Star Wars Wielka Republika. Fatalna misja - Justina Ireland - ebook + książka

Star Wars Wielka Republika. Fatalna misja ebook

Ireland Justina

4,3

Opis

Na długo przed wojnami klonów, przed Imperium i Najwyższym Porządkiem Jedi oświetlali galaktyce drogę w złotej erze ustroju znanego jako Wielka Republika.

Jedi sądzą, że udało im się pokonać straszliwych najeźdźców zwanych Nihilami. Przywódcę piratów zmuszono do odwrotu, a ich szeregi zostały przetrzebione. Rycerka Jedi Vernestra Rwoh liczy na to, że dzięki temu w końcu będzie mogła poświęcić więcej czasu na szkolenie swojego padawana Imriego Cantarosa… jednak jej nadzieje wkrótce niweczą doniesienia na temat ataku Nihilów na Port Haileap. Okazuje się, że bezwzględni grabieżcy nie tylko napadli na pokojową placówkę – porwali również Avon Starros, przyjaciółkę Vernestry i Imriego. Dwójka Jedi udaje się na Haileap, aby ustalić, dokąd zabrali ją kosmiczni łupieżcy. Tymczasem spryt i talenty samej Avon zostają wystawione na próbę, gdy dziewczynka walczy o przetrwanie pośród Nihilów, odkrywając jednocześnie ich niecne plany. Czy Vernestra i jej padawan zdołają ją odnaleźć i ocalić, zanim dojdzie do katastrofy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
5
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasia_panda

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najlepszych książek.
00

Popularność




Rozdział pierwszy

Roz­dział

PIERW­SZY

Avon Star­ros nie miała w zwy­czaju pod­ska­ki­wać. Rado­sne bry­ka­nie z eks­cy­ta­cji czy podry­gi­wa­nie z ucie­chy nie wypa­dało komuś takiemu jak jedyna córka sena­tor Ghirry Star­ros i jed­no­cze­śnie naj­młod­sza człon­kini prze­świet­nego klanu Star­ros z Hosnian Prime. Była prze­cież sza­no­waną naukow­czy­nią!

Mimo to Avon zła­pała się na tym, że pod­ska­kuje, idąc kory­ta­rzem u boku swo­jej men­torki, pro­fe­sor Glenny Kip, w stronę labo­ra­to­rium w Por­cie Haileap.

– Naprawdę? – dopy­ty­wała, nie posia­da­jąc się z rado­ści. – To już dziś? Czy naprawdę będę mogła dzi­siaj wresz­cie spró­bo­wać zsyn­te­ty­zo­wać krysz­tał Star­ros?

Pla­cówka w zasa­dzie była nie­wiele więk­sza od przy­stani, do któ­rej zawi­jały statki w dro­dze do naj­od­le­glej­szych krań­ców galak­tyki i z powro­tem, choć mie­ściło się tu rów­nież labo­ra­to­rium pro­fe­sor Kip, słyn­nej badaczki.

– Tak, wła­śnie dziś – potwier­dziła pro­fe­sor Kip, a jej zie­loną, poprze­ci­naną sre­brzy­stymi liniami twarz roz­świe­tlił uśmiech. – Możesz przy­go­to­wać próbki. Zabie­rzemy się za to po lun­chu.

– Tak! – wykrzyk­nęła Avon. – Dzię­kuję, pro­fe­sor Kip! Zaraz wszystko przy­go­tuję… I do zoba­cze­nia póź­niej!

Pośpie­szyła kory­ta­rzem do labo­ra­to­rium. Po wielu mie­sią­cach spę­dzo­nych na zgłę­bia­niu pod­sta­wo­wej struk­tury czą­ste­czek krysz­ta­łów kyber, bada­niu ato­mów, testo­wa­niu refrak­cji ener­ge­tycz­nej i tym podob­nych, Avon wła­śnie miała zro­bić to, o czym marzyła od chwili, gdy ukra­dła pada­wa­nowi Imriemu Can­ta­ro­sowi jego uszko­dzony miecz świetlny: stwo­rzyć replikę krysz­tału kyber.

Kon­struk­cja samego mie­cza wyda­wała się sto­sun­kowo pro­sta i Avon zada­wała sobie pyta­nie, czy krysz­tały kyber można wyko­rzy­stać także ina­czej. Miecz świetlny raczej by się jej nie przy­dał – była w końcu badaczką, a nie Jedi – miło byłoby jed­nak odkryć jakiś spo­sób na zasto­so­wa­nie sku­pia­ją­cych wła­ści­wo­ści kyberu do ujarz­mia­nia i wyko­rzy­sta­nia ener­gii ota­cza­ją­cej ich prze­strzeni.

Czy skoro na wycią­gnię­cie ręki było tak wiele zbłą­ka­nego pro­mie­nio­wa­nia, można jakoś… sko­pio­wać struk­turę krysz­tału, żeby prze­kie­ro­wać tę ener­gię i użyć jej do zasi­la­nia całych pla­net?

Avon przy­pusz­czała, że tak, nawet jeśli wcze­śniej to nie przy­szło do głowy nikomu innemu.

Minęły mie­siące, zanim zdo­łała prze­ko­nać swoją men­torkę, że pro­jekt taki jak symu­lo­wany krysz­tał kyber mógł być przy­datny i zasłu­gi­wał na uwagę, a cho­ciaż pro­fe­sor Kip pró­bo­wała zachę­cić Avon, żeby zamiast tego sku­piła się raczej na naukach przy­rod­ni­czych (na przy­kład pro­jek­cie zwięk­sza­nia wydaj­no­ści upraw, któ­rym się w tej chwili zaj­mo­wała), dziew­czynki w grun­cie rze­czy nic nie obcho­dziły kwe­stie przy­śpie­sza­nia wzro­stu roślin ani nakła­nia­nie zwie­rząt, aby szyb­ciej się roz­mna­żały. Chciała zro­zu­mieć ener­gię… oraz poznać inne – lub sku­tecz­niej­sze od ist­nie­ją­cych – spo­soby na wyko­rzy­sta­nie takich sub­stan­cji jak tibanna albo nawet zastę­po­wa­nie ich czymś zupeł­nie innym. W końcu wciąż bez­u­stan­nie eks­plo­ro­wano nowe zakątki galak­tyki, więc aby dostar­czać zapasy na pogra­ni­cze, będą potrzebne coraz więk­sze ilo­ści paliwa, czyż nie? Avon zda­wała sobie z tego sprawę, bo jej matka z zapa­mię­ta­niem roz­pra­wiała o tym pod­czas ich coty­go­dnio­wych roz­mów.

I tak oto, po wielu mie­sią­cach kre­śle­nia dia­gra­mów struk­tury krysz­tału, spi­sy­wa­nia nota­tek i gro­ma­dze­nia wszyst­kich dostęp­nych infor­ma­cji na temat kybe­rów (więk­szość pocho­dziła ze Świą­tyni Jedi na Coru­scant i Avon pozy­skała je z pomocą pro­fe­sor Kip), młoda naukow­czyni wresz­cie była gotowa prze­te­sto­wać swoją teo­rię w prak­tyce.

Pro­fe­sor Kip miała wró­cić dopiero za godzinę. Kiedy Avon dotarła do labo­ra­to­rium, bar­dzo szybko przy­go­to­wała je do prze­pro­wa­dze­nia eks­pe­ry­mentu. Kyber spo­czy­wał już bez­piecz­nie w spe­cjal­nym uchwy­cie, a powie­lacz Lon­ni­gana został odpo­wied­nio wyre­gu­lo­wany i usta­wiony. Bra­ko­wało tylko pro­fe­sor Kip. Avon hasała więc w kółko po labo­ra­to­rium, cze­ka­jąc na powrót men­torki (hasa­nie nie było dokład­nie tym samym, co pod­ska­ki­wa­nie, nawet jeśli bar­dzo je przy­po­mi­nało).

Avon jesz­cze raz spraw­dziła godzinę. Zabur­czało jej w brzu­chu i zaczęła się zasta­na­wiać nad wyprawą do obwoź­nego sto­iska z maka­ro­nem po coś na ząb…

I wła­śnie wtedy roz­le­gły się odgłosy eks­plo­zji.

Dziew­czynka pod­bie­gła do drzwi labo­ra­to­rium i otwo­rzyła je na oścież, roz­glą­da­jąc się po kory­ta­rzach kom­pleksu Portu Haileap. Zamiesz­ki­wali go Jedi i sta­cjo­nu­jący tutaj urzęd­nicy Repu­bliki; było też kilka pokoi dla osób z zewnątrz, gosz­czą­cych tu prze­lo­tem. Ni­gdzie jed­nak nie widziała nic, co mogłoby wska­zy­wać na źró­dło hałasu, który dobie­gał jej uszu.

Odgłos bla­ste­ro­wego ognia i eks­plo­zji z każdą chwilą przy­bie­rał na sile, a w tle dało się sły­szeć okrzyki i prze­kleń­stwa. W stronę labo­ra­to­rium bie­gła młoda Togru­tanka; jej mię­si­ste, pasia­ste gło­wo­ogony powie­wały w ślad za nią, gdy zdy­szana pędziła wprost na Avon.

– Talia! – zawo­łała młoda badaczka. – Co się dzieje?

Talia rów­nież była uczen­nicą pro­fe­sor Kip, cho­ciaż inte­re­so­wała się raczej rośli­nami i naukami przy­rod­ni­czymi, które Glenna Kip przed­kła­dała nad wszyst­kie inne dzie­dziny.

– To Nihi­lo­wie! – jęk­nęła Togru­tanka. – Zaata­ko­wali Port Haileap!

– Jesteś pewna? – spy­tała Avon, czu­jąc, jak w jej żołądku for­muje się lodo­wata kula stra­chu. Nihi­lo­wie rze­komo zostali poko­nani… Jedi i Repu­blika wyku­rzyli ich podobno z każ­dej nory w galak­tyce, w któ­rej ci się ukryli, i prze­pę­dzili na cztery wia­try! A jed­nak… to naj­wy­raź­niej nie do końca się powio­dło, skoro ktoś wła­śnie bez dwóch zdań napadł na Port Haileap.

– Widzia­łam, kiedy przy­le­ciały te statki, Bły­ska­wice! – mówiła Talia. – Wyglą­dały wypisz wyma­luj jak statki Nihi­lów!

Avon gestem dała jej znak, żeby weszła do labo­ra­to­rium.

– Chodź! Ukry­jemy się tu – powie­działa nagląco.

– T… tutaj? – zawa­hała się Talia, zatrzy­mu­jąc się śli­zgiem tuż przed drzwiami pomiesz­cze­nia. – Znajdą nas!

– Bzdura. Scho­wamy się w któ­rejś z sza­fek ze sprzę­tem.

Weszły do labo­ra­to­rium, blo­ku­jąc za sobą drzwi. Na tyl­nej ścia­nie sali znaj­dy­wał się sze­reg sza­fek, wyko­rzy­sty­wa­nych do maga­zy­no­wa­nia roz­licz­nych przed­mio­tów nie­zbęd­nych w labo­ra­to­rium; Avon wska­zała na tę daleko po lewej.

– Ukryj się mię­dzy far­tu­chami. Ja wci­snę się do schowka na dro­idy. Jay-Six pomaga wła­śnie mistrzyni Bof­frey, więc jest pusty…

Talia poki­wała głową i pomknęła do wska­za­nego miej­sca. Avon bie­gła tuż za nią… Nagle jed­nak uświa­do­miła sobie, że zapo­mniała swo­jego krysz­tału kyber, wciąż przy­mo­co­wa­nego do płytki ana­li­tycz­nej maszyny.

Chyba nie powinna go zosta­wiać na pastwę Nihi­lów, prawda?

Gdy zmie­rzała w stronę urzą­dze­nia, dobie­ga­jące z kory­ta­rza odgłosy walki przy­bie­rały na sile. Od ścian odbi­jały się grom­kim echem trium­falne okrzyki i wrza­ski, a cięż­kie kroki dud­niły o pod­łogę, z każdą sekundą coraz gło­śniej­sze. Musiała się pośpie­szyć.

Dotarła do maszyny i zła­pała krysz­tał… w tej samej chwili, w któ­rej drzwi do labo­ra­to­rium otwo­rzyły się z hukiem, więc Avon scho­wała się za sto­łem do badań. W drzwiach stał męż­czy­zna o bla­dej twa­rzy, którą – podob­nie jak całe ciało – pokry­wały linie wyma­lo­wane nie­bie­ską farbą.

– Och, witaj, maleńka! – wychry­piał gło­sem stłu­mio­nym przez maskę czę­ściowo prze­sła­nia­jącą jego obli­cze. Za nim kłę­bił się fio­le­towy dym – mgła bojowa, jak nazy­wali Nihi­lo­wie tru­jący gaz, który wpra­wiał w dez­orien­ta­cję i oddzia­ły­wał tok­sycz­nie na więk­szość istot żywych w galak­tyce. Maska, wypo­sa­żona w spe­cjalny filtr, chro­niła męż­czy­znę przed dzia­ła­niem szko­dli­wej sub­stan­cji, Avon jed­nak nie była przy­go­to­wana na spo­tka­nie z nią.

Ści­ska­jąc w dłoni krysz­tał kyber, rozej­rzała się despe­racko w poszu­ki­wa­niu cze­goś, co mogłaby wyko­rzy­stać… Męż­czy­zna blo­ko­wał jej jedyną drogę ucieczki, ale w labo­ra­to­rium było mnó­stwo rze­czy, które mogły się oka­zać bar­dzo przy­datne. Musiała tylko opra­co­wać sen­sowny plan ataku.

Nie­stety, intruz nie dał jej na to cie­nia szansy. Wyce­lo­wał w nią bla­ster i strze­lił. Wiązka ogłu­sza­jąca tra­fiła Avon w sam śro­dek piersi, odrzu­ca­jąc dziew­czynkę w tył i ści­na­jąc z nóg.

– Dobra­noc! – rzu­cił śpiew­nym, szy­der­czym tonem Nihil i wszystko wokół spo­wił mrok.

Rozdział drugi

Roz­dział

DRUGI

Verne­stra Rwoh, rycerka Jedi, mistrzyni pada­wana Imriego Can­ta­rosa, roz­pacz­li­wie potrze­bo­wała drzemki.

– Pro­szę, Vern! Jesz­cze tylko jeden raz! Chyba wresz­cie zaczy­nam łapać, w czym rzecz! – zawo­łał Imri z głębi kanionu. Wła­śnie wisiał w powie­trzu po tym, jak nie udał mu się ostatni skok. Utrzy­mu­jąca go Mocą nad zie­mią Ver­ne­stra posta­wiła go bar­dzo ostroż­nie tuż obok sie­bie. To był już trzy­dzie­sty trzeci raz, gdy musiała chwy­cić Imriego. Padała z nóg.

Odkąd został jej pada­wa­nem po kata­stro­fie „Moc­nego Skrzy­dła”, bra­ko­wało im oka­zji do prze­pro­wa­dza­nia kon­tro­lo­wa­nych ćwi­czeń w tere­nie. Walka z Dren­gi­rami, a potem koniecz­ność sta­wie­nia czoła Nihi­lom i podróż na Coru­scant, aby pomóc mistrzowi Stel­la­nowi, spra­wiły, że prak­tycz­nie nie mieli czasu, by sku­pić się na dosko­na­le­niu pod­staw. Teraz jed­nak przy­wód­czy­nię Nihi­lów, tajem­ni­cze Oko, zmu­szono do ucieczki, zaś Repu­blika i Jedi w końcu przy­wró­cili bez­pie­czeń­stwo na pogra­ni­czu i szla­kach nad­prze­strzen­nych.

Ver­ne­stra uznała, że nade­szła pora, aby Imri otrzy­mał nieco wię­cej for­mal­nych wska­zó­wek doty­czą­cych szko­le­nia. Udali się zatem na pla­netę Kirima, aby mógł poćwi­czyć kilka róż­nych tech­nik, takich jak poko­ny­wa­nie sko­kiem dłu­gich dystan­sów czy ska­ka­nie z dużej wyso­ko­ści. Ver­ne­stra sądziła, że to świetne miej­sce, aby potre­no­wać nowo nabyte umie­jęt­no­ści.

Imri jak zwy­kle try­skał entu­zja­zmem, ale uży­wa­nie Mocy do doko­ny­wa­nia wiel­kich czy­nów czy demon­stra­cji siły słabo mu wycho­dziło. Dosko­nale radził sobie z two­rze­niem więzi i korzy­sta­niem z Mocy, aby koić wzbu­rzone emo­cje – a tym wła­śnie począt­kowo się mar­twiła, teraz jed­nak już rozu­miała, że on po pro­stu inter­pre­tuje w ten spo­sób wolę Mocy. Praca z młod­szym Imrim, była rów­nie cen­nym doświad­cze­niem dla niej, jak dla niego. Została paso­wana na rycerkę Jedi jako pięt­na­sto­latka – znacz­nie wcze­śniej niż więk­szość ryce­rzy – i teraz, mając lat nie­mal osiem­na­ście, zdała sobie sprawę z tego, że dzięki pada­wa­nowi nauczyła się znacz­nie wię­cej niż w ciągu całego swo­jego życia w zako­nie. Wie­działa, że powinna być chłopcu za to wdzięczna.

Jed­nak teraz była już naprawdę, ale to naprawdę zmę­czona łapa­niem go co chwila i odsta­wia­niem na zie­mię, żeby nie skrę­cił sobie karku, spa­da­jąc na łeb na szyję z dużej wyso­ko­ści.

– Odno­szę wra­że­nie, że mistrz Sskeer ma inną niż ja kon­cep­cję, jak naj­le­piej wyszko­lić pada­wana – powie­działa z wes­tchnie­niem, ponow­nie omia­ta­jąc wzro­kiem roz­cią­ga­jący się przed nimi kanion. To wła­śnie mistrz Sskeer pod­po­wie­dział jej to miej­sce, a jego była pada­wanka Keeve roze­śmiała się, gdy Ver­ne­stra zapy­tała ją o doświad­cze­nia z tre­ningu pod jego okiem na Kiri­mie.

„Och, to z pew­no­ścią będą dla Imriego nie­za­po­mniane chwile, możesz mi wie­rzyć na słowo!” – zapew­niła ją z sze­ro­kim uśmie­chem. Ver­ne­stra odnio­sła wra­że­nie, że nie miała na myśli nic przy­jem­nego, ale Imri naj­wy­raź­niej mimo wszystko świet­nie się bawił.

– W porządku, jesz­cze raz. Ale potem musimy w końcu coś prze­ką­sić – zazna­czyła Ver­ne­stra, czu­jąc nie­zno­śne ssa­nie w żołądku. – Gotów?

Imri wypro­sto­wał ramiona i przy­kuc­nął.

– Gotów!

Ruszyła w jego stronę. Odbi­ja­jąc się od ziemi, posił­ko­wała się Mocą, więc każdy krok niósł ją na impo­nu­jącą odle­głość. Wymi­nęła go, kie­ru­jąc się ku maja­czą­cemu w oddali skra­jowi urwi­ska i zie­jącą za nim cze­lu­ścią wąwozu… aby w ostat­niej chwili wybić się w powie­trze. Pozwo­liła, aby Moc pode­rwała ją w górę i ponio­sła dalej, nada­jąc jej znacz­nie więk­szy pęd, niż zdo­ła­łaby uzy­skać o wła­snych siłach jaka­kol­wiek istota żywa.

Śli­zgiem zatrzy­mała się po prze­ciw­nej stro­nie, a gdy się odwró­ciła, spo­strze­gła, że Imri rado­śnie sze­rzy zęby.

– W porządku, teraz twoja kolej! – zawo­łała, przy­kła­da­jąc dło­nie do ust, aby mieć pew­ność, że ją usły­szy.

Chło­piec puścił się bie­giem na skraj kanionu, a ona przy­go­to­wała się, by go zła­pać, jeśli znów zaj­dzie taka potrzeba. Wie­działa, że z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa będzie musiała to zro­bić. Ćwi­czyli na Kiri­mie już cały dzień, a mimo to jesz­cze nie udało mu się samo­dziel­nie prze­sko­czyć przez wąwóz.

Gdy ruszył, zdała sobie jed­nak sprawę, że tym razem da radę – czuła to.

Dotarł do kra­wę­dzi urwi­ska… i sko­czył naprzód, młó­cąc rękami w powie­trzu. Oce­nia­jąc tra­jek­to­rię i pręd­kość jego skoku, Ver­ne­stra uśmiech­nęła się od ucha do ucha. Uda mu się!

Nagle, bez ostrze­że­nia, ota­cza­jący ją pej­zaż Kirimy znik­nął, a ona patrzyła na męż­czy­znę w stroju Nihila, strze­la­ją­cego do Avon. Dziew­czynka upa­dła na pod­łogę – znaj­do­wali się w labo­ra­to­rium, któ­rego Ver­ne­stra ni­gdy wcze­śniej nie widziała. Na Ver­ne­strę padł cień… i wycią­gnęła rękę, aby pomóc przy­ja­cie­lowi.

– Uch!

Imri ude­rzył w nią z impe­tem i oboje runęli na zie­mię, prze­ta­cza­jąc się po pyli­stym pod­łożu w tył. Rycerka jęk­nęła, a jej pada­wan zaczął się nie­zgrab­nie pod­no­sić.

– Vern! – zawo­łał. – Nic ci się nie stało? Widzia­łaś to? Udało mi się! Udało! – Pod­ska­ki­wał rado­śnie, trium­fal­nie potrzą­sa­jąc pię­ścią nad głową.

– Ee… tak, udało ci się. Dosko­nała robota. – Marsz­cząc czoło, wstała i otrze­pała się z pyłu.

– Vern? – bąk­nął Imri. – Co się stało? Wyda­jesz się… zanie­po­ko­jona.

Zdol­ność chłopca do odczy­ty­wa­nia emo­cji ota­cza­ją­cych go osób była sil­niej­sza niż u więk­szo­ści Jedi i nie­oce­niona pod­czas spo­tkań dyplo­ma­tycz­nych. Nie przy­tła­czała go, odkąd zaczął regu­lar­nie sto­so­wać spe­cjalne medy­ta­cje. Poma­gały mu, kiedy zbyt sil­nie odczu­wał wpływ oto­cze­nia. Ver­ne­stra była dumna z tego, że udało mu się zna­leźć spo­sób na kon­tro­lo­wa­nie wła­snych umie­jęt­no­ści, dzięki czemu nie ucie­kał już przed nimi. Jasne, pomo­gła mu w tym odro­binę, jed­nak efekty były głów­nie zasługą jego cięż­kiej pracy. I wła­śnie tę cechę ceniła w nim naj­bar­dziej: jej pada­wan ni­gdy się nie pod­da­wał.

Podzi­wiała go za to – chcia­łaby być rów­nie dzielna jak on.

– Gdy sko­czy­łeś… mia­łam wizję – wyznała.

Otwo­rzył sze­roko usta.

– Tutaj…? Ale prze­cież mie­wa­łaś je tylko w nad­prze­strzeni!

– Tak – i wła­śnie to mnie nie­po­koi. Zasta­na­wiam się, czy to przy­pad­kiem nie dla­tego, że była… bar­dziej oso­bi­sta? Zoba­czy­łam Avon… i chyba gro­ziło jej nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Sądzisz, że coś złego wyda­rzyło się w Por­cie Haileap? – spy­tał. Odle­gła pla­neta Haileap była przez jakiś czas ich domem, gdy Ver­ne­stra została wła­śnie paso­wana, a Imri uczył się pod okiem mistrza Douglasa Sunvale’a, który zgi­nął póź­niej pod­czas eks­plo­zji „Moc­nego Skrzy­dła”. Chło­piec na­dal miał tam kil­koro przy­ja­ciół i było widać, że sama myśl o tym, iż coś złego mogło ich spo­tkać, sil­nie nim wstrzą­snęła. – Czy to mogli być… Nihi­lo­wie?

Pokrę­ciła głową.

– Nie sądzę. To mało praw­do­po­dobne. Ten ktoś w mojej wizji… był ubrany jak Nihil, ale połą­czone siły Jedi i Repu­bliki sku­tecz­nie zadbały o to, by wyeli­mi­no­wać zagro­że­nie z ich strony. Bar­dzo moż­liwe, że to nic takiego. Może po pro­stu muszę napić się wody.

Twarz Imriego stę­żała.

– Powin­ni­śmy się skon­tak­to­wać z Haile­apem. Tak na wszelki wypa­dek.

Wró­cili do swo­jego statku, zapar­ko­wa­nego zale­d­wie kilka kilo­me­trów dalej. Przez całą drogę Ver­ne­stra usil­nie pró­bo­wała odsu­nąć od sie­bie ponure myśli. Wie­działa, że nic dobrego jej przyj­dzie z ana­li­zo­wa­nia mrocz­nych sce­na­riu­szy.

Gdy jed­nak dotarli na miej­sce, spo­strze­gła, że zanie­po­ko­jony wcze­śniej Imri spra­wia teraz wra­że­nie dosłow­nie zdru­zgo­ta­nego.

– Nie dopuść, żeby twoje lęki wzięły nad tobą górę. Zaak­cep­tuj je i pozwól, żeby wnik­nęły w cie­bie, mobi­li­zu­jąc cię do dzia­ła­nia – pora­dziła mu z uśmie­chem, który – taką miała nadzieję – nie ujaw­niał, jak bar­dzo sama się mar­twi. Czy ten nagły prze­błysk był wizją przy­szło­ści, czy może woła­niem o pomoc? W ciągu ostat­nich mie­sięcy znowu zaczęła mieć wizje w nad­prze­strzeni – coś, czego nie doświad­czyła od cza­sów, gdy sama była pada­wanką. Dopro­wa­dziły ją i Imriego do Mari San Tekki, nawi­ga­torki nad­prze­strzen­nej, uwię­zio­nej i pil­nie strze­żo­nej przez Nihi­lów ze względu na talent do obli­cza­nia w jakiś cudowny, nie­po­jęty spo­sób w pełni bez­piecz­nych szla­ków przez nad­prze­strzeń – z nie­by­wałą dokład­no­ścią i w nie­sa­mo­wi­tym tem­pie. Gdy kobieta ode­szła, Ver­ne­stra przy­pusz­czała, że jej wła­sne wizje ustaną… jed­nak oka­zało się, że zamiast znik­nąć, naj­wy­raź­niej po pro­stu zmie­nił się ich cha­rak­ter. Te nagłe prze­błyski były dla niej kom­plet­nie nie­zro­zu­miałe, ale zaczęła nagry­wać ich opisy za pomocą nie­wiel­kiego pręta reje­stru­ją­cego, który nosiła przy sobie w jed­nej z sakw u pasa. Być może pew­nego dnia poj­mie ich zna­cze­nie. Tym­cza­sem zacho­wy­wała je dla sie­bie.

Mimo to… Nie mogła się wyzbyć nara­sta­ją­cej fru­stra­cji. Czy jej wizja uka­zała tara­paty, w jakie znowu wpa­ko­wała się Avon?

Wciąż miała przed oczami ogni­ste bły­ska­wice, sma­ga­jące powierzch­nię pięk­nej, nie­bie­sko-zie­lo­nej pla­nety i sły­szała roz­pacz­liwe okrzyki istot wzy­wa­ją­cych pomocy. Prze­glą­dała bazy danych w poszu­ki­wa­niu zgło­szeń o nie­daw­nych kata­stro­fach na skalę taką jak w jej wizji, ale na nic podob­nego nie natra­fiła. Co nasu­nęło jej wnio­sek, że do tra­ge­dii na razie nie doszło – miała się dopiero wyda­rzyć.

To jed­nak spra­wiało, że mar­twiła się jesz­cze bar­dziej.

Sądziła, że ich wyprawa na Kirimę pomoże jej oczy­ścić umysł, ale tak się nie stało – wręcz prze­ciw­nie: opusz­czali pla­netę, a ona była pełna prze­czuć znacz­nie gor­szych niż poprzed­nio. Walka z Nihi­lami zebrała swoje żniwo, a Ver­ne­stra nie mogła opę­dzić się od myśli, że Imri może mieć rację: nie­wy­klu­czone, że Haile­apowi gro­ziło nie­bez­pie­czeń­stwo.

Wsie­dli do małego sta­teczku o nazwie „Pobożne Życze­nie”, który im wypo­ży­czono. Kwa­ter­mi­strzo Jedi Nubar­ron z pokładu Latarni Gwiezdny Blask na­dal nie wyba­czyło jej roz­trza­ska­nia nie jed­nego, a dwóch jego cen­nych stat­ków, ale zgo­dziło się przy­naj­mniej udo­stęp­niać jej mniej­sze skify – gdy obie­cała, że to głów­nie Imri będzie pilo­to­wał. Zawarli uczciwy układ: chło­piec był zdol­nym pilo­tem.

Na pokła­dzie szybko napili się wody, żeby prze­płu­kać dra­piące od pyłu gar­dła, a potem Imri odpa­lił sil­niki, pod­czas gdy ona odtwo­rzyła cze­ka­jącą na nich wia­do­mość:

– Rycerko Jedi Ver­ne­stro Rwoh, pada­wa­nie Imri Can­ta­ros – roz­legł się głos i w powie­trzu zama­ja­czyła holo­gra­ficzna postać Estali Maru, Jedi zawia­du­ją­cego cen­trum kon­tro­l­nym Latarni Gwiezdny Blask i koor­dy­nu­ją­cego dzia­ła­nia wszyst­kich prze­by­wa­ją­cych na jej pokła­dzie istot. – Otrzy­ma­li­śmy infor­ma­cję od mistrzyni Jorindy o poten­cjal­nym ataku Nihi­lów na Port Haileap. Są donie­sie­nia o ofia­rach… Ponie­waż jeste­ście naj­bli­żej, Latar­nia Gwiezdny Blask prosi was o inter­wen­cję. Leć­cie na Haile­apa, osza­cuj­cie straty i złóż­cie raport. Cze­kam na potwier­dze­nie, że ode­bra­li­ście moją wia­do­mość.

Ver­ne­stra speł­niła jego prośbę i ski­nęła Imriemu głową.

– Cóż, przy­naj­mniej nie musimy się już kon­tak­to­wać z Por­tem Haileap – powie­działa z wes­tchnie­niem. – W drogę. Wezmę z ple­caka kilka racji żyw­no­ścio­wych i zjemy pod­czas lotu.

Imri przy­gryzł wargę, pod­no­sząc sta­tek w powie­trze.

– Mam nadzieję, że Avon nic się nie stało…

– Ja rów­nież – potwier­dziła, choć miała dziwne prze­czu­cie, że jej wizja okaże się pro­ro­cza.

