Skutek - Aleksandra Kacianowska-Wernik - ebook
NOWOŚĆ

40 osób interesuje się tą książką

Opis

Elżbieta słyszy głos, który namawia ją do niszczenia. Szuka odpowiedzi — skąd się wziął i co oznacza. Sara prowadzi śledztwo w sprawie tajemniczego rytuału na cmentarzu i jeszcze dziwniejszej śmierci w lesie. Maria desperacko walczy o zachowanie swojej pozycji społecznej, próbując zrozumieć, co naprawdę dzieje się w jej mieście.

Trzy kobiety. Trzy wiedźmy. Trzy tajemnice, które mogą odmienić nie tylko Szczecin, ale i cały świat. Tylko czy będzie to zmiana na lepsze? I jaka będzie jej cena?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
3
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Puszek199113

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, czekam na kolejną część.
00
Star88

Nie polecam

🥱
00
mblegimi

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę fajna. Premyslane wątki i postci. Choć zminy narratora sadoc częste ,to wiadomo o kogo chodzi. Intryga zawiła . Czekam na kolejną część .
00
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna, mam nadzieję że następna książka bedzie rownie dobra i wyjaśni co nieco.
00



SkutekAleksandra Kacianowska-Wernik

Redakcja: Aleksandra Tomicka

Korekta: Sara Szulc-Przewodowska

Skład i łamanie: Aleksandra Kacianowska-Wernik

Projekt i opracowanie graficzne okładki: Maria Kecman

Copyright ©: Aleksandra Kacianowska-Wernik

Wydanie I, Szczecin 2025

ISBN: 978-83-976721-0-9

Dla tych, którzy szukają odwagi.

Prolog

Mroczki przed oczami zaczęły ustępować, więc spróbowała się podnieść. Powoli i z trudem, bo mięśnie były zbyt słabe, a dłonie ślizgały się po mokrej od krwi podłodze. Serce zabiło zbyt szybko, więc ciemność ponownie się zbliżyła.

Zamknęła oczy i zmusiła się do głębokiego oddychania. Zaraz minie, zaraz to wszystko minie. Spokojnie, spokojnie, nic już nie zrobisz, musisz wytrzymać jeszcze chwilę. Tylko chwilę.

Ile krwi może stracić człowiek? W filmach zawsze jest jej dużo, ale może w rzeczywistości niewiele potrzeba, by się wykrwawić? Nie była pewna. Nie miała za to wątpliwości, że krew zabarwi drewno, a mama się nie myliła, kiedy kłóciła się z babką, że akurat tutaj powinny być kafle…

Spróbowała użyć zaklęcia, by posprzątać, ale nie znalazła w sobie nawet śladu magii. Nie powinna być zdziwiona. Utrzymanie się przy życiu musiało pożreć ogromne ilości energii.

Odgarnęła z czoła kosmyk ciemnych włosów i zostawiła na skórze krwawy ślad. Z daleka słyszała głosy, jakby ktoś chciał wejść do pracowni. To na pewno babka. Ta doświadczona czarownica musiała już wiedzieć, że coś jest nie tak.

Spróbowała wstać. Jeśli otworzy pokój od wewnątrz, babka nie będzie musiała łamać zaklęć ochronnych i będzie prościej. Jednak świat niebezpiecznie zawirował, kiedy tylko się uniosła, i na obrzeża pola widzenia powróciła ciemność. Za wcześnie na takie ekscesy. Albo za późno.

No dobrze, większość zaklęć ochronnych rzuciła tutaj babka, więc z resztą jakoś sobie poradzi. Chyba nie przyszła tu sama… Zastanowiła się, kiedy w ogóle Ambroży zdążył zamknąć drzwi. Czy była już wtedy w kręgu?

Krąg! Musi go przerwać. Od początku był silny, ale teraz, wzmocniony krwią i śmiercią, uniemożliwi komukolwiek dostanie się do niej – i to przez długi czas. Pewnie zbyt długi.

Wyciągnęła rękę w kierunku skrajnej linii i dopiero wtedy uświadomiła sobie jak daleko od niej jest. Spróbowała przeczołgać się tych kilka metrów, ale po każdym ruchu musiała robić przerwę. Jeszcze nigdy nie czuła się tak słaba, tak bardzo zmęczona. Dystans, który można było pokonać w kilku krokach, był nagle tak trudny do przejścia, a cel zdawał się niebosiężnie odległy. Ciężko dysząc i czując spływające po twarzy łzy, wykonała jeszcze kilka ruchów – jej palce w końcu powinny sięgnąć.

Nie sięgnęły.

Przez chwilę patrzyła z niedowierzaniem, jak zatrzymują się centymetry od krawędzi kręgu i nie chcą przesunąć się dalej. Halucynacja? Nie, wyraźnie czuła barierę. Czyli magia – sukinsyn zabezpieczył krąg od wewnątrz! Świetnie to sobie zaplanował i była ciekawa, czy od początku miał taki zamiar. Czy od pierwszego dnia chciał jej mocy? I tej pochodzącej z rytuału? Oszukał ich wszystkich?

Uświadomiła sobie, że na skraju umysłu czuje jednak jakąś energię. Czyżby resztki magii, ostatnie krople, które jakimś cudem się zachowały? Nieważne, skąd się wzięły – zebrała je, by uderzyć w barierę. Może wystarczy, żeby ją przełamać? Albo chociaż ułatwić to zadanie babce…

Bariera pękła, a dookoła zaczęły wirować iskierki magii. Piękne, jasne i kolorowe, ale niewiadomego pochodzenia.

To chyba jednak nie była jej magia. A już na pewno – nie były to resztki.

1

Na Gocławiu rzadko można było spotkać tłumy elegancko ubranych młodych osób, więc wszystkie egzaminy i absolutoria budziły w społeczności magicznej pewną nerwowość. Wielokrotnie myślano nawet o przeniesieniu ich w jakieś mniej zaskakujące pod tym względem miejsce, choćby w pobliże wydziałów uczelni niemagicznych. Kłopot jednak w tym, że umiejscowienie Uniwersytetu Magicznego imienia Doroty Łużyckiej nie było przypadkowe – ubocze, bliskość rzeki i lasów sprawiały, że młodzi magowie, niezależnie od specjalizacji, mogli spokojnie się uczyć, a zdarzające się od czasu do czasu wypadki wiązano z kiepską infrastrukturą i niewiele lepszą reputacją dzielnicy. Reputacją, z której skwapliwie korzystano, podsycając plotki i legendy, by magiczni mogli wykupywać coraz większe obszary dzielnicy, przynosząc tam – całkiem realne dla zwykłych ludzi – nadnaturalne zagrożenia.

Niebagatelne znaczenie miały też zabezpieczenia budynków, w tym samego Uniwersytetu – przed wojną ludzie wiedzieli, że nie można, tak po prostu wylać sobie fundamentów i postawić ścian, więc święcili ziemię, dbali o kamienie węgielne, czasem odprawiali rytuały. To wszystko sprawiało, że do dziś magia ochronna w okolicy była wyjątkowo silna, a przeniesienie egzaminów, choćby i wstępnych, bardzo ryzykowne.

Elżbieta rzadko tu bywała – czasem tylko zdarzało jej się towarzyszyć babce w odwiedzinach u starych znajomych. Na co dzień jednak mieszkała na drugim końcu miasta, nie chodziła do magicznych szkół na Gocławiu, a na dodatek była za młoda, aby regularnie korzystać z urzędów magicznych. Nic więc dziwnego, że czuła się dość niepewnie, wkraczając w wąskie, kręte uliczki. Chwilę wcześniej zaparkowała swoją niebieską skodę na chodniku niedaleko uczelni, a przed odejściem rzuciła na nią kilka zaklęć ochronnych, niepewna, czy bardziej z obawy przed złodziejami, czy dowcipnymi iluzjonistami, przez których mogłaby później długo szukać auta.

Do gmachu uniwersytetu, pyszniącego się fasadą z czerwonej cegły, cały czas ktoś wchodził lub z niego wychodził. Przed wejściem czekało kilka osób i paliło papierosy – w końcu mogli to robić jawnie i legalnie, skoro byli dorośli, ale Elżbieta wiedziała, że niektórym z nich rodzice na pewno zrobiliby awanturę, gdyby się dowiedzieli. Przez chwilę szukała znajomych twarzy, ale nikogo nie kojarzyła – potencjalni studenci albo przyjechali spoza miasta, albo nie należeli do śmietanki towarzyskiej Szczecina.

Westchnęła i ruszyła do budynku, a potem kamiennymi schodami w górę, by dotrzeć do auli. Część mijanych przez nią osób wciąż kartkowało notatki i podręczniki, jakby jeszcze teraz mogli nauczyć się czegoś istotnego, ale ona nie była tak zdenerwowana egzaminem – czego by nie mówić o jej ostatnim nauczycielu, potrafił uczyć i był wymagający. Wiedzą teoretyczną na pewno przewyższała większość zgromadzonych, praktyką pewnie nie, ale w średniej się mieściła. Kiedy przeanalizowała wyniki naborów z poprzednich lat, nabrała pewności, że to wystarczy, by dostać się na studia.

Pod aulą spotkała kilkoro znajomych. Przypuszczała, że jest ich więcej, ale w tłumie trudno było wypatrzeć kogoś konkretnego. Wymienili powitania, chwilę podyskutowali nad możliwymi zadaniami, ale ciemne drzwi auli wkrótce się otworzyły i zaczęto po kolei wywoływać kandydatów. Około setka osób przystępowała do części teoretycznej, a miejsc na kierunku było czterdzieści.

Do sali weszła jako jedna z ostatnich. W końcu wypatrzyła przyjaciół, ale nie udało jej się nawiązać kontaktu wzrokowego, bo rozległ się głos jednego z egzaminatorów.

– Witam państwa. Nazywam się Paweł Kocuń, jestem profesorem w Katedrze Panowania nad Materią. Magister Kocuń i doktor Andrzejewski będą nadzorować część teoretyczną – wskazał niską blondynkę i stojącego obok niej szpakowatego mężczyznę. – Kiedy ktoś z państwa ją ukończy, proszony jest o zgłoszenie się, a po oddaniu arkusza egzaminacyjnego może udać się do sali trzysta osiemnaście na egzamin praktyczny. Ten będę nadzorował osobiście, a pomogą mi w tym magistrzy Jarząb i Waser. Mają państwo dwie godziny, czas start.

Pojawił się przed nią arkusz egzaminacyjny. Spojrzała na pierwsze pytanie: Czy zgodnie z prawem Lemmy’ego materię można przekształcić bez zbędnej straty energii? Uzasadnij.

Nie ma co, zaczyna się z grubej rury, pomyślała i zaczęła wypisywać wzory do przekształcenia.

•••

Zaklęcia same się składały. Czuła moc przepływającą przez wszystko wokół – drobne cząsteczki lśniły i niemal mogła ich dotknąć. Jeszcze nigdy zgromadzenie energii do rzucenia zaklęcia nie wydawało się tak proste. Zaczęła rozdzielać wodę i kawę, by umieścić je w osobnych naczyniach…

Ależ to trywialne.

Szkło i kawa rozprysnęły się na wszystkie strony.

Przez chwilę jeszcze stała nieruchomo, z ręką wyciągniętą w kierunku stolika, na którym dopiero co stała szklanka z kawą. Nie docierało do niej, co się wydarzyło, liczył się tylko on – ten głos. Miała nadzieję, że nigdy więcej go nie usłyszy, i jak ostatnia idiotka wierzyła, że Skutek już się nie pojawi. Ale przecież to przez niego tak łatwo było jej sięgnąć po moc, to dzięki niemu mogła… Wiele.

Oj weź, jak niszczyć to na całego, a nie takie pierdoły. No i po co te nerwy? Jak rozniesiemy im tę budę, to na każde studia cię przyjmą. Nuuuuudaaaa.

– No cóż, jak widać prywatna nauka nie jest wcale tak dobra, skoro podstawowe zaklęcia panią przerosły, pani Wieczyńska – podsumował Kocuń. Elżbieta opuściła rękę i uniosła podbródek, odwracając się w stronę komisji. – Dawno nie widziałem, by ktoś tak katastrofalnie zawalił egzamin wstępny i jeszcze nigdy, nawet u dziecka, nie widziałem tak absolutnego braku kontroli nad mocą. Recytowanie formułek magicznych nie pomoże, kiedy moc panią przerasta.

Bez przesady, to nie było zwykłe recytowanie formułek. Musieli widzieć, że rozdzieliła substancje, dokładnie tak, jak w poleceniu, a do tego zgromadziła dość mocy, by zatrząść tymi wszystkimi barierami ochronnymi wokół areny. Nie mogło jej pójść aż tak źle. Jasne, zawaliła, ale to nie było proste zadanie, zaklęcia w żadnym razie nie były podstawowe i wiele osób by sobie z nimi nie poradziło. Wtedy nie wysadziliby też wszystkiego dookoła, jednak to wcale nie była taka katastrofa…

Pewnie, że nie. Cóż za moc, cóż za energia, pokaż mu, na co nas stać, pokaż! Rozdziel krew od ciała, szpik od kości…

Nie, nie, ten głos musi zamilknąć! Cała sala rozmywała jej się przed oczami, serce już chyba nigdy nie miało zwolnić…

Zacisnęła pięści tak mocno, że poczuła, jak paznokcie wbijają jej się w skórę. Spokojnie, spokojnie, zaczęła sobie powtarzać w myślach, już to znasz. To tylko głos, sam nic nie zrobi.

– Pani Wieczyńska, czeka pani na coś? – Kocuń uniósł brew. – Proszę przekazać babce wyniki, może chociaż pani kuzynki zdążą się czegoś nauczyć.

Dupek.

Lekko się skłoniła i bez słowa ruszyła do wyjścia. Postawa profesora nie pomagała w opanowaniu się.

No chyba nie pozwolisz się tak znieważać? I rodziny? Ukarz go, zabij, zabij…

Na korytarzu wciąż stał tłum oczekujących na swoją kolej, więc choć bardzo chciała, by nikt nie zwracał na nią uwagi, to nie było na to szans. Oj nie, Wieczyńscy publicznie pławią się w glorii chwały lub palą ze wstydu. Ona ostatnio miała szczęście do tego drugiego.

– Jak ci poszło?

Maks Kamiński był jedną z osób, za którymi rozglądała się od przyjścia. Należał do tego samego środowiska co ona, często spotykali się przy oficjalnych okazjach, ale bywali też wspólnie na domówkach i widywali się na mieście. Z pewnością nie pytał złośliwie. Do czego to jednak doszło, by martwiła się o intencje rozmówcy przy każdej wymianie zdań?

Osoby podsłuchujące dobrych intencji z pewnością nie miały… Ale cała sprawa i tak rozejdzie się w ciągu kilku minut.

– Kocuń stwierdził, że tak źle, jak mi, jeszcze nigdy nikomu nie poszło.

– Och… Nie przejmuj się nim, na pewno nie było tragicznie i dostaniesz punkty od reszty komisji. Kocuń słynie z tego, że nie lubi takich, co to uczyli się prywatnie i mają fory na starcie. No wiesz, on z tych, co sami do wszystkiego doszli.

Czyli klasycznie, skoro nie miał dużych możliwości, to mścił się na tych, którzy mieli. Ciekawe czy chociaż odniósł akieś inne sukcesy, czy – bardzo typowo – dbał o swoje wspaniałe imię na uczelni, bo nigdzie indziej go nie kojarzono…

Drzwi za nią się otworzyły.

– Panie Kamiński, zapraszam, może pan coś umie. Chociaż po tym, co właśnie zobaczyliśmy, gorzej na pewno nie będzie.

Co za złamany…

To też jest jakiś pomysł. Całkiem zabawny.

– Zaczekam w samochodzie – powiedziała szybko. – Zaparkowałam koło spożywczego. Powodzenia!

Dopiero na schodach zorientowała się, że nie dała Maksowi odpowiedzieć i nawet nie wie, czy chce, by go odwiozła. Przystanęła na półpiętrze, by wysłać mu wiadomość, że jak nie chce, to niech napisze, i dopiero wtedy zauważyła, że sporo osób na nią zerka. Niektórzy zresztą nie ograniczali się do spojrzeń i dołączyli do nich niezbyt skrywane szepty. Usłyszała coś na temat dwóch nieudanych rytuałów, niedostatecznej mocy i znów poczuła, jak serce jej przyspiesza, a na policzki wypełza rumieniec.

Więc tak to wygląda. Mieli ją za czarną owcę, nieudane dziecko w potężnej magicznej rodzinie. Zapewne dzisiejszy egzamin utwierdzi ich w tym przekonaniu…

Pokaż im, że się mylą. Udowodnij swoją moc. Ten budynek to tylko kupa gruzu.

Ścisnęła telefoni zbiegła po schodach. Na zewnątrz zmusiła się, by iść spokojnym krokiem, jakby nic się nie stało. Ot, dzień jak co dzień, nic nadzwyczajnego, była na egzaminie, ciekawe jak jej poszedł, bo przecież nikt nie musi wiedzieć, że źle, nawet jeśli Kocuń z pewnością rozgłasza to wszem i wobec…

Parsknęła śmiechem. Skoro rozeszły się plotki o rytuale wykonanym za zamkniętymi drzwiami prywatnego dworku, to o egzaminie do wieczora też będą wiedzieć wszyscy. Idealna historia na sezon ogórkowy i przykrycie własnych niepowodzeń: panienka Wieczyńska jest pozbawiona mocy, próbowano ją uczyć magii, ale teorią nie nadrobi się braków. Może nawet ktoś dorzuci jakąś historyjkę o czarnej magii i o tym, jak to chciała przejąć moc swojego nauczyciela, ale nie wyszło, skończyło się tylko śmiercią biedaka, pragnącego pomóc żałosnej, beznadziejnej czarownicy. Tego zresztą nikt nie będzie musiał wymyślać – od kilku miesięcy szepty na ten temat krążyły w społeczności. Babka starała się je wyciszać i nie dopuścić, by Elżbieta cokolwiek usłyszała, ale musiałaby ją gdzieś zamknąć, by nic do niej nie dotarło.

Wsiadając do samochodu już jawnie chichotała. Ciekawe, czy ktoś to zauważy i do plotek dorzuci coś o szaleństwie?

To już byłoby mniej zabawne. Plotki może i będą wyssane z palca, ale sama martwiła się o własne zdrowie psychiczne. Te wahania nastrojów i przesadna emocjonalność zupełnie do niej nie pasowały. Głos nakłaniający do mordowania i niszczenia mógł wiele wyjaśniać, ale jakoś wcale nie poprawiało jej to humoru.

Wysłała jeszcze jedną wiadomość, tym razem do ojca, żeby dać mu znać, że już skończyła, i właściwie dopiero teraz sobie uświadomiła, że wszystkie plany poszły w diabły. Studia miały jej pomóc w znalezieniu rozwiązania problemu, ale to chwilowo nieaktualne. Mogła czekać na kolejny nabór, ale odbędzie się dopiero w sierpniu i wcale nie było powiedziane, że rezultat będzie inny. Naprawdę miała problem z magią.

Powinna poszukać rozwiązania na własną rękę. Jakiegoś praktycznego i możliwego do zastosowania. Rozważała już całkowite uśpienie magii, ale to nie takie proste w przypadku dorosłej wiedźmy z dużą mocą. Trzeba by zaangażować mnóstwo osób, by udało się ją poskromić, dostać pozwolenia, a i tak nie było gwarancji, że to zadziała. Zresztą, nawet jeśli miałaby pewność, że się uda, to raczej by się nie zdecydowała. Nie znała innego świata niż magiczny, nie miała żadnych umiejętności, które by jej pomogły po utracie mocy, i nawet nie bardzo wiedziała, jak miałaby się czegokolwiek nauczyć. Bez magii, podsuwającej właściwe księgi i rozwiązującej problemy? Bez mocy, będącej zawsze na granicy świadomości, przychodzącej z pomocą w najdrobniejszych sprawach, pomagającej odprężyć się w kryzysowych sytuacjach? Nie było takiej opcji. Pewnie nawet nie potrafiłaby porządnie pościelić łóżka. Babka sugerowała powrót do Grecji, ale Elżbieta nie bez powodu wyjechała stamtąd przed laty, po pierwszym rytuale Bedelii, który poszedł świetnie, choć miał swoje konsekwencje – konieczność wykonania następnego.

