Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niektórym pokusom trudno się oprzeć... nawet jeśli warto.
Po przedwczesnej śmierci rodziców Nina postanawia uciec od wspomnień i toksycznego związku. Zostawia za sobą Polskę i wyrusza do słonecznych Włoch, by w małej miejscowości Acquasanta zacząć wszystko od nowa. Marzy o chwili wytchnienia… lecz los ma dla niej inne plany.
Na drodze Niny staje Tito – charyzmatyczny barman o tajemniczym spojrzeniu, który rozbudza w niej dawno zapomniane pragnienia. Niespodziewanie w jej domu pojawia się też Filippo – przystojny włoski aktor, którego urok sprawia, że z każdym dniem coraz trudniej oprzeć się jego obecności.
Rozdarta między dwoma mężczyznami, Nina daje się wciągnąć w wir namiętności i emocji. Każdy wybór wydaje się ryzykowny, każdy dotyk niesie ze sobą obietnicę, ale także lęk. Gdy w końcu postanawia zawalczyć o swoje szczęście, los brutalnie komplikuje wszystko.
Bo przeszłość lubi wracać – i to w najmniej oczekiwanym momencie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Rak
Skomplikowane Włochy
Mojemu mężowi, który zawsze we mnie wierzy,
nawet wtedy, gdy sama w siebie zwątpię.
Jestem Nina. Mam dwadzieścia cztery lata. W życiu nic już nie musiałam. Ewentualnie mogłam. Większość ludzi pewnie korzystałaby z tego przywileju. Ja natomiast byłam inna. Nie chciałam mieszkać w domu z wieloma pokojami i łazienkami, z których pewnie nigdy bym nie skorzystała. Nie lubiłam ludziom rozkazywać, mówić im, co mają robić, jak się zachowywać. Nie lubiłam, kiedy ludzie włazili mi w tyłek tylko dlatego, że byłam miliarderką. Nie chciałam, żeby o tym wiedzieli, dlatego planowałam zmienić swoje życie – stąd decyzja o przeprowadzce do Włoch. Dlaczego Włochy? Kto nie chciałby mieszkać w kraju, gdzie lata były upalne, a zimy ciepłe?! Piękne krajobrazy, klimat nieziemski, do tego przystojni Włosi i jeszcze lepsze jedzenie. Tiramisu, pizza, risotto, spaghetti, tortellini… Już mi ślinka ciekła, jak o tym myślałam.
Uważałam, że moje życie było udane. Ba, było udane do zeszłego tygodnia. Zawsze coś musiało się schrzanić. Na pewno coś o tym wiecie. W zeszłym miesiącu zmarła moja mama. Długo walczyła z chorobą. Niestety, przegrała tę walkę. Jak widzicie, nawet pieniądze nie były w stanie zagwarantować nam szczęścia.
Miłość? Wierzyłam, że coś takiego istnieje. Myślałam, że nawet mnie to spotkało. Nigdy bym nie przypuszczała, że pieniądze wszystko popsują. Gdy mój już były chłopak dowiedział się, że od jakiegoś czasu nie byłam przeciętnym majątkowo człowiekiem, stał się zupełnie inną osobą. Nie obchodziło go moje zdanie, moje uczucia, liczyła się kasa, podróże, samochody i inne przyjemności, których miał aż nadto. Wydawało mi się, że dalej go kochałam, ale nasza miłość stała się toksyczna.
Pewnie się zastanawiacie, skąd miałam tyle pieniędzy. Niestety, nie zarobiłam ich sama. Moja mama wychowywała mnie samotnie, dorastałam bez ojca. Ten był właścicielem wielkiej korporacji w Ameryce. Podobno nie wiedział o moim istnieniu przez dziewiętnaście lat. Miał przelotny romans z mamą. Poznali się w samolocie. Mama była stewardessą i latała drogimi liniami lotniczymi. Wiecie, takimi dla biznesmanów. Prywatne kabiny i tym podobne. Nie znałam dokładnie szczegółów, ale wiedziałam, że mama miała dwa loty, gdzie tata był pasażerem. Pewnego dnia po przylocie do Dubaju tata zostawił w samolocie teczkę z bardzo ważnymi dokumentami. Mama zajęła się oddaniem zguby właścicielowi. I tak od słowa do słowa, od kawy do kawy mama zaszła w ciążę. Nigdy się nie dowiedziałam, czemu tata nie wiedział o moim istnieniu i już się nie dowiem, ponieważ oboje nie żyją. Ale do sedna, tata był bardzo wysoko postawionym człowiekiem w Nowym Jorku, właścicielem największej fabryki jedzenia pudełkowego w całych Stanach Zjednoczonych, prezesem Charles Chuck Company. Ponadto miał udziały w kilku innych firmach. Jego majątek jest tak duży, że nawet nie potrafię tego opisać. Ojciec również zachorował na raka, tak jak mama. Nie miał żony, dzieci ani żadnej najbliższej rodziny. Żył sam i chyba było mu z tym dobrze. Gdy dowiedział się o chorobie, postanowił odszukać mamę, ponieważ – jak twierdził – była miłością jego życia. Mimo że ich znajomość przypominała przelotny romans, tata nie mógł o niej zapomnieć. Mama zawróciła mu w głowie jak żadna inna kobieta. Chciał przepisać jej wszystko, bo co miał z tym zrobić? Tak właśnie poznałam mojego ojca. Niestety, nie było nam dane spędzić dużo czasu ze sobą, ponieważ po półtora roku zmarł. Tak więc w ciągu niecałego roku straciłam obojga rodziców. Tatę, którym się nie nacieszyłam, oraz mamę, która była dla mnie całym światem.
Życie nie było łatwe, szczególnie że musiałam uporać się ze sprzedażą prawie wszystkiego, co tata posiadał. Firmy, domy, samochody, jachty, działki… Zostawiłam sobie udziały w jednym z dobrze prosperujących przedsiębiorstw, tak aby co miesiąc przychodziła mi niemała suma pieniędzy na konto. Nigdy nie wiadomo, jak życie się potoczy. Wiem, pewnie pomyślicie, że byłam głupia, ale nigdy nie ciągnęło mnie do Ameryki. Nie dla mnie był ten cały „amerykański sen”. Byłam w Stanach dwa razy. Raz na wycieczce z mamą, ale miałam wtedy jakieś trzynaście lat i już wtedy mi się nie podobało. Drugi raz, gdy dowiedziałam się o moim ojcu. Był to już zupełnie inaczej spędzony czas. Luksusowo, a nie jak z mamą w tanich motelach. Luksusowo czy nie, Stany były przereklamowane, stąd moja decyzja o sprzedaży wszystkiego. Czy bolało mnie serce i miałam wątpliwości? Oczywiście, ale to właśnie słowa mamy przekonały mnie do mojej decyzji: „Kochanie, rób w życiu to, co chcesz, nie patrz na innych. Życie jest za krótkie, żeby zmuszać się do rzeczy, na które nie mamy ochoty. Charles (tak właśnie miał na imię mój ojciec) odszedł w młodym wieku i ja też zaraz odejdę. Żyj tak, jak chcesz”. Tata w dniu śmierci miał czterdzieści sześć lata, a mama zmarła w dniu swoich czterdziestych trzecich urodzin. Dalej nie mogłam w to uwierzyć, że już jej nie było. Minął dopiero miesiąc, a ja, nie czekając na nic, chciałam zmienić swoje życie. Tu i teraz.
Pomyślałam sobie, że to wspaniałe miejsce do życia. Ciepło, słonecznie, mało deszczu i przystojni Włosi. Cud, miód, malina.
Mała miejscowość położona w środkowych Włoszech jest dla mnie wręcz idealna. Wąskie uliczki z rozpadającymi się kamieniczkami. Zapach wypiekanego chleba, przyjazne sklepiki z jeszcze bardziej przyjaznymi sprzedawcami. Pranie wiszące nad głowami przechodniów. Ludzie w oknach nieprzejmujący się, że głupio wyglądają, nieumalowani, nieuczesani, w piżamach. Wszyscy ze sobą rozmawiają lub przynajmniej się pozdrawiają: Buongiorno. Nikt się nigdzie nie śpieszy, życie płynie wolniej, spokojniej.
– Biorę – powiedziałam bez większego zastanowienia. Mieszkanie jest duże, za duże jak dla mnie. Kupuję je ze względu na mamę. Kiedyś, jak byłyśmy tu razem i przechodziłyśmy obok tej kamienicy (o dziwo, jest dużo bardziej zadbana niż reszta), powiedziała:
– Gdybym była bogata, to właśnie w tym budynku chciałabym zamieszkać na starość.
– Ja nie. Kamienica jest jakaś taka nieprzyjemna. W ogóle domy tutaj, we Włoszech, są zimne. Zero dywanów, tylko zimny kamień na podłodze. Ja tam wolę nasze mieszkanko.
– Kochanie, gdybyś tu mieszkała, to uwierz mi, że nie kładłabyś wykładziny na podłodze.
Teraz, jak się nad tym głębiej zastanowić, to mama miała rację. Kto chciałby w upał chodzić po dywanie? Wielką ulgą było postawić stopy na czymś chłodnym. Chociaż i tak będę chciała przemeblować to mieszkanie pod siebie. Apartament składa się z trzech pokoi, dwóch łazienek, garderoby oraz kuchni z aneksem kuchennym (co, muszę przyznać, było rzadkością we Włoszech). Już oczami wyobraźni widziałam, gdzie co będzie stało i jakie kolory będą miały poszczególne pokoje. Widziałam te firanki, zasłony, bibeloty, świeczki, które dodadzą klimatu mojemu mieszkaniu.
– Ale jak to pani bierze? Jest pani pewna? Bez obejrzenia innych mieszkań? – spytał zdziwiony agent nieruchomości, pan Guseppe. Był on miłym, starszym panem. Widać, że w swoim życiu odniósł spory sukces. Szykowny, w drogim garniturze i eleganckich butach. Miał siwe włosy, które dodawały mu uroku, a do tego okulary, co prawda nieco za duże, ale podobno teraz we Włoszech panuje taka moda. – Przecież nie spytała pani o cenę, panno Nino.
– Cena nie ma dla mnie znaczenia. Mieszkanie jest ładne, a okolica idealna. Okna wychodzą na góry. Niedaleko znajduje się morze. Czego chcieć więcej? Będę się tu dobrze czuła. – Rozpierała mnie radość, której nie czułam już od wielu dni. Uwielbiam ten stan. Szczęście było nam tak bardzo potrzebne do dobrego życia, a tak trudno je znaleźć.
Kilka chwil później przyjechali właściciele mieszkania w celu podpisania umowy przedwstępnej. Byli tak samo zdziwieni jak pan Guseppe. Młode małżeństwo, spodziewające się dziecka, chyba bliźniaków; nie kryli radości. Widać było, że byli ze sobą szczęśliwi. Ona trzymała się troskliwie za brzuch, on co chwilę ją pytał, czy dobrze się czuje. Szkoda, że ja nigdy prawdopodobnie nie zaznam takiego szczęścia. Pewnie nie będę mieć dziecka ani już nigdy więcej się nie zakocham. Przez tę cholerną sytuację byłam skazana na WIECZNĄ samotność. Życie mogłoby być takie piękne, gdyby ludzie nie patrzyli tylko na to, ile masz w portfelu. Chociaż nie mogłam narzekać. Pewnie połowa z was z chęcią by się ze mną zamieniła.
Podpisanie umowy zajęło nam nieco ponad pół godziny i wreszcie zostałam sama. Pozwolili mi zatrzymać się w mieszkaniu, gdyż przelałam im sporą zaliczkę. Gdy wszyscy wyszli, zrobiło się tak dziwnie cicho, smutno i zimno. Usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Płakać to mało powiedziane. Zaczęłam wyć. Wyłam tak dobre kilkanaście minut. Rozmyślałam nad życiem, które miałam przed chorobą mamy. Było stabilne, nudne i bezpieczne. Potem myślałam nad tym, jakie się stało, gdy mama zachorowała. Zrobiło się bardzo smutne. Nie można tego inaczej określić. W końcu zaczęłam się zastanawiać, co będzie dalej. Wzięłam się w garść i poszłam do łazienki poprawić makijaż. Dobrze, że dziś planowałam zmienić hotel, bo wszystkie swoje rzeczy miałam ze sobą. Doprowadziłam się do stanu sprzed płaczu i zaczęłam obmyślać plan. Musiałam wiedzieć, co powiem ludziom. Trzeba było wymyślić taką historię, żeby wszyscy w nią uwierzyli i żeby zawsze była taka sama. Usiadłam w kuchni i zaczęłam robić mapę myśli. Niestety, zasnęłam na samym początku. Obudziłam się dużo później. Za oknami było już szaro, a z ulicy dochodziły mnie odgłosy nocnego życia miasta. Latem we Włoszech ludzie zaczynają wychodzić z domów, jak się ściemni, gdy na dworze było ciepło, ale nie było już takiego upału. Zmarzłam, gdy spałam. Poszłam się ubrać, znowu odświeżyć i postanowiłam wyjść na uliczki mojego nowego miasta. Od dziś moim domem stała się Aquasanta Terme.
Postawiłam na zwiewną, różową sukienkę w kwiaty od Pinko. Do tego założyłam jasne sandałki na paseczkach od Alexandra McQueena. Pomalowałam usta szminką Dior Addict nr 351, włosy spryskałam lakierem i byłam gotowa na „podbój” sąsiadów. Mam nadzieję, że nie ubrałam się za bardzo elegancko. Może powinnam włożyć coś skromniejszego? Ale z drugiej strony, kto w tej małej mieścince będzie wiedział, kim był Alexander McQueen? Zresztą przecież tego nie widać.
Wyszłam z kamienicy prosto na urokliwą uliczkę Via F. Coppi. Z jednej strony sklepik spożywczy, piekarnia, fryzjer, z drugiej sklepik z ubraniami, jubiler i klimatyczna pizzerio-restauracja prowadzona przez polsko-włoskie małżeństwo. Pani Dorota była Polką, jej mąż Matteo – Włochem. Skąd to wiedziałam? Byłyśmy u nich kiedyś z mamą. Na pewno w najbliższych dniach pójdę na pyszną włoską pizzę.
Na Via F. Coppi roiło się od mieszkańców. Stoły były porozkładane wzdłuż ulicy. Stało na nich pełno jedzenia, wszyscy głośno rozmawiali, śmiali się, bawili i tańczyli. Muzyka grała na żywo – jakieś włoskie ballady. Średnia wieku (na moje szczęście) wynosiła między czterdzieści a osiemdziesiąt lat. Raczej nie było młodszych ludzi. Gdzieniegdzie biegały dzieci. Z tego, co powiedział mi pan Guseppe, wynikało, że młodzi wyprowadzają się stąd w poszukiwaniu pracy lub na studia.
Chodziłam sobie wzdłuż ulicy, nie wiedząc, z jakiej okazji był festyn. Podejrzewałam, że musiało to być coś ważnego dla miasta. Postanowiłam przysiąść się do starszej pani. Mój włoski nie był najlepszy, ale uczyłam się go już od kilku lat. Gdy pierwszy raz tu byłam, obiecałam sobie, że kiedyś będę mówiła biegle w tym języku. Był taki płynny, lekki jak piórko na wietrze.
– Przepraszam, czy mogę się do pani dosiąść? – powiedziałam najlepiej, jak umiałam.
– Oczywiście. Proszę bardzo, każdy może usiąść. Mieszkańcy i przejezdni. – Kobieta, mówiąc to, puściła mi oczko.
– Och, przepraszam, nie przedstawiłam się, jestem Nina Zalewska. Przyjechałam z Polski, żeby tu zamieszkać. Dzisiaj jest mój pierwszy dzień w nowym domu. Mieszkam o tam… – Wskazałam palcem drzwi do kamienicy na środku ulicy.
– Doprawy? Dużo tu u nas Polaków. W takim razie witaj, Nino, w naszych skromnych progach. Jestem Elena Rossi. Mieszkam tu od urodzenia i kocham to miasto. A cóż cię tu sprowadza, kochana? Zazwyczaj młodzi ludzie uciekają stąd, gdzie się da.
– To długa historia, pani Eleno. Może kiedyś pani opowiem. – Szczerze mówiąc, nie byłam jeszcze gotowa na mówienie o sobie, nie miałam wystarczająco dobrego planu. – Byłam tu kiedyś z mamą. Ona też kochała to miasteczko. Pokochała je od pierwszego przyjazdu. Byłyśmy tu, niestety, tylko dwa razy.
– Czy to znaczy, że twoja mama nie żyje, Nino?
– Tak, zmarła niedawno. Ale to smutna historia, pani Eleno, nie chcę dzisiaj o tym rozmawiać.
– Oczywiście, kochanie. Doskonale cię rozumiem. Proszę, mów mi Elena. U nas nie ma zwyczaju mówić per pan/pani.
– Dziękuję. A z jakiej okazji ten festyn? Czy jest dzisiaj jakieś święto?
– Święto Aquasanty! – Elena się ożywiła. – Co roku organizujemy taką zabawę, ale, niestety, z roku na rok jest coraz mniej osób. Kiedyś to było wydarzenie! Trwało dwa, trzy dni!
Elena długo mówiła o dawnych czasach. Opowiedziała mi swoją historię, choć niecałą. Życie jej nie oszczędzało. Straciła dwóch mężów. Jeden się powiesił, a drugi zginął w wypadku samochodowym. Już więcej nie związała się z nikim na stałe. Wspomniała coś o paru przelotnych romansach, ale nie chciałam ciągnąć jej za język. Obiecała, że jeśli ja kiedyś opowiem jej swoją historię, ona odwdzięczy się tym samym. Elena była atrakcyjną kobietą. Miała około siedemdziesięciu lat. Wydaje mi się, że w przeszłości musiała być piękna, choć gdy ją poznałam, też jej niczego nie brakowało. Elegancka, dobrze ubrana, z dużą ilością biżuterii – jak na Włoszkę przystało.
Moja towarzyszka „imprezy” przedstawiła mnie paru bardzo sympatycznym osobom (oczywiście starszym). Zjadłam potworną ilość pysznych potraw i wypiłam litry wina. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się grubo po trzeciej w nocy! Co za niesamowici ludzie z tych Włochów. Muszę przyznać, że potrafią się bawić. Niezależnie od wieku.
Wróciłam do domu chwilkę po czwartej. Odprowadziło mnie dwóch sympatycznych panów. W duchu dziękowałam Bogu za ich obecność, bo nie byłam pewna, czy sama trafiłabym kluczem do zamka. Niestety, obawiam się, że pierwszego dnia nie pokazałam się z najlepszej strony. Pierwszy dzień i już pijana! Brawo, Nina! Brawo!
– Dobrej nocy, Nino – powiedział pan w okularach, którego imienia nie pamiętałam.
– Uważaj na siebie, moje dziecko – rzucił z troską drugi.
– Dziękuję wam bardzo, kochani. Obiecuję być grzeczna. Dobranoc. – Pocałowałam ich po włosku, to znaczy w dwa policzki, i weszłam do mieszkania. Byłam tak zmęczona, że nie zdążyłam dojść do łóżka. Zasnęłam w wannie. W końcu poczułam się szczęśliwa.
Obudziłam się o siódmej z lekkim bólem głowy i bardzo mocnym bólem kręgosłupa. Czy to kac? Pewnie tak. Muszę przyznać, że spanie w wannie to nie był najlepszy pomysł. Twardo, zimno i niewygodnie.
Miasto jeszcze spało. Postanowiłam pójść na spacer. Wydawało się, że na dworze było ciepło. Słońce świeciło, tylko lekki wiaterek powiewał między drzewami, zapraszając je do tańca. Włosy związałam w kok, usta pociągnęłam różowym błyszczykiem i wyszłam. Na zewnątrz było cieplej, niż zakładałam. Słońce grzało bardzo mocno. Ściągnęłam sweter, pozwalając moim ramionom cieszyć się słoneczną kąpielą. Żałowałam, że nie wzięłam kremu do opalania, ale nie byłam w stanie wejść po schodach do mieszkania. Chodziłam między śpiącymi jeszcze uliczkami. Każda miała w sobie to „coś”. Wszystkie były takie same, a jednak inne. Płatki kwiatów po wczorajszym festynie leżały na kostce. Co chwilę jakiś zmieniał swoje miejsce. Przeskakiwały przez siebie. Wiatr nawet zaprosił jedne do wyścigu. Patrzyłam na nie przez chwilę, zastanawiałam się, który wygra. W duchu głosowałam na białego. Niestety, wygrał czerwony. Zasmucona „moją” porażką poszłam dalej. Zwróciłam uwagę na małą witrynę sklepową, gdzie znajdowały się uroczo-przerażające lalki z porcelany. Jedne małe, inne duże. Matka z dzieckiem i chłopczyk z lodem. Skrywały jakąś tajemnicę, którą bardzo chciałam poznać. Postanowiłam kupić chłopca, jak tylko sklep będzie otwarty. Miał to być mój pierwszy zakup do nowego domu. Już nawet znalazłam dla niego imię – Edward. Edek będzie moim współlokatorem.
– Nie martw się, chłopcze, jeszcze dziś po ciebie wrócę – powiedziałam i poszłam dalej.
Aquasanta nie była dużym miastem. Można było ją przejść wolnym krokiem w godzinę, wzdłuż i wszerz. Pamiętałam, że znajdował się tam park Giardini. Nie wiedziałam, czemu mieszkańcy mówili na to park. Owszem, były tam drzewa i ławki, ale nie było trawy do zrobienia pikniku czy do posiedzenia. Ławki wykonano z betonu, co – musiałam przyznać – nie dostarczało przyjemnych doznań. Ponadto, zaraz po tym, jak się na nich siadało, mrówki obchodziły całe ciało przechodnia. Znajdował się tam też bar. W nocy odbywały się imprezy na świeżym powietrzu. Przychodziły starsze osoby, młodzież oraz ludzie mający około dwudziestu, trzydziestu lat, którzy jakimś cudem uchowali się w Aquasancie.
Usiadłam na ławce, licząc na to, że mrówki jeszcze spały. Wybrałam taką na uboczu, która była skierowana na góry. Ich widok uspokajał mnie. Park rozciągał się nad przepaścią. Miałam lęk wysokości, więc tam nie podeszłam. Nie czułam się na to gotowa. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Oczywiście widziałam barierki. Ale co z tego? Przepaść to przepaść, chwila nieuwagi i katastrofa gotowa.
Bar o tej porze był jeszcze zamknięty. Zresztą jak wszystko tutaj, chociaż wydawało mi się to bardzo dziwne. Było już po ósmej. Zamknęłam oczy i cieszyłam się latem. Marzyłam sobie o życiu, z którego zrezygnowałam. O rodzinie, której już nie miałam; miłości, która się skończyła, gdy tylko zostałam miliarderką; przyjaciołach, których tak naprawdę nigdy nie spotkałam na swojej drodze. Nagle poczułam, jak coś przeszło mi po nodze. Otworzyłam oczy i zobaczyłam małe czarne żyjątko na mojej stopie. Gdy przyjrzałam się bliżej temu stworzeniu, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. To był skorpion! Chciałam krzyczeć, ale rozsądek kazał mi zachować spokój. Nie wiedziałam, co robić.
– Przepraszam, czy jest tu ktoś? – spytałam dość cicho. – Przepraszam – powiedziałam trochę głośniej. – Przepraszam, czy ktoś może mi pomóc? – Teraz to już krzyczałam.
Byłam tak przerażona jak nigdy wcześniej. Nie miałam pojęcia, jak pozbyć się pajęczaka ze stopy. Mówiłam sobie w duchu: Nina, uspokój się, pomyśl. Nic ci nie będzie. Pozostało mi czekać, aż czarny potwór postanowi sobie pójść. Gorzej będzie, jeśli spodobam mu się na tyle, że będzie chciał zostać ze mną na zawsze. Starając się nie myśleć o tym, co mam na stopie, próbowałam się zrelaksować. Niestety, jak się okazało, nie byłam aż tak wyluzowaną babką, na jaką wyglądam. Chyba muszę być dobrym człowiekiem, bo szczęście się do mnie uśmiechnęło i pod bar podjechał duży, czarny jeep. Wysiadł z niego mężczyzna w wieku około dwudziestu, dwudziestu pięciu lat.
– Przepraszam – powiedziałam. – Czy może mi pan pomóc?
Zdziwiony mężczyzna ruszył w moim kierunku.
– Oczywiście, w czym problem? – powiedział, zakładając okulary przeciwsłoneczne na głowę.
– Czy może mi pan powiedzieć, jak się go pozbyć? – Pokazałam palcem na zdrętwiałą już nogę.
Mężczyzna popatrzył na mnie ze zdziwieniem, potem na moją stopę i znowu na mnie.
– Słucham? Czy może pani powtórzyć?
– Jak pozbyć się tego cholernego skorpiona z mojej nogi? – warknęłam.
– Czy pani dobrze się czuje? Przecież nic tu nie ma. Może za długo siedzi pani na słońcu? Daleko pani mieszka? Może odprowadzę panią do domu?
Spojrzałam na swoją zdrętwiałą już stopę. Faktycznie, skorpion zniknął. Nawet nie wiedziałam kiedy. Może mam jakieś zdolności i potrafię odsyłać przedmioty do diabła?
– Przepraszam pana za kłopot. Jeszcze przed chwilą tu był. Mały, czarny, obleśny… – mówiąc to, skrzywiłam się.
– Pełno tu takich. Nie są jadowite, ale gdy czują zagrożenie, potrafią być niemiłe. Trzeba na nie uważać, ich jad jest bardzo bolesny. Miała pani szczęście – powiedział, uśmiechając się.
– Bardzo mi głupio, że zawracałam panu niepotrzebnie głowę. Jeszcze raz przepraszam.
– Naprawdę nie ma za co. Proszę być czujną. Skorpiony lubią wchodzić do butów.
– Dziękuję, lepiej już pójdę, bo czuję się jak kompletna kretynka.
– Chyba nie widziała pani kompletnego kretyna – mówiąc to, odszedł do swojego samochodu.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Przywiózł napoje do baru. Musi tu pracować. Zanotowałam w głowie, że będę musiała kiedyś tu przyjść. Przyjemnie się na niego patrzy. Był wysoki, opalony, wysportowany. Poruszał się z gracją i uprzejmie rozmawiał z ludźmi.
Postanowiłam pójść do piekarni i kupić pieczywo na śniadanie. Wstałam i omal nie upadłam na ziemię. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, w ustach sucho, a kolano (bo drugiego nie czułam) ugięło się pode mną. W tej sekundzie stopa zaczęła piec mnie jak diabli. Oparłam się o ławkę.
– Wszystko w porządku? – usłyszałam. – Halo, proszę pani? Proszę tutaj usiąść. Zaraz wracam, pójdę tylko po wodę – mówiąc to, znajomy głos posadził mnie na ławce.
Wrócił chwilę później. Odzyskałam wzrok i zobaczyłam mojego wybawcę z butelką zimnej wody w ręku.
– Proszę bardzo, niech się pani napije. – Podał mi napój.
Bez słowa wypiłam całą butelkę. Oddałam mu ją, próbując podnieść się z ławki.
– Proszę jeszcze nie wstawać. Jest pani bardzo blada. Proszę pokazać mi stopę, strasznie spuchła. – Mężczyzna pochylił się nad moją nogą i wziął ją w ręce. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to pytanie, czy nie była brudna i czy nie śmierdziała. Wiem, niedorzeczne. – Nieciekawie to wygląda – powiedział. – Musimy jechać na pogotowie. Jednak nie ma pani tyle szczęścia, co myślałem. Ukuł panią. No nic, proszę wstać i oprzeć się na mnie. Musi zobaczyć to lekarz.
– Nie trzeba, poradzę sobie, dziękuję – powiedziałam przerażona. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby pojechać do lekarza. Od lat tam nie chodziłam, po prostu nie mogłam. Gdy tylko czułam ten zapach, który unosił się w każdym gabinecie, każdym szpitalu, to od razu mdlałam. To zawsze było tak: wchodziłam i nigdy nawet nie zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”, a już odpływałam. Tak, byłam osobą dorosłą; tak, nie miałam pięciu lat; i owszem, byłam idiotką. Nic na to jednak nie mogłam poradzić.
– Niech pani nie będzie śmieszna. Proszę się nie wygłupiać – powiedział już mniej przyjemnie. – Czy nie widzi pani, że z nogą nie jest dobrze? Koniecznie musi zobaczyć to jakiś specjalista, a ja, niestety, nim nie jestem.
– Widzę, ale czuję się już dobrze. Proszę iść, poradzę sobie. Nie potrzebuję pana pomocy.
– Ależ pani uparta. Co z panią nie tak? Czego się pani boi? Przecież oni tam pani pomogą.
– Wiem, ale nie chcę, dziękuję. Przyłożę na to lód i wszystko będzie dobrze.
– W takim razie proszę ze mną. U mnie w barze jest lodu pod dostatkiem – mówiąc to, wziął mnie pod rękę, a ja zaczęłam skakać na jednej nodze. – Proszę usiąść. – Zaczął przykładać lód do mojej stopy. Po chwili zadzwonił jego telefon, ale go zignorował.
– Może pan śmiało odebrać – powiedziałam zachęcająco.
– Są rzeczy ważne i ważniejsze. – Puścił mi oczko. – Wygląda na to, że trochę tu posiedzimy. Zadzwoniłem do kolegi pielęgniarza i zaraz przywiezie maść na to paskudztwo, i nie chcę słyszeć żadnych wymówek.
– Yhym… – Tylko tyle udało mi się powiedzieć. Nie ma co dużo ukrywać, w myślach zatańczyłam taniec zwycięstwa, że nie musiałam nigdzie jechać.
Kilka chwil później przyjechał pielęgniarz z całą apteczką plastrów, bandaży i innymi rzeczami, których nie potrafiłam nawet nazwać.
– Dzień dobry. Gdzie jest ta uparta pacjentka, która tak się boi lekarzy? – powiedział wesoło.
– Chodź tutaj, na zaplecze, Lorenzo – zawołał go… No właśnie, jak on ma na imię?
W drzwiach zobaczyłam meeeegaprzystojnego, chociaż nie dość wysokiego chłopaka. Nie miał więcej niż dwadzieścia lat.
– Dzień dobry. Jestem Lorenzo. Proszę pokazać mi to miejsce. Tito mówił, że prawdopodobnie ukłuł panią skorpion. Dlaczego nie chce pani pojechać na zastrzyk? Czy jest pani niedobrze? Czy wymiotowała pani? Czy jest pani na coś uczulona? Czy bardzo panią boli? Czy może pani chodzić? Czy dobrze się pani czuje? Jezu, dlaczego pani się nie odzywa? Nie może pani mówić? – powiedział lekko zirytowany.
– Przepraszam. Mówi pan tak dużo, że nie jestem w stanie nic powiedzieć. Może zacznijmy od początku. Jestem Nina. Nie lubię lekarzy, szpitali i takich tam. Nie jestem na nic uczulona, przynajmniej nic o tym nie wiem. Boli, ale da się znieść. Nie wiem, czy mogę chodzić, bo pana kolega nie pozwala mi nigdzie iść. I w miarę dobrze się czuję. Nie mówię płynnie po włosku, więc mam nadzieję, że będziemy w stanie się zrozumieć.
– Jestem Lorenzo. Proszę nie zwracać się do mnie pan, bo czuję się staro.
Co ten chłopak w sobie ma? Byłam nim oczarowana.
– A jeśli będzie problem z komunikacją, to potrafię jeszcze mówić po angielsku.
– Oczywiście, Nina. – Podałam mu rękę. – Angielski to moje drugie imię – powiedziałam i aż sama byłam zdziwiona, że w takiej chwili potrafię jeszcze żartować.
– Tito – wtrącił się „barowy” i podał mi rękę. – Martwię się o ciebie, Nino. Jest w tym dużo mojej winy. Nie zauważyłem od razu, że coś ci się stało, pomyślałem tylko, że przesadzasz. Czuję się z tym fatalnie. Przepraszam.
– Nie przesadzaj, Titoooo. – Specjalnie przeciągnęłam jego imię, pięknie brzmiało. Chciałam być kokieteryjna. Czy mi wyszło? Nie byłam do końca pewna. Tych dwóch facetów działało na mnie jak nikt nigdy wcześniej. Patrzyłam na nich niczym zahipnotyzowana. Nie mogłam się zdecydować, który jest przystojniejszy. Nina, ogarnij się! – krzyczałam do siebie w duchu. – Auć! Co robisz?! – Momentalnie wróciłam do rzeczywistości. – Strasznie piecze!
– Nikt nie mówił, że będzie przyjemnie. Zastrzyk byłby dużo mniej bolesny.
– To nic. Dam radę; rób, co trzeba – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Tak naprawdę to już skończyłem – odparł Lorenzo.
– Już? Bardzo sprawnie poszło. – Za szybko, pomyślałam. – Dziękuję ci. Powiedz, proszę, ile się należy… – Wyciągnęłam portfel.
– Nie wygłupiaj się, Nino. To była przyjemność ci pomóc, a przede wszystkim cię poznać.
– To ty się nie wygłupiaj, Lorenzo. Straciłeś swój cenny czas. Wykonałeś swoją pracę, a za pracę dostaje się wynagrodzenie. Powiedz mi więc, ile się należy za uratowanie mojej nogi.
– Nie znam drugiej tak upartej osoby jak ty. Dobrze, czekam zatem na zaproszenie na drinka. – Pokazał swoje śnieżnobiałe zęby.
– Yhym…
– Tylko to? To jest zaproszenie? – dopytywał się Lorenzo.
– Daj jej spokój – powiedział Tito. – Widzisz, że Nina nie ma ochoty na drinka z tobą. Może już cię przejrzała. – Walnął kolegę pięścią w ramię. Bardzo nie lubię takiego dziecinnego zachowania, ale miałam nadzieję, że nie dałam tego po sobie poznać.
– Odezwę się, jak tylko z moją nogą będzie lepiej – powiedziałam, żeby utrzeć nosa Tito.
– Jasne. Mam nadzieję, że mnie nie zbywasz. – Dał mi swoją wizytówkę. Cóż za nonszalancja – pomyślałam.
– Nigdy nie zbyłabym superbohatera. W końcu uratowałeś moją nogę. A przynajmniej taką mam nadzieję.
– Z nogą na sto procent będzie wszystko okej. Teraz, niestety, muszę już iść do pracy. Tito wie, co robić. Do zobaczenia, Nino. – Pocałował mnie w policzek i poszedł.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Skomplikowane Włochy
ISBN: 978-83-8423-029-9
© Agnieszka Rak i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Magdalena Czarnecka
KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska
OKŁADKA: Oliwia Błaszczyk
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
