Rozgrywający - Deanna Faison - ebook + książka

Rozgrywający ebook

Faison Deanna

0,0
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zaczęło się od niewinnej gry… ale się skomplikowało

Cameron to pewny kandydat do NFL – który grać lubi i potrafi nie tylko na boisku. Na Maddie nie robi to jednak wrażenia. Dziewczyna kiedyś się wprawdzie w nim kochała, lecz uczucia przygasły. Teraz skupia się na przygotowaniach do egzaminów na medycynę.

Podczas ferii wiosennych nagle wszystko staje na głowie. Między Camem a Maddie iskrzy, ale spotykają się potajemnie, bo dziewczyna nie chce, by o tej relacji dowiedzieli się jej rodzice lub brat, najlepszy kumpel Camerona. Gdy ferie się kończą i pora wrócić do rzeczywistości, Cam i Maddie muszą zdecydować, czy łączy ich tylko przelotny romans, czy coś więcej. A ta decyzja na pewno zmieni ich życia…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 364

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Motto

Tym, któ­rzy sami sobie prze­szka­dzają.

Będzie lepiej.

Playlista

Non­sense Sabrina Car­pen­ter

Wine Into Whi­skey Tuc­ker Wetmore

Dif­fe­rent Joshua Bas­sett

For Toni­ght Giveon

Back to Friends Lau­ren Spen­cer Smith

Whi­skey Glas­ses Mor­gan Wal­len

Slow It Down Ben­son Boone

1

Maddie

Po pro­stu muszę się uczyć.

I tyle.

Ale niby jakim cudem mam to robić, skoro z ogrodu sły­chać taki har­mi­der?

Zamy­kam pod­ręcz­nik z trza­skiem, pod­cho­dzę do okna i roz­su­wam zasłony, by poob­ser­wo­wać toczącą się na dole imprezę. Rodzice wyje­chali na tra­dy­cyjną wycieczkę z oka­zji rocz­nicy, brat posta­no­wił więc urzą­dzić melanż z oka­zji wio­sen­nych ferii, skoro już wszy­scy wró­cili ze swo­ich uczelni. Hała­sują jed­nak tak, że się nie zdzi­wię, jeśli sąsie­dzi poskarżą się rodzi­com albo, co gor­sza, zadzwo­nią na poli­cję.

Nie poj­muję, jak to w ogóle moż­liwe, że Ethan pod­trzy­mał kon­takty z przy­ja­ciółmi, z któ­rymi zada­wał się w liceum. Odkąd skoń­czy­łam szkołę, pie­lę­gnuję wyłącz­nie zna­jo­mość z Mayą, no ale to moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. Ludzie, z któ­rymi robi­łam zadane pro­jekty naukowe czy gada­łam pod­czas lun­chu, pozo­sta­wali gdzieś na ubo­czu, a mnie to odpo­wia­dało. Jeżeli będę miała mniej zna­jo­mych, z któ­rymi będę mogła prze­sia­dy­wać, zyskam wię­cej czasu na naukę. W końcu nie dosta­łam się do Briar­wood – na naj­lep­szy w kraju licen­cjat przy­go­to­wu­jący do aka­de­mii medycz­nej – dla­tego, że co week­end jara­łam blanty i robi­łam się jak nie­któ­rzy.

Z patio wzbija się prze­szy­wa­jący śmiech, a ja prze­wra­cam oczami, zauwa­ża­jąc pannę sie­dzącą mojemu bratu na kola­nach. Prze­cze­suje mu dłońmi włosy i spija słowa z jego ust, jakby to była jedyna w jej życiu oka­zja, by posłu­chać, jak opo­wiada jakąś nie­istotną histo­rię z chwa­leb­nych cza­sów, gdy nale­żał do szkol­nej dru­żyny fut­bo­lo­wej.

W odróż­nie­niu ode mnie brat posta­no­wił stu­dio­wać na miej­sco­wym col­lege’u, dopóki nie zde­cy­duje, co zro­bić ze swoim życiem, a cho­ciaż nie ma w tym nic złego, w takie dni jak dziś chcia­ła­bym, żeby się wresz­cie ogar­nął, dorósł i sku­pił na budo­wa­niu swo­jej przy­szło­ści, zamiast macać po zadku jakąś losową lalę.

Dzięki piłce mógł daleko zajść. Był świet­nym zawod­ni­kiem. Gdyby przy­jął sty­pen­dium, które mu ofe­ro­wano, może stałby się rów­nie dobry jak…

Nie.

Wyklu­czone – nie.

Choć bar­dzo się sta­ram, oczy ucie­kają mi w stronę typa sie­dzą­cego obok mojego brata i siłą woli sta­ram się opa­no­wać ner­wowe motyle w brzu­chu. Came­ron Hol­den, czyli naj­lep­szy przy­ja­ciel mojego brata, to typowy piz­duś-jebak. Zapa­lone czer­wone lampki w mojej gło­wie jaśnieją jak pochod­nia, a oso­bi­ście uwa­żam, że za każ­dym razem, gdy wycho­dzi z domu, powi­nien przy­pi­nać do piersi zna­czek ostrze­ga­jący o zagro­że­niu.

Came­ron dostał się do West Bridge z uwagi na osią­gnię­cia w fut­bolu i już zyskał sta­tus gwiazdy dru­żyny, mimo że jest dopiero na pierw­szym roku. Wszy­scy prze­wi­dują, że prze­bije się do NFL, Naro­do­wej Ligi Fut­bo­lo­wej – i może przez to stał się taki zaro­zu­miały. Nie­za­leż­nie od przy­czyn Came­ron uważa się za naj­więk­szy cud świata, lecz ja zawsze pierw­sza mu przy­po­mi­nam, że by­naj­mniej nim nie jest.

Came­ron, jakiego zna­łam kie­dyś, dawno temu, gdy on i mój brat byli mali, wyda­wał się znacz­nie faj­niej­szy niż ta postać, w którą się prze­po­czwa­rzył, uczęsz­cza­jąc do liceum. Nerd w oku­lar­kach, z obse­sją na punk­cie zbie­ra­nia kart z poke­mo­nami to była moja pierw­sza miłość. Ryso­wa­łam ser­duszka z jego imie­niem w każ­dym pamięt­niku, a kiedy kła­dłam się spać, śni­łam o życiu, w któ­rym on też się we mnie zako­chuje, a wszyst­kie nasze roz­mowy pod nie­obec­ność mojego brata nie tylko mnie, lecz także jego wpra­wiały w ner­wową eufo­rię i bło­go­stan.

Kie­dyś mi się zda­wało, że jeste­śmy kimś wię­cej niż przy­ja­ciółmi, ale…

Nie.

Nie będę myśleć o tym dniu.

Came­ron prak­tycz­nie wyru­go­wał mnie ze swo­jego życia, więc wsty­dzi­łam się przy­znać, że budził we mnie nie­gdyś takie uczu­cia, a kiedy nacho­dzą mnie te nie­spo­dzie­wane trze­poty motyli, ze wszyst­kich sił sta­ram się je ukró­cić. Moje serce naj­wy­raź­niej nie poj­muje, że to już nie ten sam chło­piec co kie­dyś, a może reaguje zgod­nie z mecha­ni­zmami pociągu.

Każdy nor­malny czło­wiek, zoba­czyw­szy Came­rona na chod­niku, z miej­sca zadu­rzyłby się w nim po uszy. Ma metr dzie­więć­dzie­siąt i wycy­ze­lo­wane mię­śnie, rysy twa­rzy jak spod dłuta Michała Anioła we wła­snej oso­bie i uśmiech, który mógłby rów­nać się z naszymi naj­go­ręt­szymi w Ari­zo­nie pusty­niami. Kto by nie chciał go bzyk­nąć? To zupeł­nie natu­ralne, że mam ochotę zdjąć jego dłoń z biu­stu, który aktu­al­nie maca, i prze­ło­żyć rze­czoną rękę na wła­sną pierś.

A przy­naj­mniej to usi­łuję sobie wmó­wić.

Basowy pod­kład muzyki przy­biera na sile i wybija mnie z zadumy.

Czy Ethan nie zdaje sobie sprawy, że muszę się uczyć na wstępne na medy­cynę? Jestem na pierw­szym roku, więc będę mogła przy­stą­pić do egza­mi­nów dopiero na wio­snę w przy­szłym roku, ale mam to gdzieś. Liczy się każda chwila, a ja posta­no­wi­łam sobie, że zade­kuję się u sie­bie w pokoju na całe wio­senne ferie, by sko­rzy­stać z tego, że nic nie będzie mnie tu roz­pra­szać.

Jak widać, nic z tego.

Pry­cham z iry­ta­cją i wycho­dzę z pokoju w samych gat­kach od piżamy i koszulce na ramiącz­kach, nie bacząc na to, że wyglą­dam jak menelka. Idę na dół i z roz­ma­chem otwie­ram drzwi na patio.

Ethan zerka w moją stronę z piwem w ręku. Chyba go bawi wyraz mojej twa­rzy.

– Tak, Mad­die?

– Pró­buję się uczyć! – odpo­wia­dam, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć muzykę.

Gdy tylko słowa padają z moich ust, uzmy­sła­wiam sobie, jak to idio­tycz­nie brzmi. Wszy­scy dopiero co zda­li­śmy koń­cowe egza­miny w tym seme­strze, więc kolejne dwa tygo­dnie powinny nam upły­nąć pod zna­kiem relaksu i świę­to­wa­nia.

Dziew­czyny, któ­rych wcze­śniej nie spo­tka­łam, śmieją się w tle, ale igno­ruję je, nie spusz­cza­jąc z oczu brata.

– Może się napi­jesz? – pro­po­nuje Ethan. Wyciąga piwo z prze­no­śnej lodówki i podaje mi je. Wku­rza mnie, jak zimna i obca w dotyku jest butelka. – Jest prze­rwa wio­senna, Mad­die. Z naci­skiem na to, że to „prze­rwa”. Prze­stań w kółko przy­nu­dzać.

Dziew­czyna roz­parta na jego kola­nach przy­gryza wargę, by się nie roze­śmiać, a to pod­syca mój gniew. Nie lubię imprez. Ni­gdy ich nie lubi­łam. A przy­naj­mniej nie na obec­nym eta­pie życia. Moim jedy­nym celem jest zosta­nie lekarką, a osią­gnię­cie tego zamie­rze­nia wymaga ogrom­nych nakła­dów kon­cen­tra­cji. Będę miała czas balo­wać i chlać, kiedy skoń­czę aka­de­mię medyczną.

– Mads od zawsze jest nudziarą. – Szma­rag­do­wo­zie­lone oczy Came­rona iskrzą się humo­rem.

Niech go szlag, ale gdy sły­szę, jak używa prze­zwi­ska, któ­rym obda­rzył mnie w gim­na­zjum, moje serce gubi na moment rytm. Came­ron zadziera ide­al­nie kształtną brew, cze­ka­jąc, co odpo­wiem, pra­wie jakby miało to być wyzwa­nie, ale nie dam mu tej satys­fak­cji i nie dam po sobie poznać, że wypro­wa­dził mnie z rów­no­wagi. Nie przy­słu­guje mu ten przy­wi­lej. Już od dawna.

Zupeł­nie go zby­wam, prze­wra­ca­jąc oczami, i sku­piam się znów na Etha­nie.

– Pro­szę tylko, żeby­ście ści­szyli muzykę. I tyle.

Nim brat odpo­wie, Came­ron odchrzą­kuje, a ja, chcąc nie chcąc, zasta­na­wiam się, czy moja obo­jęt­ność mu prze­szka­dza. Zer­kam prze­lot­nie w jego stronę i natych­miast pluję sobie w brodę, bo on pusz­cza oko i roz­piera się na krze­śle, wycią­ga­jąc dłu­gie, umię­śnione nogi. Jego kolana pre­zen­tują się dia­bel­nie zachę­ca­jąco. Opi­nię tę naj­wy­raź­niej podziela dziew­czyna, która przed momen­tem poszła po drinka. Siada sobie bowiem w miej­scu, na które ja nie zamie­rzam patrzeć, i obej­muje go za szyję ramio­nami.

Ohyda.

– Co, chcia­ła­byś dołą­czyć? – pyta Came­ron z sza­tań­skim uśmiesz­kiem. – Zmie­ści­cie się obie.

Wszelki pociąg, jaki pró­bo­wał wkraść się do mojego ciała, bły­ska­wiczne roz­pływa się w powie­trzu. Nie­ważne, że Came­ron wygląda jak gwiaz­dor fil­mowy. Takie chwile nie­odmien­nie przy­po­mi­nają, że nie jest taki jak kie­dyś, a choć ma swoje powody, nie są one wystar­cza­jące, bym przy­mknęła oczy na jego obrzy­dliwe popisy zadu­fa­nia.

– Came­ron, to moja sio­stra – ostrzega go Ethan.

Gdy sły­szę gromki śmiech, któ­rym Came­ron wybu­cha w odpo­wie­dzi, nie wie­dzieć czemu ści­ska mnie w żołądku, a żółć pod­cho­dzi mi do gar­dła.

– Luz – zapew­nia Ethana – w życiu nie tknął­bym Mads. Dla mnie też jest jak sio­stra.

Dwie laski, które lada moment zadu­szę, znów par­skają zdła­wio­nym śmie­chem, ale na szczę­ście Ethan popra­wia się na krze­śle ze skrę­po­wa­niem i patrzy na mnie zna­cząco, jakby chciał powie­dzieć: „Prze­pra­szam za niego”.

Nie została mu już abso­lut­nie żadna wymówka, którą mógłby uspra­wie­dli­wić zacho­wa­nie kum­pla. Kie­dyś ich wysłu­chi­wa­łam i pie­lę­gno­wa­łam nadzieję, że Came­ron się zmieni, lecz on raz po raz poka­zy­wał, że nie zamie­rza prze­zwy­cię­żyć cier­pie­nia, jakiego zaznał po śmierci matki. Nie – on pozwo­lił mu się jątrzyć i roz­prze­strze­niać jak traw­sku, które, słowo daję, zmie­niło mu che­mię mózgu. Ethan wytrwał przy nim, bo Came­ron to jego naj­lep­szy przy­ja­ciel. Ja także go nie opu­ści­łam, dopóki prak­tycz­nie nie kazał mi spa­dać.

– Ści­szę – ustę­puje Ethan. – W porządku.

Przez krótką chwilę w oczach Came­rona skrzy się jakaś emo­cja. Odno­szę dziwne wra­że­nie, że może prze­prosi, lecz muzyka cich­nie i urywa nasz nie­speł­niony wspólny moment.

Mogę sobie kła­mać do upo­je­nia, ale w głębi serca boli mnie, że się zmie­nił. Byłam pewna, że doj­rzeje i wyro­śnie z tej fazy bawi­damka, a wtedy… Cóż, nie pozwo­li­łam sobie tak daleko wybie­gać w przy­szłość. Rze­czy­wi­stość zmiaż­dży­łaby tylko wszel­kie moje nadzieje kolejny, milio­nowy już raz, a zresztą choćby nawet doj­rzał i upodob­nił się do chłopca, któ­rego nie­gdyś zna­łam, brat byłby wście­kły, gdyby Came­ron do mnie star­to­wał.

W życiu nie tknął­bym Mads. Dla mnie też jest jak sio­stra.

Wpa­ro­wuję z powro­tem do domu, nie­siona furią, a jego słowa dud­nią mi w kółko w uszach. Teraz jestem zbyt roz­ju­szona, by się sku­pić na nauce. Umiem myśleć tylko o ulot­nych chwi­lach, które prze­ży­łam razem z Came­ro­nem. Od sytu­acji, kiedy mnie pocie­szał, gdy w trze­ciej kla­sie spa­dłam z roweru, po wspólny moment w Myr­tle Beach sześć lat temu pod­czas dorocz­nych rodzin­nych waka­cji w ferie wio­senne. To było latem, zanim roz­po­czął naukę w liceum, tuż przed tym, jak zmarła jego mama. Prze­ko­na­łam go, byśmy się razem wymknęli na plażę, póki inni spali, i dała­bym głowę, że tej nocy zamie­rzał mnie poca­ło­wać. Zasta­na­wiam się, czy by to zro­bił, gdyby fala nam nie prze­szko­dziła, a gdyby tydzień póź­niej on nie stał się zupeł­nie inną osobą, może bym o to spy­tała.

Lecz to były wyłącz­nie wspo­mnie­nia, nic wię­cej. Muszę się kie­dyś z nich wyzwo­lić i żyć dalej.

Wzdy­cham z nie­chę­cią i roz­su­wam żalu­zje, by ostatni raz popa­trzeć na męż­czy­znę, który stale nawie­dza moje myśli.

Będzie tak tylko przez naj­bliż­sze dwa tygo­dnie. Potem wró­cimy na swoje uczel­nie, a wspo­mnie­nia prze­szło­ści nie będą mnie razić jak nóż w pierś.

Dziew­czyna, która sie­działa mu na kola­nach, prze­su­nęła się i choć bar­dzo chcę ode­rwać wzrok od jego sza­rych dre­so­wych spodni, nie dam rady. Widoczna tam wypu­kłość jest olbrzy­mia. Jej kon­tury pre­zen­tują się jak cukie­rek, który aż się prosi, by go roz­pa­ko­wać, a ja jak idiotka śli­nię się na jego widok.

Wie­dzia­łam, że trzeba było nie patrzeć. Uni­ka­łam tego nie bez kozery, a…

O kurwa.

Chyba nie tylko mnie prze­śla­dują wspo­mnie­nia.

Gdy tylko z tru­dem prze­no­szę spoj­rze­nie na jego twarz, prze­ko­nuję się, że on świ­druje mnie wzro­kiem, a jego oczy z pełną mocą lśnią tą samą emo­cją co wcze­śniej na dole.

Mury, któ­rymi obwa­ro­wa­łam swoje serce, bez naj­mniej­szych opo­rów sypią się w gruzy. Came­ron jed­nym spoj­rze­niem potrafi sfor­so­wać moje mecha­ni­zmy obronne, a jeśli wno­sić po aro­ganc­kim uśmieszku, który wykrzy­wia mu twarz… dobrze o tym wie.

I bez dal­szych dywa­ga­cji uświa­da­miam sobie, że te dwa tygo­dnie to będzie męczar­nia.

2

Cameron

Na czym to tak się sku­pia Paniu­sia Porząd­niu­sia?

Ście­ramy się spoj­rze­niami przez okno jej pokoju już przez całą wiecz­ność, ale naj­wy­raź­niej nie potra­fię ode­rwać od niej wzroku, gdy oblała się róża­nym rumień­cem i roz­chy­liła wargi, bo przy­ła­pa­łem ją, jak z pie­kiel­nym zacie­ka­wie­niem wpa­truje się w mojego fiuta w lek­kim wzwo­dzie.

To wina Mad­die. Co ona sobie myślała, kiedy wybrała się na dół bez sta­nika? Ślepy nie jestem, ale nie zdą­ży­łem się przy­go­to­wać i odwró­cić wzroku, nim z impe­tem otwo­rzyła roz­su­wane drzwi i cycki prak­tycz­nie wypa­dły jej spod koszulki.

Nabra­łem ogrom­nej wprawy w igno­ro­wa­niu nale­żą­cych do Mad­die cyc­ków, krą­gło­ści i w sumie wszyst­kich jej cech, które się uwy­pu­kliły, gdy zaczęła cho­dzić do liceum. To młod­sza sio­stra Ethana, a choć dzielą nas zale­d­wie dwa lata, nie­swojo mi jej pożą­dać. Gdyby Ethan wie­dział, że cho­ciaż raz sobie wyobra­ża­łem, jak Mad­die pod­ska­kuje na moim fiu­cie, na sto pro­cent w ogóle nie miał­bym już fiuta.

Mimo to na­dal sobie to wyobra­żam. Nie­po­dobna zli­czyć, ile razy zwa­li­łem konia, myśląc o niej.

No i teraz jestem o włos od peł­nej stójki, pod­sy­ca­nej wizjami krę­tych blond wło­sów i błę­kit­nych oczu ukry­tych za cięż­kimi od eks­tazy powie­kami, pod­czas gdy ja wypeł­niam jej ciało.

Chry­ste.

Muszę się ogar­nąć.

Na szczę­ście na kola­nach ląduje mi Sadie – w sam raz odwróci moją uwagę. Ja sam za dużo dziś piję, ale Sadie wychy­liła tylko jedno piwo. O nic nie pytam, gdy przy­sysa się war­gami do mojej szyi i wodzi mi dłońmi po klatce pier­sio­wej, ale znów błą­dzę wzro­kiem ku oknu na górze, gdzie Mad­die obser­wuje roz­wój wyda­rzeń.

Podobno miała się uczyć?

Kiedy tylko przy­jeż­dżam do domu z uczelni, ta kobieta w ogóle nie wycho­dzi z pokoju. Rzadko się tra­fia, byśmy odwie­dzali nasze rodziny w tym samym cza­sie, ale wio­sna to wyją­tek, bo ni­gdy nie prze­ga­pi­łem wio­sen­nych ferii u Davi­sów. Po śmierci mamy bli­scy Ethana trak­to­wali mnie jak członka rodziny. Został mi wciąż tata, ale obec­nie bar­dziej niż mną inte­re­suje się wyjaz­dami służ­bo­wymi oraz moją przy­szłą karierą.

W okre­sie liceum ponad połowę czasu spę­dza­łem sam w domu, a kiedy Ethan się o tym dowie­dział, nama­wiał mnie, żebym pod­czas wyjaz­dów taty noco­wał u nich, więc tak robi­łem. Rodzice Mad­die, Richard i Mary, ni­gdy nie pytali, dla­czego spę­dzam u nich w domu wię­cej czasu niż u sie­bie. W końcu Mary i moja mama się przy­jaź­niły, dla­tego Mary przy­jęła mnie z otwar­tymi ramio­nami. Cho­ciaż ni­gdy nie mówiła, że potę­pia decy­zje mojego ojca, na­dal widuję w jej oczach dez­apro­batę, kiedy o nim o wspo­mnę.

Sadie chi­cho­cze, musnąw­szy dło­nią mojego sztyw­nego fiuta, a ja wra­cam do tu i teraz.

– Naprawdę tyle wystar­czyło? Tro­chę cało­wa­nia w szyję?

Nie zdaje sobie sprawy, że to nie przez nią jajka mam na twardo. Osoba odpo­wie­dzialna za ten stan odsu­nęła się od okna, zosta­wia­jąc mi do kon­tem­pla­cji nudne białe żalu­zje.

Nie będę już poświę­cał czasu Mad­die Davis. Jej rodzina jest mi bli­ska jak wła­sna. Uwa­żam Ethana za brata. Kosmate myśli na jej temat nie uła­twią corocz­nego wspól­nego wypadu, na który wybie­ramy się nie­ba­wem.

Odchrzą­kuję, by ścią­gnąć uwagę Ethana. Znamy się już tak dobrze, że bez słów wiemy, co drugi chce powie­dzieć. Prze­chyla głowę w stronę roz­su­wa­nych drzwi i rzuca:

– Gościnny.

Zaje­bi­ste dzięki.

Wstaję z krze­sła i wycią­gam rękę do Sadie. Nie dziwi mnie, że chwyta ją bez zasta­no­wie­nia. Od mie­siąca już nie odpusz­czała na komu­ni­ka­to­rach, wypy­tu­jąc, kiedy wra­cam ze stu­diów, a fotki, które od niej dosta­wa­łem, by­naj­mniej do nie­win­nych nie nale­żały. Wie­działa, czego chcę, gdy tylko ją tu zapro­si­łem, i nie ma do tego żad­nych zastrze­żeń.

Kiedy docie­ramy do wła­ści­wego pokoju, Sadie wciąga mnie do środka za brzeg koszulki i przy­ci­ska wargi do moich ust. Nie zawra­cam sobie głowy zapa­la­niem świa­teł. Mogę pró­bo­wać popra­wić sobie humor, że to z leni­stwa, ale jest zupeł­nie ina­czej. Ciem­ność pozwala mi wyobra­żać sobie blond loki, kiedy cią­gnę za rude włosy Sadie. W mroku mogę fan­ta­zjo­wać o mięk­kich, jędr­nych krą­gło­ściach zamiast chu­dej syl­wetki Sadie. Dziew­czyna, z którą zaraz będę upra­wiał seks, jest piękna, ale to nie ona.

