Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
497 osób interesuje się tą książką
Czasem wystarczy jedno spojrzenie, by stracić grunt pod nogami.
I wszystko, co dotychczas się znało.
Rosette Evans – wychowana w bajecznej rezydencji na wzgórzach Clyde Hill, otoczona miłością rodziców, obsługiwana przez tuzin personelu i wspierana przez najlepszą przyjaciółkę mieszkającą tuż za płotem – ma wszystko.
Całą paletę pozorów.
Mało kto dostrzega ciężar, który Rosette dźwiga na swoich barkach. Pragnie odzyskać kontrolę nad własnym życiem, zszyć poharatane wnętrze i uleczyć zszarganą demonami duszę. To właśnie dlatego traktuje decyzję o podjęciu studiów na Uniwersytecie Waszyngtońskim jako szansę na nowy początek. Szybko jednak okażą się one początkiem… końca.
ON – nieprzyzwoicie przystojny, dobrze sytuowany, piekielnie inteligentny – zawładnie nią całkowicie i pokaże jej, że przez całe życie karmiona była jedynie kłamstwami. A za brutalną prawdę płaci się wysoką cenę.
18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 526
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pola Hibner
Ślepnąc od gwiazd
Seria VoidFaza INów
Dla wszystkich tych, z których los lubi drwić.
Pamiętajcie, w chaosie kryje się początek nowego porządku.
Musimy tylko nauczyć się szukać.
Cześć!
Jest mi niezmiernie miło, że postanowiłeś(-łaś) sięgnąć po moją książkę. Musisz jednak wiedzieć, że zawarta w niej historia przeznaczona jest dla starszego grona odbiorców. Napotkasz tu: sceny seksu, różnorakie używki, uzależnienia, przemoc fizyczną oraz psychiczną. Nie zabraknie również drastycznych opisów. Poruszane są wrażliwe tematy, które mogą striggerować niektóre osoby, dlatego też tak ważna jest świadomość obecności fikcji w literaturze.
Przedstawieni bohaterowie NIE są postaciami godnymi naśladowania. Zmagają się z wieloma problemami, pochodzącymi prosto z ich wnętrza, ale też z zewnątrz. Może wybrzmi to w waszych głowach nieco komicznie, ale każdy bohater jest pod czujnym okiem wykwalifikowanego psychologa, który uczestniczył w procesie tworzenia i na bieżąco ich diagnozował, wyprzedzając fabułę. Możecie być pewni, że podeszłam do tej serii ze stuprocentową powagą i troską o moich odbiorców.
Pragnę, abyście pamiętali, że Ślepnąc od Gwiazd nie ma na celu gloryfikowania czy romantyzowania pewnych zachowań i zaburzeń psychicznych. Jest jedynie „subtelnym” wstępem do historii, która jeszcze nie raz Was zaskoczy i wprawi w zakłopotanie, ale też spowoduje uśmiech na Waszych twarzach.
Chciałabym zaznaczyć, że niniejszy utwór jest fikcją literacką. Zbieżność imion, nazwisk, pseudonimów, miejsc oraz zdarzeń jest całkowicie przypadkowa.
Miłej lektury
Wasza Pola
Jeśli potrzebujesz pomocy, nie zwlekaj.Organizacje, którym możesz zaufać:
KRYZYSOWY TELEFON ZAUFANIA DLA DOROSŁYCH W KRYZYSIE EMOCJONALNYM 116 123
TELEFON ZAUFANIA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY 116 111
CENTRUM WSPARCIA DLA DOROSŁYCH W KRYZYSIE PSYCHICZNYM 800 70 22 22
ANTYDEPRESYJNY TELEFON FORUM PRZECIW DEPRESJI 22 594 91 00
ANTYDEPRESYJNY TELEFON ZAUFANIA FUNDACJI ITAKA 22 484 88 01
NIEBIESKA LINIA DLA OFIAR PRZEMOCY W RODZINIE 800 12 00 02
TELEFON INTERWENCYJNY CENTRUM PRAW KOBIET 600 07 07 17
Przez całe nasze życie natrafiamy na przeróżnych ludzi. Nawiązujemy relacje, troszczymy się o bliskich, a gdy przyjdzie co do czego, zostajemy sami. Sami z naszymi myślami i emocjami.
Możemy mieć pięciu, dziesięciu, a nawet i stu przyjaciół, ale czy każdy z nich zasługuje na nasz czas i poświęcenie? Na to pytanie ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, wszystko zależy od danej jednostki. Czy będzie na tyle wybitna, by zachować się w naszej pamięci?
Byłam święcie przekonana, że moje życie jest idealne, bo przecież mieszkam w Clyde Hill – mieście snobów i nowobogackich przedsiębiorstw. Mam troskliwych rodziców, a moja najlepsza przyjaciółka mieszka tuż za płotem. Nigdy nie mogłam narzekać na brak zainteresowania, a wręcz ciężko było się od niego uwolnić. Każdy, kto patrzy na to z boku, widzi obraz szczęśliwej rodziny oraz życia usłanego różami, natomiast ja pragnęłam tylko jednego.
Zderzenie z bolesną rzeczywistością okazało się brutalniejsze, niż zakładałam. Mogłam dalej grać zaślepioną błyskotkami albo wreszcie oddać prowadzenie. Wybór przyszedł do mnie sam, a droga do prawdy jeszcze nigdy nie była tak magiczna i nużąca zarazem. Ilekroć się nad tym zastanawiam, dochodzę do tego samego wniosku – żałuję tylko, że odkryłam to tak późno.
To, że świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci, chyba wie już każdy, ale czy tylko z facetami jest coś nie tak? Myślałam, że to oczywiste, bo przecież kobieta kobiecie krzywdy nie zrobi. I tak bardzo się myliłam. Świat jest pogrążony w panujących wszędzie kłamstwach i znieczulicy, a taryfa ulgowa nigdy nie była mi pisana.
A może to jednak ja jestem problemem?
Ostrze igły przedzierało się przez kolejne warstwy tkanek mojej skóry.
191… 1723, … 3598…
Następne ukłucie.
4201… 6666…
Jeszcze jedno.
