Stracona przyszłość - Zielonka Jan - ebook

Stracona przyszłość ebook

Zielonka Jan

4,0

Opis

Gdy demokracje na całym świecie zmagają się z problemami, wiele przemawia za tchnięciem w politykę globalną nowego życia. W obliczu problemów rozwijającego się świata decyzje, jakie podejmują rządy i organizacje międzynarodowe, często są niewystarczające. Władze nie potrafią zapobiegać kryzysom finansowym, niedostatkom energii, zmianom klimatycznym i wojnie, a przyszłość staje się coraz bardziej niepewna. Czy demokracja, której kalectwo obnażają wyzwania teraźniejszości, może jeszcze zapewnić nam bezpieczeństwo? Jan Zielonka w śmiały sposób opowiada się za nową polityką czasu i przestrzeni. Rozważa, jak demokracja ma dostosować się do rzeczywistości szaleńczych zmian, oraz kwestionuje nasze doświadczenia jako obywateli. Czy powinniśmy akceptować, że władze i firmy nieustannie monitorują to, gdzie przebywamy? Dlaczego dystrybucja czasu i przestrzeni jest taka nierówna? Czy będziemy w stanie zbudować system rządów, który pozwoli nam odzyskać przyszłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00

Popularność




The Lost Future

© 2023 by Jan Zielonka

Originally published by Yale University Press

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Violetta Dobosz

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński/monikaimarcin.com

Ilustracje: © Andrzej Mleczko

Redakcja: Grzegorz Sowula

Korekta: Aneta Iwan, Justyna Techmańska, Izabela Sieranc

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail: [email protected]

www.soniadraga.pl

www.postfactum.com.pl

www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

ISBN: 978-83-8230-658-3

E-wydanie 2023

PRZEDMOWA

Czy odczuwacie narastającą frustrację wywoływaną wiadomościami ze świata polityki? Czy martwicie się o przyszłość swojego kraju, a może i całej planety? Uważacie, że demokracja nie radzi sobie tak dobrze, jak byście oczekiwali? Jeśli tak, witajcie w klubie zaniepokojonych i zirytowanych obywateli. Wygląda na to, że nasi politycy z zapałem realizują nowe, ambitne programy, lecz osiągają zdumiewająco niewiele. W ostatnich latach uzyskali nadzwyczajne uprawnienia na czas sytuacji kryzysowych, potrafią wykorzystać najnowsze zdobycze nauki i ultranowoczesne środki komunikacji. A jednak ich nerwowe działania rzadko przynoszą odczuwalną poprawę jakości naszego życia albo stanu środowiska naturalnego. Nawet ulubieni przez nas politycy, nie mówiąc już o tych, których nie lubimy bądź którym nie ufamy, tkwią uwięzieni w tym błędnym kole. U podstaw demokratycznego systemu politycznego musi leżeć jakiś fundamentalny błąd, skoro czujemy, że przyszłość została roztrwoniona, a nawet stracona. Co to za błąd? Na kartach niniejszej książki spróbujemy przedstawić rozwiązanie tej arcyważnej zagadki. Znajdzie się w niej także stwierdzenie, że polityka nie współgra z czasem i przestrzenią i ten właśnie brak zgrania tłumaczy naszą niezdolność do zapewnienia bezpiecznej przyszłości.

Współczesna polityka przypomina mi wojskową orkiestrę dętą, która utknęła w korku podczas parady. Muzycy wprawdzie nadal maszerują i grają, ale nie posuwają się naprzód. Gdy przechodzą do vivace, przebierają nogami coraz żwawiej, lecz mimo to nie robią żadnych postępów. Wszystkie ich wysiłki zdają się iść na marne, fantazyjne mundury są przesiąknięte potem, a uśmiechy na twarzach łączą się z rozpaczą. Sytuacja robi się coraz bardziej absurdalna.

Przez całe życie byłem wiernym kibicem demokracji i nie jest mi przyjemnie patrzeć, jak drepcze w miejscu. Żyjąc w komunistycznej Polsce, za żelazną kurtyną, osobiście mogłem się przekonać, jak mało atrakcyjne są alternatywy dla demokracji, ale nie wszyscy widzą to tak samo. Prawdę mówiąc, raport Fundacji Bartelsmanna z 2022 roku pokazuje, że pierwszy raz od wielu lat na świecie jest więcej autokracji niż demokracji1. Prezydenci Xi Jinping i Władimir Putin wydają się obecnie zdeterminowani, by rzucać demokracjom wyzwania na gruncie militarnym i gospodarczym. Nawet w Europie, Australii i Ameryce Północnej politycy, którzy gotowi są złożyć demokrację w ofierze na ołtarzu narodowej chwały, dobrze sobie radzą w wyborach. Sytuacji tej nie zmieni kilka reform prawa wyborczego i parę nostalgicznych przemówień. Potrzebujemy prawdziwie nowego podejścia, by umożliwić demokracji strzeżenie naszej przyszłości, inaczej zbiry różnej maści zwyciężą.

Postanowiłem napisać tę książkę zupełnie niedawno i całkiem niespodziewanie. Zwykłem postrzegać czas i przestrzeń jako kategorie metafizyczne bez większego znaczenia dla polityki w praktyce. Jednak zawirowania wywołane przez pandemię COVID-19 skłoniły mnie do zapoznania się z pracami kolegów i koleżanek z różnych dziedzin nauki, którzy wykazali, że czas i przestrzeń zostały wykreowane przez człowieka i jako takie podlegają inżynierii politycznej. Szybko zdałem sobie sprawę, że nasze obecne niepowodzenia polityczne nie są jedynie pochodną zgubnych ideologii, chciwości rynków i nieudolności przywódców; są też – a może nawet przede wszystkim – funkcją niewłaściwego zarządzania przez nas czasem i przestrzenią. Szczególnie silny wpływ wywarła na mnie grupa błyskotliwych współczesnych autorów, do której należą między innymi Helga Nowotny, Saskia Sassen, Anne-Marie Slaughter, John Keane, Charles S. Maier i Wolfgang Merkel. To dzięki nim zainteresowałem się tymi dwoma pojęciami, a także nabrałem pewności, że dla dobra naszej planety i przyszłych pokoleń jesteśmy w stanie powrócić na właściwą drogę. Proces tworzenia książki od pierwotnej koncepcji aż do publikacji zawsze obfituje w wyzwania. Dlatego chciałbym w szczególny sposób podziękować Joannie Godfrey i Emmie Mateo, które czuwały na każdym etapie powstawania tej książki. Chcę także wyrazić wdzięczność przyjaciołom, którzy podzielili się ze mną swoimi uwagami na temat poszczególnych rozdziałów, a są to Stefania Bernini, Stephen E. Hanson, Martin Krygier, Wojciech Sadurski, Jacek Żakowski, Robert Zielonka i Radosław Zubek. Pozostaję ponadto dłużnikiem czworga anonimowych recenzentów zaangażowanych przez Yale University Press.

Jak zauważył niedawno Bruno Latour, uniwersalne kryzysy ujawnione przez lockdowny podczas pandemii COVID-19 uzmysłowiły nam, że żyjemy „w łączności z Ziemią, na zawsze z nią splątani, w niej usidleni, pogrążeni, zazębiając się z nią, wnikając w siebie nawzajem i nie będąc w stanie ograniczyć tej relacji tylko do współpracy albo do konkurencji”2. Inwazja Rosji na Ukrainę także objawiła skalę naszego splątania z tkanką czasu i przestrzeni; duchy przeszłości powróciły żywe jak nigdy dotąd, a strach przed wojną i jej ceną ogarnął miejsca całkiem odległe od Mariupola, Buczy i Kijowa. Co możemy zrobić w tej trudnej sytuacji? Czy polityka pomoże nam bezpiecznie przepłynąć przez bystrza czasu i przestrzeni? Oto najważniejsze pytania, które stawiam sobie w tej książce.

1W POSZUKIWANIU STRACONEJ PRZYSZŁOŚCI

Podczas kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku pokazano mi plakietkę ze sloganem „Trump. Ostatnia nadzieja Ameryki”. Pomyślałem, że to niezwykle rozpaczliwe hasło jak na kraj, który z dumą mieni się czempionem. Istotę „amerykańskiego marzenia” stanowi obietnica nieustającego postępu, co oznacza, że jeśli nawet w chwili obecnej doświadczasz jakichś trudności, nie masz powodu do obaw, bo przynajmniej twoim dzieciom powinno żyć się lepiej. A jednak, jak w 2017 roku ustalił ośrodek badawczy Pew Research Center, tylko 37 procent Amerykanów wierzy, że obecne dzieci, gdy dorosną, będą w lepszej sytuacji finansowej niż ich rodzice3. Amerykanie zresztą i tak wykazali się większym optymizmem niż Europejczycy. We Francji jedynie 9 procent badanych odpowiedziało, że ich dzieciom będzie się lepiej powodzić, podczas gdy, zdumiewająco, aż 71 procent ankietowanych było przekonanych, że następne pokolenie będzie miało gorzej. Przeszło 60 procent Europejczyków stwierdziło w innym badaniu, że „raczej nie ufają” rządom i parlamentom swoich państw4. Na pytanie, co by powiedzieli na to, żeby zredukować liczbę parlamentarzystów w ich kraju i pozyskane w ten sposób miejsca oddać sztucznej inteligencji z dostępem do ich danych, połowa respondentów, zwłaszcza młodych, zareagowała entuzjazmem5. Wydaje się, że niektórzy z nas utracili wiarę w demokratyczną przyszłość – czy da się tę straconą przyszłość ocalić i odzyskać?

Nie trzeba wierzyć w wyniki badań opinii publicznej, by dojść do wniosku, że widoki na przyszłość są w najlepszym razie mgliste. Pandemia zabiła miliony ludzi i zniszczyła życie jeszcze większej liczby osób, którym rzekomo „się powodziło”, i to pomimo zdobyczy nauki i heroicznych wysiłków personelu medycznego. Despoci tacy jak Władimir Putin nie wzbraniają się przed najeżdżaniem innych państw, zabijaniem niewinnych ludzi i grożeniem nuklearną zagładą. Degradacja środowiska naturalnego stale postępuje, a odbywające się regularnie szczyty klimatyczne w niczym nie pomagają. Nierówności społeczne osiągnęły niespotykany dotąd poziom, i to pomimo powtarzanych ciągle zobowiązań do ich zmniejszania6. Kapitalizm przechodzi od jednego kryzysu do następnego, a cenę za te kryzysy płacą zwykłe rodziny. Poza dobrze już nam znanymi zagrożeniami niesionymi przez broń nuklearną, czołgi i karabiny maszynowe w rękach drapieżczych państw i indywidualnych fanatyków, dodatkowo musimy obecnie mierzyć się z zagrożeniami cyberbezpieczeństwa. I to nie są żadne fake newsy. Możemy się spierać o to, jak poważna jest ta czy inna katastrofa, możemy kwestionować wiarygodność proroków wieszczących apokalipsę7. Możemy powoływać się naZmierzch przemocy Stevena Pinkera albo na optymistyczne statystyki ekonomiczne, które poprawią nam humor8. Jednak trudno jest zaprzeczyć nagromadzeniu nieszczęść, na które nie umiemy odpowiednio reagować. I które szczególne przerażenie budzą u ludzi młodych9.

Rzecz jasna, nie pierwszy raz wydaje się, że świat zawisł na krawędzi przepaści, a przecież zawsze udawało się uniknąć upadku. Weźmy chociażby pierwszą połowę ubiegłego wieku naznaczoną przez dwie wyniszczające wojny, epidemię hiszpanki, poważny kryzys gospodarczy i faszyzm. Nie należy jednak szukać w tym pocieszenia, trzeba bowiem pamiętać o ofiarach tych dawnych katastrof i o cenie, jaką przyszło zapłacić za powrót do „normalności”. Dlatego też uważam, że ignorowanie i lekceważenie obecnych problemów jest przejawem albo złej woli, albo nieodpowiedzialności. Jedną rzeczą jest argumentować, że przyszłość zawsze wydaje się niepewna i niekoniecznie jesteśmy już na drodze do piekła, a czymś zupełnie innym jest zakładanie, że poważne problemy rozwiążą się same, bez konieczności wprowadzenia większych korekt z naszej strony10. Celnie ujął to John Keane: „Pokora w obliczu nowych niepewności – odnalezienie się człowieka w roli mądrego pasterza raczej niż aroganckiego władcy biosfery – to teraz obowiązek. Podobnie jak nowe spojrzenie na demokrację i ujrzenie w niej projektu mającego na celu ochronę ludzkości i jej biomów przed spustoszeniem dokonywanym przez sprawowaną arbitralnie władzę”11.

O pozbawienie nas przyszłości często obwinia się przyspieszony, nieobliczalny i niezrównoważony „turbokapitalizm”, jednak ta książka, zgodnie z zaleceniem Keane’a, skoncentruje się na polityce demokratycznej12. Wszak wyłaniane w wyborach rządy mają nas chronić przed pochodzącymi z zewnątrz wstrząsami, takimi jak krachy finansowe, inwazje obcych państw czy epidemie13. Mają mandat do utrzymywania w ryzach niedociągnięć kapitalizmu. Zawierza się im w kwestii przewidywania klęsk żywiołowych i zapobiegania ich skutkom czy łagodzenia negatywnych efektów postępu technologicznego. Rządy powinny utrzymywać porządek i czynić życie w jakimś stopniu przewidywalnym. Bez tej przewidywalności na ludzkie posady i emerytury czyhają zagrożenia, a inwestycje czy nawet zawieranie małżeństw stają się przedsięwzięciami wysokiego ryzyka. A jednak dzisiejsze rządy zawodzą, gdy chodzi o wypełnianie tych podstawowych funkcji. Administrują jedynie teraźniejszością bez żadnej ziszczalnej wizji przyszłości. Pędzą od jednego kryzysu do kolejnego, nie wiedząc właściwie, w jakim kierunku. Priorytetowo traktują własne terytoria, choć stające przed nimi wyzwania nie dają się „zaaresztować” w żadnych konkretnych granicach. I choć wybory mogą zmienić ludzi u władzy, coraz trudniej jest żywić nadzieję, że ta zmiana doprowadzi do znaczącego zwrotu, szczególnie na lepsze. Wydawać się może, że włada nami rząd z WhatsAppa, by posłużyć się wyrażeniem Jonathana White’a14. Wiele poważnych rządowych dyskusji i negocjacji międzynarodowych odbywa się za pomocą szybkich, krótkich wiadomości tekstowych pełnych tego i owego, nigdzie nieprotokołowanych, bez programu i bez podstawowej wizji15.

Przyczyn obecnego zamętu politycznego często upatruje się w populizmie i osobistych wadach naszych przywódców, jednak ta książka proponuje bardziej zasadnicze wyjaśnienie16. Przyszłość maluje się w coraz ciemniejszych barwach, bo polityka demokratyczna nie jest przystosowana do zarządzania czasem i przestrzenią w sposób, który zabezpieczyłby interesy przyszłych pokoleń i pokonał granice państwowe. Aby nadać przyszłości sens i uczynić ją pożądaną, ewidentnie potrzebujemy polityków o szerokich horyzontach przestrzennych i czasowych, ale nawet najbardziej odpowiedzialni mężowie stanu ulegają pokusie chodzenia na skróty, bo czują się osaczeni przez instytucjonalny układ. Demokracja jest obecnie związana z polityką państw narodowych broniących egoistycznych interesów danego terytorium i danej społeczności. Jest też zakładniczką aktualnych głosujących, których wybory rodzą szkodliwe konsekwencje dla przyszłych pokoleń. To tłumaczy, dlaczego polityka, biegnąc coraz szybciej, potyka się w globalnym środowisku coraz silniejszych współzależności. Tłumaczy, dlaczego pomimo wszystkich naszych technologicznych osiągnięć narasta wrażenie demokratycznej bezbronności i bezsilności. I tłumaczy, dlaczego polityka coraz częściej nie współgra z czasem i przestrzenią.

Zmiana liderów czy przyjęcie nowych ideologii same w sobie nie rozwiążą problemów, z którymi się borykamy. Musimy zreformować, a może nawet wymyślić na nowo demokrację i zastosować nowatorski system rządzenia globalnego17. Rządzenie (governance) i demokracja muszą działać w tandemie: rządzenie reprezentuje „gotowy produkt” systemu politycznego, podczas gdy demokracja stanowi jego „wkład”18. Demokracja może dobrze się rozwijać tylko wtedy, gdy jest wspierana przez skuteczne rządzenie i na odwrót. Bez silnego rządzenia demokracja nie będzie w stanie w istotnym stopniu kontrolować czasu i przestrzeni. Bez silnej demokracji rządzenie staje się biurokratycznym wytrychem wykorzystywanym przez urzędników do tego, by zmusić nas do stosowania się do ich arbitralnych decyzji. Znamiennym przykładem mogą być tutaj Chiny.

Ośmielę się stwierdzić, że państwa narodowe nie są jedynymi ani w żadnym razie idealnymi miejscami czy to dla demokracji, czy dla sprawowania rządów. Jednak zarówno demokracja, jak i rządzenie muszą uwzględniać transparentność, debatę i zaangażowanie obywateli. Zgadzam się z tym, co napisał Marc Plattner, że trudno jest wyobrazić sobie dobre rządzenie przy braku rozliczalności demokratycznej, ale różne są sposoby gwarantowania rozliczalności, a parlamenty narodowe często są mniej skuteczne w nadzorowaniu sprawujących władzę niż organizacje pozarządowe (NGO) czy media19. Dlatego proponuję wzmocnienie pozycji NGO i stowarzyszeń zawodowych. Sugeruję także rozproszenie władzy między jednostki miejskie, narodowe, regionalne i globalne, ponieważ każda z nich posiada inne możliwości radzenia sobie z czasem i przestrzenią. Państwa, którym powierzyliśmy zarządzanie czasem i przestrzenią, okazały się słabo przystosowane do wykonywania tego zadania w erze internetu i potrzebują pomocy ze strony aktorów lokalnych i transnarodowych, sformalizowanych i nieformalnych. Musi się także zmienić sposób rządzenia demokratycznego. Powinno ono w mniejszym stopniu polegać na stanowieniu i egzekwowaniu surowych praw, a w większym na przemyśleniach, koordynacji i nawiązywaniu kontaktów. Nie chcemy stworzyć globalnego imperium czasu i przestrzeni, należy raczej dążyć do ułatwienia demokracji rządzenia czasem i przestrzenią dla dobra planety i jej mieszkańców.

ZARZĄDZANIE CZASEM I PRZESTRZENIĄ

W maju 2020 roku oficjalny organ prasowy Korei Północnej ogłosił, że Najwyższy Przywódca Kim Dzong Un nie jest tak naprawdę panem czasu i przestrzeni20. Wywołało to szok u milionów północnokoreańskich obywateli, których w szkołach uczono, że ich najwyższy przywódca potrafi magicznie zaginać czas i przestrzeń niczym bóg. Nagle powiedziano im, że to była przenośnia, a wspaniały wódz jest koniec końców tylko człowiekiem. Po tym obwieszczeniu jego władza uległa natychmiastowemu osłabieniu, co doprowadziło do spekulacji na temat przyszłości tego osobliwego reżimu.

Jednak Kim Dzong Un nie jest jedynym, którego los może zależeć od umiejętności panowania nad czasoprzestrzenią. W podobnie kłopotliwym położeniu znajdują się politycy i obywatele państw demokratycznych. Czas i przestrzeń to bezcenne skarby dla każdego człowieka, gdyż żyjemy właśnie w czasie i przestrzeni i tak jedno, jak i drugie są dla nas „towarami” deficytowymi. Staramy się żyć dłużej, poruszać się dalej i szybciej, dążymy do poprawy jakości naszego czasu i naszej przestrzeni. A jednak, choć marzymy o wieczności i nieskończoności, towarzyszy nam lęk, bo żyjemy tylko tu i teraz21.

Nasze czas i przestrzeń mogą być ograniczone, lecz chcemy jak najlepiej je wykorzystać. Chodzimy do szkół, kupujemy mieszkania, oszczędzamy na emeryturę, by móc kształtować naszą przyszłość (niekiedy próbując uciec od przeszłości). Przenosimy się z miejsca na miejsce i komunikujemy się z innymi strefami czasowymi i przestrzennymi, co pozwala nam czuć się wolnymi i w pełni wykorzystywać nasz życiowy potencjał. Nieustannie napominamy siebie, że czasu nie wolno „marnować”, mówimy: czas na zmiany, czas porzucić samozadowolenie, czas rozpocząć kolejny rozdział. Zazwyczaj wydaje nam się, że to nasze osobiste sprawy. W rzeczywistości jednak często decyduje o nich polityka, która definiuje nasz (nierówny) dostęp do czasu i przestrzeni w zależności od dominujących poglądów na sprawiedliwość, porządek i wolność. Ci, którzy kontrolują czas i przestrzeń, mają władzę, co tłumaczy, dlaczego polityka w znacznej mierze od zawsze koncentrowała się na tych dwóch zasadniczych wymiarach.

Doskonały przykład chronopolityki stanowi jedno z dziesięciorga starotestamentowych przykazań: „Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego”22. (Termin „chronopolityka” ukuty przez amerykańskiego socjologa George’a W. Wallisa oznacza regulację, synchronizację i alokację czasu przez politykę23). Kalendarz Republiki Rzymskiej powstałej około 509 roku p.n.e. stanowił dosyć powszechnie znany przykład chronopolityki. Był on kwestionowany przez wielu „boskich” władców, ponieważ we władaniu kalendarzem chodzi, wedle słów Steve’a Henrixa, o „wtłoczenie ruchu Ziemi względem Słońca albo Księżyca w stworzony przez człowieka szablon”24. Gdy obchodzimy urodziny albo odnawiamy polisę ubezpieczeniową, nie zdajemy sobie nawet sprawy, że stosujemy się do zapisów bulli papieża Grzegorza XIII, który w latach osiemdziesiątych szesnastego wieku wprowadził nowy kalendarz.

Równie istotna od zawsze jest polityka przestrzeni. Charles S. Maier na okładce swojego epokowego dzieła na temat przestrzeni, władzy i granic postawił sprawę jasno: „Na przestrzeni dziejów społeczeństwa ludzkie były organizowane w obrębie terytoriów – politycznie wytyczonych regionów, których granice określają zasięg działania praw i przemieszczania się ludów”25. Głównym tematem książek historycznych są wojny o terytoria. Na całym globie wznosi się i burzy mury. Nasza wolność przemieszczania się od zawsze jest uwarunkowana decyzjami politycznymi. Kiedy dorastałem w komunistycznej Polsce, nie mieliśmy paszportu, który umożliwiłby nam zagraniczne podróże. Zdobycie go często wiązało się z koniecznością wręczenia łapówki i wyrażeniem gotowości do szpiegowania cudzoziemskich przyjaciół. Zresztą staranie o paszport było dopiero pierwszą przeszkodą, gdyż chcąc wkroczyć do „wolnego świata”, trzeba było uzyskać również wizę, co także nie było proste.

Polityczne ingerencje w czas i przestrzeń nie muszą być wcale takie prymitywne ani tym bardziej brutalne. Rządzący we wszystkich nowoczesnych państwach tworzą finansowe zachęty dla kobiet, żeby ułatwić im albo pójście do pracy, albo pozostanie w domu i zaopiekowanie się dziećmi (stanowi to temat gorącej dyskusji między zwolennikami feminizmu i paternalizmu). Studentów nakłania się do zdobywania wiedzy albo blisko domu, albo za granicą (wybór jednego bądź drugiego najprawdopodobniej wpłynie nie tylko na ich kariery zawodowe, ale i na sposób postrzegania świata). Supermarkety są w niedziele albo zamykane, albo otwierane (która to decyzja wpływa nie tylko na nasze prywatne rozkłady zajęć, ale też na nasze życie rodzinne i religijne).

PRZEBUDZENIA

Zazwyczaj uświadamiamy sobie skalę i zasięg politycznych ingerencji w czas i przestrzeń, gdy przychodzi nam się zmierzyć ze wstrząsami zewnętrznymi, takimi jak wojny czy klęski żywiołowe. Pierwsze dwa miesiące pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku „roztopiły” zegarki organizujące życie 40 milionów Ukraińców. W 1931 roku Salvador Dalí przedstawił kruchość czasu na swoim słynnym obrazie Trwałość pamięci. Jego roztopiony zegar zwisający z gałęzi martwego drzewa mógłby prawdopodobnie zawisnąć w ruinach Buczy czy Mariupola, by zamanifestować, że czas nie zawsze posuwa się naprzód w jednostajny, precyzyjny, uspokajający i przewidywalny sposób.

Również pandemia COVID-19 może być postrzegana jako zewnętrzny wstrząs, który przeorganizował czas i przestrzeń. Lockdowny nie tylko uwięziły nas w określonych przez władze ciasnych przestrzeniach, ale też wywróciły do góry nogami nasze plany na przyszłość i wpłynęły na skutki wcześniejszych decyzji dotyczących naszej pracy i naszego życia rodzinnego. Czas „zrobił sobie przerwę”, a znaczenie przestrzeni zostało zmienione przez serię rozporządzeń pospiesznie przyjmowanych na podstawie sprzecznych ze sobą i niepełnych dowodów przy znikomym udziale zdezorientowanej i przerażonej opinii publicznej.

Doświadczenie tej pandemii jest o tyle istotne, że według epidemiologów covid stał się chorobą endemiczną ludzkości i szybko nie zniknie. To oznacza, że niektóre z drastycznych środków zakłócających nam czas i przestrzeń mogą pozostać albo powrócić, wywołując odmienne konsekwencje dla grup w różnym wieku, różnej płci oraz różnego pochodzenia klasowego, etnicznego czy narodowego. Schemat restrykcji nakładanych na obywateli będzie się różnił w zależności od kultury politycznej i osobistych ambicji takich przywódców jak Modi, Erdoğan czy Meloni. Jednak wspólnym dla wszystkich krajów wyzwaniem pozostanie przewidzenie konsekwencji poszczególnych decyzji politycznych, które wpłyną na życie osobiste obywateli w niejednolity sposób. Spowodowane covidem ingerencje w czas i przestrzeń nie miały źródła w dążeniu do zdobycia większej władzy, tak jak to miało miejsce w przypadku rosyjskiej inwazji na Ukrainę. A jednak przy braku dostatecznego nadzoru demokratycznego, ograniczeniu prawdziwej debaty publicznej i podejmowaniu słabo uzasadnionych, nieskoordynowanych kroków dezorganizujących nam czas i przestrzeń – takie postępowanie może skutkować większą koncentracją władzy w rękach egzekutywy. Jak słusznie zauważają uczeni, seria poważnych wstrząsów finansowych, migracyjnych, w dziedzinach bezpieczeństwa i zdrowia skłoniła rządy do sprawowania władzy za pomocą specjalnych rozporządzeń, które de facto, jeśli niede iure, zawieszały procedury demokratyczne i prowadziły do erozji swobód obywatelskich26.

Obywatele muszą zadać sobie kilka podstawowych pytań. Które wymogi dotyczące naszego czasu są uzasadnione? Które restrykcje ograniczające nasze możliwości przemieszczania się jesteśmy gotowi tolerować? Nie mamy odpowiednich narzędzi, by odpowiedzieć na te pytania, bo nasze dyskusje na temat wyborów politycznych zazwyczaj zmierzały w innym kierunku. Zwykliśmy się spierać o preferencje wyborcze, o równowagę sił między instytucjami państwa, o praworządność i niezawisłość sędziów. I choć rozmawiamy o prawach człowieka czy prawach obywatelskich, to koncentrujemy się głównie na takich tematach jak wolność słowa i zgromadzeń czy prawo do prywatności lub prawo własności. Nasze prawo do decydowania o wykorzystaniu czasu i przestrzeni, jeśli już staje się przedmiotem rozmowy, to tylko niebezpośrednio. Dyskusje ekonomiczne dotyczą głównie problemów konkurencji, wzrostu gospodarczego i redystrybucji. Niektórzy narzekają na zagranicznych pracowników, którzy „kradną nam pracę”, ale nawet najbardziej ksenofobiczni politycy nie postulowali nigdy całkowitego zamknięcia granic państwowych. Tymczasem pandemia sprawiła, że działania, które wcześniej uważaliśmy za niewyobrażalne, takie jak zamykanie granic, zostały wprowadzone i usankcjonowane. Skala politycznej ingerencji w nasz czas i naszą przestrzeń w trakcie pandemii nie ma precedensu przynajmniej za naszego życia. Choć początkowo uważaliśmy większość tych drastycznych środków za uzasadnione względami medycznymi, to powoli, lecz zdecydowanie zaczęliśmy sobie uświadamiać, jak bardzo zależy nam na swobodzie poruszania się i dowolnym wykorzystaniu czasu. Obecnie lepiej niż kiedykolwiek zdajemy sobie sprawę, że nasze życie, zarówno prywatne, jak i życie zbiorowości, toczy się w czasie i przestrzeni.

NAWIGOWANIE WE MGLE

Uderzenie pandemii i wybuch wojny uświadomiły nam kilka prostych prawd na temat czasu i przestrzeni, ale nie jesteśmy pewni, jak je wprowadzić w życie, zwłaszcza w kontekście polityki. Niektórzy nie mają takich jak moje wątpliwości co do wyboru dalszej drogi, jednak po pięciu dekadach studiów politycznych osobiście znam tylko jedną prostą prawdę: w świecie polityki nie ma nic pewnego. Nie tylko dlatego, że politykę tworzą ludzie o różnych osobowościach, zainteresowaniach i zdolnościach. Rzecz także – a może przede wszystkim – w tym, że kontekst, w którym istnieje polityka, nieustannie się zmienia w reakcji na zmieniające się okoliczności technologiczne, ekonomiczne i społeczne. Nawet konserwatyści zgadzają się ze słynnym fragmentem Lamparta Giuseppe Tomasiego di Lampedusy: „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko musi się zmienić”27. Ale co właściwie powinno się zmienić, jeśli pragniemy odzyskać panowanie nad przyszłością?

Pozwolę sobie zaproponować, byśmy w sposób szczególny skupili się na państwach narodowych i na tym, jak one zarządzają czasem i przestrzenią. Państwa narodowe odgrywają kluczową rolę w zapewnianiu bezpieczeństwa, dobrobytu i pokojowych przemian, co przyznają nawet ci, którzy sektor prywatny traktują jak świętość. To państwa sprawują kontrolę nad wszystkimi najważniejszymi organizacjami międzynarodowymi: nad Organizacją Narodów Zjednoczonych (ONZ), Międzynarodowym Funduszem Walutowym (IMF), Światową Organizacją Zdrowia (WHO), Unią Europejską (UE) i Organizacją Paktu Północnoatlantyckiego (NATO). Państwa to także bastiony rozliczalności i reprezentacji demokratycznej. Określają nasze prawa i obowiązki, a ich zadaniem jest wykorzystywanie naszych pieniędzy tak, by świat stawał się coraz lepszy. Gdy państwa źle funkcjonują, zaczyna brakować nadziei, a przyszłość jawi się w ciemnych barwach.

Dlaczego jednak państwa, nawet te zaradne i demokratyczne, tracą kontrolę nad czasem i przestrzenią? Państwa to organizacje terytorialne, nie mogą funkcjonować bez granic. Kiedy granice zanikają, istnienie państw traci sens – a jednak od kilku dziesięcioleci obserwujemy nieustający proces dekonstrukcji granic, proces, podczas którego istniejące linie podziału albo zanikają, albo się przesuwają, albo też zmieniają charakter. Jak za chwilę pokażę, niektóre państwa próbowały i nadal próbują odzyskać kontrolę nad przestrzenią, ale w najlepszym razie ze średnim skutkiem. Owa dekonstrukcja granic rozpoczęła się na gruncie geopolityki: pomyślmy, jak upadek Związku Radzieckiego dał początek nowym państwom, autonomicznym enklawom, quasi-protektoratom i „wspólnym sąsiadom”. Proces ten następnie przyspieszył na polu gospodarczym: globalizacja i wspólny rynek Unii Europejskiej stanowią najchętniej przedstawiane przykłady. W świecie, w którym wszystko coraz łatwiej się ze sobą łączy, zanikanie linii podziału uwidoczniło się także w dziedzinie zdrowia: COVID-19, HIV i AIDS, a także antybiotykooporność pokonują granice z zaskakującą łatwością. Dekonstrukcja granic dała też o sobie znać, i to gwałtownie, na polu komunikacji, a internet w ciągu zaledwie trzech dekad dotarł nawet w najodleglejsze zakątki globu. Państwa terytorialne stają się coraz bardziej bezradne w zmaganiach z transnarodowym przepływem pieniędzy, towarów, ludzi, informacji i wirusów. A jednak brakuje nam realnej transnarodowej władzy. ONZ czy nawet Unia Europejska są nieskuteczne po części dlatego, że państwa narodowe niechętnie przekazują im istotne kompetencje i środki.

Państwa narodowe cierpią ponadto na krótkowzroczność. Gdy oglądają się wstecz, widzą tylko chwalebne momenty historii, a spoglądając w przód, nie widzą prawie niczego. Częstokroć nie były w stanie przewidzieć naturalnych kataklizmów ani im zapobiec. Warto też pamiętać, że same mają na koncie wywoływanie katastrof takich jak wojny czy anarchia gospodarcza. Niestety, to demokracja po części odpowiada za krótkowzroczność państw. Demokracja wymaga bowiem regularnej rotacji władz, co nie tylko ogranicza perspektywę czasową każdego kolejnego rządu, ale też przywiązuje go do życzeń elektoratu z danej chwili i zachęca do ignorowania przyszłych pokoleń. Andreas Schäfer i Wolfgang Merkel w Oxford Handbook of Time and Politics napisali wprost: „Ponieważ demokracje »z zasady faworyzują teraźniejszość«, mają skłonność do zaniedbywania przyszłości i ograniczania praw przyszłego suwerena”28. Jonathan Boston zaś dodał do tego: „Istnieje powszechne przekonanie bazujące na licznych formach dowodów empirycznych, że demokratycznie wybrane rządy, stając w obliczu konfliktów międzyokresowych, wykazują tendencję do przedkładania interesów krótkoterminowych nad długoterminowymi”29. Nic dziwnego, że wielu młodych ludzi macha ręką na demokrację30. Nie jest bowiem wykluczone, że będą musieli pracować dłużej od swoich rodziców, w dodatku za mniejsze pieniądze i w bardziej zdegradowanym środowisku naturalnym31.

JAKA PRZYSZŁOŚĆ?

Polityczna porażka w walce o zabezpieczenie przyszłości sprawiła, że odezwały się głosy nawołujące do ugruntowania roli państw kosztem globalizacji i demokracji. Granice i mury są znowu w modzie, odrodzenie przeżywa terytorialna polityka siły wspierana przez armie. W lutym 2022 roku prezydent Putin oświadczył, że jego inwazja na Ukrainę ma na celu zabezpieczenie przyszłości Rosji. Autokratyczne Chiny szczycą się tym, że będąc silnym państwem, potrafią zabezpieczyć przyszłość swoich obywateli lepiej niż świat demokratyczny. Również w Europie popularność zyskały łagodniejsze wersje suwerenizmu opowiadające się za wyższością państwa narodowego rządzonego zgodnie z zasadą narodowej suwerenności nad lokalnymi i ponadnarodowymi strukturami władzy32. Brexit okazał się raczej próbą odzyskania kontroli nad granicami niż przeniesienia władzy z Brukseli z powrotem do Westminsteru. Na Węgrzech i w Polsce demokrację złożono na ołtarzu natywistycznych ambicji. Suwerenizm jako wypaczona forma nacjonalizmu jest także modny na Bliskim Wschodzie oraz w Regionie Azji i Pacyfiku. „Najpierw Ameryka” (America first) prezydenta Trumpa, polityka propagująca wznoszenie murów przeciwko migrantom i barier dla handlu międzynarodowego, wpisała się w tę tendencję zawracania zegara: państwa narodowe muszą zostać odbudowane, a współpraca międzynarodowa powinna zostać ograniczona. Niektórzy są nawet gotowi poświęcić demokrację po to, by dany przywódca został u steru. Mogliśmy to zobaczyć 6 stycznia 2021 roku, gdy zwolennicy prezydenta Trumpa przypuścili atak na waszyngtoński Kapitol.

Uważam tę suwerenistyczną wizję przyszłości za chybioną i niebezpieczną. Wcale nie dlatego, że lekceważę znaczenie potęgi militarnej, drwię z tożsamości narodowej czy wiwatami przyjmuję upadek państw. Wierzę po prostu, że nie powinniśmy, chcąc nie chcąc, akceptować świata, w którym ci dysponujący pieniędzmi i bronią mogą ignorować prawa i normy moralne. Innymi słowy, powinniśmy zabiegać o oparty na prawie ład światowy zgodny z wyobrażeniami Grocjusza i Kanta, a nie wolno nam godzić się na chaotyczny, targany konfliktami świat opisywany przez Machiavellego i Hobbesa33. To, za jakiego rodzaju przyszłością się opowiemy, ma znaczenie. Czy chcemy zachować, czy zniszczyć naszą planetę? Czy wierzymy w praworządność, czy w rządy siły? Czy przyszłość jest opcją tylko dla niektórych „wybranych” narodów, klas bądź grup etnicznych?

Suwerenistyczną koncepcję przyszłości łatwo zakwestionować także na gruncie empirycznym. Pretensje do sprawowania kontroli nad granicami i terytoriami słychać na całym świecie34. Należy postawić pytanie, czy pretensje te przyniosą coś dobrego planecie i jej mieszkańcom. Czy dzięki napaści Putina na Ukrainę Rosjanie cieszą się większym bezpieczeństwem i dobrobytem? Czy aneksja Tajwanu sprawi, że Chińczycy staną się bardziej przedsiębiorczy i szanowani? Technologiczne know-how w połączeniu z umiejętnościami i motywacją pracowników to obecnie najważniejsze atuty, jednak nie da się ich posiąść dzięki terytorialnym zdobyczom, zwłaszcza jeśli wiążą się one z podbojem i użyciem siły. Także bezpieczeństwo łatwiej osiągnąć, zapewniając ludziom możliwości rozwoju i stabilność gospodarczą, niż tylko szykując się do wojny. Czy to dlatego sąsiadom Rosji tak bardzo zależy na członkostwie w Unii Europejskiej, nieposiadającej wszak żadnej armii?

Chiny odniosły niewątpliwy sukces, wprowadzając innowacje technologiczne i generując wzrost gospodarczy, ale gorzej radzą sobie ze starzeniem się społeczeństwa, degradacją środowiska i długiem zagranicznym35. Jeśli horyzont czasowy rządzących Chinami jest rzeczywiście dłuższy niż ten uwzględniany w demokracjach, to dlaczego Chiny emitują więcej dwutlenku węgla niż jakikolwiek inny kraj na świecie? Jeśli Rosja wie, jak zabezpieczyć przyszłość swoich obywateli, to dlaczego średnia długość życia Rosjan jest niższa niż obywateli Maroka, Hondurasu czy Sri Lanki?

Państwa nie zanikają, a granice nie stają się liniami bez znaczenia. Jednak państwom bardziej niż siły potrzeba inteligencji, elastyczności i celu. Jeśli chcą coś osiągnąć, muszą porzucić udawanie, że są jedyną dostępną opcją, i idąc po rozum do głowy, nawiązać współpracę z organizacjami pozarządowymi, władzami miast, organizacjami międzynarodowymi i rynkami transnarodowymi. Władza współdzielona jest skuteczniejsza niż absolutna, co dało się zauważyć podczas „wojny” z pandemią. Nacjonalizm szczepionkowy i zakazy podróży międzynarodowych okazały się nieskutecznymi odpowiedziami na wirusa, który nie uznaje granic państwowych; w walce z jego rozprzestrzenianiem się konieczne były zróżnicowane reakcje różnych jednostek terytorialnych działających w różnych horyzontach czasowych. Z pomocą medyczną i ochroną ludności w tej nadzwyczajnej sytuacji najlepiej radziły sobie jednostki regionalne i miejskie, podczas gdy programy odbudowy gospodarczej mogły zostać zapewnione jedynie przez transnarodowe instytucje takie jak Unia Europejska36. Państwa, które już dawno przyjęły zasady współdzielenia rządów i zaangażowały się we współpracę z innymi ośrodkami władzy, radziły sobie z wirusem znacznie lepiej niż te, które reagowały autorytarnie z państwowych stolic, nie zważając na czynniki lokalne i międzynarodowe. Pandemia raz jeszcze potwierdziła, że o suwerenności państwa łatwiej jest mówić, niż osiągnąć ją w praktyce. We współczesnym świecie państwa mogą pokazać, na co je stać, jedynie poprzez współpracę z innymi aktorami – co tłumaczy, dlaczego jestem orędownikiem sieci i sieciowej współpracy.

Nie spodziewam się, by Chiny czy Rosja miały stać się prekursorami proponowanych tutaj zmian, ale mam nadzieję, że demokracje liberalne dadzą przykład tego, jak przywrócić przyszłości znaczenie i zacząć prawdziwie ją cenić. Demokracje muszą odzyskać swój powab poprzez wykazanie, że są w stanie zażegnywać konflikty terytorialne, że mogą powstrzymać zmiany klimatyczne i zabezpieczać interesy przyszłych pokoleń. Zasadniczo muszą one zaprezentować nowatorskie sposoby panowania nad czasem i przestrzenią. Oto klucz do wygranej ze światem despotów37.

A jednak zanim napiszę, jak powinna wyglądać nowa polityka czasu i przestrzeni, przyjrzyjmy się starej polityce, by zrozumieć, co poszło nie tak. Jako że czas i przestrzeń to skomplikowane, by nie rzec tajemnicze kwestie, musimy ustalić ich znaczenie polityczne. Musimy też zastanowić się nad przestrzennymi i czasowymi wymiarami świata, który przeminął, ponieważ w znaczący sposób wpływają one na nasze życie – zarówno na życie jednostek, jak i zbiorowości. O tym właśnie jest ta książka. Opowiada nam, jak polityka z rozmaitych – dobrych i złych – powodów kształtowała przestrzeń i czas w dziejach ludzkości, rodząc niejednolite konsekwencje dla obywateli. Od historii przejdziemy do dnia jutrzejszego i spróbujemy wyobrazić sobie nową kosmopolis: świat przypominający wielokulturowe globalne miasto zamieszkane przez ludzi, którzy szanują się nawzajem i starają się ocalić planetę. Czas już odzyskać kontrolę nad naszą przestrzenią i upomnieć się o naszą przyszłość. Bo przyszłości nie należy tylko sobie wyobrażać – należy ją też kształtować.

2PORZĄDKOWANIE CZASU

Dlaczego Chiny, które rozciągają się na jakieś 5 tysięcy kilometrów, mają tylko jedną strefę czasową? Dlaczego Litwa aż pięć razy zmieniała strefę czasową w latach 1990–2010? Dlaczego Unia Europejska postanowiła odejść od obowiązkowej zmiany czasu latem i zimą? We wszystkich tych przypadkach za decyzjami stały motywy polityczne. W Chinach było kiedyś pięć stref czasowych, ale narzucenie tylko jednej na całym tak rozległym obszarze pomogło rządowi komunistycznemu zamanifestować scentralizowaną kontrolę nad zróżnicowanym i geograficznie rozproszonym ludem. (Na przekór rządowi centralnemu Ujgurzy z odległej zachodniej prowincji Sinciang nadal potajemnie stosują własny „czas Sinciangu”). Po upadku Związku Radzieckiego politycy litewscy nie mogli się zdecydować, czy ich strefa czasowa powinna odzwierciedlać istniejącą wciąż jeszcze więź z Rosją, czy raczej przyszłe związki z Europą Zachodnią. W 2019 roku Komisja Europejska w reakcji na rosnący eurosceptycyzm zaproponowała odejście od dyrektywy regulującej zmiany czasu z letniego na zimowy i odwrotnie. Jak to ujął przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker: „Nikt nie wiwatuje, gdy prawa Unii Europejskiej nakazują Europejczykom dwa razy w roku przestawiać zegarki”38.

Innym narzędziem ujmującym czas w ramy jest kalendarz stosowany przez polityków, by rzucić wyzwanie ogólnie obowiązującym poglądom na to, co przyjmuje się za naturalne, racjonalne i dobre. Cele w poszczególnych przypadkach mogą się od siebie różnić, ale niektórzy politycy są przekonani, że kalendarze pomagają im zdobyć i zalegitymizować nowe uprawnienia. Juliusz Cezar postanowił skonsolidować reformy na obszarze swojego rozległego imperium i zastąpić całe mnóstwo nieprecyzyjnych i zróżnicowanych kalendarzy jednym, oficjalnym, znanym jako kalendarz juliański. Robespierre w rewolucyjnej Francji zmienił tydzień siedmiodniowy na dziesięciodniowy, by zdesakralizować cykl pracy i odpoczynku. Stalin usiłował wprowadzić w Związku Radzieckim tydzień pięciodniowy, co miało na celu zerwanie z tradycyjnym wzorcem rodzinnych spotkań – dzień wolny od pracy miał być uznaniowo ustalany przez władze. Mustafa Kemal Atatürk odrzucił w Turcji kalendarz muzułmański, żeby wzmocnić rozdział kościoła od państwa. Pol Pot ogłosił w Kambodży Rok Zerowy, żeby zerwać z wszelkimi formami władzy, które były przed nim.

Jednak ujmowanie czasu w ramy może też przybierać mniej formalne postacie, niosące wszak równie poważne konsekwencje. Według Christophera McIntosha prezydent Trump próbował stworzyć i utrzymać „wieczną teraźniejszość”, dlatego nie brał pod uwagę przeszłości ani przyszłości polityki amerykańskiej, natomiast głosił chwałę tego, co teraz i co ucieleśniały według niego jego własne rządy39. Trump zdawał się wierzyć, że wszystko inne niż jego własne przywództwo będzie oznaczało koniec historii i koniec wysiłków, by „uczynić Amerykę znowu wielką”. Mógł to być jeden z powodów, dla których odmówił zaakceptowania wyniku wyborów 2020 roku.

Ujmowanie czasu w ramy może być, rzecz jasna, nadużywane przez dzierżących władzę, ale też wypełnia ono ważne funkcje. Alokacje czasu i związane z czasem przepisy pozwalają ludziom iść przez życie ze względnie pokrzepiającym poczuciem uporządkowania, stabilności, rytmu i struktury. Jednostki czasu opisują przeszłość i przyszłość, regres i progres, narodziny i śmierć, ulotność i trwałość. Obywatele muszą wiedzieć, jak płynie czas, by móc dostosować do niego swoje plany osobiste. Kalendarze, strefy czasowe i wpisane w zegar harmonogramy pomagają obywatelom dokonywać „racjonalnych” wyborów dotyczących ich rodzin, pieniędzy, pracy i edukacji. Uporządkowanie czasu zapewnia przewidywalność i daje poczucie bezpieczeństwa. Obywatele pragną choć w przybliżeniu wiedzieć, co przyniesie przyszłość, chcą znać przewidywane ramy czasowe przyszłych wydarzeń: czy te wydarzenia będą miały charakter cykliczny, czy linearny, powtarzalny czy kumulacyjny, wymierny czy przeżyciowy, czy będą trwać krótko, czy długo, czy będą się toczyć powoli, czy szybko? Chcą móc porównywać ramy czasowe w swoim kraju do tych w innych krajach. (Jenny Shaw poddała analizie powszechne przekonanie, że w różnych częściach świata i miejscach różnego typu życie płynie z różną prędkością40).

Obywatele mogą próbować oddziaływać na rząd, by ten obrał inny kierunek i inną prędkość przyszłego rozwoju, ale w świecie pozbawionym struktury czasowej dominuje destrukcyjny chaos. Kiedy globalizacja, zmiany klimatyczne i innowacje technologiczne narzucają nowe ramy czasowe, brak poczucia bezpieczeństwa obywateli tylko wzrasta. Kalendarze, strefy czasowe, godziny pracy i inne formy regulacji, synchronizacji i alokacji czasu są w stanie zapewnić poczucie jeśli nie bezpieczeństwa, to przynajmniej stabilności.

Jednak te narzędzia ujmujące czas w ramy lepiej działają w okresach stabilizacji niż zamętu. Jeśli teraźniejszość jest postrzegana jako kryzys, rządy nie są w stanie budować solidnych podwalin dla jutra. Niepewność, lęk, a w ich następstwie chaos zaczynają dominować w politycznych procesach decyzyjnych, co rodzi konsekwencje dla zwykłych obywateli. Doświadczyliśmy tego zjawiska na własnej skórze podczas ostatniego kryzysu zdrowotnego i finansowego. Zamiast dodawać obywatelom otuchy i wpajać w nich nadzieję na przyszłość, władze, być może nieświadomie, doprowadzały ludzi do rozpaczy. Taki stan rzeczy był bardziej widoczny w Ameryce Trumpa czy Indiach Modiego niż, na przykład, w Niemczech Angeli Merkel, co pokazuje, że polityka oparta na dowodach naukowych może zapewnić większe poczucie przewidywalności i pewności tego, co nas czeka, niż ta bazująca na postprawdzie.

Inwazja Rosji na Ukrainę także dała początek strategiom politycznym, które wywołały niepokój u obywateli, szczególnie w Europie. Obywatele krajów graniczących z Ukrainą, Białorusią i Rosją są, rzecz jasna, bardziej narażeni na skutki brutalnego zachowania Rosji niż mieszkańcy reszty Europy. Jednak długofalowe planowanie stało się trudne także na południu kontynentu, w Afryce i w Azji, a to w przeważającej mierze na skutek uzależnienia od ukraińskiego i rosyjskiego eksportu energii i żywności. Wojna uwypukliła też rozbieżności w ramach czasowych. Zrozpaczeni Ukraińcy długo czekali na decyzję Unii Europejskiej w sprawie dostarczenia pomocy do ich oblężonego kraju. Życie ilu ludzi udałoby się ocalić, gdyby procesy decyzyjne w UE nie były takie przewlekłe? Dla uchodźców z Ukrainy czas stał się długim procesem oczekiwania bez określonych widoków na koniec. Nigdy nie zapomnę wielkiej liczby ukraińskich kobiet spacerujących z dziećmi po warszawskich parkach, mających, jak podejrzewam, liczne nadzieje, ale nieliczne plany na przyszłość. Różnorakość ram czasowych dała się dostrzec także w samej Ukrainie. Podczas gdy zwykli obywatele musieli się skupić na tym, jak przeżyć, decydenci polityczni zastanawiali się nad długofalowymi konsekwencjami swoich kolejnych posunięć, tak by pokazać wszystkim, że Ukraina naprawdę ma przed sobą przyszłość. Ale zanim przyjrzymy się temu, jak tworzenie ram czasowych jest wykorzystywane i nadużywane przez polityków, zastanówmy się nad naturą czasu. Od wyniku tych rozważań będzie bowiem zależeć nasze rozumienie polityki czasu.

CZY CZAS JEST REALNY?

Często myślimy o czasie tak samo jak o powietrzu, którym oddychamy. Traktujemy go jak oczywistość zapewnioną przez Boga lub naturę wszystkim ludziom na Ziemi. Polityka rzadko zaprząta naszą uwagę w tym kontekście; czas płynie niezależnie od tego, kto stoi na czele tego czy innego rządu.

Tak, wiemy, że długość naszego życia trudno jest przewidzieć, ale przyjmujemy, że jeden dzień ma dwadzieścia cztery godziny, a rok 365 dni. Czas i jego „zintegrowana” struktura pomagają nam posuwać się naprzód w labiryncie złożonego współczesnego społeczeństwa. Co więcej, czas wydaje się odgrywać w naszym życiu rolę przewodnika, nadając mu tożsamość i znaczenie. Czas mówi nam, skąd pochodzimy – z przeszłości, w której byliśmy; mówi o teraźniejszości, w której jesteśmy, i o przyszłości, ku której zmierzamy. Czas mówi nam, do czego możemy lub nie możemy aspirować, bo wielu ambicji nie da się zrealizować za naszego życia, podczas gdy inne pragnienia z upływem tygodni czy lat ulegają zawieszeniu. Czas nas inspiruje i jednocześnie dyscyplinuje. Bez czasu bylibyśmy zagubieni we wszechświecie, brakowałoby nam ścieżek i drogowskazów. Polityk, który zamierzałby pozbawić nas naturalnego, jednostajnego i przewidywalnego upływu czasu, nie mógłby przecież liczyć na nasz głos, prawda?

A jednak rzeczywistość naszego życia bywa inna, niż nam się wydaje. Fizycy twierdzą, że struktura czasu nie jest tak jednakowa, uniwersalna, mierzalna ani przewidywalna, jak często sądzimy. Na przykład na szczycie góry czas płynie szybciej niż w dolinie. Im niżej się znajdujemy, tym wolniej przemija. Biegnie on wolniej także dla przedmiotów i ludzi poruszających się z dużą prędkością. Są to odkrycia nie tylko teoretyczne, zostały one potwierdzone w doświadczeniach, choć nasze proste zegarki nie są w stanie wychwycić tych różnic. Skoro czas nie jest jednolity, to wedle słów Carla Rovellego, „w każdym miejscu ma inny rytm, inaczej biegnie”41. Rovelli i większość innych fizyków zgadzają się z Albertem Einsteinem, który dowiódł, że czas jest względny, nie zaś absolutny, jak kilka wieków wcześniej stwierdził Izaak Newton. Einstein zakwestionował rozróżnienie pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością nie tylko w teorii fizyki, ale też w trajektoriach życia poszczególnych osób. Gdy umarł jego przyjaciel Michele Besso, Einstein napisał do jego rodziny, że chociaż Michele wyprzedził go w umieraniu, jest to bez znaczenia, bo „dla nas, fizyków, podział między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością jest tylko złudzeniem, jakkolwiek dość przekonującym”42.

Co więcej, jeśli różnica między przeszłością a przyszłością nie istnieje, to nie ma też różnicy „pomiędzy przyczyną a skutkiem, pomiędzy pamięcią a nadzieją, pomiędzy żałowaniem a zamiarem”43, w filozoficznym tonie podsumowuje Rovelli. Dekadę temu brytyjski fizyk Julian Barbour poszedł o krok dalej i wysunął śmiałe stwierdzenie, że czas w ogóle nie istnieje, w związku z czym w fizyce nie ma miejsca na pojęcie czasu44. Zdobył za to pierwszą nagrodę w prestiżowym konkursie na rozprawę naukową z dziedziny współczesnej kosmologii organizowanym przez słynny Foundational Questions Institute (FQxI). Proste rozumowanie Barboura mogło trafić do szerokiej publiczności: „Wierzę w bezczasowy wszechświat z dziecinnego powodu, który sprowadza się do tego, że czasu nie można dostrzec – król jest nagi”45.

Czy