Rzut za trzy pocałunki - Daniec P.A. - ebook + audiobook + książka

Rzut za trzy pocałunki ebook i audiobook

Daniec P.A.

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Tessa Martin, jej brat bliźniak Cameron oraz najlepsza przyjaciółka Amber Collins wyjeżdżają z rodzinnego miasta do Los Angeles, aby tam zacząć studia na wymarzonej uczelni. Są podekscytowani nowym początkiem, imprezami i prawdziwym dorosłym życiem.
Podczas wypadu na plażę przyjaciółki poznają dwóch studentów – Luke’a Walkera i Daniela Mitchella. Chłopcy nie przypadają do gustu Tessie, co powoduje, że kiedy dziewczyna trafia na imprezę zorganizowaną właśnie przez nich, nie jest zadowolona.
Drażni ją szczególnie Luke. Nie podoba jej się, że chłopak tak otwarcie ją podrywa. Jednak gdy ponownie się spotykają, Tessa nie może oszukiwać samej siebie. Każdy jego dotyk, wywołuje u niej dreszcze fascynacji.                                                                                                                                                                                                                                                                                              Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 505

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 37 min

Lektor: P.A. Daniec

Oceny
4,2 (428 ocen)
218
107
62
36
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika8608

Całkiem niezła

Infantylna, przesłodzona, bez emocji,
70
przeczytane1995

Z braku laku…

Kurczę. Zaczęło się fajnie, polubiłam głównych bohaterów i to, że ich relacja była taka normalna, ale wiedziałam, że nie może być idealnie. No i w końcu wyszło szydło z worka, tylko wyszło mega słabo. Kompletnie nie podoba mi się to, w jaką stronę poszła ta książka. Dlatego przy 70% stwierdziłam, że to nie jest książka dla mnie. Z jednej strony chciałabym wiedzieć jak to się kończy, ale z drugiej nie podoba mi się to, więc nie zamierzam czytać do końca ani nawet zaglądać do ostatniego rozdziału. Wiem, że na pewno jeszcze jakaś bomba zostanie tam zrzucona, bo jeden szok to za mało, w szczególności jak jest umiarkowanie szokujący, więc na pewno autorka wymyśliła coś bardziej druzgoczącego, ale nie jestem zainteresowana dowiedzeniem się, co to za przeciwnośći losu.
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Środowisko studenckie...takie bardzo grzeczne. Dużo się dzieje, młodzi mają i z górki i pod górkę, ale radzą sobie, bo ich miłość jest piękna .Hstoria jest wciągająca i chciało by się, żeby cdn. Polecam serdecznie ❤️
51
Ruddaa

Z braku laku…

Przesłodzona bajeczka dla nastolatków 🤷‍♀️
30

Popularność




Copyright © 2023

P.A. Daniec

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Sara Szulc

Joanna Boguszewska

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-581-6

Prolog

Chwile zwątpienia.

Możesz je poczuć niemal w każdym meczu.

Gdy przeciwnik nagle zaczyna odrabiać straty, jeszcze bardziej zwiększa przewagę.

Strach.

Pojawia się zawsze.

Boisz się, że zawiedziesz tysiące kibiców na trybunach.

Odpowiedzialność.

Towarzyszy każdej grze.

Kiedy losy następnej zagrywki zależą tylko od ciebie, a zdobycie punktu zadecyduje o pozostaniu w grze. Gdy ten punkt przesądzi o wygranej i liczy na ciebie cała drużyna.

Adrenalina.

Uderza w każdej sekundzie meczu.

Przeciwnicy nagle odrabiają stratę lub zwiększają przewagę.  Wiesz, że na trybunach są setki, tysiące osób, które przyszły tutaj ci kibicować.  Gdy to w twoich rękach jest zdobycie decydującego punktu.

Radość. Smutek. Zaskoczenie.

Czujesz to. W każdym meczu.

I w życiu.

Chwile zwątpienia. Strach. Odpowiedzialność. Adrenalina. Radość. Smutek. Zaskoczenie.

To wszystko możesz poczuć każdego dnia.

W życiu tak jak w meczu – nigdy nie wiesz, czy akurat dziś będzie ci dane wygrać tę szczególną rywalizację: z przeciwnościami losu. Nie wiadomo, czy piłka nie zmieni toru lotu i nie zaczniesz przegrywać.

Czy gdyby ktoś przed narodzinami dowiedział się, jakie trudności będą go czekać, zrezygnowałby ze swojego życia?

Ja nie.

Bo przekonałam się, że nad wszystkimi przeszkodami zdecydowanie przeważają pozytywne doświadczenia i niespodzianki.

Są też ludzie, przy których czuję się bezpieczna, którzy nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafią mi dać iskierkę nadziei. Przy nich przez większość czasu nie schodzi mi uśmiech z twarzy.

Oni są dla mnie całym światem – ci, dla których całym światem jestem ja.

Rozdział 1

Tessa

– Tessa!

Spoglądam w stronę korytarza, z którego dociera głos taty. To oznacza, że pora się zbierać. Aż trudno mi uwierzyć, że w najbliższym czasie już nie usłyszę, jak woła nas z kuchni, upominając, żebyśmy się nie spóźnili do szkoły. Tacie pewnie też nie będzie łatwo się do tego przyzwyczaić. Jeszcze niedawno miał dom pełen dzieci, a teraz dwójka z nich wyfruwa z gniazda. Pamiętam, jak wyprowadzała się nasza najstarsza siostra, wtedy tygodniami chodził przygnębiony i narzekał, że jakoś tak cicho, mimo że poza nim została nas jeszcze czwórka.

Teraz my co prawda nie wyjeżdżamy na koniec świata, bo na Zachodnie Wybrzeże są tylko niecałe trzy godziny samolotem, ale i tak trudno przekroczyć próg pokoju, bo wrócę tutaj dopiero za kilka miesięcy. To się chyba nazywa strach przed nieznanym, bo przecież opuszczę to, co otaczało mnie przez osiemnaście lat mojego życia.

Biorę do ręki ostatnią ramkę i na moment zatrzymuję spojrzenie na zdjęciu, które jest nią oprawione. Młoda, wysoka kobieta, trzymająca pięcioletnią dziewczynkę na kolanach, uśmiecha się do mnie spod szybki. Niemal widzę, jak przyciąga córeczkę mocniej do siebie i siedzi z nią tak cały wieczór, opowiadając bajki na dobranoc. Gdyby mama teraz tu była, uścisnęłaby mnie równie mocno, co wtedy, i szepnęła do ucha pokrzepiające słowo. Byłaby z nas dumna, że zmierzamy w kierunku spełnienia naszych marzeń.

– Tess! – Po raz drugi dociera do mnie wołanie taty.

Ostatni raz spoglądam na moje zdjęcie z mamą, wkładam je do dużego kartonowego pudła, które dokładnie zaklejam taśmą. Na biurku zostaje tylko lampka, reszta drobiazgów jest schowana do szafek albo spakowana do zabrania. Uśmiecham się na widok mojego łóżka, okupowanego teraz przez wszystkie moje miśki. To dzięki nim w dzieciństwie nie czułam się samotnie w nocy i to one chroniły mnie przed wszystkimi potworami z szafy i spod łóżka.

Zapewne na mojej drodze już czekają na mnie kolejne potwory w przeróżnych postaciach, ale tym razem będę musiała się z nimi zmierzyć sama. Już nie będę mogła schować się za pluszakami. Podnoszę ciężkie pudło i ostatni raz omiatam spojrzeniem cały pokój. Na początku na pewno trudno będzie się przekonać do nowego otoczenia, ale przecież gdyby w życiu nic się nie działo, to byłoby za nudno.

Wychodzę na korytarz i uważając, żeby nie spaść z pełnym pudłem ze schodów, powoli stawiam kroki na stopniach. Mark, widząc, że już idę, podbiega i z łatwością zabiera ode mnie karton. Mimo że młodszy, zdecydowanie jest silniejszy niż ja.

– I jak, kochanie? Gotowa na wyprawę? – Słyszę pytanie wchodzącego do domu taty.