8992… 12937…
Kolejna blizna na przedramieniu.
14356.
Odliczałam każdą upływającą sekundę, dopóki ktoś nie postanowił wyłączyć światła.
Pustka. Rozlana czarna plama bez jakichkolwiek prześwitów, które mogłyby zwiastować nieproszone nadzieje, że to nie jest wyczekiwany koniec.
To już?
Moje oczy nawiedzała nicość, ale myśli wciąż błądziły po ślepych zakamarkach umysłu. Choć ulatywały wraz z napływającą lekkością, to nadal je słyszałam. Raz bliżej, raz dalej. Każdy ich najdrobniejszy ruch był przesiąknięty gorzkim cierpieniem.
Doczekałam się chwili, gdy błogość zastąpiła cały ból. Nie przeszkadzało mi szczekanie psów, oddawane strzały czy syreny służb. Nie raziło mnie już to, że ktoś mnie dotyka, bo w końcu gnębiące mnie myśli ustały.
– Gdzie ją zabieracie? – Stłumiony kobiecy głos przebijał się przez pochłaniającą głębię.
Brzmiał dziwnie znajomo.
– Na OIOM.
Usłyszałam, docierając do brudnego dna.
Tylko nie tam.
Błagam.
Nie każdy potwór skrywa się pod łóżkiem
Od dziecka byłam uczona wyrażania swoich emocji i opinii, dlatego nigdy nie miałam najmniejszego problemu z wypowiedzeniem swojego zdania na głos. Oczywiście, jeśli tylko sama tego chciałam. Wpojono mi pewne zasady kultury, których się trzymałam. Ramy, poza które nie chciałam wychodzić, by nie narobić sobie i moim bliskim problemów. Wyjątkiem od tej reguły były sytuacje, gdy ktoś umiejętnie wyprowadził mnie z równowagi. Zazwyczaj jestem opanowana, ale po przekroczeniu pewnej granicy na jaw wychodzą moje bardziej nieokiełznane oblicza. To, z jakim skutkiem skończy śmiałek, który miał czelność mnie znieważyć, zależy tylko od tego, na które z nich akurat trafi.
Głośny trzask zamykanych drzwi na pewno nie był tym, co chciałabym teraz usłyszeć. Aktualnie akceptuję tylko głuchą ciszę i święty spokój. Nic więcej.
– Rosette!
Dobrze mi znany głos drażnił coraz bardziej moje bębenki. Schowana pod cieplutką pierzyną, zacisnęłam ręce w pięści i nie ruszyłam się nawet o cal. Chwilę poudaję i się podda. Zrezygnuje z tego jakże idiotycznego pomysłu.
– Rosette! – powtórzyła jeszcze głośniej, krocząc w moją stronę.
Nie oszukuj się, Evans, nie odpuści.
Nie ona.
Wzięłam głęboki wdech, pomału odliczając w myślach do trzech. Ingerowanie w mój sen zdecydowanie było jedną z granic, a ta pani wyjątkowo często lubiła bezwstydnie po nich deptać.
– Rosie, cholera jasna!
Usłyszałam podnoszące się rolety antywłamaniowe, które tworzyły idealną ciemnię w moim pokoju.
– Spóźnimy się! – Kroki sunęły z zawrotną prędkością po różowym królestwie, zbliżając się nieubłaganie.
Idźcie precz.
Tak bardzo kochałam ten księżniczkowy styl, że od dobrych kilku lat nie mogłam się go wyzbyć ze swojej sypialni.
– No, proszę cię. – Potwór z bagien wpełzł na materac. – Ile razy będziemy przez to samo przechodzić, co? – Sto dziesięć funtów wylądowało na moim ciele.
Nie wydałam z siebie ani pomruku słabości, choć kość biodrowa nieziemsko oberwała. Połasiła się skubnąć nieco ciepła mojej kołdry i zamaszystym ruchem zaciągnęła ją na siebie.
Chłód owiał rozgrzaną skórę, przyprawiając mnie o zimne dreszcze. To był moment, w którym już miałam wybuchnąć, ale gdy tylko uchyliłam powieki i ujrzałam wyprutą z emocji twarz Addison, nie mogłam jej tego zrobić. Wyglądała, jak sponiewierany wampir, który został zmuszony, żeby wyłonić się na światło dzienne.
– Mam pogratulować? – prychnęła słodko, przybierając uroczy uśmiech na twarzy, po czym wystawiła przede mną otwartą dłoń, którą pomachała na boki, by sprawdzić moją reakcję na bodźce zewnętrze. – Witamy w ten piękny piątkowy poranek.
Zawsze podziwiałam ją za to, że potrafiła zmieniać swoje nastroje z sekundy na sekundę, nawet one jej nie ograniczały. Potrafiła doskonale nad nimi panować. Byłaby wspaniałą aktorką, ale jeszcze nie uległa moim namowom, aby wejść na scenę. Doprawdy wielka szkoda…
– Nie, ale proponuję piszczeć gdzieś indziej. – Ciężko było zapanować nad wkradającą się do mojego tonu irytacją. – Najlepiej tam, gdzie jestem tylko duchem.
Miałam pełne prawo być urażona. To ona zaatakowała pierwsza.
– Pisnę to ci za…
– Addie… – powstrzymałam jej zapęd rozpoczęcia niepotrzebnego nikomu tematu. – Kto cię tu wpuścił o tej godzinie? Każda normalna osoba w naszym wieku o tej porze smacznie śpi. Możemy spotkać się później?
– Ty brałaś coś przed snem? – Skrzywiła się znacznie. – Albo nie wiem, podmienili cię kosmici, czy coś w tym stylu? – Badała mnie zdziwionym wzrokiem, jakby to ze mną było coś nie tak. – Przecież mam klucze. – Pogrzebała w kieszeni dresów, a następnie pomachała mi brzęczącym pękiem przed nosem. – Wiem, że z tobą jest ciężko po przebudzeniu, ale to na pewno ty? – Przyglądała mi się uważnie, szukając czegoś podejrzanego.
Ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało mi się zapominać o tym, co zaszło w poprzednie wakacje. Addie została wtedy obdarzona bezgranicznym zaufaniem przez moją mamę, i to do tego stopnia, że dała jej nawet klucze do naszego domu. Nie żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało, bo dzięki temu mogłam do woli korzystać z życia. Wystarczyło że była przy mnie.
Skinęłam jej ospałym ruchem głowy.
Nasi rodzice przyjaźnią się od kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu lat, więc to nieuniknione, że również i my byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Mimo że nasza posesja jest ściśle zamknięta i wejść na jej teren można tylko przez główną bramę nadzorowaną przez ochroniarza, jest jeszcze jedno przejście, z którego korzysta tylko moja rodzina, Addie oraz jej rodzice. Od kiedy pamiętam, w murze odgradzającym naszą posesję od Flynnów jest wmontowana furtka, aby nieco ułatwić sobie życie i nie obchodzić całej posiadłości naokoło. Nie powiem, że nie jest to przydatne rozwiązanie, ale w dni takie jak ten wolałabym, żeby ktoś zaspawał wszystkie możliwe wejścia i pozwolił mi się odizolować.
Introwertyczna część mnie – choć niewielka – też niekiedy dawała się we znaki.
– Dobra, nieważne – wyrzuciłam w końcu z siebie, opierając się plecami o ramę łóżka. – Skoro już mnie obudziłaś, to może olśniłabyś mnie, o co chodzi?
– O co chodzi?! Jak to o co?! – Jej krzyki znowu rozniosły się po całym pokoju. – Z tobą naprawdę jest coś dzisiaj nie tak – skarżyła się w egzaltowany sposób. – Natychmiast wstawaj i się ogarniaj.
Dramat. Skoro mamuśka Add się odpaliła, musiało być naprawdę poważnie.
– Jest już dziesiąta, a za dwie godziny mamy integrację, ty pieprzona ignorantko!
– Integra… – Nagle wszystko stało się nieco jaśniejsze.
To nie pierwszy raz kiedy borykam się z lekkimi problemami z pamięcią.
– Tak, integrację! – przerwała mi. – Ja, ty, college, przystojni studenci, nowy rozdział, pamiętasz? Coś świta? – nawijała, nie dając mi dojść do słowa. – Migiem pod prysznic, bo wyglądasz, jakbyś maraton przed snem zaliczyła. – Niebezpieczny błysk przeszył jej zielone tęczówki. – A może jednak o czymś mi nie mówisz i ktoś ci towarzyszył w nocy, hę?
– Ocipiałaś do reszty? – Przetarłam pulsującą od jej wrzasków skroń. – Jeśli w tym momencie nie zredukujesz decybeli, to nigdzie się stąd nie ruszam. – Wzruszyłam lekceważąco ramionami. – Poza tym wcale nie wyglądasz lepiej. W tym dresie zamierzasz iść?
Całkiem możliwe, że zabrzmiało to trochę zbyt opryskliwie.
– Co? Nie!
Rozbawiła mnie jej wielce zdumiona mina.
– Chciałam się z tobą ogarnąć. – Powoli zsunęła się ze mnie na materac, sięgając papierową czarno-białą torebkę, która leżała gdzieś na ziemi. – Dorwałam nową kolekcję kosmetyków od Riri.
– Trzeba było tak od razu. – Żwawo wypełzłam spod kołdry. – Dla królowej zawsze warto wstać – zaśmiałam się w drodze do łazienki. – Wykąpię się, a ty leć do Teressy i poproś, żeby zaczęła już przyrządzać pankejki. Tylko tym razem nie zapomnijcie o truskawkach, bardzo ładnie proszę. – Wymusiłam jeszcze szerszy uśmiech.
– Robi się, jaśnie pani! – rzuciła sarkastycznie Flynn, kłaniając się teatralnie i mozolnie dreptając do drzwi.
Gdy pierwsze krople wody zaatakowały moje ciało, w głowie miałam już tylko wyobrażenia dzisiejszego dnia. Nowi ludzie, nowe miejsce, nowe obowiązki. Po moich licealnych przebojach zdecydowanie wskazane jest świeższe spojrzenie na świat.
Od dawna uważałam swoją urodę za przekleństwo. Szybko pojęłam, że piękna buzia niesie za sobą więcej zła niż pożytku. Wabiła tylko nieproszone ślepia, a niekiedy i dłonie, gdy ja nie byłam do tego wystarczająco przygotowana. Ale mimo mojego wysokiego wzrostu, to właśnie moja przyjaciółka przyciągała największą uwagę. Nie ze względu na jej aparycję, choć była śliczną, dosyć niską brunetką o kuszących szmaragdowych oczach, natomiast z powodu tej całej ekstrawertyczności wzbogaconej donośnym głosem, którym tak ochoczo emanowała. Wszędzie i zawsze było jej pełno, ale to właśnie cała Addison Flynn. Jedyna dziedziczka dobytku rodziny Flynnów. Swoją drogą, równie dorodnego co jej wielkie serce.
Edward Flynn był jednym z senatorów kongresu, ale nie zagłębiam się bardziej w politykę, niż muszę, bo to zdecydowanie nie na moje nerwy. Na dorosłe głupoty przyjdzie jeszcze czas. Z kolei mama Addie zajmowała się czymś znacznie przyjemniejszym dla umysłu i świata. Isabella była rozpoznawalną w wielu stanach projektantką mody. Nie zliczę, ile pięknych kreacji dla nas stworzyła i ile pokazów odstrzeliłyśmy z jej córką w studio, które znajdowało się zaraz po drugiej stronie płotu.
Po gorącym prysznicu wszystkie nadprogramowe myśli wyparowały, a my zaczęłyśmy przygotowania do tej nieszczęsnej integracji. Nie narzekałam na swoją cerę, nawet w liceum, gdy większość nastolatków zmagało się z problemami skórnymi. Na co dzień nie używałam zbyt dużej ilości kosmetyków, bo najzwyczajniej w świecie tego nie potrzebowałam, ale to będzie pierwszy dzień na studiach. Pierwsze wrażenie na nowo poznanych osobach, z którymi spędzimy najbliższe lata na tej samej uczelni. Musiałam chociażby sprawiać pozory.
Siedziałyśmy przy dużej toaletce w garderobie, robiąc makijaż, przy okazji testując nowe kosmetyki Fenty Beauty w akompaniamencie piosenek Rihanny. Mimo wszystko postawiłam na lekką wersję, podkreślając delikatnie brwi oraz kości policzkowe, do tego wytuszowałam rzęsy, a usta pomalowałam błyszczykiem. Zdziwiło mnie, że jeszcze nie zapomniałam, co do czego służy.
Z racji, że ludzie nazywają takie okazje ważnymi, postanowiłam włożyć do uszu czarne perły – jedyną pamiątkę po mojej zmarłej lata temu babce, która z jakiegoś powodu stwierdziła, że będę odpowiednią osobą do przechowania tej wyjątkowej biżuterii.
– Okej… jestem pod wrażeniem – zaczęła z przekąsem Addison, przyglądając się mojej twarzy.
– Co tym razem?
– Spójrz na siebie. – Nie ukrywała powagi, gdy ja już miałam serdecznie dość tego widoku.
Nie przeszkadzało jej to jednak na tyle, by powstrzymać się od odwrócenia mnie przodem do krzywego zwierciadła, które już od lat budziło strach. Bałam się, bo nie byłam pewna, czy będę w stanie rozpoznać to, co w nim zobaczę.
– Dotknęłaś w końcu innego pędzla niż te w pracowni.
Zamiast się przełamać zerknęłam na odbicie przyjaciółki. Dokładnie tak jak zazwyczaj nie szczędziła sobie make-upu. Uwielbiała mocny makijaż i w takim też czuła się najlepiej. Nie oceniam, każdy ma prawo nosić i robić, co mu się żywnie podoba, a jej było w tym wyjątkowo do twarzy.
– Nałożyłaś nawet róż.
Czułam jej oddech na policzku.
– Jeśli ubierzesz się jak lump, to obiecuję, że nie wypuszczę cię z tego pokoju i zapomnij, że dotkniesz jakiegokolwiek naleśnika, bo wszystkie osobiście zjem. – Zlustrowała moją sylwetkę skrywaną pod satynowym szlafrokiem.
Poruszyło mnie jej zaaferowanie. Odwróciłam głowę w stronę świetlistych promieni wpadających do wypełnionego szafami pomieszczenia.
– Ładnie na dworze, więc spójrz, co wymyśliłam.
Włożyłam biały komplet, który wrócił niedawno z prania po wtorkowym treningu tenisa. Zwyczajna biała spódniczka i tego samego koloru top z krótkim rękawem, który kończył się ponad pępkiem.
– Podaj mi tę nową torebkę. – Wskazałam palcem na przeszklenie skrywające całą moją kolekcję.
Nie byłam zaskoczona, że nawet nie musiałam mówić, którą dokładnie mam na myśli, a ona podała mi niewielką Chanel, która ledwie mieściła telefon. Na nogi założyłam jeszcze białe conversy za kostkę.
– To jest to. – Strzepnęłam wyimaginowany kurz z rąk, czekając na szczerą opinię.
– Zapomniałaś rakiety – oznajmiła wreszcie.
– Nieprawda – zaprzeczyłam od razu. – Właśnie na nią patrzę – powiedziałam, nie spuszczając z niej wzroku.
– Mamy tyle zajebistych ubrań, a ty wybierasz strój do tenisa z wtorku? – rozgryzła mnie szybciej, niż się spodziewałam. – Poważnie?
– Po co się bardziej wysilać? Nie chcę niepotrzebnie wyróżniać się z tłumu.
– No tak, lepiej sprawiać wrażenie wysportowanej lali, która wcale nie wyszła właśnie z łóżka, tylko z kortu tenisowego – zażartowała, śmiejąc się cicho.
– Pozory, Add. – Spojrzałam przelotnie na lustro. – Pozory.
Postanowiłam upiąć nieco włosy. Proste fryzury należały do moich ulubionych. Delikatnie złapałam z tyłu część z nich spinką ze średniej wielkości kokardką, wypuszczając kilka krótszych kosmków grzywki z przodu.
Wyglądałam całkiem znośnie. Kiedyś kombinowałam z ubiorem, teraz najbardziej lubiłam się w tej luźniejszej odsłonie. Domowa wersja w spodniach dresowych i bluzie nęciła swobodną wygodą, ale musiałabym mieć naprawdę zły dzień, żeby wyjść tak do ludzi. Gdy już musiałam, męczyłam się z podwijającymi się spódniczkami, bo jeansy były ostatnią rzeczą, po którą bym sięgnęła. To denimowe paskudztwo niesamowicie pogrubia nogi.
– Jeśli żaden student prawa nie poleci na tę kusą kieckę, to zabieram cię do spa. – Spojrzałam na wystrojoną przyjaciółkę.
– Kusisz – odparła zaintrygowana. – Na lekarza też bym nie narzekała. – Gestykulowała z opaską w ręku. – Za to tobie wróżę… – Kręciła palcem wskazującym w moim kierunku, czarując swoją wyimaginowaną różdżką. – Grubego informatyka w okularach, który kort to jedynie widział na monitorze albo co najwyżej w telewizji.
Nie mogłam wytrzymać, wyobrażając sobie moją przyszłą randkę w kafejce internetowej ze zdziadziałym nerdem, planszówkami albo padami od konsoli. Perfekcyjnie byśmy do siebie pasowali, jeśli też byłby domatorem. Poprzednie relacje udowodniły mi, że wystarczająco dużo szalonych wrażeń już doświadczyłam. Jednocześnie wybuchnęłyśmy śmiechem. Uwielbiałyśmy wbijać sobie nawzajem szpileczki. Traktowałyśmy się jak takie prawdziwe, rodzone w tych samych bólach, siostry. Toczyłyśmy bezsensowne kłótnie, nie szczędząc w nieprzychylnych słowach, żeby później się pogodzić i żyć dalej, zapominając o zaistniałej sytuacji, bo koniec końców to nadal byłyśmy my. Rosie i Addie, Addie i Rosie. Od zawsze i na zawsze razem.
W czerwieni wyglądała doskonale. Ten kolor tylko podkreślał jej surową urodę. Czarne włosy sięgały jej prawie do pośladków. Delikatnie je pofalowała, zostawiając rozpuszczone, a złote dodatki, czarna opaska i torebka dodały nieco klasy całej tej stylizacji.
– Nic nowego. – Zarzuciła zamaszyście włosami, strzepując ostatnie zagniecenia z sukienki. – Chodź na dół, zjemy. Niedługo musimy wyjeżdżać.
Wsuwałyśmy w ciszy przepyszne naleśniki Teressy z kremem pistacjowym i truskawkami. Gdy zostały już po nich tylko okruszki, od razu zapakowałyśmy się do białego porsche mojej przyjaciółki, które czekało na podjeździe tuż obok kaskady. Okrążyłyśmy ją, po czym wyjechałyśmy z posiadłości.
Chociaż nigdy nie zdecydowałam się zrobić prawka, lubiłam jeździć samochodem, a bycie passenger princess w zupełności mi odpowiadało. Sunące widoki za oknem napawały spokojem w towarzystwie muskających moją twarz promieni słońca. Po około dziesięciu minutach relaksującej drogi dotarłyśmy na miejsce.
Było wiele aspektów, które miały wpływ na wybór Uniwersytetu Waszyngtońskiego, ale bliska odległość od domu stała się zdecydowanie najważniejszym z nich. Nie wyobrażałyśmy sobie mieszkania w akademiku, wśród niewyrachowanych, napalonych studentów, a wynajem mieszkania nie miał większego sensu. Rodzice podsuwali nam propozycje innych uczelni, gdzieś dalej, ale to właśnie Seattle było naszym miastem. Obie tak samo byłyśmy w nim bezgranicznie zakochane. To tu tworzyła się nasza historia, dlatego upierałyśmy się przy swoim, aż w końcu odpuścili.
Zostawiłyśmy samochód na parkingu i ruszyłyśmy w stronę umówionego miejsca spotkania.
– Trochę się stresuję – nieco zakłamałam rzeczywistość, kiedy zbliżałyśmy się do fontanny będącej centralnym punktem placu uniwersyteckiego.
Cholernie się stresowałam.
Przyjaciółka spojrzała na mnie uważnie, splatając swoją dłoń z moją.
– Rosie i Addie – dodała mi otuchy, zaciskając jeszcze mocniej palce.
– Addie i Rosie – dokończyłam naszą mantrę, która towarzyszyła nam od lat.
Zawsze gdy jedna z nas wątpiła, powtarzałyśmy ją, by przypomnieć sobie, że w tym wszystkim mamy jeszcze siebie. Może to tylko głupie placebo, ale od razu poczułam się jakoś tak lepiej.
W oddali dostrzegłam zbierającą się grupkę ludzi. Na dzień dobry moją uwagę zwrócił wysoki brunet o azjatyckiej urodzie, który stał w towarzystwie jeszcze wyższego blondyna. Nietypowa uroda przyciągała mój wzrok. Nie gustowałam w rzeczach pospolitych i nijakich.
– O, ja pieprzę! – Dziewczyna szarpnęła ręką, ściągając tym samym moją głowę w dół. – Czy ty widzisz tych dwóch, tam, po prawej? – rzuciła rozemocjonowana wprost do mojego ucha. – Zaklepuję blondyna! Jest boskiii!
– No, jest wysoki, racja – stwierdziłam, krzywiąc się przez jej wysoką tonację.
Gość naprawdę był wielki, pomimo swej nierozbudowanej sylwetki. Tak na moje oko mógł mieć z siedem stóp. Już z daleka było widać, że to ten typ faceta, któremu mało która odmówi, a on doskonale jest świadom swojej mocy i nie zrezygnuje z wykorzystania jakiejś naiwnej dziewczyny.
– Wysoki?! – pisnęła Flynn. – Jest idealny! – Jej poziom ekscytacji był porównywalny z tym u dziecka, które właśnie dostało upragnionego lizaka.
– Laska, to, że gość ma wzrost koszykarza, nie znaczy, że masz się do niego od razu ślinić. – Skupiłam na nim wzrok, aczkolwiek wystarczył pierwszy cwaniacki uśmiech z jego strony i w tej samej chwili odechciało mi się na niego patrzeć. – Poza wzrostem dupy nie urywa.
To oni mieli się ślinić, nie my, ale do niej to nie docierało.
Nie miałam określonego typu faceta, który mnie pociągał. Dla mnie fizyczność była na drugim miejscu. Bardziej liczyła się więź, która by się między nami tworzyła, charakter i przede wszystkim szczerość. Na resztę mogłam przymknąć oko, jeśli był tego wart. Natomiast dla Addison liczyły się głównie trzy aspekty: aparycja, urok osobisty oraz koneksje. Od dziecka miała wpajane, żeby pięknie wyglądać i znaleźć sobie wysoko postawionego męża, który ustawi ją na resztę życia, by się za bardzo nie musiała przepracowywać.
Skłamałabym, mówiąc, że nigdy mnie to nie zmusiło do zastanowienia. Tak naprawdę nie miałam pewności, czy przyjaźni się ze mną, bo naprawdę mnie lubi, czy może dlatego, że moja rodzina żyje ponad stan, a ona może otaczać się równymi sobie. Przez tyle lat udowodniła mi jednak, że to tylko moje urojenia.
– No co ty, szajbusko, jest mocną dychą!
– Coś mi w nim nie leży – wyraziłam szczerze swoje zdanie. – Wiesz, że na ogół mam dobre przeczucia co do ludzi.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, w jak bardzo błędnym przekonaniu żyłam.
Addie spojrzała tylko na mnie ze zniesmaczoną miną i w ułamku sekundy ruszyła w stronę chłopaków, ciągnąc mnie za rękę. Nie protestowałam, nie miałam nic przeciwko nawiązywaniu nowych relacji. W końcu po to tu byłyśmy. Poza tym nie można oceniać książki po okładce. Nie chciałam, przekreślać go od razu, może pod maską przekonania o swojej wszechobecnej zajebistości kryły się jakieś ukryte wartości.
