Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
293 osoby interesują się tą książką
On — arogancki wokalista, którego kocha cały świat.
Ona — aktorka, której nie znosi od pierwszej minuty.
Kiedy Marina Vasques dołącza do trasy koncertowej zespołu The Case, Lance Newman jest pewien jednego: nie ma nic gorszego niż gwiazda filmowa wpychająca się do jego świata. Ale wystarczy jeden wspólny wieczór, kilka ostrych słów i spojrzenie, które nie chce go opuścić, by między nimi zaczęło iskrzyć bardziej niż pod sceną.
On — przyzwyczajony do blasku reflektorów, hałasu tłumów i przelotnych znajomości.
Ona — zmęczona udawaniem kogoś, kim nie jest.
W trasie, gdzie wszystko dzieje się zbyt szybko, a każdy krok śledzą kamery, uczucia stają się największym ryzykiem.
Kiedy granice między grą a prawdą zaczynają się zacierać, Lance i Marina będą musieli zdecydować, czy to, co czują, jest tylko chwilową fascynacją…
czy czymś, co może przetrwać nawet w świecie, w którym nic nie jest prywatne.
Bo czasem to, co wydaje się najgorszym błędem, okazuje się doskonale właściwe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sing me to sleep
© Sonya Wala
© Enovia Books by Wojciech Nowak, 2025
Wydanie drugie
Redakcja
Anna D. Bojan
Korekta
Katarzyna Błaszczyk
Skład i łamanie
Joanna Nowak
Projekt okładki
Kasix
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.
– Lance, obudź się. – Poczułem, jak ktoś szturcha mnie w bok. – Dojeżdżamy.
Zamrugałem kilkakrotnie oczami, po czym ziewnąłem szeroko, zmierzwiłem włosy i zerknąłem na zegarek.
– Serio? Dopiero siódma?
– Takie życie.
– Czuję się, jakby minęło już pół dnia, a on się nawet jeszcze nie zaczął – rzuciłem, prostując się, bo kręgosłup miałem nieznośnie sztywny.
– Masz. – Simon rzucił mi puszkę jakiegoś energetyka. – Może być trochę ciepły, bo wyjąłem go z lodówki i zapomniałem o tym.
– Zajebiście – wymruczałem, ale nie miałem innej alternatywy, więc jednym ruchem otworzyłem puszkę i zacząłem wlewać w siebie zbawienny płyn. Potrzebowałem energii, a niestety te kilka godzin marnego snu mi jej nie dało. – Gdzie my właściwie jesteśmy?
– Nawet nie wiem. – Simon zastukał w szybę oddzielającą nas od kierowcy. – Ej! Max! Gdzie my, do diabła, jesteśmy?
– W Los Angeles! – odkrzyknął nasz kierowca.
– Jesteśmy w Los Angeles – powtórzył Simon, tak jakbym nie słyszał.
– Słyszałem. Nie jestem głuchy.
– Za to wyglądasz jak pół dupy zza krzaka. Lepiej się ogarnij, zanim zaczniemy, bo potem twoja nieogarnięta gęba będzie krążyła po całym Internecie. – Simon wydawał się strasznie rozbawiony.
– Spierdalaj – rzuciłem, przeciągając się. Lubiłem Simona, ale nie o siódmej rano, co z kolei on lubił wykorzystywać. – Lepiej zacznij budzić chłopaków, bo inaczej będą spać do południa.
– Fakt. – Podniósł się i przeszedł w głąb busa. – Ej! Wstawać, wy leniwe dupy!
Wpatrywałem się we wschodzące słońce i zastanawiałem się, czy jeszcze czuję jakiś stres, ale wyglądało na to, że całkowicie mnie opuścił. Siedziałem w tej branży już od kilku ładnych tygodni. Chyba w końcu się przyzwyczaiłem.
Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że w wieku dwudziestu pięciu lat będę piosenkarzem. Kiedyś byłem zakompleksionym dzieciakiem, całkiem chudziutkim, za co wyśmiewali mnie w szkole, więc zacząłem dużo jeść i szybko przytyłem. Efekt był jeszcze gorszy. W miarę jak rosłem, te kompleksy wcale nie malały. Przyszłość rysowała mi się w czarnych barwach. Spodziewałem się jakiegoś nudnego, przy okazji słabo płatnego zawodu, tymczasem w szkole średniej ktoś nagle odkrył, że pod moją nadwagą kryje się całkiem niezły głos. Babka od chóru chciała mnie do siebie zwerbować, ale stanowczo odmówiłem, dogadałem się za to z paroma chłopakami, którzy robili za podkład muzyczny przy różnych szkolnych wydarzeniach. Od słowa do słowa zrobił się z nas amatorski zespół. Na początku robiliśmy covery znanych piosenek – ja byłem piosenkarzem, Simon gitarzystą, Tim perkusistą. Z czasem dołączył jeszcze do nas Max, pianista. Kiedy odkryliśmy, że całkiem nam to wszystko wychodzi, zaczęliśmy dawać małe koncerty. Wtedy dotarło do mnie, że nikt nie będzie chciał przychodzić i słuchać piosenek grubasa, więc zapisałem się na siłownię i wyrobiłem sobie całkiem ładne mięśnie, przez co nie odstawałem tak od chłopaków i co na pewno działało na całościowy efekt wizualny podczas koncertów, na których były obecnie głównie dziewczyny.
Piosenki pisałem głównie ja, w zależności od nastroju, ale właściwie w każdej chłopaki też mieli jakiś swój wkład. Najpierw było to głównie dla znajomych ze szkoły, później wszystko toczyło się do przodu: znajomi ze szkoły powiadamiali swoich znajomych, którzy chętnie przychodzili nas posłuchać. W końcu zorientowaliśmy się, że możemy na tym zarabiać. Zdobywaliśmy coraz więcej fanów i zanim się obejrzeliśmy, wydaliśmy pierwszą płytę. Nazwaliśmy się „The Vale”. Nazwa była dość prosta i miała równie proste znaczenie – to był właściwie przypadek, że się połączyliśmy. Żaden z nas nie wiązał swojej przyszłości z karierą w zespole. Dla każdego była to część nudnego życia w liceum. Razem przekuliśmy nasze umiejętności w coś, co wkrótce stało się naszą pasją oraz zawodem. Lata minęły, a my nadal trzymaliśmy się razem i właśnie byliśmy w środku naszej pierwszej trasy koncertowej. Mieliśmy do tego celu specjalnie wynajętego kierowcę, Maxa, ponieważ żadnemu z nas nie chciało się prowadzić przez wiele kilometrów, a potem jeszcze wychodzić na scenę i grać. Max trochę smęcił, że taki kierowca na pewno weźmie dużo kasy, ale Max był wujkiem Tima i zgodził się pracować dla nas za pół ceny. To oczywiście nam odpowiadało i na dłuższą metę okazało się piekielnie dobrym rozwiązaniem. Właśnie powitaliśmy Los Angeles.
Usłyszałem za plecami zduszone jęki. Tim i Max nareszcie wstali.
– Kurwa… – Tim dyszał, jakby przebiegł kilometr. – Spałem chyba z godzinę.
– Bo wcześniej pierdoliłeś coś o jakichś imprezach, zamiast spać.
– Bo my źle to robimy! – Tim najwyraźniej dalej obstawał przy swoim pomyśle. – Lance nigdy nie chce iść na imprezę przed koncertem, a po koncercie padamy na pyski i nie mamy na to czasu. Musimy to wszystko odwrócić.
– Nikt nie wchodzi pijany na scenę – przypomniałem mu moją żelazną zasadę, o której wyraźnie zapominał.
– Już nawet nie mówię o samym piciu. – Tim wywrócił oczami. – Ale przyznaj, Lance, czy nie śpiewałoby ci się lepiej, gdybyś przed koncertem zaliczył jakąś fajną dupeczkę?
– Oho, chyba kogoś tu spodnie cisną – skomentował Max.
– A żebyś wiedział, kurwa. Odkąd Lori mnie rzuciła, trochę zaniedbałem te sprawy.
– Tak właściwie, to dlaczego cię rzuciła?
– Ponoć nie miałem dla niej czasu. – Tim znowu wywrócił oczami. – A jak ja mam znaleźć dla niej czas, skoro od rana do nocy zapierdalam na koncerty?!
– To trzeba było nie zaczynać z nią związku – wtrąciłem się, bo zaczynali mnie irytować.
– Stary, nie widziałeś jej cycków. Dla tych melonów to nawet święty by zgrzeszył.
Max i Simon z przyjemnością oddali się komentowaniu cycków Lori, a ja powtarzałem sobie w myślach piosenki, które mieliśmy dziś zaprezentować. Większość to były po prostu kawałki z naszej pierwszej płyty, jednak mieliśmy w planach też zaprezentować kawałek, którego na płycie nie było. Wyszła dosyć niedawno, więc wszystko było jeszcze świeże, jednak fani zaczęli prosić o wystąpienia na żywo. Trochę wątpiłem, że się to uda, ale w końcu dopięliśmy na ostatni guzik szczegóły trasy i nawet ja byłem zaskoczony, widząc, jak szybko wyprzedały się bilety.
Pierwszy koncert był niesamowitym przeżyciem. Oślepiające światła, dzikie tłumy, wrzeszczące wniebogłosy, nagrywające nas komórkami, by zachować tę chwilę na dłużej. Po zejściu ze sceny miałem wrażenie, że zdarłem sobie gardło i ogłuchłem, ale czułem takie podniecenie, że nie mogłem doczekać się następnego koncertu. Liczyłem, że w końcu poleci w moją stronę jakiś stanik – byle czysty.
Nie było jednak tak kolorowo przez cały czas. Ciągle czułem chroniczne zmęczenie, bo nie za bardzo miałem kiedy odespać wszystkie wystąpienia. Sen w busie nie należał do najprzyjemniejszych i momentami tęskniłem za zwykłym łóżkiem. Od dwóch miesięcy nie było mnie w domu. Jako że to była moja pierwsza trasa, mama nie chciała wypuścić mnie z niego wypuścić.
– Obiecaj, że będziesz ostrożny – powtarzała jak mantrę, kiedy pakowałem walizki.
– Zawsze jestem.
– Wiem, że zespoły rządzą się swoimi własnymi zasadami, ale bardzo cię proszę, nie przesadzaj z alkoholem. I ani mi się waż sięgać po narkotyki!
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem pełnoletni? – Musiałem o to zapytać, bo matka wciąż traktowała mnie jak dziecko.
– Dla mnie wciąż jesteś małym dzieckiem. Nie obchodzi mnie, ile masz lat. – Zmarszczyła śmiesznie nos. – Żadnych narkotyków!
– Mamo, wyluzuj – wtrąciła moja siostra Alexia.
Ona lepiej radziła sobie z moim wyjazdem, choć na początku błagała mnie, żebym zabrał ją ze sobą. Przekonywała mnie, że chce wczuć się w ten klimat zespołu, ale i tak znałem prawdziwy powód. Prawda była taka, że podobał jej się Tim, ale ja za dobrze go znałem, żeby go dopuścić do mojej siostry. Była ode mnie tylko dwa lata młodsza, ale ja wciąż widziałem w niej tę małą irytującą dziewczynkę z dwoma warkoczykami. Cóż, chyba patrzyłem na nią tak, jak mama na mnie. Była po prostu moją małą siostrzyczką. Musiałem ją chronić. Lubiłem Tima, dopóki trzymał się od Alexii z daleka.
– Przecież on jest już stary. Ma prawie trzydzieści lat.
– Dwadzieścia pięć to nie trzydzieści – sprostowałem. – A i tak wyglądam młodziej od ciebie.
– Spadaj. – Alexia pokazała mi język. To był jeden z powodów, dla którego wciąż była dla mnie małą dziewczynką. – Jesteś stary i już. Prawda, mamo, że jest cholernie stary?
– Nie wspominaj mi o tym, kochanie, bo to oznacza, że i ja się postarzałam – oznajmiła mama, nagle smutniejąc.
– Nieprawda – powiedziałem automatycznie. – Wyglądasz na trzydzieści lat.
– Naprawdę młodo – dorzuciła Alexia. – To chyba ten twój nowy krem na zmarszczki.
– Dobra, dobra – żachnęła się mama. – Już ja was znam. Jesteście mili tylko, jak coś chcecie.
Akurat tutaj nie miała racji. Większość moich znajomych nawet po dwudziestce zachowywała się, jakby dopiero co wyszła spod rodzinnego klosza. Niejeden raz byłem świadkiem tego, jak chamsko odzywali się do swoich matek. Szokowało mnie to, choć starałem się nie dać nic po sobie poznać, bo wiedziałem, że zaraz zostanę wyśmiany. Sam miewałem momenty, kiedy chciałem wyskoczyć przez okno, byle uniknąć gadania mamy, ale nigdy nie okazywałem jej braku szacunku. Widocznie dobrze mnie wychowała.
– No to co, mogę z wami jechać? – Moja siostra spróbowała szczęścia po raz kolejny.
– Pytałaś mnie o to już sto razy, więc po raz sto pierwszy odpowiadam: nie.
– Ale z ciebie buc!
– A z ciebie leń. Skończyłaś studia, więc pora iść do pracy, zamiast się ze mną włóczyć bez celu.
– Aha! Czyli sam przyznajesz, że twoje zajęcie jest bezcelowe?
– Ja tam nie jestem stojakiem na kurtki, Al, tylko piosenkarzem. Ty co najwyżej mogłabyś sprawdzać, czy ludzie mają bilety.
– Jesteś wredny – skwitowała Alexia, naburmuszając się.
– A ty natrętna.
Często sobie tak docinaliśmy, ale gdyby przyszło co do czego, skoczylibyśmy za sobą w ogień. Trochę ciężko było mi zostawiać dom i Alexię na pastwę losu, ale wolałem to, niż zabierać ją ze sobą, gdzie Tim miałby do niej swobodny dostęp.
Starałem się w miarę często dzwonić do domu, ale najczęściej nie miałem czasu. Tim miał trochę racji – po koncertach nie mieliśmy już siły na nic. Potrafiliśmy tylko dobrnąć do busa, ewentualnie do hotelu, po czym od razu padaliśmy jak muchy. Ktoś by powiedział, że stanie na scenie to nic takiego, ale hałas, tłumy ludzi oraz pasja, z jaką to robiliśmy, naprawdę potrafiła zmęczyć.
Ponoć mieliśmy zostać w Los Angeles na parę dni, co właściwie mnie cieszyło. Bez przerwy byliśmy w ruchu, jeździliśmy z jednego miasta do drugiego, więc pomyślałem, że miło będzie w końcu odetchnąć i być może nawet coś zwiedzić. Tim pewnie pójdzie na imprezę zapominać o Lori. Zazwyczaj chodziłem z nim i z resztą chłopaków, ale zawsze od nich nieco odstawałem i to się nie zmieniało. Tim lubił się dupczyć z kim popadnie, co mnie osobiście odrzucało ze względu na szeroki wachlarz chorób wenerycznych. Max był mniej szalony, raczej cichy, ale lubił wypić. A Simon… Simon właściwie był neutralny i najbliższy mi charakterem. Nie bez powodu był też moim najlepszym przyjacielem.
Nagle poczułem, jak Max zatrzymuje busa i gasi silnik. Nie czekając na chłopaków, niemal od razu wyskoczyłem na zewnątrz, chcąc rozprostować kości i w końcu pooddychać czymś innym niż tylko piwo, energetyki oraz przykry zapach kilku zapakowanych w busie facetów. Nie byłem rannym ptaszkiem, jednak musiałem przyznać, że poranne powietrze wczesnym latem to coś cudownego.
– Ja pierdolę… – Simon stanął obok mnie, stękając. – Chyba połamało mi kręgosłup.
– Nic dziwnego. Chyba musimy zmienić busa. Ten powoli staje się ciasny – zauważyłem.
– Dobra, chłopaki. – Max też wyszedł z busa i stanął obok nas. – Musimy wyładować sprzęt. O piętnastej wracacie tu na próbę.
– O piętnastej? To co my, kurwa, mamy robić przez cały dzień? – Tim brzmiał, jakby był przerażony.
– I tu was zaskoczę. Będziecie spać.
– Co?
– A to. James wam to załatwił. Potem mu podziękujecie.
– Ale jaja! – Tim wyszczerzył zęby, klepiąc mnie w ramię. – Spać! Wyobrażacie to sobie?!
– Jesteś podekscytowany jak matka po porodzie.
– Dobra, chłopaki, dawajcie, weźmy ten sprzęt i jedźmy się przekimać – dodał Max, nasz głos rozsądku. Nic dziwnego, że grał na pianinie, był z naszej czwórki najspokojniejszy. Nie mogłem sobie wyobrazić Tima na jego miejscu. Pewnie rozpieprzyłby pianino w drobny mak. Na swojej perkusji mógł się chociaż wyżyć.
Każdy z nas chwycił swoją część sprzętu i zaczęliśmy wnosić go za kulisy. Przed nami wpakowała się jakaś banda facetów w czarnych skórach, którzy śmierdzieli potem i wyraźnie chcieli nam przywalić.
– Co wy odpierdalacie? – zapytał jeden z nich. Miał przekłutą wargę, co wyglądało obrzydliwie.
– Rozstawiamy sprzęt, a bo co?
– Gracie tu?
– Nie, rozstawiamy sobie go tak dla zabawy – powiedział Simon ironicznie. – No raczej, że gramy, człowieku.
– O której?
– O szesnastej. Macie z tym jakiś problem?
– Co?
– Głuchy jesteś?
– Kurwa! – wrzasnął tamten, odwracając się do kolegi. – Idioto! Pomyliłeś godziny!
Po chwili odeszli, zaciekle obrzucając się bluzgami.
– Co za patafiany – prychnął Tim, ustawiając głośnik na podłodze. – Że to niby jest nasza konkurencja?
– Nie pękaj. Dla nas nikt nie jest konkurencją. – Simon uśmiechnął się pobłażliwie, dobrze wiedząc, że to nieprawda.
– Taa. Jasne.
Skończyliśmy wyładowywać sprzęt, po czym Max z powrotem wsiadł za kierownicę i zawiózł nas do hotelu. Jeszcze nie zdążyłem wysiąść z busa, a już widziałem, że był całkiem wypasiony.
– James nieźle się szarpnął – mruknąłem do Simona. – Czyżby to nagroda za całkiem udaną trasę?
– Nie liczyłbym na to. Pewnie zorientował się, że jak nie da nam się przespać na porządnym łóżku, to padniemy na scenie jak muchy. – Simon chwycił walizkę i ochoczo podążył ku wejściu do hotelu.
James był naszym agentem. Specyficzny gość. Zwykle można było się z nim dogadać, ale najczęściej nie znosił sprzeciwu. Fakt, że po raz pierwszy zarezerwował nam hotel, był więc nieco podejrzany, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Kusiła mnie wizja prysznica oraz łóżka.
– A ty, Max, nie idziesz z nami? – spytałem kierowcę, który chyba nie zamierzał ruszać się z miejsca.
– Dla mnie James nie był tak hojny. Ale spoko, mam tu niedaleko znajomego. Zostanę u niego na trochę, a potem będę po was punktualnie o czternastej trzydzieści.
Zanim dotarłem do recepcji, Simon zdążył się już rozeznać w sytuacji. Mieliśmy zarezerwowane cztery pokoje na siódmym piętrze, tuż obok siebie.
– Oho, mam pokój obok Tima. – Uśmiechnąłem się z drwiną i pewnym zrezygnowaniem. – Pewnie przez całą noc będę słuchał, jak stuka jakąś panienkę. Zapewne dziewczynę od zmieniania ręczników.
– Spierdalaj – rzucił wyżej wspomniany, odbierając od Simona swój klucz. – Przynajmniej ja korzystam z życia, a ty, Lance? Kiedy ostatni raz kogoś puknąłeś?
– Co się tak interesujesz moim życiem, co? Może nie każdego tak świerzbi, jak ciebie – odgryzłem się, wchodząc do windy.
– Ahaś, na pewno cię nie świerzbi – nabijał się Tim. Miałem ochotę mu przywalić. – Co jeszcze powiesz? Że gejem jesteś?
– Spierdalaj, Tim – rzuciłem. To chyba było nasze ulubione słowo dnia. Zresztą, nie tylko dzisiejszego. – Wkrótce pewnie dostaniesz takiej wenery, że ci kutas odpadnie, a wtedy zobaczymy, czy tak ci będzie do śmiechu.
– Wypluj to słowo – zażądał Tim, dla którego utrata prącia z pewnością byłaby gorsza niż obu rąk. – Wypluj, bo zapeszysz, a ja nie wiem, czy stać mnie na przeszczep prącia.
– Więc zamknij swój krzywy ryj.
Przebywając wśród samych facetów można było się spodziewać wielu kłótni, ale nigdy jakoś mocno to na nas nie wpływało. Gdyby na naszym miejscu były dziewczyny, pewnie zaraz by się na siebie poobrażały. My nie chowaliśmy urazy.
Każdy rozszedł się do swojego pokoju. Niemal od razu wywiesiłem na klamce kartkę z wymownym napisem „nie przeszkadzać”. Od razu poszedłem pod prysznic, zmywając z siebie zapach podróży, po czym wciągnąłem na siebie tylko bokserki i padłem na łóżko. Niedoceniony luksus.
***
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Zwlokłem się z jękiem. Te parę godzin snu to wciąż było za mało.
– No idę, kurwa – rzuciłem, otwierając drzwi, za którymi oczywiście stał Simon. Ten facet chyba nigdy nie spał. – Czego się do mnie dobijasz jak przekupa na targu?
– Bo zaraz przyjeżdża po nas Max i jedziemy na próbę. – Simon spojrzał na mnie, jakbym zwariował. – Lepiej się ubieraj.
– Dobra. Daj mi pięć minut.
Mój strój na koncert niemal zawsze wyglądał tak samo: czarne spodnie i do tego ciemna koszulka. Mało miałem kolorowych rzeczy w szafie, większość była granatowa lub czarna. Nie widziałem się w innych kolorach. Szybko przemyłem sobie twarz zimną wodą, umyłem zęby i lekko rozczesałem włosy, choć wiedziałem, że za dwie godziny będą wyglądać tak, jakbym nie czesał się od tygodnia. Upewniłem się, że mam teksty piosenek i słuchawki, po czym wyszedłem, zamykając drzwi. Simon czekał na mnie w korytarzu.
– Czy ty nigdy nie śpisz?
– Absolutnie nie – skwitował ze śmiechem. – I dobrze, ktoś was musi budzić.
Pół godziny później znowu byliśmy tam, gdzie zostawiliśmy sprzęt. Ktoś pomógł nam go wnieść na scenę, my w międzyczasie ustalaliśmy kolejność piosenek.
– Na koniec gramy ten nowy utwór, którego nie daliśmy na płytę – przypomniałem im. – Tylko nie zapomnijcie, bo to ma być gwóźdź programu.
– Nie zapomnimy, bo trujesz nam o tym, kurwa, od tygodnia – rzucił Tim, zasiadając przy swojej perkusji.
– Bo masz, kurwa, pamięć jak sitko – rzuciłem i poszedłem sprawdzić, czy obok mikrofonu mam przygotowany zapas wody. Simon sprawdzał wzmacniacze, mieliśmy jeszcze parę chwil do rozpoczęcia koncertu, więc poszedłem do toalety. Zaczynało mnie ogarniać znajome podniecenie. Z daleka słyszałem już wrzeszczące tłumy. Idealnie. We krwi zaczynała krążyć mi adrenalina. Byłem ciekawy, czy jesteśmy puszczani gdzieś na żywo i czy w tym momencie rodzice razem z Alexią siedzą przed telewizorem. Cóż, Alexia na pewno siedziała, żeby pogapić się na Tima.
Ktoś wrzasnął, zapowiadając wyjście zespołu. Skądś popłynęła muzyka. Buchnęły światła. Tłumy wrzeszczały. Zaczęliśmy wychodzić, jak zwykle z ukrycia: Tim i Simon lubili nagle pojawić się między tłumem, zwłaszcza dziewczynami, które piszczały na ich widok i robiły wszystko, by choćby dotknąć ich ramienia. Max wynurzał się z kłębu dymu na scenie, a ja byłem uwidaczniany na samym końcu: miejsce przy mikrofonie zawsze było ciemne, dopiero, kiedy wszyscy już byli na scenie, światło było kierowane na mnie. Tak było i tym razem, niemal od razu mnie oślepiło, ale wynagrodziły mi to wrzaski tłumu.
– Witaj, Los Angeles! – zawołałem, kiedy muzyka umilkła. Mikrofon rozniósł mój głos we wszystkie strony, a ludzie zaczęli klaskać. – Dzisiaj, specjalnie dla was, zagramy kawałki z naszej pierwszej płyty!
I nagle wszystko się zaczęło. Modliłem się tylko, by chłopaki pamiętali kolejność piosenek. Zaczęliśmy tak, jak było to zaplanowane. Kiedy zacząłem śpiewać, zniknęła cała moja irytacja i zmęczenie. Ta adrenalina, endorTimy, świadomość, że ci wszyscy ludzie przyszli tu, by nas posłuchać, koiła wszystkie moje obawy niczym balsam.
Nawet nie zauważyłem, kiedy minęła godzina. Ogłosiłem krótką przerwę i poszedłem szybko do toalety. Gardło zaczynało mnie boleć, ale to był dopiero początek. Musiałem jeszcze dać radę, choć byłem już nieźle spocony.
Po drodze minąłem się z Jamesem.
– Lance! – Jego tubalny głos zatrzymał mnie wpół drogi do łazienki. – Czołem, brachu. Wyspaliście się?
– O dziwo, tak. Dzięki za pokoje. Naprawdę zostaniemy tu dłużej?
– Jak obiecałem, tak zrobię. Załatwiłem wam około trzech dni. To chyba spoko?
– Więcej niż zwykle.
– Tak właśnie myślałem. Przerwa ci się kończy. – Zerknął na zegarek. – Wracaj na scenę, chłopaku. Pogadamy potem.
Wkrótce głowa zaczęła mnie boleć od hałasu, ale graliśmy dalej. Ludzie dobrze się bawili, kołysali w rytm muzyki i śpiewali razem z nami, a to było najważniejsze. Nigdy nie określaliśmy się jako zespół, który specjalizuje się w jednym gatunku muzycznym. Graliśmy to, na co akurat mieliśmy ochotę: czasem był to rock, czasem pop, a czasem nawet pokusiliśmy się o jakiś wolniejszy, smutniejszy kawałek. Wtedy Max i jego pianino byli niezastąpieni.
Wkrótce już prawie całkiem ochrypłem, ale pocieszałem się, że została nam już tylko ostatnia rzecz do zrobienia. Specjalna piosenka, całkowita nowość, której nie było na płycie, a nad którą spędziliśmy kilka ładnych wieczorów, pracując w pocie czoła. Bardzo mi na tym zależało, byłem ciekawy, jak odbiorą ją fani. Odchrząknąłem, zwilżyłem wargi i powiedziałem:
– A teraz nowość, piosenka, której nie zamieściliśmy na płycie, ale w którą włożyliśmy dużo pracy i serca.
Widziałem, jak chłopaki przygotowują się do jej zagrania, spodziewałem się od razu usłyszeć znajome dźwięki, kiedy nagle zamiast tego usłyszałem potężny zgrzyt, który przeciął mi mózg na pół. Nie wiedziałem, co się działo. Zerknąłem pytająco na chłopaków, ale mieli takie same miny. Nagle skądś popłynęła muzyka – z głośników. Kompletnie inna od naszej, prawdę mówiąc spodziewałbym się ją usłyszeć na początku jakiegoś ckliwego filmu. Co się tu, kurwa, działo?
Wtedy rozległ się też śpiew. Na scenę weszła nagle jakaś dziewczyna, trzymając w ręku błyszczący mikrofon. Byłem już tak zmęczony, że z początku myślałem, że mam jakieś halucynacje. Ale nie. Podchodziła do mnie, zachowując się, jakby to było całkiem normalne, że wparowała nam na scenę i popsuła harmonogram koncertu. Nie wiedząc, co zrobić, nieco usunąłem się w cień i z nienawiścią wpatrywałem się w tą laskę, która nagle zajęła moje miejsce i dalej śpiewała. Ja pierdolę. Skąd ona się w ogóle tu wzięła? Ktoś musiał maczać w tym palce. Wszystko było przygotowane – muzyka, idealny moment na wejście. Narastała we mnie wściekłość. Nie miałem już okazji zaprezentowania naszego nowego hitu, bo ta paniusia wszystko zepsuła.
W końcu skończyła śpiewać, po czym ukłoniła się z wdziękiem. Publiczność szalała. Zachowywali się tak, jakby ją znali. Pewnie uznali, że to właśnie był ten zapowiadany przeze mnie moment.
Kończył nam się czas. Razem z chłopakami pożegnaliśmy publiczność, po czym od razu przeszliśmy za kulisy. Nawet nie zerknąłem na tą dziewczynę. Musiałem znaleźć Jamesa.
Znalazłem go siedzącego na wzmacniaczu i wcinającego frytki.
– Co to, kurwa, miało być?! – warknąłem, podchodząc do niego szybko.
James westchnął ciężko i odłożył kartonik z frytkami na wzmacniacz, po czym wstał i otrzepał ręce.
– Tak myślałem, że się wkurwisz, ale uspokój się, chłopaku.
– Mam się uspokoić? Co to miało być? Ustalaliśmy przecież, że na koniec damy najnowszą piosenkę, a tu nagle wbija mi jakaś laska i rozpieprza cały harmonogram. Czemu mi nie powiedziałeś?
– Bo wiedziałem, że się nie zgodzisz.
– No raczej, że nie! – wybuchłem. – Co to w ogóle za jedna?
– Nie znasz jej?
– Jasne, kurwa, że nie znam. Mam znać każdą laskę, która wpieprza mi się na scenę?
– Uspokój się. Jak zwykle przesadzasz. To była zwykła promocja.
– Niby czego?
James skądś wytrzasnął jakąś ulotkę i podał mi ją. Wkurzony, wyrwałem papier z jego ręki. Patrzyłem na ulotkę jakiegoś filmu, który chyba niedawno wszedł do kin. Na zdjęciu znajdowała się najprawdopodobniej ta dziewczyna ze sceny.
– Nadal nic z tego nie rozumiem.
– Jej agent skontaktował się ze mną dwa dni temu, to mój stary znajomy. Potrzebowali na szybko wypromować film piosenką. Nie było sensu organizować koncertu dla pojedynczej piosenki, dlatego poprosił mnie, by dziewczyna mogła ją zaprezentować pod koniec naszego. Zgodziłem się, ale ty, oczywiście, jesteś w gorącej wodzie kąpany, dlatego nic ci nie powiedziałem. – Spokojnie wrócił do jedzenia frytek, podczas gdy ja patrzyłem się na niego z niedowierzaniem.
– Serio, kurwa? Co ja mam do tego? Mam w dupie ten film i promujące piosenki. – Odrzuciłem od siebie ulotkę. – To nie leży w moim interesie.
– Ale leży w moim. – James przybrał srogi ton, choć z tymi frytkami wyglądał jak stary wyjadacz. – To ja jestem agentem, a nie ty. Jeśli postanawiam, że ta dziewczyna może się trochę u nas wypromować, to tak będzie.
– Ledwo co nas udało się wypromować, a ty chcesz robić za organizację dobroczynną?
– Zamknij się. Już postanowiłem.
– Mam nadzieję, że to był tylko jeden raz – rzuciłem i już miałem wyjść, kiedy James dodał:
– Na pewno był to pierwszy raz. Co do reszty, jeszcze nie jestem pewien. Ale lepiej się z nią zaprzyjaźnij.
– Nie będę zaprzyjaźniał się z jakąś cizią, która rozpieprza mi koncert swoimi ckliwymi balladami – rzuciłem ostro.
– Cizią? – Usłyszałem za sobą wysoki, rozbawiony głos. – Właściwie to wolę być nazywana po imieniu, ale jakoś zniosę i cizię.
Odwróciłem się gwałtownie. Dziewczyna ze sceny stała za mną, wyraźnie rozbawiona, wyprostowana, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Dopiero teraz mogłem ją zobaczyć w normalnym świetle. Miała długie włosy, prawie czarne, szczupłą, acz dobrze zbudowaną figurę i ciemny makijaż. Chyba też lubiła ciemne kolory. Miało to jednak dla mnie całkiem zerowe znaczenie, bo dalej byłem wściekły.
– Spokojnie – dodała. – Może jednak jakoś się zaprzyjaźnimy.
– Nie sądzę – burknąłem i wyminąłem ją gwałtownie. Słyszałem, jak jeszcze coś mówiła do Jamesa. Potem rozległ się stukot jej obcasów i dziewczyna mnie dogoniła.
– Ale jesteś nerwowy. Widzę, że twój agent o niczym ci nie powiedział – zagaiła.
– Nie powiedział. – Pchnąłem drzwi prowadzące na zewnątrz, na tył sceny. Musiałem odetchnąć świeżym powietrzem. Liczyłem, że dziewczyna zostanie w środku, ale poszła za mną. – Jakoś zapomniał wspomnieć o tak ważnym szczególe.
– Właściwie to wcale mnie to nie dziwi, patrząc na twój charakter.
– Masz jakiś problem? – Wbiłem w nią ostre spojrzenie. – Bo to ja mam prawo się wściekać, a nie ty. Wbiłaś w wyjątkowo nietrafionym momencie. Mieliśmy zagrać naszą najnowszą piosenkę, nad którą ślęczałem przez wiele nocy i naprawdę mi na niej zależało. Przez ciebie nie ujrzała światła dziennego.
– Przepraszam – powiedziała, ale nie wyglądała na skruszoną. – Ale wiesz, to nie była moja wina. Twój agent kazał mi wejść w tym momencie.
– Dobra. Super. Wszystko jasne. Możesz już sobie iść?
– Zawsze jesteś taki niemiły?
– A ty zawsze jesteś taka natrętna? – Spojrzałem na nią wściekle.
– Zwykle nie, ale ty jesteś prawdziwym wrzodem na dupie. – Patrzyła na mnie z góry. – W sumie to nie wiem, czy mam ochotę promować się akurat u was.
– Naprawdę nie musisz. Droga wolna.
Już się odwracała, by wrócić do środka, kiedy ponownie odwróciła się w moją stronę.
– Dlaczego tak ci zależało na tej piosence?
Przymknąłem oczy, pocierając je.
– Nie widzę powodu, dla którego miałbym ci się zwierzać, kobieto.
– Kobieto? Najpierw byłam cizią, a teraz nagle przechodzimy do formalności? – prychnęła i podeszła do mnie bliżej. Poczułem zapach jej perfum. Jej długie włosy otarły się o moje nagie ramiona, co odczułem jako mrowienie. – Masz jakieś imię?
– Z tego co wiem, każdy ma.
– Zdradzisz mi chociaż to?
– Lance – powiedziałem, pragnąc, by sobie już poszła.
– Świetnie. Bardzo ładne imię. Żeby ułatwić ci nazywanie mnie, podam ci swoje, jeśli raczysz się do mnie odwrócić.
Westchnąłem ze znużeniem i posłusznie się do niej odwróciłem.
– Tak lepiej – uśmiechnęła się, choć w ciemności ledwo ją widziałem. Podała mi delikatną dłoń. – Jestem Marina. Marina Vasques.
– Vasques? – powtórzyłem, ściskając jej rękę. – Nie jesteś stąd.
– Brawo. Może jednak nie jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz. – Puściła mnie, wyraźnie zadowolona. – Jestem w połowie hiszpanką, w połowie włoszką.
To by wyjaśniało jej akcent, na który dopiero teraz zwróciłem uwagę.
– Super. Fajnie cię poznać – mruknąłem. – A teraz, mogłabyś zostawić mnie samego?
W końcu mnie posłuchała. Zostałem sam. Kopnąłem mocno kamień leżący na drodze, bo dalej byłem wściekły. Ta piosenka wiele dla mnie znaczyła. Dużo mnie kosztowało, by ją napisać tak, jak tego chciałem. Włożyłem w nią serce i cały mój ból. Piosenka była o dziewczynie, która złamała mi serce.
Wróciłem do hotelu, umordowany jak nigdy. Chłopaki dopytywali się mnie o Marinę, ale odesłałem ich do Jamesa. W głowie mi się nie mieściło, dlaczego postanowił, że dołączenie do nas Mariny będzie świetnym pomysłem. Jak on to sobie wyobrażał? Że nagle do czwórki chłopaków dołączy dziewczyna, niemająca nic wspólnego z naszym zespołem, z naszymi piosenkami i stylem życia? Ona tylko promowała swój film, czyli w dużej mierze była aktorką, a nie piosenkarką. Owszem, musiałem przyznać, że głos miała nawet ładny, choć nie wsłuchiwałem się w niego za bardzo. Później obejrzałem jednak wrzucone do Internetu nagrania, by przekonać się, jak to wszystko wypadło. Choć było już grubo po północy, a oczy same mi się zamykały, to nie mogłem spać. Czytałem opinie.
USER837: Zapowiadali swoją nową piosenkę, a nagle na scenę wkroczyła Marina Vasques! Lance Newman chyba nie był zadowolony z tego powodu. Ciekawe, czy odstawili szopkę pod publikę, czy coś poszło niezgodnie z planem.
HAPPYGIRL: Koncert był świetny, zwłaszcza z powodu nagłego pojawienia się Mariny. Dodało to iskry do całości.
BADBOY69: Marina Vasques dobrze wie, jak zrobić wejście. Niezła dupa.
Musiałem się mocno powstrzymywać, by nie prychać ze złości. Wszystkie komentarze były podobne. Wszyscy skupiali się tylko na pojawieniu się Mariny, tak jakby było to wydarzenie roku. Pocieszałem się myślą, że nie wiedzieli o jej obecności, kupując bilety na koncert, ale nie uspokoiło mnie to. Za długo pracowaliśmy z chłopakami na nasz sukces, żeby teraz nam go rozwaliła jakaś hiszpańska panienka. Pewnie nawet sama nie napisała tej piosenki. Wszystko zrobił ktoś za nią, a ona tylko uśmiechała się ładnie i śpiewała dany tekst. Nie miała pojęcia o prawdziwych wystąpieniach, pewnie nigdy nie doświadczyła żadnej blokady twórczej, tak jak ja, kiedy próbowałem pisać piosenkę, i choć wiedziałem, co chcę w niej zawrzeć, najczęściej coś mi nie wychodziło, a goniły mnie terminy. Nie raz i nie dwa bywało tak, że siedziałem do rana, kombinując ze słowami oraz nutami, kreśliłem każde słowo, wyrzucałem do kosza pogniecione kartki, a i tak nie byłem ostatecznie zadowolony z rezultatu.
Miałem już iść spać, ale wpisałem jeszcze w Google imię i nazwisko Mariny. Po chwili wyskoczyły mi pobieżne informacje na jej temat. Urodzona dwudziestego lipca aktorka hiszpańsko–włoskiego pochodzenia, znana głównie z ról w komediach romantycznych. Pięknie, James. Świetny ruch z twojej strony. Ta dziewczyna nie miała pojęcia o śpiewaniu, o byciu artystą. Wdzięczyła się jedynie do kamery i całowała się z kolesiami, z którymi potem chodziła na premiery filmów i to była cała jej praca. Pasowała do nas jak pięść do nosa.
Nie chciałem jej w naszym zespole. Nie pasowała do nas, a jednak stanowiła zagrożenie. Dlaczego każdy skupiał się tylko na niej? To o nas tu chodziło, o mnie, Simona, Tima i Maxa. To my tworzyliśmy ten zespół. Nie potrzebowaliśmy początkującej piosenkarki. Zatrzasnąłem laptopa i postanowiłem rano jeszcze raz pogadać z Jamesem.
***
Spałem aż do dziesiątej, kiedy standardowo obudziło mnie walenie do drzwi. Już wiedziałem, kto za nimi stał.
– Czego? – rzuciłem, otwierając drzwi. – Dzisiaj nie mamy koncertu. Mogę spać, ile chcę.
– Nie możesz, bo właśnie idziemy na śniadanie. – Simon posłał mi blady uśmiech. – Zaraz zamkną stołówkę, a James właśnie wysłał nam wiadomość, że mamy się niezwłocznie tam stawić.
– A po jaką cholerę? Możemy przecież zjeść na mieście.
– Najwyraźniej ma być to integracyjne spotkanie z nową członkinią zespołu.
– Kurwa, nie nazywaj jej tak. – Na samą myśl o Marinie poczułem ból głowy. – Jamesowi coś się w głowie poprzestawiało. Ona nie może do nas dołączyć. Czytałeś komentarze?
– Czytałem. Ale wiesz… oni się tak nią podniecają, bo to było nowe i niespodziewane – zauważył rozsądnie. – Jeśli by do nas dołączyła, przyzwyczailiby się i nie byłoby już problemu. Znowu skupiliby się na nas.
– Ja jej u nas nie chcę. Nie jest nam do niczego potrzebna. To tylko chory wymysł Jamesa. A ty co o niej sądzisz?
Simon wzruszył ramionami.
– Sam nie wiem. Nie rozmawiałem z nią. Ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Za to na pewno Tim będzie miał dużo do powiedzenia na jej temat, jeśli wiesz, co mam na myśli…
– Dzień dobry – usłyszałem śpiewny głos i za Simonem nagle pojawiła się Marina, ubrana w zwiewną sukienkę i z ciemnymi włosami związanymi w wysoki kucyk. Uświadomiłem sobie, że stałem w drzwiach jedynie w samych bokserkach, kiedy jej wzrok spoczął na mojej klatce piersiowej. – Proszę, proszę, co my tu mamy. – Nagle jej ciepły uśmiech zrobił się złośliwy. – Zawsze tak otwierasz ludziom drzwi?
– Pewnie, nie mam się czego wstydzić – burknąłem. – Idźcie, zaraz do was dołączę.
Zatrzasnąłem drzwi, po czym zacząłem przecierać oczy. Jeszcze dobrze się nie obudziłem, a oni już mnie ciągnęli na jakieś śniadanie, w dodatku z kompletnie niepotrzebną damską ozdobą. Powariowali.
Ubrany i nieco ogarnięty, pięć minut później zszedłem na stołówkę. Była pusta. Tylko jeden stolik był zastawiony, wyraźnie tylko dla nas. Naliczyłem sześć miejsc.
– No, nareszcie jesteś, ile można czekać? – James pojawił się nagle znikąd za moimi plecami i klepnął mnie po ramieniu, tak jakbym nie był na niego cholernie wściekły. – Siadajcie.
Marina sfrunęła jak kolorowy promyk, siadając wdzięcznie obok Jamesa. Opadłem na krzesło jak najdalej od niej. Obok niej usiadł oczywiście Tim, co mnie wcale nie zdziwiło. Nikt nie zdążył jeszcze nawet otworzyć ust, kiedy zaczął coś do niej mruczeć:
– Lance chyba nie przywitał cię za ciepło, ale my to naprawimy. – Posłał jej jeden ze swoich „uwodzicielskich”, w jego opinii, uśmiechów.
– Lance się poprawi – wtrącił James, też się uśmiechając, ale w jego spojrzeniu czaiła się groźba. Posłałem mu wściekłe spojrzenie i nic nie powiedziałem.
– Czyli jednak dołączasz do nas na stałe? – Max, jak to Max, jedynie się uśmiechał. Simon na razie nic nie mówił.
– No cóż, nie wiem, jaką decyzję podejmie mój agent. – Marina zmarszczyła delikatnie swoje cienkie brwi. – Ale myślę, że jeden występ nie będzie go satysfakcjonował.
– Raczej pojedyncze pięć minut, a nie występ – powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać.
– Lance – upomniał mnie James, jakby był moim ojcem.
– Ma rację – wtrąciła Marina, posyłając mi złośliwy uśmieszek. – Moje pięć minut było za krótkie. Powinnam mieć więcej.
Cholera. Podstępna franca. Jakim cudem właśnie obróciła wszystko przeciwko mnie?
– Pamiętaj, że jesteś gościem w naszym zespole, a nie nową członkinią – powiedziałem gniewnie, mając gdzieś, co powie James. – Promujesz tylko film. Nie zajmujesz się śpiewaniem zawodowo.
– A co, sprawdzałeś mnie? – Uśmiechnęła się słodziutko. – Cóż, może to jednak czas, bym się tym zajęła na poważnie. Czytałam komentarze. Ludzie chyba mnie polubili.
Czemu nikt oprócz mnie nie widział, jaka była fałszywa? Tim wpatrywał się w nią tak intensywnie, że niemal leciała mu ślinka. Max szczerzył się jak nienormalny, o Jamesie nawet nie było sensu wspominać. Tylko Simon był moją nadzieją.
– W takim razie załóż własny zespół albo rozpocznij karierę solo. My mamy inny styl. – Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Marina leżałaby już pod stołem.
– Wszystko się okaże, nie wybiegajmy za daleko w przyszłość – wtrącił James, chcąc zapewne powstrzymać moje dalsze wypowiedzi. – No, może coś zjedzmy. Potem będziecie mieli czas wolny.
– Super. Jak na szkolnej wyciecze – prychnął Tim. – A godzina policyjna?
– Nie jestem twoim cholernym ojcem, Tim. Złoję ci dupę dopiero, gdy się nie zjawisz na koncercie, a poza tym, rób co chcesz. – James nagle zerknął na Marinę i posłał jej przepraszający uśmiech. – Panienka wybaczy ten język. Czasem już po prostu nie mogę wytrzymać z tymi chłopami.
– Doskonale to rozumiem – odpowiedziała, posyłając mi znaczące spojrzenie. Udałem, że tego nie widzę i mocno wbiłem widelec w kawałek nektarynki.
– Coraz ciekawiej to wygląda – mruknął do mnie Simon.
– Zamknij się.
***
Po skończonym śniadaniu przez jakiś czas nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Tak dawno nie miałem czasu wolnego, że zabrakło mi pomysłów na jego spędzanie. Wyszedłem najpierw na hotelowy taras, by pooddychać świeżym powietrzem, po czym uznałem, że to w sumie dobry moment, by zadzwonić do Alexii. Odebrała niemal od razu.
– Witaj, stary bracie.
– Witaj, stara siostro. Co tam?
– Co tam? To ja się powinnam pytać o to ciebie! – wrzasnęła do słuchawki, aż musiałem odsunąć telefon od ucha. – Czemu nie powiedziałeś mi o Marinie Vasques?
– Czy na tym świecie nie ma już innych tematów? – prychnąłem. – Boże, Alexia, czemu wszyscy się tak nią jarają?
– Bo jest super! Obejrzałam wszystkie filmy z nią. Nie wiedziałam, że też śpiewa.
– Bo nie śpiewa. James zwariował i chce ją do nas dołączyć, żeby wypromowała swój film.
– Mówisz poważnie?
– Niestety.
– Niech cię szlag, Lance, że nie zabrałeś mnie ze sobą. Miałabym idealną przyjaciółkę.
– Zaprzyjaźnij się z nią, a cię wydziedziczę – zagroziłem. – Rozpieprzyła nam cały koncert. Tim zaczął się do niej od razu ślinić, a James uważa, że ona idealnie do nas pasuje. Przecież to jakieś jaja.
– Tim się do niej ślinił?
No tak, mogłem się spodziewać, że po imieniu „Tim” już nic innego nie dotrze do mózgu mojej siostry.
– Tim ślini się do wszystkiego, co się rusza i ma długie włosy.
– Nie mów tak. – Alexia zawsze go broniła, czego nie mogłem zrozumieć. Żeby chociaż miała do tego jakieś podstawy. Tim był cholernym zboczeńcem.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę, kazałem jej pozdrowić rodziców i rozłączyłem się. Wciąż nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, dlatego siedziałem i po prostu gapiłem się przed siebie. Świetny pomysł na spędzenie czasu wolnego – gapienie się w krajobraz. Mój umysł nie był niczym zajęty, dlatego myśli szybko pofrunęły w stronę Ann. Piosenka o niej nie ujrzała światła dziennego. Ciekawe, czy gdybym jednak ją zaśpiewał, to zorientowałaby się, że jest o niej?
– Ann, poczekaj! – Złapałem ją za rękę, gdy wściekłymi ruchami wrzucała rzeczy do walizki. – Pogadajmy!
– Odpieprz się, Lance! – Odepchnęła mnie gwałtownie. – Wyprowadzam się.
– Poczekaj, pogadajmy o tym…
– O czym tu gadać? – Wyrwała mi się, wzburzona. Jej blond loki były rozwiane od gwałtownych ruchów. – Nie chcę cię już, nie potrafisz tego zrozumieć?!
– Nie, kurwa, nie potrafię! – krzyknąłem w końcu. – Jak niby mam to zrozumieć? Wszystko było ok, aż nagle przestałem ci pasować?! Nie zaakceptuję tego. Nie zgadzam się!
– Nie pytam cię o zgodę! – Wróciła do pakowania się. Stałem jak wmurowany, obserwując jej drobną posturę. Blond loki, niebieskie oczy, buzia w kształcie serca. Istny anioł. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie sądziłem, że ta drobna, idealna kobieta będzie w stanie mnie zranić. A jednak jej się udało.
– Jeśli teraz wyjdziesz bez żadnego wyjaśnienia, to stracisz mnie na zawsze – powiedziałem, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do drżenia głosu. – Więc lepiej dobrze to przemyśl.
Prychnęła donośnie.
– I bardzo dobrze. – Zasunęła głośno walizkę. – Nie chcę cię już nigdy więcej oglądać.
Minęła mnie, nawet na mnie nie patrząc. Drzwi trzasnęły głucho, a po moim policzku potoczyła się samotna łza.
– Czemu siedzisz tu sam?
Chryste, znowu ona. Obserwowałem, jak Marina siada na fotelu obok. Złapałem się na tym, że gapię się na jej nogi, więc czym prędzej odwróciłem wzrok.
– Lubię być sam.
– I dlatego jesteś w zespole z trzema innymi facetami?
– Umiem tylko śpiewać. Ewentualnie komponować. Sam tekst bez muzyki jest nic nie warty.
Nie chciało mi się już na nią warczeć. Wspomnienie ostatnich chwil z Ann na chwilę osłabiło moją złość na Marinę. Tak właściwie to nie była jej wina, tylko Jamesa. Nie chciałem prezentować się jej jako kompletny dupek, więc przygryzłem wargę i mruknąłem:
– Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie.
– Łał – skomentowała, zakładając nogę na nogę. Nie patrz tam, Lance, kurwa, patrz na to błękitne niebo. – Nie sądziłam, że jesteś zdolny do wypowiedzenia takich słów.
– Czasem jestem dupkiem, ale nie aż takim.
– Czyli zakopujemy topór wojenny?
– Na razie tak – odparłem, zerkając na nią z ukosa. Cholera. Ładna była. Wcześniej byłem zbyt urażony, by zwrócić na to uwagę. Dopiero teraz, w blasku południowego słońca udało mi się dostrzec te jej egzotyczne korzenie. Miała idealne rysy twarzy, w sam raz na okładkę magazynu. Długie ciemne włosy też były niczego sobie. No i te nogi… kurwa. Przecież dopiero co miałem ochotę ją wywalić z naszego wspólnego śniadania, a teraz fantazjowałem o jej nogach? – Chociaż nadal cię nie lubię – dodałem.
– Ja też cię nie lubię – powiedziała z uśmiechem. – Ale nic nie wspominałam o przyjaźni, tylko o toporze wojennym.
– Zakopany. Na razie.
– To dobrze, bo inaczej nasza współpraca wyglądałaby nieciekawie – odezwała się, zmuszając, bym oderwał wzrok od jej nóg i skierował go na twarz. Wysoki kucyk odsłaniał jej opaloną szyję, ozdobioną dwoma pieprzykami.
– Niby jak ma ona wyglądać? Ty promujesz film. My nie mamy z nim nic wspólnego – zauważyłem.
– Moglibyście mieć.
– W jaki sposób?
– Sama nie wiem. Jeśli będzie druga część, może któryś z was się do niej załapie. Wtedy nagramy kolejną piosenkę, tym razem wspólną.
– Ja i aktorstwo? – Zaśmiałem się pod nosem. – O nie. Na pewno nie.
– Dlaczego?
– Nie widzę się w tym.
– No cóż, jeśli nie ty, to może Tim. Ma dość proporcjonalną twarz.
– On co najwyżej mógłby zagrać w filmie porno – skomentowałem.
– Aż taki z niego macho?
– On tak uważa, ja się nie będę wypowiadał. – Nagle gwałtownie wstałem. Nie chciało mi się tu siedzieć i gadać z Mariną o Timie. W ogóle o niczym nie chciało mi się z nią gadać. Była specyficzna. Nieco pyskata. Irytowała mnie, choć nie do końca potrafiłem powiedzieć, dlaczego. – Pójdę się przespać.
– W porządku – odparła i została na tarasie, podczas gdy ja wróciłem do hotelu.
***
Wieczorem spełniło się marzenie Tima. Wyciągnął nas na imprezę, zadowolony jak nigdy. Normalnie pewnie bym odmówił, ale dzisiejsze bolesne wspomnienie o Ann sprawiło, że właściwie miałem ochotę na jakiś czas zapomnieć.
O dwudziestej pierwszej weszliśmy do klubu. Tim wypinał do przodu klatę, rozglądając się za dziewczynami. Ja z Simonem i Maxiem usiedliśmy przy barze, zamawiając piwo. Barman dziwnie się na nas patrzył. Być może nas rozpoznał, ale mimo wszystko chyba nie byliśmy na tyle popularni, by wszyscy w klubie nagle rzucali się w naszą stronę po autografy. A szkoda.
Czasem jednak pojawiały się różne artykuły i plotki na nasz temat, dlatego i tak musieliśmy uważać. Łatwo było zniszczyć sobie reputację.
– Poprosimy jeszcze jedno! – zawołał Max do barmana.
– Przecież jeszcze nawet nie wypiłeś – zauważyłem.
– To nie dla mnie, tylko dla Mariny – powiedział prawie przepraszającym tonem. – Spóźni się.
– To ona też tu przychodzi?
– Integracji ciąg dalszy.
Do cholery. Nie chciałem jej tu. W ogóle nigdzie jej nie chciałem. Mogłaby już wrócić do tej swojej Hiszpanii albo promować film gdzie indziej. Byle z daleka ode mnie.
– Zajebiście – mruknąłem.
Nagle na krzesło obok mnie z hukiem opadł Tim.
– Co właściwie masz do Mariny? – ryknął mi do ucha, jakbym stał kilometr dalej. – Jest spoko!
– Nie dla mnie.
– Pierdolisz. Pewnie chcesz ją przelecieć i tylko udajesz, że jej nie lubisz.
Wywróciłem oczami, pociągając haust piwa.
– Masz zadziwiające teorie co do mojego życia seksualnego, Tim.
– Bo to, kurwa, nienormalne jest, żeby nie chcieć przelecieć takiej dupeczki!
– Jesteś pierdolnięty – skwitowałem, po czym dopiłem piwo, wstałem i stanowczo wkroczyłem na parkiet, byle już nie siedzieć z tymi dupkami. Zamierzałem znaleźć sobie lepsze towarzystwo.
Jedno piwo nie było na tyle mocne, by zawrócić mi w głowie, więc popchnąłem je jeszcze kilkoma kieliszkami wódki. Zwykle nie mieszałem, ale dzisiejszy dzień nie przebiegał za kolorowo, więc w sumie było mi już wszystko jedno. Po tych kilku drinkach wszystko stało się znacznie łatwiejsze. Wkrótce wykonywałem jakieś dzikie tańce z seksowną Brytyjką, która widocznie chciała czegoś więcej. Nie byłem jak Tim, nie zamierzałem skończyć z nią w obskurnej toalecie, ale gdy wepchnęła mi ochoczo język do ust, nie protestowałem. Nawet poczułem ciasnotę w spodniach, więc stwierdziłem, że małe obmacywanko jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Pozwoliłem, by ręka dziewczyny zjechała w dół. Swoją położyłem na jej tyłku. Był całkiem spory. Nie gruby, po prostu zgrabny. Ann miała małe pośladki, których się wstydziła, ale ja uważałem, że były urocze.
Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, jaki w dotyku był tyłek Mariny.
Kurwa. Co mnie to obchodziło?
– Idziemy do mnie? – wymruczała dziewczyna.
Nie znałem nawet jej imienia. Nie chciałem być jak Tim, ale, do cholery, też miałem swoje potrzeby.
– Do mnie – odparłem, gryząc ją w płatek ucha. Wolałem być na swoim gruncie, w dodatku miałem pewność, że użyję jeszcze zdatnych prezerwatyw i laska nie wrobi mnie w ojcostwo. Dziewczyna ochoczo skinęła głową i już po chwili wychodziliśmy z klubu, mijając po drodze Marinę. Była ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę i uważnie mi się przypatrywała. Chcąc nie chcąc, poczułem, że staje mi jeszcze bardziej. Kurwa. Nie. Nie chciałem się nią podniecać.
Posłałem jej jedynie kpiący uśmiech, mocniej ściskając tyłek Brytyjki.
– A jednak jesteś dupkiem – mruknęła Marina, kiedy ją mijaliśmy. Nie skomentowałem tego. Naprawdę? Ja byłem dupkiem? Ciekawe, co by powiedziała, gdyby wiedziała, co wyprawia Tim. Może to akurat ją dzisiaj przeleci. Miałem to gdzieś.