Od dłuższego czasu razem z Markiem pomaga mi i Cameronowi przy znoszeniu i pakowaniu bagaży, a nie sprawia wrażenia ani trochę zmęczonego. W takich momentach widać pozytywy jego zawodu. Odkąd pamiętam, jest nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem chłopięcej drużyny koszykarskiej w moim dawnym liceum. Jest przykładem osoby, która nie pracuje z przymusu, ale z pasją. Nie jest tylko wymagającym, ale również świecącym przykładem czterdziestopięcioletnim, wysportowanym mężczyzną, któremu niejeden dwudziestolatek pozazdrościłby kondycji. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie zaszczepił we mnie i moich braciach zamiłowania do sportu.

– Chyba tak – odpowiadam z uśmiechem na ustach.

– Zobaczysz, będzie lepiej, niż się spodziewasz. Ja bardzo dobrze wspominam moje studenckie czasy, to tam poznałem waszą mamę. – Wraz z tymi słowami w kącikach jego oczu zamigotały kropelki łez. Mimo że od śmierci mamy minęło już siedem lat, to zawsze, gdy o niej wspomina, na jego twarzy widać tęsknotę. Bardzo ją kochał, tak samo jak mama jego. – Byłaby z was bardzo dumna, równie mocno, jak ja.

– Wiem, tato, ale proszę cię, tylko mi się teraz nie rozklejaj, bo ja też się popłaczę, a nie chcę wychodzić stąd z czerwonymi oczami, bo sąsiedzi jeszcze pomyślą, że mnie z domu wyrzucasz – żartuję, chcąc go trochę rozśmieszyć.

– Nawet tak nie mów, jakbym mógł wyrzucić swoje dziecko z domu – odpowiada, gdy ruszamy w kierunku drzwi.

Na podjeździe Cameron i Mark ładują ostatni karton do bagażnika, zapełniając go po same brzegi. Niestety uzbierało się tego więcej, niż się spodziewaliśmy, choć pakowaliśmy same potrzebne rzeczy i tylko kilka mniej ważnych drobiazgów.

– Tato, już gotowe. – Podbiega do nas mój najmłodszy brat.

– Dobrze się spisaliście, chłopcy – odpowiada, równocześnie mierzwiąc mu ręką włosy.

Rodzice zawsze wychowywali nas tak, żebyśmy z rodzeństwem, mimo różnic wieku, byli ze sobą bardzo zżyci, dlatego też na pewno będzie mi brakować tego roztrzepanego dziesięciolatka.

– Czas jechać – mówi Cameron, zamykając klapę bagażnika, który o dziwo zamknął się bez problemów.

– Tylko proszę cię, przestrzegaj przepisów i pilnuj prędkości – zwraca się do niego tata, używając ostrzegającego tonu. – Bo nie będę płacił za ciebie następnych mandatów.

– Spokojnie, już więcej nie złapię – uspokaja go mój brat bliźniak.

– No ja myślę. – Tata poklepuje go po ramieniu, ale i tak szepcze w moim kierunku: – Miej na niego oko, Tess. I oczywiście macie mi cały czas raportować, gdzie już jesteście, zrozumiano?

– Tak jest – odpowiadamy niemal równocześnie.

Po serii kolejnych upomnień oraz pożegnalnych uścisków wyruszamy w końcu w kierunku domu mojej przyjaciółki, która razem z nami jedzie do Los Angeles. Byłyśmy bardzo szczęśliwe, gdy otrzymałyśmy pozytywną odpowiedź z naszej wymarzonej uczelni, a równie mocno ucieszyło nas to, że Cameron też się na nią dostał.

– Znajdzie się jeszcze miejsce na bagaże Amber? – pytam brata, gdy pokonujemy kolejne przecznice, zbliżając się do zachodniej części naszego osiedla.

– W bagażniku nie ma szans, będzie musiała się zmieścić na tylnym siedzeniu – odpowiada, wzruszając przy tym ramionami.

– Jeśli nic nie dokładała do tego, co wczoraj miała spakowane, to może jej się uda.

Spoglądam na znajdujące się za mną miejsce. Na szczęście jedziemy, już lekko naznaczonym wiekiem, ale bardzo pojemnym i przestronnym, SUV-em, więc prawdopodobieństwo, że Amber razem z bagażami się w nim zmieszczą, jest całkiem wysokie.

– Oj, daj spokój, jakoś ją wciśniemy, a jak nie, to pojedzie sama i przynajmniej będzie ciszej.

– Nawet tak nie mów, jedzie z nami i koniec kropka – odpowiadam, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, chociaż wiem, że go nie zauważy, bo jest skupiony na prowadzeniu samochodu.

– Wiem, niestety już za późno na zmianę planów – mówi jakby do siebie, ale i tak widzę, że unosi kąciki ust w ledwo widocznym uśmiechu.

– Mówisz tak, jakbyś jej nie lubił, a wiem, że tak nie jest – droczę się z nim, szturchając go w ramię.

– Bo ją lubię, ale nie wtedy, gdy mówi o ubraniach, paznokciach albo chłopakach – stwierdza, a pod koniec śmiesznie marszczy nos.

– Nawet jak mówi o tobie? – pytam, śmiejąc się z jego miny i słów.

– O mnie? – Spogląda na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby to, co właśnie powiedziałam, było największą głupotą, jaką kiedykolwiek słyszał. – Przecież o mnie nie mówi.

Nawet nie zdaje sobie sprawy, że bardziej mylić się nie może. To, że mówi, to duże niedopowiedzenie – czasami dosłownie bez przerwy o nim nawija. Od dobrych kilku lat jest w Cameronie zakochana po uszy i mimo że stara się tego nie pokazywać, to nie zawsze udaje jej się to ukryć. Jednak ku jej radości, mój brat dalej żyje w niewiedzy.

Amber dosyć szybko zyskała dużą pewność siebie i łatwość w nawiązywaniu relacji z chłopakami, ale mimo wszystko to nie wystarcza, żeby spróbowała rozwinąć znajomość z Camem. Boi się, że narazi tym naszą przyjaźń, ale również tego, że gdy już nabierze odwagi, to może być za późno.

Wokół Camerona zawsze kręci się sporo dziewczyn. Jest wysokim, wysportowanym chłopakiem, który w liceum należał do jednych z najlepszych koszykarzy. Jestem jego siostrą, ale bez bicia muszę przyznać, że jest bardzo przystojny, choć na ogół nie za bardzo zwraca uwagę na swój wygląd.

Gdy zatrzymujemy się przed domem Amber, ona już czeka ze swoimi bagażami na werandzie.

– No w końcu jesteście! Już się bałam, że o mnie zapomnieliście. – Słyszę, jak się żali, gdy tylko wychodzę z samochodu, żeby się z nią przywitać.

– Jesteśmy nawet przed czasem. To nie nasza wina, że jesteś taka niecierpliwa.

– Wiem, wiem, ale moi rodzice musieli jechać już do pracy, a nie chciało mi się tutaj dłużej samej siedzieć, a poza tym nie mogę się doczekać Kalifornii. – Ostatnie słowa wypowiada z widocznym na twarzy rozmarzeniem. – Wyobraź sobie: słońce, plaża, przystojniacy bez koszulek. Mmm… żyć nie umierać.

– I już się zaczyna – mamrocze do siebie Cameron, gdy mija nas, żeby zabrać bagaż dziewczyny. Udaje nam się jednak jeszcze usłyszeć, jak przedrzeźnia ją pod nosem. – Bez koszulek… Pff…

– Jego też chętnie zobaczę bez koszulki – szepcze do mnie ze śmiechem przyjaciółka, gdy brat jest już na tyle daleko, że na pewno nas nie podsłucha.

Po kilku minutach udaje nam się zapakować do samochodu walizkę i dwa pudła. Nie pozostawiają one zbyt wiele miejsca na tylnej kanapie, ale zdecydowanie wystarczająco, jak dla jednej osoby. Biorąc pod uwagę dystans, jaki jest między Nampa w Idaho a Los Angeles w Kalifornii, wygoda w podróży to podstawa.

Nie tracąc więcej czasu, wyruszamy w dalszą podróż. Ostatni raz przejeżdżamy obok miejsc, które do tej pory odwiedzaliśmy niemal codziennie. Sklepy, park, a nawet szkoła, to wszystko zostawiamy za sobą. Z każdym przejechanym kilometrem otoczenie wokół nas zmienia się w coraz bardziej nieznane.

– Moi drodzy, przygodę życia czas zacząć! – woła na cały głos Amber, na co Cam wydaje okrzyk entuzjazmu i robi głośniej muzykę z radia.