Chwilę później byłyśmy już obok nich, a Addie przeszła do ataku. Doskonale znała swoje atuty i wiedziała, jak zdobyć to, czego chce. Nie znała sprzeciwu – zresztą tak samo jak ja. Wręcz nienawidzę, gdy ktoś robi coś wbrew mojej woli.
– Hej, chłopcy. Niezmiernie miło mi was poznać. Nazywam się Addison Flynn, pierwszy rok prawa. Możecie mówić mi Addie.
Pewnie, jeszcze swój biogram podaj im na tacy. Musiałam ugryźć się w język.
– Cześć, Travis Bennet. Ja za to zaczynam historię sztuki. – Jako pierwszy odpowiedział przystojny Azjata, całując kolejno nasze dłonie.
Nie rozumiałam, dlaczego dziwił mnie fakt, że ludzie tak swobodnie dzielili się swoją prywatą przed całkowicie obcymi osobami. W końcu jesteśmy na integracji, wyjdź wreszcie ze swojej strefy komfortu.
Już miałam się przełamać i pójść ich śladem, ale całe moje ciało przeszyło niepokojące uczucie. Dostrzegłam, że drugi z nich bezwstydnie lustruje mnie od góry do dołu.
Spiorunowałam go wzrokiem z pochmurną miną pełną niesmaku. Drażniło mnie to, że potrzebował tyle czasu, aby opanować swoje maniery.
– William Miller – wypalił nagle, poprawiając niesforne kosmyki w kolorze prawie że platynowego blondu.
Jego średniej długości włosy układały się w fryzurę wyrafinowanego gagatka. Miał je zaczesane luźno do tyłu ze sporą nutą niedbałości, przez co się tylko upewniłam, że podkrążone oczodoły i spuchnięte powieki były znakiem nieprzespanej nocy.
– Wygląda na to, że będziemy razem studiować, bo też zaczynam prawo.
Chłopak wyciągnął rękę w stronę mojej przyjaciółki, a ta od razu ją uścisnęła. Chciałam zrobić to samo, ale dokładnie w tym momencie dotarło do mnie, że gdzieś już kiedyś obiło mi się o uszy to nazwisko.
Miller, Miller, Miller… Coś dzwoniło, ale definitywnie nie w tym kościele, co trzeba.
Addie przerwała wyścig moich myśli, szturchając mnie łokciem w ramię.
– Rosette Evans – przywitałam się z wymuszonym uśmiechem. – Też jestem na historii sztuki, więc chyba los się do nas uśmiechnął i czeka nas ciekawy rok – wykrzesałam z siebie odrobinę fascynacji tym zbiegiem okoliczności.
– Na pewno będzie ciekawie, skoro mamy takie ślicznotki na roku – odezwał się William, patrząc mi prosto w oczy.
Chryste…
Mógł trzymać mnie z dala od tak błahych tekstów. Czasem lepiej nie powiedzieć nic, niż palnąć taką dawką żenady. Z chęcią skontrowałabym to jakąś uszczypliwością, ale ze względu na Addie ostatecznie postanowiłam się powstrzymać. Nie zamierzam psuć jej podrywu.
– Może jeszcze tego nie wiesz…
Ton mojej przyjaciółki był dosyć niepokojący. To ten z gatunku „najwyższy stopień agresywnego flirtu”. Szczególny rodzaj tortury dla moich uszu. Serio.
– Z nami nie da się nudzić. W końcu zaczynamy studenckie życie, trzeba się wyszaleć, zanim zaczniemy pracować i przejmować się tymi dorosłymi pierdołami, prawda?
Błagam, dajcie mi lekarza. Laryngologa, psychologa, kogokolwiek.
– Skoro tak twierdzisz, to może później gdzieś wyskoczymy? – Miller rzucił bez patyczkowania się, na co oczy Addison aż zawrzały. – Przed waszym przyjściem właśnie rozmawialiśmy o wyjściu na miasto. Znamy jedno fajne miejsce niedaleko.
– Będziemy gotowe koło dziewiętnastej – odpowiedziała Addie, nawet nie pytając mnie o zdanie.
Do tego już się przyzwyczaiłam, że jeśli czegoś bardzo chciała, musiała to mieć tu i teraz, nie biorąc pod uwagę opinii innych zaangażowanych. To przecież takie rozważne, aby po wymienieniu trzech zdań zgadzać się na wyjście z przypadkowymi typami. To przecież takie właśnie w naszym stylu.
Już raz dane mi było zaufać zbyt szybko.
– Wiecie, że jak tak stoicie koło siebie, to wyglądacie jak flaga Indonezji? – wtrącił Azjata, rozproszywszy nieproszone myśli w mojej głowie.
Addie wyglądała na raczej niezadowoloną tym komplementem, ale mnie on wyjątkowo rozbawił, do tego stopnia, że cicho parsknęłam pod nosem.
– Pozwólcie, że po was podjadę– zaproponował Miller, ignorując swojego śmiesznego kolegę. – Zadzwonię, gdy będę na miejscu. – Wyciągnął rękę po urządzenie, które trzymałam akurat w dłoni.
Spojrzałam w jego kasztanowe oczy, po czym niepewnie podałam mu telefon. Kątem oka dostrzegłam niezadowolenie na twarzy przyjaciółki. Byłam pewna, że liczyła, że to ona zdobędzie numer swojego wybranka, ale w żadnym wypadku nie musiała się o nic martwić. Nie zamierzałam się z nim bez powodu kontaktować i z chęcią podzielę się tym jakże cennym szeregiem losowych cyfr przy pierwszej lepszej okazji.
Naszą rozmowę przerwał głośny gwizd prowadzącego integrację. Skupiłam się na tym, co ma do powiedzenia.
– Nazywam się Eliot Adams i będę dzisiaj waszym przewodnikiem po campusie. Jestem kapitanem drużyny koszykarskiej i na co dzień możecie spotkać mnie na hali sportowej, od której dzisiaj zaczniemy oprowadzanie. Na wstępie chciałbym was zachęcić do zapisywania się na zajęcia dodatkowe, zwłaszcza do naszego zespołu. Niedługo zaczynamy nowy nabór. – Machnął ręką. – Chodźcie.
Jak powiedział, tak też zrobiliśmy. Najpierw oprowadził nas po części sportowej, następnie przeszliśmy przez różne wydziały, tematyczne sale naukowe, jedną z bibliotek, stołówkę oraz wiele innych. Zwiedziliśmy praktycznie cały campus. Byłam pod wrażeniem wielkości tego obiektu. Ogromny teren otoczony z jednej strony zatoką jeziora waszyngtońskiego.
Od dziecka kochałam przyrodę, inspirowała mnie i uspokajała zarazem. Uwielbiałam tworzyć na świeżym powietrzu. Wiele moich obrazów powstało w naszym ogrodzie, wśród ulubionych magnolii mamy. Natura wyzwalała we mnie kreatywność. Dzięki swojej harmonii pozwalała się skupić. Nie odstraszały mnie nawet burze czy upały.
– Na dzisiaj to tyle. Gdybyście mieli jeszcze jakieś pytania, wiecie, gdzie możecie mnie znaleźć. Do zobaczenia za parę dni na campusie! – Adams pożegnał się i ruszył w swoją stronę.
Próbowałam zlokalizować Addie, bo kwadrans wcześniej zniknęła mi z oczu. Gdyby nie fakt, że przyjechałam tu z nią i w taki sam sposób chciałabym wrócić do domu, nawet bym się tym zbytnio nie przejęła. W końcu jest dużą dziewczynką.
Już miałam wybierać numer przyjaciółki, ale uprzedził mnie dźwięk SMS-a dochodzący z mojego telefonu.
Addie
Idę na spacer z Williamem, o dziewiętnastej widzimy się przed bramą.
Rosette
Ok, tylko nie narób bałaganu.
Addie
Dobrze, mamo.
Chyba tylko głupi by się nie domyślił, co tej dziewczynie chodziło po głowie podczas integracji. Nadal nie mogłam zrozumieć fenomenu tego chłopaka. Przez cały dzień starałam się wyłapać jakieś czerwone flagi, ale takowych nie było. Jeszcze…
Skoro zostałam zostawiona na pastwę losu, zamówiłam ubera i wróciłam do domu. Gdy tylko weszłam przez frontowe drzwi, od razu poczułam zniewalający aromat obiadu. Mój nos wydedukował, że tego dnia Teressa serwowała owoce morza. Nie przepadałam za stworzeniami morskimi w formie potraw, ale jeśli znajdzie się dla mnie porcja łososia, który jest jedyną rybą, jaką toleruję, to skorzystam z okazji i zjem z rodzicami.
Przy wielkim eliptycznym stole siedziała moja matka. Jak na Megan Evans przystało, wyglądała pięknie, nawet mimo wyraźnego zmęczenia. Musiała dopiero co wrócić z pracy, bo wciąż miała na sobie jeden ze swoich garniturów. Dzisiaj padło na ten obłędny kobaltowy, który bosko pasował do jej ciemnych blond włosów.
Często zdarzało jej się przekraczać normy wyrobionych godzin w pracy, ale jestem świadoma, że bez poświęcenia i zaangażowania nie ma efektów, więc nie miałam jej za złe, gdy większość swojego życia spędzała w galerii. Ethereal Art Gallery było jej drugim dzieckiem i domem jednocześnie. Niekiedy miałam wrażenie, że kochała to miejsce bardziej niż mnie. To właśnie ona zaraziła mnie miłością do sztuki. Od kiedy pamiętam, organizowała wspólne wyjścia do muzeów, teatrów, oper i różnych galerii sztuki. Kiedyś śpiewałyśmy i malowałyśmy razem, jednak im starsza byłam, tym nasz kontakt stopniowo się pogarszał. Ja czułam się coraz mniej rozumiana, a ona z roku na rok stawała się coraz bardziej nieobecna. Nie byłam w stanie sprawiać jej przykrości. Nie potrafiłam wygarnąć jej tego wszystkiego, gdy tak się dla nas wszystkich poświęcała. Może i nasza rodzina nie była duża, ale ta posiadłość, personel, przyjaciele, sąsiedzi – to wszystko stanowiło bajeczną całość, którą śmiało mogłam nazwać domem. Wszyscy trzymaliśmy się za ręce, dokładając swoją małą cegiełkę, by utrzymać stały rytm życia w naszym pałacu.
– Dzień dobry, Rosette. – Mama dostrzegła mnie w progu jadalni. Od razu rozpromieniła się na mój widok, ukrywając zmęczenie pod maską uśmiechu. – Tata jeszcze nie wrócił z kancelarii. Siadaj i opowiadaj, jak było na integracji.
– Dzień dobry, mamo – przywitałam się z nią, zanim zdążyłam usiąść na krześle naprzeciwko.
Gdy już udało nam się złapać przy stole, zawsze tak siadałyśmy, a ojciec lądował na trzeciej.
– Co mogę ci powiedzieć… – westchnęłam. – Jestem pod wrażeniem tej uczelni i żaden Harvard czy Stanford tego nie zmieni.
– Rosette.
Nie dało się nie usłyszeć tego oburzenia w jej stanowczym tonie. Wystarczyło mimochodem poruszyć temat tabu, a pozytywny uśmiech szlag trafiał.
– Doskonale wiesz, jak dyplom z Harvardu wyglądałby w twoich papierach.
Słysząc tę gadkę setny raz, oczy same wywracały mi się na boki. Odetchnęłam głęboko, by złapać uciekające opanowanie.
– Mamo – zaczęłam w miarę spokojnie – oni mnie tam nawet nie chcieli.
Przez to, co się wydarzyło w zeszłym roku, moje wyniki z SAT-u nie były zachwycające.
– To, że możesz mi kupić miejsce na każdej możliwej uczelni, nie zmienia faktu, że tu jest mój dom i nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. – Dźgnęłam łososia widelcem.
Byłam z siebie dumna, że udało mi się nie wybuchnąć. Widziałam, że ciężko przetrawia moje słowa. Nie ukrywała grymasu niezadowolenia. Zebrała się w sobie, dopiero gdy przełknęła wszystkie zagryzione niesnaski.
– A jak inni studenci? – wróciła do tematu integracji, a wyraz jej twarzy znacznie złagodniał.
– Typowo. – Wzruszyłam obojętnie ramionami. – Poznałyśmy sporo osób i tak jak na prawdziwych studentów przystało, wychodzimy dzisiaj wieczorem do baru, żeby to opić i zacieśnić więzi. – Bez celu grzebałam teraz widelcem w puree z groszku. Odpychał mnie jego zgniły kolor.
– Nie wracaj tylko późno, proszę.
– Nie martw się, nie mam już piętnastu lat i na sto procent wrócę późno. Addie się zakochała, więc na pewno szybko nie odpuści.
– Kto tym razem? – Zaśmiała się cicho, bo doskonale znała kochliwy charakter mojej przyjaciółki.
Add zmieniała chłopaków częściej niż rękawiczki. Zwykle działo się tak, gdy ktoś postanowił któryś raz z kolei jej się sprzeciwić albo zaczynała się po prostu nudzić.
– Męczy mnie to od rana. – Przeszywała mnie ciekawskim spojrzeniem, czekając na świeże ploteczki.
– Jakiś Miller – rzuciłam z lekką wyniosłością. – Chyba słyszałam już gdzieś to nazwisko, ale nie mogę skojarzyć faktów. Kojarzysz ich może?
Na pewno, Megan Evans znała praktycznie całe Seattle wraz z regionem metropolitalnym, do którego zaliczało się nasze Clyde Hill.
– Hmm… – zastanawiała się dłuższą chwilę. – Nie, nie kojarzę – westchnęła i odsunęła krzesło. – Muszę dokończyć papierkową robotę. Baw się dobrze, tylko bezpiecznie wróć do domu – rzuciła, odchodząc od stołu.
Musiał jej jednak doskwierać ten Harvard, skoro nawet nie dokończyła posiłku. Możliwe, że mogłam darować sobie zbędne komentarze, ale jej zachowanie wcale nie było dla mnie nowością. Nasze rozmowy często tak wyglądały. „Cześć”, „co tam”, „w porządku”, „u mnie też”, „no to fajnie”, „pa”.
Nieistotne. Jedyne, co chodziło mi teraz po głowie, to wrócić do wygodnego łóżka, by pomóc łososiowi ułożyć się w Pacyfiku. Teressa zawsze powtarzała, że te z Atlantyku mają więcej toksyn, a to, co mówi, jest święte, bo zawsze się sprawdza. Przeżyła już tyle, że mogłaby napisać własną biblię. Byłyby tam wszystkie mądrości i receptury na te pyszności, które wychodzą spod jej rąk.
Rozpływałam się, tonąc w miękkiej pościeli. Wtuliłam policzek w jedwabną poduszkę i podryfowałam myślami do przyciągającego aurą Azjaty. Za każdy razem, gdy z nim dzisiaj rozmawiałam, wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Co mnie jednak zaskoczyło, nie było w tym żadnego pociągu fizycznego. Bardziej bym to nazwała magnetycznym przyciąganiem duchowym? Nie wiem. Czasami widzisz kogoś, rozmawiasz z nim dziesięć minut i już wiesz, że to twoja bratnia dusza. Tak było i w tym przypadku. Travis przypominał mi skaczącą wiewiórkę, która chce się zaprzyjaźnić, by podzielić się swoimi orzeszkami. Myślę, że nie musiałby mnie długo przekonywać, abym beztrosko poskakała z nim po drzewach.
Gryzonie są całkiem fascynujące.
*
Budzik zadzwonił równo o osiemnastej. Wypadałoby przed wyjściem doprowadzić się do porządku. Przeciągnęłam zesztywniałe ręce i chwyciłam telefon, szukając na liście kontaktów nowego numeru. Z początku nie mogłam go znaleźć, ale jakież było moje zaskoczenie, gdy dostrzegłam nowy kontakt pod nazwą „najlepsze, co cię w życiu spotkało”. Pokręciłam głową, nie dowierzając temu, co zobaczyłam.
Przecież ten facet jest poważnie odrealniony. Mamy pierwszą red flag – ego top. Add, masz doprawdy chore upodobania.
Od razu zmieniłam nazwę kontaktu na „Dupek” i wystukałam na ekranie swój adres, nic więcej nie dodawszy. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.
Dupek
Będę za godzinę, słodziutka.
O tym właśnie mowa. Nonszalancki samiec, który naprawdę myśli, że takim tekstem coś ugra. Jestem poważnie załamana tym pokoleniem facetów. Podejrzewam, że to przez moje wygórowane standardy wyciągnięte z papierowych stron romansów.
Rzuciłam telefon na materac i zostawiłam zbędne myśli za sobą, by pójść się odświeżyć z czystą głową. Podkreśliłam mocniej oko, a długie do połowy pleców włosy szybko wyprostowałam prostownicą. Oczywiście nie obyło się bez poparzonego nadgarstka. Nie mogło być zbyt idealnie. W garderobie przebrałam się w białą jedwabną sukienkę do połowy uda, a na plecy zarzuciłam oversizową czarną ramoneskę i kozaki z tego samego materiału, które zaciągnęłam za kolano, nie łamiąc przy tym ani jednego paznokcia. Oblałam się moimi ukochanymi jaśminowymi perfumami i byłam gotowa do wyjścia nawet przed czasem. Sukces.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać media społecznościowe. Po relacjach na Instagramie od razu wywnioskowałam, że większość moich „znajomych” też bawiła się dzisiaj na mieście. Miałam szczerą nadzieję, że nie spotkam tam żadnego z nich. Nowy rozdział, nowi ludzie, nowe przygody – powtarzałam sobie w głowie.
Po chwili mój telefon ponownie zawibrował.
Dupek
Za trzy minuty jestem, możesz schodzić, cukiereczku.
Przysięgam, że jeszcze jeden taki zwrot, a sprzedam mu prawego sierpowego.
Perły Odetty
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Ślepnąc od gwiazd
ISBN: 978-83-8373-994-6
© Pola Hibner i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Angelika Kotowska
KOREKTA: Agata Ogórek
OKŁADKA: Magdalena Czmochowska
ILUSTRACJE: Instagram: @callinelle
GRAFIKI: freepik.com
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek