Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
49 osób interesuje się tą książką
Gdy raz usłyszysz szept magii, nie wrócisz do zwyczajności
Zorya Frostvale, tłumaczka starożytnych ksiąg, wiedzie spokojne życie w Nowym Świecie. Jej codzienność wypełnia szelest papieru i zapach wiekowych tomów – aż do dnia, gdy podczas spaceru po lesie znajduje medalion, który zaczyna szeptać jej imię.
W jego wnętrzu ukryty jest Nyxander, mężczyzna z innego świata, błagający o pomoc w ocaleniu królestwa Lunirii. Za jego namową Zorya wyrusza do Obozu Łowców w niezwykłym Elderheim, gdzie odkrywa swoje dziedzictwo: moc empatii, zdolność czytania myśli i współodczuwania z istotami magicznymi. Dar, który może odmienić los całej krainy… lub stać się przekleństwem, wystawiającym ją na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Sekrety starożytnego rodu czarownic, zakazane sojusze i prawda o medalionie wkrótce wyjdą na jaw. Zorya trafi w sam środek gry, w której nikt nie rozdaje kart uczciwie… i trudno przewidzieć wynik tej partii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
K.T. Writz
Skradzione szepty
Wezwana
Las mówił tylko do mnie. Tego dnia robił to wyjątkowo głośno i niepokojąco wyraźnie.
Choć wiedziałam, że niedługo zapadnie zmrok, zapuszczałam się w głąb lasu, by dowiedzieć się więcej. Lęk zszedł na dalszy plan, wydawał się odległy, bezzasadny. Zahipnotyzowana szłam przed siebie, w głowie słysząc opowieść wysokich sosen i świerków; była piękna i straszna. Las szeptał o sekretach, bohaterstwie i ucieczce, o miłości i śmierci. Snuł historię o ludziach, duchach, potworach i bogach. Czułam to wszystko tak, jakbym sama to przeżywała.
Coś wołało mnie po imieniu: Zoryo, Zoryo… Głos był tak wyraźny, że zaniepokojona rozejrzałam się dookoła, by sprawdzić, czy na pewno jestem sama. Zacisnęłam palce na rękojeści noża, który trzymałam w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Choć wiedziałam, że nie zdążę odwinąć go z materiału, którym go zabezpieczyłam, jego obecność dawała mi pozorne poczucie bezpieczeństwa.
Nie słyszałam żadnego ruchu. Tylko ten głos. A ten wabił mnie i przyciągał.
Zamknęłam oczy. Nie pogrążyłam się jednak w ciemności. Przede mną znajdowała się najpiękniejsza jabłoń, jaką mogłam sobie wyobrazić. Zielone od liści gałęzie zdawały się niemal uginać pod licznymi owocami. Jabłoń była otoczona łuną światła, a ja czułam, że to właśnie z niej wydobywał się głos, który mnie przywoływał. Gdy otworzyłam oczy, drzewo zniknęło. Znów widziałam tylko las. Ponownie zacisnęłam powieki i ruszyłam przed siebie po omacku. Zatrzymałam się dopiero, gdy jabłoń znalazła się w zasięgu mojej dłoni.
Głos ucichł.
Dotknęłam pnia. Nic się nie wydarzyło. Rozejrzałam się nerwowo i obeszłam drzewo dookoła. Moje palce zetknęły się z wąską szczeliną, w której połyskiwał przedmiot. Bez zastanowienia sięgnęłam po niego, a gdy tylko to zrobiłam, obrazy i dźwięki zaczęły nakładać się na siebie w mojej głowie. Jeden z nich się wyróżniał, rozpoznałam w nim znajomą barwę i to na nim się skupiłam.
To on znał moje imię, to on mnie wołał.
I wtedy zrozumiałam. To o mnie opowiadał ten przedmiot. To tutaj od dłuższego czasu chciał przyprowadzić mnie las.
W tym miejscu miała zacząć się moja historia.
Na moje niewielkie mieszkanie w centrum Verdin składały się: salon z częścią kuchenną, osobna sypialnia i łazienka. Utrzymywałam wnętrze w stanie względnego porządku pozwalającego mi w miarę godnie żyć, ale nie czułam się przywiązana do tego miejsca. Dlatego też duża część moich rzeczy znajdowała się w sypialni w kartonach i walizkach stojących dookoła dużego łóżka pełnego miękkich poduszek. Nigdy nie znalazłam w sobie chęci, by poukładać swoje ubrania i osobiste rzeczy w szafach czy komodzie, tak jakby zrobienie tego miało świadczyć o tym, że zatrzymam się tu na zawsze. Trzymałam się zasady, że dopóki przedmioty są gdziekolwiek schowane, można powiedzieć, że panuję nad chaosem.
Niestety, bardziej dociekliwy obserwator na pewno zauważyłby, że drewniany parkiet już od dłuższego czasu prosił się o odświeżenie, a zasłony o dokładne wypranie. Salon był zastawiony półkami z książkami, słownikami i magazynami o modzie sprzed kilku lat. Lubiłam przeglądać te ostatnie, by dać umysłowi odpocząć po godzinach ciężkiej pracy ze starożytnymi dialektami.
Po wejściu do pomieszczenia natychmiast zapaliłam kilka pachnących świec, a następnie wzięłam w dłoń szałwię hiszpańską. Białe gałązki dymiły na podstawce, rozpieszczając mnie przyjemnym zapachem. Usiadłam w fotelu w salonie i zaczęłam wpatrywać się w ciemnozielony amulet na cienkim, srebrnym łańcuszku. Kamień, najprawdopodobniej szmaragd, kształtem przypominał liść. Otaczały go pnącza mniejszych, srebrnych ornamentów roślinnych. Był piękny, kojarzył mi się z baśniowymi elfami, o których kiedyś opowiadała mi babcia.
