Such a Snowflake - Gardaś A. - ebook + książka
NOWOŚĆ

Such a Snowflake ebook

Gardaś A.

0,0

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwa światy i jedno uczucie, które zmienia wszystko

Eli – siedemnastoletnia gwiazda muzyki – czuje się wypalona. Przed świętami wyjeżdża na zimowy kurs dla młodych utalentowanych osób do Szwajcarii. Tam poznaje Marco – młodego Włocha, którego pasją jest robotyka. Marco dostał się na ten luksusowy kurs dzięki swojemu talentowi, a nie znajomościom. Relacja, która zaczyna łączyć Eli i Marco odsłania ukryte rany i tajemnice, a zima staje się dla nich czasem przemiany i odnalezienia własnej siły.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 427

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor prowadząca: Agata Piotrowska

Korekta: Dagmara Powolny, Katarzyna Sarna, korekta w programie firmy Lingventa

Okładka: Krzysztof Rychter

Ilustracje wykorzystane na okładce i brzegach: 111Nataliia111, Lilia_Ulizko/Shutterstock.com

Opracowanie okładki: Marta Krzemień-Ojak

Skład: Cyprian Zadrożny

© Copyright for text by A. Gardaś, 2025 © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2025

All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe są tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I

ISBN 978-83-8388-373-1

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 [email protected]

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Z myślą o płatkach śniegu

wirujących w zimowym tańcu

i z dedykacją dla nich ;)

.

WYGOSSIPUJTO: Wielka wtopa Eli Starna koncercie mikołajkowym

Widzowie wczorajszego koncertu mikołajkowego, transmitowanego przez trzy największe w Polsce stacje telewizyjne, mogli poczuć prawdziwe zażenowanie, gdy na scenę weszła Eli Star. Jedna z najjaśniejszych gwiazd młodego pokolenia zacięła się przy śpiewaniu własnej piosenki!

Przypominamy, że wydarzenie zostało zorganizowane w ramach pomocy dla ofiar zeszłorocznych powodzi i zgromadziło przed telewizorami ponad siedem milionów widzów. Eli (pseudonim Elizy Starzewskiej) zamykała koncert, co pewnie oznacza, że organizatorzy uznali ją za „najjaśniejszą gwiazdę” show. Mimo to siedemnastolatka od początku wydawała się na scenie zagubiona i zgaszona. Nie nawiązywała z publicznością kontaktu wzrokowego i kilka razy potknęła się o kabel od konsoli.

Ostatecznie w połowie swojej sztampowej piosenki Słodkie pocałunki Eli pogubiła się w tekście, a zamiast słów z jej ust wyszły bliżej nieokreślone dźwięki. To bardzo zastanawiające, jeśli weźmiemy pod uwagę, że gwiazdka podobno sama pisze swoje utwory. Może nie powinna tego robić?

Na wzmiankę zasługuje też strój młodziutkiej wokalistki, który wywołał oburzenie u części widzów. Star do czerwonego kożucha włożyła krótkie szorty i czarne rajstopy, a także buty na chyba trochę za wysokim koturnie (nie dziwi więc, że się potykała, prawda?). Na głowę, jak wszyscy wokaliści, nałożyła mikołajkową czapeczkę. Co sądzicie o takim wydaniu Eli Star? Podoba się wam czy to może już za wiele?

  Komentarze:  

Gwiazda? To ma być gwiazda? Kogo wy promujecie?

👍 2010 👎 938

W tym wieku to się do matury zakuwa, a nie chodzi z tyłkiem na wierzchu po scenie!

👍 1180 👎 624

No, to jest właśnie poziom dzisiejszej muzyki. „Wielkie artystki” myślą o tym, żeby tylko pazury sobie zrobić, w wywiadzie ledwo coś bekną po polsku, a własnych piosenek nie znają.

👍 987 👎 239

Jprdl, co sie dzieje z tymi nastolatkami? A kto tego gowna wogole slucha???

👍 732 👎 120

„Sztandarową”, a nie „sztampową”. Wam te teksty jakaś nieinteligentna sztuczna inteligencja pisze czy jak?

👍 578 👎 73

1

ELI

Gdy otwieram oczy, świat nadal jest szary. Cyfry na budziku przedzierają się przez panujący w pokoju półmrok rażąco czerwonym światłem. Równo szósta. Nie nastawiałam alarmu, moje ciało przywykło jednak do budzenia się przed świtem. Przywykło do wielu rzeczy i wykonuje pewne czynności machinalnie jak tresowane zwierzę. Rygor to ważna rzecz – jednosłowna mantra, którą powtarzam sobie każdego ranka.

Sunę dłońmi po miękkiej kołdrze. Ściągam ją z siebie jednym pociągnięciem i pozwalam, by chłód całkowicie mnie otrzeźwił. Śpię zawsze przy lekko uchylonym oknie, nawet zimą. To pozwala mi szybciej wrócić do rzeczywistości po każdym śnie, jakkolwiek byłby pokręcony. Poza tym nie lubię tracić czasu w łóżku.

Podchodzę do okna i otwieram je na oścież. Mroźne powietrze rozszerza mi płuca, a dla piosenkarki to istotna sprawa. Patrzę w dal, na dachy budynków z lekka oprószone śniegiem. Pytam samą siebie w myślach, co przyniesie mi ten dzień, i bez odpowiedzi od razu zaczynam nim żyć.

Wchodzę do łazienki, na ustach mając nuty ostatniego utworu, nad którym pracuję. Codziennie przypominam sobie melodie z poprzednich dni, by nie wyleciały mi z głowy. Uśmiecham się pod nosem do samej siebie. Lepiej, żebym po ostatnim występie nie wybijała się z rytmu. Po pół godzinie schodzę na dół, do jasno oświetlonego salonu, gdzie krząta się już nasza gosposia. Mama siedzi w foteliku przy toaletce i ostatnimi pociągnięciami kredki do oczu poprawia makijaż.

– Dzień dobry, kochanie – rzuca, nie odwracając wzroku w moją stronę.

Mruczę ciche „hej”.

– Jak spałaś, Elcia?

Zawsze jakoś trzeba zacząć rozmowę, więc zwykle wybiera się banały. To trochę dziwne, że właśnie tak muszę prowadzić pogawędki z własną matką.

– Dobrze – mówię beznamiętnie.

W zasadzie mogłabym powiedzieć, że spałam zwyczajnie. To znaczy ani dobrze, ani źle. Niewłaściwa odpowiedź zaburzyłaby jednak stały rytm rozmowy.

– Pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu ze Sławkiem? – upewnia się mama.

– Pamiętam.

Staję za jej plecami. Przez chwilę obie odbijamy się w lustrze jej zdobionej toaletki. W długiej koszuli nocnej sprawiam wrażenie czającego się za mamą bladego ducha. Obie jesteśmy wysokie, z takimi samymi gęstymi brwiami i zadziornym spojrzeniem. Mamy czarne włosy, z tym że jej czupryna wygląda, jakby każdego ranka uderzała w nią burza i za nic w świecie nie dało się jej ułożyć. Moja fryzura zawsze układa się idealnie. Mama też więcej ode mnie się śmieje, ma rumiane policzki i coś ciepłego w oczach, jej twarz jest pełna i od zawsze kojarzyła mi się z jabłkiem. Z tym, które zjadła Śnieżka – nie mam pojęcia dlaczego. Ja jestem szczupła i kiedyś się garbiłam, podobno sprawiam wrażenie chłodnej. Skórę mam wyjątkowo jasną, przez co jeden dziennikarz nadał mi tytuł Księżniczki Śniegu. Trochę mnie to wtedy zabolało.

– Jesteś jakaś nie w sosie – oznajmia mama, pociągając usta szminką.

– Dlaczego? – Speszona jej uwagą, odsuwam się sprzed lustra.

Odwraca się w moją stronę. Spoglądam w jej oczy, równie ciemne jak moje. Czasem się zastanawiam, czy znajdę w nich własne odbicie. To byłoby ciekawe. Ona i ja, matka i córka. Jak dwa zwierciadła w nieskończoność odbijające siebie nawzajem.

– Martwisz się tym wczorajszym koncertem? – chce wiedzieć.

– Nie. O dziwo.

Próbuje mnie przejrzeć, dowiedzieć się, czy mówię prawdę.

– Serio. Mignęło mi kilka artykułów, gdy sprawdzałam wieczorem newsy, ale nawet nie czytałam komentarzy. Krytyka hejterów po mnie spływa.

Nie jest to do końca prawda. Mama zazwyczaj nie ma jednak czasu na dłuższe rozmowy, więc nie warto ich zaczynać. Z hejterami jest tak, że kiedy już o coś się do mnie dowalają, przez chwilę bolą mnie ich komentarze, a potem o nich zapominam. Tyle razy czytałam już, że nie potrafię śpiewać, że nie tak się ubieram, że zadzieram nosa i tak dalej. Wszystkie te teksty działały na mnie jak szczepionki: jeden komentarz tego typu uodparniał mnie na kolejne. Zawsze jednak się boję, że ktoś znajdzie we mnie kolejną rzecz, do której mógłby się przyczepić, i że mnie tym skrzywdzi.

No, ale w tym biznesie nie można być płatkiem śniegu.

– Nie chodzi mi o hejterów. – Mama znów odwraca się w stronę toaletki. – Musisz po prostu bardziej skupiać się na scenie.

Ach, więc w tym rzecz.

– Wiesz, że ciągle próbuję się doskonalić – zauważam.

– O właśnie, doskonalenie się – podchwytuje. – Co z tym kursem? Zdecydowałaś się?

Kieruję wzrok na stolik do kawy, gdzie leży kilka lśniących ulotek. Biorę jedną z nich. Na zdjęciu ku mlecznobiałemu niebu pnie się wielki hotel otoczony zaspami śnieżnymi, w tle widać potężne góry.

Spędź zimę w Szwajcarii

w pięciogwiazdkowym hotelu Snowflake

na dostosowanym do TWOICH umiejętności

kursie z wybranych przez CIEBIE przedmiotów

prowadzonym w całości po angielsku.

Niech oprószony śniegiem Snowflake

całkowicie odmieni twoje życie.

To ciekawe, że wszystko ma odmieniać ludzkie życie. Inaczej nikt by już niczego nie kupował.

Mama zaproponowała mi ten kurs, bo zależało nam na poprawie mojego angielskiego, co oznacza w zasadzie doszlifowanie umiejętności. Dogaduję się w tym języku całkiem nieźle, jednak dla Sławka, mojego menadżera, to nadal niewystarczające. Już od pół roku pracujemy z brytyjskim producentem nad nową muzyką i planujemy wydanie płyty na rynek europejski. Jak zawsze muszę się przygotować na tip-top. A ponieważ Snowflake pośród mnóstwa różnego rodzaju kursów oferuje także muzyczne z nauką wokalu, gry na pianinie i tańca, od razu wydał się mojej wytwórni superopcją.

– Wiesz, razem z tatą sądzimy, że naprawdę dobrze by ci zrobił taki wyjazd. – Mama wysuwa argument „ja i tata”. To takie dwóch na jednego, w razie gdybym się nie zgodziła.

Wiem jednak, co tak naprawdę oznacza ten chwyt. Tata dawno już wycofał się z mojego – a raczej mojego i mamy – gwiazdorskiego życia. Na tyle, na ile to jeszcze możliwe, próbuje być tatusiem Elizy Starzewskiej, a nie ojcem Eli Star. Ale z każdym dniem ma ku temu coraz mniej okazji, ponieważ prawie całkowicie poświęcam się pracy. Jeśli ktoś tu podjął „wspólną” decyzję, to była to mama.

Mama wstaje i podchodzi do mnie ze swoim pogodnym uśmiechem. Odkąd mój pierwszy teledysk przekroczył liczbę trzech milionów odsłon na YouTubie, ten uśmiech przykleił się jej do twarzy i już nie znika.

– Narzekałaś też, że masz mało kontaktów z rówieśnikami. – Muska moją głowę.

Odruchowo się cofam. Dawniej ten gest kojarzył mi się z czułością, ale dziś mam wrażenie, że mama odgarnia mi włosy, bo jej przeszkadzają.

– Nie zasypuj mnie argumentami, błagam. – Przewracam oczami.

Trudno mieć kontakt z rówieśnikami, kiedy pojawiasz się w szkole góra pięć razy w miesiącu. Większość lekcji to prywatne korepetycje.

– Czyli wolisz nie jechać? – Mama wciąż trzyma rękę blisko mojej twarzy, ale już nie chce mnie dotknąć. Wydaje się zniecierpliwiona.

– Nie o to chodzi. Muszę się jeszcze zastanowić.

– Pomyśl, jaka to wielka przygoda. I szansa dla ciebie.

Kiwam tylko głową. Wszystko jest wielką szansą i tak dalej. Na tę całą odmianę losu. Zastanawiam się czasem, czy wszyscy ludzie są tak niezadowoleni ze swojego życia, że wiecznie potrzeba im magicznych różdżek w postaci kremów na zmarszczki, nowej karmy dla kota, firmowych butów albo kursu prowadzonego po angielsku, żeby coś zmienić. A może, i tego też nie mogę wykluczyć, to ze mną jest coś nie tak?

– Dziś dam ci znać – obiecuję i wymykam się spod aury mamy. Kiedy stoi blisko, osacza mnie nią i trudniej mi wtedy bronić własnego zdania.

Nasza gosposia, pani Daria, która wcześniej starała się pracować na tyle cicho, że prawie jej nie zauważałam, spogląda na mnie z życzliwą troską. Uśmiecham się do niej. Gdyby mogła się wtrącić do naszej rozmowy, pewnie powiedziałaby coś mądrego i to podtrzymałoby mnie na duchu w ten szary zimowy poranek. Ale pani Daria wraca do przygotowywania stołu do śniadania, a ja uciekam do swojego chłodnego pokoju.

2

To nie tak, że jestem niewdzięczna – powtarzam sobie, leżąc na miękkim dywanie, otoczona tekstami piosenek, które chcę powtórzyć. Lubię czuć pod sobą podłogę, gdy się uczę. To sprowadza moje myśli na ziemię.

Jeszcze pięć lat temu nie pomyślałabym, że będę zarabiać setki tysięcy na koncertach, podróżować na wakacje, dokądkolwiek zechcę, pozwalać sobie na każdy najdroższy ciuch. Każdego dnia cieszę się z tego, co udało mi się osiągnąć – nie tylko dzięki sobie, ale też mamie, Sławkowi, no i każdej osobie, która kocha moją muzykę. Wiem, że w innej sytuacji w życiu nie byłoby mnie stać na pobyt w tym wielkim szwajcarskim hotelu. Tak więc nie, nie jestem niewdzięczna.

A jednak to trochę słabo, że mama chce mnie wysłać na ten kurs tuż przed świętami, że nie spędzę z rodzicami Wigilii ani Nowego Roku, że będę sama. No, w pewnym sensie sama. Będą tam inni ludzie, w dodatku w moim wieku. Super, nie? Niestety od dzieciństwa chorobliwie onieśmielają mnie obcy. Zawsze plącze mi się przy nich język, zamykam się w sobie. Kiedyś nawet spisywałam sobie w pamiętniku potencjalne teksty, których mogłabym użyć podczas rozmów, byle tylko mieć coś do powiedzenia i nie wyjść na totalnego mruka.

A i tak zawsze wychodziłam na mruka. Pewnie dlatego niektórzy mieli mnie za zarozumiałą.

Wzdycham do siebie i skanuję wzrokiem tekst jednej z piosenek.

A teraz jestem inna, ach, ach.

Już nie muszę być silna, ach, ach,

Udawać, że mam dobry czas,

Gdy dzień po dniu świat rani nas.

Jest trochę banalny, ale przynajmniej to ja go napisałam. Na moje pierwsze dwie płyty muzykę do wszystkich utworów skomponował znajomy Sławka, a nad tekstami pracował on sam z kilkoma innymi ludźmi. Teraz dali mi wolną rękę, więc próbuję. Zawsze wydawało mi się, że swoje piosenki powinnam pisać samodzielnie. W przeciwnym wypadku to trochę tak, jakbym śpiewała czyimś głosem.

Jednocześnie tekst piosenki jakoś mi nie leży. Nie dlatego, że jest głupi czy coś w tym stylu. Po prostu nie czuję, by był o mnie, bo przecież nigdy nie przestałam udawać silnej ani wmawiać sobie, że mam dobry czas. Wcale nie jestem inna niż dawniej i to trochę mnie dobija.

Dość marudzenia. Sięgam po pamiętnik, który prowadzę od dwunastego roku życia. Zawsze go czytam, gdy chcę przypomnieć sobie, jaka jestem i co udało mi się osiągnąć. Przewracam strony do początku, do fragmentów, w których opisałam swoje marzenia.

Jestem Eli, mam 12 lat, starego psa i ciągle zapracowanych rodziców. Lubię lody śmietankowo-cytrynowe i słucham Taylor Swift. Chciałabym zostać kiedyś sławną piosenkarką.

Uśmiecham się do dziewczynki, która to napisała. Przypominam sobie mojego psa, Gućka. Już go z nami nie ma, ale do dziś wspominam jego miękkie futro. Był tak wielki, że w wieku czterech lat bawiłam się, że jestem Barbie, a on moim wierzchowcem.

„Chciałabym zostać kiedyś sławną piosenkarką”. Marzyłam o tym, odkąd pamiętam. Chodziłam po domu, śpiewając do samej siebie, a gdy odwiedzali nas goście, pokonywałam wrodzoną nieśmiałość i śpiewałam przed nimi za każdym razem, kiedy o to prosili. Nie potrafiłam rozmawiać bez skrępowania, za to nuty zawsze wychodziły ze mnie ot tak. Mogłam być wielu rzeczy niepewna – i nadal jestem – lecz jedno od zawsze wiedziałam: potrafię śpiewać, mam do tego talent. Nigdy w niego nie zwątpiłam. I to przekonanie wiodło mnie na różne pokazy talentów, aż wreszcie, w wieku czternastu lat, udało mi się nagrać pierwszego singla.

Przewracam kartki do tego pamiętnego dnia – róg tej strony jest zagięty, żeby łatwo było mi wrócić do tej chwili. Papier lekko się przybrudził, jak ulubione stronice w dziecięcych książeczkach.

Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam studio nagraniowe, a potem brałam udział w miksowaniu piosenki. To było super. Muzyka to serio prawdziwa magia. Chciałabym być kiedyś jak Beyoncé albo Lady Gaga. Oczywiście wiem, że to niemożliwe być aż tak sławną. Ale w sumie nie chodzi o to, tylko o robienie muzyki. Kurczę, póki nie byłam w tym studiu, nie myślałam, że to mnie w tym wszystkim tak pociąga. Jak te dźwięki we mnie dosłownie wchodzą, normalnie to był jakiś taki... no nie wiem, zupełny odlot.

Gdy czytam te słowa, wraca entuzjazm sprzed lat. Dorosłam, dojrzałam, zaczęłam patrzeć na muzykę nie tylko jako wykonawca, ale także twórca. Dziecięca pasja nigdy się jednak nie ulotniła, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że muzyka to właśnie to: taka większa ja, której ta mała, Eli Star, jest tylko częścią.

Moja pierwsza piosenka, Mały świat, opowiadała o marzeniach młodej dziewczyny. Ten utwór przyniósł mi pewną popularność i tak natrafiłam na Sławka Roya. Facet, który został moim menadżerem, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Pojawił się u nas w domu niczym przybysz z kosmosu, w błyszczących srebrnych spodniach i czarnej koszuli ozdobionej wzorem utworzonym z koreańskich znaków. Siwą czuprynę miał w totalnym nieładzie. Gdy chodził, potykał się o własne nogi, gdy mówił – o słowa. Chciał coś powiedzieć, a potem zaraz ucinał i rozpoczynał kolejną myśl. I tak w jednej wypowiedzi mieścił ich czasem z piętnaście, jedną w drugiej, jak w powieści szkatułkowej. A najdziwniejsze, że każdą z tych myśli kończył. Do finiszu doprowadził też wydanie mojej pierwszej płyty i konsekwentnie kierował moją karierą, dzięki czemu Eliza Starzewska stała się Eli Star zaledwie w trzy miesiące po wydaniu pierwszej napisanej przez Sławka i jego ludzi piosenki: Ulotne.

Czego pragnę?

What do I want? What I want?

To ulotne, ulotne.

Już nieważne, pójdźmy stąd!

Bezpowrotnie, powrotnie

Jeszcze wierzę w to,

Że znów wstanie słońce,

Zagra w uchu nowy dźwięk,

To kojące – that’s what it is, I like it here!

Kiedy wracam do tego tekstu, w głowie słyszę swój dziecięcy głos. Choć w sumie to zawsze brzmiał on dojrzalej, niż można by się spodziewać po osobie w moim wieku, i starsza również się wydawałam. Tak mi wszyscy powtarzają. „Jesteś prawie dorosła”. Czasem się czuję, jakbym już od skończenia tych czternastu lat była „prawie dorosła”. Bywa, że mi się to podoba, chociaż też rodzi strach, że może przez tę dorosłość coś tracę. W każdym razie „prawie dorosłej” łatwiej znosić cienie sławy, a tych wcale nie ma mało, prawda?

„Muzyka jest super” – tak pisałam, lecz z czasem zaczęłam dodawać do tych słów: „ale to naprawdę ciężka praca”. Przewracam kolejne kartki. Wpisy są coraz rzadsze, widać, że powoli stawałam się zmęczona, znudzona tą harówką. Stopniowo traciłam też kontakt z rówieśnikami, szkoła zeszła na dalszy plan.

Za to popularność nie malała. Pisano o mnie coraz częściej w prasie, pierwsza i druga płyta zdobyły status diamentowej. Wszystko dzięki Sławkowi. Pomimo swojej dziwaczności wiedział, co robi. Emanował aurą człowieka sukcesu – potrafiłby sprzedać ci dosłownie wszystko. Mnie też przecież sprzedał. Jestem produktem. Mama tłumaczyła mi, że o to chodzi: by być produktem. Że marketing to, marketing tamto. Kupując te gadki, kupowałam w sumie samą siebie. No i mam swoją karierę. Jestem szczęściarą, wiem, bo o tym marzyłam i to mam. Robię to, co kocham.

Ale...

„Ale” mnie męczy.

„Ale” to bolesne słowo.

Sławek mówi, że gdy jest „ale”, to świat się zatrzymuje i nic dobrego się nie dzieje. Powtarza, że ludzie sukcesu nie mają „ale”. A ja? Mam wiele „ale”, które gdzieś chowam: pod poduszkę, na kartkach pamiętnika, do pudełeczka z biżuterią, pod koszulkę, gdy przekładam przez nią kabel od odsłuchu. Różne moje „ale” zostawiam na backstage’u przed koncertami.

– Co ci doskwiera, dziewczyno? – Tak zapytała mnie kiedyś ze znudzeniem mama.

– Nie wiem – odpowiedziałam i tak samo odpowiadam teraz, gdy echem wraca do mnie to pytanie.

Chyba chodzi o to, że nie mam przyjaciół w swoim wieku. Że w show-biznesie ich nie znalazłam, a naprawdę próbowałam. Weszłam tam jako naiwne, szczere dziecko, roześmiane i radosne. A potem ten świat mnie złamał. Chyba stało się to wtedy, gdy na jakimś wydarzeniu muzycznym inny artysta, młody chłopak, celowo wylał colę na moją białą sukienkę. Taka pierdoła zmarnowała mi kolejny miesiąc, bo ludzie śmiali się ze mnie w internecie. Było mi też przykro, gdy na samym początku powiedziano mi, że mam za małe zasięgi, żeby nagrywać z topowym wokalistą. Sławek się wkurzył.

– Dwadzieścia sekund w piosence, tylko tyle. Zapłacę – nalegał.

Artysta mnie nie chciał. Potem moja piosenka zdetronizowała jego utwory.

Stałam się niezwykłą dziewczyną i tak zatytułowano mój pierwszy album. Zatytułowano, bo to nie ja wymyśliłam tę nazwę. Niezwykła dziewczyna.

Wszyscy są trochę niezwykli, prawda? Ale z niezwykłością jest tak, że każdy z nas musi być niezwykły na swój sposób, inaczej to nie miałoby sensu. I chociaż kierowano moją karierą, moimi krokami na scenie, ruchami moich ust do słów nie moich piosenek, to nikt mi nigdy nie wytłumaczył, jak być niezwykłą na swój własny sposób. Jest to coś, czego wszyscy musimy uczyć się sami, przez co istnieje spore ryzyko, że części z nas nigdy się to nie uda.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki