Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
84 osoby interesują się tą książką
Wojna, dwa światy, jedna miłość.
Kiedy Liliana wyrusza w podróż na Zamojszczyznę, by poznać burzliwą przeszłość swojego dziadka, nie spodziewa się, że stanie się częścią historii. W wyniku nieszczęśliwego wypadku cofa się do roku 1943 – w sam środek wojennego chaosu.
Zmuszona odnaleźć się w brutalnych realiach okupowanej Polski, Liliana odkrywa tajemnice swojego rodu i mierzy się z dramatami tamtej epoki. Pomaga w ryzykownych akcjach ratunkowych, a jej życie splata się z losami Leona – odważnego partyzanta, którego miłość staje się dla niej ostoją w niepewnych czasach.
Miłość na wojnie ma jednak swoją cenę. Pośród nieustannego zagrożenia Liliana zaczyna zauważać, że niektóre ślady przeszłości zdają się prowadzić znacznie dalej, niż mogła się spodziewać. Czy to, co przeżyła, było tylko snem, czy może czymś więcej?
Spotkam cię w przeszłości to poruszająca opowieść o miłości, która przekracza granice czasu; o odwadze, która kształtuje losy, i o poświęceniu, które zmienia historię.
Czy uczucie z przeszłości może przetrwać w teraźniejszości? Przekonaj się, jak silna jest moc przeznaczenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL NA GRANICY
Na granicy sumienia
Na granicy rozsądku
POZOSTAŁE POZYCJE
American (nie taki) dream
Związani bólem
Spotkam cię w przeszłości
W PRZYGOTOWANIU
Gdy ucichną dęby
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Aleksandra Palasek, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta I: Zespół redakcyjny wydawnictwa WasPos
Korekta II: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Magdalena Czmochowska
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: Freepik
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-777-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
5 maja 1941
1 sierpnia 2023
2 sierpnia 2023
3 sierpnia 2023
4 sierpnia 2023
5 sierpnia 2023
6 sierpnia 2023
7 sierpnia 2023
8 sierpnia 1943
9 sierpnia 1943
10 sierpnia 1943 roku
11 sierpnia 1943
12 sierpnia 1943
13 sierpnia 1943
14 sierpnia 1943
15 sierpnia 1943
16 sierpnia 1943
17 sierpnia 1943
18 sierpnia 1943
20 sierpnia 1943
21 sierpnia 1943
22 sierpnia 1943
23 sierpnia 1943
24 sierpnia 1943
25 sierpnia 1943
26 sierpnia 1943
27 sierpnia 1943
28 sierpnia 1943
29 sierpnia 1943
30 sierpnia 1943
31 sierpnia 1943 roku
1 września 1943
2 września 2023
3 września 2023
6 kwietnia 2024
7 kwietnia 2024
Od autorki
Podziękowania
Dla mojej córeczki Liliany, która użyczyła imienia głównej bohaterce
Dziś do ciebie przyjść nie mogę, zaraz idę w nocy mrok.Nie wyglądaj za mną oknem, w mgle utonie próżno wzrok.Po cóż ci, kochanie, wiedzieć, że do lasu idę spać.Dłużej tu nie mogę siedzieć, na mnie czeka leśna brać.
Stanisław Magierski, pseud. „Jacek II”, 1942-1943
5 maja 1941
Ave Maria, Tobą Pan.Wśród niewiast Tyś błogosławiona,Chroń nas od wszelkich losu zmian.Bądź naszym wsparciem, bądź obroną1.
W głowie huczało mi już od tych pieśni. Każda boleśnie wbijała się w moją pierś, ale na nic się zdawały moje słowa do kobiet. One nie miały zamiaru przestać.
Tego ranka zapach kwitnących kwiatów mieszał się z zapachem krwi. Zbyt młodej, by być gotową na przelanie. Delikatny popołudniowy deszczyk zaś mieszał się z gorzkimi łzami na twarzach pogrążonych smutkiem. Wiatr świszczał w uszach, które były głuche na wszystko poza wewnętrznym żalem.
Jej jasne włosy leżały rozrzucone na trawie, a wyraz twarzy sugerował, że tylko zapadła w drzemkę, do tego wyjątkowo przyjemną, bo jej usta wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu. Nikt nie spodziewałby się, że tak żywa i radosna dziewczyna może tak smutnie zakończyć swój los.
Nikt prócz mnie. Wiedziałem, dlaczego to zrobiła, dlaczego miała w brzuch wbity nóż, który przed laty należał do naszego ojca. Zaledwie parę dni temu powiedziała mi o tym, co jej zrobili.
Ta niewinna dziewczyna żyła, nie wadząc nikomu. Istniała, nie robiąc innym krzywdy. Tak byłoby dalej, nadal rozśmieszałaby ludzi, wspierała bliskich i być może w końcu na jej drodze pojawiłby się ktoś, kto rozbawiałby ją i byłby dla niej wsparciem. Ktoś, komu oddałaby swoje piękne serce, wolne od skaz, tak bardzo pragnące kochać.
Tak niewinna, delikatna stała się jednak idealnym celem dla potworów. Zbezcześcili ją, odebrali jej to, czego tak usilnie strzegła. Zabrali jej niewinność i sprawili, że przestała widzieć dla siebie nadzieję. Nie mogła dalej żyć z takim wyrokiem, a ja plułem sobie w brodę, że nie zrobiłem nic więcej. Tego dnia poprzysiągłem sobie, że uczynię wszystko, by ją pomścić, mojego anioła…
– O Boże…
Cichy, kobiecy głos przerwał szloch zgromadzonych. Podniosłem głowę, którą miałem wtuloną w ciało dziewczyny. Zimne, ale nadal pachnące nią. Wyrwało mnie to z żalu, uświadomiło, że jeśli nie zawalczę, to skończę jak ona. Bez nadziei i szansy na lepsze jutro.
1Ave Maria, pieśń żałobna inspirowana modlitwą Zdrowaś Maryjo.
1 sierpnia 2023
– Przysięgam, że czuję, jakbym i ja odzyskała wolność! – zapiszczała mi do ucha Olka. – No co? Nigdy tego gnojka nie lubiłam! – dodała, dostrzegłszy moją rozbawioną minę.
Reszta dziewczyn głośno się śmiała, ale ja gdzieś tam w głębi czułam smutek, którego nie chciałam nikomu pokazać.
Właśnie zakończyło się moje pięcioletnie małżeństwo.
Szmat czasu. Wiele wspomnień, lepszych i gorszych, lecz przede wszystkim uczucie, które tak do końca we mnie nie zgasło.
Mimo jego zdrady i udowodnienia mi później wielokrotnie tego, że nie był wart poświęcenia mu ani minuty, nadal było we mnie coś, co nie pozwalało cieszyć się odzyskaną wolnością.
– Dobra, ale pomijając sprawy czysto formalne… dziewczyno, uwolniłaś się od teściowej!
Tym razem i ja się zaśmiałam.
W tym przypadku miała rację. Nie wiedziałam, jak jest u innych, ale patrząc na mój związek i związki moich przyjaciółek, mogłam z całą pewnością stwierdzić, że w większości relacji problemy rodzą się z powodu teściowej. Te wsadzały nos w nie swoje sprawy, traktowały synków jak dziecko albo robiły z siebie sierotę, której wiecznie trzeba pomagać. Może była to kwestia wieku albo sam fakt, że kobieta ma syna, tak wpływał na jej mózg, ale jeśli tak, to uważałam, że powinno się to leczyć, bo teściowe potrafiły być dla młodych dziewczyn wrzodem na tyłku.
Ja to znosiłam i pewnie znosiłabym dalej, gdyby mój mąż sam nie rozpieprzył tego w drobny mak. Co jak co, moja teściowa na pewno była teraz wniebowzięta.
– Mam nadzieję, że z tą drugą będzie miała jeszcze weselej – zakpiłam. – Z tego, co widziałam po jej ubiorze, gdy uciekała z mojego mieszkania, to lubi wyzywające ciuszki. Jak ją bogobojna Beatka zobaczy, to zawału dostanie.