Rozdział trzeci

Roz­dział

TRZECI

Avon obu­dziłasię na pokła­dzie statku, z noz­drzami wypeł­nio­nymi wonią metalu i spa­lin. Usia­dła i prze­tarła oczy, z ulgą reje­stru­jąc fakt, iż nie ma skrę­po­wa­nych nad­garst­ków.

Bolała ją głowa i spró­bo­wała przy­po­mnieć sobie ostat­nie, co zapa­mię­tała. Labo­ra­to­rium! W końcu oka­zja, żeby prze­pro­wa­dzić symu­la­cję z udzia­łem krysz­tału kyber Imriego! A potem… gaz bojowy i Nihil sto­jący w drzwiach.

Wyjąt­kowo obie­cu­jący dzień… i wszystko w ułamku sekundy runęło w gruzy.

Avon pokle­pała się po kie­szeni spodni i wyczuła pod pal­cami zna­jomy kształt. Na­dal go miała. Nie ode­brali jej krysz­tału. Nie żeby w tych oko­licz­no­ściach mogła z nim wiele zdzia­łać, ale zawsze coś.

Rozej­rzała się dookoła. Miała szczę­ście, że żyła… choć ta myśl napeł­niła ją dziwną paniką. Nihi­lo­wie raczej nie sły­nęli z tego, że brali jeń­ców, a jed­nak była tu, w ładowni ich statku – sądząc po zapa­chu jagód kava, dola­tu­ją­cym z pobli­skiej skrzyni.

– Hej! Ock­nęła się! – zawo­łał ktoś. Ktoś młody, sądząc po gło­sie, a gdy Avon odwró­ciła się w tamtą stronę, ujrzała przy­glą­da­ją­cego jej się chłopca. Umba­ra­nina, na co wska­zy­wały jego bla­do­nie­bie­ska skóra i ostre rysy twa­rzy.

– Cześć. Jestem Avon… – przed­sta­wiła się i ugry­zła w język, zanim odru­chowo dodała swoje nazwi­sko. Dzie­ciak nie wyglą­dał na Nihila, ale… co wła­ści­wie robił na pokła­dzie ich statku, skoro nie nale­żał do ich grona? Nazwi­sko Star­ros było w galak­tyce znane. Jej matka, Ghirra Star­ros, peł­niła funk­cję sena­torki Hosnian Prime, co czy­niło ją roz­po­zna­walną posta­cią. Avon nie sądziła jed­nak, by kto­kol­wiek wie­dział, że ona była jej córką. Ostat­nim razem, gdy została porwana, kazali jej żądać w ich imie­niu okupu na holo­na­gra­niu, ale tym razem… wyglą­dało na to, że tra­fiła tutaj po pro­stu z garstką innych dzie­cia­ków. A jeśli Nihi­lo­wie nie wie­dzieli, że jest córką sena­torki i nie wzięli jej żyw­cem, żeby zażą­dać okupu – co wyda­wało się logicz­nym przy­pusz­cze­niem, skoro nie była w ładowni sama – w takim razie co tu robiła? Cóż, tę zagadkę nale­żało roz­wią­zać… a Avon chęt­nie prze­pro­wa­dzi­łaby małe śledz­two. Gdyby miała jakiś wybór, wola­łaby w ogóle nie zostać porwana, jed­nak jej ści­sły umysł odsu­nął tę myśl na bok i przy­stą­pił do ana­li­zo­wa­nia fak­tów.

– Jestem Kry­lind – przed­sta­wiła się młoda Kage­anka o bla­do­zie­lo­nej skó­rze, dłu­gich, czar­nych wło­sach sple­cio­nych w dwa upięte na gło­wie war­ko­cze i różo­wych oczach z czar­nymi tęczów­kami.

– Gdzie jeste­śmy? – spy­tała Avon. Całe ciało miała obo­lałe, zapewne sku­tek uboczny dzia­ła­nia gazu. A może to był efekt pro­mie­nia ogłu­sza­ją­cego, któ­rym tra­fił ją tam­ten Nihil? Po namy­śle uznała jed­nak dzia­ła­nie gazu za bar­dziej praw­do­po­dobne wyja­śnie­nie. Swego czasu prze­czy­tała sporo arty­ku­łów na temat nihil­skiej mgły bojo­wej – głów­nie dla­tego, iż fascy­no­wało ją, w jaki spo­sób naukę można wyko­rzy­sty­wać do reali­za­cji tak wielu celów, nie zawsze szczyt­nych.

– Znaj­du­jemy się na pokła­dzie statku Nihi­lów. Spro­wa­dzili nas tutaj po tym, jak zatrzy­mali się w Por­cie Haileap. Jestem Liam i pocho­dzę z Het­zala, a to Petri z Hyne­stii – powie­dział kolejny chło­piec, blady, rasy ludz­kiej, patrząc na nią z cie­ka­wo­ścią spod szopy kasz­ta­no­wych wło­sów. Umba­ra­nin imie­niem Petri poma­chał do niej.

– Czego od nas chcą? – spy­tała Avon, a potem wstała i obe­szła nie­wielką ładow­nię, zaglą­da­jąc we wszyst­kie kąty. Nie zna­la­zła jed­nak nic poza kil­koma zamknię­tymi skrzy­niami, paroma zapie­czę­to­wa­nymi racjami żyw­no­ścio­wymi oraz stertą koców, naj­praw­do­po­dob­niej prze­zna­czo­nych na posła­nia dla nich.

Ogól­nie rzecz bio­rąc, wyglą­dało to jak naj­go­rzej zor­ga­ni­zo­wane piżama party w galak­tyce.

– Nie wiemy. Sądzi­li­śmy, że nas zje­dzą, ale chyba żywią się czymś innym – powie­dział Petri, ota­cza­jąc ramio­nami kolana i przy­cią­ga­jąc je pod brodę.

– Dla­czego mie­liby nas zja­dać, skoro mają ładow­nię pełną zapa­sów? To bez sensu! – prych­nęła Kry­lind. – Sły­sza­łam, że Nihi­lo­wie zostali roz­gro­mieni przez Jedi, ale potem naje­chali moją wio­skę i spa­lili ją do gołej ziemi! Na pomoc nie przy­był nam choćby jeden Jedi…

– Jedi nie mogą być we wszyst­kich miej­scach naraz – zapro­te­sto­wała Avon. – Gdyby wie­dzieli, co was spo­tkało, na pewno by wam pomo­gli.

– Skąd wiesz? – spy­tał Liam, wygi­na­jąc drżące wargi w pod­kówkę. Na jego policzku wid­niał brzydki siniak – plama w kolo­rze wście­kłego fio­letu, która z pew­no­ścią musiała boleć.

– Znam Jedi. To zna­czy, dwoje. Oca­lili mi życie. Mnó­stwo razy – powie­działa z prze­ko­na­niem, i mówiła prawdę. – Jestem pewna, że gdy­by­śmy zdo­łali wysłać wia­do­mość do Latarni Gwiezdny Blask, przy­sła­liby kogoś na pomoc.

– Taak, a jak niby twoim zda­niem mie­li­by­śmy to zro­bić? – par­sk­nęła Kry­lind. – Co, masz w kie­szeni komu­ni­ka­tor?

Avon rozej­rzała się po ładowni.

– Nie, nie mam. Ale może uda­łoby nam się z tego miej­sca wpiąć do ich sys­temu łącz­no­ści…

Pozo­stałe dzieci usia­dły nagle pro­sto, nad­sta­wia­jąc uszu, zain­try­go­wane jej sło­wami – i to nie tylko dla­tego, że była tu nowa. Młoda badaczka tym­cza­sem wstała i zaczęła szpe­rać w otwar­tych skrzy­niach – do tych zamknię­tych nie była w sta­nie się dobrać, nie mając na podo­rę­dziu swo­jego stan­dar­do­wego zestawu narzę­dzi. Gdyby tylko była tu z nią J-6, bez trudu dałaby radę wła­mać się do każ­dego sys­temu. Ma się rozu­mieć, gdyby J-6 była tu z nimi, praw­do­po­dob­nie wpa­ko­wa­łaby ich rów­nież w jesz­cze więk­sze tara­paty. Wpro­wa­dza­jąc do jej opro­gra­mo­wa­nia spe­cjalną mody­fi­ka­cję uspraw­nia­jącą pro­ces komu­ni­ka­cji, Avon nie­chcący spo­wo­do­wała nastę­pu­jący defekt: jej dro­idka była momen­tami zbyt bez­po­śred­nia. Już wkrótce Avon prze­ko­nała się w bole­sny spo­sób, że prze­sad­nie szczery droid w ogóle nie podoba się więk­szo­ści istot żywych.

To jed­nak nie miało w tej chwili żad­nego zna­cze­nia. Avon była w swoim żywiole. Miała pro­blem i zna­la­zła jego poten­cjalne roz­wią­za­nie – teraz musiała tylko roz­gryźć, jak wcie­lić je w życie.

Pod­czas gdy ona sku­piła się na mysz­ko­wa­niu w skrzy­niach i wyła­wia­niu przy­dat­nych ele­men­tów, reszta dzieci lekko się odprę­żyła; łzy na ich policz­kach wyschły, a lękliwe miny zastę­po­wała stop­niowo coraz więk­sza cie­ka­wość. Avon także zaczęła się uspo­ka­jać.

To była zde­cy­do­wa­nie lep­sza opcja niż pozwo­le­nie, aby spa­ra­li­żo­wał ją strach, który przez cały czas czaił się gdzieś na obrze­żach jej świa­do­mo­ści.

– Czy możemy ci jakoś pomóc? – spy­tał w pew­nym momen­cie Liam. Avon skwa­pli­wie przy­tak­nęła. Widząc to, reszta dzieci oto­czyła ją cia­snym wia­nusz­kiem, ona zaś zada­wała im pyta­nia – poważne pyta­nia, doty­czące pira­tów oraz ich zwy­cza­jów. W jej gło­wie ryso­wał się coraz wyraź­niej­szy plan.

Wyślą wia­do­mość do Vern i Imriego, a kiedy tego doko­nają, będą ura­to­wani. Pro­ste, prawda? Musiało się udać.

Avon pra­gnęła w to wie­rzyć – nie tylko ze względu na sie­bie, ale i całą resztę uwię­zio­nych z nią dzieci.

Rozdział czwarty

Roz­dział

CZWARTY

Imri wrekor­do­wym cza­sie dotarł z leżą­cej na Środ­ko­wych Rubie­żach pla­nety Kirima do Portu Haileap. Ver­ne­stra nie pró­bo­wała nawet zmie­nić go za ste­rami – ucie­szyła ją wieść, że ponow­nie zgo­dził się pilo­to­wać. Pod­czas skoku, gdy jedli zapa­ko­wane próż­niowo kanapki, nie doznała kolej­nej ze swo­ich wizji – i tym razem dla odmiany tego żało­wała.

Miło byłoby, gdyby Moc zapew­niła ją, że Avon jest cała i zdrowa.

Gdy tylko weszli w atmos­ferę nad Por­tem Haileap, natych­miast spo­strze­gli, że wyda­rzyło się tu coś strasz­nego. Las mar­mu­ro­drzew ota­cza­jący plat­formy lądow­ni­cze stał w pło­mie­niach; nad czub­kami drzew prze­my­kały dro­idy, pró­bu­jąc uga­sić pożar. Naj­gęst­szą część zagaj­nika szpe­ciła długa, ciemna szrama, na któ­rej krańcu spo­czy­wał czę­ściowo wryty w zie­mię sta­tek.

– Rany…! – wykrztu­sił Imri, wska­zu­jąc miej­sce kata­strofy. – Czy to sta­tek Nihi­lów?

– Wygląda raczej jak vec­tor – odparła cicho Ver­ne­stra. Ale… jakim cudem Nihi­lo­wie zdo­łali zestrze­lić sta­tek Jedi? Vec­tory mogły pilo­to­wać tylko Jedi, nie mówiąc już o tym, że te sta­teczki były zwrot­niej­sze i szyb­sze od więk­szo­ści lata­ją­cego sprzętu w oko­licy. Jedi rzadko się nimi roz­bi­jali, a skoro wła­śnie do tego tu doszło, walka musiała być naprawdę zacie­kła.

Zgod­nie z instruk­cjami zado­ko­wali „Poboż­nym Życze­niem” w naj­mniej znisz­czo­nej czę­ści kosmo­portu i szybko wysie­dli.

– O, nie! Spójrz na budkę z maka­ro­nem! – jęk­nął Imri, łapiąc się za głowę, gdy jego wzrok padł na dymiące szczątki kio­sku z jedze­niem. Zmie­szał się jed­nak na widok miny Ver­ne­stry. – Prze­pra­szam – bąk­nął. – Wiem, że doszło do znacz­nie poważ­niej­szych znisz­czeń i strat, ale… to było po pro­stu mój ulu­biony punkt z jedze­niem.

– Miejmy nadzieję, że sprze­dawca uszedł z życiem – odpo­wie­działa, pokle­pu­jąc pada­wana po ramie­niu.

W ich stronę szła już mistrzyni Jedi.

– Mocy niech będą dzięki! Jeste­ście! Jakim cudem dotar­li­ście tutaj tak szybko z Latarni Gwiezdny Blask?

– Nie prze­by­wa­li­śmy na Gwiezd­nym Bla­sku – wyja­śniła Ver­ne­stra. – Imri i ja wybra­li­śmy się na Kirimę, żeby poćwi­czyć. Przy­le­cie­li­śmy stam­tąd, gdy tylko ode­bra­li­śmy wia­do­mość…

Mistrzyni Jedi Jorinda Bof­frey, Del­phi­dianka o czar­nej, pokry­tej siatką bruzd twa­rzy, ski­nęła głową.

– Cóż, w takim razie Moc wie­działa naj­wy­raź­niej, że będziemy was tu potrze­bo­wać. Cie­szę się, że przy­by­li­ście.

– Co się stało? – spy­tał Imri, z prze­ra­że­niem roz­glą­da­jąc się po lądo­wi­sku. Port Haileap jesz­cze nie­dawno był przy­stan­kiem na prze­cię­ciu gwiezd­nych szla­ków, gdzie zatrzy­my­wali się kosmiczni podróż­nicy, zanim wyru­szyli na krańce zba­da­nej prze­strzeni kosmicz­nej. To zazwy­czaj spraw­nie funk­cjo­nu­jące, gwarne miej­sce, w któ­rym roiło się od pasa­że­rów i pilo­tów, przed­sta­wiało teraz obraz nędzy i roz­pa­czy, zmie­nione w stertę dymią­cych szcząt­ków. Wśród ruin krę­ciły się przy­gnę­bione istoty, zajęte uprzą­ta­niem bała­ganu i próbą odbu­do­wy­wa­nia znisz­czo­nych witryn.

– Pięć lub sześć stat­ków nad­le­ciało jed­no­cze­śnie, bez zapo­wie­dzi – wyja­śniła mistrzyni Jorinda. – Pomy­śle­li­śmy, że to dziwne, ale nie przy­po­mi­nały stat­ków Nihi­lów, więc Kohta i ja uzna­ły­śmy, że nie ma powodu do nie­po­koju.

– Kohta…? – powtó­rzyła Ver­ne­stra, nie roz­po­zna­jąc imie­nia.

– Rycerka Jedi Kohta Jarik – wyja­śniła Jorinda. – Vec­tor, który zapewne widzie­li­ście w lesie, nale­żał do niej. Wal­czyła męż­nie… – Obli­cze mistrzyni Jedi wykrzy­wił gry­mas bólu. – Ale było ich tylu… dosłow­nie wszę­dzie! W walkę z nimi zaan­ga­żo­wali się wszy­scy, któ­rzy mogli wal­czyć… a potem, rów­nie szybko, jak się poja­wili, Nihi­lo­wie znik­nęli. I tyle żeśmy ich widzieli. Mie­li­śmy jed­nak praw­dziwe szczę­ście, bo ofiar jest nie­wiele. Naj­szyb­ciej, jak tylko zdo­ła­łam, skon­tak­to­wa­łam się z Gwiezd­nym Bla­skiem. Poin­for­mo­wa­łam ich, że napa­dli nas Nihi­lo­wie i popro­si­łam o pomoc. Sądzi­łam, że zli­kwi­do­wano już zagro­że­nie ze strony tych pira­tów… i wła­śnie po czę­ści dla­tego dali­śmy się zasko­czyć. Czę­ściowo zaś dla­tego, że zale­d­wie parę ich stat­ków było wypo­sa­żo­nych w sil­niki Ścieżki… co wydaje się dość dziwne.

– Nihi­lo­wie się przy­sto­so­wują – zauwa­żyła Ver­ne­stra.

Tak zwane sil­niki Ścieżki pozwa­lały im ska­kać w nad­prze­strzeń w miej­scach, w któ­rych nie było boi albo w któ­rych cie­nie mas pla­net powinny im to unie­moż­li­wić. Jed­nak bez wspar­cia Mari San Tekki, sta­ruszki, która potra­fiła obli­czać skoki i dostrze­gać wszyst­kie poten­cjalne szlaki pro­wa­dzące przez nad­prze­strzeń, napęd był bez­u­ży­teczny. Mogli albo ska­kać w bez­piecz­nych miej­scach albo ryzy­ko­wać, że zginą w spek­ta­ku­lar­nej eks­plo­zji, więc nie­któ­rzy z Nihi­lów wró­cili do uży­wa­nia stan­dar­do­wych hiper­na­pę­dów.

Jed­nak mistrzyni Jorinda zasad­ni­czo miała rację: w tym momen­cie Nihi­lo­wie naprawdę nie powinni już sta­no­wić pro­blemu, któ­rym nale­żało się mar­twić. Repu­blika i Jedi byli na tro­pie ich przy­wód­czyni Lourny Dee, a Ver­ne­stra zacho­dziła w głowę, co też skło­niło Nihi­lów do przy­pusz­cze­nia bru­tal­nego ataku na Port Haileap. Skoro ich sze­regi zostały poważ­nie prze­trze­bione przez połą­czone siły Repu­bliki i Jedi, dla­czego pod­jęli to nie­po­trzebne ryzyko i przy­stą­pili do ofen­sywy?

– Mistrzyni Jorindo, czy spraw­dzi­łaś już stan oso­bowy pla­cówki? – spy­tała rycerka. – Pod­czas szko­le­nia Imriego mia­łam wizję. Poja­wiła się w niej nasza przy­ja­ciółka, asy­stentka pro­fe­sor Kip…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki