Suma kłamstw - Vain Noemi - ebook

Suma kłamstw ebook

Vain Noemi

4,0

Opis

Czasem wystarczy przelotne spojrzenie, jedno przypadkowe spotkanie, by starannie pielęgnowana latami iluzja runęła niczym domek z kart.

Życie osiemnastoletniej Evangeline mogło uchodzić za idealne: kochający chłopak, grono przyjaciół, wspierająca rodzina. Wszystko ulegnie zmianie, kiedy los postawi na drodze dziewczyny kogoś, kto zamierza raz na zawsze skończyć z grą pozorów.

On zna ją doskonale; pamięta rozkład jej dnia, obserwuje z ukrycia każdy jej ruch… I czeka na odpowiedni moment, by wkroczyć do jej świata. Prawda, która wyjdzie na jaw, gdy wszyscy wreszcie zrzucą maski, może okazać się zbyt trudna do zaakceptowania.

Kłamstwa. Sekrety. Zakazana miłość. Obsesja.

 

„Miłość, kłamstwa i tajemnice. Niesamowity debiut napisany w doskonałym stylu skradnie Wasze serca już od pierwszej strony. Gorąco polecam!” - Meg Adams, pisarka

 

„Misternie tkana intryga, której rozwiązania nie domyślicie się do samego końca. Gorące uczucie, które przyspieszy bicie Waszych serc. Noemi Vain koncertowo balansuje na styku thrillera i romansu, umiejętnie dawkując emocje. Dajcie się wciągnąć w labirynt kłamstw, tajemnic i namiętności – gwarantuję, że nie pożałujecie!” - Ludka Skrzydlewska, pisarka

 

„Suma kłamstw Noemi Vain to istny majstersztyk, powieść, w której z pewnością się rozsmakujecie i na długo zapadnie Wam w pamięć, pozostawiając pragnienie na więcej. W tej książce znajdziecie wszystko, co najlepsze. Tajemnice, które rozpalają ciekawość do czerwoności. Miłość wypalającą piętno w sercach bohaterów. Bolesną zdradę, której nikt się nie spodziewa. A na deser otrzymujemy prześladowcę, którego tożsamości nie sposób się domyślić aż do końca. Wspaniały debiut polskiej autorki, który nie pozwoli Wam zasnąć do ostatniej strony!” - Lilianna Garden, pisarka

 

„Świetnie skonstruowana fabuła i genialnie wykreowani bohaterowie to zaledwie jeden z atutów rewelacyjnego debiutu Noemi Vain. Suma kłamstw to powieść ociekająca intrygującymi zwrotami akcji, dzięki którym adrenalina i napięcie nie opadają ani na sekundę, a zakończenie dosłownie wgniata w fotel.” - Anna Tuziak, pisarka

 

„Historia Evageline i Chrisa porwie Cię w świat iluzji, tajemnic, intryg oraz rodzącego się uczucia. Świetny debiut z gatunku new adult, który koniecznie musisz przeczytać! Zawojuje Twoje serce, a jeśli nie on, to na pewno uczyni to Pan Arogancki.” - Sil, blogerka, NiegrzeczneRecenzje

 

„Kiedy tajemnica goni tajemnicę, jedno kłamstwo poprzedza kolejne, a obsesja przybiera na sile, nawet największa miłość może nie przetrwać. Zapraszam na fascynującą opowieść, która szokuje, wprawia w osłupienie oraz zaskakuje zwrotami akcji. Będziecie nie dowierzać, krzyczeć i błagać o więcej! Gwarantuję!” - D. B. Foryś, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 482

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (123 oceny)
51
37
27
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham takie super historie Polecam
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

historia wyjątkowa, pięknie napisana, cudo
00
AnitaZacharska83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka trzymająca w napięciu od początku do końca. Czekam na na następną część 😊
00

Popularność




Copyright © by Noemi Vain, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autoraoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Sylwia Marszał

Korekta I: Barbara Strączyńska

Korekta II: Aneta Krajewska

Ilustracje w środku: © by pngtree.com

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Zdjęcie na okładce: © by CoffeeAndMilk/iStock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-66754-62-1

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

1. Zła wróżba

On

Wcześniej

Wystawił twarz ku niebu, przymykając powieki i ciesząc się ciepłem padających na skórę promieni słonecznych. Już jako mały chłopiec nie znosił zimy, więc zawsze niecierpliwie wyczekiwał nadchodzącej wiosny.

Przegarnął dłonią lekko przydługie kosmyki włosów, czując wibrujący w kieszeni telefon. Z niechęcią otworzył powieki, wyrywając się z chwili zadumy, i sięgnął wreszcie pokomórkę.

Widzimy się wieczorem, kochanie?

Przeczytał tekst SMS-a, rozciągając wargi w uśmiechu, a potem wystukał na ekranie krótkąodpowiedź:

Jasne. U mnie czy uciebie?

Nie czuł potrzeby zabawy w kotka i myszkę, szczególnie teraz kiedy byli razem już od kilku miesięcy i wszystko wydawało się tak proste. Jego życie wreszcie wskoczyło na właściwe tory, chociaż nadal gdzieś pod powierzchnią świadomości czaiła się obawa, że jest to jedynie iluzją, która zniknie, gdy tylko na zbyt długo straci czujność. Utrzymywał więc skrupulatną kontrolę nad każdą sferą własnej egzystencji, budując solidną fasadę. Zmienił zupełnie otoczenie, przeprowadzając się do nowego miasta, gdzie mógł wkroczyć w dorosłość i zostać najlepszą wersją siebie. Bez bagażu przeszłości oraz wścibskichspojrzeń.

Liczyłam raczej na jakąś romantycznąpropozycję…

Roześmiał się w głos, wyobrażając sobie błyszczące w jej oczach figlarne iskierki. Uwielbiał się z nią droczyć. Choć zazwyczaj nie przejmował się kobietami na tyle, by wkładać w relację niepotrzebny wysiłek, przy niej zaczynał czuć, że może warto coś zmienić. Kiedy budził się nieraz w środku nocy obok jej ciepłego ciała, tłumiąc okruchy wypełzających z dna pamięci koszmarów, radzenie sobie z nimi wydawało się odrobinęłatwiejsze.

Wiesz, że nie bawię się w takie rzeczy. Ale okej, dla ciebie mogę zrobićwyjątek.

Nie czekał na odpowiedź nawet kilkuminut.

Potrzebuję cię. TERAZ! Nie wiem, czy wytrzymam dowieczora.

W jednej chwili poczuł ogarniający go żar, który szybko ostygł, gdy zdał sobie sprawę, że nie był odpowiednio przygotowany do nagłej wizyty w jej mieszkaniu. Zaklął pod nosem, zrywając się z ławki, jednak szybko przyszło otrzeźwienie. Przecież tuż obok parku, w którym siedział, znajdowało się centrum handlowe, a w nim apteka. Zakup potrzebnych akcesoriów nie powinien zająć więcej niż dziesięć minut i w mniej niż godzinę mógłby już być namiejscu.

Niedługowpadnę.

Wrzucił telefon do kieszeni i pędem ruszył parkową alejką, nie chcąc, żeby czekała dłużej, niż było to konieczne. Jeśli przez lata nauczył się czegoś o kobietach, był to fakt, że powinien potrafić rozróżniać momenty, kiedy zwlekanie było wskazane, od tych, gdy każda sekunda zdawała się na wagęzłota.

Pokonanie parku i oddzielającego go od galerii skrzyżowania zajęło mu tylko kilka minut. Już wewnątrz budynku przypomniał sobie, że parę dni wcześniej mijał witrynę znajdującej się na parterze apteki, po przeciwnej stronie. Musiał jedynie przejść kilkadziesiąt kroków, by znaleźć się na miejscu, co prędko uczynił. Widział już znajomy szyld, przystanął więc na moment, by wyciągnąć z kieszeni portfel. Kątem oka zerknął na stojącą nieopodal fontannę i właśnie wtedy minęła go grupka roześmianych nastolatków. Nie zwróciłby na nich nawet najmniejszej uwagi, gdyby nie fakt, że jedna z dziewczyn popchnięta przez przyjaciółkę dosłownie staranowała jegoramię.

− Przepraszam − rzuciła w jego kierunku, prześlizgując po nim rozkojarzonymspojrzeniem.

Nie odpowiedział, porażony widokiem oczu, które były tak podobne do tych od lat powracających w jego snach. Wyglądała jak ona, chociaż przecież nie mogła nią być. Jej cera, kolor włosów, a nawet uśmiech wydawały się niepokojącoznajome.

Potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że od kilkunastu sekund stał bez ruchu w tym samym miejscu.

− Cass! Dlaczego zawsze zachowujesz się jak wariatka i wpychasz mnie na obcych ludzi? – nieznajoma krzyknęła do drugiejdziewczyny.

− Nie widziałaś, jakie to było ciacho, Evangeline?

− Nie rób mi jeszcze większego wstydu, proszę cię. − Usłyszał jej głos oddalający się wśród klientów galerii handlowej i w jednej chwili podjął decyzję, która na zawsze miała odmienić jego życie. Ruszył zanią.

***

Evangeline

Spadałam. Nikt nie był w stanie mi pomóc. Mroźny wiatr smagał moje i tak już potargane włosy. Ostatkiem sił próbowałam zaczerpnąć głębszy oddech, a niemy krzyk wyrywał się z zaschniętego gardła. Niespodziewanie uderzyłam plecami o coś twardego; wtedy niemożliwy do opisania ból przeszył wszystkie fragmenty ciała. Zapadła ciemność: namacalna, nieprzenikniona, złowroga.

Otworzyłam oczy, leżąc w łóżku. Łapczywie chwytałam powietrze, kurczowo ściskając palcami prześcieradło. Zimny pot spływał cienką strużką po rozgrzanym czole. Musiałam zrzucić kołdrę, by zdławić uczucie duszności. Wokół było zupełnie ciemno, a przez uchylone okno dochodziły do mnie odgłosy uśpionejokolicy.

Sięgnęłam po stojącą na szafce nocnej szklankę z sokiem, upiłam łyk płynu i wyszłam z łóżka, by trafić do łazienki, gdzie lodowatą wodą przemyłam twarz. Dzięki temu odzyskałam przytomność umysłu, a resztki snu wyparowały ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiejróżdżki.

Niewidzącym wzrokiem zerknęłam w lustro, wytężyłam wszystkie zmysły, ale nie zarejestrowałam nic prócz ciemności. Przybliżyłam twarz do szklanej tafli, z której spoglądała na mnie para szarych oczu. Moichwłasnych.

Były zmęczone i wystraszone jak zawsze w nocy. Od kilku miesięcy nie zdołałam pokonać powracającegokoszmaru.

***

− Evangeline, wstawaj! – Obudził mnie krzyk Meredith.

Do moich nozdrzy doleciał zapach świeżo parzonej kawy. Wyplątałam się z pościeli, założyłam kapcie i poczłapałam do okna. Wyjrzałam na zewnątrz. Promienie słoneczne padały na moją twarz, a chłodny, poranny wietrzyk przyjemnie orzeźwiał obsypane jeszcze resztkami snuciało.

Miałam wrażenie, że dzisiaj wydarzy się coś wyjątkowego, coś, co zmieni moje życie. Nie rozumiałam, dlaczego towarzyszyła mi taka myśl, szczególnie że każdy szczegół dnia był moją codziennąrutyną.

− Obudziłaś się, czy mam po ciebie iść? – ponaglała Meredith. Usłyszałam, jak podchodzi do schodów i zaczyna się na niewdrapywać.

− Już wstałam. Zaraz zejdę – krzyknęłam, uświadamiając sobie, że co rano w ten sposób wyglądają moje pobudki. Meredith przygotowuje śniadanie, woła mnie, a kiedy nie odpowiadam, grozi, że przyjdzie do mojego pokoju osobiście, jednak nigdy tego nierobi.

Czułam respekt przed tą kobietą. Była niczym członek rodziny, opiekowała się mną, odkąd pamiętam, zastępując w ten sposób moich rodziców, którzy mieli na głowie mnóstwo obowiązków. Chcieli dla mnie dobrze, choć wolałabym spędzać z nimi trochę więcej czasu. Dzwonili co kilka dni i wtedy długo rozmawialiśmy, ale to nie to samo co wspólne obiady i możliwość wypłakania się w ramionachmatki.

Zerknęłam na zegarek, wskazywał siódmą rano, miałam więc jeszcze pół godziny do przyjazdu Jareda. Podbiegłam do szafy, z której wyjęłam luźną, czerwoną koszulę w czarną kratkę, białą koszulkę na ramiączkach i parę czarnych rurek. Założyłam je na siebie, rozpuściłam kasztanowe włosy i lekko się umalowałam. Ciemną kredką podkreśliłam odcień oczu. Zabrałam z biurka iPoda, spakowałam do plecaka książki i zbiegłam na dół. Gdy tylko weszłam do kuchni, usiadłam przystole.

− Dzień dobry – powiedziałamentuzjastycznie.

− Dzień dobry, kochanie. Dzwonili rodzice – poinformowała Meredith, nalewając do kubka gorącejkawy.

− Tak? Nie chcieli ze mną rozmawiać? – zapytałam z wyraźnymrozczarowaniem.

− Wiesz, dziecko, bardzo się spieszyli. Terminy ich naglą, przecież wiesz – przypomniała współczującymtonem.

− Tak, wykopaliska najważniejsze, jak zawsze. Przecież zalegające pod ziemią od tysięcy lat starocie wyparowałyby, gdyby poświęcili mi kilka minut – stwierdziłam, siląc się na obojętnyton.

− Nie przejmuj się, zadzwonią wieczorem i wtedy sobie porozmawiacie. Opowiedzą ci, jak gorąco jest w Egipcie. – Staruszka poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się przyjaźnie. – Nie siedź zbyt długo wbibliotece.

− Postaram się pospieszyć, ale jeśli tym razem oni poczekają, nie stanie się nic złego – odpowiedziałam, po czym zaczęłam jeść owsiankę. Meredith spoglądała na mnie w milczeniu, jakby chciała mi coś przekazać i siępowstrzymywała.

− Wszystko w porządku? – zapytałam. – Widzę, że coś cięmęczy.

− Nie, nic. Mam tylko złe przeczucia, znasz mnie, to nic takiego. – Odwróciła wzrok w przeciwną stronę. − Zdecydowałaś już, którą uczelnię wybierzesz? Zbliża się koniec semestru, nie masz zbyt wiele czasu. – Zmieniłatemat.

− Myślałam o tym i mam kilka typów, ale decyzję podejmę w przyszłym miesiącu. – W tym momencie usłyszałam klakson samochodu.

– To Jared! – krzyknęłam, po czym upiłam duży łyk kawy. – Muszę już uciekać, miłego dnia, Meredith! – Pocałowałam opiekunkę w policzek i wybiegłam na zewnątrz, po drodze prawie rozbijając się odrzwi.

Gdy stanęłam na werandzie, od razu zauważyłam czekający na podjeździe granatowy, sportowy kabriolet. Ze środka wysiadł przystojny brunet, spoglądając na mnie przez ciemne okulary. Ręce trzymał w kieszeniach ciemnych dżinsów.

− Jared! – Podbiegłam do niego i rzuciłam się w jegoramiona.

− Też się cieszę, że cię widzę, kocie. – Zaśmiał się, po czym pocałował mnie prosto w usta. Oddałam pocałunek, wplatając palce w jego włosy. − Jedziemy do szkoły, czy może w jakieś ustronne miejsce? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem, gładząc dłonią moje plecy, na co uderzyłam go w ramię. – No co? Nawet pożartować nie można? – Udawał obrażonego. Wsiadłam na miejsce pasażera i zapięłam pasy. Po chwili chłopak zajął fotel kierowcy i odpaliłsilnik.

− Michael zaprosił nas na imprezę. – Spojrzał na mnie, mrugając przy tym wymownie. – Wiesz, myślałem, że może później moglibyśmy… No wiesz… − Zaczął sięjąkać.

− Nie wiem.

Podejrzewałam, o co może chodzić, ale nie miałam zamiaru mu niczegoułatwiać.

− Nieważne – mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Po prostu jesteśmy razem już trzy miesiące i no wiesz… Dobra, nieważne. Dzwonili twoi rodzice? – zapytał.

− Tak, ale z nimi nie rozmawiałam – odpowiedziałam, patrząc na swoje dłonie. – To kiedy jest ta impreza? – Postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy przygnębiającymisprawami.

− No, to rozumiem. Za dwa tygodnie. Będzie świetnie, zobaczysz. Musimy korzystać, póki możemy. Wiesz, w przyszłym roku o tej porze będziemy w college’u, a to nie to samo. – Uśmiechnął się do mnie i docisnął mocniej pedał gazu. Spojrzałam nalicznik.

− Jared, zwolnij, proszę – pisnęłam.

− Spokojnie, nie zaszkodzi ci trochę adrenaliny. – Wbrew moim prośbom przyspieszył jeszcze bardziej. Zdenerwowałam się naniego:

− Kiedyś przez twoją brawurę wylądujemy w rowie – rzuciłam oskarżycielskim tonem.

Może przesadzałam, lecz moja wyobraźnia była stanowczo zbyt bujna, przez co przed oczami stanęły mi obrazy aut po wypadkach. Naprawdę nie chciałam oglądać takich scen nażywo.

− Hmm… mi pasuje, ale tylko jeśli będę w nim leżał na tobie. – Wyszczerzył się do mnie, przestając zwracać uwagę na to, co działo sięwokół.

− Zboczony kretyn – burknęłam podnosem.

− Za to mnie kochasz – stwierdził z przekonaniem. – No i może jeszcze za mój sprawny język i magnetyczną osobowość. – Uśmiechnął się szeroko, na co tylko pokiwałamgłową.

− Chyba ktoś tutaj jest zbyt pewny siebie – odparłam, też się uśmiechając. Nagle coś mignęło mi na skraju polawidzenia.

– Uważaj! – krzyknęłam, wbijając się głębiej w fotel i odruchowo zasłaniając dłońmitwarz.

W naszym kierunku w zastraszającym tempie zbliżał się ciemny kształt. Chłopak natychmiast wcisnął pedał hamulca, ale nie miał szans uniknąć zderzenia. Jared stracił panowanie nad kierownicą, przez co pojazd zatoczył na jezdni kilka piruetów, by wreszcie stanąć wmiejscu.

− Wow, to było coś! – Jared zagwizdał, próbując uspokoić nierównyoddech.

− Jesteś chyba chory. Przed chwilą pewnie zabiłeś jakiegoś zwierzaka, prawie rozbiłeś auto i to cię tak cieszy?! – wrzasnęłam. Nie spodziewałam się po nim takiegozachowania.

− Wyluzuj, Ev. Jesteśmy cali i zdrowi. Tylko to się liczy. Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy i na pewno w nic nieuderzyłem.

− A ten huk skąd się niby wziął? – histeryzowałam. Nie wierzyłam, że mieliśmy tyleszczęścia.

− Zaraz sprawdzę, chociaż to pewnie nic poważnego. Zaczekaj. – Wysiadł z samochodu, a ja próbowałam się uspokoić. Moje serce nadal pędziło szaleńczym rytmem, adrenalina zrobiłaswoje.

Po kilku chwilach Jared wrócił i usiadł w fotelu w wyraźnie złym nastroju. Jego dolna warga drżała, a czoło przecięła podłużnabruzda.

− No i co? – zapytałam zprzejęciem.

− Jednak stuknąłem w coś. Ten gnojek wgniótł mi trochę przedni zderzak, są ślady krwi. Ojciec obedrze mnie ze skóry, bo to jego ukochane auto. Cholera! – Zaczął się trząść i złapał mocno zakierownicę.

− Przecież nie może być tak tragicznie. Zobaczysz, twój tata pewnie nawet nie zauważy. – Próbowałam go pocieszyć, kładąc dłoń na jego ramieniu, ale widząc marne efekty, pocałowałam go delikatnie w policzek.

− Jasne.

− Może powinniśmy wezwać policję? – zaproponowałam.

Picoult spojrzał na mnie z powątpiewaniem, unoszącbrew.

− I co im niby powiem? Nie zdejmą tego z ubezpieczenia, bo za szybko jechałem. Nie chce mi się w to pakować − mruknął.

Rozejrzałam się w skupieniu po okolicy, szukając śladów potrąconego zwierzaka, lecz nigdzie go nie dostrzegałam. Niepokój przetoczył się wzdłuż mojego kręgosłupa; czułam, że zostawienie tego w ten sposób byłobyniewłaściwe.

− Może sprawdzimy, co się stało z tym zwierzęciem? – rzuciłam, trzymając już dłoń na klamce. Jaredprychnął.

− Poco?

− Może jest ranne i trzeba zabrać je doweterynarza?

− Evangeline, proszę cię. To był tylko szop pracz. Nie masensu.

− A jeśli nie? – drążyłam. – Wolę się upewnić. To zajmie tylko chwilę – obiecałam i, zanim zdążył zaprotestować, wysiadłam z pojazdu. Usłyszałam, że chłopak burknął coś pod nosem, ale zignorowałam go i pobiegłam do miejsca, w którym doszło do kolizji.

