Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
PO WYDARZENIACH PRZEDSTAWIONYCH W POWIEŚCI WIELKA REPUBLIKA. KONWERGENCJA, JEDI UDAJĄ SIĘ DO ŚWIĘTEGO MIASTA W SCENARIUSZU SŁUCHOWISKA BITWA O JEDHĘ.
Jedha. Przedwieczne uliczki tego starożytnego świata – odwiedzanego przez wszystkich, ale nienależącego do nikogo – to miejsce, w którym zbiegają się liczne galaktyczne szlaki. Jedi są tu zaledwie jedną z wielu grup czczących Moc i zgłębiających jej tajniki. Od Strażników Whillów, aż po członków Ścieżki Otwartej Dłoni, niezliczone istoty przybywają do Świętego Miasta, aby uczyć się i dzielić w pokoju swoją wiedzą.
Podczas gdy cała Jedha przygotowuje się do Festiwalu Równowagi, galaktyka wciąż boryka się z konfliktem, w który uwikłane są bliźniacze światy Eiram i E’ronoh. Kiedy jednak udaje się udaremnić spisek obliczony na jego rozjątrzenie, Jedi zaczynają żywić nieśmiałą nadzieję na zaprowadzenie trwałego pokoju między planetami. Mistrz Jedi Creighton Sun i rycerka Aida Forte przybywają na Jedhę wraz z delegacjami zwaśnionych stron, aby formalnie zakończyć „wieczną wojnę”. Jedi liczą na to, że atmosfera harmonii, w jakiej współistnieją tu ze sobą liczne odłamy religijne, pozwoli na podpisanie traktatu, będącego dla reszty galaktyki symbolem tego, co można osiągnąć dzięki jedności.
Ale nie wszyscy są zadowoleni z zaangażowania zakonu w tę sprawę, a co więcej – są i tacy, którzy zdecydowanie woleliby, aby do zawarcia pokoju nie doszło. Zaczynają krążyć plotki, że obecność Jedi zwiastuje kłopoty. Nieufność i gniew, tak długo podsycające wieczną wojnę, teraz grożą zakłóceniem harmonii na Jedzie. Kiedy na świętym księżycu dochodzi do zamieszek, wszystko wskazuje na to, że chociaż miał tu nastąpić kres waśni, może stać się wręcz przeciwnie – ten pokojowy świat zostanie w nią uwikłany...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Avon Starros nienawidziła Nihilów. Nienawidziła ich niedorzecznych strojów, egoizmu, przemocy i każdej innej nędznej cechy.
I właśnie dlatego dąsała się teraz, stojąc w sypialni w nihilskim kompleksie na Hetzalu wraz ze swoją matką, Ghirrą Starros, samozwańczą ambasadorką Nihilów, oraz Devą Lompop, Nihilką, która po wielu brutalnych starciach została przydzielona Avon jako ochroniarka.
Jedynym, co mogło być gorsze od Nihilów, była kolacja, do udziału w której Ghirra próbowała właśnie zmusić córkę.
– To niebezpieczne – zauważyła Avon, z westchnieniem krzyżując ręce na piersi. – Nawet z Devą, matko. Podczas brunchu z okazji wizyty królowej Hynestii ktoś próbował mnie otruć. Na bankiecie ku czci generał Viess Deva musiała skręcić jakiejś kobiecie kark, żeby nie dźgnęła mnie nożem. A w zeszłym tygodniu, kiedy siedziałam sobie tutaj spokojnie, ktoś strzelił z blastera w moje drzwi!
Ghirra kręciła się po pokoju, podnosząc i przekładając datapady oraz próbki kryształów, piętrzące się na biurku i blacie roboczym Avon, najwyraźniej tylko jednym uchem słuchając tego, co mówi jej córka. Nic nowego. Matka zawsze bardziej przejmowała się swoją karierą niż problemami swojego dziecka, ale po raz pierwszy zdarzało się, że nie martwiła się o jej bezpieczeństwo. Jedynym, co wydawało się ją interesować, była uroczysta kolacja, na którą miały się właśnie wybrać.
Ghirra Starros miała na sobie elegancką suknię z wysokim kołnierzem, uszytą z zielonej satystalowej tkaniny. Wyglądała dość ekstrawagancko, ale Avon podsłuchała, jak mówiła droidowi odpowiedzialnemu za stworzenie tego koszmarnego giezła, żeby upewnił się, iż podczas kolacji nikt nie zdoła strzelić jej w plecy. Być może to właśnie dlatego Ghirra nie wydawała się już tak bardzo przejmować kwestiami bezpieczeństwa? Zagrożenie było nieodłączną częścią życia Nihilów. Nawet ich stroje były projektowane przede wszystkim z myślą o zapewnieniu bezpieczeństwa noszącym je osobom – albo przewagi w walce. Avon wiedziała o tym bardzo dobrze, ponieważ sama nie rozstawała się z ukrytą pod kurtką bronią.
Nie żeby w przeszłości jakoś specjalnie jej to pomogło. Dziewczynie brakowało morderczych instynktów, które napędzały wszystkich Nihilów – wyglądało na to, że nawet jej matkę.
– Za każdym razem, gdy udaje ci się wyjść cało z kolejnych prób, pokazujesz im, że jesteś silniejsza, niż się wydaje – i to jest cudowne, skarbie. Jesteśmy dla Marchiona ważne, a to sprawia, że inni są o nas zazdrośni. To właśnie dlatego próbują nas skrzywdzić, a kiedy to robią, spłacamy nasze długi po trzykroć. Powinnaś traktować te ataki jako wyzwanie. Nigdy wcześniej nie uchylałaś się od trudnych zadań…
– Kryształy nie grasują po galaktyce, plądrując i zabijając niewinnych ludzi – bąknęła Avon, niezdolna nawet spojrzeć na matkę. Kiedyś Ghirra opowiadała jej o protokole i dobrych manierach oraz o tym, jak należy zachowywać się w najsłynniejszych salonach politycznych galaktyki. Teraz zaś mówiła o zamachach jako o… szansach.
Najwyraźniej Ghirra Starros straciła całą swoją wcześniejszą zdolność do logicznego rozumowania, trzeźwy osąd i bystry umysł, a Avon nie widziała sensu, by udawać, że jest inaczej.
– Avon. Jeśli nie pojawisz się na kolacji, Marchion będzie bardzo rozczarowany – powiedziała Ghirra, odwracając się i obdarzając córkę bladym uśmiechem. – A ja za nic we wszechświecie nie chciałabym go rozczarować.
Avon stłumiła w sobie chęć zareagowania na jej słowa krzykiem. To byłoby miłe, ale jej matka raczej nie zrozumiałaby przekazu. Avon spotkała Oko Nihilów dwukrotnie – raz podczas kolacji, na którą została zaproszona wkrótce po przybyciu na pokład jego statku, „Elektrycznego Spojrzenia”, tuż po zniszczeniu Latarni Gwiezdny Blask, a potem w trakcie czegoś w rodzaju triumfalnych uroczystości świętujących wzniesienie Wału Burzowego, stanowiącego pasywną sieć przekaźników, która uniemożliwiała wszystkim pozbawionym napędu Ścieżki bezpieczne korzystanie z nadprzestrzeni w tym rejonie. W zasadzie były to nie tyle uroczyste obchody, co zamieszki, ponieważ Nihilowie przetoczyli się przez stolicę niczym, nomen omen, burza, świętując swoje zwycięstwo sianiem spustoszenia. Marchion Ro był zimną istotą, pustą i okrutną, i szczerze mówiąc, Avon nie rozumiała, dlaczego robi się wokół niego tyle szumu. Przypominał jej kwiatowe węże z Haileap: piękne, ale śmiercionośne, niedbające o nic poza samymi sobą.
Przypuszczała więc, że jej obecność – lub jej brak – na tej kolacji obejdzie go tyle, co banci bobek.
Nie wspominając już o tym, że za każdym razem, gdy spotykała Marchiona, w ciągu niecałych kolejnych dwudziestu czterech godzin jakiś przypadkowy Nihil próbował ją zabić. Zdecydowanie mogła się bez tego obejść.
– Panienko Starros, jeśli nie zaczniesz się przygotowywać do imprezy, spóźnisz się – upomniała ją delikatnie Deva, jej ochroniarka rasy Shani. Ghirra westchnęła ciężko i odwróciła się do córki.
– Nie mam czasu na kłótnie. Devo? Każ jej się ubrać.
Deva pochyliła głowę, a wieńczący ją tęczowy grzebień piór zalśnił feerią barw.
– Chcesz, żebym użyła przemocy wobec twojego dziecka? – W głosie Devy zabrzmiała cicha groźba, na którą Ghirra zareagowała grymasem poirytowania.
– Nie, oczywiście, że nie! Po prostu… zaprowadź ją do głównej sali. Avon, jeśli za godzinę nie będziesz siedziała obok mnie, możesz zapomnieć o studiach na Coruscant.
Avon zrzedła mina i przeszedł ją zimny dreszcz. Poświęciła całe miesiące na negocjacje i przymilanie się matce, aby pozwoliła jej podjąć naukę poza strefą blokady kontrolowaną przez Nihilów, a teraz cała jej ciężka praca miała pójść na marne?
– Ale przecież obiecałaś! Już mnie przyjęli i wszystko załatwione! Mamo, nie mogę tu zostać. Tu nie jest bezpiecznie i to nie… To nie w porządku. – Avon urwała i z przerażeniem poczuła, że do jej oczu napływają łzy. – Proszę, nie zmuszaj mnie do udziału w tej kolacji! Pozwól mi opuścić Hetzal…
Wyraz twarzy Ghirry złagodniał i wyciągnęła rękę w kierunku córki… jednak w pół gestu zawiesiła ją w powietrzu, a potem zacisnęła w pięść.