W chwili, gdy wjeżdżamy na autostradę międzystanową, zaczyna całkowicie do mnie docierać to, co właśnie się dzieje. Nasze życie ulega zmianie, opuszczamy bezpieczną oazę i zmierzamy w stronę nieznanego.

Nie wiemy, czego się spodziewać, ale czy to sprawia, że nie chcę spróbować?

Ani trochę.

Czy powinnam się bać?

Zdecydowanie tak.

Rozdział 2

Tessa

Po ponad trzynastu godzinach, kilku szybkich postojach i dwóch zmianach za kółkiem, dotarliśmy do naszej wymarzonej Kalifornii. To była długa, męcząca droga, ale na pewno warta pokonania. Już na sam widok słońca wschodzącego na tle nieskazitelnie czystego nieba robi mi się cieplej na sercu. Piękny widok, zwiastujący równie piękny dzień.

Opuszczam lekko szybę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Mimo że jest jeszcze wczesna pora, czuję na twarzy przyjemne ciepło. Nie mogę się doczekać, aż poczuję je również na reszcie ciała, leżąc na plaży, bo zanim zaczną się zajęcia i treningi, mam zamiar często korzystać z tej przyjemności. Biorę głęboki wdech i wciągam w płuca ciepłe, morskie powietrze. Choć wyczuwa się w nim wilgoć, to nie jest tak parne, jak w niektóre letnie dni w Nampa.

– Amber, pobudka. – Przekręcam się na przednim siedzeniu pasażera tak, aby szturchnąć śpiącą przyjaciółkę. – Jesteśmy już prawie na miejscu.

– Tess, błagam cię, nie budź jej. – Wzdycha zmęczony jazdą Cameron. – Jeśli znów zacznie śpiewać, to chyba oszaleję.

Chociaż uwielbiam swoją przyjaciółkę, to tutaj akurat się z nim zgodzę. Am śpiewała wszystkie piosenki, które leciały w radiu i wszystko by było dobrze, gdyby nie to, że niestety, ale piosenkarką to ona nie jest.

– Słyszałam to, Cameron – mamrocze wciąż zaspanym głosem Amber. – Nie bój się, nie będę już śpiewać. Gardło mnie boli.

Z głośnym ziewnięciem wpycha głowę między nasze siedzenia. Przeciera oczy, po czym ni stąd, ni zowąd zaczyna piszczeć. Zaskakuje tym zarówno mnie, jak i Camerona, przez co samochód gwałtownie skręca w bok, wjeżdżając chwilowo na pas pobocza.

Jest noc… Za oknem pada gęsty deszcz, przez co wycieraczki ledwo nadążają zgarniać krople. Światła przed nami są coraz większe i wyraźniejsze, zupełnie jakby zmierzały w naszym kierunku. A może zmierzają? Następuje mocne szarpnięcie i pisk opon, a potem tylko ciemność.

– Noż do jasnej… Kobieto, życie ci niemiłe?! – Cameron podnosi głos, odzyskując panowanie nad samochodem. – Może z łaski swojej następnym razem, jeśli zachce ci się piszczeć mi do ucha, to mnie najpierw ostrzeż! A poza tym podobno bolało cię gardło?

– I dalej boli – odpowiada, pokazując mu język. – Ale przecież nic się nie stało, więc nie przesadzaj. Ten widok jest zjawis… – urywa, widząc wyraz mojej twarzy. – Co z tobą, Tess? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– A dziwisz się jej? Bo ja ani trochę. Całe życie przeleciało mi przed oczami – wtrąca mój brat.

– Spokojnie, nic mi nie jest – odpowiadam, próbując ich, a także samą siebie, przekonać lekkim uśmiechem.

Jednak w oczach mojego brata widzę, że nie do końca mi wierzy. Mówią, że bliźnięta łączy nie tylko wygląd. U nas właśnie tak jest, potrafimy wyczuć, gdy u drugiego coś jest nie tak. Jednak w tej chwili nie chcę go niepokoić wspomnieniami z tamtego wydarzenia. Sama zresztą też chciałabym jak najszybciej wyrzucić je z pamięci.

– Amber, co ty na to, żeby po tym, jak się rozpakujemy, iść na plażę? Żal nie wykorzystać takiej pogody – zwracam się do przyjaciółki, zmieniając temat.

– To jest genialny pomysł. Zapowiada się idealny dzień na sprawdzenie w akcji mojego nowego bikini – odpowiada z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym pyta mojego brata: – Cameron, idziesz z nami?

Wypowiadając te słowa jedną rękę kładzie mu na ramieniu, a drugą odrzuca włosy do tyłu. Niejedna osoba powiedziałaby, że to taki tandetny ruch, który może tylko doprowadzić do śmiechu kogoś, kto patrzy na to z boku, ale nic bardziej mylnego. Może to dziwne, jednak już kilka razy widziałam na własne oczy, że to działa. Sama tego nigdy nie wykorzystywałam, ale Amber… W liceum łapała na ten gest wielu chłopaków, a co najzabawniejsze, zachowywali się wtedy jak zaczarowani.

Faceci to faktycznie czasem słaba płeć.

– Brzmi kusząco, ale niestety mam już na dziś plany – odpowiada, posyłając jej szybkie mrugnięcie okiem.

Jestem niemal pewna, że po tym serce Amber zaczęło galopować. Potwierdzeniem jest między innymi lekki rumieniec wypływający na jej policzki. Musi jednak dziękować Bogu za to, że Cameron, zanim zdążył się jej dobrze przypatrzeć, skupił wzrok ponownie na drodze, bo inaczej zauważyłby, co z nią zrobił. Na ogół Amber trudno doprowadzić do takiego stanu, ale Cameron jest wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Czyli jednak tym razem włosy na niego nie zadziałały, ale jego oczko na nią już tak.

– Tess, słyszałaś to? Jesteśmy w Los Angeles od niecałych pięciu minut, a twój brat ma już plany – mówi, próbując się opanować.

– Masz rację, to zaskakujące, jaki jest szybki – odpowiadam, drażniąc się trochę z Cameronem.

– No widzicie? Możecie się ode mnie uczyć – odpowiada Cam, poruszając brwiami. – A tak na serio, to mam dziś zapoznawcze spotkanie dla nowych członków drużyny, wdrożenie, zasady i inne duperele. Przeczytałem o tym wcześniej, gdy Tess prowadziła. A wy kiedy macie jakieś spotkania?

Cameron, dzięki temu, że w liceum grał w koszykówkę i bardzo dobrze mu to wychodziło, bez problemu dostał się do drużyny uniwersyteckiej. Pamiętam, jaki nasz tata był z niego dumny, gdy dowiedział się, że jego syn, trenowany pod własnymi skrzydłami, trafił do grona szczęśliwców. A przypieczętowaniem jego radości było również to, że ja i Amber dostałyśmy się do żeńskiej drużyny siatkarskiej. Dzień, w którym się o tym dowiedziałyśmy, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. To było dla mnie spełnieniem marzeń. Od zawsze chciałam zagrać w barwach UCLA1, co teraz będzie możliwe.

– Pod koniec tygodnia, więc mamy jeszcze kilka dni wolności – odpowiada Amber.

Specjalnie przyjechaliśmy do Los Angeles wcześniej, żeby zdążyć się trochę zadomowić, zanim na całego zaczną się studia i treningi. W czasie sezonu sportowego nie zawsze jest czas na rozrywkę i codzienne wypady na plażę.

***

Pokój, w którym z Amber przez najbliższe kilka lat będziemy mieszkać, jest niewielki, ale nie za mały. Bez problemów powinnyśmy się tutaj pomieścić i, co najważniejsze, sprawić, żeby był przytulny. Pod ścianami po obu stronach znajdują się pojedyncze łóżka z metalowymi ramami, o prostym, ale bardzo stylowym wykończeniu. Na prawo i lewo od drzwi stoją szerokie komody, które wyglądają na bardzo pakowne. Oby faktycznie takie były, bo na dłuższą metę będziemy jednak potrzebować sporo ubrań. Poza łóżkami i komodami mamy również dwa biurka.

W kilku krokach pokonuję drogę między drzwiami a znajdującym się po przeciwnej stronie pomieszczenia oknem i od razu, gdy przez nie wyglądam, uśmiech wkrada się na moje usta. Biorąc pod uwagę położenie naszego akademika, miałyśmy obawy, że przez okno będziemy musiały oglądać drogę albo parking, ale o dziwo trafił nam się widok na park oraz znajdującą się w oddali wieżyczkę jednego z uczelnianych budynków.

Podoba mi się tu. Najwyraźniej tylko mi, bo moją uwagę odwraca narzekanie Amber:

– Jak ja niby mam pomieścić wszystkie swoje rzeczy w jednej komodzie?

– Mogę się z tobą założyć, że większość twoich ubrań i tak będzie leżała na podłodze, więc nie przejmuj się, że masz tylko jedną komodę.

Amber jest moją najlepszą przyjaciółką, mistrzynią w siatkówce, podrywaniu chłopaków, w zwracaniu na siebie uwagi i – nad czym bardzo ubolewam – w robieniu bałaganu. Nie mogę powiedzieć, że ja zawsze mam porządek i nie ma się do czego doczepić, ale ona zdecydowanie mnie przebija.

– Bardzo śmieszne. – Udaje rozbawienie, po czym kładzie dłonie na biodrach i przygląda się naszym walizkom. – Tess, a może zostawimy te bagaże na później, a teraz pójdziemy na plażę? Szkoda tracić kolejne minuty z tak pięknej pogody, a na dodatek nie mogę się doczekać tych wszystkich przystojnych panów w samych szortach – proponuje lekko rozmarzona, jakby właśnie sobie ich wyobrażała.

Już mam się zaśmiać, widząc wyraz jej twarzy, ale on się nagle zmienia. Otwiera szeroko oczy i rozchyla lekko usta. Dosłownie brakuje tylko zapalającej się żaróweczki nad głową dziewczyny, którą znam na tyle długo, że wiem, że wpadła na jakiś pomysł. Niestety przez wszystkie lata naszej przyjaźni zdążyłam się przekonać, że nie wróży to dla mnie nic dobrego.

– O mój Boże! Mam poważny cel na ten rok – oznajmia, zacierając ręce, po czym posyła mi szeroki uśmiech, który utwierdza mnie w przypuszczeniach. – Znajdę ci chłopaka i nie chcę słyszeć sprzeciwu – ucisza mnie, widząc, że chcę coś powiedzieć. – Takiego, że nie będziesz mogła o nim przestać myśleć, który będzie wyglądał, jak do schrupania, a co najważniejsze, będzie cię traktował jak księżniczkę. Nie tak, jak ten kretyn, którego miałaś ostatnio. – Patrzy na mnie uważnie. – Do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego w ogóle z nim byłaś. Od początku mówiłam ci, że szkoda na niego czasu. Aleee… Teraz będzie inaczej, obiecuję.

Niejedna dziewczyna ucieszyłaby się na taką wiadomość, ale ja do nich nie należę. Prawdę mówiąc, nie do końca wiem, czego w tym przypadku mogę się spodziewać po Amber. A najgorsze jest to, że gdy ona sobie coś postanowi, to nie ma zmiłuj, musi to zrobić. W niektórych przypadkach to bardzo duża zaleta, szczególnie podczas meczu, ale w tej sytuacji niekoniecznie. Perspektywa posiadania chłopaka nie brzmi najgorzej, wręcz kusząco, ale obecnie nie należy do moich priorytetów. Od czasu rozstania z Nickiem nie bardzo umiem się przemóc. Ciężko mi zaufać chłopakom.

– A dlaczego nie poszukasz chłopaka dla siebie? – pytam już trochę zrezygnowana, a w odpowiedzi Amber parska śmiechem.

– Ja mam twojego brata.

Rozdział 3

Tessa

– Amber, ten widok jest niesamowity!

Wysiadam z pożyczonego od Camerona samochodu i moim oczom od razu ukazuje się szerokie, piaszczyste pasmo, a w oddali oceaniczne fale. Ta panorama naprawdę robi duże wrażenie, szczególnie na osobie, która przez całe życie mieszkała z dala od takich miejsc. Dzięki temu, że udało nam się zaparkować przy samym wejściu na plażę, już tutaj czuję na twarzy ciepłą bryzę. Teraz nie będę musiała przykładać do ucha dużej muszli, żeby usłyszeć szum oceanu, wystarczy, że wsiądę do samochodu i po piętnastu minutach mogę go posłuchać na żywo.

– O tak… – odpowiada, uśmiechając się do mnie, po czym bierze torbę z ręcznikiem. – Chodź, rozłóżmy się przy samym brzegu, chcę mieć blisko do wody.

Zanim jestem w stanie ruszyć się z miejsca, Amber już biegnie w kierunku oceanu. Po kilku metrach jednak odwraca się w moją stronę i biegnąc tyłem, pośpiesza mnie machnięciem ręki. Dawno nie widziałam jej tak szczęśliwej, zupełnie jakby miała pięć lat i rodzice pozwolili jej iść na dmuchany zamek. Nie tylko w tym przypomina dziecko, bo niestety nie bierze poprawki na to, że po piasku nie biegnie się tak łatwo jak po twardym podłożu, więc gdy ponownie odwraca się przodem do wody, plączą się jej nogi. Wskutek tego upada jak długa.

Widząc to, wybucham śmiechem, tak głośnym, że Amber jest w stanie mnie usłyszeć. Potwierdza to, gdy posyła mi ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie widziałaś tego! – woła, pokazując na mnie palcem.

Po tych słowach szybko się podnosi i tym razem już spokojniejszym tempem zmierza do upatrzonego miejsca. Ja natomiast sprawdzam, czy samochód na pewno jest zamknięty i ruszam za przyjaciółką. Ściągam buty, by móc się nacieszyć ciepłym, drobnym piaskiem pod stopami. Już jest tak rozgrzany, że przesypując się między palcami lekko parzy, ale nie na tyle, żeby się nie dało iść po nim boso.

Póki co w zasięgu mojego wzroku jest jeszcze niewiele osób, głównie rodziny z dziećmi budującymi zamki z piasku albo spacerujące brzegiem starsze pary. Jest wręcz idealnie, bo nie lubię ścisku ani zaludnionych miejsc, ale patrząc na ogrom plaży, to wydaje się wręcz niemożliwe, żeby cała mogła być zapełniona.

Amber zostawiła mnie sporo w tyle, więc gdy docieram do niej, ma już rozłożony ręcznik i zdjętą sukienkę, którą miała ubraną na strój kąpielowy.

– Od razu idę do wody, idziesz ze mną? – pytam, kończąc rozkładać swoje rzeczy obok Amber. Jedyne, o czym teraz marzę, to wbiec do tej czystej, błękitnej wody i w niej zanurkować. Przyjaciółka jednak ma chyba inne plany.

– Nie, póki co chcę się trochę poopalać. Wiesz, muszę nadrobić braki witaminy D, ale ty idź – odpowiada, kładąc się na ręczniku i zakładając okulary przeciwsłoneczne.

– Lepiej zdejmij okulary, bo będziesz miała białą wersję maski Zorro – rzucam na odchodne, po czym ruszam popływać.

Uczucie towarzyszące zanurzeniu się w wodzie jest niesamowite. Od zawsze lubiłam nurkowanie, a nurkowanie w oceanie to dopiero coś. To tak, jakby się człowiek odciął od świata, praktycznie wszystkie dźwięki są stłumione i na tę krótką chwilę, jaką można wytrzymać bez wdechu, zostajemy tylko ze swoimi myślami.

Zostaję w wodzie jeszcze kilka minut, po czym wracam na ręcznik, żeby się zagrzać. Z biegiem czasu plaża zaczyna się coraz bardziej zaludniać. Przybywa na nią więcej rodzin z dziećmi, nastolatkowie i, jak mi się wydaje, również studenci. Na nich przynajmniej wygląda dwóch chłopaków rzucających do siebie piłkę do rugby. Jak widać, nie tylko my korzystamy z ostatnich wolnych dni.

– O, dobrze, że już jesteś. – Amber unosi na mnie spojrzenie, następnie przekręca się na brzuch. Widzę, że wzięła sobie do serca moje wcześniejsze słowa o okularach i zsunęła je na czubek głowy. Nie ma nic zabawniejszego niż nieopalone białe ślady wokół oczu, oczywiście u kogoś. – Posmarujesz mi plecy?

– Pewnie, podaj olejek – odpowiadam, wycieram ręce w ręcznik i biorę od niej buteleczkę.

Amber, odkąd jakiś czas temu wróciła znad jeziora z całymi czerwonymi plecami i ramionami, jest bardzo ostrożna przy ich opalaniu. Nie mogła wtedy bez bólu podnieść ręki, nie wspominając o bezbolesnym noszeniu stanika. Podobno człowiek uczy się na błędach. Szkoda tylko, że na własnych.

Gdy mam już pewność, że pokryłam olejkiem jej całe plecy, opadam znów na ręcznik i leżąc podparta na łokciach, rozglądam się po plaży. Jest już całkiem sporo plażowiczów, ale mimo to moją uwagę przyciąga tamta dwójka, którą widziałam wcześniej. Ich rzuty piłką są pewne i, co najważniejsze, celne. Dodatkowo ich postura wskazuje, że na pewno silne. Wyglądają, jakby trenowali rugby od lat. Mogę się założyć, że mój tata jako fanatyk sportu, nie zignorowałby ich gry.

Mojej uwadze również nie umyka ich wygląd. Chłopak stojący do mnie przodem ma jasnobrązowe włosy, jakby lekko rozjaśnione przez słońce. Jest ubrany w same sportowe spodenki, więc mam dobry widok na wysportowaną sylwetkę z zarysem mięśni na brzuchu. Trudno nie zawiesić na nim spojrzenia, to istna uczta dla oczu. Z daleka widzę, że jest przystojny.

Drugi chłopak stoi do mnie tyłem, więc nie jestem w stanie zobaczyć jego twarzy. Ma zdecydowanie ciemniejsze włosy niż jego kolega, lekko rozwiane przez wiatr. Mogę się dobrze przyjrzeć jego szerokim ramionom oraz wąskim biodrom, a przy każdym rzucie piłki na jego plecach uwidacznia się ruch mięśni.

– Amber, śpisz? – pytam przyjaciółkę, która już od dłuższej chwili nie odezwała się ani słowem. W odpowiedzi otrzymuję przeczące mruknięcie. – No to dobrze, bo chyba właśnie znalazłam tych twoich chłopaków w samych szortach. Tylko nie patrz teraz – dodaję, gdy zauważam, że ten z jaśniejszymi włosami spojrzał w naszą stronę.

– Co? Gdzie? – Momentalnie podnosi się na rękach i rozgląda dookoła, a gdy w końcu ich zauważa, od razu widać to na jej twarzy. – Ooo kurde, dziewczyno…

– A mówiłam ci, żebyś nie patrzyła. – Szturcham ją w ramię, po czym sama kładę się plecami na ręcznik. Trzeba się w końcu trochę opalić.

– No co? Chciałaś zachować ten widok tylko dla siebie? To nie byłoby fajne. – Opada ponownie na brzuch i opiera brodę na rękach, nie odrywając wzroku od chłopaków.

Teraz pewnie będzie się cały czas w nich wpatrywać, a ja tymczasem skupię się na sobie. Słońce tak przyjemnie ogrzewa mi skórę, osuszając znajdujące się na niej ostatnie kropelki wody. Mogłabym tak leżeć cały dzień.

Niestety Amber po kilku minutach przerywa mój spokój:

– Tessa…

W odpowiedzi otrzymuje ode mnie krótkie mruknięcie, podczas którego nawet nie zadaję sobie trudu spojrzenia w jej stronę.

– Pamiętasz, co ci obiecałam w pokoju?

– To, że nie będziesz robić bałaganu? – pytam, przypominając sobie naszą rozmowę o ubraniach.

– Niee… – zaprzecza, czym przyciąga całą moją uwagę, bo tym razem nie wiem, o co jej chodzi, a wygląda dosyć podejrzanie, co trochę mnie niepokoi. – To, że znajdę dla ciebie chłopaka.

– A to, no pamiętam i co w związku z tym?

– Nic, nic, tak tylko pytam – posyła mi uspokajający uśmiech, po czym ponownie opiera brodę na dłoniach i przykuwa spojrzenie do chłopaków. Nie wytrzymuje jednak długo, bo już po kilku minutach dodaje: – Tess, proszę cię, tylko się na mnie nie gniewaj.

– Ale o co? – dopytuję, unosząc jedną brew do góry.

Jedyna odpowiedź, jaką otrzymuję od Amber, to przepraszający wyraz twarzy, a po tym szybko podnosi się tak, aby usiąść na piętach. Rozciąga usta w szerokim uśmiechu, czym coraz bardziej mnie niepokoi.

– Hej, chłopaki! – woła do nich, pokazując ręką, żeby podeszli.

Zaskoczona przenoszę spojrzenie na grającą wcześniej dwójkę i zauważam, że ją usłyszeli, bo mówiąc coś do siebie, zaczynają iść w naszą stronę. W sumie jak mogliby jej nie usłyszeć, wydarła się na całe gardło. Amber w tym czasie wstaje na równe nogi, posyłając im zalotny uśmiech, i przerzuca włosy przez ramię. Co ona, do jasnej cholery, kombinuje?

– Hej – powtarza miłym, ale pewnym siebie głosem. – Mam bardzo ważną sprawę.

Słysząc to, wstaję, aby się z nią zrównać i czuć się chociaż trochę mniej niezręcznie niż leżąc. A poza tym nie chcę jak ostatnia ofiara losu spoglądać z dołu to na nią, to na nich. Mam bardzo złe przeczucia i jestem niemal pewna, że za chwilę znienawidzę tę blondynkę, która śmie się nazywać moją niemal siostrą.

– Co potrzeba, moje drogie panie? – pyta chłopak, który wcześniej stał do nas przodem. Jest już na tyle blisko, że mogę mu się dokładnie przyjrzeć. Ma wyraźnie zarysowane kości policzkowe i lekki, jakby dwudniowy zarost, a do tego proste, białe zęby. Nie myliłam się, jest bardzo przystojny. Szybko jednak wracam spojrzeniem do Amber, próbując zrozumieć, co ona robi.

– Chodzi o to, że moja przyjaciółka – pokazuje na mnie – od dziecka marzy o przystojnym księciu z bajki. Może znacie kogoś, kto pomógłby jej spełnić to marzenie?

Chcę zapaść się pod ziemię. Błagam, niech to będzie możliwe, a jak nie, to chyba zaraz spalę się ze wstydu. Już czuję, jak czerwienieją mi policzki i to wcale nie od słońca. Dodatkowo nie pomaga jeszcze cichy śmiech chłopaków. Nie jestem jednak w stanie nawet na nich spojrzeć, bo cały czas wpatruję się z niedowierzaniem w stojącą przede mną dziewczynę.

– Yyy… – zaczynam, próbując się jakoś opanować. – Przepraszam za nią, po prostu za długo leżała na słońcu i zaczyna gadać bzdury. – Rzucam jej najbardziej gniewne spojrzenie, nie wierząc, że mogła mnie aż tak upokorzyć.

– Księcia z bajki, mówisz? – Moją uwagę przyciąga rozbawiony głos, bardzo męski, ale też przyjemny dla ucha. Gdy odwracam się w jego stronę, widzę, że należy do chłopaka, który wcześniej stał do nas tyłem.

Bez obrazy dla tego pierwszego, ale przy nim wygląda co najmniej przeciętnie. Nie lubię tak oceniać ludzi, ale ten ma w sobie coś takiego, że chce się na niego patrzeć. Podobnie jak kolega ma piękny uśmiech, ale jest nieznacznie wyższy, a jego policzki są gładko ogolone.

– Tak, i to przystojnego – odpowiada szybko blondynka, którą jeszcze przed chwilą uważałam za najlepszą przyjaciółkę. Teraz jednak mam co do tego pewne wątpliwości.

– Ty może lepiej już się zamknij – syczę do niej przez zęby, powstrzymując się od dodania: „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”. Nieźle sobie nagrabiła.

– Jestem Luke – przedstawia się przystojniejszy z chłopaków, wyciągając w moją stronę rękę. – A ten tutaj to Daniel – dodaje, wskazując kciukiem na kolegę.

– Tessa, a to moja przyjaciółka Amber. – Podaję mu dłoń i widząc, jak lustruje z góry na dół moje prawie nagie ciało, czuję się bardziej skrępowana niż kiedykolwiek. Jeszcze nigdy nikt nie wywoływał we mnie takiego odczucia. Nie mam pojęcia, co zrobić z rękoma, nie licząc momentu, w którym mam ochotę chwycić za ręcznik i się nim owinąć. Co prawda przed chwilą sama taksowałam go wzrokiem, ale już wiem, że nie było to dobrym pomysłem.

Nie chcę ich pochopnie oceniać, ale wyglądają, jakby nieźle potrafili komuś złamać serce. Mam ochotę powiedzieć Amber, że chyba źle wybrała.

– Miło mi was poznać – odpowiada Luke. Zwilża językiem wargi, patrząc mi prosto w oczy.

– Taa… nam również – oznajmiam. – A teraz przepraszam, ale muszę schłodzić trochę przyjaciółkę, bo grozi jej udar słoneczny, a nie chciałybyśmy tego.

Ostatni raz posyłam im wymuszony uśmiech i łapię Amber za rękę, mocno ciągnąc w stronę wody. Musi dostać nauczkę za to, że mnie tak upokorzyła. A gdy dostanie zimny prysznic, to może odechce jej się następnych numerów.

Gdy stawiamy pierwsze kroki w oceanie, Amber zaczyna piszczeć. Ma mocno rozgrzane przez słońce ciało, więc w porównaniu z nim woda jest lodowata. Dlatego nie wpycham jej od razu całej do wody, żeby nie dostała szoku termicznego. Postanawiam ją tylko mocno ochlapać, to też powinno dać jej nauczkę.

– Rób, co chcesz, ale nie mocz mi włosów, proszę! – wykrzykuje, próbując się bronić przed moim atakiem.

– Oj, kochana – wzdycham, na chwilę przerywając chlapanie. – Zapamiętaj sobie: nigdy nie mów komuś, żeby czegoś nie robił, bo on właśnie to zrobi.

Po tym znów zaczynam chlapać, ale teraz dodatkowo słyszę śmiech chłopaków, którzy wycofując się w stronę parkingu, wciąż nam się przyglądają. Szczerze to trochę mi ulżyło, bo to oznacza, że Amber już nie będzie mnie z którymś z nich swatać.

– Okej, już stop! – Śmieje się, ocierając twarz z wody, a gdy już spokojnie koło niej stoję, dodaje: – Pomyśl tylko, jakie jest prawdopodobieństwo, że znów ich spotkamy? Praktycznie żadne. – Wzrusza ramionami, po czym z nieśmiałym uśmiechem posyła mi kuksańca. – I musisz przyznać, to było całkiem zabawne, nie?

Amber ma rację, Los Angeles jest na tyle duże, że są znikome szanse, żebyśmy kiedyś znów na nich wpadły. Rację ma również z tym drugim, jak tak teraz o tym myślę, to może faktycznie było to trochę zabawne.

– Zastanawia mnie tylko, dlaczego w stosunku do Camerona nie jesteś taka do przodu – docinam jej, a w odpowiedzi słyszę tylko niezręczny chichot.

Rozdział 4

Tessa

Następne dni pokazują, jak szybko lecą wakacje. Każdy zaczynamy od wypadu na plażę, a potem idziemy na zakupy, żeby zaopatrzyć się w niezbędne rzeczy bądź odkrywamy nowe, coraz ciekawsze miejsca w Los Angeles. Czasami między treningami a spotkaniami z nowymi kolegami dołącza do nas Cameron. Całą trójką jedziemy między innymi zobaczyć słynny napis „Hollywood” na wzgórzu. Dopiero gdy jesteśmy blisko niego, dostrzegamy jego ogrom. Patrząc z dołu, człowiek nie jest nawet w stanie uświadomić sobie, jaki on jest wielki.

Na całe szczęście Amber już więcej nie swata mnie z nikim, bo próbuje się przemóc, żeby ruszyć dalej w relacji z Cameronem. Niestety za każdym razem, gdy ma już do niego zagadać o jakieś wyjście tylko we dwoje, tchórzy. Trudno w to uwierzyć, bo na co dzień bez problemu udaje jej się prowadzić z nim normalną rozmowę, ale gdy chodzi o coś więcej, to za bardzo się stresuje. Amber, która z reguły uchodzi za dużo bardziej pewną siebie niż ja.

Dzisiaj niestety kończy się nasza wakacyjna przerwa i zaczynają sportowe obowiązki. Na szczęście dzięki temu, że jest to pierwszy trening w roku akademickim, możemy trochę dłużej pospać, bo zaczynamy dopiero o ósmej. Dla niektórych jest to wciąż wczesna pora, jednak ja już jestem trochę do niej przyzwyczajona. W ostatniej klasie liceum często biegałam z tatą z samego rana, tak aby później bez problemu zdążyć na pierwszą lekcję. Zimą zdarzało się, że zaczynaliśmy, gdy za oknem było jeszcze ciemno.

– Amber, pospiesz się, jest już za dwadzieścia ósma – poganiam przyjaciółkę, stojąc już gotowa do wyjścia.

Droga z naszego pokoju na halę sportową niestety zajmuje kilka minut, bo musimy przejść prawie cały kampus. Jeśli wyjdziemy teraz, powinnyśmy bez problemu dotrzeć na miejsce i spokojnie się przebrać, ale Am akurat zaczęła przeszukiwać jedną ze swoich szuflad.

– Wiem, ale nie mogę znaleźć swoich nakolanników. Myślałam, że mam już schowane do torby, ale wygląda na to, że znikły – odpowiada.

Widać, że jest tym lekko zdenerwowana, bo energicznie przegrzebuje kolejne rzeczy, przez co kilka z nich wylatuje z szuflady i spada na podłogę.

– Mam! – woła, unosząc zgubę nad głowę. Łapie za pasek torby i zadowolona odwraca się w kierunku drzwi. – Możemy już iść.

Na halę docieramy kilka minut przed ósmą, a gdy wchodzimy do szatni, zauważam, że jeszcze nie wszystkie dziewczyny są przebrane, co lekko mnie uspokaja. Znajdujemy dwie wolne szafki obok siebie i przygotowujemy się do treningu. Dwa miesiące to wystarczająco długo, żeby się stęsknić za ulubionym sportem. Co prawda w czasie wakacji organizowałyśmy sobie z dawną drużyną kilka spotkań, ale to nie to samo, co regularna gra.

Dosłownie chwilę po nas, równo o ósmej, na salę wchodzi wysoka kobieta, ubrana w czarny strój sportowy, który rozjaśniają równo przycięte blond włosy, sięgające jej do ramion. Wygląda, jakby była tuż po czterdziestce i mogę zaryzykować stwierdzenie, że w moim wieku na pewno była uważana za piękną dziewczynę.

– Witam, moja kochana drużyno. Miło was widzieć po tak długiej przerwie – mówi, uśmiechając się do grupki dziewczyn stojących po jej prawej stronie. – A dla tych, które jeszcze mnie nie znają, nazywam się Eva Bowen i to właśnie ja będę waszą trenerką. Od razu dodam, że może wyglądam na łagodną, ale taka nie jestem. Możecie zapytać swoich starszych koleżanek. – Pokazuje na dziewczyny, do których początkowo się uśmiechała i które na potwierdzenie kiwają głowami. – Ale pamiętajcie też, że możecie do mnie przychodzić w każdej sprawie, nawet sercowej, znam tutaj każdego chłopaka z uczelnianych drużyn. – Puszcza do nas oczko, przez co po sali roznosi się cichy śmiech. – Dobra, będziemy miały jeszcze czas, żeby się lepiej poznać, a teraz chcę zobaczyć was w akcji.

Trening zaczynamy od porządnej rozgrzewki, nie brakuje na niej rozruszania wszystkich stawów, rozciągania i biegów interwałowych. Po tym zajmujemy się zagrywkami i innymi bardzo ważnymi elementami gry. Bowen miała rację, daje nam niezły wycisk, taki, że gdy zaczynamy rozgrywkę między sobą, czuję już wszystkie mięśnie, ale ani przez chwilę nie będę na to narzekać. Uwielbiam ten ból, bo dzięki temu wiem, że trening jest skuteczny.

Po dwóch godzinach wyciskania z nas siódmych potów, wybrzmiewa gwizdek na zakończenie.

– No, dziewczynki, teraz już wiecie, jak wyglądają treningi ze mną. – Rozgląda się po nas wszystkich, po czym dodaje z uśmiechem, przy którym w kącikach oczu pojawiają się widoczne zmarszczki. – Mam nadzieję, że za bardzo was nie wymęczyłam.

– Bywało gorzej – mówi ze śmiechem jedna z dziewczyn, która podobnie jak reszta wygląda na mocno zmęczoną.

– Cieszę się, że to mówisz, Jennifer – odpowiada jej, po czym zwraca się do nas wszystkich. – A więc widzimy się we wtorek, tym razem o siódmej. Pamiętajcie, że nie toleruję spóźnień. Na dziś koniec, możecie już iść.

Po szybkim prysznicu i przebraniu się w nasze codzienne ubrania, ruszamy z Amber do pobliskiej kawiarni. Wczoraj odwiedziłyśmy ją po raz pierwszy i dzięki przytulnemu wyglądowi i pysznemu jedzeniu bardzo nam się spodobała, dlatego też dzisiaj umówiłyśmy się w niej z Cameronem.

Po kilku minutach docieramy na miejsce i widzimy mojego brata siedzącego w jednym z boksów na tyłach lokalu.

– Hej, długo na nas czekasz? – pytam, siadając naprzeciwko niego.

– Jakieś dziesięć minut – odpowiada, zerkając na zegarek. – Zamówiłem dla nas wszystkich naleśniki, które wczoraj tak zachwalałyście.

– O, super, umieram z głodu, ale nie wiem, czy uda mi się podnieść widelec do ust – mówi siedząca obok mnie Amber, po czym opada na oparcie siedzenia. – Jestem wykończona.

– Co jest? Trening cię tak wykończył? – pyta mój brat, wyglądając na mocno zaciekawionego.

– A żebyś wiedział – odpowiada z powagą w głosie. – Nasza trenerka to zło wcielone, ale i tak już ją lubię. – Ostatnie słowa wypowiada lekko rozbawiona, przenosząc spojrzenie na mnie.

– No, wyciska z nas wszystko, co się da, dokładnie tak, jak tata wyciskał z was – mówię całkowicie zgodnie z prawdą, spoglądając na brata.

Nasz tata jest trochę podobny do Bowen, stara się mieć dobry kontakt ze swoją drużyną, ale na treningu nie ma zmiłuj, wszyscy muszą dążyć do bycia najlepszymi.

– Czyli jest tak, jak powinno być, ale nie zmienia to faktu, że ramiona mnie strasznie bolą – dopowiada przyjaciółka, która po chwili mocno zaciska powieki, wciągając przy tym głośno powietrze. – Co to miało być? – syczy, otwierając oczy i skupiając spojrzenie na Cameronie.

– Kopniak – oznajmia brat, wzruszając ramionami. – Po to, żeby cię teraz bolała noga, a nie ramiona.

– Wiesz, że tak to nie działa? – wtrącam, próbując powstrzymać się od śmiechu.

– Oj, przeżyje – odpowiada, przenosząc spojrzenie ponownie na Amber. Przez chwilę jej się przygląda i zanim zmienia temat, puszcza do niej oczko. – A o tej Bowen słyszałem od chłopaków z drużyny, podobno niezła z niej laska.

– To teraz już wszystko jasne – wypala zaskoczona Amber. – Ty gustujesz w starszych paniach ze zmarszczkami. Dziewczyny takie jak ja, z gładziutką buźką, nie mają szans – dodaje lekko zasmucona, dotykając swoich policzków.

W odpowiedzi otrzymuje tylko mój i Camerona śmiech, bo gdy któreś z nas ma już coś powiedzieć, do naszego stolika podchodzi młody kelner z talerzami wypełnionymi naleśnikami. Biorąc pod uwagę, że wszyscy jesteśmy bardzo głodni, od razu skupiamy się na jedzeniu, zapominając o prowadzonej jeszcze chwilę temu rozmowie.

– Niebo w gębie – komentuje Cameron, wkładając kolejny kawałek do ust.

Całkowicie się z nim zgadzam, dawno nie jadłam tak pysznych naleśników. Przebijają nawet te taty, o czym na pewno nie mogę mu powiedzieć.

Klimat w kawiarni na tyle przypada nam do gustu, że spędzamy w niej kolejne kilka godzin, śmiejąc się i wygłupiając. Wymieniamy się naszymi wrażeniami po pierwszych dniach w nowym miejscu i nastawiamy się psychicznie na początek roku akademickiego, który będzie dla nas dużym wyzwaniem.

– A właśnie, prawie zapomniałem. – Zatrzymuje się nagle Cameron, gdy rozchodzimy się już do naszych akademików. – Kilku chłopaków z drużyny organizuje jutro u siebie imprezę na zakończenie lata. Powiedzieli, że mogę kogoś przyprowadzić. Więc? – Patrzy, podnosząc pytająco brew. – Zainteresowane?

– Impreza na zakończenia lata, mówisz? – powtarzam i próbując ukryć uśmiech, spoglądam na przyjaciółkę. – Myślę, że możemy ich zaszczycić swoją obecnością.

– Masz rację, zróbmy im tę przyjemność i zjawmy się na tym zacnym przyjęciu – odpowiada, podobnie jak ja wchodząc w rolę, czym rozbawia Camerona.

– W takim razie przyjadę po was jutro o dwudziestej – mówi, wciąż uśmiechnięty. – A teraz już się zmywam, na razie.

Amber odprowadza go wzrokiem, a gdy znika za rogiem budynku, odwraca się do mnie i wydobywa z siebie zduszony pisk.

– Tess, jutro będzie nasza pierwsza studencka impreza, czaisz to?

Chwyta mnie za rękę i mocno ściska, próbując się opanować, zważając na przechodniów. W końcu jednak nie wytrzymuje i zaczyna podskakiwać, ciągnąc mnie za sobą. Zapomina o tym, że ludzie mogą na nas patrzeć jak na idiotki, ale przecież i tak nas nie znają.

Po chwili Amber momentalnie poważnieje.

– Ale w co ja się ubiorę?

Rozdział 5

Tessa

Odkąd wróciłyśmy wczoraj do pokoju, próbowałam przekonać Amber, żebyśmy na dzisiejszy wieczór włożyły któreś z sukienek, które już mamy, bo przecież i tak nikt nas jeszcze w nich nie widział. Niestety uparła się, że musimy mieć coś wyjątkowego. Z tego też powodu większość dnia przemierzałyśmy centrum handlowe w poszukiwaniu odpowiednich stylizacji.

Teraz stoję przed lustrem i przyglądam się swojemu odbiciu. Mam na sobie bordową dopasowaną sukienkę, do której w dalszym ciągu nie jestem przekonana, ale przyjaciółka zagroziła mi, że jeśli jej nie kupię, ona to zrobi i będzie mnie torturować, aż ją założę. Oczywiście muszę przyznać, że jest piękna, delikatna i w dodatku w moim ulubionym kolorze, jednak jak dla mnie jest chyba zbyt dopasowana i krótka. Chociaż jest też pozytyw tego, że sięga mi do połowy ud – dzięki temu dobrze widać moje opalone nogi.

– Wyglądasz świetnie – mówi stojąca za mną Amber. – Ta sukienka pięknie podkreśla twoje kształty, ale na dopełnienie wszystkiego rozpuściłabym na twoim miejscu włosy – dodaje, rozplątując mój już i tak lekko rozwalony kok. Przeczesuje palcami ciemne pasma, po czym część przerzuca mi przez ramię do przodu. – No, teraz jest idealnie. A co sądzisz o mnie?

Obraca się dookoła, aby pokazać mi się w całej okazałości. W odróżnieniu ode mnie ma na sobie czarny dopasowany top i woskowaną krótką spódnicę, w której jej nogi wyglądają na dłuższe niż są w rzeczywistości. Na pewno zwróci na siebie uwagę innych i oby wśród nich był Cameron.

– Jestem pewna, że zawrócisz dziś w głowie niejednemu chłopakowi – odpowiadam, szczerze się do niej uśmiechając.

Do czasu, dopóki w pokoju nie rozlega się dźwięk oznaczający przychodzącą wiadomość, poprawiamy makijaże. Podchodzę do biurka, na którym leży mój telefon i spoglądam na ekran.

– Cameron już jest na dole.

Po niedługiej podróży taksówka zatrzymuje się przed całkiem sporym domem. Jeszcze zanim otwieram drzwi samochodu, do moich uszu dociera przytłumiona muzyka, aż dziw, że sąsiedzi nie wezwali policji. Na podwórku, poza dwójką studentów siedzących na werandzie, nie ma nikogo, ale ruszające się cienie, padające na zasłony znajdujące się w oknach, wskazują, że w domu już nie jest tak pusto.

– Chłopaki podobno słyną z najlepszych imprez, a szczególnie tych na zakończenie lata – mówi brat, kładąc dłoń na klamce, aby otworzyć nam drzwi.

Gdy wchodzimy do środka, muzyka staje się dużo głośniejsza, a tłum znajdujący się w korytarzu jest jeszcze liczniejszy, niż się spodziewałam. Z wielkim trudem udaje mi się nadążyć za Cameronem, który zmierza w głąb pomieszczenia, oglądając się raz po raz za nami. Ciekawa jestem, czy zwrócił uwagę na to, że kilka dziewczyn zawiesza na nim spojrzenie.

W kuchni, do której w końcu docieramy, dzięki Bogu nie jest już tak tłoczno, jak w korytarzu, przez co swobodniej mogę stawiać kolejne kroki. Koledzy brata rzeczywiście muszą urządzać najlepsze imprezy, skoro jest tutaj tak dużo osób.

– Pójdę po coś do picia! – woła do nas Cameron, próbując przekrzyczeć muzykę, po czym idzie w kierunku wyspy kuchennej, która w tej chwili służy jako barek. Stoi na niej pełno butelek alkoholu, w zależności od rodzaju różniącego się od siebie kolorem.

Cam podchodzi do wysokiego chłopaka, który akurat robi sobie drinka, i wita się z nim męskim uściskiem, poklepując go po plecach. Jak się domyślam, jest to jeden z jego nowo poznanych kolegów z drużyny, ale zanim jestem w stanie mu się lepiej przyjrzeć, moją uwagę odciąga Amber, biorąc mnie pod rękę.

– Tess, to nasza pierwsza impreza i jestem przekonana, że nie ostatnia – oznajmia podekscytowana i pewna swoich słów. – Musimy się dziś nieźle zabawić – dodaje, poruszając przy tym brwiami.

– Jestem całkowicie na tak – odpowiadam z szerokim uśmiechem.

– Proszę, to dla was. – Wraca do nas Cameron, wyciągając w naszą stronę małe plastikowe kieliszki wypełnione płynem.

– Co to jest? – pytam, przyglądając się alkoholowi.

– Tequila. – Uśmiecha się do mnie, widząc moją nieprzekonaną minę. – Spokojnie, wypij, nic ci się nie stanie.

Do tej pory w czasie imprez zdarzało mi się wypić kilka łyków piwa bądź innego trunku, ale tequili jeszcze nie miałam okazji próbować. Jednak przecież kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda? Podnoszę kieliszek do ust i za jednym razem opróżniam całą jego zawartość. I od razu tego żałuję. Mam wrażenie, jakby mi zaraz miało wypalić przełyk.

– Cholera, mogłeś mnie przynajmniej ostrzec – wyduszam z siebie, uderzając go pięścią w ramię, co nawet go nie rusza.

– Mogłem, ale warto było zobaczyć twoją minę – odpowiada, zanosząc się śmiechem, a gdy Amber wolniej ode mnie wypija swoją kolejkę, bierze od nas kieliszki i wrzuca do pobliskiego kosza. – Chodźcie, podobno za domem jest jeszcze ciekawiej.

Jeśli myślałam, że w środku jest pełno ludzi, to się grubo myliłam, bo idąc tym tokiem, można by było powiedzieć, że w ogrodzie jest całe miasto. Jeszcze nigdy nie byłam na imprezie, na której byłoby tak dużo osób, nawet biorąc pod uwagę bal maturalny.

Można by było pomyśleć, że skoro jest tutaj tylu ludzi, to każdy robi, co chce, ale wbrew pozorom wszystko tutaj ma swoje miejsce. Począwszy od prowizorycznego parkietu znajdującego się na środku ogrodu, przez mini barek ustawiony przy schodkach prowadzących z małego tarasu, aż po stojący pod ogrodzeniem grill, obsługiwany przez chłopaka z nagim torsem.

Muszę przyznać, że całkiem mi się tu podoba.

– Co powiecie na drugą kolejkę? – pyta Cameron, kiwając głową w stronę barku.

– Okej, ale tym razem dla mnie coś słabszego – odpowiadam, wciąż czując ostrość w przełyku.

– A nie wiesz, że nie można schodzić z procentami w dół, bo szybciej cię zetnie? – Unosi pytająco brwi. – Lepiej przyniosę wam to co wcześniej.

Nie sprzeciwiam się mu dłużej, może faktycznie ma rację, często słyszałam, że lepiej nie mieszać trunków, żeby nie powstała z tego mieszanka wybuchowa. A wolę dziś z tym uważać, mam zamiar się zabawić, a nie męczyć.

– Chodź do Camerona. – Ciągnie mnie Amber. – Wypijemy tę kolejkę i pójdziemy tańczyć.

Podchodzimy do niego w samą porę, żeby wziąć po kieliszku. A gdy kończy nalewać także dla siebie, unosi kubeczek ku górze.

– Zdrówko, moje panie. – Uśmiecha się do mnie, a do Amber puszcza oczko, czym wywołuje u niej rumieniec. – Za to, żeby wytrzymali z nami na tych studiach – dodaje ze śmiechem, po czym wszyscy opróżniamy kieliszki.

Alkohol pali w przełyku równie mocno, co wcześniej, teraz jednak Cameron od razu podaje mi i Amber po kubeczku wody z cytryną, która łagodzi mocne odczucie.

– Martin, stary!

Nagle do moich uszu dociera dziwnie znajomy głos, wołający po nazwisku mojego brata. Marszcząc czoło spoglądam na Amber, próbując sobie przypomnieć, skąd go kojarzę. Przez chwilę wymienia ze mną spojrzenie, aż nagle na jej twarzy pojawia się zaskoczenie. Gdy ponownie zwracam uwagę na Camerona, za jego plecami pojawia się właściciel tego głosu.

– Nie mówiłeś, że znasz tak gorące dziewczyny – dodaje, zarzucając rękę na ramiona mojego brata.

Nie mogę uwierzyć, że go tutaj widzę i na dodatek okazuje się, że zna Camerona. Przecież Los Angeles miało być na tyle duże.

– Nie mówiłem, bo nie pytałeś, a tak poza tym to moja siostra Tessa i jej przyjaciółka Amber.

– Tak, tak, my się już znamy – przerywa mu, jeśli dobrze pamiętam, Luke. – Dziewczyna marząca o rycerzu w lśniącej zbroi.

Podobnie jak na plaży, także i teraz przesuwa spojrzeniem po całym moim ciele, od nóg po twarz. Widzę jednak, że spojrzenie ma lekko przymglone, co świadczy o tym, że na pewno jest już po kilku głębszych.

– Księcia z bajki, jak już – poprawia go oburzona Amber. Swoją szybką reakcją przyciąga również trochę zdezorientowanego Camerona, który przeskakuje spojrzeniem między naszą trójką.

– A no tak, jak mogłem się pomylić? – Z ust Luka wydobywa się lekko zachrypnięty śmiech. – I jak tam? Dalej go szukasz? – zwraca się do mnie z cwaniackim uśmiechem.

– Nie martw się, nie szukam. Możesz być spokojny o swój tyłek. – Posyłam mu wymuszony, słodki uśmiech.

– Ani trochę się nie boję, chętnie bym ci go oddał i na pewno bym nie żałował, ale na twoim miejscu lepiej bym się bał o twój tyłeczek – odpowiada niższym niż wcześniej głosem, od którego włoski na karku stają mi dęba.

Co to miało być?

– Okej, okej, nie wiem, o co tu chodzi, ale wydaje mi się, że powinniśmy iść się dalej rozejrzeć. – Naszą wymianę zdań przerywa widocznie skrępowany Cameron. – Do zobaczenia później, Luke. – Klepie go po ramieniu i odchodzi w stronę ustawionych przy ogrodzeniu ławek.

1 UCLA – Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles (przyp. red.).