Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
48 osób interesuje się tą książką
Czy uwierzysz we wróżki, jeśli od tego będzie zależeć spokój całej wioski?
Na skraju osady żyje Helena – starsza kobieta, wokół której narosły legendy. Wierzy we wróżki i magię, a mieszkańcy pozwalają jej w tej wierze trwać... dla wspólnego dobra.
Lona, Tony, Miśka, Dośka i Robert próbują wybić się ponad rutynę wsi, choć sami nie do końca wiedzą, dokąd chcą uciec. Wyruszają do lasu – tego samego, o którym krążą dziwne opowieści. Tam rzekomo mieszka Złoczyn, król węży, który zwodzi zagubionych. Ale przecież to tylko bajki, prawda? Decyzja pięciorga przyjaciół, by złamać tabu i wejść do lasu, uruchamia lawinę wydarzeń, których konsekwencje na zawsze zmienią życie wielu osób.
W tle tej opowieści pulsuje także inna relacja, cicha, ale poruszająca, między dziadkiem Antonim a wnukiem Samuelem. Dwoma mężczyznami z dwóch różnych światów, których więcej dzieli, niż łączy, a jednak los zmusza ich, by znaleźli do siebie drogę.
„Studnia Heleny” to opowieść o tym, jak mity potrafią stać się rzeczywistością – i jak bardzo potrzebujemy wiary w coś więcej, gdy świat zaczyna się zmieniać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zawsze sądzicie, że znacie świat jak nikt inny. Uważacie się za dorosłych mimo młodego wieku, jakbyście już wszystko wiedzieli. My, starzy, chcielibyśmy was o to obwiniać, ale tak naprawdę przeglądamy się tylko w lustrze. Też tacy byliśmy i też nam się wydawało, że wszystko rozumiemy. A nie wiedzieliśmy nic.
Och, moje biedne ręce… Od jakiegoś czasu nie mogę powstrzymać ich drżenia. Skóra również nie wygląda już tak zdrowo. Pamiętam, jak gładka kiedyś była, a teraz taka jakaś pomarszczona. Moje ręce trzęsą się za każdym razem, kiedy próbuję sięgnąć po filiżankę herbaty z ziół, które zebrałam w ogródku. Trudno mi utrzymać spodek. Pomóżcie mi, proszę.
Och, wy, młodzi… Zrozumienie tego, czym są prawdziwe tęsknota i cierpienie, przychodzi z czasem, kiedy zaczynamy doceniać ich wartość, a nie tylko patrzymy na to, co nam zabierają. Również prawdziwe szczęście poznaje się nie tak od razu. Lubi się chować, jest bardzo psotne. Kiedy ci się wydaje, że już je masz, wtedy wymyka się z rąk, znajduje najodleglejszy zakamarek, by go tak szybko stamtąd nie wyciągnąć. Dlatego tak bardzo trzeba go pilnować. Jednym się to udaje dłużej, drugim krócej, a inni może znowu odnajdą je dopiero wtedy, gdy odejdą z tego świata.
Wróćmy do naszej sprawy. Są miejsca, o których świat zapomniał. Tysiące wiosek i małych miasteczek otoczonych polami i lasami, gdzie życie toczy się w innym rytmie niż w reszcie świata. Tutaj nikt się nie śpieszy, nie spogląda co chwila na zegarek. Czas wyznaczają raczej rutynowe czynności mieszkańców, zgodne z porami roku, obrządkiem, świętami, czy to wiosna, lato, jesień, zima, Boże Narodzenie, niedziela z obowiązkową mszą w kościele, poniedziałki, gdy dzieci spóźnione biegną do szkoły, a rodzice rozpoczynają pracę w polu. Nasza wieś jakoś specjalnie się od nich nie różniła. Aby ją znaleźć, wystarczyło zjechać z autostrady i przejechać kilkanaście kilometrów, aż samochodowy GPS straci orientację. Gdy więc zgubisz zasięg i będziesz potrząsać swoim telefonem, zastanawiając się, dlaczego nie można się z nikim połączyć – znak, że dotarłeś. Jesteś naszym gościem, skazanym na naszą łaskę i niełaskę.
Ale może się mylę? Co ja tam wiem… Jestem tylko staruszką, która pragnie utrzymać waszą uwagę. Nie chciałabym jednak, by ta historia została tak łatwo zapomniana. Posłuchajcie więc, dobrze?
Rozczochrane, ognistorude włosy Helenki powiewały na wietrze, gdy zdezorientowana stała u progu starego, niewielkiego kościoła postawionego we wsi pod koniec dziewiętnastego wieku. Na jej wychudzonym ciele wisiała zbyt długa koronkowa suknia. Poszarpane fragmenty wplątywały się w brudne pantofelki, które pozostały w chałupie po śmierci jej babki. Przez długie tygodnie ręcznie szyła strój na własny ślub, łącząc przypadkowe skrawki firan i resztki materiałów, które udało jej się dostać od sklepowej Jagny. Kolory bieli znacznie różniły się od siebie, a strzępki materiałów, koślawo ze sobą zszyte, tworzyły patchworkowy wzór.
Helenka, nie zwracając uwagi na brudzącą się od ziemi tkaninę, w myślach uśmiechała się do siebie. Energicznie przechadzała się po drewnianym podeście, dygając przed istniejącymi tylko w jej wyobraźni gośćmi, do momentu, aż przybity całą sytuacją i niewiele od niej starszy ksiądz, który siedział na schodach, gwałtownie wstał.
– Dziecko, idź do domu – zachrypiał smutno.
Żal w jego oczach wyróżniał się na tle ostrych rysów twarzy. Od godziny próbował przekonać dziewczynę, że czekanie pod drzwiami to wyłącznie strata czasu zarówno dla niej, jak i – przede wszystkim – dla niego. Wiedział, że Marek, który najprawdopodobniej urządzał burdy w którejś ze wsi obok, z pewnością nie pojawi się na ślubnym kobiercu. Lokalny kapłan miał wręcz nadzieję, że zapił się po jednej z pijackich awantur. We wsi plotkowano, że od miesięcy znęca się nad dwudziestokilkuletnią Helenką, która nie będąc do końca sprawną intelektualnie dziewuchą, nie potrafiła zrozumieć, że to nie jest dobra partia.
– Dziecko… – Niespokojnie westchnął, spoglądając w stronę pola i licząc, że może z którejś strony pojawi się nieznane mu wybawienie.
Helenka spojrzała na trzymane w dłoniach polne stokrotki, które z każdą chwilą opadały, opuszczając swoje cienkie łodygi w stronę ściskających je dłoni.
– Nie ma sensu czekać na kogoś, kto nie przyjdzie – powiedział surowo.
Machnął ręką, po czym potarł spocone czoło. Już dawno powinien był zająć się przygotowaniami do Bożego Ciała, ale nie wiedział, jak nakłonić dziewczynę, by wróciła do swojej chaty.
– Przyjdzie – mamrotała pod nosem, nie spoglądając na duchownego. – Maruś by nie zostawił Helenki. Maruś troszczy się o Helenkę.
Ksiądz schował twarz w dłoniach. Zaplanował na ten dzień zakupy we wsi, nawet nie ujął w planach udzielania ślubu tej sierocie, dobrze wiedząc, że i tak do niego nie dojdzie. Nie spodziewał się jednak, że ta wiejska, upośledzona dziewczyna będzie obsesyjnie wypowiadać te same słowa od ponad godziny.
Helenka chodziła po podeście, spoglądając to na drogę, to na pole pokryte stokrotkami. Kilka razy nerwowo mrugnęła oczami, tiki na jej twarzy się pogłębiły. Zaczęła kompulsywnie powtarzać słowa dziecięcej wyliczanki, od czasu do czasu popiskując nerwowo pod nosem. Czerwcowe słońce pomału znikało za kłębami zbierających się na niebie burzowych chmur. Po raz kolejny nadepnęła na przydługą suknię, która przy stopach przybierała już brudny, pomarańczowy odcień od znajdującego się na podeście prochu.
– Maruś powiedział Helence, że się z nią ożeni. – Uśmiechnęła się promiennie. – Maruś na pewno przyjdzie.
Ksiądz, przyglądając się z politowaniem kręcącej się wokół własnej osi dziewczynie, zaczął obawiać się, że nie opuści ona terenu kościoła, a nawet, jeśli będzie trzeba, wydrepcze sobie ścieżkę dookoła budynku, wyczekując do rana na tego drania i kata. Żałował, że miejscowi nie pogonili go widłami, kiedy była ku temu okazja na zeszłorocznym festynie, jedynie wybili mu przednie zęby za kradzież bimbru. Od tego czasu przyczepił się do nieszczęsnej dziewczyny, wiedząc, że nie będzie miała tyle siły, by go przepędzić, jak zrobiła to wcześniej każda inna mieszkanka wsi.
Kiedy zrozumiał, że łagodne słowa nie przekonają dziewczyny, a dnia pozostawało coraz mniej, postanowił użyć ostrzejszego tonu:
– Ten gołodupiec nie przyjdzie, a ty nie możesz tu dłużej czekać! Kościół nie jest miejscem na takie sceny. Wróć do chałupy i znajdź sobie lepszego chłopa!
Helenka przez chwilę wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, a kilka stokrotek upadło na drewniany podest. Zaczęła nerwowo kręcić głową.
– Nie, nie, nie – powtarzała bez tchu. – Nie, nie, nie.
– Zmykaj do swojej chaty! – krzyknął ksiądz, tracąc cierpliwość.
– Maruś – wydukała ze łzami w oczach.
– Żaden Maruś! Pusty bęben z niego, który nie zrobił nic, co by mu się chwaliło.
Przestraszona Helena na ostry dźwięk jego głosu zaczęła pochlipywać.
– Idź do domu! Już! Sio! – Oczy księdza wybałuszyły się, a usta wydęły w nienaturalny kształt.
W wyobraźni Helenki duchowny zaczął przybierać rozmiary olbrzyma, który tylko jednym machnięciem ręki mógłby zmiażdżyć ją jak ziarenko grochu. Wypuszczając z uścisku ostatnie łodygi stokrotek, rzuciła się w stronę polnej drogi i pobiegła przed siebie bez tchu. Jej wychudzone, pokiereszowane nogi ledwie dawały radę poruszać się w sukni uszytej z koronkowej firany. I tak umykała, początkowo przestraszona ciężkim brzmieniem głosu księdza, później zaś opanowana przez ogromny żal i kołatanie w sercu, których nie rozumiała.
Im dłużej biegła, tym wolniej posuwała się naprzód, w pewnym momencie upadła na ziemię, zawodząc cierpko. Płakała, a łzy kapały na piach, wsiąkając w niego, aż ziemia wydawała się zapominać o bolesnej wilgoci, która pozostawiała na niej swój ślad. Serce Helenki pękało, wydając tylko jej słyszalny trzask, i rozpadało się na ostre niczym szkło kawałki.
Przez chwilę porywisty powiew poruszał pobliskimi drzewami. Wypuściły z gałęzi kilka liści, jakby chciały, by wiatr porwał je w kierunku dziewczyny i by posłużyły jej do otarcia łez. Tak właśnie w swoim sercu Helenka pragnęła widzieć przyrodę dookoła siebie. Jako pocieszycielkę i orędowniczkę, która zaniesie jej ból i rozpacz do ukochanego, a on natychmiast przybędzie, by wziąć ją w ramiona, utulić i ukoić jej strach.
Małe dłonie dziewczyny wbijały się w brudny, twardy piach, ten wchodził jej pod paznokcie, brudził delikatnie zszyte rękawy, nie pozostawiając na nich ani jednego czystego miejsca. Jasna biel pomału przybierała coraz bardziej pożółkły odcień. Dziewczyna zaciskała pięści, nie potrafiąc zebrać w sobie siły, by walczyć z tym potwornym uczuciem, które dławiło jej gardło. Jej umysł nie pracował tak jak umysły innych kobiet. Od najmłodszych lat była odrzucana przez środowisko z powodu intelektualnych defektów. W szkole żaden z nauczycieli nie chciał poświęcać jej czasu, przez co szybko zaczęto izolować ją od rówieśników z obawy, że ktoś zarazi się jej upośledzeniem.
Krzyknęła, szarpnęła za kawałek materiału i zsunęła z barku koronkowy rękaw, odsłaniając nagie, chude ramię pokryte licznymi strupami. Ból, którego doznawała, leżąc na ziemi, w niczym nie przypominał ucisku, jaki odczuwała w swoim ciele, gdy Marek bił ją czym popadnie. Mimo że od tego bólu nie krwawiła, a jej skóra nie przybierała brunatnofioletowego odcienia, miała wrażenie, że ta udręka jest o wiele gorsza. Charczała niekontrolowanie, gdy łzy płynęły po jej policzkach.
Od najmłodszych lat Helena słuchała opowieści matki o dniu ślubu, kiedy to matka, trzymając bukiet stokrotek, przekroczyła kościelny próg u boku swojego ojca. Słyszała, że na ten jeden dzień mężczyźni zmieniają wyraz twarzy i patrzą na ukochaną, niczego od niej nie oczekując ani na nią nie krzycząc. Chciała być jak mama, iść do księdza i tańczyć przy ołtarzu w swojej pięknej sukience. Potem miał być poczęstunek w jej chacie. Helenka od rana przygotowywała drożdżowiec, a wypiekając go, boleśnie poparzyła sobie palce. W chacie czekała również herbata z pokrzywą, od której wiecznie miała bąble na dłoniach. Na pewno do jej domu przy lesie przyszliby goście ze wsi, bo matula zawsze powtarzała, że na weselu pojawiają się chętni, którzy chcą skosztować różnych przysmaków.
Ale ksiądz nakrzyczał na Helenkę, przez co teraz dziewczyna płakała, przyciskając twarz do ziemi. Mimo swojego upośledzenia zrozumiała, że Maruś nie przyjdzie. Gdy matula oznajmiła, że ojciec utopił się w stawie, oznaczało to, że już nigdy nie wróci do ich chałupy. A teraz Maruś, który nie ożenił się z Helenką, również nigdy już do niej nie przyjdzie.
Głośne łkanie roznosiło się po całej okolicy i tylko nieśpiesznie skradające się za małą zwierzyną lisy co jakiś czas syczały na widok wytarzanej w ziemi dziewczyny, która leżała na ścieżce tak długo, aż dało się słyszeć pierwsze grzmoty. Obfite krople deszczu zaczęły łączyć się z jej łzami, a następnie wdzierać agresywnie pod podartą suknię, przemaczając całe ciało. Tylko błyskawice od czasu do czasu oświetlały jej smutne, zgaszone oczy.
Czy było mi żal Helenki? O tak, bardzo. Biedna, zniszczona przez ludzi dusza, tak niewinnie zagubiona w surowym świecie. Opowiadano mi o Marku od dziecka, był jak tornado, zawsze gotowy siać zamęt. W naszej maleńkiej wsi, gdzie każdy znał każdego, był najgorszym jej elementem. Jego ojciec, stary rzezimieszek, przekazał mu sztukę zawłaszczania cudzego mienia, a Marek wykorzystywał to, by przetrwać od pierwszego do pierwszego. Jakże był przebiegły i podstępny, wiecznie podchmielony, wędrował po okolicy, szukając kłótni i awantur.
A biedna Helenka, słodka to była dziewczyna, z sercem pełnym marzeń, ale umysłem nieustannie tkwiącym w świecie dziecka. Nie miała w sobie krzty złości, zawsze uśmiechnięta, choć życie jej nie szczędziło prób. Marek zobaczył w niej łatwy cel, kogoś, kogo mógł wykorzystać dla własnych korzyści. Jego potrzeby były jasne: mieć przyczółek, gdzie spędzałby noce, a stara, drewniana chata Helenki wydawała się mu pięciogwiazdkowym hotelem. Dziewucha zwróciła na niego uwagę tylko dlatego, że od zawsze miała problemy z rozumowaniem, Marek zaś… no cóż, umiał to wykorzystać.
Biedne dziecko, tak bardzo pragnęła uwagi i miłości, nie widziała, że samego diabła wpuściła za próg. Niektórzy próbowali przemówić jej do rozsądku, we wsi nie rozprawiało się o niczym innym, tylko o tym, że Marek to pijak i oszust, że nie zależy mu na niej, ale ona nie chciała słuchać. W jej oczach był księciem z bajki, który przyszedł, by ją ocalić.
Och, jak boleśnie się myliła… Kilka tygodni później na jej bladej buzi zaczęły pojawiać się pierwsze siniaki, świadectwa Markowego okrucieństwa. Cała ta niewielka społeczność była zaniepokojona, ale wtedy rzadko kto ingerował w nie swoje sprawy. No wiecie, to były inne czasy, nie ma co porównywać. Naprawdę, nawet nie ma co myśleć, dzisiaj jest jednak inaczej.
Po niedługich miesiącach jej smutne oczy straciły dawny blask, a uśmiech stał się tylko cieniem tego, czym był kiedyś. O, biedne to było dziecko, zgubione w całym tym nieszczęściu, zbyt słabe, by walczyć, zbyt niewinne i ułomne, by zrozumieć okrucieństwo świata. Tak, pozwólcie, że sobie usiądę.
Dlaczego nikt nie zareagował? Dziecko moje, to były lata osiemdziesiąte, wczesne dziewięćdziesiąte. W małej wsi, gdzie wszyscy znali każdy skrawek ziemi i każdy sekret, nikt tak naprawdę nie chciał się w to wtrącać, brać na siebie odpowiedzialności. Marek, ze swoją bandą pijanych zbirów, był jak cień grozy, który zawisł nad mieszkańcami. Jego wyzwiska sprawiały, że każdy trzymał głowę nisko, byleby tylko nie przyszedł pod jego stodołę z zapałkami. Strach przed nim był jak ciężki kamień w żołądku, wiem, powinno im być za to wstyd.
No jak to skąd wzięła się Helenka? To też była historia, o której nikt nie chciał głośno mówić. Wiecie, drogie dzieci, nasze polskie wsie kryją w sobie wiele smutnych tajemnic. Kiedy matka Helenki, bojąca się wszystkiego, zamknięta w sobie kobieta, zaczęła chodzić z wyraźnie zaokrąglonym brzuchem, wszyscy się domyślali, ale milczeli. W wiosce panowała taka niepisana zasada: trzymaj gębę na kłódkę, jeśli nie chcesz, by ci dziecko przypadkowo wpadło do studni.
No, jak się nie domyślacie? Ech, że też taka starucha jak ja musi wam to wyjaśniać. Często to były dzieci z gwałtów, niewypowiedziane tragedie zamknięte za drzwiami własnych domów. Tak, mieliśmy swoje podejrzenia, przecież trudno ukryć, kiedy pół wsi wiedziało, którzy mężczyźni są najbardziej agresywni. Ich ofiary, te biedne dziewczyny, rodziły dzieci, które były łudząco podobne do swoich, hmm, dziadków. A jednak wszyscy milczeliśmy, bo co mogliśmy zrobić? Mówić? Kto by nas wysłuchał?
Matka Helenki, biedna kobieta, każdy wiedział, że największymi oprawcami w jej życiu są jej własny brat i ojciec. Potem przyszła na świat ta dziewczynka, która od samego początku była inna niż pozostałe pacholątka. Każdy się domyślał, co się stało, ale nikt nie chciał tego powiedzieć na głos. I tak żyli, w cieniu tych ciężkich prawd, w świecie, gdzie milczenie było koszmarnym przestępstwem, choć nikt nie był za nie sądzony. W tym milczeniu zawsze kryje się zdrada tych, którzy cierpią najbardziej. Wiedzcie o tym, to ważne. Zapamiętajcie to dobrze. To właśnie przez milczenie te wszystkie okrucieństwa stają się naszym wspólnym grzechem. Wina spadła na każdego z nas.
Po śmierci matki Helenka została sama, opuszczona przez los i ludzi, którzy powinni ją chronić. Nikt nie wie, co stało się z jej wujem i ojcem. Chodziły słuchy, że obaj weszli do lasu i pogrążeni w pijackim szale utopili się na bagnach. A może ktoś im w tym pomógł, chętnych nie brakowało, kto ich tam wie. No, dzisiaj to już z pewnością nie żyją. Nie świeć Panie nad ich duszami. Niech wędrują bez końca po ciemnych zakątkach piekła, pozbawione nadziei na zbawienie, a ciała niech gniją w ciemnościach, zapomniane przez Boga i ludzi.
Helenka została z niczym. Jeszcze ją ze wsi wygoniono, żeby nie przypominała im tej całej hańby, dlatego osadziła się z babką w starym domku pod lasem. Ale i ona niedługo potem zmarła, cicho i bez rozgłosu, jakby życie samo o niej zapomniało. Dziewczyna radziła sobie jako tako, czasem ktoś z wioski podał jej pomocną dłoń, ale to było jak kropla w morzu potrzeb. Tak, dobrze podpowiadacie. To właśnie wtedy zaczął się wokół niej kręcić ten Marek, jak nienażarty sęp krążący nad rannym ptaszkiem. Dzięki Bogu do ślubu z nim nie doszło. Ten drań bez serca i duszy przepijał utarg ze sprzedaży kradzionego bimbru w mordowni pięć kilometrów dalej. Ale Helenka, biedna, niewinna, nic nie rozumiała.
I właśnie tego deszczowego dnia leżała na polu, gotowa umrzeć pośród tej pszenicy – a może chwastów, nie wiem, może trochę zmyślam – dopóki koło niej, jak anioły stróże, nie przeszli Jagna ze swoim narzeczonym Tomkiem. Znaleźli biedulkę praktycznie na skraju wyczerpania. Dobrze, że ją znaleźli, bo nie byłoby tej historii. Nie miałabym wam, dzieci moje, czego opowiadać, nie miałabym jak przestrzec was przed obojętnością, która jest niczym choroba zżerająca nasze serca.
– A jak urodzi nam się cała gromada dzieciaków? – zapytał Tomasz, patrząc na Jagnę z zaciekawieniem w oczach.
Młoda kobieta stała wśród kłosów i uśmiechała się szeroko. Jej twarz, opalona od pracy w polu, promieniała szczęściem.
– Tomasz, mówiłam ci, że prowadzenie sklepu to nie jest mój głupi wymysł. Naprawdę tego chcę! Nie zamierzam teraz myśleć o dzieciach – odpowiedziała z dużą dozą pewności.
Jagna poprawiła chustę na głowie, kolorową i starannie wyprasowaną, podciągnęła poły długiej, wzorzystej spódnicy, starając się ominąć dużą kałużę, która świeciła się po niedawnej ulewie. Jej trzewiki, mocne i praktyczne, były pokryte błotem.
– No ale jak masz zamiar prowadzić sklep i jednocześnie wychowywać dzieci? – Skrzywił się, a na jego czole ukazała się spora zmarszczka.
– W ogóle mnie nie słuchasz! – zaśmiała się, a jej głos rozniósł się pośród pól. – Gdybyś spędził kilka dni w sklepie, to sam byś zobaczył, ile można się nauczyć! Jestem jednocześnie sprzedawczynią, księgową i psycholożką – powiedziała, dumnie poprawiając chustkę i przeczesując palcami długie, jasne włosy.
– Głupstwa pleciesz. Chyba że mówisz o tych chwilach, kiedy Józek po pijaku nie wie, czy oświadczyć się starej Zośce i zająć jej gospodarstwo, czy młodej Lidce, która nie ma nic prócz niczego sobie szerokich bioder – odparł z rozbawieniem w głosie.
– Drań! – odpowiedziała, uderzając go lekko w ramię. Oczy błyszczały jej radością, a uśmiech nie schodził z ust.
Chwyciła go za ramię i już miała dodać kąśliwy komentarz do jego słów, kiedy coś przykuło jej uwagę. Kłosy zboża, jeszcze wilgotne od deszczu, delikatnie kołysały się na wietrze. Ale nie wszystko było takie, jak powinno. Tuż za nimi, tam gdzie pole mieszało się z nieużytkami, przechodząc w ubitą glebę, dostrzegła coś leżącego na ziemi.
– Ktoś znów wyrzucił tu śmieci? – strapiła się, marszcząc brwi.
– Nie, to coś innego – odpowiedział Tomasz, przybliżając się do niepokojącego znaleziska. Mocniej zacisnął dłoń na jej barku.
Jagna wyrwała mu się i z determinacją zaczęła przedzierać się przez błoto. Każdy krok w miękkiej ziemi stanowił dla niej spore wyzwanie.
– Czy to… – zaczęła, zatrzymując się nagle. – Ktoś tu leży! – krzyknęła.
Kiedy spojrzała na zziębniętą, przemoczoną do szpiku kości postać z bladą i siną twarzą, jej serce zamarło.
– Tomasz… – Jagna kucnęła przy kobiecie, jej głos drżał ze strachu. – Czy ona żyje?
– Okryj ją – powiedział stanowczo, ściągając z siebie marynarkę.
Jagna szybko złapała ją i położyła na kobiecie.
– Helena… – Potrząsnęła nią lekko, a ta na jej dotyk zaczęła otwierać niemrawo usta.
Słowa, które wyszeptała, były ledwie słyszalne:
– Maruś nie chce się ożenić z Helenką. – Załkała cicho.
– Myszko, musisz wstać, jesteś cała zziębnięta – powiedziała Jagna, próbując ją podnieść.
Ale leżąca na ziemi dziewczyna nie reagowała, ciało było ciężkie i bezwładne.
– Helenka nie chce – wyszeptała.
Jagna popatrzyła na Tomasza, który stał bezradny, a na jego twarzy widoczna była dezorientacja.
– Nie możemy jej tu zostawić.
Próbowali na siłę ją podnieść, ale okazało się to znacznie trudniejsze, niż przypuszczali. Błotnista ziemia przy każdym kroku niemal wciągała im stopy. Ledwo utrzymywali równowagę, a dziewczyna za każdym razem osuwała się bezwładnie na ziemię. Tomasz zacisnął pięści. Nie dość, że podłoże było grząskie i śliskie, to jeszcze Helena była jakby odcięta od rzeczywistości, nie pomagała im ani ciałem, ani wolą.
Jagna spojrzała na ubrudzoną, przemoczoną suknię dziewczyny. Materiał kleił się do ciała. Serce kobiety znów zamarło. Zdała sobie sprawę, że nie będą w stanie jej unieść. W oczach Jagny pojawił się strach.
– Spróbuj ją przekonać, żeby wstała o własnych siłach. – Tomasz spojrzał na słońce zmierzające ku zachodowi. – Zaraz zacznie się ściemniać. Nie mamy za dużo czasu.
– Niby jak? – syknęła, przykładając dłoń do czoła Heleny.
– Tak jak przekonujesz klientów, by kupili kolejny kilogram ziemniaków, mimo że mają ich tony w piwnicy. No powiedz jej coś, żeby wstała z tej ziemi!
Jagna rzuciła mu złośliwe spojrzenie.
– Zobacz, myszko, to niezapominajki! – odezwała się z ciepłym uśmiechem, starając się odwrócić uwagę Helenki od tematu Marka.
Przez moment wydawało się, że jej słowa nie docierają do dziewczyny. Jednak po chwili Helena zaczęła reagować. W pierwszej kolejności otworzyła oczy, by zaraz nieznacznie drgnąć. Kobieta złapała ją za ramię, pomagając się jej podnieść. Helena rozejrzała się powoli, jakby nie do końca wiedząc, na co powinna patrzeć.
– Tutaj, obok ciebie!
Jagna wyciągnęła rękę, udając, że zbiera coś z ziemi. Drugą dłonią niezauważalnie wyjęła z kieszeni mały bukiet kwiatów, który otrzymała wcześniej od Tomasza. Podała go Helenie i obserwowała jej reakcję. Helenka wzięła kwiatki, przyglądając im się z zainteresowaniem, jakby na chwilę zapomniała o całym świecie.
– To niezapominajki – powiedziała do niej ciepło Jagna. – Przypomniały mi pewną historię. Chcesz posłuchać? – zapytała, starając się skupić na sobie jej uwagę.
Dziewczyna oparła się o jej ramię, powoli wstając z ziemi. Jagna, nie czekając na reakcję Helenki, spojrzała wymownie na Tomasza, a ten złapał dziewczynę pod drugie ramię. Podnosząc ją, zaczęła opowiadać historię, którą wymyślała na poczekaniu. Jej głos był ciepły i kojący. Helenka, stawiając pomału krok za krokiem, zdawała się uważnie słuchać.
– Dawno temu, w odległej krainie, której… – Jagna wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby dziewczyna nie straciła zainteresowania – …królestwo znajduje się głęboko pod naszymi stopami, mieszkał ubogi, lecz niewiarygodnie dobry chłopak o imieniu… – Spojrzała na Tomasza, prosząc go niemo o pomoc.
– Kuziorodek! – wykrzyknął zadowolony.
Jagna otworzyła szeroko oczy, na co on tylko wzruszył ramionami.
– Kuziorodek – powtórzyła niechętnie, karcąc go wzrokiem. – Mieszkał samotnie na skraju wioski w drewnianym domku otoczonym gęstym lasem.
– Helenka też mieszka obok lasu – powiedziała słabym głosem dziewczyna.
– Tak, myszko, widzisz? Jesteście bardzo podobni. – Uśmiechnęła się, prowadząc ją z mężczyzną przed siebie. – Kuziorodek był znany w okolicy ze swojej dobroduszności, a jego największym pragnieniem było pomagać innym, szczególnie małym zwierzątkom.
– Helenka lubi pomagać – odezwała się cicho dziewczyna.
– Tak – kontynuowała Jagna. – Pewnego dnia, spacerując po lesie, Kuziorodek natknął się na starą studnię. Głęboko w środku dostrzegł…
– Piękną dziewczynę… – wtrącił Tomasz.
– Piękną, młodą dziewczynę o smutnych oczach. – Nie pozwoliła mu dokończyć Jagna. – Była to pradawna wróżka. Prawie jak ty! – uprzedziła komentarz Helenki. – Została uwięziona w studni przez złośliwego czarnoksiężnika. Kuziorodek zapłakał nad jej losem, słysząc o niegodziwości maga, a jego łzy zaczęły zamieniać się w mocne pnącza, z których wyrastały delikatne niezapominajki. Dzięki jego współczuciu wróżka została uratowana. Wypowiedziała nad tamtą krainą wyjątkowe zaklęcie. – Zawahała się na chwilę. – Gdy ktoś zapłacze, a na tym miejscu wyrosną niezapominajki, wtedy wróżka już na zawsze stanie się opiekunką tej osoby. Od tego czasu będzie mogła ona liczyć na wsparcie i opiekę całej wróżkowej rodziny. Niezapominajki są symbolem wdzięczności i pamięci. A ty właśnie znalazłaś ich cały bukiet!
Helena wpatrywała się przez dłuższy moment w niewielkie kwiatki, których część spadła na ziemię. Po chwili na jej twarzy zagościł lekki uśmiech. Przez całą drogę nie odezwała się już ani słowem.
Gdy doszli pod jej chatę, Jagna wraz z Tomaszem położyli ją do łóżka, okrywając starym, ale suchym kocem. Kiedy dziewczyna spała, kobieta zaczęła sprzątać bałagan, który został po przygotowaniach do wymarzonego ślubu. Wysłała Tomasza do sklepu po sprawunki. Po jego powrocie wspólnie postanowili, że nie położą ich na stole, ale zostawią je przy studni znajdującej się kilka metrów od wejścia do domu.
Helena przespała całą noc. Kiedy na drugi dzień obudziła się i wyszła przed dom, zobaczyła zakupy leżące przy ceglanym dole. Przez następne trzy dekady ani razu nie zakwestionowała opieki wróżek nad swoim życiem.
Redakcja: Katarzyna Skwark
Korekta: Adrianna Hess, Jędrzej Szulga
Projekt okładki i stron tytułowych: Małgorzata Uglik
Zdjęcie wykorzystane na okładce: © yana_vinnikova/Shutterstock
Skład i łamanie: Cyprian Zadrożny
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
tel. +48 505 636 224
ISBN 978-83-68371-58-1