Siedem dróg - Lotte Kaa Andersen - ebook + audiobook

Siedem dróg ebook i audiobook

Lotte Kaa Andersen

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W jednej z najbogatszych dzielnic Kopenhagi młodzi, piękni i bogaci nadal szukają szczęścia na własnych i cudzych warunkach.

Cille prowadzi uprzywilejowane życie z mężem i dziećmi, ale po kłótni z Askiem decyduje się na radykalny krok, bo pewnych słów nie da się już odwołać. Kåre zastanawia się, jak zrobić z syna mężczyznę, i korzysta z uroków życia w swojej luksusowej willi w Klampenborgu, idylliczną atmosferę zatruwa jednak konflikt z sąsiadami. Line i Peter przeprowadzili się do Dubaju, gdzie ciało, myśli, cała egzystencja roztapiają się w pustynnym skwarze i gdzie nie wszystko jest tak, jak być powinno. 

„Siedem dróg” to trzeci i ostatni tom trylogii Lotte Kaa Andersen obejmującej „Ulicę koneserów” i „Sto dni” i jako całość stanowiącej satyryczny, niezwykle zabawny portret życia kopenhaskiej socjety od czasów kryzysu finansowego po chwilę obecną. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 58 min

Oceny
4,4 (19 ocen)
11
6
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
yabkovsky

Nie oderwiesz się od lektury

Podobnie jak dwie poprzednie części,ta również bardzo aktualna,współczesna,z wieloma wartościowymi przemyśleniami.Warto.
00
krz_biodr

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystkie książki z tej serii wysłuchałam w formie audiobooka. Genialne, błyskotliwe, wciągające - wszystkie trzy!
00
Kzbrzezna

Nie oderwiesz się od lektury

juz koniec ?
00

Popularność




Tytuł oryginału: 7 sind

Przekład z języka duńskiego: Agata Lubowicka

Copyright © Lotte Kaa Andersen, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Thit Thyrring

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0235-336-5

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Mojej silnej mamie

Cille

Siedzą w rodzinnym aucie, z zapiętymi pasami – ojciec, matka, dzieci. Jest dziesiąta trzydzieści, za pół godziny muszą być na lotnisku, jak zawsze wyjeżdżają spóźnieni. Wybierają się na trzy tygodnie do Francji, wynajęli tam domek w górach. W ogrodzie rosną drzewa cytrynowe, jest tam także basen. Cille poświęciła niemało czasu na znalezienie miejsca odpowiedniego pod każdym względem. Będą pić kawę i jeść croissanty w kawiarniach na placach malowniczych miasteczek, będą przyglądali się grze lokalnych mieszkańców w bule, starym mężczyznom w kaszkietach albo w słomianych kapeluszach, starszym kobietom w płaskich butach i we wzorzystych letnich sukienkach z naszytymi kieszeniami. Przez całą wiosnę Cille przewijało się przez głowę mnóstwo obrazów tego, co będą robili. Będą pływali w Morzu Śródziemnym i jedli świeże owoce morza z obtłuczonych metalowych półmisków. Pokażą dzieciom prawdziwy francuski targ z jedzeniem – wielkie poskręcane papryki, ułożone jedna na drugiej w imponujące konstrukcje, intensywnie pomarańczowe morele, sery i oliwy domowej roboty, marmolady i miód w pięknych słoikach retro. Cille przeczytała w przewodniku o targu w pewnym historycznym miasteczku. Oczyma wyobraźni widziała, jak przechadzają się całą rodziną między straganami, wąchając ręcznie wyrabiane mydła, przyglądając się ulicznym muzykantom i próbując wszystkich lokalnych przysmaków – naleśników, chleba, oliwek. Na to się cieszyła przez ostatnie tygodnie i właśnie teraz rozpoczyna się ich podróż. Cille zerka na Aska. Czy w ogóle dotarły do niego jej słowa? Mąż słucha muzyki na swoim telefonie, bębniąc palcami o kierownicę, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Jednym z palców wystukuje powtarzalny nierówny rytm. Puk, puk, puk – palec rusza się, odkąd ruszyli spod domu. Non stop. Cille wygląda przez boczną szybę, ma płytki oddech, trudności z przełykaniem śliny. Znów w niej to wzbiera. Dzieci gawędzą ze sobą na tylnym siedzeniu. Ask zawsze wybiera strój odpowiedni do okazji. Do pracy chodzi w idealnie wyprasowanych jasnobłękitnych koszulach i lśniących czarnych butach. W weekendy i podczas urlopów nosi się nieformalnie w dżinsach albo chinosach. Ma doskonale wytrenowane ciało, doskonale natlenione serce. Ładne paznokcie, ładne włosy, ładne rysy twarzy. Po angielsku określono by go jako flawless, czyli bez skazy. Cille rejestruje każdy ruch męża, szuka potwierdzenia, jakiejś rysy na tej nieskazitelności. Ask bierze głęboki oddech, rozsiada się wygodnie w fotelu kierowcy, gładzi dłonią podbródek, napina mięśnie żuchwy. Czy to możliwe, że on naprawdę tak tu siedzi, zupełnie bez wstydu, ciesząc się na wspólny wyjazd?! A może to pozorne zrelaksowanie? Czy w tym geście pocierania w zamyśleniu dłonią podbródka nie kryje się chęć ustąpienia pola? Czy on wie, czy zdaje sobie sprawę, co takiego zrobił? Biały przewód od słuchawek biegnie w dół klatki piersiowej, zlewając się w jedno z koszulką. Wszystko do siebie pasuje, ale Ask nawet nie jest tego świadomy. Cille przygląda się ze skupieniem swoim skórkom wokół paznokci w obu dłoniach, rozdygotana, rozproszona, wściekła. Co powinna teraz zrobić? Dzieci się cieszą, wszystko jest spakowane, właśnie wyjechali z domu, rozmawiali o tym wyjeździe od miesięcy. Czuje na sobie jego wzrok lustrujący ją z profilu. Ask świetnie zdaje sobie sprawę z tego, o co chodzi, teraz tylko się zgrywa, próbuje się wymigać. Prawą ręką puszcza kierownicę i poklepuje Cille po udzie – pocieszająco, pytająco, zachęcająco, może wręcz pieszczotliwie. Pogódźmy się, puśćmy to w niepamięć, no dalej, wszystko będzie dobrze – to albo coś innego, takie klepnięcie może znaczyć tak wiele, istnieje tyle możliwości jego interpretacji. Jeśli Ask czegoś od niej chce, niech to powie wprost. Cille odwraca wzrok. On kładzie rękę z powrotem na kierownicy i wraca do wybijania palcami swojego uporczywego solo. Jakby tego było mało, zaczyna jeszcze pogwizdywać. Spomiędzy ściągniętych warg wydobywa się głupawa, sklecona przez niego melodia. Wtedy się to dzieje. Sprawiają to jego gwizdanie i nieznaczne kiwanie głową. Nagle Cille wie, co musi zrobić. O dziesiątej trzydzieści siedem, w szarym audi kombi zmierzającym w stronę lotniska Kastrup, Cille uświadamia sobie, że jest wolnym człowiekiem. Sama wie, co jest słuszne, i decyduje o tym, w czym chce uczestniczyć. Na pewno nie będzie tutaj siedziała, udając, że nic się nie stało. Przy ostatnim skrzyżowaniu na Strandvejen, w miejscu, gdzie kończy się Hellerup i zaczyna Østerbro, Cille przerywa ten koncert. Puka męża palcem w ramię, skupiając na nim wzrok.

– Zatrzymaj samochód.

– Dlaczego? Coś się stało?

Ask wyrywa słuchawki z uszu i patrzy na nią zdezorientowany. Pod lewym okiem drga mu nerw. Poza tym jest opanowany, tylko ta skóra wokół oczu jakby żyła własnym życiem.

– Wysadź mnie.

– O co ci chodzi?

– Powiedziałam, żebyś zatrzymał samochód. Nie jadę z wami.

– Co takiego? Kochanie, przestań.

Cille przygryza wargę. Rzuca szybkie spojrzenie w tył, gdzie siedzą dzieci. Ścisza głos do szeptu świszczącego spomiędzy jej zaciśniętych warg.

– Masz mnie wysadzić. Dłużej nie dam rady, zatrzymaj ten samochód!

Ask włącza kierunkowskaz i zjeżdża na pobocze. Wygląda jak jeden wielki znak zapytania. Tobias pochyla się ku rodzicom z tylnego siedzenia, patrzy na nich szeroko otwartymi oczami pod zmarszczonym czołem.

Cille daje Askowi znak, żeby porozmawiali na dworze.

Idą za samochód.

– O co ci znowu chodzi? Przypominam ci, że nie mamy na to czasu. – Ask wzdycha, opierając się o wypełniony po brzegi bagażnik.

– Nie zniosę tego dłużej. Nie jadę z wami na te wakacje.

Ask kręci głową, a jego wargi rozciągają się w wymuszonym uśmiechu.

– Ale o co chodzi? To ty wszystko zorganizowałaś! Nie możesz się teraz wycofać dwie godziny przed odlotem.

– Muszę być sobą. Potrzebuję czasu do namysłu.

Ask patrzy na nią, jakby nagle postradała zmysły.

– Namysłu! Niby co chcesz przemyśleć? Nie zawsze się zgadzamy, trochę się wczoraj pokłóciliśmy, to nie był nasz najlepszy tydzień, ale życie toczy się dalej. Kochanie, no weź. Proszę, przestań się dąsać. Przecież jedziemy na wakacje, będzie fantastycznie!

Ask przekrzywia głowę i chce ją do siebie przyciągnąć. Cille robi krok w tył.

– Musicie pojechać beze mnie. Zabieram swoją walizkę. Nie może być inaczej.

– Cille, do ciężkiej cholery! Nie możesz tego zrobić! Nie możesz odejść w taki sposób. Musisz z nami zostać. Z Tarą i Tobiasem! – Kręci głową z niedowierzaniem. Wykonuje błagalne, rozkazujące ruchy dłońmi obróconymi spodem do góry, jakby miał nadzieję, że z nieba nadejdzie pomoc. – Pomyśl o nich. Co ty wyprawiasz? Przestań się zachowywać teatralnie.

– Najwyraźniej wciąż nic nie rozumiesz. Jesteśmy małżeństwem od dwunastu lat, a mimo to czasami mam wrażenie, jakbyśmy w ogóle się nie znali. Popełniamy w kółko te same błędy. Unikamy trudnych rozmów, nigdy się w nic nie zagłębiamy, tylko zawsze się opamiętujemy. Staramy się wszystko załagodzić i przejść nad tym do porządku dziennego, żeby broń Boże nie zburzyć spokoju domowego ogniska. Nie traktujemy siebie poważnie. Wczoraj zrozumiałam coś nowego, jeśli chodzi o nas, nagle mnie olśniło. Teraz zamierzam potraktować się serio. Wysiadam tutaj, nie jadę z tobą na żadne wakacje.

– Kurwa, co to ma znaczyć?! Zdajesz sobie sprawę, co właśnie powiedziałaś?! Nie możesz tak po prostu odejść.

– Zupełnie jakbyśmy tylko się w to bawili. Nie możesz mi mówić takich rzeczy, jakie powiedziałeś wczoraj wieczorem, a potem kiwać się radośnie za kierownicą, jakby nigdy nic. Najpierw wypalasz coś takiego, a potem lecimy do Nicei, do swojego uroczego domku i udajemy szczęśliwą rodzinę? Nic z tego, nie mam zamiaru dłużej w tym uczestniczyć.

– Okej. Niech ci będzie. W takim razie zagłębmy się w to wszystko, tak jak ci zależy. Wykorzystajmy na to wyjazd. Omówimy wszystko powoli i spokojnie w ciągu najbliższych trzech tygodni. Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie.

– Muszę pobyć sama przez pewien czas.

– Ale to czyste szaleństwo, sama tego nie widzisz? – Chwyta ją za rękę. – Cilleńku, proszę cię, przestań się gniewać. Naprawdę mnie przeraziłaś.

– Przestań to robić. Biorę swoją walizkę, a wy, jeśli się pośpieszycie, możecie jeszcze zdążyć na samolot. Pożegnam się teraz z dziećmi. Musisz zadbać o to, żeby miały udany wyjazd. To twój obowiązek, obiecaj mi to.

– Do cholery, w takim razie my też nie jedziemy. Nie mam zamiaru lecieć sam na jakieś pieprzone rodzinne wakacje!

– My dwoje nie spędzimy razem tego lata. Pojedziesz tam z dziećmi, to jedyne słuszne wyjście.

– Chyba sobie żartujesz! Masz jakieś poczucie odpowiedzialności?!

– Tak, i właśnie teraz się nim wykazuję. Odpowiadam także za siebie.

– Jesteś matką, Cille! Jesteś matką dwojga dzieci, które siedzą w samochodzie, ciesząc się na wspólny wyjazd z tobą. Z nami!

– Jestem też człowiekiem, który zwątpił w to wszystko.

– Reagujesz zbyt emocjonalnie! Niepotrzebnie dramatyzujesz. Musisz z nami zostać, żebyśmy mogli ze sobą porozmawiać. Nie możesz tak po prostu uciec od problemów. Pojedź z nami! Z dystansu będzie nam łatwiej spojrzeć na wszystko świeżym okiem. Okej?

Przemawia do niej łagodnie, gładząc ją po włosach.

– Nie mogę. Posłuchaj tego, co do ciebie mówię!

Wyraz jej twarzy wyraźnie świadczy o tym, że Cille się rozpada. Przez chwilę stoi nieruchomo ze wzrokiem wbitym w asfalt. Potem zbiera się w sobie, prostuje plecy, ociera oczy wierzchem dłoni, otwiera bagażnik i z całej sterty walizek wyławia tę ze swoimi rzeczami.

– Cille, do kurwy nędzy… Czy to koniec? Nic już dla ciebie nie znaczę, tak po prostu?

– Nie wiem. Nie wiem, czy możemy się z tego czegoś nauczyć, nie wiem już nic. Teraz chcę tylko stąd odejść.

– Powiedz, czego ci potrzeba, co mam zrobić…

– Pożegnam się teraz z dziećmi, bez żadnych nerwów, a ty będziesz musiał je uspokoić, poświęcić na to trochę czasu. Musisz mi obiecać, że z nimi porozmawiasz.

– Cille…

Ask osuwa się na krawężnik i chowa twarz w dłoniach.

Line

Nie rozgląda się za niczym konkretnym, właściwie to niczego nie potrzebuje, a mimo to skacze jej tętno, zmysły się wyostrzają, budzi się pożądanie. Line daje się porwać zbiorowemu upojeniu, gdy drzwi obrotowe wciągają ją do środka i zaczyna oddychać chłodnym klimatyzowanym powietrzem. Trudno się na czymś skupić, trudno coś wybrać, ciało drży z niecierpliwości. Dzięki wielkiej mapie w holu Line orientuje się, gdzie co jest. Układa sobie trasę, tak aby zajrzeć do wszystkich swoich ulubionych sklepów. Trzy- i czterocyfrowe kwoty w dirhamach i w dolarach wydają jej się abstrakcyjnymi liczbami, które akceptuje lekkim wciśnięciem zielonego przycisku. Zupełnie jakby nie były prawdziwymi pieniędzmi. Widać, że wszyscy inni postępują tak samo. Dubai Mall jest największym na świecie centrum handlowym, najczęściej odwiedzanym budynkiem na całej planecie. W tej gigantycznej, klimatyzowanej strefie wolnocłowej nie ma rzeczy niemożliwych. Line kupuje parę butów, dwie sukienki o kroju, który podoba się Peterowi, spodnie, kilka bluzek, w większości z jedwabiu. Jedwab jest dobry na takie upały. Line próbuje się przystosować, musi jakoś tu przetrwać. Wchodzi do salonu fryzjerskiego i pyta o wolny termin. Jej włosy zostają przystrzyżone i rozjaśnione, nieznacznie, ale wystarczająco, żeby wyszła stamtąd jako wyrazistsza wersja samej siebie. Przed wyjściem daje napiwki fryzjerowi, kasjerowi i recepcjoniście. Mijając wielkie lustro, prostuje plecy i zaczyna stawiać kroki w elegantszy sposób. Przysiada w barze sushi na lunch i kieliszek wina. Wokół niej stoją połyskujące pudełka i ekskluzywne papierowe torby z logo międzynarodowych marek niczym wyrazy podziękowań, rytualne narzędzia, podarunki ofiarne dla szczodrego bóstwa. Gdy Line płaci za posiłek, czuje się lekka. Przed opuszczeniem centrum handlowego i znalezieniem taksówki pamięta, żeby kupić koszulę i parę skarpet dla Petera. Prosi, żeby je ładnie zapakować. Położy je na jego łóżku jako prezent. Przechodzi obok francuskiej cukierni i kupuje makaroniki na później. Może po kolacji najdzie ich ochota, żeby posiedzieć na balkonie na tle wieczornego nieba. W taksówce Line wkłada torby jedną w drugą, tworząc kilka warstw przypominających rosyjskie matrioszki. Nie chce wyglądać jak turystka cierpiąca na manię zakupową. Wielu innych klientów Dubai Mall niosło dużo więcej siatek, a niektóre tutejsze kobiety wręcz przyszły w asyście nosicieli toreb. Po przybyciu do białego hotelu Line może z godnością przejść przez hol z tylko dwiema torbami. W ciągu tych pięciu czy sześciu godzin, podczas których była nieobecna, dorobiła się nowej garderoby i nowego wyglądu. Czuje się teraz odświeżona, elegancka, jak ktoś zupełnie inny. Ta nowa kobieta udaje się do swojego pokoju, odcina metki z cenami od ubrań, które wiesza w szafie. Miesza nowe rzeczy ze starymi, chowa torby, po czym idzie wziąć prysznic. Naciera się aromatycznym olejkiem, usuwa owłosienie z nóg i pod pachami. Na koniec wybiera się do hotelowego gabinetu kosmetycznego, gdzie zamawia pedicure. Chce wyglądać apetycznie, gdy wróci Peter. Pójdą wtedy do baru i przy koktajlach porozmawiają o tym, jak mu minął dzień. Line opowie o swojej wycieczce do miasta i o tutejszych kobietach – o zakrywających je burkach, o ciemnych siatkach przed ich oczami, o ich dyskretnych sposobach na wyróżnienie się. Na przykład wąziutkimi koronkowymi obszyciami burki, cienkimi na kilka milimetrów, prawie niewidocznymi. Parą luksusowych okularów przeciwsłonecznych na zakrytym czole, piękną wypielęgnowaną dłonią, która przez ułamek sekundy wyłania się spomiędzy fałd czarnego materiału, aby po chwili znów się w nich ukryć. Kupowanymi przez nich torebkami, kosmetykami, bielizną od Chanel, całym tym luksusem, który zachowują tylko dla siebie i dla swoich mężów. Nic nie jest takie proste, na jakie wygląda. Gdy te pozakrywane kobiety z dubajskiego centrum handlowego pożegnają się ze swoimi kierowcami i tragarzami, gdy wrócą do domów, wyłonią się spomiędzy tych ciężkich szat jako zadbane, rozpieszczone małżonki, które poprawiają fryzury i szminkę na ustach, odcinają metki od bielizny Chanel i pokazują się swoim mężom, zachowującym swoje sekrety tylko dla siebie. Line znów zapomniała obejrzeć ten słynny wielki meczet, może wybierze się tam jutro? Chciałaby też trochę popracować. Wciąż trudno jej zacząć, nie jest w stanie się skupić, znaleźć w sobie siły, która pchnie ją do działania. Dziś wieczorem ona i Peter pójdą razem na kolację. Line pięknie się ubierze, włoży swoją nową sukienkę, a później, rozweseleni i odurzeni winem, wrócą do apartamentu zarezerwowanego dla nich przez fundusz, w którym pracuje Peter. Może Peter jej powie, że cieszy się z jej obecności tutaj, że wspólnie zdecydowali się na ten krok. „Mężczyzna, żeby czuł się spełniony, powinien mieć u boku swoją kobietę. Brzmi to strasznie staroświecko, ale pokaż mi faceta, który tak nie myśli” – Line wyobraża sobie jego słowa. Bez niej nie miałby odwagi zacząć nowego życia, często to powtarza i być może właśnie za to Line ceni go najbardziej. Że jej potrzebuje. Peter twierdzi, że Line czyni swoje otoczenie piękniejszym, że dzięki niej chce mu się żyć. U boku Petera wszystko wydaje się łatwe – i oby tak pozostało na zawsze. Line nie tęskni za paniką wywoływaną byciem samą, spaniem w pojedynkę, jedzeniem w pojedynkę, umieraniem w pojedynkę. Za zmartwieniami natury finansowej. Zanim poznała Petera, miała obsesję na punkcie nekrologów. Czytała ich zbyt wiele, zbyt wiele z nich osadzało się gdzieś głęboko w niej, popadała w zadumę nad okresami życia i przyczynami śmierci poszczególnych osób, analizowała ton i uczucia zawartego przekazu. Próbowała ocenić, jak bardzo zmarłego ceniono, jak bardzo go kochano, czy był samotny, czy miał dobre życie, czy śmierć nadeszła nagle, czy może się jej spodziewał. Poprzez lekturę nekrologów usiłowała zgłębić samą istotę śmierci. Z czasem jednak obsesja na punkcie tych małych czarno-białych ogłoszeń praktycznie minęła. Obecnie Line jest w stanie je czytać na równi z pozostałą treścią gazet. Peter wpływa uspokajająco na jej strach przed śmiercią, to emisariusz racjonalizmu i panowania nad sytuacją, działa niczym kubeł zimnej wody na jej przegrzany, hiperaktywny układ nerwowy. Gdy kosmetyczka kończy robić pedicure, Line pyta, czy ma czas wydepilować jej okolice bikini. Roztopiony wosk parzy jej skórę, ale efekt końcowy wygląda dużo lepiej, niż gdyby sama się tego podjęła. Kolejny dar ofiarny, dla urody trzeba pocierpieć.

Cille

Trzask zamykanych drzwi samochodu przeszywa ją jak ostre narzędzie. Cille stoi i patrzy za oddalającą się rodziną. Ask jedzie Strandvejen wolno, pytająco, jakby chciał dać jej możliwość zmiany zdania. Czy on sobie wyobraża, że ona dogoni ich audi, z powrotem wskoczy na miejsce obok niego i będzie udawała, że wszystko jest w porządku? Odprowadza ich wzrokiem, gdy kierują się w stronę Østerbrogade, po czym się odwraca i zaczyna iść do domu. Z każdym nowym krokiem w jej głowie odbija się echem trzask zamykanych drzwi samochodowych. Ciągnie za sobą walizkę, zdezorientowana niczym turystka w obcym mieście. Myśli tylko o jednym: nie będzie gorzej niż teraz. Każdy krok napotyka opór, przejście przez miasto jest walką toczącą się niczym na zwolnionym filmie. Cille skupia się na tym, żeby iść przed siebie, nie może się teraz rozpłakać. Zeszłego wieczoru zamknęła się w niej z hukiem ciężka brama. Uświadomiła to sobie natychmiast. Niektórych słów nie da się odwołać. Można później przepraszać, tłumaczyć, żałować, odszczekiwać, ale diabeł już wyskoczył z pudełka, słowa zostają w tobie na zawsze. Gdy Cille dostała ofertę nowej pracy, jej małżeństwo pogrążyło się w grząskim bagnie, a gdy ponownie wypłynęło na powierzchnię, nie było tym, czego się spodziewała. Fasady sklepów przy Strandvejen dopominają się o uwagę. Luksusowe samochody, kliniki antiaging, francuska moda, włoskie buty, konfekcja męska z Wielkiej Brytanii, ekskluzywne akcesoria dziecięce, kwiaciarnie i butiki z wyposażeniem wnętrz dla idealnego domu mieszają się z kawiarniami, bankami, biurami nieruchomości, ulubionymi salonami fryzjerskimi celebrytów i pawilonami z restauracjami sushi. Manicure dla kobiet, manicure dla psów. Wszystko dla kotów, wszystko dla koni, wszystko dla tych, którym i tak niczego nie brakuje, cały ten luksusowy blichtr. Dietetycy i czekolada dla smakoszy, kognitywni psycholodzy i torebki od Prady, nieprzystające do siebie wielkości zgromadzone pod jednym dachem. Jeszcze kilka lat temu co drugi sklep był na sprzedaż albo do wynajęcia. Teraz wszystko ponownie rozkwitło, może nawet z większą pompą i z większym rozmachem niż wcześniej. Cille nie podnosi wzroku. Jest tutaj, ale jej nie ma. Znajduje się tylko przejazdem w tej olśniewającej, zrelaksowanej krainie pragnień, w której osiedlili się kiedyś dawno temu.

W Gentofte nikt nie podpala samochodów, nie słychać tu przez całą noc histerycznego wycia syren, nie znajdzie się tutaj rockerskich melin ani par, które bez żenady tłuką się nawzajem w swoich domach. Gniew i poczucie bezsilności to sprawy prywatne. Ujawniają się pod postaciami stresu, okazywanej sobie nawzajem pogardy, migreny, bezsennych nocy, uzależnienia od leków, zgorzkniałych komentarzy w zamkniętych grupach w mediach społecznościowych, prywatnych rozrachunków w Sądzie Rejonowym w Lyngby. Brzydotę się ukrywa. Nawet osoby z uzależnieniami dobrze tutaj funkcjonują, nie zakłócając wizerunku wzorcowej gminy, najbogatszej w całym kraju.

Czarna walizka na kółkach ciągnie się tuż za nią niczym przypomnienie, widoczna konsekwencja. Cille wlecze za sobą swoje życie. Porzuciła męża i dzieci, zostaje w domu, podczas gdy oni lecą na wakacje bez niej. Trwa właśnie jeden z tych dni, kiedy rodziny wysypują się z otynkowanych na biało domów i wsiadają na rowery, z ręcznikami i strojami kąpielowymi na bagażnikach. Ciągną na plażę, gdzie będą jeść lody, grillować, pić zimne piwo na nabrzeżu, pływać kajakami i na nartach wodnych. Później może się spotkają na spontanicznej imprezie w ogrodzie ze stekami z grilla i różowym winem, w tę piękną lipcową sobotę, gdy w całym mieście panuje bezruch. Cille opuściła rodzinę, a słońce postanowiło świecić na bezchmurnym niebie. Wiele osób wyjechało na wakacje. Ci, którzy zostali, zgodnie uważają resztę za głupków opuszczających Danię w momencie, gdy jest tu najpiękniej. Do Tajlandii czy na Bali zawsze można będzie pojechać pod koniec roku, w listopadzie albo w grudniu, gdy w ojczyźnie zrobi się szaro. Cille idzie zygzakiem między pastelowymi koszulkami polo z podniesionymi kołnierzykami i krótkimi sukienkami dla nastolatek na starzejących się superciałach, które dają z siebie wszystko na treningach w fitness.dk i Welcome Fitness, walcząc o to, żeby żyć wiecznie. Piją cortado na słońcu, wkrótce przyjdzie pora na pierwszy aperol spritz. Są mistrzami w panowaniu nad życiem, potrafią je okiełznać jak rumaka i poprowadzić tam, gdzie chcą się znaleźć.

Dzieci płakały, gdy pocałowała je na pożegnanie. Tara głośno i z pretensjami, Tobias z cichą zawziętością. Córka otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu. Wściekła, zapłakana stanęła na ścieżce rowerowej. Ask wziął ją na ręce i przytulił. Powiedział jej coś na ucho i posadził ją z powrotem na tylnym siedzeniu. Cille poklepała dłonią szybę od strony syna, wydawało jej się to właściwe, może widziała to w jakimś filmie? Bawcie się dobrze, okej? Pocieszająco, zachęcająco, niezgrabnie, może wręcz z ulgą. Ask przeszył ją wzrokiem, zanim wsiadł do auta. Potem odjechali.

Trzask zamykanych drzwi wciąż niesie się echem w jej głowie. Porzuciła samochód z rodziną w drodze na lotnisko, zrezygnowała ze wspólnych wakacji z mężem i dziećmi, jak mogła?

Zatrzymuje się, ociera oczy. Nie może tak iść tędy, tuż obok barów serwujących świeże soki i sklepów z ekskluzywną odzieżą, zawodząc w biały dzień. Gdy przystaje, ma mroczki przed oczami, pole widzenia wypełniają roztańczone czarne plamki, dostaje przez nie zawrotów głowy, aż zaczyna się chwiać. Musi wejść do pasażu z żywnością paleo i ekologicznymi kosmetykami do pielęgnacji skóry. Siada na walizce, pochyla się, wkłada głowę między kolana i próbuje spokojnie oddychać. Ma wrażenie, jakby się rozsypała na kawałki. W ciągu pół godziny jej życie zmieniło się z normalnego, dla postronnego obserwatora może nawet idealnego, w rozpad i chaos. Zaledwie pół godziny temu zamknęła dom na klucz i wsiadła do samochodu, w którym czekali na nią Ask z dziećmi. Wzorowa rodzina w drodze na południe Francji.

– Paszporty, pieniądze, bilety, ładowarki do iPhone’ów, mama też już jest. Czyli chyba mamy wszystko – powiedział Ask z entuzjazmem, co dzieci skwitowały śmiechem.

Radosne miny pod kolorowymi czapeczkami z daszkiem na tylnym siedzeniu, radość oczekiwania promieniująca z wakacyjnych ubrań. Tylko Cille nie widziała w tym nic zabawnego.

Pojechali na lotnisko bez niej, podczas gdy ona stała na chodniku ze wzrokiem utkwionym w profile dzieci za szybą. Tobias obejrzał się i patrzył na nią, jakby była kimś obcym.

***

Gdy zadzwonił Jesper, poczuła się tak, jakby wszystko nagle wróciło na swoje miejsce. Ten telefon był marzeniem, którego nie miała odwagi pomyśleć. Znali się od ósmej klasy. Jesper pojawił się w okularach z grubymi oprawkami, ubrany jak uczeń szkoły z internatem, i przez kilka tygodni bacznie go obserwowano. Jego dołączenie do klasy zmieniło przestrzeń, powietrze i skład cząsteczek. Uczniowie 8a gapili się na tego nowego, przyczajeni niczym wilki. Na ich terytorium wtargnął obcy osobnik. Rejestrowali wszystko, co go dotyczyło, obserwowali i czekali. Pozwalali mu kopać własne nory, wpadać we własne pułapki. Ich pasywno-agresywna uwaga skupiała się na nim do momentu, aż odkryli, że Jesper różni się od nich w sposób niegroźny. Skorygowali wtedy swoje świdrujące spojrzenia i zostawili go w spokoju. Nowy chłopak czytał książki, rysował komiksy i wiedział najróżniejsze dziwne rzeczy. Dyskutował z nauczycielami o polityce i pisał artykuły do szkolnej gazety. Nigdy o tym nie rozmawiał, nie przechwalał się tym, tylko po prostu to robił. Cille szybko się z nim zaprzyjaźniła. Został jej pierwszym przyjacielem płci przeciwnej. Wspólnie tworzyli rysunkowy felieton na wyrwanych z zeszytów kartkach, które w czasie lekcji posyłali po klasie. Chodzili razem na solarium. Jesper był dla Cille jak bliska przyjaciółka, tylko lepszy – bardziej zwariowany, swobodniejszy, był bardziej sobą. Razem przymierzali ubrania i ćwiczyli układy taneczne przed wielkim lustrem w sypialni jego matki. Rozmawiali o planach na przyszłość. Chcieli polecieć we dwoje do Nowego Jorku, kupić stary samochód i przejechać z nim przez całe Stany, a później całą Argentynę, aż do przylądka Horn. Siedzieli pochyleni nad mapą, rozmawiając o tym, jak to zjadą dwa kontynenty, będą spali w aucie i zmieniali się za kierownicą. Już to widzieli oczyma wyobraźni. Zaplanowali co do szczegółów, jakiej muzyki powinni słuchać albo że mogliby rysować portrety ludzi spotykanych na ulicach miast leżących po drodze. Jesper pisałby relacje z wyprawy dla jakiejś duńskiej gazety, a w trakcie podróży utrzymywaliby się z drobnych prac, na przykład zrywania mango albo ananasów, śpiąc na farmie u właściciela. Ich pomysły i plany podróży trzepotały wokół nich w powietrzu niczym wielkie motyle mieniące się feerią barw. Obydwoje z płonącym wzrokiem doznali nagłego olśnienia: przecież mogą tak zrobić! Dlaczego nie? Wszystko jest możliwe! W towarzystwie Jespera świat wydawał się przebogaty i rozległy, pełen obietnic i możliwości. Ich podróż wyświetlała im się w wyobraźni niczym film. Każde z nich leżało na swoim końcu piętrowego łóżka Jespera i wpatrywało się w sufit parterowego domu jednorodzinnego, dodając do powstających obrazów kolejne sceny i szczegóły.

Bez końca roztrząsali wielkie życiowe zagadnienia. Muzyka, Sens Życia, Włosy, Skóra, Przyszłość, Kolejny Weekend. Któregoś dnia Jesper zwierzył się Cille, że może jest gejem. Lubił towarzystwo dziewczyn, ale nie czuł do nich pociągu, absolutnie żadnego. Spędzili razem wiele takich popołudni, godzin poświęconych poznawaniu samych siebie i siebie nawzajem, prowadzeniu ufnych rozmów pełnych pytań i powtarzających się tematów. Wyprodukowali kolosalne ilości niezredagowanego materiału.

Pewnego razu Jesper przyznał, że ma mętlik w głowie i sam już nie wie, kim jest. Może wcale nie gejem? Ale jeśli nie, to kim?

– Skąd wiadomo, czy coś jest właściwe? I że robimy coś dlatego, że rzeczywiście tego pragniemy, a nie tylko po to, żeby być tacy jak reszta?

– To się po prostu wie. Gdy robisz to, co powinieneś, czujesz się tak, jakby płonął w tobie ogień. Nie masz żadnych wątpliwości – odpowiedziała Cille, naśladując ruchami dłoni żywe drżące płomienie, buchające w stronę ud, krocza, piersi.

Jesper usiadł na swoim końcu łóżka i poprawił okulary. Wypracował własny styl. Podczas gdy reszta nastolatków w mieście kupowała koszulki polo i mokasyny, on chodził do sklepów z używaną odzieżą w poszukiwaniu koszul, krawatów, rozpinanych swetrów oraz półbutów z lśniącej skóry. Nikt nie ubierał się tak jak on. Nosił się jak jakiś starszy facet, szkolny dyrektor starej daty, ale w wersji bardziej trendy. Gdy wszyscy inni przerzucili się na soczewki kontaktowe, Jesper sprawił sobie okulary jeszcze wyraźniej rzucające się w oczy. Balansował na granicy ekscentryczności, ale nie spotykał się z potępieniem, bo po prostu taki był i czuł się dobrze we własnej oryginalnej skórze. Na dalekiej prowincji stanowił powiew egzotycznej miejskości.

– Jeśli mam być szczery, niespecjalnie to do mnie przemawia.

– Ale co?

– Można być obojętnym na seks, zwyczajnie mieć to w dupie? – spytał sucho.

Ta uwaga sprawiła, że obydwoje z powrotem opadli na poduszki, zanosząc się śmiechem.

– Ej, no weź, musisz przecież coś czuć. Wszyscy szesnastolatkowie myślą o seksie, wszyscy, przez cały czas.

– Ja nie. Wierz mi, że nic nie czuję.

– To co jest z tobą nie tak?

– Sam tego nie rozumiem. Cały ja, zabłąkany w innej galaktyce.

– To na pewno przyjdzie. Może jeszcze nie jesteś gotowy?

– Tak czy siak nie mam zamiaru się zmieniać tylko po to, żeby być taki jak inni. Dziewczyny często się zmieniają, żeby przyciągnąć facetów, myślałaś kiedyś o tym? Dopasowujecie się, zmieniacie osobowość i odgrywacie role, gdy w pobliżu znajdzie się jakiś chłopak. Często przyglądam się temu z boku.

– O co ci chodzi? Ja się na pewno nie zmieniam!

– W obecności brata Evy stajesz się kimś innym. Może tego nie widzisz. Przeobrażasz się w sobie, stopniowo przechodzisz w niego. Zrobisz wszystko za jego jeden uśmiech, jedno spojrzenie, jedno „cześć”. Stajesz się miękką płynną materią, która przelewa się ku niemu. Pewnie sama tego nie wiesz, ale kiedy on jest w pobliżu, wszystko kręci się wokół niego.

– Nieprawda. Jesteś zwyczajnie zazdrosny.

– Mam wrażenie, jakby chłopacy byli bardziej sobą, mam na myśli – prawdziwi chłopacy. Ci, których wszystkie tak bardzo pragniecie. Oni nic w sobie nie zmieniają, to dziewczyny muszą ich zaakceptować takich, jakimi są. Nie widzisz tego?

– Wcale się nie zmieniam, po prostu mam bzika na punkcie Caspera K. i tyle.

– Przemyśl to sobie. Mówię ci, że widzę to wszystko. Odgrywacie komedię i czujecie się strasznie zranione, kiedy chłopacy nie reagują tak, jak według was powinni. A przecież wystarczy przestać się w to bawić.

Po liceum stracili ze sobą kontakt. Jesper wyjechał do Nowego Jorku, a później wrócił na północną Jutlandię. Cille podróżowała po Afryce, Bliskim Wschodzie i różnych krajach azjatyckich, aż w końcu osiadła w Kopenhadze. Często myślała o dawnym przyjacielu. Rok temu zadzwonił, żeby spytać, czy nie pomogłaby mu z jednym zadaniem. Otworzył w Aalborgu własne biuro projektowe, klienci się pchają drzwiami i oknami. „Oczywiście – pomyślała Cille. – Tak działa efekt Jespera. Towarzyszy mu bez względu na to, czego by nie robił. Wszyscy kochają Jespera, ale on sam nie kocha nikogo”. Okazało się, że właśnie zgłosiło się do niego dwóch klientów z zagranicy i wydało mu się oczywiste, że on i Cille powinni razem pracować. Odtąd Cille wykonuje dla niego różne zlecenia jako wolny strzelec. Odnosi niemal wrażenie, jakby po latach rozłąki połączyła się ze swoim bratem bliźniakiem. Mają pełne ręce roboty, zupełnie jakby wszystko, czym się zajmują, kończyło się sukcesem. Jesper zebrał wokół siebie niewielki zgrany zespół, w biurze panuje wyjątkowa atmosfera, a klienci nie kryją zadowolenia. Współpraca z Jesperem i zadania, które powierza Cille, są dokładnie tym, o czym marzyła. Wcześniej przez kilka lat była bezrobotna, tylko raz na jakiś czas trafiały się jej zastępstwa za osoby na urlopach macierzyńskich albo zatrudnienie na czas określony przy krótkoterminowych projektach. Obecnie pracuje z domu, tylko raz w miesiącu jeździ do Aalborga, żeby uczestniczyć w ważniejszych zebraniach i skoordynować swoją pracę z resztą biura. Jesper na bieżąco zatrudnia nowe osoby, ma dobre oko do wyłapywania kreatywnych talentów, przyciąga właściwych ludzi, w sumie zawsze tak było. Biuro znajduje się na nabrzeżu, z okien rozciąga się widok na cieśninę Limfjorden i budynki przemysłowe w Nørresundby. Miejsce cechuje się surowością, prostotą i pięknem, sporo tam wieje, innymi słowy jest tam bardzo jesperowo. Wszyscy ciężko pracują i wspólnymi siłami doprowadzają rzeczy do końca – znajdują nowe drogi, nowe rozwiązania estetyczne, ich projekty wspinają się na nowe wyżyny. Położone w porcie biuro jest polem mocy, świecącym punktem na mapie kraju, miejscem powstawania pięknych pomysłów i wprowadzania ich w życie. Przemysł, biznes, instytucje kulturalne z całego regionu pragną tego, co potrafi Jesper. Niektórych klientów musi odprawiać, popyt przewyższa możliwości, biuro nie nadąża z wykonywaniem zleceń. Jesper odniósł sukces i potrzebuje Cille. Właśnie za tym tęskniła – żeby być częścią zespołu, żeby robić to, w czym jest dobra, żeby czuć, że się ceni jej pracę i liczy z jej zdaniem. Ona i Jesper wrócili do wspólnych układów tanecznych przed lustrem w sypialni jego mamy. Dzięki sobie są więksi, lepsi, właśnie na tym powinna polegać praca zawodowa. Do tej pory Cille uparcie nie dostrzegała problemu w tym, że biuro znajduje się w Aalborgu. Podróż samolotem to przecież tylko pół godziny, można to potraktować jak krótką przejażdżkę, Cille nie ma zamiaru się przejmować tym niewielkim przemieszczeniem. Chce być prawdziwą częścią zespołu, częściej przebywać w biurze na nabrzeżu, wziąć większą odpowiedzialność, być w pobliżu, gdy Jesper jej potrzebuje, pracować jeszcze ciężej, więcej się starać. Najbardziej ze wszystkiego miałaby ochotę całkowicie się przeprowadzić do Aalborga i stać się w pełni zintegrowaną częścią tamtejszej codzienności. Sprawdzała już oferty na stronach różnych biur nieruchomości. Kiedy przyleciała do Aalborga na ostatnie zebranie przed wakacjami, okazało się, że Jesper ma wobec niej jeszcze większe plany. Zaprosił ją na lunch do restauracji w centrum miasta. Przespacerowali się przez Bispensgade, doszli do Klostertorvet i usiedli przy stoliku na dworze. Gdy czekali na jedzenie, Jesper wtajemniczył ją w swoje zamiary.

– Cieszę się, że wróciłaś do mojego życia. Wydaje mi się takie naturalne, że pracujemy razem. Mam dla ciebie propozycję i chciałbym cię prosić, żebyś ją przemyślała w ciągu lata.

Chce ją awansować na dyrektorkę kreatywną i partnerkę w firmie. Cille należałaby do kadry kierowniczej, uczestniczyłaby w wyznaczaniu kierunku rozwoju biura. Jesper potrzebuje kogoś, z kim mógłby przedyskutować swoje pomysły i na kim w stu procentach polega, musi to być Cille, nie ma innej opcji. Propozycja wydała jej się tak atrakcyjna i zaskakująca, że Cille wręcz poczuła zakłopotanie.

– Ależ, Jesper… Niczego bardziej nie pragnę! To olbrzymi dowód zaufania z twojej strony, jednak będę musiała przemyśleć, w jaki sposób dałoby się to zrobić. Mam na myśli rodzinę, transport, wszystkie kwestie praktyczne… Coś takiego wymagałoby ode mnie ogromnej zmiany.

– Wymarzony scenariusz jest oczywiście taki, żebyś się przeprowadziła do Aalborga razem z rodziną. Możesz także rozważyć mieszkanie tutaj przez kilka dni w tygodniu. Załatwimy ci odpowiednie lokum. Najważniejsze, żebyś uczestniczyła w naszej codziennej pracy tu, na miejscu, żebyś znajdowała się blisko procesów decyzyjnych, pracowników, klientów. Widziałbym to jako pracę w tandemie. Moim zdaniem razem dokonamy wielkich rzeczy.

– To najlepsza propozycja, jaką mogłabym dostać, ale będę musiała przedyskutować ją z Askiem. Jestem pewna, że wspólnie znajdziemy jakieś wyjście.

– Przemyśl to – powiedział Jesper. – O szczegółach porozmawiamy po twoim powrocie.

Po wylądowaniu w Kopenhadze kupiła szampana i czekoladki. Nie mogła się doczekać, kiedy opowie o wszystkim Askowi.

***

Gdy dochodzi do rogu Hambros Allé, ciągnąc za sobą walizkę, zatrzymuje się na chwilę i mierzy wzrokiem ulicę. Lipy o koronach przyciętych w kształt kandelabrów, rosnące w idealnie równych szpalerach, stanowią żywy pomnik wielkości i ambicji wielu pokoleń. Drzewa sięgają ponad dachy domów, listowie jest gęste i zamyka się wokół alei niczym bujna szumiąca strefa ochronna. Na końcu ulicy połyskuje w słońcu Sund – srebrnoszara kurtyna rozciągnięta na cześć mieszkańców lipowej alei, hołd złożony ładowi i symetrii. Tradycji, ciągłości i klasie. W tym miejscu nikt nie występuje ze swojej rodziny, nikt z niczego nie rezygnuje. Cille kroczy pod koronami drzew, aż dochodzi do numeru siedem. Usiłuje przejść niepostrzeżenie, wlokąc za sobą walizkę. Nie zna zbyt wielu tutejszych mieszkańców, na tej ulicy nie pielęgnuje się kontaktów towarzyskich. Latem większość domów stoi pusta. Rodziny zakrywają meble, zamykają domy na cztery spusty i wyjeżdżają na wieś albo na południe Europy, żeby uzupełnić niedobory różowego wina i witaminy D. W tym czasie prywatne firmy ochroniarskie zajmują się monitoringiem i strzeżeniem ich majątku. Na ulicy nie widać żywej duszy. Cille szybko wchodzi na podjazd. Najgorsze, o czym mogłaby pomyśleć, to spotkanie kogoś znajomego. Ogarnia ją wielka ulga, gdy wreszcie może zamknąć za sobą drzwi i zaciągnąć zasłony w oknach od ulicy. Nie ma jej tutaj.

Kaare

Kilka miesięcy temu trafiła mu się niebywała okazja. Løkke, jego wcześniejszy konkurent, dostał wyrok za defraudację i musiał się rozstać z całym majątkiem. Jego imię po duńsku wymawia się tak jak szczęście – lykke – więc teraz ludzie uważają za zabawne nazywanie go Ulykke, czyli nieszczęściem. Kaare zna się z nim jeszcze z dawnych czasów, więc Løkke zlecił mu sprzedaż swojej willi, domu letniskowego i mieszkania w dzielnicy Nyhavn, w samym sercu Kopenhagi. Kaare uwinął się z willą i z domem letniskowym bez większych upustów, ale za to wynegocjował dla siebie dobrą cenę za mieszkanie. Zadziałał szybko i ubił znakomity interes. Oczywiście nie powinno się czerpać zysków z czyjejś złej passy, ale, no kurde, Løkke sam się o to prosił. Ten człowiek miał absolutnie wszystko! Z jego usług korzystali celebryci mieszkający przy Strandvejen, cała północna Zelandia stanowiła jego rewir. Sprzedawał domy aktorce Ghicie Nørby, komikowi Casperowi Christensenowi, prezenterce telewizyjnej Line Baum czy autorowi bestsellerowych kryminałów Jussiemu Adlerowi Olsenowi, samym zawodnikom pierwszej ligi. Wykazał się jednak konkursową głupotą, bo wydawało mu się, że ich wszystkich oszuka, że może okantować przedstawicieli duńskiej elity! Løkke znalazł martwy punkt, ślepy zaułek, przeoczany przez wielu pośredników w handlu nieruchomościami. Na imię mu „reszta zysku ze sprzedaży”. Tę niepozorną pozycję łatwo przeoczyć i ukryć w złożonym rachunku, jakim jest każda sprzedaż domu. Zamiast wypłacić tę kwotę byłemu właścicielowi po sfinalizowaniu transakcji, Løkke zatrzymywał pieniądze dla siebie. Jeśli sprzedawcy nie wykazywali się dostateczną czujnością i nie żądali zwrotu, on sam milczał na ten temat. Z pewnością wydawało mu się, że w razie czego zawsze będzie mógł udać zdziwienie: „Ups, to był błąd, natychmiast go naprawimy, sorry, naprawdę bardzo przepraszam”. Tyle że to nie przeszło. Løkke został skazany i wyleciał z interesu na zbity pysk. Dostał to, na co zasłużył. Żeby w taki sposób oszukiwać zapracowanych, zdolnych ludzi. Kaare utrzymywał z Løkkem przyjacielskie kontakty, także już po wyrzuceniu go ze Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami. Jak by nie patrzeć, Løkke jako jedna z nielicznych osób z branży nie przestawał odbierać od niego telefonów, kiedy Kaare kilka lat temu sam musiał zamknąć interes. Rzadko się zdarza, żeby ci, którzy kibicują ci w drodze na szczyt, wciąż byli przy tobie, gdy zaliczasz twarde lądowanie. Løkke pomógł Kaaremu złagodzić upadek, więc on też nie siedział z założonymi rękami, gdy przyszła kolej na Løkkego. To chyba jasne, że starzy kumple trzymają się razem, Kaare nie mógł postąpić inaczej.

Strategia okazała się opłacalna. W ramach podziękowania za pomoc w sprzedaży willi i domku letniskowego Kaare dostał mieszkanie w Nyhavn znacznie poniżej wartości rynkowej. Lukas powinien wreszcie wybyć z domu, przez ostatnie lata mieli z nim same kłopoty. Kiedyś przychodzi ta chwila, gdy młodzi ludzie stają na własnych nogach. Wyprowadzkę dzieci po ukończeniu przez nich osiemnastego roku życia należałoby ogłosić oficjalnym rytuałem przejścia. Przecież to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. Młodzi nie powinni się mościć w ciepłym gniazdku u rodziców, muszą się nauczyć samodzielnego latania, jednak czasami potrzebują, żeby ktoś ich do tego zmobilizował.

Chłopak nie miał łatwo, do cholery, trzeba mu to oddać. Próbowali dosłownie wszystkiego. Terapia u młodzieżowego psychologa, coaching dla nastolatków, sto dni na odwyku w Tåsinge za prawie sto tysięcy koron, nieudana próba ukończenia liceum w elitarnym Herlufsholmie, pobyt na uniwersytecie ludowym na ścieżce fotograficznej, bo chłopakowi przez kilka miesięcy się wydawało, że zostanie reżyserem filmowym, gminny program mentorski, dzięki Bogu – darmowy, kilka przeczytanych poradników samopomocowych, długie godziny spędzone na przeczesywaniu internetu w poszukiwaniu rozwiązań, bat i marchewka – nic z tego nie przyniosło żadnego większego rezultatu. Był to cyrk niemający sobie równych, a teraz wszyscy troje są zmęczeni, wręcz wyczerpani. On i Caroline zapisali się też na kurs: Czy rozmawiałeś dziś ze swoim nastolatkiem? Stań się człowiekiem, którego chciałbyś ujrzeć we własnym dziecku. Caroline się uparła. Zajęcia organizowane przez AOF, Robotnicze Stowarzyszenie Oświatowe, odbywały się wieczorem. Kaaremu trudno było zrozumieć konieczność uczestniczenia w kursie mającym go nauczyć obcowania z własną rodziną. Przejrzał katalog, który wetknęła mu Caroline, i zawartość trochę go zdziwiła. Najwyraźniej ludzie chodzą na wieczorowe kursy, żeby się nauczyć nawet najbardziej podstawowych rzeczy. Właściwe oddychanie. Głęboki sen. Udany dzień. Zdrowa rodzina. Dziesięć poniedziałków w godzinach od dziewiętnastej do dwudziestej pierwszej poświęconych zadowoleniu z życia seksualnego. Kaare czuje wszystko inne oprócz zadowolenia, wyobrażając sobie nauczycielkę ze zdjęcia przy tablicy w jakiejś ponurej sali w Søborgu. Dziesięć jesiennych wieczorów z tą wysuszoną śliwką doprowadziłoby do gwałtownego uwiądu życia erotycznego w każdym domu. Z drugiej strony on może się dziwić, ale to rynek tutaj rządzi i najwidoczniej są klienci na tego typu chłam. Caroline nie opuściła ani jednych zajęć kursu o nastolatkach, on sam uczestniczył tylko w pierwszych dwóch czy trzech spotkaniach. Kurs kursem, ale Kaaremu wciąż nie mieści się w głowie, że młody człowiek, który ma dosłownie wszystko, trwoni to w sposób najgorszy z możliwych. Był taki czas, gdy Lukas kompletnie się pogubił. Przez palenie haszyszu i branie innego gówna zniszczył całe swoje dotychczasowe życie. Wyleciał ze szkoły, niczego nie potrafił dokończyć. Czy to takie trudne: siedzieć na swoich czterech literach i robić, co do ciebie należy? Chłopak dorastał w ekskluzywnej dzielnicy, otoczony wszystkim, czego tylko mógł zapragnąć. Opiekowały się nim au pair, chodził do prywatnych szkół, ma obydwoje rodziców, mieszkał przy Hambros Allé, jednym z najbardziej prestiżowych duńskich adresów, a po przeprowadzce całej rodziny do Klampenborga dostał wielki jasny pokój z własnym wejściem, z widokiem na Sund z jednej strony i na Zwierzyniec z drugiej. Czego więcej może chcieć i potrzebować młody człowiek? Od urodzenia zawsze otaczała go armia dorosłych pragnących tylko jego dobra, a on mimo to nie jest w stanie porządnie się do niczego zabrać. Włóczy się tylko po okolicy i chociaż zaprzecza, Kaare podejrzewa, że wciąż pali hasz. Zupełnie jakby brakowało mu instynktu przetrwania, głębokiego, żarliwego pragnienia, by coś osiągnąć i pokazać światu, do czego się nadaje. Przedsiębiorczości, głodu sukcesu. Gdy Kaare patrzy na swojego bladego, zamyślonego syna, nie dostrzega w nim tego, z czego powinien być zbudowany mężczyzna, aby sobie poradzić w życiu. Na kursie o nastolatkach on i Caroline dowiedzieli się, że powinni okazać cierpliwość. Mózgi młodych ludzi nie są do końca rozwinięte, przez co nie ogarniają oni niektórych rzeczy, na przykład tego, żeby iść spać wieczorem, zaplanować swój czas, albo tego, że wszystkie działania i ich brak mają swoje konsekwencje, nazywali to związkiem przyczynowo-skutkowym, czymś w tym stylu. No kurczę, Kaare chciałby rozmawiać z synem jak z równorzędnym partnerem – to jedno z ulubionych wyrażeń psycholożki, w kółko je powtarzała. Chciałby widzieć, że Lukas czuje się dobrze i że udaje mu się znaleźć własną drogę, zrobiłby dla niego praktycznie wszystko, do jasnej ciasnej, kocha przecież tego chłopaka. Przez długi czas wyglądało to tak, że za każdym razem, gdy Kaare wracał z pracy, Lukas leżał bezczynnie w dokładnie tym samym miejscu co dzień wcześniej. Żadnego planu, żadnego kierunku, prawie żadnych oznak życia. Chłopak zalegał sflaczały na sofie jak miękka poduszka. Ostatecznie Kaare nie był w stanie znieść tego widoku. Właśnie wtedy przypieczętował zakup po Løkkem trzypokojowego mieszkania przy Store Strandstræde. Niekiedy tylko terapia szokowa okazuje się właściwym rozwiązaniem. W tej sprawie Kaare postanowił pominąć Caroline, nie było czasu do stracenia, zresztą żona i tak przebywała na jakimś zebraniu albo w internacie, jak nazywa pobyty w majątku na Langelandzie u swojej nowej arystokratycznej przyjaciółki. Odkąd zaczęła się burżuazyjna przygoda Caroline z tą Susse, on i Lukas nie widują jej zbyt często. Kaare kupił zatem mieszkanie w Nyhavn i tego samego wieczoru zapukał do drzwi syna, aby obwieścić mu tę nowinę.

– Lukas, chłopaku. Ja tylko na chwilę. Jesteś gotowy usłyszeć coś odjazdowego?

Stanął na środku pokoju, oczekując reakcji syna, jego zaciekawionych pytań, bystrego, zainteresowanego spojrzenia, odrobiny radości i entuzjazmu, do jasnej cholery. Lukas jednak czytał, rozłożony na kanapie. Dopiero po chwili podniósł na ojca otępiały wzrok zza brzegu książki.

– Kupiłem zajebiste mieszkanie w Nyhavn! I wiesz, kto je dostanie?

– Rozwodzicie się?

– Kurde, człowieku, ono jest dla ciebie! Utargowałem dobrą cenę. Prawdziwy wypas! Trzy pokoje, tuż przy kanale, padniesz, gdy je zobaczysz! Wysyłam tam natychmiast swoją polską ekipę. Odświeżą podłogi, pomalują ściany i możesz się wprowadzać. Zakochasz się w nim!

– Okej…

– Co powiesz? Czy to nie zajebiste?

– Czy ja wiem… Tak nagle… Trochę mnie zaskoczyłeś, ale tak, to brzmi naprawdę fajnie.

– Tylko posłuchaj, za takie mieszkanie wszyscy młodzi ludzie daliby się pokroić! Chata w samym centrum, z okien widać kanał, wieczorami wszystko tętni życiem, nowe okna, zadbane podwórko, podłogi od Dinesena, szerokie, ekskluzywne dechy, mówię ci, wygrana w totka! Gość, od którego je kupiłem, lubił drogie rzeczy. Kiedy je kupił, był multimilionerem, a teraz siedzi w kawalerce w Horserødzie. Czasem tak się to kończy, ale to na razie zostawmy. Jest tam nawet niewielki balkon, zmieścisz na nim stolik i dwa krzesła, nic tylko siedzieć tam przez całe lato i sączyć z chłopakami drinki przy zachodzie słońca. – Kaare podniósł do ust niewidzialną szklankę, całym ciałem sygnalizując swój zachwyt. – A więęęc… co ty na to?

– Tylko że ja… to znaczy… jeszcze w ogóle nie myślałem o tych sprawach… Chciałbym mieć trochę czasu, wciąż nie wiem, co będę robił po wakacjach, no i…

– Czynsz biorę na siebie, przynajmniej na razie. Możesz żyć z oszczędności, które masz na koncie, dopóki nie znajdziesz pracy albo nie rozpoczniesz gdzieś nauki, czy co tam jeszcze przyjdzie ci do głowy, w każdym razie da ci to dobrego kopa, żebyś coś ze sobą zrobił. Zamieszkasz w samym centrum, w sercu Kopenhagi. Bycie panem samego siebie zwykle motywuje do działania.

– Kiedy mam się przeprowadzić?

– Mieszkanie będzie gotowe za jakiś miesiąc. Tylko poczekaj, aż twoi kumple o tym usłyszą, na bank zzielenieją z zazdrości.

Uniósł rękę do przybicia piątki. Lukas pacnął go w dłoń, ale trafił tylko częściowo. Taka niezgrabna piątka siedzi potem w człowieku przez resztę dnia, ten brak porozumienia i zgrania. Jak zrobić z syna mężczyznę? Gdyby AOF miało ofertę takiego kursu w swoim katalogu, Kaare z miejsca by się zgłosił jako uczestnik.

***

Usta Caroline ściągnęły się ze złości, gdy Kaare przekazał jej nowinę o mieszkaniu. Dostała szału, ale Lukas zdążył się już przekonać do tego pomysłu, więc niewiele mogła zdziałać w tej kwestii. Najwyższy czas, żeby Lukas przestał trzymać się kurczowo jej spódnicy, w domu nic tylko „Wielka Matka na ciebie patrzy”, a chłopak przecież musi stanąć na nogach i opuścić dom rodzinny. Caroline na dobre się rozwrzeszczała, wylała na Kaarego całą swoją żółć i rozczarowanie, nie przeszło jej do tej pory.

– Dlaczego to robisz? Co z ciebie za człowiek? W dodatku za moimi plecami! To niedopuszczalne! Pchasz go prosto w ramiona tych dilerów i innych podejrzanych typków, których powinien unikać. Poświęciliśmy całe dwa lata, żeby go doprowadzić do w miarę normalnego stanu. Cały ty: zniszczyć wszystko w jedno popołudnie!

– Mam serdecznie dość obchodzenia się z nim jak z jajkiem. Mistrzostwa świata w chuchaniu i dmuchaniu na swoją pociechę, cackanie się z nim aż do zidiocenia, tak bym to nazwał. Krzywdzenie dziecka może polegać także na nadmiernej opiekuńczości! Lukas jest już młodym mężczyzną. Może właśnie dobrze mu zrobi uwolnienie się od tego wiecznego nadskakiwania mu z naszej strony. Najwyższy czas zacząć od niego wymagać. To nienaturalna sytuacja, żeby wyrośnięty, silny chłopak wylegiwał się w domu na kanapie przez cały boży dzień, podczas gdy my zaharowujemy się na śmierć, żeby go uratować. A niech mnie, jeśli to on nie powinien uratować sam siebie!

– Zmieni się jedynie to, że teraz będzie się wylegiwał sam w swoim mieszkaniu, zupełnie poza naszą kontrolą. Będzie się snuł po tym mieszkaniu bez żadnego celu. Czy ty zwariowałeś?!

– Posłuchaj, Caroline. Próbowaliśmy już trzymania go za rękę, więc chyba najwyższy czas zmienić strategię. Dla jego własnego dobra.

– On przecież nie wie, czego chce… – Caroline pociągnęła nosem.

– Chce! Kurwa, kto tutaj mówi o chceniu? Nie rozmawiamy o wycieczce do Tivoli. Lukas musi podjąć jakąś pracę albo studia, bo właśnie tym powinien się zajmować młody facet. Prawdziwe życie jest tak brutalnie urządzone, że w gruncie rzeczy jesteśmy w nim zdani tylko na siebie. Nikt do niczego nie dojdzie, zrastając się w jedno z kanapą w domu u mamy i taty. Lukasowi najwyraźniej się wydaje, że mieszka w hotelu albo w sanatorium, do kurwy nędzy, szlag mnie trafia, gdy widzę, jak tam leży! Ktoś musi mu kazać wrócić do rzeczywistości, jeśli ty tego nie potrafisz.

– Boję się, że całkowicie się przez to załamie. Przecież nie ma nikogo oprócz nas. Kto będzie nim kierował i go wspierał, kiedy będzie tam zupełnie sam? Stracimy go przez to, całe nasze dotychczasowe wysiłki pójdą na marne, niczego nie rozumiesz?

Łzy pociekły z niej jak z zepsutego kranu. Tusz, którym pomalowała rzęsy, rozmazał się czarnymi smugami po policzkach. Kaare próbował ją uspokoić, podał jej chusteczkę higieniczną i pokazał palcem miejsca, w których wyglądało to najgorzej, żeby miała możliwość odrobinę poprawić swój wygląd. Caroline odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego gabinetu. Stanąwszy w progu, znów się odwróciła. Oddychała spazmatycznie, jej pokrytą ciemnymi smugami twarz nie do poznania zniekształcał grymas bólu. Uniosła w jego stronę wyprostowany, oskarżycielski palec wskazujący. Głos jej drżał.

– Jesteś… jesteś potworem, Kaare Kristiansenie!

***

Od tamtej pory w domu panują temperatury poniżej zera. Caroline miała niestety trochę racji, bo minęły już trzy miesiące, odkąd Lukas zamieszkał w Nyhavn, a syn wciąż nie znalazł sobie żadnej pracy. Twierdzi, że czegoś szuka, ale nie dzieje się absolutnie nic. Jego własny syn, śpiący książę, słabeusz, noż kurwa mać, można się tylko rozpłakać. Kaare zwierza się ze swoich myśli Caroline, gdy któregoś wieczoru przypadkiem spotykają się w kuchni. Ona słucha go z rękami wspartymi na biodrach, na wszelki wypadek już dobrze rozgniewana.

– Chłopcy potrzebują wzorców osobowych. Przez całe życie Lukas patrzył na ciebie. Może próbuje robić coś innego, tylko wciąż nie wie co. – Ciężko wzdycha, kręci dużą zasmuconą głową i wraca do swojego gabinetu.

Policzki Kaarego płoną. Caroline dobrze wie, jak go wdeptać w ziemię, zawsze stosuje najperfidniejsze zagrania. Jego próby zahartowania chłopaka na nic się nie zdadzą, jeśli matka nie przestanie się nad nim użalać. To jej cackanie się zdusza w Lukasie wszelką inicjatywę. Właśnie dlatego Kaare kupił mu to mieszkanie.

Wychodzi do garażu i siada za kierownicą swojego nowego samochodu. Nieruchomości znów osiągają szczyty sprzedaży, więc Kaare sprezentował sobie nowe bmw 5 touring. Wziął je w leasing, na dobrych warunkach. To uniwersalna biznesowa fura dla kierowcy o sportowych ambicjach, czyli w sam raz dla niego. Kaare naszpikował ją wszelkim możliwym dodatkowym wyposażeniem, włącznie ze skórzaną tapicerką. Przychodzi tutaj posiedzieć, kiedy potrzebuje ochłonąć. Właściwie można powiedzieć, że żyje w tym aucie.

Co począć z młodym człowiekiem, który nie chce dla siebie jak najlepiej? Można próbować w nieskończoność, ale w ostatecznym rozrachunku wszystko i tak zależy od niego. Kaare podchodzi do tego w ten sposób: każdy z nas otrzymuje w swoim życiu koszyk jajek. Są tacy, którym dano więcej jaj niż innym, i tacy, którzy nie mają prawie żadnego. Niektórzy upuszczają zawartość na ziemię, niszcząc wszystko, co posiadają, a innym szczęści się na tyle, że własnymi siłami po brzegi zapełniają wcześniej pustawe wnętrze, właśnie tak jak on. I tak jak Caroline, trzeba jej to oddać. Kluczowe pytanie brzmi: jak dobrze potrafisz zarządzać swoimi jajkami? Czy z danego ci koszyka uzyskasz jak najwięcej? Kaare lubi opowiadać Lukasowi o koszyku z jajkami, Caroline nienawidzi, kiedy to robi. „Proszę, oszczędź nam tych swoich mądrości domorosłego filozofa” – mówi, raniąc go tymi słowami. Nikomu w tym domu nie chce się słuchać tego, co on ma do powiedzenia. Na szczęście są jeszcze inni, którzy nie mają nic przeciwko temu. Kaare wyciąga telefon z kieszeni kurtki i wystukuje wiadomość. Może dopisze mu szczęście, może ona mu odpowie, mimo że umówili się dopiero na jutro. O czternastej w hotelu The Square. Kaare zarezerwował sobie całe popołudnie, ich spotkania często się przeciągają.

Ask

Knykcie mu zbielały od kurczowego ściskania kierownicy, w głowie się gotuje. Ociera coś z oka, to pewnie pot. Ask ma wrażenie, jakby widział podwójnie, te zaburzenia to rezultat złości, musi trochę zwolnić. Czuje ucisk w klatce piersiowej. Dzieci wpatrują się w niego, próbują odczytać przyszłość z jego spojrzenia. Co teraz będzie? Mają powody do obaw? Ask zerka na nie w lusterku. Robi mu się mu nieswojo, gdy napotyka wzrok Tobiasa. Tara otwarcie płacze, wygląda na zagubioną, jakby wiedziała, że nie ma żadnego wpływu na przyczynę swojej rozpaczy. Brat próbuje ją pocieszyć.

– Mama tylko czegoś zapomniała, wróci do nas. Prawda, tato?

– Oczywiście, że tak.

– Kiedy?

– Nie wiem dokładnie, musimy poczekać.

– Co miała do załatwienia?

– Nie wiem, pewnie coś ważnego. Ale my lecimy do Francji na wakacje, nasza trójka, okej? Może nawet zdążymy pójść po południu na plażę. Co wy na to?

Próbuje znaleźć jak najzwyklejsze słowa, aby rozsmarować je gładką warstwą między dziećmi i otchłanią, która się pod nim otworzyła i która chce go wciągnąć do środka. Czuje pod stopami silne ssanie. Ask pociesza i uspokaja, ale jego głos brzmi fałszywie. Uczepia się kierownicy, spadając coraz niżej. Suną przez Kopenhagę, przejeżdżają nad kanałem przy Christianborgu, kierują się w stronę Amager Strandvej. Ask podąża ślepo za samochodem z przodu, jakby sam nie wiedział, dokąd zmierza.

W samolocie dzieci są rozdrażnione. Kłócą się o to, które z nich ma zająć miejsce przy oknie, które się rozpycha, które może się oprzeć o podłokietnik, które jest głupsze. Ask siedzi pośrodku z małymi wojownikami po obu stronach. Niewidzącym wzrokiem patrzy przed siebie. Nie powinni byli wyjeżdżać. Próbuje sobie przypomnieć, na czym polega normalne zachowanie. Co powinien robić? Jak postąpiłaby Cille? Serce bije mu zbyt szybko, ciężar na piersi blokuje drogi oddechowe, za chwilę dojdzie do wielkiej katastrofy. Cille nie wolno odejść tak po prostu! Można się ze sobą nie zgadzać, można się kłócić i dyskutować, można się zamknąć w pokoju na godzinę albo dwie, ale się nie odchodzi. Tak się zwyczajnie nie robi! Pytanie brzmi, czy Ask potrafi jej to wybaczyć, niezależnie od tego, co się teraz stanie. Spuszcza wzrok na Tarę. Wygląda jak miniaturowa wersja matki, Cille lat osiem. Córka czka i mruga ze złością, kosmyk włosów przykleja się jej do policzka. Czego dokładnie Ask nie dostrzegał?

Miejsca po przeciwnej stronie przejścia zajęła rodzina z dwoma chłopcami w wieku od pięciu do siedmiu lat. Urodziwe dzieci o pogodnym spojrzeniu i harmonijna para dorosłych, którzy mają wszystko pod kontrolą. Siedzą pochyleni nad wyjętą z kieszeni mapą świata rozłożoną teraz na oparciu siedzenia i gawędzą o tym, gdzie by pojechali, gdyby sami mogli wybrać. W tej czwórce naprzeciwko jest coś, co przyciąga uwagę Aska.

Gdy personel obwieszcza przez głośniki zakończenie wejścia na pokład, pod Askiem znów rozwiera się otchłań. Pot zalewa skórę głowy, spojrzenie błądzi, ciężar w piersi jest niczym obce ciało, które go do ciebie przyciska. Znów czuje ssanie z dołu, ma uczucie, że spada.

– Wszystko w porządku? Mogę w czymś pomóc?