Kiedy wyjeż­dżam na stu­dia, nie doskwiera mi ten pro­blem. Potra­fię na pewien czas wyrzu­cić Mad­die z pamięci. Nie wyobra­żam sobie, jak wycho­dzi z salonu u mnie w domu, zale­wa­jąc się łzami, bo kaza­łem jej sobie pójść. Pró­bo­wała mnie pocie­szyć po śmierci matki, a ja ode­pchną­łem ją od sie­bie na dobre. Nie chcia­łem się zbli­żać do nikogo, a Mad­die… już wtedy balan­so­wa­łem wobec niej na kra­wę­dzi. Gdyby została i zoba­czyła na wła­sne oczy cier­pie­nie, które prze­ży­wa­łem, wyko­rzy­stał­bym ją, by roz­pro­szyć myśli, i zła­mał jej serce. Samo­świa­do­mość nie pozwo­liła mi popeł­nić tego błędu, więc kiedy Mad­die przy­szła w odwie­dziny, powie­dzia­łem różne rze­czy, któ­rych wcale nie myśla­łem, i sam nie wiem, dla­czego byłem zawie­dziony, gdy przy­nio­sło to ocze­ki­wany sku­tek.

Gdy język Sadie splata się z moim, zmy­sły mącą mi wódka i tru­skawki, lecz zamiast nich łaknę wani­lii i miodu. Prze­su­wam dłońmi wzdłuż jej boków i się­gam po brzeg sukienki, pod­ka­suję mate­riał, by pod­trzy­my­wał się w pasie dziew­czyny, a potem padamy razem na mate­rac. W cha­osie zębów i języka pozby­wamy się odzieży, a kiedy wresz­cie jest naga, korzy­stam ze swo­ich umie­jęt­no­ści.

Muskam jej łech­taczkę kciu­kiem deli­kat­nie i nie­ustę­pli­wie, aż odrzuca głowę i prak­tycz­nie krzy­czy. Zawsze uwiel­bia­łem to, jak mokre stają się dla mnie kobiety. Jestem męż­czy­zną, który pra­gnie być naj­lep­szy w każ­dej kate­go­rii, a w ciągu lat licz­nych kon­tak­tów sek­su­al­nych jak naj­do­kład­niej zgłę­bi­łem kobiecą roz­kosz. Wiem, że nie należy trzeć zbyt mocno, a kiedy zanu­rzam palec w gorą­cej, mokrej dziurce Sadie, piesz­czę ją powoli i pre­cy­zyj­nie, nasłu­chuję, jak oddy­cha, a jej wes­tchnie­nia dają mi sygnał, kiedy przy­śpie­szyć albo zwol­nić.

– O Boże, Came­ron! – jęczy.

Mam wła­śnie wyjąć kon­dom z kie­szeni spodni od dresu leżą­cych na pod­ło­dze, kiedy sły­chać dono­śne łomo­ta­nie w drzwi.

– To chyba jakieś jaja – cedzi Sadie.

Pod­nosi się z łóżka, owija prze­ście­ra­dłem nagie w tej chwili ciało i z impe­tem otwiera drzwi. Za pro­giem stoi Mad­die. Pra­wie że widzę, jak para bije jej z uszu.

– W chuja lecisz? – krzy­czy Mad­die. – W naszym domu? W naszym pokoju gościn­nym? Nie masz za grosz sza­cunku do naszych rodzi­ców?

Wciąż ubrany w bok­serki, staję przed Sadie. Nie pora na takie reflek­sje, ale wkur­wiona Mad­die wygląda zaje­bi­ście sek­sow­nie. Skrzy­żo­wała ramiona pod tymi nie­biań­skimi cyc­kami i ścią­gnęła brwi tak, że poja­wił się mię­dzy nimi maleńki trój­kąt.

Od lat ćwi­czę, jak trzy­mać ją na dystans. Teraz robię to, w czym mam już taką wprawę. Przy­wdzie­wam maskę dzbana i mówię:

– Byli­śmy tro­chę zajęci – puen­tuję, zer­ka­jąc na swoją erek­cję, lecz gdy zauwa­żam, jak czer­wie­nią się jej policzki, zalewa mnie nowa przy­jem­ność. Więk­szość dziew­czyn musia­łaby mnie dotknąć, bym się pod­nie­cił, lecz w przy­padku Mad­die naj­wy­raź­niej wystar­czy, by stała obok.

– No to dokończ­cie gdzie indziej – gdera – tutaj to wyklu­czone.

Sadie wysta­wia głowę zza mojego ramie­nia.

– Musisz być taką pier­do­loną suczą? Ale masz kija w dupie. Daj się ludziom tro­chę zaba­wić! Chry­ste. Zacho­wu­jesz się, jak­byś…

– Dość. – Dopiero gdy wypo­wie­dzia­łem to słowo, zorien­to­wa­łem się, że się w ogóle ode­zwa­łem, ale Mad­die od razu wbiła we mnie szkli­ste, skon­ster­no­wane oczy. Znam ją tak długo, że wiem, że lada moment się roz­sy­pie, a cho­ciaż Sadie ma tro­chę racji i Mad­die ni­gdy się nie bawi, to posu­nęła się za daleko.

Poza tym nie mogę dopu­ścić, by Mad­die wypła­ki­wała sobie oczy przeze mnie już drugi raz.

Po pro­stu nie mogę.

Mad­die obraca się z impe­tem i odma­sze­ro­wuje kory­ta­rzem. Powi­nie­nem dać jej w spo­koju odejść, ale nie wiem, czy ta nie­ustanna, pier­do­lona potrzeba, by spraw­dzić, czy wszystko z nią w porządku, kie­dy­kol­wiek znik­nie. Może bie­rze się ona z poczu­cia winy, że poprzed­nim razem, gdy dopro­wa­dzi­łem ją do łez, to za nią nie posze­dłem, ale nie­za­leż­nie od przy­czyn nie mogę stać z zało­żo­nymi rękami.

– Poroz­ma­wiam z nią – oznaj­miam Sadie, zanim zdążę zmie­nić zda­nie.

Brwi dziew­czyny pod­jeż­dżają pod same włosy.

– Co? Ja tu jestem goła, Came­ron!

Potwier­dzam krą­żące o mnie opi­nie, trza­ska­jąc za sobą drzwiami i bie­gnąc za Mad­die kory­ta­rzem. Nie­stety nie pierw­szy raz zosta­wiam pannę na jedną noc bez wyja­śnie­nia, oba­wiam się też, że zapewne nie będzie to raz ostatni.

– Mad­die! – wołam.

Odwraca się jak fryga, sły­sząc mój głos, a na jej twa­rzy maluje się czy­sta, nie­po­skro­miona furia.

– Słu­chaj, nie chcia­łem nikogo ura­zić, okej? Potrzebne nam było lokum, a Ethan mówił…

– W dupie mam, co Ethan mówił! Odwa­liło ci? Nie potra­fisz utrzy­mać fiuta w gaciach dłu­żej niż jedną dobę? Masz do dys­po­zy­cji swoją chatę, a mimo to posta­na­wiasz rżnąć kogoś w naszym domu. Nie rozu­miem.

– Jest impreza, Mad­die. Na impre­zach ludzie się ruchają. Zda­rza się.

– No ale ja nie mam ochoty słu­chać, jak ty… – Nagle zaci­ska wargi.

Teraz się zain­te­re­so­wa­łem.

– Nie masz ochoty słu­chać, jak co robię? – pytam, pod­cho­dząc o krok bli­żej. Mimo że ze wszyst­kich sił stara się powstrzy­mać, spusz­cza oczy na mój obna­żony tors i odsło­nięty brzuch. W odpo­wie­dzi fiut mi drga. – Nie masz ochoty się przy­słu­chi­wać, jak się rucham?

Przy­glą­dam się, jak prze­łyka ślinę. Potem odwraca wzrok.

– Dla­czego mia­łoby ci prze­szka­dzać, że sły­szysz, jak upra­wiam seks, Mads?

– Nie nazy­waj mnie tak – cedzi ze zło­ścią.

Igno­ruję dotkliwy ucisk w piersi i na­dal na nią naci­skam. Nie­bez­piecz­nie jest stać z nią na kory­ta­rzu – zwłasz­cza gdy mam na sobie led­wie parę łachów, a ona jest ubrana w koszulkę na ramiącz­kach tak cienką, że widzę jej sutki, które aż się pro­szą, by je wyswo­bo­dzić – nie potra­fię jed­nak nie reago­wać na siłę łączą­cego nas wza­jem­nego przy­cią­ga­nia. Jeśli ja jestem magne­sem, to ona stalą. Nie wolał­bym być ni­gdzie indziej.

Gdy stoję tuż przed nią, góruję nad nią wzro­stem. Musi zadzie­rać głowę, żeby spoj­rzeć mi w oczy. Jesz­cze krok, a poczuję na piersi jej sutki. Jesz­cze krok, a wcią­gnę do płuc zapach wani­lii oraz miodu, który ude­rza mi do głowy moc­niej niż jakie­kol­wiek zioło.

– Chcesz wie­dzieć, co myślę? – szep­czę, owie­wa­jąc odde­chem jej wargi.

Na­dal patrzy mi w oczy, zadzie­ra­jąc pod­bró­dek jak żoł­nierz gotu­jący się do bitwy. Ja wal­czę ze sobą, by nie przy­ci­snąć jej do ściany i nie zro­bić tego, czego od lat oboje pra­gniemy. Gdyby wszystko poto­czyło się ina­czej i Ethan nie był jej bra­tem, rucha­li­by­śmy się do upa­dłego już tysiące razy, a to o czymś świad­czy, bo prze­cież ja ni­gdy nie upra­wiam seksu z tą samą laską ponow­nie. Gdy­bym jed­nak miał odstęp­stwo od tej reguły, byłaby nim Mad­die Davis.

– Nie – odpo­wiada zdu­szo­nym szep­tem. – Nie chcę wie­dzieć, ale jeśli posta­no­wisz zali­czyć tę pannę w gościn­nym, okaż cho­ciaż mini­mum przy­zwo­ito­ści i wrzuć pościel do pra­nia, zanim nasi rodzice wrócą.

Patrzę tylko z nie­do­wie­rza­niem, jak odcho­dzi i zamyka za sobą drzwi swo­jego pokoju.

3

Cameron

Pora­nek po impre­zie przy­po­mina mi, dla­czego już nie piję.

Tata mnie nauczył, że alko­hol upo­śle­dza moje zdol­no­ści moto­ryczne, a że gram na pozy­cji roz­gry­wa­ją­cego, te zdol­no­ści są mi nie­zbędne. Czas reak­cji i koor­dy­na­cja wzro­kowo-ruchowa mają zna­cze­nie, a ja nie chcia­łem ryzy­ko­wać, że wylecę z dru­żyny, skoro tak ciężko pra­co­wa­łem, by się dostać do West Bridge. Gdy tylko zaczy­na­łem tre­no­wać, alko­hol i nar­ko­tyki zni­kały.

Ośle­pia mnie blask wpa­da­jący przez okna, a plecy mnie napier­da­lają od spa­nia na kana­pie. Sia­dam pomału, czu­jąc w skro­niach, jak wali mi tętno, i krzy­wię się z bólu.

Na początku myśla­łem, że tata pier­doli koco­poły, ale teraz wie­rzę mu w stu pro­cen­tach. Nie wiem, co bym zro­bił, gdy­bym dziś rano miał ćwi­czyć.

Która godzina?

Osu­wam się z powro­tem na kanapę i macam ręką po sto­liku w poszu­ki­wa­niu tele­fonu. Mam dwie wia­do­mo­ści gło­sowe od Sadie – bez wąt­pie­nia w obu klnie mnie, na czym świat stoi – i to wystar­czy, by wspo­mnie­nia minio­nej nocy wal­nęły mnie jak obu­chem.

Nie­wiele bra­ko­wało, a zaczął­bym się dobie­rać do Mad­die. Przez uła­mek sekundy roz­wa­ża­łem, czy nie ulec poku­sie i mieć to z głowy, tak żeby nie wisiało to nad nami nie­ustan­nie jak cho­lerna burzowa chmura.

Ależ to byłby błąd.

Stę­kam, sły­sząc dobie­ga­jący z kuchni brzęk garn­ków i patelni, ale sia­dam i wyglą­dam zza opar­cia kanapy. Mad­die robi śnia­da­nie – na wyspie w kuchni leżą trzy tale­rze, a na nich jajka i tosty. Kiedy wcho­dzę do niej do kuchni, nakłada wła­śnie bekon. Od ape­tycz­nego aro­matu bur­czy mi w brzu­chu.

Mad­die ni­gdy nie musiała się silić, by pięk­nie wyglą­dać. Przy­cho­dzi jej to natu­ral­nie. Nawet teraz, z wło­sami zwią­za­nymi nie­dbale w koczek na czubku głowy, ubrana w sam T-shirt i spodnie od piżamy, a do tego frot­towe skar­petki na nogach, pre­zen­tuje się olśnie­wa­jąco.

Jej twarz nie zdra­dza, jak się czuje po wczo­raj­szym. Nie dzi­wił­bym się, gdyby była wście­kła, ale nie wygląda, jakby miała ochotę odrą­bać mi jaja. W końcu zro­biła mi śnia­da­nie, czyli chyba nie żywi do mnie nie­na­wi­ści, prawda?

No chyba że jest zatrute…

Przy­glą­dam się bacz­nie tale­rzowi, bo nie wyklu­czam takiej ewen­tu­al­no­ści.

– To dla mnie?

Cze­kam na ostrą ripo­stę, wstrzy­mu­jąc oddech, ale nic takiego nie pada. Mad­die kiwa głową, siada na jed­nym ze stoł­ków baro­wych i zabiera się do jedze­nia. Nie odzywa się do mnie i nie wie­dzieć czemu wydaje mi się to jesz­cze gor­sze. Dużo bar­dziej bym wolał, żeby mnie zaata­ko­wała i się ze mną kłó­ciła, bo to by ozna­czało, że ją obcho­dzę. Nie przy­wy­kłem do jej obo­jęt­no­ści. Zupeł­nie mi to nie odpo­wiada.

Jemy razem śnia­da­nie w mil­cze­niu, a kiedy koń­czę, zmy­wam po sobie, aby ona nie musiała się tym zaj­mo­wać. Nie żeby robiło to istotną róż­nicę – po bla­cie i pod­ło­dze walają się nie­zli­czone pla­sti­kowe kubki i wsze­la­kie śmieci.

– Było bar­dzo smaczne – odzy­wam się. – Dzię­kuję.

– Nie ma za co – odpo­wiada bez­na­mięt­nie.

– Mads… – Ury­wam, używ­szy prze­zwi­ska, i chwy­tam ją za nad­gar­stek, żeby nie szła na górę. Kie­dyś nazy­wa­łem ją tak zupeł­nie natu­ral­nie, ale teraz jest ina­czej. Od lat jest ina­czej. – Mad­die – popra­wiam się. – Prze­pra­szam za to, co wczo­raj powie­dzia­łem, i… – Ale czy ja naprawdę żałuję? Cho­ciaż twier­dzę, że błę­dem byłoby ją poca­ło­wać, wiem, że prawda jest inna.

– Nie ma sprawy. – Odsuwa rękę i masuje sobie miej­sce na nad­garstku, któ­rego doty­ka­łem pal­cami. – Piłeś i nie mówi­łeś poważ­nie. Nie mam do cie­bie o to pre­ten­sji. Ethan powie­dział, że możesz sko­rzy­stać z gościn­nego, więc nie powin­nam była się wtrą­cać. Mam nadzieję, że nie zepsu­łam ci wie­czoru.

Mia­łaby zepsuć mi wie­czór?

Jak może tak sądzić? No dobra, prze­szko­dziła mi w reali­za­cji pla­nów doty­czą­cych Sadie, ale skoro dzięki temu mogłem stać znów tak bli­sko Mad­die, nawet jeśli była na mnie wkur­wiona, nic bym nie zmie­nił. Od lat nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą tyle co w ciągu minio­nej doby. Aż do wczo­raj nie zda­wa­łem sobie sprawy, jak bar­dzo mi jej bra­kuje. Jakim byłem kre­ty­nem, że sku­tecz­nie wypchną­łem ją ze swo­jego życia.

– Mad­die…

– Ale mam zaje­bi­stego kaca. – Do kuchni wkra­cza Ethan i siada na wol­nym stołku, po czym przy­suwa do sie­bie talerz, nie dzię­ku­jąc sio­strze. Pochła­nia bekon, a to, co mia­łem powie­dzieć Mad­die, ula­tuje.

– Tak się dzieje, kiedy się chleje – stro­fuje go Mad­die. – Są kon­se­kwen­cje.

– Pro­szę, stul dziób – stęka. – Nie jestem dziś w nastroju, Mad­die.

Mad­die uznaje to za znak, by się zwi­nąć. Nie daje mi spo­koju myśl, że nie roz­strzy­gnę­li­śmy mię­dzy sobą tego, co wczo­raj zaszło. Czuję sil­niej­szą niż zwy­kle potrzebę, by ją prze­pro­sić, ale dla­czego? Odno­szę się do niej jak fiut, odkąd zaczą­łem liceum, ale zawsze uda­wało mi się powścią­gnąć impuls, by prze­pra­szać, bo wie­dzia­łem, że tak będzie lepiej. Dla­czego teraz jest ina­czej?

– Jak tam Sadie? – pyta Ethan.

Nie mogę prze­cież zre­la­cjo­no­wać scy­sji z jego młod­szą sio­strą, więc robię to, co umiem naj­le­piej, i zmie­niam temat.

– W porządku, ale bar­dziej mnie inte­re­suje, jak ci poszło z Jen­ni­fer. – Jen­ni­fer, czyli drugą dziew­czyną na wczo­raj­szej impre­zie. Zapro­si­łem ją, by się spik­nęła z Etha­nem. Mojemu naj­lep­szemu kum­plowi się ostat­nio nie układa, więc posta­no­wi­łem mu pomóc. – Wczo­raj strasz­nie się do cie­bie kle­iła, więc zakła­dam, że ci się przy­far­ciło.

Ethan prze­cze­suje dło­nią zmierz­wione blond włosy i uśmie­cha się do mnie spe­szony.

– Zanim przej­dziemy do mnie, poga­dajmy o tobie. Sadie napi­sała wczo­raj Jen­ni­fer, że zosta­wi­łeś ją samą w pokoju gościn­nym.

Bo twoja sio­stra była bar­dziej intry­gu­jąca.

– Nie mia­łem ochoty.

– Stary. – Patrzy na mnie spod przy­mru­żo­nych powiek i pry­cha. – Była goła, a ty ją zosta­wi­łeś?

Nie wiem, dla­czego jest zdzi­wiony – powi­nien już przy­wyk­nąć do moich zwy­cza­jów, które od początku liceum się nie zmie­niły. Świa­do­mość tego nie zmniej­sza jed­nak obrzy­dze­nia samym sobą, które we mnie nara­sta.