Wtedy, dawno temu, babka uznała, całkiem trafnie zresztą, że Elżbieta w Szczecinie będzie miała więcej możliwości nauki i rozwoju. Powrót nic by jej nie dał. Owszem, w prowadzonej przez rodzinę greckiej świątyni była pokaźna biblioteka, ale matka i ciotka Elżbiety przekopywały ją wzdłuż i wszerz od kilku miesięcy. Ona im w tym nie pomoże.

Lokalne biblioteki nie były zbyt pomocne. Książek dużo, ale nic w temacie. Najlepszy okazał się księgozbiór dawnego nauczyciela Wieczyńskiej, ale nie znalazła tam opisu podobnego przypadku.

W czasie Ostary rozmawiała z wiedźmą z Londynu, Donną Summerset, która zaproponowała jej sześciotygodniowy kurs na tamtejszym uniwersytecie. Być może gdzieś w londyńskich bibliotekach znajdzie swoją odpowiedź, ale czy teraz wiedźma się nie wycofa? Propozycja padła, kiedy Elżbieta była wschodzącą gwiazdą, a w tej chwili, po rytuale i śmierci nauczyciela, jej sytuacja wglądała inaczej. Podejrzewała, że właśnie z tego powodu nawet babce nie udało się załatwić wejścia do sfery na Box Hill, skąd rytuał Bedelii pochodził.

Wzdrygnęła się, gdy Maks zapukał w szybę.

– Gdzie odpłynęłaś, że nawet mnie nie zauważyłaś? – zapytał, wsiadając.

– Zastanawiam się, gdzie w Europie znajdę najlepszą bibliotekę.

– Jeśli w kontekście egzaminu, to pomyśl raczej o dobrej arenie do prób. Kocuń ewidentnie jest cięty na wszystkich „teoretyków z dobrych domów”, jak to ładnie określił.

– Jeszcze nie skończył tematu? – Udała zbyt skupioną na włączaniu się do ruchu, by spojrzeć na przyjaciela.

– No skąd. Ale nie martw się, uwalił kilka osób, nie tylko ciebie. Magda podobno aż się rozpłakała. Powiedziałbym, że jej to może wyjść na dobre, skoro nigdy nie chciała się uczyć zmieniania materii, ale starzy nie dadzą jej żyć.

Wyobraziła sobie reakcję rodziców Magdy – nie będzie w niej krzty zrozumienia, za to mnóstwo rozczarowania. Cały sabat Maciejewskich specjalizował się w przekształcaniu materii, a ich talizmany były sprzedawane za niebotyczne kwoty. Najmłodsza córka jednak nie miała w tym kierunku talentu i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mimo to nie pozwolono jej zdawać na inny kierunek. Trochę to dziwiło, zważywszy, że chciała zostać uzdrowicielką, a to cenny fach, zwłaszcza w sabacie, w którym ktoś notorycznie doznaje oparzeń, łamią się kości czy dochodzi do innych obrażeń w czasie powstawania talizmanów. Wszyscy czuli, że kryje się za tym jakaś tajemnica, ale z Magdy nigdy nie udało się wyciągnąć jaka. Być może sama nie wiedziała.

– Zadzwonię do niej później. A jak tobie poszło?

– Nie najgorzej.

– Czyli zmiotłeś konkurencję i wypadłeś najlepiej ze wszystkich kandydatów, ale nie chcesz się przyznać, bo udajesz skromnego?

– Nie no, bez przesady. Całkiem nieźle poradziłem sobie z pierwszym zadaniem, ale później pustą szklankę trzeba było przekształcić w wysoki wazon i za długo nad tym myślałem, więc zaczęło mi brakować czasu. Zapomniałem o utrwaleniu, nie zostawiłem w nim dość magii, no i cóż. Wazon był wazonem tylko przez chwilę.

– Ale za to na pewno ładnie błyszczał w słońcu, jak już się rozpadł.

– Za błyszczenie Kocuń punktów nie daje, inaczej miałabyś najwyższe noty. Gdzie właściwie jedziesz?

– W okolice Bramy, umówiłam się z ojcem w Starej Eliksirowni. Zostawię samochód pod Czerwonym Ratuszem, o tej porze chyba będzie tam jakieś miejsce. Ale jak chcesz, mogę cię podrzucić pod dom.

– Nie, spoko, muszę jeszcze gdzieś zajść, więc będzie akurat. Na długo przyjechał?

Ojciec Elżbiety rzadko bywał w mieście. Był naukowcem i sporo czasu spędzał w terenie, zbierającu źródeł informacje o społecznościach magicznych. Bywały miesiące, w których kontaktowali się tylko mailowo, i choć kiedyś jej to przeszkadzało, to zdążyła się przyzwyczaić. Ich rodzina nie była typowa, matka też często wyjeżdżała do Grecji i trudno było się z nią skontaktować.

– Właściwie nie wiem, ale pewnie na kilka dni, jak zwykle. Zresztą, może teraz wyjadę z nim? Chociaż nie, pewnie strasznie bym się nudziła w jakiejś dziczy. Niby dostałam zaproszenie na kurs w Londynie, ale nie jestem pewna, czy jest aktualne i czy w ogóle chcę pojechać. Tak naprawdę to pierwszy raz mogę decydować o swoim czasie wolnym.

– Serio? Nigdy nie miałaś wakacji?

– Takich z prawdziwego zdarzenia, że dwa miesiące mogę się nie uczyć i w ogóle mam luz? Nie, najdłuższe były trzy tygodnie, kiedy miałam jedenaście lat, bo babka dopiero szukała nauczyciela. Tak to tylko krótkie przerwy, bo nawet jak mój nauczyciel robił sobie urlop, to zostawałam ze stertą zadań domowych. Jak to mawia babka: nazwisko zobowiązuje. W tym przypadku do dobrego wykształcenia.

– To chyba się nie ucieszy z egzaminu?

– Chyba nie. A ty co planujesz?

– Popracuję w firmie ojca, fajnie byłoby już się w coś wdrożyć.

– Tak ci spieszno do dorosłości? Myślałam, że będziesz chciał się trochę pobawić, poimprezować.

– Możliwe, że całkiem szybko będę musiał przejąć interesy.

Ela tylko pokiwała głową, to nie wymagało komentarza. Plotki o kiepskim stanie zdrowia Kamińskiego seniora krążyły już od dawna.

– Ale jak przywieziesz mi ze swoich wojaży jakiś lokalny trunek, to wcale się nie obrażę – uśmiechnął się, ewidentnie chcąc zmienić nastrój.

– Aha, bo jest duża szansa, że znajdę coś, czego nie próbowałeś. Akurat.

– No weź, mam dopiero osiemnastkę! Nic nie piłem, niewinny jestem!

– Jasne, jasne.

Zaparkowała i się pożegnali. Powoli ruszyła w stronę restauracji. Przeczuwała, że po raz kolejny będzie musiała się zmierzyć z ostatnimi wydarzeniami, o których ojciec wciąż słyszał tylko ogólnie. Przynajmniej tak sądziła, bo nie wiedziała, co opowiedziały mu babka lub mama.

•••

Ojciec już na nią czekał. Wyróżniał się na tyle, że z łatwością go wypatrzyła – zbyt postawny, by czuć się swobodnie w zagraconym pomieszczeniu, jasnowłosy i od dawna niegolony, choć w eleganckim garniturze, który wyglądał na nim jak przebranie. Po raz kolejny zastanowiła się, dlaczego ktoś pomyślał, że małżeństwo między nim a jej matką ma jakiekolwiek szanse – filigranowa Gabriela była zbyt ułożona, zbyt zasadnicza, by to się mogło udać. Dwa światy.

Norbert na jej widok spróbował wstać, by się przywitać, ale nie był to dobry pomysł – odsuwane krzesło uderzyło w stolik za nim, wzburzając zawartość filiżanek i prowokując zirytowane spojrzenia dwóch kobiet, które przy nim siedziały. Odwrócił się, by przeprosić, ale potrącił przy tym stolik z drugiej strony, który przesunął się z głośnym turkotem po kamiennej podłodze. Chociaż przy nim, na szczęście, nikt nie siedział. Norbert uśmiechnął się szerzej, by ukryć zmieszanie.

Elżbieta pokręciła głową z lekkim uśmiechem, gdy wyobraziła sobie minę matki. Drobne niedopatrzenie, mała wpadka, ale w oczach Gabrieli urosłaby do kosmicznych rozmiarów. Wcisnęła się w krzesło naprzeciw ojca.

– Dlaczego wybrałeś to miejsce? – spytała.

– Mają świetne jedzenie. Tylko mogliby coś zrobić z tym ściskiem, bo nawet najlepsze menu i wystrój nie pomogą, kiedy się nie można ruszyć.

Rozejrzała się. Jej też się tu podobało – pomieszczenie było utrzymane w surowym, nieco staroświeckim stylu, nawiązującym – szklanymi butelkami i kolbami na półkach – do pierwotnego przeznaczenia miejsca. Jednak przestrzeń zagracono zbyt wieloma stolikami. Wątpiła, by potrzebne było ich aż tyle, ale kto wie, co działo się tu wieczorami?

– Co u ciebie?

– Oblałam egzaminy wstępne na studia i słyszę głosy. No, właściwie tylko jeden głos.

Mogła wcześniej przemyśleć odpowiedź na tak oczywiste pytanie, ale jej myśli krążyły wokół egzaminu i głosu, a emocje jeszcze nie opadły. Sięgnęła po kartę, by przykryć zmieszanie.

– Wyników chyba jeszcze nie było, skoro dopiero wyszłaś z egzaminu?

Zastanowiła się, czy ojciec próbuje zamieść drugi problem pod dywan, czy raczej dostrzegł jej zakłopotanie i próbował pomóc córce z niego wyjść. Nie doszła do żadnych wniosków, ale nie był to pierwszy raz – często zadawała sobie pytanie, czy ojciec bagatelizuje problemy, czy tylko chce poprawić jej humor, a odpowiedzi były różne.

– Teoria chyba poszła nieźle, ale praktyczny zawaliłam koncertowo, nawet nie pozwolono mi dokończyć. Drugi nabór będziew sierpniu, może pójdzie mi lepiej.

– I co teraz zamierzasz?

– Mam zaproszenie od Donny Summerset na kurs do Londynu. Chyba skorzystam, jeśli jest aktualne, bo na pewno bardzo dużo bym się nauczyła. Poza tym mają tam wielką bibliotekę i myślę, że znajdę sporo książek i informacji, których tu nie ma.

– Aha.

Zirytowała się, usłyszawszy zdawkową odpowiedź ojca. Choć raz mógłby się bardziej przejąć, zaangażować lub przynajmniej wykazać większe zainteresowanie. Nie zdążyła jednak zareagować, bo do stolika podeszła uśmiechnięta kelnerka, by przyjąć zamówienie. Elżbieta zerknęła na kartę i wybrała pierwsze danie, które rzuciło jej się w oczy. Po odejściu kelnerki ojciec przesunął palcami nad ukrytym w małym świeczniku wyzwalaczem zaklęcia wyciszającego. Kolejna rzecz, której Gabriela by nie pochwaliła – sama rzuciłaby zaklęcie, wierząc, że będzie skuteczniejsze i nie ma w nim żadnych pułapek lub możliwości utrwalenia rozmowy, o co podejrzewałaby zabezpieczenia lokalu. Norbert nie miał takiej paranoi, brakowało mu też mocy, by szastać nią tak, jak robiły to eksżona i córka. Miał za to koneksje i stare nazwisko, z którego bez żalu zrezygnował, gdy brał ślub prawie dwadzieścia lat temu, a to w oczach Wieczyńskich czyniło go dobrą partią.

– To może opowiesz, co właściwie stało się w trakcie rytuału, skąd ten głos i jakich informacji nie możesz znaleźć?

Westchnęła i odgarnęła z czoła kosmyk włosów. Pytanie zirytowało ją bardziej niż wcześniejsza zdawkowość. Ale to chyba nie była wina ojca, po prostu znów wariowała.

– Wiesz, że przez lata się do niego przygotowywałam pod opieką profesora Ambrożego. W czasie Beltane, zgodnie z planem, postanowiliśmy go w końcu przeprowadzić. Problem w tym, że profesor miał nieco inne plany niż ja. – Starała się, by jej głos brzmiał neutralnie, jakby opowiadała o obejrzanym filmie lub zwykłej różnicy zdań. Miała już dość współczujących spojrzeń ze strony babki i kuzynki i nie chciała, by ojciec patrzył na nią tak samo. – Kiedy uzbroiliśmy krąg i zaczęliśmy splatać zaklęcie, zauważyłam, że odbiega od oryginału. Wtedy też zwróciłam uwagę na symbole wymalowane w kręgu: nie wszystkie były potrzebne i nie wykonaliśmy ich wcześniej. Początkowo nie mogłam zrozumieć, o co chodzi, a rytuał po rozpoczęciu trudno przerwać. To jeden z tych, w których zaklęcie płynie dalej, jest w pewien sposób wymuszane magią i nie da się tak po prostu przestać go wypowiadać, a do tego jeszcze krąg jest strzeżony. W końcu dotarło do mnie, że profesor chce przejąć moc z rytuału. Aby to było możliwe, musiał też mnie zabić, bo nie wiem, czy pamiętasz, ale ten pierwszy rytuał z dzieciństwa był rytuałem wstępnym, wiążącym ze mną mockolejnych dwóch: rozwijającego, który właśnie się odbywał, i kończącego, zaplanowanego na przyszłość… – westchnęła. –Kiedy to zrozumiałam, spróbowałam przyciągnąć do siebie moc z otoczenia. Wtedy profesor rzucił się na mnie z nożem rytualnym. Nie wiem, czy od początku to planował, czy improwizował, kiedy zauważył, że już wiem. W każdym razie… Wtedy… – Zacisnęła dłonie na kolanach i wzięła głęboki oddech. – On musiał mnie zabić, wymyślił, że w taki sposób, ale ostatecznie ja zostałam ranna, on nie żyje. Dopowiedziałam zaklęcie do końca, ale nie sądziłam, że się uda. Nie miałam już siły, byłam sama, traciłam przytomność. Nie było przypływu mocy, który pamiętam z pierwszego rytuału, ale kiedy spróbowałam przełamać barierę postawioną przez profesora wewnątrz kręgu, to rozniosłam wszystko. Dosłownie: podłogę, wszystkie przedmioty w pracowni, zaklęcia ochronne, jego… Jego. – Zadrżała pod wpływem tego wspomnienia. – Początkowo sądziłam, że po prostu rytuał się powiódł i muszę się przyzwyczaić do nowego poziomu mocy. Jako dziecko nie miałam tego problemu, bo wtedy moja moc dopiero się rozwijała, jej poziom cały czas się zmieniał i niewiele potrafiłam, więc zwiększenia tak naprawdę nie odczuwałam, a na pewno nie robiło mi różnicy. Wtedy pojawił się on. Skutek. Zaczął do mnie mówić i nigdy nie było to nic dobrego. Wszyscy uzdrowiciele są zgodni: jest problemem magicznym, na pewno nie fizycznym czy psychicznym, ale nie wiedzą, co z nim zrobić. Na temat jego pochodzenia też są różne teorie, bo jedni twierdzą, że to wynik rytuału, który się powiódł, inni, że w desperacji sięgnęłam po jakąś obcą magię. Na chwilę ucichł, kiedy skupiłam się na nauce i egzaminach, miałam nadzieję, że już na stałe, ale dziś, w czasie egzaminu, odezwał się ponownie. Chyba kiepsko ocenia poziom magicznego nauczania.

Przerwała na widok zbliżającej się kelnerki. Uśmiechnęła się i podziękowała, ale nie zaczęła jeść. Ryż z warzywami nagle przestał wydawać się apetyczny. Upiła tylko kilka łyków soku jabłkowego, a i on smakował dziwnie gorzko. Czy tak już będzie zawsze? Będzie słyszeć głos namawiający do niszczenia? A jeśli kiedyś mu ulegnie?

– Osobiście sądzę, że to kwestia rytuału – podjęła wyjaśnienia po odejściu kelnerki. – W końcu jakie jest prawdopodobieństwo, że sięgnęłam po coś obcego, o czego istnieniu nie miałam pojęcia, skoro pod ręką teoretycznie miałam moc, do przejęcia której przygotowywałam się przez lata? Tak wygodnie się złożyło? Zresztą, wiele wiedźm przez wieki było zdesperowanych, walczyło o życie lub bezpieczeństwo bliskich, ale przypadki sięgnięcia po coś nieznanego można policzyć na palcach.

– A Londyn? Co takiego tam jest?

– Może tam znajdę informacje o tym, co poszło nie tak i co można z tym zrobić, choć pewnie do sfery na Box Hill i tak mnie nie wpuszczą. Poza tym, skoro nie dostałam się na studia, to jakoś inaczej muszę zadbać o edukację i może lepiej przygotować się do poprawki. Myślałam, że może pojechałabymz tobą, gdziekolwiek się wybierasz, ale stare i tajne rytuały to nie twoja bajka.

– Nie moja. Co twój sabat myśli o tym wszystkim?

– Także uważają, że to kwestia rytuału i tego, co się wydarzyło w trakcie. Szukają informacji, mama pojechała nawet do Grecji, ale chyba jeszcze nic nie znalazła, bo się nie odzywa. A może to kwestia zasięgu? Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami.

Norbert zaczął jeść, ale co chwilę zerkał na nią badawczo i z namysłem, jakby nie był pewny, o co jeszcze zapytać. Nie dziwiła się, sama czuła się zagubiona. To samo spojrzenie widziała zresztą u babki, ilekroć ta musiała przyznać, że znowu nikt jej niczego nie podpowiedział, a w tej czy innej bibliotece nie znalazła nowych informacji. Wtedy też nie czuła się zaskoczona – oryginalne dokumenty dotyczące rytuału Bedelii były na Box Hill, a choć trochę notatek i odpisów krążyło po świecie, to jednak było ich strasznie mało. Wiedziała też, że najpewniej doszła z rytuałem najdalej od czasów samej Bedelii, więc źródeł wtórnych, innych opisów skutków rytuału czy czegokolwiek pomocnego było niewiele.

I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od szczeniackiego wygłupu.

– No dobrze, ale czego właściwie szukamy? – Norbert w końcu się odezwał. – Bo z jednej strony mam wrażenie, że to jakieś dziwne błądzenie we mgle, ale z drugiej mówisz, że Gabi szuka czegoś i sama też zamierzasz szukać.

– No i tu mamy kolejny problem, bo nie wiem. Szukam czegoś, czegokolwiek. Ogólnie o skutkach ubocznych rytuałów, o skutkach tego konkretnego, o głosach w magii, szczególnie namawiających do niszczenia, o rytuale Bedelii, choćby były to najbardziej oderwane od rzeczywistości teorie. Wszystko może się przydać, bo jak na razie nie wiemy nic. I ja rozumiem, że to brzmi, jakbyśmy dotąd mieli w głębokim poważaniu magiczne BHP. Całe to gadanie o przygotowaniu, zbieraniu informacji, zanim coś się zrobi, ale naprawdę sądziliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani. Wydawało nam się, że wiemy wszystko, ale okoliczności się zmieniły. Być może Ambroży wiedział coś, o czym nigdy nie wspomniał, i nie zapisał tego w swoich notatkach, ale nie mieliśmy powodu tak przypuszczać. Był ekspertem, do tego godnym zaufania, a teraz jest za późno.

– Mam nadzieję, że jednak nie. Też trochę popytam, może na coś trafię. Jadę do Norwegii, mam zgodę na badania wśród tamtejszych wilkołaków. Raczej nie znają się na magicznych rytuałach, ale z pewnością mają swoje legendy.

– Kurczę! Duża rzecz! Wpuszczą cię do swoich wiosek?

– Tak myślę, przynajmniej to obiecał mi jeden z alf. Nie wiem jednak, na ile będę miał swobodę rozmów z mieszkańcami i co właściwie mi pokażą.

Elżbieta z ulgą przyjęła zmianę tematu, nawet jeśli wilkołacza obyczajowość nie była jej szczególnie bliska. W tym przypadku mogła jednak liczyć na szybką odpowiedź, kiedy przyzna, że czegoś nie wie – ojciec od lat badał kultury wilkołaków w różnych miejscach na świecie. Te skandynawskie ciekawiły go od bardzo dawna, ale zajmowały tereny odległe od ludzkich miast i wsi i trudno było nawiązać z nimi kontakt. Był podekscytowany i dzięki temu łatwo było teraz wciągnąć go w rozmowę na ten temat i pociągnąć ją do końca obiadu.

2

Nigdy nie podróżowała sama. Właściwie w ogóle niewiele podróżowała, bo poza przyjazdem z Grecji do Szczecina, w dzieciństwie, była tylko na kilku spotkaniach sabatu w Polsce. Spodziewała się, że zorganizowanie podróży do Wielkiej Brytanii, rezerwacja noclegu, a później zorientowanie się, gdzie co jest, będzie dużym wyzwaniem. Tymczasem okazało się to całkiem proste, choć zapewne sporą rolę odegrały tu znajomości babki i jej pomoc w znalezieniu miejsca w akademiku przy kampusie.

Sądziła też, że po przyjeździe będzie spędzać wiele czasu w bibliotece, szukając wszystkich dostępnych informacji na temat rytuału Bedelii i tego, jak sobie poradzić z jego skutkami, oraz przygotowując się na zajęcia.Tu właściwie się nie myliła, bo faktycznie spędzała mnóstwo czasu wbibliotece, a zajęcia na kursie wybrała tak, by jedno z drugim współgrało. Oznaczało to dla niej żmudne godziny nauki podstaw runistyki, języków magicznych, a nawet rysunku – wszystkiego, co w znacznym stopniu zaniedbywała przez lata. Zawsze uznawała te tematy za średnio istotne i interesującei wiązała swoją przyszłość z bardziej ścisłymi odmianami magii, jak transmutacja – na którą się nie dostała. Ambroży zresztą też nie nalegał szczególnie mocno na lekcje w tym kierunku i dość ochoczo tworzył program zajęć oparty na wiedzy z zakresu przemiany przedmiotów, osobistej magii ochronnej, tworzenia amuletów, całą resztę wprowadzając w zakresie koniecznym do stosowania magii i przygotowania do rytuału Bedelii. Z perspektywy czasu doskonale rozumiała dlaczego i zła mogła być tylko na siebie. Może też trochę na sabat, bo jednak nie wtrącał się w jej program nauczania, choć przecież powinien. Nie traciła jednak czasu na bezsensowną złość i, zamiast na niej, skupiła się na szukaniu rozwiązań.

Na szczęście znalazła już pewne informacje i był to pierwszy sukces od wielu tygodni. Wciąż jednak nie bardzo wiedziała, co konkretnie zapisano w rękopisie – znała współczesny angielski, ale ten dawniejszy to już zupełnie inna historia. Ostatecznie okazało się, że najlepiej poradziła sobie z fragmentami po łacinie lub w nowym języku magii, które były dość obiecujące, choć wciąż zostawały całe połacie tekstu, których nie mogła zrozumieć. Wybrane zajęcia z run i dawnych języków niewiele pomagały – jej poziom był zbyt niski, a ślęczenie nad słownikami i rozszyfrowywanie wszystkiego, runa po runie i znak po znaku, mijało się z celem, skoro umykał jej ogólny obraz.

Cieszyła się, kiedy Summerset nie wycofała propozycji kursu, ale teraz zaczynała wątpić, czy to faktycznie takie szczęście. Być tak blisko informacji, ale nie móc z nich skorzystać – jeszcze nigdy nie czuła się tak sfrustrowana.

Westchnęła i obróciła się na łóżku, by spojrzeć na telefon. Budzik miał zadzwonić dopiero za godzinę, ale chyba i tak nie miała już szans na sen. Odrzuciła kołdrę, ale nie wstała.

Po raz kolejny zaczęła analizować sytuację. Od kilku dni próbowała znaleźć rozwiązanie, ale do głowy przychodziły jej tylko dwie opcje – zwrócenie się do własnego sabatu lub pójście do wiedźmy, o której szeptali lokalni studenci. Pierwsza bardzo jej się nie podobała, bo niestety oznaczała oderwanie części rodziny od poszukiwań, które być może przyniosłyby lepszy skutek niż księga, którą znalazła. Na dodatek sabat musiałby znaleźć tłumacza, bo nikt z jego członków nie znał tak dawnych języków. Poza tym przekazanie księgi było w zasadzie niemożliwe – została magicznie zabezpieczona przed kopiowaniem cyfrowym, jak cały londyński księgozbiór, a przepisywanie jej, by później ktoś zrobił tłumaczenie, brzmiało strasznie. Zwłaszcza jeśli okazałoby się, że jednak nie ma tam istotnych informacji.

Kusiła ją także nowo odkrywana samodzielność. Dotąd bardzo rzadko miała okazję robić coś sama i szukać rozwiązań na własną rękę. Nie przez brak zaufania, raczej strukturę sabatu i posłuszeństwo, którego oczekiwała babka. Zresztą i okazji było niewiele, przy nadmiarze zajęć, jakimi ją obarczono. Tutaj miała szansę działać samodzielnie. Poza tym, skoro sabat musiałby szukać tłumacza, a ona już miała potencjalnego, to chyba nie było powodu, by wszystko spowalniać?

Mimo to wizyta u wiedźmy napawała ją sporym niepokojem. Podobno była strasznie stara i strasznie potężna. Ogólnie – straszna. Opowieści studentów przedstawiały ją trochę tak, jakby była disnejowską czarownicą, ale żarcik na ten temat się nie przyjął. Oj nie, sam pomysł żartowania z wiedźmy nie przypadł do gustu jej nowym znajomym. Trochę ją to bawiło, ale czuła, że ten lęk nie bierze się znikąd – na uniwersytecie wykładało wielu starych i potężnych magów, część z nich należała do lokalnego kręgu, czyli miejscowej władzy, a wcale nie budzili takich emocji. Nie to ją jednak martwiło. Bardziej bała się opowiedzieć o wszystkim obcej wiedźmie. Ostatnią osobą spoza rodziny, którą wtajemniczono w sprawę rytuału, był jej nauczyciel i to prawdopodobnie przez niego wszystko się skomplikowało, a ona teraz mierzy się ze Skutkiem. Zaufanie w tym przypadku przychodziło jej wyjątkowo trudno, ale koniec końców musiała przyznać, że nie ma wyboru, skoro nie chce się zwracać o pomoc do własnego sabatu.

Sięgnęła po kołdrę i nakryła się nią cała. Jak dziecko marzyła o zostaniu w łóżku i pozwoleniu dorosłym na rozwiązanie wszystkich problemów. Te czasy jednak minęły, musiała sama podejmować decyzje i mierzyć się z konsekwencjami, bez względu na to, jak trudne się okażą i jak bardzo nie chciała tego robić.

Po chwili zrobiło jej się duszno, więc znowu odrzuciła kołdrę. Wyłączyła budzik i usiadła. Nie bardzo wiedziała, jak przygotować się na spotkanie z tajemniczą i złowrogą wiedźmą, bo raczej nie wypadało się zbroić, jednak był już najwyższy czas, żeby coś w tym kierunku przedsięwziąć.

•••

Chwała temu, kto wymyślił nawigację, bo bez niej nigdy w życiu nie znalazłaby właściwego miejsca – na przedmieściach było stanowczo zbyt wiele identycznie wyglądających uliczek. Dom wiedźmy także się nie wyróżniał: nie była to ani chatka z piernika, ani złowrogie zamczysko, nawet nie wyglądał na nawiedzony. Trochę miała na to nadzieję po opowieściach innych studentów. Jak się okazało, dom był po prostu domem, z jasną elewacją i niewielkim, pełnym kwiatów ogródkiem. Nic nadzwyczajnego. Gdy mijała nieco skrzypiącą furtkę, pomyślała nawet, że strasznie by się spodobał Baśce, najmłodszej z jej kuzynek.

Przez chwilę zastanawiała się, czy otworzy jej perfekcyjna pani domu, czy też mroczna wiedźma, i nacisnęła dzwonek.

Gdy drzwi się otworzyły, nie była pewna, z czym bardziej kojarzyła jej się czarownica stojąca w progu. Z papugą? A może z motylem? Na pewno nie dałoby się jej jednak przeoczyć: przez mnogość barw i koralików bardziej pasowała do lunaparku niż podmiejskiego osiedla.

– Co tam, harcereczko? – Kobieta zmrużyła oczy. – Zgubiłaś ciasteczka? Nie dorzucę się na pieski w schronisku.

– Ja nie w tej sprawie, nie jestem harcerką. – Nawet w jej uszach brzmiało to głupio. – Jestem Elżbieta Wieczyńska, chciałabym prosić panią o pomoc w tłumaczeniu…

– Wieczyńska? Ha!

Nie bardzo wiedząc, co się stało, Elżbieta wpatrywała się w zatrzaśnięte białe drzwi.

Spal jej te drzwi i wejdź, przecież nie przyszłaś tu na marne! Niech sobie nie myśli!

Nawet Skutek ze swoimi podszeptami nie zrobił takiego wrażenia jak ta czarownica. Elżbieta zadzwoniła jeszcze raz, ale drzwi więcej się nie otworzyły. Zeszła kilka stopni niżej i przystanęła, a potem wyciągnęła telefon, by podzielić się wrażeniami z Magdą.

Poszłam do mojej mrocznej wiedźmy.

I co? Jest straszna, nosi się na czarno i je kotki na śniadanie?

Raczej jarmuż i energię kosmiczną.Wygląda jak jakaś fejkowa wróżka. Już myślałam, że poprosi mnie o pieniążek i zaproponuje wywróżenie kawalera xD Zamiast tego zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, jak tylko się przedstawiłam.

Może zrobili sobie z ciebie jaja?

O nie. Stara, ona ma taką moc, że aż świeci. Kusi mnie, żeby poczekać pod drzwiami, ale to byłoby co najmniej dziwne i podejrzane, i w ogóle jakby nie bardzo.

No raczej. Co teraz?

Chyba muszę kogoś przekupić, żeby przyszedł tu za mnie.

A ta książka jest chociaż tego warta? I serio nikt w twoim sabacie nie ogarnie?

Mam nadzieję, że jest. Babka najlepiejzna języki, ale współczesne. No i została sama z przygotowaniami do Lammasu, do tego szuka czegoś po okolicznych bibliotekach, ciotka z mamą siedzą nad księgami w grece. Ja już nie wiem, kto inny mógłby pomóc, a nie chcę włączać w to członków sabatu spoza rodziny, sama wiesz, że są tylko prestiżowym dodatkiem. Tzn. mogłabym jeszcze pomyśleć nad kimś innymze szczecińskiego kręgu lub kogoś z lokalnych wykładowców, ale to chyba nie byłby dobry pomysł.

Dlaczego?

No nie wiem, może przez jakieś dziwne plotki, które krążą na mój temat czy coś?

Nie odmówiliby. Raczej.

Raczej. A co dalej by się wydarzyło, to nawet w Delfach by się nie dało dowiedzieć. I pomyśleć, że urwałam się z ostatnich zajęć, żeby tu przyjechać!

Uuu… Wagary? Nie poznaję cię!

Skrzypnięcie furtki przyciągnęło uwagę Elżbiety. Naprzeciw niej stały trzy rude kobiety, ubrane równie barwnie, co tłumaczka. Przez myśl czarownicy przemknęło pytanie, co sąsiedzi myślą o tak ciekawym towarzystwie, bo dzielnica wydawała się jedną z tych ułożonych od linijki i perfekcyjnych, gdzie nadmiar barw i wzorów budzi raczej spojrzenia pełne politowania, oskarżenie o bezguście i niezbyt dobre pochodzenie. Coś jej jednak mówiło, że jakiekolwiek niestosowne komentarze, które mogły pojawiać się pod adresem tych wiedźm, były ignorowane. A może już po pierwszym spotkaniu żaden z sąsiadów nie miał ochoty nic mówić, a potem szeptana fama rozeszła się tak, że nawet nowi mieszkańcy z miejsca wiedzą, których sąsiadek należy unikać… Stosy, płonące wieki temu, nie wzięły się znikąd.

– Czy wy też widzicie to dziewczę? – zapytała pierwsza z kobiet.

– Trudno ją przeoczyć, zajmuje całe schody i chyba nie zamierza się ruszyć.