Ola, moja najlepsza przyjaciółka, wcisnęła mi drinka do ręki i sama uniosła dłoń w geście toastu.
– Za wolność! Za nowe życie dla naszej Lilki!
– Za nową miłość! Dużo seksu! – dołączyły się do toastu.
Byłyśmy w klubie, który znajdował się nieopodal sądu. Wszyscy nazywali go rozwodowym, bo to właśnie tu żegnano się ze starym życiem, tu wypijano toasty za nowe. Ja miałam wspaniałe koleżanki. Ola, Monika i Ilona wspólnie zaplanowały ten dzień, ale nie tylko. Miały mi też towarzyszyć podczas zaplanowanego przed wieloma tygodniami wyjazdu.
– Dobra, dobra. Marzenia marzeniami, a teraz pogadajmy o życiu realnym. Jesteście gotowe na wyjazd?
Miałyśmy wyjechać za dwa dni i to był jeden z powodów, dla których się cieszyłam, choć powrót do pustego mieszkania tak bardzo mnie przerażał, że wyjechałabym już dziś.
– No, mój stary nadal kręci nosem – parsknęła Ilona. – Ale jak dobrze mnie znacie, to wiecie, że mam to w dupie.
To miał być pierwszy wyjazd Ilony od czasu pojawienia się ich dzieci. A od narodzin najmłodszego minęło już pół dekady.
– Tak go przeraża, że zostanie sam ze swoimi dziećmi? – Monika się zaśmiała.
Była z nas wszystkich najstarsza i często widać to było w jej podejściu do wielu spraw. Zbliżała się do czterdziestki, miała już za sobą rozwód i nastoletnią córkę.
– Nie wiem, może boi się, że jak zaznam wolności, to już nie wrócę do tego pierdolnika.
Wszystkie zaśmiałyśmy się głośno. Z opowieści Ilony dobrze wiedziałyśmy, jak wiele czasami ma na głowie i jak trudno jej to wszystko znieść. Zwłaszcza że jej mąż migał się od pomocy.
– Dobra, dziewczyny, ale jesteście pewne, że to was interesuje?
Czułam się trochę głupio, że zaproponowałam im taki wyjazd.
Wiedziałam, że zrobią wszystko, by być ze mną w tym trudnym dla mnie czasie, ale miejsce, w które je zabierałam, zdecydowanie nie pasowało do ich zainteresowań. No może prócz Olki. Dziewczyny pochodziły z Warszawy, lubiły fajne knajpki i kluby, zagraniczne wakacje i wygodę, czyli wysokiej klasy hotele, najlepiej z basenem i spa, a ja zaproponowałam im wyjazd… pod namiot na Roztocze.
– Lila, nigdy w życiu nie robiłam nic tak szalonego! – odezwała się Ilona. – Nie ma mowy, że z tego zrezygnuję, a już na pewno nie, żeby siedzieć z moimi bachorami… – dodała ze śmiechem. – Znaczy kochanymi synkami. – Mrugnęła do nas.
– A ja znowu nie mogę doczekać się jazdy rowerem po lesie. Serio… – wyznała Monika. – Nie patrzcie tak! Kiedyś uwielbiałam jeździć.
Poczułam, jak z ramion spada mi jakiś ciężar. Choć być może to alkohol powoli odbierał mi zdolność percepcji i odczuwania głębszych emocji.
– Bardzo wam dziękuję. Ja po prostu… muszę tam pojechać, a uważam, że to idealny czas. – Podrapałam się po głowie. – Będę zachwycona, mogąc napić się z wami wina przy ognisku – dodałam z uśmiechem.
– Ja uważam, że będzie mega! Możemy zrobić coś innego niż zazwyczaj, no i przy okazji tak po prostu pobyć razem. Z dala od tego pędu i wiecznego udawania – powiedziała Ola.
Była osobą, która kompletnie nie pasowała do warszawskiego życia. Nienawidziła zakupów, kawy na mieście i życia w wiecznym biegu. A już najbardziej nienawidziła udawania kogoś, kim nie jest.
Nigdy nie dała się namówić na zmianę stylu. A ten miała niestandardowy. Zawsze nosiła luźne, wygodne rzeczy z naturalnych materiałów. Włosy plotła w warkocze lub kucyki. Wszystko, byleby jej nie przeszkadzały.
My ją taką kochałyśmy, więc nigdy nie próbowałyśmy w to ingerować, ale jej rodzina miała nieco inne zdanie. Prawdopodobnie z tego powodu Ola przestała rozmawiać z bliskimi. Żyła w Warszawie tylko dlatego, że razem ze swoim facetem prowadziła tam firmę.
– No i załatwię trochę zielska – dodała szeptem.
– Dobra, przekonałaś mnie! – wydarłam się, a dziewczyny parsknęły śmiechem.
Z każdą kolejną minutą ten pomysł podobał mi się coraz bardziej. W głowie już tworzyły mi się scenariusze wspaniale spędzonego czasu. Ognisko, kiełbaski, odgłosy lasu. Wszystko tak jak kiedyś. Jak za czasów dziecięcych, gdy ojciec zabierał mnie pod namiot. To niesamowite, że umysł potrafił podpowiadać tyle różnych wspomnień i odczuć związanych z danym wydarzeniem.
– Przyjmę wszystko, co wyrwie mnie ze szponów matki, która zapewne już przygotowała cały plan na jutrzejszy obiad. Przysięgam, że jeśli nie znajdziecie mnie w moim mieszkaniu, to będzie oznaczało, że udało jej się mnie wykończyć.
2 sierpnia 2023
– Ale o czym ty mówisz?! Planujesz wyjazd? Teraz?! Po tym wszystkim?!
Histeria matki to było coś, czego mogłam się spodziewać, ale mimo to miałam małą nadzieję, że jakaś jej część odpowiedzialna za logikę powstrzyma ten spowodowany dumą napad.
– Przecież dopiero co się rozwiodłaś, jak ty sobie to wszystko wyobrażasz?
– Mamo, normalnie. Chcę pobyć z przyjaciółmi w innym miejscu niż dom i jego okolice. Co w tym dziwnego? – Wiedziałam, że to zasadnicze pytanie będzie idealnym odbiciem piłeczki. – Poza tym zaplanowałam ten wyjazd już wiele tygodni temu – dodałam ciszej, choć nie wiedziałam, czy matka mnie w ogóle słucha.
– Dziwnego? A co w tym normalnego? Zamiast spędzić czas z rodziną, ty wolisz się szlajać gdzieś… na jakimś zadupiu. – Skrzywiła się.
Nie oczekiwałam z jej strony poparcia, właściwie to nawet nie interesowało mnie jej zdanie. Chciałam ją tylko poinformować. Bardziej zależało mi na pożegnaniu się z ojcem, ale jeszcze nie było go w domu. Miałam nadzieję, że wróci szybciej, niż ja wyjdę.
– Uważasz, że czas po rozwodzie powinnam spędzić z rodziną? I co będziemy robiły? Rozmawiały o tym, jaka jestem zła, że Norbert mnie zostawił?
Dobrze wiedziałam, że moja matka uważa mnie za winną.
Nie tego gnojka, który złamał mi serce i jeszcze wbił nóż w plecy. O nie. On był zawsze lepszy, właściwie to on był nawet za dobry. Dla mnie. Odczuwałam to wielokrotnie. Mimo wszystko zawsze zagryzałam zęby i milczałam, ale chyba już koniec. Wystarczy tego dobrego.
– Mamo, to skończony dupek, który przez wiele lat sukcesywnie sprawiał, że odechciewało mi się żyć, a ostatecznie doprowadził do zniszczenia tej ułudy małżeństwa, więc w tym kontekście powinnam mu podziękować. Poza tym mam nadzieję, że kutas mu odpadnie, a jego nowej panience cycki.
Swoją drogą były co najmniej o dwa rozmiary większe niż moje. Nie, żebym się przyglądała, ale jak ich przyłapałam, to nie miała zbyt dużo czasu, by się przykryć.
Matka już otwierała usta, zapewne po to, by wylać ogrom pretensji, żalów i narzekań, ale akurat drzwi od pokoju się otworzyły, a tata uśmiechnął się szeroko na mój widok. Mój ukochany tata. Osoba, która zawsze stawała w mojej obronie. Nawet jak robiłam głupie rzeczy, a trochę mi się ich zdarzyło.
– Cześć, Lilka, dobrze cię widzieć. Dziadek właśnie zasnął, słabo się czuł. – Podszedł i pocałował mnie w czubek głowy. – Już po wszystkim?
– W końcu… – zaczęłam, ale gdy zobaczyłam minę mamy, postanowiłam milczeć.
Wiedziałam, że będę jeszcze rozmawiać z ojcem na osobności, więc wszystkie smaczki z rozprawy zostawiłam na później.
– Wszystko dobrze z dziadkiem? Coś mu dolega?
– Nie spał dobrze w nocy. Bolała go rana po operacji. Teraz dałem mu tabletkę, to powinien się chociaż zdrzemnąć.
Bardzo mnie zmartwiła ta informacja. Dziadek był dla mnie ważny, z wiekiem miałam wrażenie, że coraz bardziej go potrzebuję. Jego mądrości, rad, poczucia humoru i tego, że po prostu patrzy na mnie. Z taką szczerą czułością. Niczym nie przykrytą.
– Nie martw się, to normalne po takiej operacji. Za parę dni powinno już być dobrze – starał się mnie pocieszyć.
Dziadek miał przepuklinę lędźwiową, którą zdecydowanie zbyt długo ignorował.
– Jutro wyjeżdżam i mogłabym zaryzykować stwierdzeniem, że się cieszę… ale sama nie wiem.
– Wszystko masz gotowe? Sprawdziłaś namiot? – pytał, jak zawsze martwiąc się o mnie.
Gdy przytaknęłam, to puścił mi oko.
– Na pewno będzie wspaniale. Żałuję, że nie mogę pojechać z tobą, choć…
Przerwał, a ja dobrze wiedziałam, o co chodzi. Z chęcią wyrwałby się gdziekolwiek z dala od mojej matki. Był jednak jeszcze ktoś, kto go tu trzymał; tylko ja wiedziałam, jak wiele zdrowia go to kosztuje.
– Wiem, tato. Wiem. – Pogłaskałam go czule po ramieniu. – Wiem, że zajmiesz się dziadkiem. Jak wrócę, to jestem pewna, że będzie już całkiem zdrów. Poza tym przywiozę coś, co poprawi mu humor.
– O niczym tak bardzo nie marzę… ale… Lilu, nie grzeb w tym. Ty się po prostu ciesz wolnością. Tam piękne lasy, inne powietrze i ludzie… oj… – wyznał, a w jego oczach zalśniły łzy.
Zawsze lśniły, gdy rozmawialiśmy o tym. O przeszłości. Przeszłości nie jego, lecz jego ojca. Przeszłości, która stanowiła dla niego równie wielkie obciążenie. To było jak fatum, które krążyło nad nami i nie dawało żyć. Bo jak żyć, skoro nie zna się przeszłości?
Ten wyjazd planowaliśmy wspólnie, razem z tatą i dziadkiem, oczywiście nie braliśmy pod uwagę spania pod namiotami i moich koleżanek, ale to nagła operacja dziadka sprawiła, że musiałam zmienić plany. Z chęcią bym odwołała tę wyprawę, lecz dziadek upierał się, że dobrze zrobi mi wyrwanie się z Warszawy. Jak zawsze miał rację.
Matka postawiła wazę z zupą na stół i ze skrzywioną miną obserwowała naszą rozmowę. Naprawdę nigdy nie zrozumiałam, jak to możliwe, że taki dobry i fajny facet związał się z taką kobietą jak ona. Wiecznie niezadowoloną i narzekającą.
– Ja naprawdę nie rozumiem, po co w tym wszystkim grzebać. Kogo to obchodzi? Zwłaszcza że Heniek już niedomaga…
Ojciec zgromił ją spojrzeniem. To był bardzo wrażliwy temat dla niego. Ojciec.
– Mamo! Dziadek mieszka za ścianą! – rzuciłam, bo bałam się, co jeszcze może palnąć, zwłaszcza zbyt głośno.
Dziadek miał operację, którą z trudem zniósł, ale nikt nie czekał na niego tak jak ja i jego syn. Mieliśmy nadzieję, że już niedługo odzyska pełnię sił. Ja dodatkowo liczyłam, że wrócę ze swojej wycieczki z czymś, co mu tych sił doda.
Dziadek jako Dziecko Zamojszczyzny został wysiedlony podczas operacji Werwolf, tak jak wiele tysięcy ludzi z jego wioski. On miał to szczęście, że po pobycie w obozie przesiedleńczym w Zwierzyńcu i po tym, jak już został przygotowany do transportu do Niemiec, by go całkowicie zgermanizować, został odbity przez partyzantów.
Potem zajęła się nim rodzina z Warszawy, która oddała mu wszystko, razem z sercem, ale nigdy nie potrafiła wypełnić tej pustki z przeszłości. Później zresztą lżej nie miał – podczas powstania przenieśli się na wieś, a wrócili nie do domu, lecz do gruzów.
Dziadek wiele lat zastanawiał się, kim był, próbował znaleźć coś o swojej przeszłości. Nic. Był zbyt mały, by zapamiętać, a jako dorosły człowiek, miałam wrażenie, nie wiedział, gdzie szukać. Pamiętał jedynie, że miał trójkę rodzeństwa, ale on był najmłodszy i pewnego dnia ich zabrali. Nigdy więcej ich nie widział.
Mimo wszystko nigdy nie wrócił na Roztocze, wolał zostawić to za sobą, niż rozdrapywać stare rany. Ja z biegiem lat zaczęłam odczuwać ciężar przeszłości dziadka. Zwłaszcza że bardzo oddaliliśmy się od siebie przez moje osobiste wybory, których on wiele lat nie potrafił zrozumieć.
Zdecydowałam się po liceum pójść na germanistykę. A później, co gorsza, wyjechałam do Niemiec, by zrobić tam Ausbildung i prawdziwie poznać kraj, którego historii i języka przez tyle lat się uczyłam.
Nie chodziło o to, by zrobić na przekór całej rodzinie, po prostu fascynowało mnie, jak to możliwe, że naród, który wyrządził tak wiele krzywd, nadal istnieje i do tego tak prężnie się rozwija. Prawdziwym powodem tej wieloletniej nauki była chęć dowiedzenia się, dlaczego mój dziadek i wiele milionów ludzi tak bardzo cierpiało.
Ani ja, ani inne osoby tych odpowiedzi nie znaleźliśmy. Nie zakończyło to jednak mojej drogi. Wróciłam do kraju, by zacząć nauczanie dzieci w szkole. Nie było to może coś niezwykle ambitnego, ale dawało mi bardzo dużo radości.
Mimo mojego powrotu kontakt z dziadkiem się nie poprawił, ciągle miał do mnie żal odnośnie do moich decyzji. Aż do tej operacji. Przed nią porozmawialiśmy szczerze i dziadek przeprosił mnie za swoje zachowanie.
Wtedy też wpadłam na pomysł, jak mogę naprawić naszą relację. Już jakiś czas temu zainteresowałam się genealogią. Przez wiele lat mój mąż usilnie starał się wyrzucić mi to z głowy, tłumacząc brakiem sensu i stratą czasu. Ja straciłam lata, ale ta ciekawość nigdy we mnie nie zgasła.