– Nihilowie muszą wiedzieć, że potrafię zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie. Nie możesz się tu ukrywać. Weźmiesz udział w uroczystości. Devo, zajmij się nią.
Z tymi słowy, nie czekając na odpowiedź, wymaszerowała z pokoju, a Avon została sama ze swoją opiekunką.
– Cóż, szczeniaczku, wygląda na to, że negocjacje się nie powiodły – powiedziała Deva z westchnieniem.
– Jej… kompletnie nie obchodzi, że mogę zginąć! – poskarżyła się Avon. Czuła się dziwnie odrętwiała. – Taka jest prawda. Mogę zginąć, a ona ma to gdzieś! Dopóki wygląda w oczach innych na silną…
– Po pierwsze, nigdy bym do tego nie dopuściła… – zaczęła stanowczo Deva, ale Avon zbyła ją machnięciem ręki.
– Wiem o tym. Szczerze mówiąc, jesteś jedyną osobą, której tu ufam. – Avon spojrzała jeszcze raz na suknię leżącą na łóżku, niebieską kopię paskudztwa, które miała na sobie jej matka. – To takie… głupie. Nawet nie wiem, co świętujemy!
– Triumf nad Jedi i Republiką podczas bitwy o Seswennę – wyrecytowała Deva, wzruszając ramionami. – Pamiętaj, żeby zabrać wyrzutnię strzałek. Obawiam się, że szykuje się niezła draka…
– Może po prostu zostanę tutaj – wymamrotała Avon, czując w ustach gorzki smak bezradności. Zawsze potrafiła wymyślić wyjście z każdej sytuacji, polegając na swojej inteligencji, tak jak jej matka polegała na swoim uroku. Ale teraz czuła się zagubiona, bezsilna. Jak mogła wydostać się z tej przerażającej klatki?
– Musisz lecieć na Coruscant – powiedziała Deva, podnosząc sukienkę i niemal ciskając nią w Avon, która ledwie zdołała ją złapać. – I to nie tylko ze względu na uniwersytet. Chodzi o twojego przyjaciela. Mam wieści…
– Mówisz o Imrim? – zapytała Avon, czując ulgę, gdy jej myśli skierowały się na inny tor. Zawsze czuła się lepiej, gdy nie myślała o matce.
– Tak. Właśnie dowiedziałam się, że Kara Xoo organizuje operację na Arichu. Mają tam cenny zasób, jakieś lokalne zioło, i sporo osób jest zainteresowanych czerpaniem zysków z jego pozyskiwania i eksportu. To tylko kwestia czasu, nim generał Viess również zwęszy zysk. Potrafi wyczuć forsę na wiele parseków.
– A gdzie leci generał, tam podążają za nią jej potwory – wymamrotała Avon, ponownie ogarnięta frustracją. – Musimy więc w jakiś sposób wydostać stamtąd Imriego. Nie mamy wyboru.
– A co z Mkampą? – zapytała Deva, unosząc brew.
Avon jęknęła. Od kilku miesięcy, odkąd podsłuchała rozmowę matki o doktor Mkampie pracującej nad Uderzeniem Gromu – stacją kosmiczną, odpowiedzialną za zasilanie i kodowanie systemów Wału Burzowego, Avon starała się znaleźć sposób, aby dostać się na jej pokład. Jak dotąd wszystkie próby kończyły się fiaskiem.
Potrząsnęła głową.
– Pozwól mi tylko przetrwać dzisiejszy wieczór, a coś wymyślę.
Deva uśmiechnęła się do niej czule.
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Avon ubrała się pośpiesznie, nie zawracając sobie głowy zmienianiem butów i zostawiając pod suknią spodnie – obszerna spódnica sięgała aż do ziemi. Gdy sprawy przybiorą zły obrót, będzie mogła przynajmniej szybko ją z siebie zrzucić i uciec.
Gdy wyszły, Deva trzymała się tuż za nią; wyglądała naprawdę groźnie w swojej nihilskiej masce, podczas gdy Avon starała się nie okazywać strachu, mimo iż była bezgranicznie przerażona.
Ghirra Starros nie zdawała sobie sprawy, że za każdym razem, gdy ktoś nastawał na życie Avon, dziewczyna miała wrażenie, jakby coraz bardziej traciła swoją tożsamość – jakby była jedynie ptakiem gaja, na którego poluje się dla rozrywki. Nie spała dobrze od miesięcy – wciąż budziły ją koszmary, w których ktoś ją ścigał. To nie było życie – tylko wieczna udręka.
Kompleks Nihilów na Hetzalu był niegdyś budynkiem parlamentu – a przynajmniej tym, co pozostało z ogromnej sali po zbombardowaniu miasta przez Nihilów. W korytarzach wciąż ostało się kilka posągów i hologramów, przedstawiających rolniczą historię planety. Większość z nich została zniszczona – popiersia przewrócono i pokruszono, a hologramy przeprogramowano tak, aby przedstawiały Nihilów wykonujących nieprzyzwoite gesty lub bijących przypadkowe ofiary. Przemoc i ślady ekscesów Nihilów były widoczne wszędzie, jak okiem sięgnąć; dekorację stanowiły teraz sterty śmieci i szczątków. W pewnym momencie Avon musiała nawet przejść nad nieprzytomnym Nautolaninem, który najwyraźniej przegrał bójkę.
– Na burzę, to miejsce szybko podupadło! – skomentowała Deva, spoglądając krzywo na sprośne napisy wyryte na kolumnie.
– Nie wiem, jak możesz z nimi współpracować – skwitowała Avon.
Deva się roześmiała.
– Nie zawsze taka byłam. Wiesz o tym.
To była prawda. Dawno temu Deva porwała Avon, kiedy jeszcze pracowała dla Jeźdźczyni Nawałnicy Kary Xoo. Ale w ciągu ostatniego roku wiele się zmieniło. Avon wybrała Devę na swoją ochroniarkę, ponieważ była jedyną Nihilką, której ufała. Nie była okrutna dla samego okrucieństwa. Jej przemoc wydawała się rozmyślna i celowa, bardziej defensywna niż ofensywna. A co najważniejsze, dotrzymała obietnicy danej Avon, kiedy liczyło się to najbardziej.
Nikt inny w całym kompleksie nie zrobił dla niej tak wiele – nawet jej własna matka.
Były już prawie przy turbowindzie, która miała ich zabrać do głównej jadalni, kiedy za nimi rozległ się tupot stóp. Gdy Avon się odwróciła, spostrzegła Nautolanina, którego wcześniej widziały rozciągniętego na ziemi. Biegł w ich kierunku, a Deva westchnęła ciężko, gdy wycelował do nich z blastera.
– Kryj się! – krzyknęła, stając między nim a Avon. Wystrzelił mimo to, a jedna z salw trafiła Devę w bok. Shani krzyknęła z bólu, ale nawet się nie zachwiała – dobyła własnej broni i oddała jeden strzał, a potem drugi i trzeci. Nautolanin upadł na ziemię, jego ciało drgnęło, po czym zaległ nieruchomo na podłodze, najwyraźniej martwy.
Avon nie mogła się ruszyć. Stała jak wryta, a serce waliło jej w piersi jak młotem. Do oczu napłynęły jej łzy, ale szybko zamrugała, aby się ich pozbyć.
– Nic ci nie jest? – zapytała Deva, a potem wydała z siebie jęk, lustrując zwęgloną skórę na żebrach. Jej bladozieloną twarz wykrzywiał grymas bólu.
Avon skinęła głową.
– Cała i zdrowa. Ale… on cię postrzelił! Zjesz go? – zapytała. Kiedyś przypadkiem podpatrzyła, co stało się z zabójcami, którzy próbowali wykończyć Shani. Deva nie okazała skruchy, choć była nieco zawstydzona.
– Mogę z tym… poczekać… – wymamrotała kobieta, ale Avon potrząsnęła głową.
– Nie. Mam pewien… pomysł – powiedziała i uśmiechnęła się, gdy dotarło do niej, że to prawda. Po miesiącach frustracji w końcu zaczęła widzieć światełko w tunelu. Ba! Wszystkie elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca, tworząc jasną, zwięzłą wizję, umożliwiającą realizację każdego z jej celów. Nie było to co prawda rozwiązanie, na które zdecydowałaby się jeszcze kilka miesięcy temu, ale była zdesperowana. Im dłużej pozostawała w przestrzeni Nihilów, tym trudniej będzie jej osiągnąć zamierzone cele. – Moja matka chce, żebym była silna. Udowodnijmy jej, na co mnie stać.
Deva jadła szybko i równie szybko trawiła, więc po kilku chwilach z Nautolanina pozostała tylko głowa z mackami i para ciężkich butów, które Shani sobie przywłaszczyła. Avon podniosła czerep Nihila z podłogi, chwytając go za głowoogony. Cieszyła się, że ma na dłoniach rękawiczki, ponieważ sam widok sprawiał, że robiło jej się niedobrze. Nie chciała dotykać tego obrzydlistwa gołymi rękami
– Chodźmy zrobić wielkie wejście – mruknęła.
Szybko dotarły do Sali Oka, jak wszyscy nazywali teraz dawną parlamentarną aulę. Rzędy siedzeń wznosiły się wysoko w półokręgu, otaczając podium w centrum pomieszczenia. Kiedyś prawodawcy Hetzala omawiali tutaj ważne sprawy swojego świata, dbając o dobrobyt miejscowych obywateli. Teraz Nihilowie urządzali tu sobie strzelaniny i objadali się wyszukanymi potrawami z produktów skradzionych rolnikom i mieszkańcom planety, podczas gdy oni sami głodowali.
Avon nienawidziła ich wszystkich razem i każdego z osobna i nie mogła się doczekać, aż zostaną rozbici w proch i pył.
Teraz postarała się jak najlepiej zaprezentować ową pogardę i nienawiść, przybierając odpowiednią minę. Weszła do sali bankietowej i skierowała się prosto do głównego stołu – ustawionego na podwyższeniu, w centrum uwagi wszystkich zgromadzonych – przy którym siedzieli generał Viess, Marchion Ro i jej matka. Otaczało ich grono pochlebców i lizusów, walczących zaciekle o ich względy. Po drodze Avon odepchnęła łokciem jednego z Nihilów, który wszedł jej w drogę, a Deva warczała na każdego, kto zanadto się zbliżył.
Ghirra dostrzegła ją jako pierwsza i zerwała się na równe nogi, gdy jej córka zbliżała się do stołu. Avon nie zadała sobie nawet trudu, by się przywitać. Wolną ręką odepchnęła ostatniego z Nihilów, stojącego między nią a jej matką, i wspięła się na podium.
– Avon! Co się dzieje?
Jej córka rzuciła na stół głowę Nautolanina, a ta odbiła się od pustego nakrycia Ghirry i potoczyła się tak, że jedna z macek wylądowała na talerzu Marchiona. Avon ponownie poczuła mdłości, które stłumiła z najwyższym trudem.
– Deva i ja lecimy na Coruscant. Dzisiaj w nocy. Idę na studia. Mam dość życia w tym parszywym miejscu.
W sali zapadła głucha cisza, a Avon poczuła, jak jej determinacja słabnie. Czy naprawdę cisnęła właśnie czerepem martwego Nihila w swoją matkę i Marchiona Ro? To nie mogła być ona! Ona była przecież porządnym, dobrym dzieckiem, a nie potworem rzucającym w innych głowami…
Cóż, może kiedyś, zanim spędziła miesiące w towarzystwie Nihilów. Teraz Avon myślała tylko o tym, by przetrwać.
Zdała sobie sprawę, że nie ma potrzeby czekać na odpowiedź. Jej matka chciała, żeby była taka jak Nihilowie, więc powinna brać bez pytania to, czego pragnęła. Czyż nie tak właśnie postępowali podwładni Marchiona Ro?
Odwróciła się na pięcie i wyszła z sali, a jej kroki rozbrzmiały głośno w ciszy, która zapadła po jej dramatycznym wystąpieniu. Całą swoją wściekłość zamaskowała ponurą miną, łypiąc na wszystkich gniewnie, jakby rzucała im wyzwanie, by spróbowali ją zatrzymać.
Nikt tego nie zrobił. Nie umiała jednak powiedzieć, czy to dlatego, że Deva podążała tuż za nią, czy po prostu się bali.
Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, opuszczając Salę Oka, był śmiech Marchiona Ro, jakby ktoś właśnie opowiedział mu najzabawniejszy żart, jaki kiedykolwiek usłyszał.
Wiele wysiłku kosztowało ją, by utrzymać równy krok i nie rzucić się do wyjścia w panicznej ucieczce.
ROZDZIAŁ
DRUGI
Xylan Graf miał zły dzień. Właściwie to mało powiedziane – prawda była taka, że Xylan miał zły dzień, a ten stanowił zwieńczenie okropnego tygodnia po wyjątkowo frustrującym miesiącu i głęboko irytującym roku. Nie powinien tak ciężko pracować, mając tak niewielkie wsparcie i nie mogąc pozwolić sobie na żadne luksusy – a przynajmniej nie takie, na jakie zasługiwał.
A poza tym zdecydowanie nie lubił, gdy na niego krzyczano.
– To niczego nie wyjaśnia! – Generał Viess rąbnęła zieloną pięścią w lśniący, metalowy blat stołu. Hologram nihilskiego Wału Burzowego zadrżał pod wpływem uderzenia. Xylan przesunął dłonią po panelu sterowania i obraz zniknął.
– Właśnie dlatego – powiedział ostrożnie – przedstawiłem w raporcie kilka alternatywnych hipotez.
Raporcie, którego sporządzenie było dla niego uciążliwym obowiązkiem. Nie pracował dla Nihilów. Tylko z nimi. Miał własne ambicje.
Być może, jeśli będzie to sobie powtarzał odpowiednio często, w końcu w to uwierzy.
– Zacznijmy od tego – syknęła Mirialanka – że konieczność napisania podobnego raportu w ogóle nie powinna mieć miejsca. Nikt nie powinien przedostać się przez Wał Burzowy!
Siedząca obok Xylana doktor Zadina Mkampa parsknęła drwiąco.
– W galaktyce nie ma nic całkowicie niezawodnego.
Xylan skinął ciemnoskórej kobiecie głową. Lewa połowa jej twarzy była cybernetyczna, włącznie z przerażającym czerwonym okiem, a w lewym ramieniu miała więcej sztucznych komponentów niż ciała. Nie lubił jej, ale nie z powodu wszczepów i protez. Nie podobało mu się jej obsesyjne oddanie pracy, bo sprawiało, że nie ceniła niczego poza nią, co skutecznie uniemożliwiało mu jej przekupienie.
Cóż, przynajmniej odwracała od niego uwagę mirialańskiej generał. Ponieważ najwyraźniej to jego obarczano winą za naturalne wyłomy w Wale Burzowym, Xylan musiał wkraść się z powrotem w łaski Viess – to znaczy, zakładając, że w ogóle kiedykolwiek kogokolwiek nimi darzyła. Jego zły rok stałby się nieskończenie gorszy, gdyby wciąż czuł jej wściekłe dyszenie na karku.
To nie jego wina, że Jedi Avar Kriss była na tyle dobra w tym, co robiła, iż udało jej się przedrzeć przez Wał Burzowy. Marchion Ro i jego nihilscy poplecznicy powinni być wdzięczni, że minął cały rok, nim komukolwiek udało się tego dokonać. Nihilowie nie słynęli przecież z niezawodności ani solidności, a ta technologia była w najlepszym razie… cóż, eksperymentalna. On z pewnością nie mógł jej ulepszyć – potrafił tylko rozwiązywać problemy i przekonywać wszystkich, że wie, co robi. Bez Chancey Yarrow, która ją wynalazła, nie mógł wskórać nic więcej.
– Rozmieść więcej Ziaren Burzy – nalegała generał Viess.
Xylan utkwił w niej wzrok i gapił się na nią bez słowa. Wyjaśnił jej już wcześniej, że dodawali urządzenia w miarę jak Wał Burzowy się rozszerzał – i że nie było to wcale takie proste, jak zagęszczanie oczek sieci. To była zaawansowana technologia, a nie jakieś prymitywne laserowe lasso. Nie miał ochoty tłumaczyć jej tego wszystkiego ponownie. Miał za to ochotę na zimne wino lodowe z Naboo, wykwintny tort z fasoli fontra i trwające dziesięć lat wakacje – może w ramach tego miesiąca miodowego, który został mu tak okrutnie odebrany, gdy Nihilowie pojmali go jako zakładnika w zeszłym roku.
Zamiast tego, jak przypuszczał, po raz kolejny będzie musiał przechodzić przez wszystkie etapy wyjaśniania sposobu działania Wału Burzowego jak bancie na rowie, całkiem jakby generał Viess była jego nowo narodzonym kuzynem. Którego Xylan oczywiście jeszcze nie spotkał, ponieważ utknął w przestrzeni Nihilów, opiekując się tą najnowocześniejszą technologią, wykorzystywaną nieudolnie jak jakaś prymitywna broń. Nikt na tym nie zarabiał, a już na pewno nie on – przynajmniej na razie. Xylan odchylił się na oparcie krzesła i upił łyk kwaśnego napoju z kofeiną, który stał obok niego.
Powinien był wiedzieć, że technologia opracowana przez Chancey Yarrow – za pieniądze Grafów – na pokładzie Serca Grawitacji przed jego zniszczeniem nie zostanie wykorzystana do pomocy jego rodzinie w osiągnięciu dobrobytu, ale do zaszkodzenia Republice.
Nie to jednak budziło największą niechęć Xylana – Republika była w najlepszym razie przereklamowanym, nadmiernie biurokratycznym tworem, który rzadko realizował przyświecające mu ideały. Zasadniczo sprowadzała się do rządu – i jak każdy rząd, była warta tylko tyle, co ludzie, którzy go tworzyli. I właśnie dlatego Nihilowie w dłuższej perspektywie mieli ponieść porażkę. Xylan wiedział, że byli jedynie piratami, próbującymi stworzyć coś na kształt imperium.
Mieli szczęście, że okazał się na tyle przezorny, by zbudować tę stację kosmiczną, która powstawała równolegle z Sercem Grawitacji Chancey. Opracowywanie planów awaryjnych na wypadek niepowodzenia planów awaryjnych mogłoby być mottem rodziny Grafów. Szkoda, że Nihilowie zapamiętali jego rolę w porażce z poprzedniego roku i nieubłaganie przybyli, aby upomnieć się o swoje, oblegając jego wspaniały Blask Grawitacji, zmuszając go do zmiany nazwy na Uderzenie Gromu i zatrzymując jako zakładnika, aby kierował z jego pokładu Wałem Burzowym. Na domiar złego… przemalowali stację! Zmieniła się nie do poznania: eleganckie wieże pokryte były niebieskimi oczami, a kopułę obserwacyjną zamieniono w ring, na którym Nihilowie mogli dawać upust swojej frustracji podczas obstawianych walk. Oburzające.
Zanim Xylan zdążył zdecydować, od czego tym razem zacząć wyjaśnienia, jego uwagę przykuł potwór w odległym kącie sali konferencyjnej.
Patrzył na niego.
Xylan nigdy nie interesował się Mocą, dopóki nie zobaczył spustoszeń, jakie ta istota i inne podobne jej stworzenia potrafiły siać wśród Jedi.