Najpierw przyglądałam się szosie, jednak kiedy nie znalazłam tam nic poza śladami hamowania, sprawdziłam otaczające drogę kępy roślin. Po rannym zwierzaku nie było śladu, zupełnie jakby rozpłynął się wpowietrzu.

Zamierzałam szukać dalej, a wtedy dotarł do mnie krzykJareda:

− Ev! Nie ma czasu, spóźnimysię!

Przez moment walczyłam z wyrzutami sumienia i w końcu się poddałam: wróciłam na swoje miejsce w aucie, po czym bez słowa zapięłampasy.

− Od początku mówiłem, że to bez sensu – mruknął Picoult, odpalając silnik.

W milczeniu odjechaliśmy w stronę szkoły. Towarzyszyło mi rozczarowanie postawą mojego chłopaka, natomiast on sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego rozmyślaniem nad uszkodzeniami auta. Znałam jego tatę, więc wiedziałam, że tak łatwo tego nie odpuści. Nawet nieco współczułam Jaredowi, chociaż gdzieś z tyłu głowy cichy głosik podpowiadał mi, że zasłużył nanauczkę.

To na pewno nie był dobry początek dnia, a miało być już tylkogorzej.

***

Weszłam do klasy i, nie rozglądając się niepotrzebnie, zajęłam miejsce w ławce obok Cassidy Mitchel, wygadanej blondynki, która znała prawie wszystkie moje sekrety i należała do grona najbliższych miosób.

− Wreszcie jesteś. Zaczęłam już myśleć, że jakimś cudem zrobisz sobiewolne.

− Tak, mało brakowało. Jared to jednak dzieciak – wyrzuciłam z siebie, robiąc minę obrażonejkrólewny.

− Wow, co się stało, że wreszcie to sobie uświadomiłaś? – dopytywała Cass. – Już tyle razy ci to powtarzałam, ale ty byłaś kompletnieślepa.

− Chyba zabił szopa – mruknęłam, krzyżując ramiona napiersi.

Cassidy wybuchnęła gromkim śmiechem, przez co prawie spadła zkrzesła.

Jej oczy przypominały wąskie szparki, a policzki się uniosły, nabierając purpurowejbarwy.

Śmiała się tak szaleńczo, że pół klasy zwróciło się w naszą stronę, a mnie zrobiło sięgłupio.

– Co cię tak śmieszy? – zapytałam przyciszonymgłosem.

− Jak go zabił? Wzrokiem, a może ciosem karate? – wydusiła z trudem przez łzy. − Wiesz, zawsze powtarzałam, że jest bardzo niebezpieczny… szczególnie dla płci przeciwnej. – Momentalnie przestała chichotać, uświadamiając sobie, co właśniepalnęła.

− Potrącił go samochodem. Zostało tylko wgniecenie na zderzaku i plama krwi. Jest strasznym kierowcą, mógł nas zabić – skarżyłam się. – I w ogóle… O co ci chodzi? Jest coś, o czym nie wiem? – zapytałam podejrzliwymtonem.

Cass rozejrzała się na boki. Sądziłam, że nie odpowie, ale zaczęłamówić:

– No, właściwie to chyba nie… Nie chcę wyjść na plotkarę albo kogoś podobnego, tylko ludzie gadają, że za twoimi plecami spotyka się z Megan – wyszeptała tak, jakby zdradzała właśnie największą na świecietajemnicę.

− A ci ludzie to może Nicole i sama Megan? Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Jared nie jest taki – odpowiedziałam.

Miałam pewność, bo te plotki dotarły do mnie już dawno temu i zdążyłam je dokładniesprawdzić.

− Dobra, jak tam chcesz. Może po prostu jestem do niego uprzedzona. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Pamiętasz, że dzisiaj wybieramy się na zakupy? – Uśmiechnęła sięszeroko.

− Kompletnie zapomniałam. Przepraszam cię, dzisiaj muszę zaliczyć bibliotekę i wrócić wcześniej do domu, mam do ogarnięcia dodatkowy referat. – Zrobiłam smutną minę, mając nadzieję, że Cass nie weźmie tego zbytnio do siebie. – Może przełożymy to na inny dzień? – zapytałam, chcąc zmniejszyć poczuciewiny.

− Okej, nie ma sprawy. Wiesz, że będziemy mieć od jutra nowego ucznia w klasie? Czuję, że to moja długo zaginiona mityczna druga połówka. Będzie zabójczo przystojny i gdy tylko mnie zobaczy, od razu się we mnie zakocha. Przygotuj sobie mowę na moje wesele. – Cassidy nie opuszczał dobry humor, jej twarz przybrała rozmarzony wyraz, a w oczach pojawił się charakterystycznybłysk.

− Ten gość chyba nie ma tutaj nic do gadania – stwierdziłam szczerze. – Jeśli nie zwróci na ciebie uwagi, to znaczy, że coś z nim nie tak – rzuciłam lekkim tonem, ledwie powstrzymując się przy tym od uśmiechu.

Już wyobrażałam sobie jej niezbyt subtelne zaloty. Jeśli nowy uczeń okaże się ciachem, to marny jego los, lepiej, żeby od razu uciekł na Alaskę.

Niemal równo z dzwonkiem na lekcję do klasy weszła nauczycielka. Gdy sprawdziła obecność, zaczęła rozdawać uczniomkartki.

− Czy ja o czymś zapomniałam? – zapytałamCass.

− No, dzisiaj jest test z wojny secesyjnej – szepnęłaprzyjaciółka.

− O cholera! Kompletnie wyleciało mi z głowy. – Westchnęłam głośno z rezygnacją, uderzając się dłonią wczoło.

− Nic dziwnego, skoro cały czas migdalisz się z Jaredem. Trudno skupić się w takich warunkach na czymśinnym.

− Ej, to nieprawda – zaprzeczyłam zoburzeniem.

− Ja i tak wiem swoje. – Cassidy wyszczerzyła się szelmowsko, a ja kopnęłam ją pod stołem w łydkę, wywołując jej cicheskargi.

− Koniec rozmów. To jest test.

Nauczycielka położyła przede mną kartkę z masą pytań. Gdy przeczytałam zadania od góry do dołu pierwszej strony, w moim umyśle rozbrzmiał mentalny jęk. Oczami wyobraźni już widziałam to wielkie, czerwone F, które wkrótce dostanę. Odpowiedziałam na każde pytanie, choć nie miałam złudzeń − panna Morwinger nie była fanką improwizacji i swobodnego podejścia uczniów do historii. Ja natomiast nie byłam fanką pannyMorwinger.

Myśl, kretynko, powtarzałam sobie. Jakie wydarzenie zapoczątkowało wojnęsecesyjną?

Byłam pewna, że znałam odpowiedź, a przynajmniej gdzieś o tym słyszałam, ale jakoś nie mogłam sobie tego przypomnieć. Zastosowałam więc niezawodną wyliczankę. Z pozostałymi pytaniami postąpiłampodobnie.

Gdy wszyscy oddali kartki, zwróciłam się bardzo poważnie doCass:

– Od tej pory przypominaj mi o wszystkich sprawdzianach dzieńwcześniej.

− Spoko, jeśli nie zapomnę – zachichotała.

***

Podczas przerwy poszłyśmy do swoich szafek, żeby zabrać z nich potrzebne rzeczy. Gdy otworzyłam moją, coś wypadło na podłogę. Schyliłam się, by to podnieść, i z zaskoczeniem stwierdziłam, że było to zdjęcie przedstawiające mnie samą stojącą w piżamie w oknie sypialni. Z tyłu znajdował się tekst złożony z liter wyciętych zgazety:

Wkrótce prawda wyjdzie na jaw, moja słodkaEvangeline.

Moje ręce zaczęły drżeć, przez co fotografia upadła na podłogę. Miałam wrażenie, że czas nagle zwolnił, a korytarz stał się niewytłumaczalnie ciasny. Zorientowałam się, że hiperwentyluję, dopiero gdy przyjaciółka pomachała mi dłonią przed twarzą. Rozejrzałam się wokół, zauważając zaintrygowane spojrzenia innychuczniów.

− Kto mógł to zrobić? – wyszeptałam podnosem.

− Ej, co się dzieje? – Cass zauważyła moje zdenerwowanie. Schyliłam się i podniosłam zdjęcie, a następnie podałam je dziewczynie, na co tylko kiwnęłagłową.

− To pewnie jakiś żart, nie przejmuj się. Może to Jared próbuje cię wkręcić? – uspokajałamnie.

− Jeśli to żart, wcale nie jest śmieszny – burknęłam, mimowolniedrżąc.

− Spokojnie, nic złego się nie stanie. Nie myśl o tym. Jeśli to się powtórzy, wtedy trzeba będzie coś z tym zrobić. Potraktuj to jako głupi kawał; jak ta martwa żaba, którą podrzucił mi do szafki Mike. – Cass objęła mnie i poszłyśmy na kolejne zajęcia, jednak niepokój mnie nieopuszczał.

Mimo to postanowiłam posłuchać przyjaciółki i udawać, że wszystko jest okej. W końcu głównym celem autora wiadomości było bawienie się moim kosztem, ale nie znaczyło to, że miałam po sobie pokazać, że zdołał wywołać mójstrach.

2. Rycerz bez zbroi

On

Wcześniej

Od tygodni nie potrafił przespać całej nocy. Za każdym razem do jego snów zakradało się wspomnienie jej subtelnego uśmiechu. Chociaż próbował zepchnąć to na dno umysłu, potrzeba chronienia i poznania jej przeważała nad całąresztą.

− Wszystko w porządku? – Gdzieś obok rozległ się zaspanygłos.

− Tak, kochanie, śpij dalej. Nic się nie dzieje − odpowiedział mechanicznie, przecierając opuszkamipowieki.

− Znów miałeśkoszmar?

− To nic takiego S., nie martw się − zapewnił.

Po chwili poczuł kobiecą dłoń na karku i ciepłe usta lądujące na jegowargach.

Całował ją tyle razy wcześniej, czuł się przy niej tak, jakby dodawała mu skrzydeł, dlaczego więc teraz pozostawałobojętny?

− Pozwól mi − szepnęła tuż przy jego uchu. Skinął głową; nadal rozumiała go bez słów. Wplótł palce w jej jasne włosy, przyciągając ją bliżej, gdy muskała językiem wnętrze jego ust. − Kocham cię − wymruczała, odrywając się od niego na moment. Spojrzał w jej błyszczące oczy i odpowiedział bezzająknięcia:

− Jateż.

Nie wiedział, czy nadal było to prawdą… Czy kiedykolwiek było prawdą. Może tylko sobie to wyobraził albo wytworzył w głowie fantazję, która miała zastąpić rzeczywistość, i teraz kiedy spotkał ją, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Tłumione pod powierzchnią demony znalazły wreszcie drogę kuwolności.