Dlatego też zdecydowałam się w końcu na wyprawę do Zwierzyńca. Miałam nadzieję, że może w tamtejszych księgach metrykalnych znajdę to, czego szukam. A szukałam aktu z księgi, której parafia nie pozwoliła zdigitalizować i wrzucić do Internetu. Postanowiłam osobiście o niego poprosić i dać dziadkowi chociaż namiastkę tego, co utracił. Jakiekolwiek informacje.
– Mamo, wiesz co? Pozwól mi po prostu żyć po swojemu, okej? – zaczęłam, gdy zobaczyłam, że już otwiera usta.
Ona po prostu obraziła się i wyszła. Czyli zrobiła to, co przez całe moje życie. Manipulowała. Spojrzałam na ojca, który smętnie kręcił łyżką w zupie.
Przez chorobę dziadka często bywał zamyślony, jakby sam rozdrapywał te rany, które miał w sobie. Było między nimi dużo nieskończonych spraw, wiele niewypowiedzianych słów.
Wszystko przez to, że dziadek bywał zamknięty w sobie. Chociaż okazywał innym miłość, to sam nie pozwalał jej okazywać sobie. Nie chciał godzić się na pomoc, a każda próba rozmowy o nim kończyła się milczeniem. Dziadek po prostu przestawał mówić. Nigdy nie krzyczał. On milczał…
Każdy rozumiał, że to przeszłość tak na niego wpłynęła, ale mój ojciec ucierpiał na tym najbardziej. Mieszkali razem, dziadek miał swój pokój, lecz bywały dni, że wcale z niego nie wychodził. Słuchał tylko swoich ukochanych patriotycznych piosenek, czym, swoją drogą, doprowadzał moją matkę do szału, i czytał.
– Tato, jak ty to znosisz? – zapytałam, bo nie mogłam tego tak zostawić. – Ja nie wytrzymałabym miesiąca z taką osobą.
– Tak jak i ty znosiłaś. – Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Dużo było smutku w tym uśmiechu. Przeszył mnie spojrzeniem błękitnych oczu, takich samych, jak moje.
Wiedziałam, że ma rację. To chyba nasza rodzinna wada. Znosić kogoś, nawet jeśli na to nie zasługuje.
– Masz szczęście, że tak krótko – zażartował, chociaż nie było w jego głosie ani krzty radości.
– Tato, kiedy ty w końcu poszukasz swojego? – zapytałam całkiem szczerze.
Nie przekonywało mnie jego tłumaczenie.
– Nie muszę, siedzi przede mną.
Gdy weszłam do pokoju, dziadek już nie spał.
Opierał się o poduszki i czytał książkę.
– Dzień dobry, Liluniu.
– Cześć, dziadku, nie wiedziałam, czy śpisz…
– Nie da się spać, jak się ma twoją matkę za ścianą – zakpił, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Słyszałeś?
– Martwy by usłyszał – westchnął. – Ale nie przejmuj się, Lilcia, ja już dawno nauczyłem się żyć z tą kobietą – dodał, widząc moją minę.
– Jak każdy. No, ale ja tu nie po to… Jutro jadę, chyba że…
Wystarczyło jedno słowo dziadka, bym nie wsiadła jutro do auta Olki. Sama nie byłam pewna, czego chcę. Z jednej strony niczego bardziej nie pragnęłam, niż wyrwać się z tego miasta, odkryć to, co dręczy mojego dziadka od tylu lat, a z drugiej strony nie chciałam go zostawiać. Ten wyjazd był dla niego, tak długo na niego czekał, by w końcu i tak nie pojechać. Czułam się z tym źle.
– Lila, oczekujesz, że ci tego zabronię? – Zaśmiał się cicho. – Wiem, że często mówiłem o złych duchach Roztocza, ale wiesz co? Te złe duchy to ja miałem tu. – Wskazał na swoją głowę.
– Ale dziadku, ja mogę poczekać! Nie śpieszy mi się, pojedziemy razem, jak się lepiej poczujesz.
– Nie, Lilu, ja już tam nie pojadę. – Spojrzał mi prosto w oczy.
To zdanie było tak proste, a tak mocno uderzyło w moje serce. Zabrakło mi słów, by zaprzeczyć.
– Nie mówiłem o tym zbyt wiele, ba, ja nawet o tym nie myślałem. Ta operacja jednak… uświadomiła mi, że…
Widać było, że trudno mu mówić na ten temat.
– Gdy w tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku opuściłem Zwierzyniec, to po prostu nie powinienem tam już nigdy wracać. Kiedy go opuściłem, moje życie się zaczęło. A to życie przyniosło mi moją ukochaną żonę, twojego tatę i ciebie, moja droga Liliano. Czyli wszystko, co mam. – Jego ręka delikatnie drżała w moim uścisku. – Już nie boję się przeszłości. Jestem, kim jestem, ona tego nie zmieni. Już zbyt wiele czasu straciłem na rozmyślanie, co by było, gdyby… Koniec z tym.
Wziął głęboki oddech, by uspokoić zszargane nerwy. Objęłam go i położyłam policzek na jego ramieniu.
– Dziadku, przecież wiesz, że z tych dokumentów możemy dowiedzieć się czegoś o twojej rodzinie… Jeszcze niedawno sam chciałeś jechać.
Nie za bardzo rozumiałam jego podejście.
– Wiesz, czego bym chciał? – zapytał, a ja milczałam, bo bałam się tego, co powie. – Żebyś ty w końcu pomyślała o sobie. Bo póki o sobie pamiętasz, to jest nadzieja, że będzie dobrze. – Po raz kolejny westchnął cicho i złapał mnie za rękę. – Jest nadzieja.
Oczywiście nie miałam zamiaru słuchać dziadka. Moim głównym celem nadal pozostawały dokumenty, które mogły zmienić wiele w naszym życiu. A przynajmniej na to liczyłam.
3 sierpnia 2023
Byłyśmy niesamowicie podekscytowane i nie potrzebowałyśmy nawet kawy. Poza tym zajęłyśmy się rozmową. Jechałyśmy tylko we dwie, ja i Olka, bo okazało się, że Ilona i Monika nie mogą nam towarzyszyć. Jedną zatrzymała choroba synów, a drugą problemy w firmie. Nie miałam im tego za złe. Przecież to i tak był mój pomysł, one miały jedynie mi towarzyszyć, choć musiałam przyznać, że sprawiło mi to lekki zawód.
Droga zajęła nam trzy godziny, z jedną krótką przerwą. Widoki zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Zresztą wyglądało na to, że na Olce również. Gdy wjechałyśmy na tereny Roztocza, obydwie zamilkłyśmy, podziwiając jedynie krajobraz za oknem.
W okolicy Szczebrzeszyna sielskie obrazki przypomniały mi wakacje spędzone u babci na wsi. Stare drewniane domy, pola uprawne, delikatne pagórki i lasy w oddali. To wszystko sprawiało, że w sercu rodziło się jakieś dziwne uczucie, takie, które ma się w pobliżu domu.
Zatrzymałyśmy się w Szczebrzeszynie, bo Olka nie mogła sobie odmówić zdjęcia przy słynnym chrząszczu z wiersza Brzechwy. Rozprostowałyśmy nogi, spacerując po małym placu. Z drugiej strony budynku urzędu miasta stał pomnik z symbolem Polski Walczącej, domyśliłam się więc, że musi to być pomnik ku czci Armii Krajowej lub innej organizacji walczącej o Polskę. Skierowałam się tam już sama, bo Ola nie mogła oderwać się od chrząszcza.
Na pomniku widniał napis, który przykuł moją uwagę.
Jeśli ginąć, to w walce, nigdy na kolanach2.„Norbert”
Poniżej znajdowała się wzmianka, iż pomnik ten powstał w hołdzie żołnierzom chroniącym Zamojszczyznę. Wymienieni zostali oni zarówno z imion i nazwisk, jak i pseudonimów. Dowiedziałam się, że „Norbert” to Jan Turowski.
Wyciągnęłam telefon i przeczytałam, iż należał do oddziału partyzanckiego numer dziewięć. Miał bardzo dużo tytułów, zakończył na tytule kapitana w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku. W miejscach związanych z bohaterami czasów wojny lub ich czynami zawsze się wzruszałam. Tak było i tym razem, więc do Oli wróciłam, pociągając nosem.
Wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy już prosto do Zwierzyńca, który znajdował się nieopodal.
– Nie rozumiem, o co chodziło twojemu dziadkowi, tyle lat nie chciał tu wrócić…
– Ja go rozumiem. Miał traumatyczne wspomnienia związane z tymi terenami. Głód, wszechobecna śmierć, ciągły strach. Wyobraź sobie, że masz pięć lat i nagle zostajesz sama jak palec, bo twoi rodzice umarli. Ja się dziwię, że on przetrwał tyle lat w zdrowiu, mając w głowie takie sceny, jakich musiał być świadkiem.
– Szukałam wczoraj trochę o tej Akcji Zamość… Ponad sto tysięcy ludzi, z czego trzydzieści tysięcy to dzieci. Jak czytałam o tym rozdzielaniu dzieci z rodzicami, to mi serce pękało… przecież to… nieludzkie. Ale w sumie czego się spodziewać po nazistach.
– Wioskę dziadka prawdopodobnie wysiedlili podczas akcji Werwolf, w lipcu tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego. To była jedna z niewielu informacji, jakie udało mu się odnaleźć. Ponoć gdzieś w muzeum była kartka obozowa, na której widniało jego imię i nazwa miejscowości, czyli Majdan Stary. Są też wspomnienia innych ludzi, ale dziadek nigdy nie chciał ich czytać. Za to ja czytałam, ale muszę przyznać, że było trudno…
– Kurczę, to straszne… No ale przecież gdyby z kimś porozmawiał, to czegoś by się dowiedział. – Ola uniosła brwi.
Prawie dojeżdżałyśmy na miejsce. Zwierzyniec był celem naszej podróży. Małe miasto otoczone ogromnymi lasami.
– Może ktoś kojarzyłby jego rodzeństwo? Może nadal mieszka w Niemczech, czytałam, że po wojnie zostało tam dużo dzieci.
– Sądzę, że w pewnym sensie on nie chciał się niczego dowiedzieć. Nie chciał sobie przypominać tego, co utracił. Z drugiej strony w końcu mieliśmy tu przyjechać razem, więc może jednak zmienił zdanie. Sama nie wiem. Dziadek jest kochany, ale bardzo trudno coś od niego wyciągnąć, zwłaszcza o nim samym.
– To myślisz, że dobrze robisz, grzebiąc w tym?
– Pewnie nie, ale robię to też dla siebie. Jego historia to moja historia.
Olka pokiwała głową w milczeniu. W zasadzie nie było już czasu na rozmowę, gdyż właśnie skręcałyśmy w bramę pola campingowego, które znajdowało się w dogodnej odległości od znanego na całą Polskę hipermarketu. Miejsce idealne, bo z drugiej strony otoczone było lasem.
Po zapłaceniu z góry za pięć nocy udałyśmy się na poszukiwanie miejsca. Znalazłyśmy je w samym kącie – między domkami, które również były na wynajem, blisko ogrodzenia, niedaleko toalet i pryszniców. Do tego miałyśmy własny stół i ławy.
Rozłożenie namiotów, materacy i wyciągnięcie bagaży nie trwało dłużej niż godzinę, ale szukanie otwieracza do wina okazało się zadaniem tak czasochłonnym, że zastał nas mrok.
– No nie mogę… Olka, z tobą zawsze tak jest. – Już prawie płakałam ze śmiechu, widząc przyjaciółkę, która przewala wszystko w swoim namiocie, przeklinając przy tym pod nosem. – Nigdy nie pamiętasz, co gdzie położyłaś.
Prychnęła, by w końcu wydobyć z siebie okrzyk. Oczywiście okrzyk radości, który później przypieczętowany został tańcem z korkiem od wina w dłoni. Nalała trunku do lampek i w końcu mogłyśmy nacieszyć się ciszą i spokojem.
Na campingu nie przebywało zbyt wiele osób, ale wynikało to zapewne z tego, że była dopiero środa. Ta cisza nie była tak dosłowna, bo jednak obok campingu biegła droga powiatowa, co oznaczało częsty szum, a także dźwięki, których nie mogłyśmy do końca zrozumieć. Długi czas zastanawiałyśmy się, czy pochodzą one z jakiejś fabryki, czy dyskoteki.
Cieszyłam się, że Olka jest ze mną. Choćbym najlepiej udawała przed nią, to przed sobą nie mogłam. Czułam się zraniona. Ból rozstania, nawet z takim dupkiem jak mój eks, nadal był po prostu bólem. Trzymałam się tylko dzięki mojej przyjaciółce.
– Lilka, wiesz co? Po przeczytaniu tego wszystkiego o tej akcji jakoś trudno mi będzie zasnąć. Zwłaszcza że… uwaga… po drugiej stronie ogrodzenia za siatką jest cmentarz wojenny.
– Co?! Żartujesz? To jest legalne w ogóle?
– Co? Cmentarz? – Zaśmiała się. – Raczej nie masz wpływu na to, gdzie powstanie. Jeśli chodzi o pole namiotowe, to… cóż… Masz działkę i możesz zrobić z nią, co chcesz. – Wzruszyła ramionami i dolała nam wina do kieliszków.
– Wydaje mi się, że dziś będę potrzebowała więcej alkoholu, żeby zasnąć.
Zaśmiałyśmy się i faktycznie z każdym kolejnym łykiem jakoś łatwiej było zapomnieć i poczuć się lżej.
2Cytat widniejący na pomniku w hołdzie żołnierzom Armii Krajowej w Szczebrzeszynie.
4 sierpnia 2023
Obudziły mnie jakieś dziwne dźwięki. Choć należałoby również dodać do tego zimno, które przenikało mnie aż do szpiku kości.
Przez chwilę starałam się rozbudzić na tyle, by zorientować się, co się dzieje na zewnątrz. Oprócz deszczu kapiącego na namiot nie mogłam wyłapać odgłosów, które rozlegały się w okolicy.
Powoli rozsunęłam zamek namiotu i wychyliłam głowę. Gdy to zrobiłam, zorientowałam się, że na naszym stole, na którym zostawiłyśmy resztki chipsów, buszują właśnie jakieś zwierzęta.
Gdy zaszeleściłam połami namiotu, popatrzyły na mnie, a potem w pośpiechu pobiegły w głąb pola.
Lisy.
Nagle rozległ się strzał. A potem drugi.
– Olka! Wstawaj, słyszysz?!
Serce biło mi jak oszalałe. Jeśli wcześniej lisy mnie przestraszyły, to teraz byłam śmiertelnie przerażona.
– Jezu, co jest? – Usłyszałam zaspany, jeszcze nie do końca trzeźwy głos. – Zarzygałaś namiot czy co?
– Nienormalna jesteś? Nic nie słyszałaś?
– Gdybym coś słyszała, to chybabym nie pytała, nie? – zakpiła, a ja wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić.
– Strzały. Ktoś strzelał – odpowiedziałam tak spokojnie, jak tylko się dało. – W lesie. Jakoś niedaleko.
– Pewnie polują. Na sarny, dziki czy coś tam innego, nie wiem. To chyba normalne w lesie, więc nie wiem, po co tak panikujesz.
– Tu, w lesie?! Obok namiotów!?
– Jezu, pewnie to było gdzieś dalej, ale echo poniosło dźwięk tak, że wydawało się blisko. Nie masz co panikować. Nic nam nie grozi. Dobranoc.
Zakończyła, ale ja wcale nie czułam się usatysfakcjonowana. Zresztą byłam przekonana, że wokół jest teren parku narodowego i nie można polować, lecz nie podzieliłam się tym już z Olką, bo wsłuchiwałam się w ciszę.
– No, cholera, rozbudziłaś mnie i teraz muszę iść się wysikać. – Rozsunęła zamek i wyszła.
A ja zostałam, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Nic już nie usłyszałam prócz kroków Olki wracającej z toalety.
– Dziewczyno, idź spać, bo jutro nie dojdziesz do tej Florianki czy jak jej tam.
Łatwo jej było powiedzieć. Zresztą zrobić też, bo po kilku minutach do moich uszu dochodziło już jej chrapanie. Westchnęłam, opatuliłam się kocami, skuliłam i starałam się skupić na tym, że nie jestem bliska zamarznięcia. A było trudno, bo cholera, mogłabym przysiąc, że nigdy w życiu nie było mi tak zimno. Strach być może również wpływał na ten zimny pot na moich plecach, ale z czasem jakoś odchodził w niepamięć, pozwalając moim oczom przymknąć się i w końcu, być może już prawie nad ranem, odpłynąć w sen.
– Wstawaj, śpiochu! Dziewiąta rano, chcesz cały dzień w namiocie spędzić czy co?
Z przyjemnego miejsca, wolnego od rozmyślań i dziwnych dźwięków z zewnątrz, wyrwał mnie głos mojej przyjaciółki. Nagle odkryłam też, że jestem cała spocona, śmierdzę, ale chyba nie od potu, tylko tym namiotem, który nie był wietrzony od wielu lat.
Idealny poranek.
– Olka, zabierz mnie do mojego łóżka, proszę! – wyjęczałam, wyplątując się z masy kocyków i śpiwora. – Teraz doceniam moją skrzypiącą podłogę, lodówkę, która wydaje dziwne dźwięki, zazwyczaj późną nocą, i sąsiadów, którzy zdecydowanie zbyt głośno uprawiają seks.
– Oj, już nie poddawaj się pierwszego dnia – powiedziała z uśmiechem, gdy wyłaniałam się powoli z czeluści mojego namiotu.
Kiedy w końcu wyszłam i rozprostowałam kości, a do mojego nosa dotarł zapach świeżego powietrza, poczułam się odrobinę lepiej. Zobaczywszy na stole dwie kawy i kanapki, które Olka robiła najlepsze na świecie, poczułam się już… dobrze. Zadowolona usiadłam na ławie i chwyciłam kubek, by pochłonąć pierwszy łyk napoju, który zawsze przywracał mnie do żywych.
– Dziękuję ci, wspaniała kobieto, dzięki temu nie mam już ochoty wsiąść do samochodu i odjechać. Możliwe, że za chwilę się to zmieni, ale w tym momencie lubię to miejsce.
Olka się zaśmiała i usiadła obok mnie.
Kiedy tak delektowałyśmy się kawą, kanapkami i ciszą, a słońce oświetlało rozległe pole i przenikało pomiędzy gałęziami drzew, czułam, że jestem we właściwym miejscu. Tyle lat zwlekania, by w końcu pojechać tam, gdzie powinnam była wtedy, gdy jeszcze dziadek mógł mi towarzyszyć. Nic straconego jednak. Mogłam do niego wrócić i wyznać, że nie ma tu złych duchów, że już dawno zniknęły, a on może poznać prawdę i wreszcie zacząć żyć.
– Dobrze, moja droga, myślę, że czas się ruszyć i wypocić to wczorajsze wino, co ty na to?
Westchnęłam i przeciągnęłam się mocno, jakbym chciała uprzedzić ciało, że czeka je ruch.
– A wypożyczalnia rowerów już czynna?
Spojrzałam na smartwatch, który miałam na ręce. Jakoś dziwnie migał. Skrzywiłam się i przyłożyłam zegarek do ucha. Usłyszałam trzeszczenie.
– O niee… – jęknęłam, jeszcze zanim Olka się odezwała.
– Co jest? – Złapała mnie za przedramię i podsunęła sobie mój smartwatch pod nos. – Nie działa?
– Nie no, tak sobie bez powodu stukam w niego – prychnęłam.
To był mój smartwatch, jedyna nowinka techniczna, na którą się skusiłam.
– Kupiłam go przed wyjazdem z nadzieją, że zmotywuje mnie do ruchu.
– Może ta wilgoć w namiocie go tak załatwiła? – zapytała. – Albo po prostu kupiłaś badziewie.
Znalazłam go w promocji, nie był jakoś szczególnie w moim guście.
To jednak nie zmniejszyło mojego żalu, że miałam go stracić akurat teraz.
– Nie wiem, łudzę się, że to po prostu chwilowe… – mruknęłam z ewidentnie popsutym humorem.
– Dobra, jest dziewiąta. Pytałaś o wypożyczalnię. Za trzydzieści minut ją otwierają, myślę, że to czas, by ruszyć tyłek i w końcu pozwiedzać Roztocze, co ty na to? – Poklepała mnie po ramieniu. – Nad zegarkiem pomyślimy wieczorem, najlepiej przy czymś, co poprawi nam humor.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
– Nie musisz mówić nic więcej.
Zebranie się, by ruszyć do centrum Zwierzyńca, zajęło nam parę minut. Zakupy na drogę za to dwa razy więcej czasu, choć największym problemem były kolejki, a nie nasze niezdecydowanie.
Do wypożyczalni zmierzałyśmy już z uśmiechem na ustach. Uprzejmy starszy pan zaoferował nam pomoc w wyborze rowerów, które co prawda nie lśniły nowością, ale cena zdecydowanie była adekwatna.
Ja zresztą byłam ostatnią osobą, która mogłaby oceniać stan techniczny roweru. Sama ledwie umiałam jeździć, co zresztą udowodniłam, robiąc rundkę testową pod wypożyczalnią i prawie spadając z roweru przy próbie hamowania. Gdy szok minął i Olka przestała się ze mnie śmiać, w końcu okazało się, że to nie jest takie trudne, i przejechałam się po placu, by wrócić do przyjaciółki poczerwieniałej z radości. Skrzywiłam się w jej stronę, na co odpowiedziała mi szerokim uśmiechem.
– W takim razie jeszcze tylko proszę, żeby uważać na rowery. Mają swoje lata, ale dbam o nie jak o dzieci.
Właściciel pożegnał nas, wręczył nam mapkę, a my ruszyłyśmy przed siebie. Zdecydowałyśmy się na Floriankę. Nasze organizmy jeszcze mocno walczyły z kacem, ale trasa nie była ani długa, ani skomplikowana. Ani się obejrzałyśmy, już mijałyśmy stawy Echo, które swoją drogą przy tej pięknej pogodzie miały niesamowity urok.
– Laska, kurwa, przepraszam za wyrażenie, ale tu jest zajebiście – wyrwało się Olce po dłuższej chwili milczenia i zachwycania się naturą.
Zaśmiałam się głośno.
– Też mi się podoba.
Gdy już wjechałyśmy na szutrową drogę w środku lasu, moje serce zabiło mocniej. Nie tylko ze względu na piękne widoki z jednej strony zapierające dech w piersiach, a z drugiej mające w sobie odrobinę grozy. Jakby już sam krajobraz sprawiał, że człowiek wiedział o tajemnicach, jakich strzegł ten las. O tych tragediach, które widział, i tej krwi, którą nasiąknął.
Im dalej jechałyśmy, tym bardziej wczuwałam się w otaczający mnie klimat. Z jednej strony czułam ciężar wspomnień, który mój dziadek przez wiele lat niósł na barkach, a z drugiej… sama nie wiedziałam… Jakiś ogarniający mrok, który mówił, że w tym lesie jest coś złego. Coś, przed czym mój dziadek wiele lat mnie ostrzegał, a ja mylnie określałam to koszmarami jego umysłu.
– Lila, czytałaś kiedyś książki Dardy? Kurwa, już się nie dziwię, dlaczego on zawsze umieszcza główne wątki na Roztoczu. Przecież tutaj wystarczy przyjechać i już się wierzy w jebane słowiańskie demony. Zaraz wyleci tu jakaś strzyga i skończy się nasza przygoda.
Olka po raz kolejny rozładowała napięcie, które się we mnie zbierało. O mało nie spadłam z roweru ze śmiechu.
– Oj, nieprawda, czasem akcja dzieje się w Przemyślu.
Chichrałyśmy się jak głupie.
Widocznie ruch na świeżym powietrzu faktycznie odpowiadał za produkcję serotoniny.
– Wydaje mi się, że musisz napić się kolejnej kawy, bo ewidentnie tracisz jasność umysłu.
Sama musiałam przyznać, że i mnie przydałaby się kofeina na rozpędzenie natrętnych myśli i przy okazji na pobudzenie, bo czułam już powoli, jak brak snu daje mi się we znaki.
– Jesteś jasnowidzem?
Przed naszymi oczami zamajaczył właśnie drewniany znak wskazujący drogę do karczmy. Gdy skręciłyśmy w lewo, zobaczyłyśmy, że za białą chatą, na której widniał napis „Izba Leśna”, faktycznie znajduje się karczma.
Ruszyłyśmy powoli po wertepach, nagle Ola poczuła się chyba zbyt pewnie na swoim dwukołowym rumaku i ten przewrócił się na bok, a ona razem z nim. Prócz połamanych kwiatków, w które akurat wpadła, i mojego bólu brzucha wywołanego atakiem śmiechu obyło się bez większych szkód.
– Bardzo zabawne.
Sama się śmiała, ale skarciła mnie wzrokiem.
Zaparkowałyśmy rowery i podeszłyśmy do chaty, przed którą stały stoły z ławami.
– Ja pierdzielę, Lilka, ale tu tanio – szeptała podekscytowana, co oczywiście zwróciło uwagę wszystkich w pobliżu, którzy podśmiewali się pod nosem.
Pokręciłam głową rozbawiona.
– Poprosimy dwie kawy latte.
Faktycznie mało zapłaciłam za dwie duże kawy, których smak wynagradzał trudy dotarcia w to miejsce.
– Wiesz co? Ja już mogę wracać.
Zaśmiałam się, widząc Olkę siadającą przy stole. Nie dało się nie zauważyć, że porusza się z trudem.
– A już miałam ci zaproponować wycieczkę po powrocie…
– Rowerem? Chyba postradałaś rozum, kobieto.
Zaśmiałam się na jej reakcję.
– Nie, myślałam, że może pojedziemy do Zamościa? Pospacerujemy i zjemy kolację?
– Okej, czyli to twój sposób na zmotywowanie mnie? Nie powiem, żeby nie był skuteczny… – Olka uśmiechnęła się lekko. – Dobra, ale jeśli wspomnisz choć słowo o diecie, na którą niby zamierzałam przejść i o której miałaś mi przypominać, to obiecuję, że wracam do Warszawy – zażartowała, a ja pokręciłam głową i westchnęłam.
Olka była moją najlepszą przyjaciółką i właściwie nie wyobrażałam sobie, że miałybyśmy więcej nie rozmawiać. Nawet utrata męża była dla mnie bardziej naturalna niż utrata przyjaciółki.
To wiele mówiło o relacji z moim eks.
Po wypiciu kawy ruszyłyśmy dalej.
Florianka przywitała nas słońcem, zapachem końskiego łajna oraz radosnym rżeniem koników polskich. Po kilkunastu minutach zdecydowałyśmy jednak, że czas na powrót, zwłaszcza że zaplanowałyśmy już kolejną wycieczkę. Znając szczęście Olki, przeczuwałam, że podczas drogi powrotnej również nie obędzie się bez przygód.
Tak też było, bo chcąc się zatrzymać przed zakrętem w prawo, nagle usłyszałam pisk hamulców. Odwróciłam się, sądząc, że zobaczę przyjaciółkę leżącą na ziemi z rozległymi ranami. Okazało się, że stała, mając rower między nogami, a jej mina świadczyła o tym, że jest w szoku.
– Ja pierdolę, rower mi stanął.
To stwierdzenie sprawiło jednak, że mimo początkowo poważnej sytuacji wybuchnęłam śmiechem.
– Znaczy zahamował?
– Nie no, stanął na jednym kole. Kurwa, dostałam jakiś felerny rower – odpowiedziała oburzona.
Ja po tym stwierdzeniu prawie spadłam z roweru, próbując zachować powagę.
– Dobra, lepiej je oddajmy, bo to się źle skończy. Jakaś klątwa na nim ciąży.
Nie mogłam przestać się śmiać aż do dotarcia do wypożyczalni.
Po zostawieniu rowerów powoli ruszyłyśmy na pole namiotowe. W planach miałyśmy szybki prysznic, zmianę ubrań i pojechanie na obiadokolację w Zamościu. Tak też zrobiłyśmy. Droga zajęła nam trzydzieści minut i jak zwykle cały czas gadałyśmy.
– Dobra, zaczynaj… – odezwała się Olka, gdy dotarłyśmy już na miejsce.
– Co niby? – zdziwiłam się.
Przechodziłyśmy właśnie mostem ponad wyschniętą fosą i zaraz za murami obronnymi ruszyłyśmy w stronę Rynku Wielkiego.
– No jak cię znam, to nie uwierzę, że nie sprawdzałaś wojennej historii tego miasta. – Zerknęła na mnie, a ja parsknęłam śmiechem. – Masz manię na tym punkcie.
– Ooo, wypraszam sobie! Ja po prostu interesuję się historią regionu. Dotyczy to mojego dziadka i chciałam wiedzieć, w jakich czasach żył – odparłam oburzona, na co Olka klepnęła mnie w ramię.
Nic nie powiedziała, bo czekała, aż w końcu zacznę gadać. Westchnęłam.
– No dobra, może i mam świra.
Parsknęła śmiechem.
– Ogólnie rzecz biorąc, zacznijmy od tego, że Zamość po przegranej kampanii wrześniowej i przejściu pod władzę Niemców miał nosić nazwę Himmlerstadt. Heinrich Himmler jednak, nie chcąc obrazić Hitlera, który „swojego” miasta nie posiadał, stwierdził, że zbytnio się zapędza, i postanowił nie poruszać więcej kwestii zmiany nazwy miasta. Himmler zresztą kilkukrotnie odwiedzał Zamość. Rotunda pełniła wtedy rolę obozu tymczasowego, w którym wiele osób z przesiedleń straciło życie. Dokonywano tam podziału na kategorie. Osoby zdolne do pracy, dzieci i osoby do eksterminacji. To… dużo by mówić, ale to miasto pamięta wiele złego.
– Wiesz co? Chyba nie powinnam była pytać. Jestem cholernie głodna, ale jakby odechciało mi się jeść.
Teraz to ja poklepałam Olkę po ramieniu.
– Dobra, pogadamy po jedzeniu. Teraz ruszajmy na rynek poszukać jakiejś dobrej knajpki ze smacznym jedzeniem.
Widok rynku rozmył wszystko, co męczyło nasze głowy. Okazało się, że jest tu jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Patrzenie na wielokolorowe kamienice umilało nam czas podczas posiłku. W centralnym miejscu rynku stał piękny ratusz z wieżą zegarową na szczycie. Każda z kamienic miała podcienie, co dodawało im atrakcyjności. Ormiańska była według mnie najpiękniejsza.
– Teraz czuję się naprawdę senna… – Ziewnęła.
Pochłonęła wielki talerz wegetariańskiego makaronu i popiła to wszystko niemal litrową lemoniadą.
– Zupełnie się nie dziwię. – Zaśmiałam się.
Ja zjadłam jedynie pół porcji kurczaka z frytkami. To miasto miało mi tyle do zaoferowania, że z ciekawości żołądek zawiązał mi się w supeł. Tak naprawdę tylko przebierałam nogami, czekając na Olkę.
– Dobra, chodźmy… – Wstała z ociąganiem. – Bo przecież widzę, że się zaraz posikasz, jak nie ruszysz na podbój Zamościa w poszukiwaniu powojennych pozostałości. Więc gdzie najpierw?
– Rotunda oczywiście.
Skierowałyśmy się w jej stronę.
Ludzie czasami potrafili czuć ból i smutek danego miejsca. Śmierć, którą zadano wielu tysiącom ludzi. To właśnie czułam w rotundzie.
Kilka lat temu czułam to również w Auschwitz, które jeszcze przez wiele lat po wycieczce szkolnej nie mogło wyjść mi z głowy. Sama brama, wraz z napisem w języku niemieckim „Jeniecki Obóz Przejściowy Policji Bezpieczeństwa”, niemal przeniosła mnie do tysiąc dziewięćset czterdziestego roku. Przechadzając się po celach i wystawach, można było zobaczyć materiały związane z tamtymi latami. Zarówno wyroki śmierci, jak i zdjęcia z ekshumacji. Całe to miejsce było nośnikiem historii.
Otaczający rotundę cmentarz sprawił, że Olka nie odezwała się ani słowem, jedynie trzymała mnie pod ramię, idąc powoli.
– Lilka, ja nie rozumiem, dlaczego ty interesujesz się takimi okropnymi rzeczami… – powiedziała, gdy opuściłyśmy teren. – Ja z chęcią zapomniałabym o tym wszystkim, co dziś zobaczyłam.
– Jeśli nie będę się interesować, to kto będzie pamiętał o tych wszystkich ludziach? O tych dzieciach? O ich rodzicach? O partyzantach?
– Ja rozumiem, ale… po prostu to wszystko mnie przerasta. Nie wierzę, że ciebie nie. Nie uwierzę, że to na ciebie nie wpływa.
– Dziewczyno, ja się obudziłam w nocy ze strachu, bo ten cmentarz mi tak wjechał na psychikę, więc dobrze wiesz, jak ja przeżywam. Mimo to czuję, jakby coś w środku zmuszało mnie do odkrywania tej historii. – Podrapałam się po głowie. – Nie wiem, może się łudzę, że dziadek był cholernie bogaty i teraz ja otrzymam spadek…
– Pff, proszę cię. Ich bogactwo, czyli krasula, nie żyje od osiemdziesięciu lat – prychnęła Olka i związała długie włosy w warkocz. – No i teraz średnio by ci się przydała, gdzie byś ją trzymała? – kpiła dalej, ale ja tylko wywróciłam oczami. – No dobra, rozumiem, o co ci chodzi… – Objęła mnie ramieniem. – Mam nadzieję, że uda ci się w końcu odnaleźć siebie.
Nie odpowiedziałam. Miałam taką samą nadzieję.
Po rozwodzie wszystko straciło sens. Plany, marzenia, a nawet to, co myślałam o sobie. Wszystkie moje pasje i zainteresowania uległy zmianie wraz z poznaniem męża. Przejęłam wszystko to, co jego, nie zostało nic dla mnie. Nie przeszkadzało mi to, czułam się szczęśliwa. Dopiero po rozstaniu zdałam sobie sprawę, że zatraciłam siebie. Zatraciłam własne szczęście.
– Od września wracasz do pracy w szkole?
– Ech… wiem, że dużo mówiłam o zmianie, ale… kurczę, uwielbiam te dzieciaki i nie wyobrażam sobie ich zostawić.
Westchnęłam.
Moim największym problemem w pracy było szefostwo. Płaciło śmieszne pieniądze, dawało mnóstwo godzin i oczekiwało jeszcze za to uwielbienia oraz wdzięczności. Mimo to tak bardzo kochałam te dzieci, że trudno byłoby mi je opuścić.
– Dziewczyno, znowu przypłacisz to depresją… – ostrzegła mnie.
Prawdą było to, że dyrektor placówki prawie mnie w nią wpędził. Jego podejście do pracowników i oczekiwanie nierealnych rzeczy sprawiały, że działałam na oparach przez całe półrocze.
– Ostatni rok. Chcę, żeby moja klasa skończyła tę szkołę. Nie mogę jej zostawić bez nauczycielki niemieckiego.
– A co z tobą? Nie możesz poświęcić siebie… zresztą jak zawsze.
– W tym roku się nie dam. – Uśmiechnęłam się pewnie, choć w głębi duszy nie byłam co do tego przekonana.
– Dobrze, gdzie teraz?
Olka wyraźnie miała już dość tej rozmowy, bo i tak była przegrana w kwestii szkoły.
– Może po prostu pospacerujmy… – Wzruszyłam ramionami.
Zamość był tak uroczy, że sam spacer dawał dużo radości. Do czasu kolejnego zderzenia się z historią. Dotarłyśmy na ulicę Kolegiacką 18, gdzie stała Kamienica Czerskiego. Z tablic informacyjnych dowiedziałyśmy się, że przerobiona została na gestapowską katownię, a w piwnicach znajdował się areszt.
Nie odważyłam się tam zejść. Już będąc w środku, między trzema skrzydłami, odcięta od ulicy, czułam się, jakbym przeniosła się w czasie. Jakbym została tu przywieziona do katowni i zaraz gestapo miało mnie zabrać do tych piwnic.
Długo tam nie zabawiłyśmy, Olka też nie czuła się dobrze w tych murach.
– Wiesz co, Lilka? Ja bym chyba wróciła na pole. Napiła się wina i przestała myśleć o tych okropieństwach…
– Tu się zgadzamy… pora wracać.
Ta wycieczka nie była być może taka, jak sobie wyobrażałam. Chociaż jaka miała być wyprawa śladami wojny? Nie mogła to być przecież opowieść o radości i miłości. Mimo to myślałam, że będzie jakoś… przyjemniej.
Zanim jednak skierowałyśmy się w stronę pola, wróciłyśmy na główny plac i moją uwagę przyciągnął baner z napisem „Zakład Cukierniczy B. i Z. Kowal”.
Weszłam do środka i poczułam się, jakbym cofnęła się w czasie. Już sam zapach mnie kupił. A jak zobaczyłam ceny, to ostatecznie wyszłam z całym workiem bułek z kapustą, z ciecierzycą, z czekoladą, pizzerek chłopskich i po grecku. Wszystko to sprawiało, że mimo posępnych myśli aż ciekła mi ślinka. Być może to właśnie te smakołyki miały poprawić mi humor.
Drogę powrotną przejechałyśmy niemal w ciszy.
– Chyba powinnam cię przeprosić, na pewno nie tego się spodziewałaś po tym wyjeździe.
– Przestań, Lila! Ja tu jestem dla ciebie. Gdybym chciała spędzać teraz czas po swojemu, to na pewno byłabym w jakimś wynajętym domku na Suwalszczyźnie, paliłabym zielsko i kąpała się nago w jeziorze.
Prychnęłam tylko.
– Ja tu naprawdę jestem dla ciebie. Dzisiaj na spokojnie, ale w sobotę… Jestem przekonana, że w niedzielę nie będziemy w stanie nic robić do południa, więc niczego nie planuj. – Wzięła kęs bułki. – Ja pierdzielę, dziewczyno, chyba nigdy nie jadłam tak pysznej bułki.
Zaśmiałam się i przytaknęłam. Miała rację. Jeśli kiedykolwiek wrócę do Zamościa, to od razu kieruję się do tego miejsca.
– Dobra, za to wszystko stawiam wino.
Akurat parkowałyśmy przed hipermarketem znajdującym się nieopodal pola namiotowego.
– Przystanę na to, jeśli cena będzie przekraczała trzydzieści złotych.
– Widzę, że jesteś dziś wyjątkowo chciwa… dobrze, zapamiętam.
Śmiejąc się, udałyśmy się na zakupy.
Resztę wieczoru spędziłyśmy tak jak wczoraj – delektując się winem i niezbyt zdrowymi przekąskami. Wszystko to w akompaniamencie śmiechu i dobrej zabawy. Pole namiotowe zapełniło się nieco wczasowiczami, więc nie było już przenikliwej ciszy jak poprzedniego dnia.
Gdzieniegdzie rozbrzmiewały śmiechy i rozmowy, dlatego zasnęłam spokojnie.