Potwór, o którym niektórzy mówili dość romantycznie jako o bezimiennym lub Niwelatorze, kulił się i zawzięcie węszył. Jego szkieletowate ciało wyglądało, jakby zostało poskładane na chybił trafił z różnych przypadkowych części. Pokryte cienką białą skórą i porośnięte rzadką sierścią, wyglądało, jakby ledwie trzymało się w jednym kawałku. Owa pomarszczona skóra, która zwisała, gdy stwór trwał w bezruchu, przywodziła Xylanowi na myśl jego wiekowych przodków. Ale w przeciwieństwie do nich, stwór był również uzbrojony w szponiaste łapy, macki i emanował groźną energią. No i te jego oczy… Oczy, które znów wpatrywały się w Xylana, wydawały się zaglądać prosto w jego duszę. Całkiem jakby stworzenie wiedziało, że mężczyzna nie jest jednym z nich. Bo faktycznie, Graf znalazł się tu z powodu kilku złych decyzji podjętych przez jego rodzinę i własnych problemów finansowych.
Czuł się… osądzany.
Ten bezimienny, mniej romantycznie nazywany Pożeraczem Mocy, był zdecydowanie większy od ostatniego, którego widział Xylan – większy i brzydszy. Macki wyrastające z jego paskudnego pyska okazały się dłuższe i bardziej przypominały robaki, a kostne wypustki na grzbiecie wydłużały się, tworząc złowrogo wyglądające kolce. Nie był muskularny, raczej wychudzony, jednak nie sprawiał wrażenia słabego. Wyglądał po prostu na bardzo, ale to bardzo głodnego.
– Graf! – warknęła generał Viess.
Xylan oderwał wzrok od potwora i się uśmiechnął. Niemal natychmiast przyszło mu do głowy, że stanowczo zbyt szeroko.
– Przepraszam. Twój pupil rozprasza moją uwagę.
– Za chwilę może cię rozproszyć jeszcze bardziej – burknęła Mirialanka.
– Nie, dziękuję. – Xylan wygładził swoją fioletową jedwabstenową marynarkę. Jego gest nie umknął uwagi Viess. Strój generał nie był w zasadzie mundurem, ale z pewnością sprawiał takie wrażenie – prosto skrojony, utrzymany w barwach głębokiej czerni i krwistej czerwieni, z lśniącymi, metalowymi guzikami. Gęste włosy kobiety zostały zaczesane do tyłu i spięte wysadzanymi klejnotami spinkami, a wstążki na jednym ramieniu sugerowały jakąś rangę, choć zasadniczo wśród Nihilów zależała ona od liczby zamordowanych ofiar. Ale generał Viess należała do trójki najbliższych doradców Marchiona Ro. I najwyraźniej ceniła sobie luksus oraz miała dobry gust. Być może zamiast się z nią kłócić, warto byłoby spróbować się z nią zaprzyjaźnić? A przez zaprzyjaźnienie się Xylan miał oczywiście na myśli próbę przekupstwa.
Ma się rozumieć, krążyły też plotki, że w zamian za swoją rangę Viess oddała Ro i Nihilom całą planetę Sarumo, więc z pewnością nie można jej było ufać.
Xylan mógł jednak policzyć na palcach jednej ręki osoby, którym ufał, a one prawdopodobnie nie odwzajemniały jego zaufania – z wyjątkiem jego męża, który nie powinien.
– No dobrze – powiedział, starając się nie brzmieć zbyt protekcjonalnie. – Projekt Blask Grawitacji miał na celu wyciąganie statków z nadprzestrzeni poprzez tworzenie studni grawitacyjnej – sztucznej przeszkody. Oddziałuje ona na nadprzestrzeń jak mała planeta, powodując awarię hipernapędu i wyrywając statki z nadprzestrzeni nawet podczas lotu wytyczonymi szlakami. Może również po prostu je niszczyć, tak jakby uderzały w planetarną przeszkodę…
Kątem oka Xylan zauważył, jak doktor Mkampa przewraca swoim jedynym ludzkim okiem. Nie przejął się tym. Kontynuował:
– Na podstawie tej technologii zostały opracowane urządzenia, którym możemy nadawać formę sieci, tworzącej Wał Burzowy. To małe satelity, które nieustannie porozumiewają się ze sobą i są połączone. Połowa z nich to zmodernizowane nadajniki nadprzestrzenne. Komunikują się one, rozprzestrzeniając impulsy fraktalne o sile zbliżonej do jednej dziesięciotysięcznej siły zakłócenia grawitacyjnego, wywoływanego przez Serce. Nie wystarcza to, aby wpłynąć na przestrzeń rzeczywistą, ale w nadprzestrzeni może spowodować awarię wszystkich hipernapędów, co unieruchamia statki, choć częściej po prostu je niszczy. Przedostanie się przez blokadę jest możliwe tylko w jeden sposób, ten sam, w jaki przedostajemy się przez naturalne przeszkody grawitacyjne – czy może raczej, w jaki je okrążamy. Można tego dokonać jedynie posiadając namiary na bezpieczną trasę. W tym przypadku jest to jedna z setek istniejących Ścieżek, przekazanych Nihilom przez Mari San Tekkę. – Xylan wykrzywił usta w niedbałym uśmieszku. Nie lubił potwierdzać zasług San Tekków, ale nie dało się zaprzeczyć, że Mari była swego rodzaju teoretyczną geniuszką.
– Tak, wiem – burknęła generał Viess. – Potrzebujemy konkretnych współrzędnych Ścieżek w określonych momentach, aby przedrzeć się przez Wał Burzowy.
– Impulsy fraktalne są powiązane ze Ścieżkami – potwierdził. – Tak więc Ścieżki są kodem. Impulsy zmieniają się co dwanaście godzin – i jeśli ktoś posiada napęd oraz właściwy kod Ścieżki, może przelecieć przez Wał.
– Ta Jedi, która uciekła, nie dysponowała silnikiem Ścieżki, nawet jeśli miała właściwy kod z komputera nawigacyjnego „Kakofonii”!
– Dlatego zadziałało to tylko raz – i nie da się tego powtórzyć. Bez napędu Ścieżki, który tłumaczy jej kod, powinien on być bezużyteczny. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że była w stanie użyć zwykłego hipernapędu, aby wytyczyć trasę przez sieć okluzji tworzoną przez Wał – lub w jakiś sposób ją odgadła. Bardzo prawdopodobne, że użyła starej technologii poszukiwawczej – tras droidów EX, do których, jak wiemy, miała dostęp. Już rekalibrowałem impulsy fraktalne, aby uwzględnić historyczne szlaki nadprzestrzenne. To się nie powtórzy.
– Powiedziałeś „jedna dziesięciotysięczna” – mruknęła Viess. – Jak to możliwe, że miała tyle szczęścia?
– Może użyła Mocy? – podsunął Xylan, rozkładając ręce. – A może to był po prostu łut szczęścia. Poszukiwacze dokonywali dawniej skoków, nie wiedząc, dokąd lecą ani co znajduje się przed nimi. Właśnie w ten sposób wytyczano szlaki nadprzestrzenne. – Xylan wstał. – Chcę przez to powiedzieć, że najbardziej prawdopodobne rozwiązanie jest takie, iż ta Jedi miała dostęp do zagubionej trasy nadprzestrzennej, która przypadkowo pokrywała się ze Ścieżką – i nikt nie będzie w stanie tego powtórzyć. Dokładanie kolejnych Ziaren Burzy nie pomoże. Ale jeśli naprawdę chcesz, możesz porozmawiać o tym z doktor Mkampą. – Xylan skłonił się jej szyderczo, nie mogąc się powstrzymać. – To ona majstruje przy sprzęcie. Ja jestem tylko teoretykiem.
Doktor Mkampa roześmiała się i poklepała go po ramieniu swoimi cybernetycznymi palcami.
– Nie umniejszaj swoich zasług, Xylanie. Bez ciebie nie dalibyśmy rady.
Odebrał to jako groźbę. Bezceremonialnie strząsnął jej dłoń.
– Czy możesz wysyłać impulsy szybciej? – zapytała generał Viess. – Zwiększyć częstotliwość?
To było zaskakująco trafne pytanie jak na zatwardziałą morderczynię.
– Być może – odparł ostrożnie – ale utrudniłoby to komunikację przy wysyłaniu do wszystkich odpowiednich kodów. Już teraz koordynujemy działania „Elektrycznego Spojrzenia”, Uderzenia Gromu i jakichś osiemdziesięciu siedmiu nihilskich statków…
– Potrzebujesz więcej ludzi.
Wyprostował się. Oczywiście, że potrzebował więcej ludzi, ale Nihilom nie można było ufać, a oni ledwie ufali jemu. Tak to już bywa, gdy ktoś jest zmuszony pracować w takich warunkach. I to nie on popełnił błąd. A dopóki był skazany na współpracę z Nihilami, musiał pilnować, by o tym pamiętali. Ci brutale cenili tylko siłę.
– Nie. Wykonuję swoją pracę. To wy powinniście byli złapać tę Jedi, zanim zdążyła przedrzeć się przez Wał.
– Ty…
– Może wy potrzebujecie więcej ludzi. – Nie dał jej dokończyć, pochylając się nad stołem. Serce waliło mu jak młotem, ale – na siódme piekło Ryloth! – był zbyt bogaty i zbyt przystojny, żeby harować dla tych nędznych tyranów.
Generał Viess odchyliła głowę w tył i spojrzała na niego ze wzgardą.
– Waż słowa, chłopcze. Wbrew temu, co mówi doktor Mkampa, możemy znaleźć kogoś, kto cię zastąpi. Mamy twoje dane i teorie. Naprawdę sądzisz, że musimy znosić jeszcze twoje fumy?
Xylan miał na to gotową odpowiedź. Uśmiechnął się.
– Jestem dobry w osiąganiu tego, czego chcę. Czyż nie jest to w zasadzie motto Nihilów?
Viess wpatrywała się w niego bez słowa, a on niemal czuł widmo jej potencjalnego gniewu, gdy obrzucała go wzrokiem. Nie przestawał się jednak szeroko uśmiechać, aż w końcu Mirialanka skapitulowała i wybuchnęła śmiechem. Zawtórował jej. Wcale nie uważał, by było w tym coś zabawnego, ale wiedział, że tak wypada.
Doktor Mkampa spojrzała na niego tak, jakby doskonale wiedziała, co planuje.
– Może udamy się do górnego kambuza na posiłek? – zaproponował. – Zaprojektowałem go z myślą o osobach o wyrafinowanym guście i pozostał w większości nienaruszony, pomimo… upodobań Nihilów. Będziemy mogli kontynuować naszą rozmowę przy jednym lub dwóch hetzalskich aperitifach. Jak się domyślam, przywiozłaś ze swojej ojczyzny jakieś ziołowe środki pokrzepiające?
Generał Viess skinęła głową.
– Myślę, że ci posmakują, choć ludzki organizm może na nie różnie reagować.
– Zaryzykuję – odparł lekko Xylan.
– Ja podziękuję – wymamrotała doktor Mkampa. – Alkohol raczej mi nie służy.
Xylan wiedział, że kobieta chce po prostu jak najprędzej wrócić do swojej piaskownicy. Kryształowa sieć, którą tworzyła na trzech niższych poziomach stacji, zasilała cały Wał Burzowy. Byłby pod wrażeniem, gdyby tylko zechciał sobie na nie pozwolić – a jeszcze większym, gdyby pozwoliła mu sprzedawać tę technologię. Ale niektórzy naukowcy zajmowali się podobnymi rzeczami jedynie dla odkryć samych w sobie, postępu czy czego tam jeszcze. Mkampa zajmowała się tym z obsesyjnej żądzy wojny.
– Czy twoi pupile też muszą z nami iść? – Xylan wskazał Pożeracza Mocy i cztery sztuki – tak, cztery, co było absolutną przesadą – droidów-egzekutorów, które nie odstępowały Viess na krok. Czysta technika zastraszająca.
– Dlaczego? Czy ich obecność cię denerwuje, Xylanie? – zapytała generał z udawaną niewinnością.
– Tak – odparł ostro.
Viess zamrugała, jakby zaskoczona, że się do tego przyznał. Ale nie martwił się, że weźmie go za tchórza. Nie było powodu, by inwestować w heroizm, a on miał w zwyczaju grać atutami, które otrzymał od losu: nie odwagą czy prawością, tylko pieniędzmi i arogancją.
Viess wzruszyła przyozdobionym epoletem ramieniem.
– W porządku.
Doktor Mkampa machnęła lekceważąco ręką i wyszła.
Gdy Viess odprawiła swoją świtę, Xylan zaprowadził ją do górnego kambuza. Był naprawdę imponujący – wyposażony w miękkie poduszki i najnowocześniejszy sprzęt. Same szafki mogłyby pomieścić zapasy wystarczające do wyżywienia kolonii na małym księżycu przez cały rok. Co prawda brakowało rarytasów i ręcznie zbieranych owoców, w których gustował Xylan, ale jedzenia było w bród. Pokazał Viess cierpki likier z Hetzala, o którym wspomniał wcześniej, i namówił niskiego rangą Nihila, który został wyznaczony na szefa kuchni Uderzenia Gromu, aby przygotował mały wegetariański posiłek – nie dla Mirialanki, ale dla niego samego. Był wybrednym smakoszem i lubił udawać, że jest jeszcze bardziej grymaśny niż w rzeczywistości. Dzięki temu wiele się nauczył o innych: o tym, jak daleko są w stanie się posunąć, aby dostosować się do wymogów czyjejś diety.
Słodkimi słówkami namówił Viess, aby opowiedziała mu kilka historii o swoich wyczynach – na tyle krwawych, że cieszył się, iż nie słucha ich na trzeźwo. Usłyszał między innymi szczegółową relację o tym, jak była świadkiem egzekucji Wielkiego Mistrza Jedi Vetera – całkiem jakby cała galaktyka nie widziała transmisji – oraz dowiedział się o podziwie, jakim Viess darzyła Marchiona Ro.
Szczerze mówiąc, on również podziwiał niektóre cechy Ro: może i Oko był niebezpiecznym megalomanem, ale podporządkował sobie pokaźny zakątek galaktyki, tuż pod nosem Republiki. Tego nie dało się kupić za żadne pieniądze. Xylan mógłby też przyznać, gdyby został do tego zmuszony, że pieniądze to nie wszystko. Dobrze było mieć również na przykład wyjątkowo uroczego psa. Mimo to wciąż pozostawał nieprzekonany odnośnie do korzyści płynących z posiadania męża. Taka relacja wiązała się nie tylko z irytującymi uczuciami, ale i z niebezpieczeństwem, że owe uczucia zostaną odkryte i wykorzystane przeciwko niemu.
Zanim pogrążyli się zbytnio we wspomnieniach lub zaczęli się kłócić – albo, co gorsza, nim generał Viess uznała, że Xylan z nią flirtuje, aby coś ugrać – uśmiechnął się, posłał starszej Mirialance całusa i się pożegnał.
Kiedy upewnił się, że jest sam, wyprostował ramiona i wyrównał chód. Nie był wcale tak pijany, jak udawał. Rozważał zatrzymanie się, aby omówić wydarzenia dnia z doktor Mkampą, ale jak już wspomniał, nie lubił jej.
Jedyne osoby, które darzył sympatią, były daleko stąd.
Z wyjątkiem Plinki.
Jego kwatery na pokładzie Uderzenia Gromu znajdowały się na najwyższym poziomie. Były to pomieszczenia najbardziej zbliżone do luksusowego apartamentu, na jakie można liczyć na czymś, co w zasadzie przypominało jedynie nieco podrasowany holownik. Ma się rozumieć, Uderzenie Gromu było elegancko zaprojektowane i utrzymywane w idealnym stanie. Xylan nigdy nie zaniedbywał tego, co należało do niego – lub kiedyś należało. Poza tym stanowiło to najnowszy element strategii dominacji Nihilów, a życie Xylana zależało od tego, czy ta się sprawdzi. Wszystko musiało działać bez zarzutu. Konstrukcja z jasnego stopu na durastalowym szkielecie pyszniła się w przestrzeni kosmicznej jak smukła wieża, najeżona antenami komunikacyjnymi i lśniącymi kryształami.
Kiedy położył dłoń na panelu sterowania, który odczytał jego sygnaturę elektromagnetyczną i otworzył zamek, Xylan poczuł, jak napięcie opuszcza jego mięśnie.
W chwili, gdy wszedł do swojej kwatery, powitała go góra miękkiego, chłodnego, białego futra jego wielkiego śnieżnego theljańczyka. Plinka wiedziała, że nie powinna go lizać, ale mimo to wystawiła niebieski jęzor i zaczęła się o niego ocierać, zataczając wokół jego nóg kręgi tak ciasne, jak tylko zdołała na swoich sześciu potężnych łapach.
Xylan pochylił się, zanurzając śniade palce w jej gęstej sierści. Pachniała piżmem i kwiatami czarnego jaśminu, tym samym zapachem, który miały jego kosmetyki do pielęgnacji włosów.
Nie powinien był zabierać ze sobą Plinki. Powinna być bezpieczna na Coruscant lub u jego babki. Może wrócić na Thelj, znaleźć sobie psiego męża i mieć gromadkę długonogich szczeniąt.
– Muszę się zdrzemnąć – poinformował ją. Plinka cofnęła się, mrugając zawzięcie czworgiem oczu. Uśmiechnął się do niej. Wiedział, że bezbłędnie rozpoznaje po zapachu, w jakim jest nastroju.
Przebiegła przez miękki dywan do łukowatego wejścia prowadzącego do jego sypialni. Usłyszał stłumione skrzypnięcie szafy i się roześmiał. Domyślił się, że nie mogła znaleźć jego ulubionej koszuli nocnej.
– Idź się położyć, Plinko – powiedział i zaczął zdejmować swój wielowarstwowy jedwabny strój. Gdy się przebrał, umył twarz i zęby, a następnie nałożył na skórę kilka warstw kremów i balsamów. Rozczesał włosy – naprawdę urosły już zbyt długie. Ale nikomu na pokładzie Uderzenia Gromu nie można było powierzyć ich przycięcia. Nikt na żadnej z planet, na których sporadycznie bywał po tej stronie Wału Burzowego, nie potrafiłby odpowiednio tego zrobić.
Pomyślał, że będzie musiał wrócić do przestrzeni Republiki raczej wcześniej niż później. Minęło już sporo czasu, odkąd ostatni raz rozmawiał szczerze ze swoją nemezis.
Poczyniwszy przygotowania do snu, usiadł przy swoim osobistym terminalu łączności i zabrał się do nagrywania wiadomości dla generał Viess.
– Pani generał – powiedział – przepraszam za kłopot, ale zastanawiałem się nad tym, o czym rozmawialiśmy, i tym, co powiedziałaś o konieczności zwiększenia liczby ludzi. Podtrzymuję swoje zapewnienia, że nie potrzebuję większej siły roboczej, ale przydałoby się nieco dodatkowych zasobów. Chciałbym prosić o zezwolenie na przejście przez Wał Burzowy i możliwość spotkania z senator Ghirrą Starros, aby porozmawiać o tym, co może dla mnie zrobić. Dla nas. Byłbym zobowiązany, gdybyś udzieliła mi tej zgody. – Xylan postarał się, by w jego głos wkradły się ciepłe nuty. Babka byłaby z niego dumna. – I… mógłbym przywieźć trochę tego likieru chili, o którym rozmawialiśmy podczas kolacji.
Nacisnął przycisk, aby wysłać prośbę, i usiadł wygodnie. Plinka westchnęła głęboko, jak to śnieżne psy mają w zwyczaju, i oparła się o niego ciężko. Xylan miał nadzieję, że do rana otrzyma zgodę. Wtedy w przyszłym tygodniu mógłby być już na Coruscant. Warto będzie znosić obecność przerażającego ochroniarza Nihilów – czyli w zasadzie niańki – którego mu przydzielą.
Doskonale wiedział, gdzie w Jądrze można zrobić świetną fryzurę.
ROZDZIAŁ
TRZECI
Avon Starros stała przed wejściem do Świątyni Jedi na Coruscant i starała się wtopić w tłum uczonych, odwiedzających archiwa Jedi. Poprawiła niebieską szatę, licząc na to, że nikt nie zwróci uwagi na chudą dziewczynę o burzy kręconych włosów i brązowej skórze. Lekki wiatr targał rąbkiem jej kaptura, więc naciągnęła go mocniej na oczy i spróbowała uspokoić szaleńcze bicie serca. Brała głębokie oddechy, przywołując kojące wizje – oceanów, wód na jej rodzinnym Hosnian Prime, ptaków gaja, szybujących nisko nad falami i wyławiających z toni nieostrożne ryby…
Kiedy poczuła się lepiej, bardziej skupiona i mniej przestraszona, obejrzała się przez ramię, aby upewnić się, że nikt jej nie śledzi.
O ile była w stanie stwierdzić, nikt za nią nie podążał.
Przed siedzibą zakonu było tłoczno – roiło się tu nie tylko od Jedi przychodzących do Świątyni i ją opuszczających, ale i od petentów, pragnących przedstawić swoje sprawy zakonowi. Wcześniej osoby szukające pomocy Jedi były nieliczne – sporadyczni pielgrzymi z odległych miejsc, których czasami można było zobaczyć w okolicach Świątyni. Teraz wzdłuż niedawno utworzonego szpaleru świątynnych strażników gromadziły się tłumy istot, wołających o pomoc, krzyczących do Jedi, aby wyzwolili tę lub inną planetę odciętą przez Wał Burzowy, uwięzioną i uciśnioną pod jarzmem Nihilów.
Jarzmem, które Avon znała aż za dobrze.
Patrzyła na nich wszystkich – i czuła niewymowny smutek. Dobrze wiedziała, jak się czują. Próbowała nawet tego samego, co oni, aby znaleźć rycerkę Jedi Vernestrę Rwoh, swoją przyjaciółkę i jedyną nadzieję, jednak strażnicy świątynni byli uprzejmi, ale stanowczy, nie udzielając jej pomocy – nie oferując nawet zapewnienia, że przekażą wiadomość.
Teraz zamierzała wykorzystać to, czego nauczyła się podczas pobytu wśród Nihilów.
Rozejrzała się ukradkiem jeszcze raz, aby upewnić się, że Deva stoi dokładnie w umówionym miejscu i obserwuje ją z daleka. Kiedyś nienawidziła, gdy ktoś kompetentny i stanowczy miał na nią oko. W końcu ostatnie kilka lat spędziła z droidką opiekunką, J-6, którą łatwo było zmanipulować. Ale Deva słusznie zauważyła, że niektórzy z Nihilów nadal ukrywają swoje prawdziwe przekonania, tak jak przez długi czas robiła to Ghirra. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę Avon, było stanie się tym, co Deva zawsze nazywała łatwym celem – eufemistyczne określenie na ofiarę, która podaje przeciwnikom swoją głowę na srebrnej tacy.
– Czy wszyscy gotowi? – rozległ się zakłócany szumami obręczy translacyjnej głos. Ithoriański wykładowca, doktor Yomo Vrex, obrzucił zniecierpliwionym spojrzeniem grupę studentów, za których był odpowiedzialny. Nie chciał pozwolić Avon do niej dołączyć, ponieważ jej praca dotyczyła teorii kryształów, a nie agrobiologii, ale kiedy wspomniała, że pracuje pod kierunkiem profesor Glenny Kip nad hybrydami Drengirów, zmienił zdanie. Dzięki niech będą gwiazdom za przewidywalność harmonogramu wykładów z nauk biologicznych i coroczną wycieczkę do banku nasion w archiwach Jedi. Gdyby tylko wydział geologii był choć w połowie tak zorganizowany…
Grupa zaczęła kierować się w stronę pilnie strzeżonego bocznego wejścia, mijając z prawej petentów, którzy przybyli prosić Jedi o wsparcie. Avon bardzo chciała zapytać ich, co wiedzą na temat Strefy Okluzji, obszaru przestrzeni za Wałem Burzowym, ściśle kontrolowanym przez Nihilów – i czy słyszeli coś więcej na temat uwięzionych tam członków zakonu. Niedawno pojawiły się pogłoski o ucieczce rycerki Jedi ze Strefy Okluzji, a Avon nie posiadała się z radości, gdy o tym usłyszała. Było to na tyle ważne, że przerwano nawet zajęcia, aby ogłosić triumf przez szkolny system komunikacyjny, a wszyscy zaczęli wiwatować. Avon spotkała kiedyś Avar Kriss – mistrzynię, której udało się przedrzeć przez Wał Burzowy. Wyglądała tak samo jak wszyscy Jedi, jakich Avon kiedykolwiek poznała – z wyjątkiem irytującego nawyku nucenia pod nosem. Ale jeśli ona potrafiła to zrobić, to inni też mogli.
Wzięła głęboki oddech i po raz kolejny powtórzyła sobie, że nie może się martwić o Imriego. Z pewnością był bezpieczny. W przeciwnym razie wszystko, co robiła, okazałoby się daremne – przynajmniej w większości. No i pozostawała jeszcze kwestia jej zemsty.
Przez chwilę znów przebywała na pokładzie Gwiezdnego Blasku, biegnąc korytarzami wraz z J-6 i Imrim, podczas gdy alarmy wyły, a oni próbowali znaleźć drogę ucieczki z pokładu stacji – byli już niemal wolni, prawie bezpieczni. A potem wszystko poszło bardzo, ale to bardzo źle.
Wspomnienie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, a Avon przełknęła ślinę.
„Koniec ze łzami” – upomniała się w duchu. Imri był na razie bezpieczny. Nadszedł czas, by działać.
Tłum studentów biologii w końcu ruszył do przodu, a ona wraz z nim. Świątynia Jedi robiła spore wrażenie – to znaczy, jeśli ktoś interesował się architekturą i sztuką. Ona niespecjalnie, więc skupiała uwagę wyłącznie na majaczących w oddali drzwiach. Miała ochotę biec w ich stronę, odepchnąć stojącą przed nią Pantorankę i skierować się prosto do najbliższego terminala łączności, ale powstrzymała się i zamiast tego skupiła na oddechu. Słyszała historie o strażnikach Jedi, którzy zatrzymywali nihilskich sabotażystów, wyczuwając ich agresywne myśli. Nie chciała ryzykować, że ktoś zorientuje się, iż kierują nią inne motywy niż chęć odwiedzenia banku nasion – zwłaszcza że wszyscy na uniwersytecie znali ją jako Avon Sunvale, a nie Avon Starros. Niestety miała do ukrycia więcej, niż inni mogliby przypuszczać.
To była prawdziwa ironia, że aby uniknąć zdemaskowania podczas wchodzenia do Świątyni, wykorzystywała techniki medytacyjne, których uczyła ją Vernestra. Była odprężona. Była opanowana i spokojna. Była jednością z galaktyką, a galaktyka była jednością z nią. Nie było powodu, aby strażnicy stojący przy drzwiach poświęcili jej więcej niż przelotne spojrzenie…
W końcu znalazła się w środku, w imponująco zdobnym, przestronnym holu, pośród odbijających echo ścian, kierując się w stronę turbowind, które miały zabrać ją do banku nasion.
Stopniowo zwalniała, aż wreszcie znalazła się na końcu kolejki, chowając się za parą Togrutanek, zachwycających się gobelinami i posągami w holu. Następnie ukryła się w pobliskiej wnęce. Zdjęła szatę i odwróciła ją na lewą stronę, zastępując niebieskie barwy wyróżniające studentów biologii pomarańczowymi, które nosili badacze geologii. Następnie, nie oglądając się za siebie, zmieniła kierunek i ruszyła w stronę głównego wejścia do archiwów Jedi.
Była tu raz, kilka lat wcześniej. Miała wtedy nieco ponad dziesięć lat i uznała, że sekcja publiczna poświęcona teorii kryształów kyber jest niekompletna i nieco nudna. Powiedziała o tym nawet bibliotekarzowi, który pomagał jej w poszukiwaniach. Jej matka była tym zawstydzona i zirytowana, a archiwista po cichu zgodził się zamówić dodatkowe materiały, zasugerowane przez Avon.
Teraz, po tylu latach, nadal odczuwała podziw i ekscytację, które towarzyszyły jej podczas tej pierwszej wizyty w świątynnych archiwach, tak dawno temu. Tym razem jednak były one zabarwione desperacją. Na szczęście nawet Jedi w Świątyni nie wyglądali na tak spokojnych, jak wcześniej.
Nihilowie zmienili życie wszystkich – na gorsze.
Avon znalazła wejście do archiwów i przeszła bez problemu przez bramki bezpieczeństwa. Skierowała się do terminala najbardziej oddalonego od wejścia, ustawionego pod takim kątem, że mogła stąd widzieć każdego, kto nadchodził – zarówno z lewej, jak i prawej strony.
A potem zabrała się do pracy.
Systemów Jedi nie dało się łatwo zhakować, więc nawet nie próbowała. Zamiast tego zaczęła wydawać terminalowi polecenia – szybciej, niż był w stanie reagować. Kiedy się zawiesił, niezdolny do przetworzenia wszystkich komend, którymi go zasypała, machnęła na jednego z krążących w pobliżu droidów serwisowych.
– Mój terminal nie działa prawidłowo – oznajmiła z uprzejmym uśmiechem, gdy podszedł do niej ociężale.
– Proszę pozwolić, że się temu przyjrzę – odpowiedział droid, otwierając port w klatce piersiowej i łącząc się z terminalem za pomocą ramienia pobierania danych. Zbyt proste.
Gdy tylko wpiął się do systemu, klepnęła go w plecy, umieszczając na nich niewielkie urządzenie. Natychmiast się wyprostował.
– Dostęp przyznany. Miłego dnia – powiedział, po czym schował ramię i odszedł. Mikromoduł został stworzony przez samą Avon – choć jednorazowego użytku, zawierał zaprogramowany uprzednio zestaw instrukcji. Był prymitywny, ale wystarczająco mały, aby nie wykryły go czujniki w Świątyni. Teraz, gdy droid zapewnił jej swobodny dostęp do terminala, mogła zabrać się do pracy.
Spróbowała sprawdzić, czy zdoła wpiąć się do systemu lokalizowania Jedi, ale nawet mając nieograniczony dostęp do danych, nie mogła go namierzyć. Zagryzła dolną wargę i zastanowiła się głęboko. Może znalazłaby to, czego potrzebowała, przeszukując przychodzące i wychodzące wiadomości? Vernestra z pewnością wysyłała regularne aktualizacje z miejsca, w którym się znajdowała…
Skierowała zapytanie do zewnętrznego systemu łączności, szukając korespondencji wysyłanej do Vernestry – lub przez nią. Nie siliła się przy tym na finezję. Doszła do wniosku, że Jedi szybko zorientują się, iż coś knuje, ale dopóki pozwoli jej to wysłać wiadomość do Vernestry, to wystarczy.
– Hej, co tu robisz? – zapytał ktoś za jej plecami. Wcisnęła przycisk wysyłania i odwróciła się z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Och, cześć! – powiedziała, otwierając szeroko oczy tak, by wypełniły się łzami, i pociągając lekko nosem. Przed nią stał blady młodzieniec o brązowych włosach i niewyróżniającej się niczym szczególnym twarzy. Wyglądał jak ktoś, kto za dużo się martwi, i marszczył brwi, jakby podejrzewał ją o jakieś niecne zamiary. Oczywiście, tak właśnie było, ale ten Jedi nie musiał o tym wiedzieć.
– Chyba potrzebuję pomocy – westchnęła, mając nadzieję, że wygląda jak zagubione dziecko, a nie nastolatka myszkująca tam, gdzie nie powinna. – Próbowałam tylko znaleźć najnowsze traktaty Lerica Schmirelanda dotyczące pozycjonowania tras promieniowania gwiazd w odniesieniu do technologii wykorzystywanej przez San Tekków do późniejszego mapowania szlaków podczas Gorączki Nadprzestrzennej. I po prostu, jakoś tak… – Urwała i dla lepszego efektu ponownie pociągnęła nosem. Nie była dobra w udawaniu płaczu, więc miała nadzieję, że wzbudziła w Jedi wystarczające współczucie, aby jej pomógł.
Chłopak uśmiechnął się łagodnie i niezręcznie poklepał ją po ramieniu.
– Ojej, nie płacz! Mogę ci pomóc. Dopiero co je przeglądałem. Mogę ci je pokazać na moim module – ten jest chyba uszkodzony.
Avon zmusiła się do zamknięcia rozdziawionych ust. Kim był ten chłopak?
– Och, to… – zająknęła się, ale wtedy terminal zaczął piszczeć. Otrzymała odpowiedź na swoje zapytanie.
Uśmiech Jedi zniknął bez śladu, gdy przeczytał wpis na ekranie. Wszedł między Avon a urządzenie.
– Dlaczego szukasz Vernestry Rwoh? – W sposobie, w jaki wypowiedział to imię, było coś znajomego, co sprawiło, że pomyślała, iż trafiła w dziesiątkę.
Zamrugała.
– Znasz Vern?
Skrzyżował ręce na piersi, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę.
– Kim jesteś?
Wahała się przez chwilę, zastanawiając się, jakie są szanse, że zdoła odepchnąć Jedi i przeczytać informacje na ekranie, zanim chłopak użyje Mocy, aby ją odsunąć, tak jak kiedyś zrobiła to Vernestra. Cóż, gdy przez jakiś czas przebywało się pod opieką przydzielonej ci w charakterze niańki Jedi, można było przyswoić wiele cennych lekcji – głównie na temat tego, jak bardzo uciążliwi potrafią być członkowie zakonu.
Ale potem zdała sobie sprawę, że w przypadku tego dziwnego Jedi najlepiej sprawdzi się to, co zawsze działało w przypadku Vernestry: prawda.
– Nazywam się Avon Starros i szukam Vernestry, ponieważ mam dla niej bardzo ważną wiadomość.
Jedi potrząsnął głową.
– Czekaj, to ty jesteś tym genialnym dzieckiem?
Uśmiechnęła się do niego – tym razem szczerze.
– Vern powiedziała, że jestem genialna? Cóż, to prawda, ale nie sądziłam, że to zauważyła! Zawsze traktowała mnie, jakbym trochę słabowała na umyśle, wiesz?
Chłopak ponownie pokręcił głową.
– Wybacz, ale… czy przypadkiem nie powinnaś być martwa? – bąknął. – Słyszałem, że byłaś jedną z ofiar upadku Latarni Gwiezdny Blask…
– Cóż, to trochę… niezręczne, ponieważ właśnie opuszczam wykład na temat długotrwałej manipulacji strukturami krystalicznymi. Poza tym możesz mi wierzyć, że gdyby moja matka mogła wykorzystać moją śmierć jako broń, zrobiłaby to bez wahania.
Skinął głową.
– Hm. Masz rację.
– No to… teraz już wiesz, kim jestem. A ty, Jedi? – zapytała, również krzyżując ręce na piersi.
Uśmiechnął się, jakby coś w jej słowach go rozbawiło.
– Nazywam się Reath. Reath Silas. Myślę, że Vernestra bardzo się ucieszy, gdy się z nią skontaktujesz.
– Mam taką nadzieję, bo potrzebuję jej pomocy. Bez niej nie zdołam wyciągnąć Imriego ze Strefy Okluzji.
Reath otworzył szeroko oczy, wyraźnie wstrząśnięty.
– Czy powiedziałaś „Imri”? Jak… Imri Cantaros? On żyje?
Skinęła głową, czując, że po roku spędzonym w samotności w końcu znalazła sojusznika. Przynajmniej jednego, który nie był Nihilem.
– Tak. Ale mamy niewiele czasu. Planeta, na której się ukrywa, zostanie wkrótce opanowana przez Nihilów, a tam, gdzie oni, tam i ich Pożeracze Mocy. Pomożesz mi znaleźć Vern czy nie?
Reath potrząsnął głową i odsunął się, aby Avon mogła wreszcie zobaczyć ekran terminala.
– Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Vern – to znaczy Vernestra… Cóż, ona… zniknęła. Nie wiem, gdzie się podziewa. Pracowała z innym Jedi nad zabezpieczeniem pewnych artefaktów, a potem pewnego dnia po prostu odeszła. W normalnych okolicznościach w takiej sytuacji zakon wysłałby kogoś, żeby ją odnalazł i upewnił się, że nic jej nie jest, ale cóż… nie mieliśmy na to środków.
Avon zrzedła mina, ale potem wzięła głęboki oddech. Jej matka była obecnie budzącą największy postrach kobietą w galaktyce. Jeśli Ghirra Starros potrafiła wodzić za nos Marchiona Ro, to jej córka z pewnością poradzi sobie z jednym samotnym, nieśmiałym Jedi.
– Cóż, Reacie, wygląda na to, że dziś jest twój szczęśliwy dzień. Bo już za chwilę odnajdziemy zaginioną Jedi.
ROZDZIAŁ
CZWARTY
Jordanna Sparkburn pochyliła się nad ramieniem Sylvestri Yarrow, wprowadzającej „Mściwą Boginię” do hangaru mobilnej stacji naprawczej Koalicji Obrony Republiki. Prześlizgnęły się przez osłony i podążyły za sygnałem naprowadzającym – płynnie i gładko. Sylvestri miała do tego prawdziwy dryg.
Syl pochyliła się do mikrofonu i podziękowała technikowi, potwierdzając jednocześnie tymczasowe zezwolenie na lądowanie.
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za trzy godziny wyruszymy w dalszą drogę.
Zerknęła na Jordannę, która wzruszyła ramionami. Fakt, iż zazwyczaj to ona była winna, gdy coś szło nie tak, nie oznaczał, że tym razem również skrewi.
– Wezmę M-2 i zabierzemy się za rozładunek.
– W porządku – zgodziła się Sylvestri ze znużonym uśmiechem. Jordanna zatrzymała się w pół kroku i obejrzała się na nią. Syl wyglądała tak, jak zawsze: piękna, choć nieco zmęczona, w świeżym kombinezonie pilota, pod którym nosiła ciemnoczerwoną koszulę. Cienka czerwona opaska utrzymywała burzę jej nieokiełznanych czarnych loków z dala od ciemnego czoła, a w jej oczach migotał ciepły blask. Jordanna pochyliła się i pocałowała swoją dziewczynę w policzek.
– Masz na nosie smar – skłamała i czule musnęła go knykciami.
Syl odsunęła dłoń partnerki, ale jej uśmiech stał się nieco bardziej promienny.
– Jeśli szybko się uwiniemy, może Pop Teeno przygotuje nam coś na ząb.
– Dobry pomysł, pani kapitan. – Jordanna zasalutowała jej leniwie i wyszła z kokpitu. Bywały tu regularnie od jakichś dwóch miesięcy, a Pop Teeno prowadził kantynę na piątym poziomie. Syl i Jordanna tak go oczarowały, że traktował je jak swoje siostrzenice. Największe wrażenie zrobiły na nim prawdopodobnie zioła, które podrzuciły mu podczas jednej z ostatnich wizyt.
Gdy tylko Jordanna wyszła z kokpitu, jej oswojona vollka Remy – przyjaciółka, nie pupil, za jakiego brała ją większość ludzi – szturchnęła ją w biodro rogami wieńczącymi puchaty łeb.
– Witaj, maleńka! – zagruchała czule Jordanna, zanurzając dłoń w miękkiej sierści. Gigantyczna kotka towarzyszyła jej rodzinie od co najmniej stu lat, ale Jordanna poznała ją na Tiikae. Czasami zastanawiała się, czy Remy tęskni za rozległymi łąkami, łowami i swobodą, którą miała na tej planecie. Tam przynajmniej coś się działo. Nie żeby sama narzekała ostatnio na brak zajęć, ale ich praca polegała głównie na transporcie towarów, więc Remy mogła jedynie przechadzać się metalowymi korytarzami lub zwijać w kłębek obok komputera nawigacyjnego.
– Tym razem musisz zostać na statku – poinformowała vollkę, tarmosząc ją lekko za ucho. Remy prychnęła z wyraźnym niezadowoleniem. – Ale postaram się skombinować ci coś pysznego.
– Przedstawicielko Sparkburn? – rozległ się zgrzytliwy głos M-227. Jordanna skrzywiła się na dźwięk tytułu, którym wciąż się do niej zwracał. Nie była już przedstawicielką. Porzuciła swoje obowiązki – obowiązki jej rodziny – opuszczając placówkę na Tiikae. W tamtym momencie uznała, że warto to zrobić, aby uratować osadników San Tekków przed Nihilami i pomóc Jedi. Jednak większość przesiedleńców została przeniesiona do kolonii na pograniczu, które obecnie znajdowało się pod okupacją Nihilów w Strefie Okluzji – albo zginęła podczas upadku Latarni Gwiezdny Blask.
Jordanna nie zdołała ich uratować, a przebywając po republikańskiej stronie Wału Burzowego, nie mogła pomóc tym, którzy ocaleli. Członkowie jej rodziny, uwięzieni w przestrzeni Nihilów, mogli cierpieć – lub zginąć. Jordanna nie wiedziała nawet, czy jej brat i bratankowie wciąż żyją. Wał Burzowy skutecznie blokował wszelką łączność.
Ale M-227 nadal tytułował ją mianem, które nosiła, gdy spotkali się po raz pierwszy: przedstawicielka Sparkburn. Pomimo modernizacji, jaką przeszedł w ubiegłym roku, po tym, jak zarobiły pokaźną sumkę dzięki współpracy z Maz Kanatą, głos droida ochroniarza nadal ranił uszy, jakby maszyna nie używała go od tysiąca lat (choć Sylvestri zapewniła Jordannę, że M-227 ma tak naprawdę tylko około dwustu).
– Co jest, M-2? – zapytała, starając się, by w jej głos nie wkradły się nuty niepokoju o bliskich i brzmiał profesjonalnie.
– Systemy „Mściwej Bogini” opierały się wdrożeniu blokady bezpieczeństwa przez dwie siedemnaste sekundy.
– Prawdopodobnie niedopatrzenie konstrukcyjne, pozostałość po poprzednim właścicielu – odparła Jordanna lekceważąco.
Statek został zaprojektowany i zbudowany przez Xylana Grafa, zanim ten został zmuszony przekazać go Sylvestri w ramach zapłaty. Jako kuzynka rodu San Tekków, Jordanna miała niejako obowiązek pogardzania całą rodziną Grafów, ale musiała przyznać, że to był wspaniały statek – piękny, choć budzący słuszną grozę, doskonale chroniony i uzbrojony. Nawet ona nie byłaby w stanie wymienić broni, którą można by dodać do imponującego arsenału „Bogini”. Kiedy starały się uzyskać kontrakt na dostawy dla Koalicji Obrony Republiki, musiały przystać na wprowadzanie pewnych ograniczeń związanych z działaniem systemów obronnych statku – za każdym razem, gdy dokowały. „Mściwa Bogini” nie miała osobowości – nie była droidem. Ale można było odnieść wrażenie, że w jej oprogramowaniu jest coś narowistego, sprzeciwiającego się odgórnemu narzucaniu zasad. A Jordanna i Syl nie miały w sumie nic przeciwko.
– M-2? – zagadnęła droida. – Gotów do pomocy przy rozładunku?
– Do usług, przedstawicielko.
Jordanna po raz kolejny nie zadała sobie trudu, aby go poprawić – westchnęła tylko w duchu.
Kłócili się o to wielokrotnie, ale wiekowy droid po prostu nie przyjmował tej informacji do wiadomości – prawdopodobnie z winy usterki oprogramowania podobnej do tej, co u „Bogini”.
– W takim razie zabierajmy się do roboty.
Zostawiła M-227, powierzając mu zadanie odblokowania paneli rozładunkowych, i wyszła ze statku, żeby skoordynować działania z ekipą hangaru. Praca z organizacjami wojskowymi była prostsza, ale wymagała więcej biurokracji niż ich zwykłe zlecenia. Przez jakiś czas po tym, jak ponownie połączyła siły z Sylvestri, pracowały dla Maz z Takodany, obracając się w środowisku buntowników i przemytników, z których większość balansowała na granicy prawa. Wojna domowa na Genetii sprawiła, że miały ręce pełne roboty nawet po tym, jak kriffoleni Nihilowie postawili ten swój kriffolony Wał Burzowy i odcięli część galaktyki od reszty. Jordanna chciała natychmiast dołączyć do walk z Nihilami, ale były dwa problemy: po pierwsze, nie miała w tej kwestii zbyt dużego pola do manewru bez dołączania do oddziałów zbrojnych, a po drugie, Sylvestri kategorycznie sprzeciwiła się jej pomysłowi.
Syl chciał dostarczać żywność i zaopatrzenie ludziom, którzy tego potrzebowali, a walcząc, nie mogłyby tego robić. Argumentowała, że mają dobrą pracę. Maz załatwiała im świetne fuchy. Pomagały ludziom i zarabiały – wystarczająco dużo, by dawny drugi pilot Syl, Neeto, przeszedł na emeryturę po zaledwie pięciu kursach. Miały wszystko, czego potrzebowały. Czego mogłyby chcieć więcej?
To był przekonujący argument – zwłaszcza że oprócz dobrej pracy i lepszych zarobków miały siebie nawzajem.
Jordanna wciąż kręciła z niedowierzaniem głową, gdy przypominała sobie, jak niewiele brakowało, a ponownie utraciłaby Sylvestri. To wystarczało, by powstrzymała się przed popychaniem jej dziewczyny w kierunku, w którym ta nie chciała podążać – mimo iż Jordanna desperacko tego pragnęła, ze względu na spoczywający na jej barkach ciężar wielowiekowej historii rodu San Tekków. San Tekkowie działali, odkrywali, śmiało parli naprzód – odciskali na galaktyce piętno, pozostawiali po sobie ślad.
Ale ona i Syl miały dobrą pracę i dobre życie, i nawet podczas tego katastrofalnego dla Republiki ostatniego roku nie zboczyły z raz obranego kursu. Ale wciąż istniało tak wiele pytań bez odpowiedzi, tak wiele kwestii domagających się ich uwagi… Matka Sylvestri zaginęła i prawdopodobnie znajdowała się teraz za Wałem Burzowym – i choć Syl próbowała udawać, że jej to nie obchodzi, to Jordanna wiedziała, że dziewczyna martwi się o nią. Nie mogło być inaczej. Chancey Yarrow zostawiła córkę na pewną śmierć, więc Jordanna rozumiała postawę Syl, która chciała się nie przejmować, odpuścić i pogodzić z tym, że utraciła matkę już na zawsze. Ale to nie musiała być prawda! Chancey mogła zginąć… ale co, jeśli wciąż żyła? Odpowiedzi na te pytania znajdowały się jednak za Wałem Burzowym, na razie niedostępne.
Podobnie jak odpowiedzi, których potrzebowała sama Jordanna.
Syl oskarżyła ją o wykorzystywanie jej rzekomo martwej matki jako pretekstu do osiągnięcia własnych celów. Strasznie się wtedy pokłóciły. W końcu Jordanna przyznała, że Sylvestri ma rację. Jordannie naprawdę zależało na poznaniu prawdy o losach Chancey, ponieważ kochała Sylvestri. Ale bardziej zależało jej na tym, co utraciła sama. I nie chodziło tylko o Tiikae – tę zapomnianą przez Moc planetę, którą zajęli Nihilowie, mimo iż teoretycznie była chroniona przez San Tekków. Nie tylko o ludzi z pogranicza, którym miała zapewnić bezpieczeństwo – i których zawiodła. Nie tylko o jej obowiązki. San Tekkowie funkcjonowali na pograniczu od zarania dziejów. Poszerzali granice kosmosu, odkrywali, tworzyli, przewodzili – formowali Zewnętrzne Rubieże. Jordanna pragnęła nadal kształtować galaktykę tak, jak czynili to jej przodkowie – tak jak nadal robili to San Tekkowie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