Przymknął powieki, przywołując scenę ze snu. Znów byli razem, tak jak było im pisane. Jego przeszłość i przyszłość. Jego potępienie i wybawienie. Szczęście i największysmutek.

Jeśli czegoś bardzo mocno pragniesz, będzietwoje.

Słowa rozbrzmiały w jego głowie tak wyraźnie, jakby rozmówca znajdował się tuż obok. Niemniej zdawał sobie sprawę, że były wyłącznie wspomnieniem z innegożycia.

Do rzeczywistości przywróciły go pocałunki znajdującej się obok dziewczyny. Wyznaczała ustami trasę od jego szyi, przez tors, schodząc coraz niżej. Zaczerpnął głębiej powietrza, gdy dotarła do najwrażliwszego miejsca. Nie był pewien, czy ponownie nie pogrążył się w marzeniach, jednak nie przerwał. Jej czekoladowe tęczówki zmieniły barwę na szarawy błękit, a jasne dotąd włosy stały się brązowe. Znów miał przed sobą swojego wyśnionego anioła. Widział ją tak dokładnie jak kilka tygodni wcześniej, gdy przypadkiem na siebie wpadli. Dostrzegał w jej spojrzeniu tę samą tęsknotę i pragnienie, które trawiły jego samego. Nie zdołał się dłużejpowstrzymywać.

Obrócił ją tak, że znalazła się na materacu pod nim. Ciemne włosy rozsypały się na poduszce wokół jej głowy, a jej śmiech wypełniłpomieszczenie.

− Nie przestawaj − wymruczała.

− Nic nie mów.

Zmrużył powieki, ponieważ obraz znów zaczął się rozmywać. Posłuchała, a kiedy poczuł, że już nie zdoła się dłużej hamować, znalazł się wniej.

Z każdym ruchem przybliżał się do krawędzi. Patrzył na mlecznobiałą skórę, rozszerzone w ekstazie źrenice, niewinne usta. Opadając z krzykiem na posłanie obok niej, podjął decyzję. Jedyną, jaka kiedykolwiek była mu pisana.

Musiał ją poznać. Ona musiała poznaćjego.

***

Evangeline

Na lunchu zajęłyśmy, jak zwykle, miejsca przy ustawionym w rogu stołówki stoliku, z którego rozciągał się doskonały widok na wszystko wokół. Towarzyszyli nam najbliżsi znajomi: Jared, Michael, Sophie i Beth. Michael był ciemnowłosym, popularnym i pewnym siebie kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, do której należał również Jared.

Beth miała rude włosy i zielone oczy, była zgrabną, pełną życia szefową samorządu szkolnego. Dzień, w którym niczego nie organizowała, uważała za stracony. Towarzyszyła nam też Sophie, siostra bliźniaczka Beth. Teoretycznie powinny być do siebie podobne. Rzeczywiście, fizycznie były prawie identyczne, lecz Sophie nie posiadała przebojowości Beth, była raczej cicha, skromna i uwielbiała sięuczyć.

My z Cass już dawno dołączyłyśmy do ich paczki. Nie dlatego że byłyśmy wtedy jakoś szczególnie popularne, po prostu nasi rodzice bardzo dobrze się znali, więc przeniesienie takiej zażyłości na dzieci przyszło w sposób niemalnaturalny.

− Hej wszystkim! – przywitałam się z przyjaciółmi. Zajęłam miejsce obok Jareda, naprzeciwko Beth, a Cassidy usiadła przy mnie. Chłopak objął ramieniem moją talię i przytulił się do mnie, przez co mimowolnie sięuśmiechnęłam.

− O, przyszły redaktorki szkolnej gazetki – rzuciła Beth. – Mam nadzieję, że piszecie już jakiś ciekawy artykuł o mnie – zażartowała, upijając łyk wodymineralnej.

− Właśnie, kiedy napiszecie coś o naszej drużynie? Po raz pierwszy od wielu lat przeszliśmy do półfinału rozgrywek stanowych – stwierdził Mike, szczerząc się od ucha do ucha. – Cholera, to takieekscytujące!

− Czekamy, aż zdobędziecie mistrzostwo – z ironią odpowiedziała Cass. – Jeszcze wpadniecie w samozachwyt i z tytułunici.

− Jasne, a już myślałem, że nie chcecie dostarczać nam nowych napalonych fanek. Przecież wiem, że jesteś o mnie zazdrosna, Cass. Widzę w twoich oczach, jak pragniesz moich rąk, języka i paru innych rzeczy na swoim ciele – droczył się z moją przyjaciółką, nieskutecznie próbując dotknąć dłonią jejtwarzy.

− Fuuuj! Masz chyba problemy ze wzrokiem. Wyobraź sobie, że nie wszystkie dziewczyny w tej szkole lubią tępych mięśniaków – odpowiedziała Cass, jednocześnie strasznie się czerwieniąc. Czasem myślałam, że faktycznie czuła coś do Michaela, chociaż ona szybko odganiała ode mnie teprzypuszczenia.

− Dobra, dobra, wystarczy. Nie zatruwajcie atmosfery – zarządziłam. – Mike, jeśli chcesz czegoś od Cassidy, zaproś ją po prostu narandkę.

− Jasne, jasne − burknęła Cass, szturchając mniełokciem.

− Ev jak zawsze ma rację, więc jej lepiej posłuchajcie – wtrącił się Jared, jednocześnie przeżuwająchamburgera.

− Przecież ja nic złego nie robię – bronił się Michael. – Nie moja wina, że Cass na mnie leci, ale boi się do tego przyznać. – Teatralnym gestem rozłożył ręce i puścił oczko do mojej przyjaciółki, na co tamta tylko z rezygnacją pokręciła głową, pokazała mu stosowny gest palcem, po czym zaczęła jeśćsałatkę.

Reszta lunchu minęła w ciszy, nikt nie miał zbytniej ochoty na rozmowy. Siedziałam wtulona w Jareda i kilka razy przyłapałam Sophie na rzucaniu mi ukradkowych spojrzeń znad książki. Zastanawiałam się, o co może jej chodzić, ale przyzwyczaiłam się już do jej dziwnych akcji. Pewnie chciała mi coś wyznać, jednak wstydziła się przyinnych.

Po półgodzinnej przerwie rozeszliśmy się do sal. Cały czas mimowolnie rozmyślałam o rodzicach. Chociaż nie powiedziałam tego Meredith, czułam przygnębienie. Coraz częściej zdarzało się, że zapominali zadzwonić albo szybko przerywali rozmowę. Rozumiałam, że przez ich pracę nie mogłam widywać ich tak często, jakbym tego chciała. Nie byłam też dzieckiem, które nie poradziłoby sobie bez opieki, mimo wszystko tęskniłam za wspólnym spędzaniem wieczorów czy nawet za zwyczajnymi rozmowami przyśniadaniu.

Na trygonometrii szczęśliwie obeszło się bez testu, minęła wręcz bezboleśnie. Gdy zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec zajęć, zebrałam wszystkie swoje rzeczy i wyszłam na korytarz, gdzie wpadłam naJareda.

− Wracasz ze mną? – zapytał.

− Nie, dzięki. Muszę jeszcze iść do biblioteki – odpowiedziałam, jednocześnie składając szybkiego całusa na jego policzku.

− Nuda, ze mną bawiłabyś się lepiej – rzucił, szczerząc się podnosem.

Przyciągnął mnie do siebie i wpił się w moje wargi. To nie tak, że zapomniałam o otaczających nas ludziach, lecz nie protestowałam, kiedy popchnął mnie na ścianę i położył dłonie po obu stronach mojej głowy. Gdy po chwili jedną z rąk przeniósł na mój pośladek, z zaskoczeniem westchnęłam w jego usta, mając zamiar go odepchnąć.

− Hm, hm – rozległo się czyjeś chrząknięcie, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. – Szkoła to nie miejsce na takie zachowania, panno Bell – odezwała się nauczycielkahistorii.

Jared odsunął się ode mnie, mrugając i oblizując wargi. Podczas kiedy moje policzki dosłownie paliły, on nie wyglądał na choćby lekkozawstydzonego.

– Przepraszamy, to już się nie powtórzy – wymruczałam, uciekając spojrzeniem w bok, i dosłownie odbiegłam, nim profesor znów mogła mi dogryźć.

Nie znosiłam urządzać takich przedstawień. Zresztą wcześniej nic takiego nie miało miejsca, a jednak Morwinger z jakiegoś niejasnego powodu wykorzystywała każdą okazję, by mi dopiec. To nie byłofair.

Po kilkunastu minutach, gdy moje wzburzenie niemal opadło, stałam już przed wejściem do pokaźnych rozmiarów biblioteki, próbując przywrócić rozwichrzone włosy do porządku. Ceglany budynek mógł zaprzeć dech w piersiach. Jednak okazała fasada to nic w porównaniu z bogatym wnętrzem. W środku znajdowały się tysiące woluminów. W dzieciństwie byłam tak zafascynowana książkami przez mojego tatę, że chciałam je wszystkie przeczytać, ale później doszłam do wniosku, że nie starczyłoby mi na tożycia.

W kilku susach pokonałam wysokie schody i znalazłam się w przestronnym holu przy biurku bibliotekarki. Wpisałam się na listę osób korzystających z czytelni, a następnie poszłam do działu historii naszego miasta. Od dłuższego czasu próbowałam znaleźć jakieś interesujące epizody z dziejów Applewood do artykułu, co wychodziło z marnym skutkiem. Miałam wrażenie, że nasze miasto jest najnudniejszym miejscem na świecie. Nie wierzyłam, że wśród dwudziestu tysięcy mieszkańców przez tyle lat nie wydarzyło się nic ciekawszego niż kradzież w sklepiemonopolowym.

Stosy starych kronik zarchiwizowanych na bibliotecznym komputerze tak mnie pochłonęły, że zupełnie straciłam poczucie upływającego czasu. Gdy spojrzałam na zegarek, było już po siódmej wieczorem, a zaraz po zajęciach miałam przecież wrócić do domu. Szybko zebrałam wszystkie rzeczy i wybiegłam na zewnątrz, wprost nadeszcz.

− Cholera – przeklęłam pod nosem, niemal tupiąc nogą z irytacji.

Byłam kompletnie nieprzygotowana na ulewę. Nie pozostawało mi nic innego jak przez niemal pół godziny moknąć, gdyż nie zanosiło się na poprawępogody.

Wybiegłam przed siebie, zakrywając rękami głowę. Nie musiałam zwracać uwagi na to, dokąd zmierzam, bo drogę znałam doskonale. Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu i w ciepłym, suchym otoczeniu czekać na telefon. Opady stawały się coraz intensywniejsze, wszystko wokół niknęło za lodowatą zasłoną wody. Na jezdni utworzyły się już kałuże, większość sklepów została zamknięta, a ulice kompletnie opustoszały.

Nagle wydało mi się, że usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się i rozejrzałamdookoła.

Nawoływanie rozbrzmiało powtórnie. Teraz miałam już pewność, że ktoś wyraźnie krzyczał „Evangeline”. Nie był to przyjazny krzyk, nie zachęcał, by sięzatrzymać.

Coś podpowiadało mi, aby biec dalej, ale moja ciekawska natura jak zwykle zwyciężyła nadrozsądkiem.

− Kto tu jest? – odkrzyknęłam w ciemność. Odpowiedziała mi tylko cisza.

Po chwili ptaki siedzące na gałęzi pobliskiego drzewa wzbiły się z łoskotem w przestworza, tym samym prawie przyprawiając mnie o zawał serca. Mimowolnie cofnęłam się o kilka kroków i wpadłam na coś. Odwracając się, zauważyłam, że za mną stała ubrana od stóp do głów na czarno postać. Spod kominiarki wystawały tylko ciemne, wręcz czarneoczy.

− Wreszcie się spotykamy, Evangeline. Długo czekałem na tę chwilę – oznajmił ochrypłym głosem, wyciągając jednocześnie w moim kierunku rękę. Po moich plecach przeszły ciarki. Automatycznie odskoczyłam do tyłu, niemal potykając się o własnenogi.

Nieznajomy złapał mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie tak blisko, że mogłam poczuć każdą twardą wypukłość jego ciała. Próbowałam się wyrwać, ale żelazny uścisk był zbytmocny.

− Kim jesteś? – zapytałam, z trudem wymawiając poszczególne słowa. Choć nie chciałam płakać, łzy cisnęły się dooczu.

− Już wkrótce dowiesz się, kim dla siebie jesteśmy. Gwarantuję, że będziesz podekscytowana tak samo jak ja, moja słodka – szeptał zapamiętale wprost do mojego ucha.

Rozejrzałam się: w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ruszyć mi na ratunek. Poczułam się jak wpotrzasku.

− A teraz jak grzeczna dziewczynka pójdziesz ze mną, zrozumiano? Nie chciałbym uszkodzić tak niewinnej buzi. Byłoby to zupełnie niepotrzebnym marnotrawstwem – powiedział przesłodzonym głosem, przejeżdżając dłonią wzdłuż mojego policzka i zaraz zaczął prowadzić mnie w stronę stojącego nieopodal czarnego SUV-a. Nie widziałam, czy ktoś był w środku, nie dostrzegałam tablic rejestracyjnych, niemniej z jakiegoś powodu byłam przekonana, że jeśli znajdę się w środku, już tu niewrócę.

Ze wszystkich sił starałam się wyrwać, lecz napastnik był zbyt silny. Krzyczałam tak głośno, jak tylko potrafiłam, choć wydawało się, że ulewa mniezagłusza.

Woda wlewała się do moich ust, zaklejała oczy, ale nie pozwalała poddać się osłupieniu iprzerażeniu.

− Zamknij się, bo porozmawiamy inaczej! – nawrzeszczał na mnie facet i ciągnął dalej. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi oraz nagły przypływ adrenaliny, kopnęłam go mocno w krocze. Gdy zaczął się skręcać z bólu, pobiegłam w przeciwną stronę. Łzy strumieniem spływały po mojej twarzy, mieszając się z kroplami deszczu. − Pożałujesz tego! – Jego wściekły ryk prawie zatrzymał bicie mojegoserca.

Byłam pewna, że już się pozbierał i mnie gonił, ale zbyt mocno się bałam, by to sprawdzać. Przyspieszyłam tak bardzo, jak było to tylko możliwe. W normalnych okolicznościach pewnie prawie od razu opadłabym z sił, lecz wiedziałam, że nie mogłam się poddać, póki nie dotrę w bezpieczne miejsce. Dom Jareda znajdował się jedynie kilka przecznicdalej.

− Wracaj! I tak mi nie uciekniesz! – wrzeszczał.

Byłam tak przerażona i roztrzęsiona, że biegłam prawie na oślep, kierując się wyłącznie wieloletnią znajomością tej trasy.

Nagła cisza przeraziła mnie jeszcze bardziej niż głośne groźby. Postanowiłam odwrócić się tylko na chwilę, żeby mieć pewność, że nadal zachowywałam odpowiedni dystans. To wystarczyło. Coś mignęło mi na skraju pola widzenia, a powietrze przeciął donośny dźwięk klaksonu. Jak sparaliżowana patrzyłam na zbliżające się w zastraszającym tempie dwa światła, zlewające się w końcu w jedną plamę. Wewnętrzny głos krzyczał, żebym się ruszyła, ale ciało było obojętne na jego nawoływania. Wszystko wokół przestało istnieć: zostałam tylko ja i oślepiającereflektory.

Nagle poczułam ostre szarpnięcie i już w kolejnej sekundzie leżałam na ziemi, pod ubraną na ciemno postacią. Odruchowo zaczęłam piszczeć, ze wszystkich sił okładając napastnika pięściami. Użył rąk jak tarczy, próbując odchylić się na bezpiecznąodległość.

− Do cholery! – Do moich uszu dotarł obcy głos. – Uspokój się, dziewczyno! Połamiesz mi wszystkie kości! – Przestałam wierzgać i dokładniej przyjrzałam się nieznajomemu. Przy mnie leżał chłopak, wyglądający mniej więcej na mojego rówieśnika lub kogoś o kilka lat starszego. Kompletnie nie przypominał gościa, który mniegonił.

− Oszalałaś? Chciałaś rzucić się pod ciężarówkę? To jakiś nowy modny sposób na samobójstwo? – krzyknął, wstając z ziemi.

Był sporo wyższy ode mnie. Widziałam go pierwszy raz, ale nie wydawał się zagrożeniem.

− Nie! – zaprzeczyłamautomatycznie.

− W takim razie, co robiłaś na środku jezdni przed pędzącą ciężarówką? Zasnęłaś na stojąco? Podziwiałaś artystyczne zdobienia zderzaków? Gdybym cię nie odepchnął, to… − urwał. – Miałaś sporoszczęścia.

− Gonił mnie ten facet i… i… nie miałam dokąd uciec, nie zauważyłam tego samochodu, a później nie byłam w stanie się ruszyć – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu.

− Jaki facet? Nikogo tam nie widziałem. – Spojrzał we wskazanym przeze mnie kierunku, jakby uznał, że ściemniam.

– Przepraszam. – Rozpłakałam się nanowo.

– Spoko, nie musisz. Tylko wytarzałem się w błocie. Świetna rozrywka. A myślałem, że zanudzę się tutaj na śmierć – prychnął.

Wyciągnął w moim kierunku rękę, którą bez namysłu chwyciłam. Wyłącznie dzięki jego pomocy zdołałam utrzymać równowagę: moje kolana drżały, aż odnosiłam wrażenie, że całe nogi mam jak zwaty.

− Dziękuję – mruknęłam, próbując sięotrząsnąć.

− Nie ma za co. Odprowadzę cię do domu na wypadek, gdyby tamten niewidzialny facet przyczaił się gdzieś w krzakach – zażartował, ale mi wcale nie było dośmiechu.

− Hej, ja go nie wymyśliłam, on naprawdę mnie gonił! – zapewniłam.

− Czy ja mówię, że było inaczej? Zadzwoniłbym nawet na policję, ale nie zabrałem ze sobą komórki – zaśmiał się cicho. – Mieszkasz daleko stąd? Bo deszcz nie przestaje padać, a moknięcie tak jakby nie jest moją ulubionąrozrywką.

− Jeśli tak ci to przeszkadza, możesz mnie zostawić samą − burknęłam, krzyżując ręce napiersiach.

− A później przeczytać w necie, że jednak nie dałaś rady wrócić do domu? Nie ma opcji. Chodź i nie marudź – zarządził.

Krople wody spływały po jego ciele, do którego przylepiła się mokra bluza od dresu, przez co można było pod nią dostrzec zarys mięśni. To, że w takiej chwili pomyślałam o czymś takim, było kompletnie pozbawionesensu.

− To niedaleko stąd. Serio, nie musisz mnie odprowadzać – stwierdziłam, zmierzając już w kierunku domu. Jasne, bałam się samotnego powrotu, lecz nie zamierzałam się do tego przyznawać. Na szczęście po chwili chłopak mnie dogonił i dotrzymywał mi kroku. Potarłam rękoma zziębniętą skórę, ukradkiem rozglądając się wokół. Nigdzie nie widziałam napastnika. Wyglądało na to, że obecność nieznajomego musiała go wystraszyć. Niemal odetchnęłam zulgą.

− Nie muszę, ale wolę się upewnić, że przeżyjesz dzisiejszą noc. Skoro już cię ratuję, powinienem to chociaż robić skutecznie. – Uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów. Przez kilka minut przemieszczaliśmy się w ciszy, ale nie mogłam już tegoznieść.

− Jak się nazywasz? – zapytałam, mrużąc oczy, do których wpadały kropledeszczu.

− Christian – odpowiedział krótko. – Aty?

− Evangeline. Co w taką pogodę robiłeś na zewnątrz? – dopytywałam.

− Zapragnąłem uratować komuś życie, więc zajrzałem w magiczną kulę, poszukując odpowiedniej osoby, i wtedy ujrzałem, jak pakujesz się pod rozpędzonego tira. A ty postanowiłaś może napisać o mnie książkę? Wiem, że jestem czarujący, ale naprawdę nie musisz. – Spojrzałam na niego z wyrzutem, więc dopowiedział: – Jak widać po stroju, wyszedłem pobiegać. – Zauważyłam, że nie chciał mówić więcej, więc nie drążyłamtematu.

– Super poczucie humoru – odpowiedziałamtylko.

– Lata praktyki – mruknął.

Po kilkunastu minutach niezbyt komfortowego marszu w ciszy znaleźliśmy się przed moim domem.

– To tutaj. Dziękuję.

Zanim skończyłam mówić, on biegł już w kierunku, z któregoprzyszliśmy.

– Co za koleś – mruknęłam podnosem.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, rozglądając się uważnie. Miałam nadzieję, że Christian zdołał odstraszyć nieznajomego napastnika na dobre. Chociaż może wcale nie był mi tak kompletnie obcy: skądś znał moje imię.

Wpatrywałam się w otaczającą podwórze ciemność, ignorując spadające z nieba krople, by mieć pewność, że już nic mi nie groziło. Gdy nie dostrzegłam niczego podejrzanego, postanowiłam wejść do środka. Naciśnięciem klamki otworzyłam drzwi i znalazłam się w ciepłym holu, od razu po wejściu rejestrując zapach pieczonegociasta.

− Meredith, wróciłam. Dzwonili rodzice? – krzyknęłam, starając się brzmieć naturalnie. Nie chciałam martwić Mer swoimi problemami, przez słabe serce nie mogła doświadczać zbyt wielkich stresów. Zdjęłam z siebie przemoczoną kurtkę i buty, po czym rzuciłam je napodłogę.

− Jeszcze nie. – Moja opiekunka wyszła z kuchni. – Dziecko, ależ ty zmokłaś. Zdejmij z siebie te mokre ubrania, bo się przeziębisz, a później zejdź na kolację. Zrobiłam twoją ulubionąpieczeń.

− Dobrze. Zaraz przyjdę.

Ruszyłam do sypialni, sprawdzając po drodze, czy wszystkie okna byłyzamknięte.

Mimo wszystko obawiałam się, że tamten psychol w każdej chwili mógł wrócić. Choć obecność sąsiadów, Meredith i sprawnego alarmu powinny przegonić wszystkie lęki, coś nie dawało mispokoju.

Po przekroczeniu progu sypialni zauważyłam coś, co zmroziło mi krew wżyłach.

Na biurku dostrzegłam pojedynczą, czarną jak smoła różę, której nie było tam wcześniej. Sztywnym krokiem podeszłam do znaleziska, z trudem przełykając ślinę. W skroniach czułam pulsowanie, a dźwięk mocno bijącego serca zagłuszał wszystko inne. Z ociąganiem wzięłam do ręki kwiat, dopiero teraz odsłaniając niewielką białą karteczkę z wykaligrafowanyminapisami:

Evangeline, wiem o Tobie więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Zbyt długo Cię szukałem, by pozwolić, abyś zniknęła po raz kolejny. Już nie potrafię się doczekać naszego spotkania. Mam nadzieję na sprzyjająceokoliczności.

Śpij dobrze i śnij o mnie, moja słodka. Zapewniam Cię, że Ty gościsz w moich myślachnieustannie.

Twój nazawsze.

Gdy czytałam wiadomość, nogi się pode mną uginały. Świat zaczął wirować, czułam wykwitające na policzkach rumieńce. Jak on się dostał do mojego pokoju? Przecież wszystkie okna były zamknięte, zresztą Meredith na pewno by coś zauważyła. W końcu nie był niewidzialny. Czego chciał akurat odemnie?

Osunęłam się na podłogę, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho płakać. Byłam zła na siebie za to, że nie wiedziałam, co robić. Czym zawiniłam? Przecież nikogo nie skrzywdziłam, nikomu się nie naraziłam, nic nie ukradłam. Musiało chodzić o rodziców… Tak, pewnie znaleźli coś niewygodnego dla jakichś osób, które teraz chciały ich nastraszyć. Byłam ich najsłabszym punktem, jedynymdzieckiem.

Pomyślałam, że warto byłoby zadzwonić na policję, ale z drugiej strony nadal nie docierało do mnie, że to dzieje się naprawdę. Jeszcze wczoraj sama bym w coś takiego nie uwierzyła. Applewood – ostoja spokoju, najbezpieczniejsze miejsce w stanie i porywacz. Nie, to przerastało możliwości nawet mojej wyobraźni, która swoją drogą nie byłaograniczona.

W naszym mieście życie niezmiennie od ponad stu lat toczyło się własnym rytmem, narzucanym przez pory roku i kilka corocznie obchodzonych uroczystości. Tutaj nic nie działo się bez przyczyny. Ba, tu się kompletnie nic nie działo. Każdy znał swoje miejsce w szeregu. Jeśli ktoś był sprytniejszy od innych, uciekał stąd, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Jak moi rodzice i wielu impodobnych.

I oto nagle w spokojnym, zapomnianym przez zło miasteczku ktoś zaczyna prześladować niewinną dziewczynę… nikt w to nie uwierzy. Sama nie potrafiłam w to uwierzyć, chociaż dotyczyłomnie.

Może najlepszym rozwiązaniem byłby wyjazd do rodziców? Schronienie się pod ich skrzydłami, tam, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Ale najpierw musiałam porozmawiać zMeredith.

Podniosłam się z podłogi, wytarłam z twarzy ślady łez i przeszłam do kuchni, gdzie nakładała właśnie na talerzekolację.

− O, już jesteś. Usiądź, zarazzjemy.

− Meredith, musimy porozmawiać – zaczęłam poważnym tonem. Spojrzała na mnie z niepokojem wymalowanym w oczach. – Czy ktoś tutaj był dzisiaj i mnie szukał? – zapytałam.

− Nie, chyba nie. Chociaż ta twoja koleżanka, Sophie Bennet, chciała z tobą rozmawiać, ale kiedy powiedziałam, że cię nie ma, szybko wyszła – Meredith stwierdziła po chwilizastanowienia.

− I tylkoona?

− Tak. Coś się stało? – dopytywała. W jej głos słyszałam wyraźniezmartwienie.

− Nie. Tak. Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć – wahałamsię.

− Możesz mi wyznać wszystko. Co cię trapi? Jesteś w ciąży z tym chłopakiem albo z kimś innym? Przecież to nie tragedia. – Meredith przysiadła na krześle obok mnie i ujęła mojądłoń.

− Nie! – zaprzeczyłam szybko. − Ktoś podrzucił dzisiaj do mojej szkolnej szafki moje zdjęcie wykonane z ukrycia, a później jakiś mężczyzna mnie napadł. – Spojrzałam jej w oczy. – Na początku sądziłam, że to jakiś żart, a później naprawdę się przestraszyłam. Myślałam, że to już koniec, że już nigdy nie zobaczę rodziców ani ciebie, ani przyjaciół, ale jakoś dałam radę uciec. – Pod koniec emocje wzięły górę i ostatnie słowa wypowiedziałam z niemałymtrudem.

− O Boże! Dlaczego nic od razu nie powiedziałaś? Trzeba zadzwonić na policję, powiadomić o wszystkim rodziców. – Meredith zerwała się na równe nogi, złapała telefon i zaczęła wystukiwać odpowiedninumer.

− Zaczekaj, to jeszcze nie wszystko. On tu był.

Podałam jej kartkę znalezioną wpokoju.

Wzięła ją do ręki i zaczęła czytać. Z każdą sekundą jej oczy coraz bardziej się rozszerzały, odłożyła słuchawkę na miejsce i przez kilkanaście sekund stała wbezruchu.

− Nie mówiłam ci, żeby cię nie martwić, ale już od jakiegoś czasu dostajemy głuche telefony. To może mieć związek, chociaż nie musi. Myślałam, że to po prostu pomyłka. – Meredith westchnęła, opadając bezradnie nakrzesło.

− Nie wiem, co powinnyśmy zrobić – powiedziałam ze zrezygnowaniem.

Miałam kompletną pustkę wgłowie.

3. Koszmar prawdę ci powie?

On

Kiedyś

Kątem oka obserwował jej zapłakaną twarz. Doskonale rozumiała, że to koniec, chociaż nie powiedział tegowprost.

− Naprawdę musisz wyjeżdżać? − wydusiła przez łzy. − Przecież sobie z tymporadzimy…

Podeszła do niego, oplatając jego tors drobnymi ramionami. Wyczuwał drżenie delikatnego ciała przy każdym wdechu. Wiedział, że wystarczy jedno jego słowo, żeby wyciszyć jej obawy i ukoić ból, ale postanowił, że tym razem nie będzie budował nowego życia na pozorach. W jakiś sposób był jej winien prawdę, a przynajmniej pewną jejwersję…

− Nie chcę być twoim ograniczeniem. Applewood jest zbyt daleko. Oboje powinniśmy zacząć od nowa − zaproponował, zniżając głos do szeptu i kładąc dłonie na jej zaciśniętych pięściach.

− Nie rozumiem tego, co się z tobą stało − wyjąkała, pociągając nosem. − Nie byłeś taki nawet po odwyku, a od kilku tygodni po prostu cię niepoznaję.

− Muszę zacząć od nowa. Ty powinnaś wiedzieć tonajlepiej.

Wyswobodził się z rozpaczliwego uścisku i spojrzał na nią przez ramię. Wydawało mu się, że na moment powróciło to, co czuł kiedyś, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że było jedynie mirażem. Ułudą wytworzoną przez umysł wyniszczony rzeczywistością. Powracające sny stanowiły wskazówkę, drogowskaz do odnalezienia tego, co mu zapisano. Nie mógł przecież dławić tej tęsknoty przez całą wieczność. I choć ze wszystkich sił starał się udawać, że wszystko jest w porządku, jego życie nie było filmem, którego scenariusz mógł dowolnie modyfikować. A tamto spojrzenie tylko wyciągnęło na powierzchnię to, co dotąd tkwiło w uśpieniu.

− Twierdziłeś, że zaczynasz od nowa ze mną − zaprotestowała, chwytając jego opuszczoną dłoń.

Desperacko pragnęła, by z nią został, a on tego nie rozumiał. Widział w jej oczach smutek, tęsknotę za czymś, co zaraz straci, i nieco naiwną, młodzieńczą miłość. Gdyby tylko mógł to odwzajemnić, wszystko stałoby się o wiele prostsze. Niestety nie zawsze sami wybieramy własne przeznaczenie: jego zostało zapisane już dawno, chociaż na moment o tym zapomniał, lecz teraz zdawał sobie już sprawę, co musi zrobić. Wiedział też, że druga połowa jego duszy żyje gdzieś za zasłoną kłamstw, w pięknej złotej klatce nieświadomości. By ją uratować, oddałby wszystko: nawet własneżycie.

− Przepraszam, że cię ranię. Uwierz, że gdybym miał inną możliwość, nigdy bym tego nie wybrał. Zasługujesz na kogoś innego. Wybacz.

Przegarnął opadające na czoło przydługie włosy i, nie oglądając się za siebie, wziął w dłonie dwie walizki, w których zmieścił całe swoje życie. Opuszczając jej mieszkanie, słyszał wstrząsający nią szloch. To wtedy po raz pierwszy poczuł pochłaniającą go pustkę, a niecodzienne odrętwienie ogarnęło jego serce.

***

Evangeline

− Proszę się uspokoić, na razie nie mamy żadnych dowodów oprócz słów nastolatki. Do wszczęcia śledztwa potrzebne są konkretne przesłanki. Nikt nie zacznie szukać potencjalnego psychopaty, nie mając pewności, że on w ogóle istnieje. Najpierw musimy sprawdzić nagrania z monitoringu i miejsce, gdzie miało dojść do rzekomejnapaści.

Stojąc w korytarzu, podsłuchiwałam odbywającą się w kuchni rozmowę Meredith z policjantem. Zadzwoniła na policję, chociaż prosiłam, żeby tego nie robiła, a przed chwilą dwójka funkcjonariuszy zjawiła się u naszych drzwi. I, jak wcześniej przypuszczałam, nie traktowali tegopoważnie.

Jeden z nich rozmawiał z Meredith, natomiast drugi sprawdzał otoczeniedomu.

− Twierdzi pan, że Evangeline kłamie? Przecież to takie dobre dziecko, po co miałaby to robić? – zapytała Meredith, wyraźnie podnosząc przy tymgłos.

− Jej rodzice wyjechali za granicę. Podejrzewam, że to próba przyciągnięcia ich uwagi. Nastolatki w tym wieku tak mają. Zbyt bujna wyobraźnia nie jest dobrą cechą – powiedział zprzekonaniem.

− Mamy po prostu czekać z założonymi rękami, aż tamten mężczyzna zrobi jej krzywdę? Chyba sam pan nie wierzy w to, co pan mówi. Przecież sama odbierałam te głuche telefony. – Usłyszałam, jak Meredith wstaje od stołu, odsuwając z impetemkrzesło.

− To naturalne, że broni pani podopiecznej, jednak mam doświadczenie w takich sprawach. Możliwe, że to dzieło samej dziewczyny. Oczywiście nie zignorujemy doniesienia, ale jak na razie mamy związane ręce. Wyślemy anonim do ekspertyzy, sprawdzimy wskazane miejsce i wezwiemy was do złożenia wyjaśnień. Dopóki nie będzie żadnych dowodów, mogę jedynie przez wzgląd na to, że przyjaźniła się pani z moim ojcem zorganizować co jakiś czas przejazd patrolu przez okolicę. Sama pani rozumie. Pora już na mnie, dziękuję za kawę. – Dobiegł do mnie dźwięk kroków, a potem przez chwilę panowała cisza.

– Nie musi mnie pani odprowadzać, sam trafię do wyjścia. Do widzenia. I niech panna Bell nie chodzi sama po ulicach, szczególnie wieczorem, to bardzo nierozważne – rzucił oschle, po czym wyszedł na zewnątrz. Dotarł do mnie jedynie odgłos zatrzaskiwanychdrzwi.

− Co za buc – parsknęła Meredith. – W ogóle nie jest podobny do ojca. − Talerze wylądowały z brzękiem wzlewie.

Zeszłam ze schodów, udając, że nie podsłuchiwałam, po czym wstąpiłam do kuchni. Mer uparcie odwracała wzrok w przeciwną stronę, bezskutecznie starając się ukryć przede mną zaszkloneoczy.

− Nie uwierzył? − zapytałam wypranym z emocji głosem, na co tylko pokręciłagłową.

Być może powinnam wspomnieć policjantowi o Christianie, jednak nie miałam pojęcia, jak sięnazywał.

Zresztą twierdził, że nie widział goniącego mnie napastnika, więc pewnie nie byłby w niczym pomocny. A gdyby napomknął o tym, że niemal potrąciła mnie ciężarówka, mógłby postawić mnie w jeszcze gorszymświetle.

− Pójdę już spać, jestem zmęczona − wymruczałam i ciężkim krokiem ruszyłam dosypialni.

Każdy szmer na korytarzu przyprawiał mnie o szybsze bicie serca, najcichszy dźwięk z zewnątrz odbijał się echem w mojej głowie. Zszargane nerwy dawały o sobie znać, mimo to próbowałam zepchnąć strach na kraniecświadomości.

− Spokojnie, nic się nie stanie. Meredith jest obok, okna zamknięte, alarm uzbrojony. Jestem bezpieczna − powtarzałam, choć i tak nie mogłam sięprzekonać.

Gdy znalazłam się w moim pokoju, omiotłam wzrokiem meble i ściany. Wszystko było na swoim miejscu, nic nie wskazywało na to, że dzisiejszego dnia nastąpiła poważnazmiana.

Ziewnęłam niekontrolowanie. Podeszłam do szafy, z której wyjęłam piżamę, a później skierowałam się do łazienki. Po szybkim, gorącym prysznicu zdecydowałam, że pora spać. Zgasiłam światło, a następnie ułożyłam się na łóżku, lecz sen nienadchodził.

Przez dłuższy czas leżałam, po prostu wpatrując się w przestrzeń, aż w pewnym momencie plama na suficie zaczęła się rozmazywać, przybierając dziwny kształt. Wydawało mi się, że zmienia się w wir, który wciągał mnie do wnętrza.

Do moich uszu docierały złowrogie szepty, spośród których nie mogłam wyłowić żadnego wyraźnego słowa. Miałam na sobie białą, lnianą sukienkę na ramiączkach sięgającą do ziemi. Nie założyłam butów, a rozpuszczone włosy spływały na odkryteramiona.

Twarz muskał zimny, nieprzyjemny wiatr, wokół panowała ciemność. Nie wyłaniał się z niej żaden kształt, jakbym znalazła się pośród bezkresnej nicości. Rozglądając się na boki, dostrzegłam w oddali nikłe światło, będące jedynym punktemodniesienia.

Nie widząc innej opcji, powolnym krokiem ruszyłam ku niemu. Pod stopami nie czułam podłoża, zupełnie jakbym płynęła w powietrzu. Kiedy znalazłam się wystarczająco blisko, zauważyłam, że źródłem blasku był pokój bez ścian. W jego centrum znajdowało się wyglądające jak z innej epoki ogromne, czerwone łoże z baldachimem wspartym na czterech drewnianychkolumnach.

Wewnątrz pomieszczenia poczułam grunt pod stopami. Zerknęłam w dół na orzechową podłogę, którą pokrywały rozsypane płatki czerwonych róż. Podeszłam do stojącego z boku ciemnobrązowego stołu z drewna, na którym piętrzyła się góra różnych potraw. Zauważyłam dwa krzesła ustawione po przeciwnych stronach mebla, a przed każdym z nich srebrne nakrycie oraz kieliszek zwinem.

Drogę do łóżka wyznaczały płonące świeczki. Niepewnie poszłam ich szlakiem. Czułam się tu niczym w zamku, wystrój przypominał romantyczne historie o kochankach, lecz ja tutaj nie pasowałam, moja biała zwiewna sukienka była zbytskromna.

Dotknęłam ostrożnie palcami burgundowego, prześwitującego materiału tworzącego wokół łoża kurtynę. Niezwykle przyjemny w dotyku pieścił skórę, powodując, że na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Nagle poczułam się nieswojo, a moją szyję musnął ciepły powiew wiatru. Próbowałam odwrócić głowę, lecz zatrzymała mnie czyjaśręka.

− Wiedziałem, że się pojawisz. − Dotarł do mnie ochrypły głos mężczyzny. – Czekałem tak długo − dodał.

W tym momencie uderzyła we mnie świadomość, że przecież znajdowałam się tutaj wcześniej już wiele razy i choć przypomniałam sobie, co będzie dalej, jego obecność nadal zdawała sięobezwładniająca.

Kiedy poczułam, jak jego wargi dotknęły mojego karku, całkowicie zdrętwiałam. Wydawało mi się, że na sercu nosiłam wielki, kamienny ciężar. Moje nogi stały się jak z waty − zupełnie niewrażliwe na rozkazy umysłu. Jęknęłam z rozpaczy, gdy jedna z jego dłoni boleśnie ścisnęła mojąpierś.

Popchnął mnie na miękką, atłasową pościel, na której wylądowałam brzuchem. Z trudem obróciłam się na plecy i dostrzegłam, że nade mną górował mężczyzna z popołudnia; nadal odziany na czarno, z zakrytą przez kominiarkę twarzą. Nagle usiadł, przykuwając mnie do materaca, aż poczułam, jak po moich policzkach spływają łzy. Mój oddech stał się płytki i urywany, a w uszach czułam dudnienie galopującego serca. Nigdy przedtem nie widziałam jego twarzy, ale też nigdy nie towarzyszył mi tak wielki lęk jak tym razem. Jak mogłam o tym wcześniejzapomnieć?

Złapał moje nadgarstki w jedną z dłoni, unieruchamiając je nad głową.

Po kilku niemiłosiernie dłużących się chwilach szok minął. Odzyskałam władzę w ciele, więc zaczęłam się wiercić, próbując zrzucić z siebie napastnika. Był jednak zbytsilny.

− Zostaw mnie! − krzyknęłam.

Zaśmiał się ochryple, jakby bawiła go moja bezradność, liżąc odsłoniętą skórę mojej szyi. Oprócz strachu czułam coś jeszcze, czego nie powinno być. Na moje ciało wystąpiła gęsia skórka. Ten element również doskonale znałam.

Sprawnym ruchem zdarł ze mnie białą sukienkę. Z trudem zerknęłam w dół, zauważając, że nie miałam na sobie nic poza nią. Zachłanne spojrzenie oprawcy spoczęło na moim ciele. Moje policzki płonęły z wściekłości i wstydu. Nie dość, że nękał mnie w rzeczywistości, dostał się również do moich snów. A może cała reszta również była wyłącznie koszmarem i tak naprawdę nigdy go niespotkałam?

− Pomocy! − krzyczałam przez łzy, rzucając się na boki. − Proszę! Nie dotykajmnie!

− Nikt ci nie pomoże. To mój świat, a ty jesteś moją własnością − wymruczał z zadowoleniem, pomiędzy kolejnymi muśnięciami mojej odsłoniętejskóry.

Myślałam, że zwymiotuję zobrzydzenia.

Kiedy gładził jedną ręką mój obnażony brzuch, zniżając się coraz bardziej, moja determinacja zwyciężyła. Zdołałam wyrwać dłonie z silnego uścisku, a po chwili zerwałam jego kominiarkę, po raz pierwszy widząc jego twarz. Do tej pory jedynym znanym elementem wyłaniającym się z mroku były oczy. Z zaskoczenia zabrakło misłów.

Sztyletowało mnie spojrzenie błękitnych tęczówek. Jego czoło przecinała głęboka zmarszczka wściekłości. Wargi drżały od gniewu szukającego ujścia. Potargane blond włosy sterczały we wszystkich kierunkach, a umięśniona klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm kolejnych oddechów.

Patrzyłam oniemiała, jak jego wargi zbliżają się do moich. Przez chwilę zapomniałam o tym, że właśnie znajdowałam się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Całą moją uwagę zaprzątnęła twarz chłopaka. Choć malował się na niej gniew, nadal byładoskonała.

Co ja wygaduję, skarciłam się w duchu. To psychopata!, krzyczał mójmózg.

Gdy miękkie usta natarczywie dotknęły moich, poczułam dziwne ciepło. Zamierzałam oddać pocałunek, a wtedy wszystko zniknęło. Znów panowała nieprzenikniona ciemność, a ja spadałam, nie mogąc niczego chwycić. Zachłysnęłam się mroźnym powietrzem, które napierało z każdej strony. Leciałam, zupełnie tracąc poczucie czasu.

W końcu uderzyłam plecami o twarde podłoże. Natychmiast otworzyłam oczy i odruchowo usiadłam. Po moim ciele spływał zimny pot, znów znajdowałam się w swoim łóżku. Objęłam dłońmi głowę, próbując uspokoić rozszalałyoddech.

Na ustach, po których przejechałam opuszkami palców, nadal czułam jego wargi. Nie, to niemożliwe, żeby on był tym świrem. Przecież nawet mnie nie znał, zresztą już pewnie nigdy go nie zobaczę.

Wstałam i na chwiejnych nogach przeszłam do szafki, z której wyjęłam tabletkiuspokajające.

Nie zważając na późną porę, wzięłam do ręki komórkę i wysłałam Jaredowi wiadomość, żeby po mnie rano nie przyjeżdżał. Chyba nie byłam gotowa na pójście do szkoły. I tak nie zdołałabym skupić się na lekcjach, więc nie miało to najmniejszegosensu.

Połknęłam pigułki i weszłam pod kołdrę, naciągając ją szczelnie nagłowę.

***

Obudziłam się późnym popołudniem. Na biurku stała tacka z jedzeniem. Kiedy przecierałam zaspane oczy, uderzyły we mnie wydarzenia wczorajszego dnia. Więc to wszystko nie było tylko szalonymkoszmarem.

Usłyszałam ciche brzęczenie komórki, więc wyszłam z łóżka i zabrałam ją ze stolika. Na ekranie pojawił się SMS odCass:

Szkoda, że nie było Cię w szkole. Myślałam, że zanudzę się na śmierć. Mike od rana rzygał :P Żałuj, że nie widziałaś, jaki był zielony, ale zrobiłam kilka fot na pamiątkę. Nowy jest C.I.A.C.H.E.M :) Tylko strasznie zarozumiały i małomówny, więc muszę go skreślić albo wychować :P Zresztą, sama go jutro ocenisz. Mam nadzieję, że szybko do nas wrócisz, a wtedy opowiesz mi, co się stało. Buziaki ;*

Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Cassidy była pokręcona, jednak zawsze potrafiła poprawić mój humor. Tylko jak miałam jej o tym wszystkimpowiedzieć?

Poczułam powiew chłodnej bryzy. Zerknęłam w kierunku, z którego dochodził, i zmrużyłam oczy. Okno było otwarte, a przecież dokładnie je zamknęłam. Miałam pewność. Moje dłonie zaczęły się trząść, ale wtedy znów zerknęłam na tacę z jedzeniem. Połączyłam fakty i wydedukowałam, że zostało otwarte przezMeredith.

− Ale z ciebie cykor, Evangeline − zgromiłam się, idąc w kierunku łazienki.

Przed oczami stanęła mi twarz Christiana. Jeśli tak dalej pójdzie, ta cała wdzięczność za uratowanie życia przerodzi się w jakąś chorą obsesję. Kiedy ochlapałam twarz zimną wodą z kranu, coś do mniedotarło.

− Już nigdy go nie spotkasz, kretynko. Poza tym masz Jareda − wyszeptałam, czując jak zalewa mnie fala wstydu. W ogóle nie powinnam myśleć o nim w taki sposób, skoro miałam chłopaka.

4. Błękitnooki potwór

Evangeline

Czy zajadanie smutków lodami jest dobrym sposobem rozwiązywania problemów? Pewnie nie, jednak właśnie to robiłam już od kilku godzin, siedząc wygodnie w fotelu i oglądając kablówkę. Jak na złość na każdym kanale nadawali same przygnębiające programy, zupełnie jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Moje głębokie egzystencjalne rozważania przerwał odgłos pukania dodrzwi.

− Proszę − mruknęłam cicho, ale Meredith i tak usłyszała. Weszła do pokoju, po czym usiadła przymnie.

− Czujesz się już lepiej? − zapytała, kładąc na posłaniu talerz zciastkami.

− Chyba można tak powiedzieć – mruknęłam i wpakowałam jeden z łakoci do ust. − Jeśli próbowałaś poprawić mi humor swoimi wypiekami, to ci się to udało − dodałam, jednocześnieprzeżuwając.

− Cieszę się, moje dziecko. Chciałam ci tylko powiedzieć, że co jakiś czas po naszej ulicy przejeżdża radiowóz, więc możesz czuć się odrobinę bezpieczniej.

Jeszcze trochę, a uwierzyłabym, że policja troszczy się o bezpieczeństwoobywateli.

Niemniej nie miałam dobrych doświadczeń związanych z takimi instytucjami, więc wolałam nie robić sobienadziei.

− Myślę, że po prostu sprawdzają, czy czegoś nie kombinujemy. Policjant, który tu był, wyglądał na wrednego, więc nie zdziwiłabym się, jeśli założył nampodsłuch.

Próbowałam rozładować atmosferę żartem, chociaż po chwili namysłu stwierdziłam, że mogło tak byćnaprawdę.

W końcu funkcjonariusz Black zarzucił mi zmyślenieprześladowcy.

− Nie bądź taką pesymistką, kochanie. Na pewno rzetelnie wszystko sprawdzi, a wtedy podejdzie do tegopoważnie.

Meredith poklepała mnie po ramieniu i po chwili wyszła z mojej sypialni.

− Gdybym tylko wiedziała, co robić − mruknęłam, spoglądając przez okno na pogrążoną w ciemności ulicę. Niespodziewanie z rozmyślań wyrwał mnie irytujący dźwięk telefonu stacjonarnego. Był to jeden ze starszych modeli, który nie wyświetlał dzwoniącego numeru. Nadal nie potrafiłam zrozumieć dziwnego sentymentu, jakim ojciec darzył dawnesprzęty.

− Ja odbiorę! − wrzasnęłam, mając nadzieję, że Meredith usłyszy, i z niemałym trudem wygramoliłam się z łóżka. Przystawiłam do ucha słuchawkę, by odezwać się znudzonym głosem: − Halo?

− Evangeline, kochanie! − Dobiegł mnie lekko piskliwy głos matki. − Dziecko, jesteś tam?! − Ponaglający ton mamy wyrwał mnie zzamroczenia.

− Tak, przepraszam − powiedziałam słabo. Chyba po raz pierwszy w życiu odczuwałam taką ulgę, słysząc ją. − Dlaczego tak długo się nie odzywaliście? − zapytałam, czując zbierające się pod powiekami słonekrople.

Nie, nie mogę się teraz rozbeczeć, powtarzałam sobie wmyślach.

− Wybacz, po prostu mieliśmy dużo pracy, a później zaszyliśmy się z twoim ojcem w pokoju hotelowym, zapominając o całym świecie. Właśnie tego nam brakowało. Było magicznie, jak za dawnych lat… − Mama wpadła w wir wspomnień, a ja musiałam blokować napływające do mojego umysłuobrazy.

− Mamo, proszę, nie opowiadaj mi o takich rzeczach. Dzieci nie powinny znać szczegółów życia intymnego rodziców, to obleśne − stwierdziłam, ale mój głoszadrżał.

− Kochanie, ty płaczesz?! Co się stało? − Moja matka powinna pracować w wywiadzie. Doskonale wyczuwała każdą zmianę mojego nastroju, nawet mimo dzielącej nas odległości i mruczącego nad jej uchemojca.

− Nie, nic. Mam katar i to dlatego.

Dla lepszego efektu pociągnęłam nosem i zakasłałam. Usiadłam z powrotem na łóżku, podciągając nogi pod brodę. Zerknęłam na zdjęcie zajmujące stałą pozycję na biurku. Przedstawiało mnie oraz moich rodziców. Ja stałam pośrodku, szczerząc się w uśmiechu, a mama i tata obejmowali mnie z obu stron.

− Dlaczego wydaje mi się, że nie mówisz całej prawdy? − mama zapytała podejrzliwie.

Wyobraziłam sobie jej spojrzenie, którym zazwyczaj taksowała mnie w takich sytuacjach. Mrużyła powieki tak, że jej oczy wyglądały niczym wąskieszparki.

− Mamo, przesadzasz. Wszystko jest w porządku. Powiedz lepiej, co u was? − zmieniłam temat. − Nie sprzeczaliście się ostatnio z kimś? A może dostawaliście jakieś groźby? Ktoś wasszantażował?

− Nie, skąd te pomysły? − Jej ton wydawał się nieco napięty. − Dlaczego pytasz o takie rzeczy? − Nie odpowiedziałam. − Evangeline, jeśli ty nie powiesz, zrobi to Meredith, więc jakbędzie?

− Co się dzieje? − Usłyszałam zaniepokojony głosojca.

− Cicho, nie wiem − zgromiłago.

Wiedząc, że wszystko i tak wyjdzie na jaw, postanowiłam im towyjaśnić.

− Opowiem wam, ale tylko jeśli nie zacznieciepanikować.

− Mów − ponagliła mniemama.

− Przedwczoraj ktoś mnie napadł. − Po drugiej stronie linii zaległa cisza. − A później w swoim pokoju znalazłam liścik z groźbą. − Nawet teraz kiedy byłam schowana we własnym łóżku, mój głosdrżał.

− Niech no tylko dorwę tego gnoja! − Wściekły krzyk ojca rozbrzmiał w moich uszach. − Rozerwę nastrzępy!

− Zawiadomiłaś policję? − przytomnie zapytała mama. − Trzeba z tym coś zrobić. Nie pozwolę, żeby jakiś psychol nękał moje jedyne dziecko − słowa opuszczały jej usta z zawrotną prędkością. − Anthony, zrób coś! Musimy wracać! − wrzasnęła na mojegoojca.

Podparłam głowę ręką, czując nadchodzącą migrenę. Wrzaski mojej matki naprawdę potrafiły dać się we znaki, a ojciec był tym, który musiał słuchać tego nażywo.

− Nie możemy, podpisaliśmy umowę, doktor von Willerbrand na nas liczy. Jeszcze kilka tygodni i wykopaliska dobiegną końca. − Usłyszałam jego cichyszept.

− Evangeline − zwrócił się do mnie – zadzwonię do prawnika i wynajmę ci dobrego ochroniarza, z nim będziesz bezpieczna, dopóki niewrócimy.

− Ale… − Zamierzałam się sprzeczać, jednak moja mama weszła mi wsłowo:

− Co? Jakiś obcy mężczyzna ma być z nią w