Odkąd wyciągnęłam go ze szczeliny w pniu jabłoni, nic już nie mówił. Wszystko, co spotkało mnie w lesie, teraz było tylko przebłyskiem wspomnień. Mimo to naszyjnik wydawał mi się dziwnie znajomy, choć mogłabym przysiąc, że nigdy wcześniej nie miałam go w rękach. Nie czułam się też, jakbym go ukradła. To było trochę tak, jakby on od zawsze do mnie należał. Miałam nadzieję, że nie są to słowa, które powtarza sobie każdy złodziej, i że nie dołączyłam właśnie do tego wątpliwie zacnego grona.
Po raz pierwszy odważyłam się dotknąć naszyjnika czubkiem palca. Wcześniej kierowana ostrożnością chwyciłam go przez gruby materiał swetra.
– Witaj, Zoryo. Najwyższy czas, byśmy się poznali.
Odskoczyłam, gwałtownie przyciągając rękę ponownie do siebie. Tym razem nie widziałam obrazów, tylko ciemność; szepczący głos był muzyką dla mojego umysłu. Niewątpliwie należał do mężczyzny i brzmiał znajomo. Określiłabym jego ton jako głęboki i niski, ale wyraźnie słyszałam też delikatnie zawadiacką nutę, jakby jego właściciel się uśmiechał.
Z wysiłkiem odepchnęłam od siebie uporczywe myśli, że popadam w obłęd. Choć może tak właśnie było?
– Czym jesteś? – zapytałam w myślach.
Cisza trwała zaledwie kilka sekund, ale wydawało mi się, jakbym czekała na odpowiedź w nieskończoność. Tak jakby przybywała do mnie z odległej krainy, równoległego świata.
– Kim, ale biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy… – głos w naszyjniku zamilkł na chwilę, jakby się skrzywił – …nie czuję się urażony. Przyjdzie czas, bym zdradził ci swoje imię. Chciałbym móc przedstawić się w należyty sposób. Uwolnij mnie z naszyjnika, a odpowiem na wszystkie twoje pytania.
– Nie zamierzam robić niczego takiego. Nie żebym potrafiła lub w ogóle miała jakiekolwiek pojęcie, jak uwalnia się męskie głosy z biżuterii.
Starałam się brzmieć stanowczo, jednak mój głos lekko zadrżał. W odpowiedzi usłyszałam cichy śmiech, a przed oczami zobaczyłam zakapturzoną postać. Był to wysoki, szczupły mężczyzna. Spod płaszcza wyzierała jego blada skóra, lecz twarz pozostała ukryta.
– Jeszcze nie powiem, kim jestem. Nie miałoby to dla ciebie sensu – zauważył. – Ale może znacznie cenniejsza byłaby dla ciebie informacja, kim ty jesteś?
Nie odezwałam się. Czekałam, aż nieznajomy rozwinie swoją myśl.
Kim jestem? Doskonale wiedziałam, kim jestem. Zwykłą dwudziestopięcioletnią kobietą, która kocha bujać w obłokach. Co rano wstawałam do pracy w starej księgarni z antykami i tłumaczyłam spisane kilkaset lat temu teksty, tak jakby miały się one komukolwiek jeszcze do czegoś przysłużyć. Później chodziłam na długie spacery po lasach i słuchałam szumu liści, wyobrażając sobie historie nieznanych ludzi. Wieczorem uwielbiałam w towarzystwie lampki czerwonego wina zatopić się w lekturze banalnego romansu.
W mojej głowie znów rozległ się krótki, męski chichot. Zarumieniłam się. Ten głupi amulet zaczynał działać mi na nerwy.
– Jesteś kimś o wiele więcej, Zoryo. Jesteś łowczynią.
Łowczynią? Naprawdę trafne określenie, skoro na co dzień nie potrafiłam nawet upolować muchy. W tym momencie uderzyła mnie myśl, że może to pomyłka i że naszyjnik trafił w niepowołane ręce. W moje ręce.
Wypuściłam zielony kamień z rąk, aby uniemożliwić nieznajomemu czytanie mi w myślach. Być może w ten sposób narażałam się na jego gniew. Czy to mogło być dla mnie niebezpieczne? Czy powinnam ciągnąć tę grę i zachowywać się naturalnie, żeby zminimalizować ryzyko? Czy głupi naszyjnik mógł mi w ogóle jakoś zagrażać? Wszystkie te pytania kłębiły się w mojej głowie. Nie dopuszczałam do siebie tylko jednej myśli: że słowa głosu z amuletu mogą okazać się prawdą.
Zrobiłam w głowie szybki bilans możliwych zysków i strat, po czym zdecydowanie chwyciłam amulet.
– Mów dalej.
– Czy nigdy nie wydawało ci się, że jesteś inna od reszty? Że widzisz i słyszysz więcej? Że jesteś wyjątkowa?
– Myślę, że bardzo wiele osób tak siebie postrzega.
– Czy brałaś pod uwagę, że w twoim przypadku to prawda?
Zniecierpliwiłam się na myśl, że tajemniczy głos uznał mnie za wystarczająco naiwną, bym nabrała się na tak banalny tekst.
– Co to znaczy, że jestem łowczynią? Łowczynią czego? – zapytałam z naciskiem, zmieniając temat.
– Demonów, oczywiście.
Ciarki przeszły mi po plecach. Miałam wrażenie, że śnię. Nie wiedziałam, czy mogę ufać swoim zmysłom. Tym razem nie zamierzałam przerywać dialogu, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej i dopiero wtedy podjąć decyzję, co zrobić z tym – jakkolwiek abstrakcyjnie by to brzmiało – gadającym naszyjnikiem.
– Demonów już dawno nie ma. Wyginęły setki lat temu, nie ma nawet twardych dowodów, że kiedykolwiek istniały. Są jak elfy.
– Jeśli szukasz dowodów nie tam, gdzie trzeba. W moim świecie… naszym świecie… demony wciąż istnieją. Stają się potężniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, przybierają postać niebezpiecznych istot, zarówno pięknych, jak i przerażających. Łowców jest za to coraz mniej. Dlatego jesteś potrzebna i dlatego po ciebie przybyłem.
– Potężny posłaniec ukryty w damskiej biżuterii?
Ten żart nie rozśmieszył go tak bardzo jak wizja mnie czytającej romanse i marzącej o księciu na białym koniu, który zabierze mnie z miejsca, gdzie dominują małostkowi przedstawiciele klasy średniej, dla których szczytem ambicji jest szybki ożenek, gromadka dzieci i posada, której nie trzeba się wstydzić, spotykając z rodziną raz na kilka miesięcy przy okazji jakiegoś święta.
– Rozumiem, że nie traktujesz mnie poważnie – usłyszałam głos, który teraz mówił jakby przez zęby. – Dlatego wolałbym, abyś jednak ponownie rozważyła uwolnienie mnie.
– Co nazywasz swoim światem? I czego właściwie ode mnie chcesz… oprócz uwolnienia?
Poczułam na dłoni przyjemne ciepło.
– Musisz dołączyć do szkolenia. Nauczyć się kontrolować swoją magię, wykorzystywać ją w odpowiedni sposób. A później… pomóc mi uratować Lunirię. A może i cały Elderheim. Jedyne, czego potrzebujesz, to dobrych nauczycieli, a tak się składa, że wiem, gdzie oni są. Zaprowadzę cię tam, Zoryo, mogę to zrobić nawet teraz.
Jaką moją magię miał na myśli ten naszyjnik? Czułam się coraz bardziej zaniepokojona. To, co się działo… było totalnie chore. Już miałam cisnąć biżuterię w kąt, gdy nagle przed moimi oczami ukazał się widok miejsca, które przypominało obóz wojskowy, otoczony ciemnozielonym lasem. Czułam, że najprawdopodobniej pozostawał ukryty za pomocą jakiejś magii, gdyż drzewa rosły tam nienaturalnie gęsto, a sama osada rozpościerała się na idealnej polanie, na której nawet trawa wydawała się skoszona jakby od linijki. W centrum obozu znajdowały się dwa większe namioty. Jeden był ciemnogranatowy i otaczała go specyficzna jasna aura. Drugi zaś miał barwę czerwieni, a przy jego wejściu widniał ogromny symbol słońca. Dookoła nich zauważyłam mniejsze namioty, było ich kilkadziesiąt.
Moje spojrzenie spoczęło na placu, na którym rozłożono przeszkody: płotki, równoważnie, tunele, ciężary, tarcze i cele. Kłębiło się tam mnóstwo ludzi. Wielu z nich było muskularnych, lecz nie wszyscy. Niektórzy mieli na sobie wojskowy oręż i broń, jednak wśród obozowiczów dało się również wypatrzeć postacie odziane w luźne ubrania, niczym nieprzypominające stroju do walki.
Przenieśliśmy się bliżej ciemnogranatowego namiotu. Stamtąd usłyszałam dziwne dźwięki; nie przypominały one odgłosów wydawanych przez żadne żywe stworzenie, jakie spotkałam na swojej drodze. Zaciekawiło mnie to. Przysłuchiwałam się im przez chwilę, starając się dopasować dźwięk do znanych mi istot. Wycie i warczenie przypominało trochę wilka…
– Nawet jeśli istnieje jakiś obóz, to co ja miałabym tam robić? – zapytałam ostrożnie. – Nie umiem walczyć. I nie będę nawet komentować tego, co powiedziałeś o ratowaniu Luny i Eldercośtam. Wybacz, ale jeśli masz mnie za jakąś uśpioną wojowniczą księżniczkę, to nie ten adres.
– Lunirii i Elderheim – powtórzył cierpliwie głos, z naciskiem wymawiając nazwy, które celowo przekręciłam, by podkreślić, jak bardzo nie nadaję się do wspomnianego zadania. – Nie masz za dużego wyboru. Oni wiedzą już o twoim istnieniu. Gdybyś ty nie znalazła mnie, oni znaleźliby cię pierwsi. To twoja moc przyprowadziła cię do mnie. Jednak to nic w porównaniu z tym, co jeszcze możesz zrobić. Ale żeby przeżyć, musisz nauczyć się walczyć. Po to ten obóz. Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś wojowniczą księżniczką, ale dopuść chociaż do siebie możliwość, że masz potencjał.
Potrzebowałam chwili, by przetrawić jego słowa, więc przyciągnęłam dłonie do klatki piersiowej, zostawiwszy amulet na drewnianym stoliku. Gdyby nie wszystkie książki fantastyczne i baśnie, które przeczytałam, oraz moja szalona wyobraźnia, która pozwalała mi uwierzyć w to wszystko, pewnie od razu udałabym się do lekarza. Jednak co miałam do stracenia? Tutaj ciągle tylko na coś czekałam. Tam, jeśli to „tam” w ogóle istniało, miałam szansę zacząć działać.
Myśl o tym, że każdy mój dzień mógłby przestać wyglądać tak samo, była bardzo kusząca. Popychała mnie do ciągnięcia tej rozmowy, zupełnie tłumiąc zdrowy rozsądek starający się przebić przez zachęcające wizje i wykrzyczeć mi do ucha, że to po prostu jakiś żart uknuty przez Donnę Norman, sprzedawczynię w naszej księgarni, która ewidentnie mnie nie lubiła i przy każdej okazji nazywała mnie cichą dziwaczką.
– W najgorszym wypadku po prostu wybierzesz się na tygodniowy urlop. Chyba przyda ci się odpoczynek, co?
– Brzmi uczciwie – powiedziałam niepewnie, ale w głębi duszy podjęłam już decyzję. – Dobrze, niech będzie. Samotna podróż poza Verdin może… poszerzyć moje horyzonty. Dokądkolwiek mnie zaprowadzi.
– Czeka cię długa podróż. Spakuj się, ale… zadbaj o selekcję. Z twoją kondycją przeprawa nie będzie łatwa. Swoją drogą, nad tym też trzeba będzie popracować.
Nie wzięłam jego uwagi do siebie, jako że ambicje, by stać się mistrzynią sportu, miałam już dawno za sobą.
Zebrałam się na odwagę i zawiesiłam amulet na szyi. Gdy ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej, poczułam, że tego właśnie ode mnie oczekiwał. W tym samym momencie zwątpiłam w słuszność swojej decyzji. Wiedziałam jednak, że nie było już odwrotu, bo nawet jeśli nigdzie nie pójdę, moje życie już przewróciło się do góry nogami i dopóki nie sprawdzę, o czym mówi ten naszyjnik, nie zdołam myśleć o niczym innym.
Uznałam, że głos z amuletu będzie musiał opowiedzieć mi jeszcze o wielu rzeczach. Na szczęście mieliśmy na to całą podróż. Tymczasem czekało mnie pożegnanie z moim dotychczasowym życiem. Czułam strach mieszany z ekscytacją. Wiedziałam, że w pierwszej kolejności muszę udać się do księgarni. Tam moja tygodniowa nieobecność na pewno nie pozostanie niezauważona.
Wyszłam z domu, chwyciwszy w biegu torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami.
***
Verdin w godzinach popołudniowych było zatłoczone, dlatego niełatwo przebiłam się przez miasto. W myślach przygotowywałam już sobie, co powiedzieć.
„Moja ciotka, o której nigdy wcześniej nie wspomniałam, nagle się rozchorowała i muszę wyjechać, by się nią zaopiekować. Może nie być mnie około tygodnia”.
Nikt przecież nie podważy konieczności opieki nad starą, schorowaną kobietą. A ja nie będę mieć wyrzutów sumienia, że używam ciotki jako wymówki, bo… cóż, żadnej ciotki nie mam. Moi rodzice nie mieli rodzeństwa. O tym jednak nikt w pracy nie wiedział.
Przebiłam się przez ruchliwą, kamienistą uliczkę i pchnęłam ciężkie drzwi. Od razu zadzwonił dzwonek, a mnie dobiegł mój ulubiony zapach ksiąg i papieru.
– Spóźniłaś się.
Donna wyszła z zaplecza. Jej usta były zaciśnięte tak mocno, że utworzyły ledwo widoczną kreskę. Zirytowana, przyciskała ramiona do piersi. Jej farbowane blond włosy pokryte były tak grubą warstwą lakieru, że gdy się poruszała, one wydawały się zostawać w miejscu.
– Tak. Przepraszam. Coś mi wypadło. To znaczy… właśnie w tej sprawie muszę porozmawiać z Margaret.
– Margaret już wie, że się spóźniłaś. – Donna uśmiechnęła się wrednie. – Musiałam ją poinformować, zdajesz sobie chyba z tego sprawę. Nie jest zadowolona.
– Świetnie – mruknęłam. – Będę na zapleczu.
– Zawsze na zapleczu – zaświergotała kobieta.
Och, jak ona działała mi na nerwy! Nawet w obliczu tak niespotykanej sytuacji, w jakiej się znalazłam, nie potrafiłam przestać myśleć o tym, żeby rzucić w nią czymś ciężkim. Na przykład encyklopedią, najgrubszym tomem. Tym z wyrazami na litery od A do F.
Wtedy przypomniałam sobie, że chociaż przez chwilę – dopóki to wszystko nie okaże się jakąś bajką – nie będę musiała jej oglądać.
Aż do momentu, gdy z podkulonym ogonem wrócę do pracy.
Albo już nigdy, jeśli okaże się, że zwariowałam, i po prostu zamkną mnie w zakładzie dla psychicznie chorych.
Skierowałam się do tylnej części sklepu. Margaret siedziała za biurkiem. Jej wielkie czerwone okulary osunęły się lekko na nosie. Rozwichrzone włosy w kolorze ciemnego brązu spięła na czubku głowy w niechlujny kok.
Stosy papierów do przejrzenia zajmowały niemal cały blat. Niektórzy zastanawiali się, jak ona jest w stanie odnaleźć się w takim natłoku rzeczy i przedmiotów. Ja pracowałam podobnie, więc ją rozumiałam.
– Margaret – wyrwałam ją cicho z zamyślenia.
Poderwała głowę, niezadowolona, że ktoś jej przeszkadza.
– Czego? – burknęła.
Podeszłam do niej i na jednej z kupek dokumentów położyłam lekko pozwijaną kartkę. Wzięła ją do ręki i podetknęła sobie pod nos.
– Co to jest? – zapytała, choć już znała odpowiedź. Chciała to usłyszeć ode mnie.
– Wniosek. O urlop – dodałam i wskazałam brodą na trzymaną przez nią kartkę. – Tylko tydzień… tam jest wszystko napisane.
Margaret jeszcze raz pochyliła się nad wnioskiem. Zaczęłam nerwowo przestępować z nogi na nogę. Czytała dokument raz za razem. Jeszcze raz podniosła na mnie wzrok znad czerwonych oprawek.
– Nigdy nie bierzesz urlopów.
– Moja ciotka… jest chora. – Kłamstwo z trudem przeszło mi przez gardło. Nienawidziłam kłamać, nie umiałam tego robić i każda moja próba zabawy w półprawdy kończyła się fiaskiem.
– Nigdy nie słyszałam, że masz ciotkę w… – rzuciła okiem na kartkę – …Oniexo. To daleko stąd.
– Mam – powiedziałam szybko. – Dlatego muszę wyruszyć już jutro. Przepraszam, że składam wniosek tak późno.
Księgarka wpatrywała się we mnie badawczo. Byłam pewna, że powie, że nie ma mowy o żadnym urlopie. Tak naprawdę chyba bardzo chciałam, by tak powiedziała. Czekałam na jej odmowę z zapartym tchem. Ona jednak westchnęła głośno i wzruszyła ramionami.
– Dobrze. Tydzień.
Chwyciła pieczątkę, którą jakimś cudem bez problemu odnalazła na swoim zagraconym biurku, i przybiła ją na kartce.
Fantastycznie. Teraz nie mam już wyjścia.
Nawet gdybym chciała poświęcić ten tydzień na zasłużony odpoczynek i zdecydowałabym po prostu posiedzieć w domu, nie udałoby się to z dwóch powodów. Po pierwsze Donna już podsłuchała moją rozmowę z Margaret i byłam pewna, że uruchomi wszystkie swoje możliwości szpiegowskie, by dowieść, że żadnej ciotki w Oniexo nie ma. Będzie wystawać pod moim domem i sprawdzać, czy rzeczywiście gdzieś pojechałam. Pozostawało mi więc niewiele czasu, jeśli moje kłamstwo miało nie wyjść na jaw. Drugim, ważniejszym powodem było moje ogromne pragnienie, by dowiedzieć się, czy rzeczywiście coś tak nierealnego, jak historia, o której usłyszałam podczas rozmowy z „duchem z naszyjnika”, jak roboczo nazwałam tajemniczy głos, mogło być prawdą. Czy obóz pokazany mi przez postać ukrytą w amulecie istniał w rzeczywistości? By się o tym przekonać, musiałam zobaczyć to na własne oczy.
Chwyciłam kartkę, podziękowałam Margaret i wyszłam z zaplecza. Ta w odpowiedzi tylko machnęła ręką na pożegnanie i automatycznie życzyła mojej ciotce zdrowia. Czułam, jak płoną mi policzki.
– A jak ma na imię ta twoja ciotka, Zoryo? – Donna siedziała za ladą i oglądała swoje paznokcie.
– Helena – powiedziałam.
Byłam pewna, że wie, że kłamię, choć nie dałam tego po sobie poznać. Imię przygotowałam sobie już wcześniej.
– Helena… Frostvale? Czy…?
– Naprawdę muszę już lecieć. Do zobaczenia za tydzień, Donna!
Wybiegłam z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Słyszałam, jak dziewczyna coś jeszcze wykrzykuje, jednak jej słowa zagłuszył zawieszony nad drzwiami dzwonek i ruch uliczny.
Od teraz byłam zdana tylko na siebie i swoje szaleństwo.
Podróż zaczęła się w dobrze znanym mi lesie, tym samym, w którym znalazłam amulet. Wyruszyłam o świcie, zabrawszy ze sobą kilka podstawowych ubrań, prowiant na najbliższe dni, namiot i śpiwór oraz jedyną broń, którą posiadałam: nóż. To pamiątka po babci.
Babcia była najważniejszą osobą w moim życiu. To ona mnie wychowała i sprawiła, że miałam piękne dzieciństwo. Nauczyła mnie czytać i pisać, a także słuchać. Była piękną, dostojną kobietą. Wydawało się, że czas stanął dla niej w miejscu; mimo jego upływu jej wiek pozostawał trudny do określenia. Była wysoka, miała nienaganną figurę, a jej skóra lśniła zdrowym, brzoskwiniowym kolorem, Jedynie długie białe włosy zdradzały, że młodość miała już dawno za sobą.
Gdy umarła, miałam dziewiętnaście lat. Rowena Frostvale była niezwykle tajemniczą postacią – niedostępna, nie za wiele mówiła i na pewno nie dałoby się jej nazwać duszą towarzystwa. Kiedy opowiadała mi bajki, byłam dumna, że jestem dla niej godną rozmówczynią. Mimo to czułam, że jej myśli często uciekały gdzieś, gdzie nawet ja nie miałam wstępu.
Nóż znalazłam w domu babci już po jej śmierci. Miał wygrawerowane na rękojeści kwiatowe ornamenty i… węża. To połączenie wydało mi się tak nieoczywiste, że zachowałam nóż jako artefakt, nie zamierzając używać go do ataku czy obrony. Tak bardzo go polubiłam, że często zabierałam go ze sobą na moje leśne wyprawy i używałam na przykład do cięcia drewna, gdy wymarzyłam sobie rozpalenie ogniska w majowy wieczór.
Poza tym świadomość, że ten przedmiot należał kiedyś do babci, dodawała mi otuchy, gdy czułam się samotna.
– Chyba nie jesteś teraz samotna? Masz mnie, swój ulubiony naszyjnik. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos w amulecie.
Otrząsnęłam się. Wędrówka trwała już dobrych dziewięć godzin i zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Niestety cel mojej podróży wciąż pozostawał odległy. Dzikie ścieżki, które teraz przemierzałam, sprawiały wrażenie, jakby dawno nikt nie postawił tutaj nogi. Wysokie trawy aż prosiły się o to, by je skosić, a kilkusetletnie drzewa o grubych pniach rozpinały swoje gałęzie na imponującą szerokość.
Amulet wskazywał mi drogę. Zapowiedział, że w tym tempie na miejsce dotrzemy za trzy dni. Z jakiegoś powodu cały czas obracałam naszyjnik w rękach. A on ochoczo umilał mi wędrówkę, próbując kpić sobie z moich przyziemnych, ludzkich uczuć.
– Opowiedz mi o szkoleniu. Czego będę musiała się nauczyć? – spróbowałam skierować rozmowę na bardziej praktyczne tory niż moje poczucie odosobnienia.
– Najpierw zostanie zweryfikowana twoja magia. Dowiesz się, jakie są twoje mocne strony i jak możesz je wykorzystać w walce oraz poszukiwaniu demonów. – Zrobił krótką pauzę. – Oprócz tego czeka cię trening fizyczny, który może wydawać się prosty, jednak nic bardziej mylnego. To prawdziwa próba charakteru. Będziesz musiała nauczyć się świadomości własnego ciała, medytacji oraz technik walki, a przy tym wzmocnić się, by w odpowiednim momencie nie zawiodły podstawy.
– W jaki sposób zostanie… zweryfikowana moja magia?
– Zostaniesz wystawiona na próbę, która pokaże, co potrafisz. Próby są dobierane indywidualnie dla każdego łowcy. Najczęściej wiążą się z żywiołami: ognia, wody, powietrza i ziemi. Niektórzy łowcy na przykład mogą porozumiewać się z wodą i korzystać z jej potęgi. To pomaga im w schwytaniu kelpie, utopców czy błędników.
Nie śmiałam zapytać, ile takich stworzeń do dziś chodzi po ziemi. Zamiast tego wydukałam coś, co od dłuższego czasu chodziło mi po głowie.
– A co, jeśli się okaże, że nie potrafię nic szczególnego?
– Skąd tak mała wiara w siebie? Mówiłem ci, że jesteś wyjątkowa.
– Przestań to powtarzać, to słowo jest obrzydliwie pretensjonalne. Wolę być taka jak inni. Nie czuję w sobie żadnej mocy – powiedziałam zgodnie z prawdą. Mimo ogromnych nadziei nie opuszczało mnie przeczucie, że to wszystko jakaś straszna pomyłka, która zaowocuje przykrym dla mnie końcem.
– Jesteś tego pewna, Zoryo? Czy nie słyszysz rzeczy, których nikt inny nie słyszy? Czy nie doświadczasz zjawisk, których inni nie rozumieją?
Zastanowiłam się przez chwilę. Rzeczywiście przydarzały mi się czasem niezwykłe sytuacje, jednak starałam się odrzucać takie myśli. Kojarzyło mi się to z nadmuchanym ego lub szaleństwem. W takim mieście jak Verdin lepiej unikać takiego wizerunku. Jako cicha dziewczyna wychowywana przez babcię i wiecznie siedząca w stosach starych ksiąg i tak nie byłam królową popularności.
– Twoje umiejętności, moja droga, są znacznie większe niż umiejętności przeciętnych łowców. Jesteś bardzo cenna.
Jego słowa łechtały moją próżność, ale wiedziałam, że nie mogę się na to nabrać. Wciąż nie miałam bladego pojęcia, z czym mam do czynienia, i zdawałam sobie sprawę, że trzymanie tego czegoś w naszyjniku całymi dniami nie było bezpiecznym rozwiązaniem. Grałam na zwłokę w nadziei, że znajdę odpowiedzi na dręczące mnie pytania i że wreszcie przyjdzie mi do głowy jakieś lepsze wyjście.
***
W ostatni dzień przed dotarciem do celu rozbiłam namiot w górach, niedaleko strumyka. Ze wszystkich stron otaczał mnie las.
Bałam się wilków i innych leśnych zwierząt, które mogły mnie zaatakować, a świadomość, jak wiele niebezpiecznych istot może jeszcze czyhać na moje życie, była przytłaczająca. Nie pomagał też zupełnie fakt, że jedna z tych istot tkwiła właśnie w amulecie w moim plecaku, a jej intencje do tej pory pozostawały dla mnie niejasne.
Tego dnia było chłodno, drzewa poruszały się na wietrze, a to utrudniało mi nasłuchiwanie. Musiałam jednak odpocząć. Wspinaczka po wzniesieniach była wymagająca, plecak ciężki, a mnie zwyczajnie brakowało już sił. Kończył mi się prowiant, a to, że musiałam go oszczędzać, zdecydowanie mnie nie wzmacniało.
Kurczowo trzymałam się nadziei, że w końcu znajdę gdzieś kres tej podróży i swoje odpowiedzi, choć na razie ogarniały mnie potworne wątpliwości. Nie trzymałam już na szyi amuletu, gdyż wiedziałam, że w słabszym stanie fizycznym mogę stać się bardziej podatna na manipulacje.
Podeszłam do strumyka i napiłam się czystej wody. W srebrzystej tafli zobaczyłam swoje odbicie. Byłam brudna, a moje jasne włosy wydawały się ciemniejsze niż zwykle. Związałam je na czubku głowy. W skórzanej kurtce, swetrze i wełnianych spodniach było mi ciepło mimo niesprzyjających warunków. Na szczęście zadbałam o odpowiedni strój. Wiedziałam, że większość ubrań, które nosiłam na co dzień, nie nadaje się na moją nową przygodę, i w tamtym momencie byłam sobie bardzo wdzięczna za to praktyczne podejście do sprawy.
Nagle usłyszałam szelest. Stanęłam na baczność i chwyciłam za nóż. Po chwili wahania zdjęłam zabezpieczający go kawałek skóry; jeśli miałam przeżyć, musiałam się bronić. Z kieszeni wydobyłam amulet i pospiesznie nałożyłam go na szyję. Jeśli ktoś oprócz nas ukrywa się w tym lesie, zdecydowanie potrzebowałam każdej pomocy, jaką mogłam dostać.
– Witaj ponownie – przywitał mnie znajomy głos. – Już się stęskniłaś?
– Coś tutaj jest – odparłam krótko, nie przestając być czujna.
Rozejrzałam się po lesie. Z amuletu zaczęło emanować delikatne zielone światło; wyczułam, że naszyjnik w ten sposób nasłuchuje.
– Otwórz wszystkie zmysły – powiedział głos. – Powiedz mi, co słyszysz, widzisz albo czujesz. I bądź przygotowana do walki.
W pierwszym odruchu zachciało mi się płakać, bo jak, do cholery, mogłam przygotować się do walki, kiedy nie miałam o tym pojęcia? Wzięłam głęboki oddech, opuściłam ramiona i zamknęłam oczy.
Wytężyłam słuch i cicho wypuściłam powietrze z płuc.
Trochę czasu zajęło mi wyciszenie własnych uczuć i obaw. Jednak kiedy w końcu mi się to udało, poczułam… głód. Niesamowity, przytłaczający i osłabiający głód. Nie chciałam o tym myśleć, miałam na głowie o wiele większe problemy niż potrzeby fizjologiczne. Po kilku sekundach zorientowałam się jednak, że pragnęłam surowego, krwistego mięsa. Czułam w sobie nieodpartą chęć odgryzienia kawałka skóry i ciepło w gardle i żołądku. Mój brzuch wydawał się pusty od wielu dni.
Otworzyłam oczy przerażona, jednak niczego nie zobaczyłam. Głód również minął jak ręką odjął.
Zakręciło mi się w głowie. To nie miało żadnego sensu.
– Wendigo – powiedział głos poważnie, jakby w odpowiedzi na moje myśli.
Wiedziałam, czym są wendigo. Legendy o nich krążyły po świecie od dawna. Wiedziałam też, czym się żywiły. Ludzkim mięsem. Czy poczułam głód tej istoty? Były to bardzo niebezpieczne stworzenia, a ja stałam tu zupełnie sama.
Przeklęłam w myślach dzień, w którym zdecydowałam się opuścić mój dom w Verdin.
– Wendigo… istnieją? – dopytałam drżącym głosem. – Dlaczego ja… czuję jego głód? Co się ze mną dzieje?
– Zaraz będziesz miała okazję się o tym przekonać. Dorzuć suche drewno do ognia i schowaj się nisko. Ten wendigo jest już stary, może cię nie wyczuć.
Pamiętając z legend, że wendigo boją się ognia, posłusznie dołożyłam drewno do ogniska i ukryłam się w zaroślach. Niestety w pobliżu nie było żadnej jaskini.
Czekałam, nasłuchiwałam i… znów poczułam głód.
– Słyszę zagubione dusze… Nie uciekniesz przed głodem. Głód niszczy wszystko w środku, strzeż się go.
Skuliłam się w krzakach.
Wiedział, że tutaj jestem. Byłam tego pewna, w końcu czułam to samo, co on. Czy on też wyczuwał moje przerażenie?
Słyszałam, jak jego długie kroki zbliżają się do mojego obozowiska. W końcu zobaczyłam go w koronach drzew. Wysoki na trzy metry stwór był już w zasięgu mojego wzroku. Zrozumiałam, że nie mam szans i że moja przygoda skończy się, zanim jeszcze na dobre się zaczęła.
– Spróbuj z nim porozmawiać, Zoryo. Tak jak ze mną. Nie mów niczego na głos, tylko zostań tutaj, w bezpiecznej odległości. – Głos z naszyjnika zagłuszył bicie mojego serca.
Wzdrygnęłam się. Porozmawiać z tym ogromnym potworem?
– Nawiąż z nim kontakt – ciągnął amulet. – Powiedz mu, żeby odszedł. Musisz to zrobić, jeśli chcesz przeżyć. Nie pokonasz go tym małym nożykiem.
Wpatrywałam się w wendigo, który kroczył wolno pomiędzy drzewami, szukając źródła zapachu ludzkiego mięsa. Z jego głowy sterczały dwa ogromne rogi. Twarz potwora była przerażająca, zwłaszcza w momentach, gdy szczerzył długie, ostre i brudne kły. Z jego rąk i nóg wyrastały pazury, które z pewnością rozszarpałyby mnie w ułamku sekundy. Potwora pokrywało przerzedzone futro, a spod jego skóry wystawały kości. Nigdy nienasycony. Zaćmiony pragnieniem zaspokojenia podstawowej potrzeby każdej żyjącej istoty: głodu. Gdybym wycelowała w niego sztylet i jakimś cudem trafiła, pewnie nawet by tego nie poczuł.
Musiałam posłuchać tego, co mówił amulet.
Skupiłam się na głodzie. Pozwoliłam, by to uczucie przykryło mój strach. Z całych sił skoncentrowałam się na tym, by wypowiedzieć w stronę wendigo kilka słów.
– Odejdź stąd. Nie ma tu tego, czego szukasz.
Zobaczyłam, że stwór stanął w miejscu i rozejrzał się dookoła. Wciąż nie podchodził zbyt blisko obozowiska, zniechęcony wysokim płomieniem, który wydawał się płonąć nienaturalnie mocno.
– Kim jesteś? – zaskrzeczał z wściekłością. – Pokaż się!
Bałam się poruszyć i głośniej odetchnąć. Zamiast tego powtórzyłam w myślach:
– Odejdź. Nie nasycisz tutaj swojego pragnienia.
Wendigo złapał się za głowę. Ten gest wydawał się tak ludzki, że zrobiło mi się go niemal szkoda. Wiedziałam jednak, że moja słabość może kosztować mnie życie. Nie mogłam przestać, nie mogłam się zawahać.
– Nigdy nie jestem nasycony, to moje przekleństwo. Dlaczego przemawiasz w mojej głowie? Jakim demonem jesteś?
– Mogę zrobić o wiele więcej twojej głowie niż tylko w niej przemówić – wypaliłam bez zastanowienia. Poczułam, jak amulet wysyła w moim kierunku falę ciepła. Odebrałam to jako zachętę. – Mogę sprawić, że postradasz zmysły. Że postanowisz położyć kres swojemu życiu. Jeśli stąd natychmiast nie odejdziesz, tak właśnie się stanie.
Zobaczyłam, jak ten wielki potwór robi krok do tyłu. Rozglądał się panicznie dookoła, wystawiając pazury i szczerząc kły. Wiedziałam, że to nie była już chęć ataku, a gest obronny. Moja nadzieja na przeżycie wracała. Wciąż jednak tkwiłam w zaroślach i wpatrywałam się w wysoki płomień ogniska. Nie miałam pojęcia, z czym igram, i musiałam być bardzo ostrożna.
– Możesz zadać mu ból – wyszeptał głos z amuletu. – Spróbuj.
Nie chciałam tego. Mimo przerażenia czułam, że nie chcę sprawić, by ta istota naprawdę cierpiała.
– Odejdź, wendigo – powtórzyłam, ignorując naszyjnik. – Odejdź, a nie stanie ci się krzywda.
– Krzywda… – Potwór wydał z siebie dźwięk, który mógł przypominać rechot. – Nie znam tego słowa. Znam tylko głód. Czuję mięso i krew. Nie boję się ani twojego ognia, ani twoich gróźb.
Ruszył do przodu. Zobaczyłam, jak płomienie wzmagają się… pod wpływem zielonego światła płynącego z amuletu. Stwór nie mógł zobaczyć jego źródła, bo ukrywałam się z drugiej strony ogniska. Wendigo ponownie się cofnął.
– Pomogę ci, ale to ty musisz go pokonać. Przestrasz go. Pokaż mu coś, co sprawi, że ucieknie. – Głos z amuletu szeptał do mnie ze spokojem.
Skupiłam się na tym zadaniu. W mojej głowie pojawiła się projekcja potwora trawionego przez płomienie. W jego szponach umieściłam kawałek mięsa – zgniłego, suchego i z czarną substancją zamiast krwi. Wyobraziłam sobie, że pali mnie w gardle, a całe ciało pokrywa się piekącym bólem. Gdy tylko to poczułam, zaczęłam się dusić, więc natychmiast przekierowałam myśli na potwora i to on przejął mój ból. Starałam się jak najciszej doprowadzać mój organizm do równowagi. W tej samej chwili rozdzierający wrzask przeszył las.
– Jestem demonem, a to moje mięso. Myślisz, że możesz mnie pożreć? W moich żyłach płynie trucizna. Okazuję ci litość, głupcze – powiedziałam z wyższością.
Czułam, jak mój głos wypełnia czaszkę stwora, jakby miała eksplodować. Jednak coś wydawało się… inne. Mój własny głos był jak echo – wzmocniony, nienaturalny, niski. Brzmiałam, jakbym rzeczywiście była demonem z najgłębszych czeluści zła.
Wendigo ponownie złapał się za głowę i zaczął drapać pazurami. Na jego policzkach – a raczej na części czaszki, która je przypominała – zaczęły pojawiać się krwawe ślady. Nie podchodził już bliżej. Zamiast tego potwór ruszył do tyłu, instynkt przetrwania przeważył nad pożerającym od środka głodem.
Uciekał.
Gdy przestałam czuć jego obecność, osunęłam się w zaroślach na ziemię. Nie miałam siły się ruszyć ani nic powiedzieć.
– Jestem z ciebie dumny – powiedział amulet ciepłym, kojącym głosem. – Nie mogę się doczekać, co pokażesz po treningu.
– Co to wszystko miało znaczyć?! – wykrzyknęłam wściekła i przerażona, nadal walcząc o powietrze.
– Możesz sterować umysłami potworów i demonów. Jesteś empatką, Zoryo. Nie musieliśmy czekać do testów, aby się o tym przekonać. Teraz to tylko formalność.
W jego głosie pobrzmiewało zadowolenie. Nadal z trudem łapałam oddech, a moją głowę zaprzątała jedna myśl: to wszystko, o czym mówił amulet, okazało się prawdą. To, co przed chwilą przeżyłam, było na to dowodem.
Nie miałam już ochoty na ani jeden dowód więcej.
– Czy teraz jestem godna, żebyś powiedział mi, kim jesteś? – warknęłam.
Dość już miałam niewiedzy i domysłów, zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, że moje życie rzeczywiście może być zagrożone.
Empatką? Co, do diabła?
– Przyjacielem. Mam na imię Nyxander. Byłbym jednak wdzięczny, gdybyś w obozie łowców zachowała w tajemnicy moje imię i fakt, że jestem przy tobie w takiej postaci. Jeśli wciąż nie chcesz mnie uwolnić, to czy choć tyle możesz dla mnie zrobić?
Choć napełniło mnie to wątpliwościami, skinęłam nieznacznie głową. Nikomu o niczym nie powiem, ale zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się więcej o tej postaci.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Skradzione szepty. Wezwana
ISBN: 978-83-8373-930-4
© K.T. Writz i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Płotka
KOREKTA: MAQ PROJECTS
OKŁADKA: Karolina Urbaniak
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek