelle pochyla się ku Lily, nie zdejmując dłoni z jej ramienia. Twarz jej poważnieje. Głos się pogłębia, jakby ktoś ściemnił światło. – Muszę ci coś powiedzieć, zanim zjawi się reszta.

– Co takiego? – pyta Lily.

W holu rozlega się łomot kołatki.

Isabelle wzdycha. Cofa rękę, wygładza żakiet i szybko wiąże włosy w koński ogon. Kiedy znów patrzy na Lily, jej oczy są jak dwa kamyki. Nawet rysy się utwardziły, uwydatniły się kości policzkowe. I Lily sobie przypomina. Tak wygląda pokerowa twarz Isabelle. Sama chciałaby mieć taką twarz. I zastąpić nią tę, którą sobie wybrała, żeby udawać przegraną. Kiedy bowiem długo coś udajesz, wreszcie zaczynasz w to wierzyć.

– Zechce pani iść ze mną, panno Armitage – mówi Isabelle. Jej głos jest teraz jak rżnięty kryształowy kieliszek, tylko bez koniaku w środku.

Lily uwiera ta przemiana.

– Nie żartowałaś, kiedy powiedziałaś, że przechodzisz na tryb prawniczy – konstatuje.

– Mam rolę do odegrania – odpowiada Isabelle. – Podobnie jak ty. – Przyciska dzwonek przy drzwiach do kuchni. Na kamiennych służbowych schodach wychodzących na spiżarnię daje się słyszeć tupot kroków.

Pojawia się kobieta z pęczkiem żółtych ściereczek do kurzu w rękach. Pachnie płynem do podłóg, woskiem i Opium od Yves Saint Laurent.

– Poznaj panią Castle – przedstawia ją Isabelle. – Jest tu gospodynią. Niańczyła cię, kiedy się urodziłaś. I teraz w czasie gry będzie miała pieczę nad wami i co najważniejsze, nad domem.

– Miło mi panią widzieć, pani Castle.

Lily jej nie pamięta. To zasługa prozopagnozji – nierozpoznawania twarzy – która znacznie się u niej pogłębiła od tamtych czasów.

– Panna Lily.

Pani Castle pozdrawia ją krótkim skinieniem głowy. Nie widać, aby ucieszył ją powrót Lily. W ogóle sprawia wrażenie, jakby nigdy w życiu z niczego się nie cieszyła. Jest tykowata jak trzcina cukrowa, tylko bez słodyczy. Nie ma zmarszczek w kącikach ust i oczu, a jednak wygląda, jakby już długo żyła. Wiele lat bez uśmiechu.

Kołatka znów łomocze. Bardziej niecierpliwie.

– Pani Castle, czy byłaby pani łaskawa otworzyć i wprowadzić gości do salonu?

Pani Castle odpowiada krótkim skinieniem głowy i znika w holu. Lily usiłuje wydobyć z Isabelle konspiracyjny uśmiech. Na próżno. Wszystko, co było wcześniej, znikło bez śladu. Przez moment ma wrażenie, jakby ziemia usunęła się jej spod stóp. A za chwilę wejdą krewni. Znów łomocze kołatka. Lily ma nadzieję, że to nie Sara z Grayem. Unika ich od czasu, gdy w wieku osiemnastu lat opuściła dom Liliany, aby studiować w Londynie, w artystycznej szkole Central Saint Martins. Czuje ukłucie winy. Gray nie zasłużył na wymazanie go z pamięci. Za to Sara jak najbardziej, a ona nigdy nie zostawiła Graya w spokoju.

Lily stoi na dywanie pośrodku holu. Otacza ją Endgame House, zaciska się wokół niej, przygniata ją.

Jeszcze raz uderza kołatka. Głos zza drzwi woła:

– Jest tam kto?

Pani Castle podchodzi i otwiera.

W progu stoją Sara i Gray. Gray wędruje spojrzeniem za panią Castle i Isabelle i napotyka oczy Lily. Odwraca wzrok.

– Dobry wieczór – mówi Isabelle. – Witajcie w Endgame House.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

* W późnośredniowiecznej Anglii mówiło się o dwunastu dniach świąt Bożego Narodzenia. Liczono je od Wigilii do wieczora poprzedzającego święto Trzech Króli; tego wieczoru – w „Dwunastą Noc” – zabawa i biesiadowanie osiągały apogeum (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

TYTUŁ ORYGINAŁU:The Christmas Murder Game

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania Korekta: Beata Wójcik Projekt okładki: Nick Stern Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Copyright © 2021, 2022 by Alexandra Benedict Cover and internal design © 2022 by Sourcebooks Cover design by Nick Stearn Cover images © Shutterstock Internal design by Holli Roach/Sourcebooks Internal images © Bonnier Books UK Originally published in the English language in the UK by Zaffre, An imprint of Bonnier Books UK Limited, London The moral rights of the Author have been asserted.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o. Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Fabianowska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I Białystok 2022 ISBN 978-83-8321-203-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com