– Despe­ratka – kła­mię. – Znie­chę­ciło mnie to.

– Wspo­mnia­łem kie­dyś, jaki z cie­bie pier­do­lony dzban w sto­sunku do dziew­czyn?

– A ty to niby nie? – odci­nam się.

Nim Ethan zdąży odpo­wie­dzieć, otwie­rają się główne drzwi i mie­rzymy się spoj­rze­niami ze zgrozą. A jeżeli jego rodzice wrócą wcze­śniej i zastaną dom w takim sta­nie? Już po nas.

Na szczę­ście to Maya, naj­lep­sza przy­ja­ciółka Mad­die. Wcho­dzi do kuchni, kła­dzie torebkę na wyspie, a potem oce­nia bała­gan, który wczo­raj zro­bi­li­śmy.

– Cho­lera. Macie, pano­wie, prze­je­bane. Dla­czego jesz­cze nie zaczę­li­ście sprzą­tać?

Wska­zuję gestem Ethana, uśmie­cha­jąc się głup­ko­wato.

– Opo­wia­damy sobie tylko o wczo­raj­szym sek­sie, potem się do tego zabie­rzemy.

Ethan gwał­tow­nie odwraca głowę w moją stronę i patrzy na mnie z żądzą mordu w oczach.

Co, u dia­bła?

Maya mie­rzy go prze­cią­głym spoj­rze­niem, potem wspiera dłoń na bio­drze i pyta:

– Gdzie Mad­die?

Wciąż sta­ram się roz­szy­fro­wać, dla­czego Ethan tak zgro­mił mnie wzro­kiem, ale kiedy się orien­tuję, że nie zdo­bę­dzie się na odpo­wiedź, wyrę­czam go:

– Na górze w swoim pokoju. Chcia­ła­byś naj­pierw pomóc nam ogar­nąć ten kata­klizm?

– Hm… – duma, stu­ka­jąc się pal­cem w pod­bró­dek. – Pomóc sprzą­tać po impre­zie, na którą mnie nie zapro­szono? Chyba sobie daruję. Ale wam życzę dobrej zabawy! – Prze­rzuca przez ramię długi, czarny kucyk i wycho­dzi z kuchni. Mój naj­lep­szy przy­ja­ciel ani na moment nie odrywa od niej wzroku.

– Chyba sobie jaja robisz – komen­tuję z kamienną twa­rzą. – Maya? Stary, pro­sisz się o kata­strofę. Wiesz, że Mad­die by cię uka­tru­piła, nie? W sen­sie poszat­ko­wała na kawałki i rzu­ciła wil­kom na pożar­cie.

– Prze­cież i tak nie mam szans. – Gotuje się ze zło­ści. – Musia­łeś pal­nąć o tych opo­wie­ściach o sek­sie? Uzna mnie za zwy­rola.

Prze­krzy­wiam głowę.

– A nie jesteś zwy­ro­lem? Jeste­śmy iden­tyczni, Ethan. Zawsze byli­śmy tacy sami.

Zaci­ska mocno zęby, w końcu jed­nak wzdy­cha prze­sad­nie i sięga pod zlew po worek na śmieci.

– Nie­istotne. Jak wspo­mnia­łem, nie mam cie­nia szans.

– Dla­czego tak uwa­żasz?

– Daj spo­kój. Maya leci pew­nie na gości, któ­rzy wyglą­dają jak ty. Nie mam metra dzie­więć­dzie­siąt wzro­stu ani sze­ścio­paku, a już na pewno nie umiem flir­to­wać. Nie miał­bym szans, i wcale niczego sobie nie umniej­szam. Taka po pro­stu jest prawda.

Wku­rza mnie, że ma o sobie tak niskie mnie­ma­nie. Ethan to naj­do­wcip­niej­szy gość, jakiego znam, a cho­ciaż może nie prze­sia­duje na siłowni, ma ogromne serce. Każda panna byłaby szczę­ściarą, gdyby się z nim zwią­zała.

Razem porząd­ku­jemy dom, ale mniej wię­cej po dzie­się­ciu minu­tach pytam:

– Czemu nie zary­zy­ku­jesz z Mayą? Może ci się poszczę­ści.

Zżyma się, wci­ska­jąc kubek do worka.

– Maya to nie jest typ do fiku-miku i po krzyku. Gdyby doszło do jakie­goś fiku-miku, nie umiał­bym chyba odpu­ścić jej bez krzyku. No ale ty tego nie zro­zu­miesz.

Ależ rozu­miem.

Aż za dobrze.

– Może Mad­die zro­zu­mia­łaby, gdy­byś jej wytłu­ma­czył, co czu­jesz. Gdyby wie­działa, jak ważna jest dla cie­bie Maya, może…

– Ha! – Odrzuca głowę do tyłu ze śmie­chem. – Mówimy o Mad­die. Poza tym pew­nych rze­czy po pro­stu się rodzeń­stwu nie robi, na przy­kład nie dyma się ich naj­bliż­szych przy­ja­ciół. To tak jakby ona star­to­wała do cie­bie. – Na myśl o tym prze­szywa go dreszcz.

Przez krótką chwilę się cie­szę, że zda­niem Mad­die nasza wczo­raj­sza roz­mowa sta­no­wiła błąd. Gdy­bym wyja­wił jej swoje praw­dziwe uczu­cia i powie­dział o pożą­da­niu, które do niej żywię, cze­ka­łaby nas kata­strofa. Jasno widać, że Ethan miałby zastrze­że­nia, gdy­bym wyko­nał ruch, naj­le­piej więc będzie zapo­mnieć o tej ulot­nej chwili mię­dzy nami. Niech Mad­die zrzuci to na karb mojego pijań­stwa i beł­kotu, jeśli chce. Tak będzie lepiej.

Bez­piecz­niej.

– Pew­nie masz rację – odpo­wia­dam, a cho­ciaż na końcu języka mam wiele wię­cej, posta­na­wiam trzy­mać gębę na kłódkę.

Tak będzie lepiej.

Bez­piecz­niej.

Muszę sobie tylko powta­rzać tę man­trę, aż w nią uwie­rzę.

4

Maddie

– I prze­pro­sił? – Maya pod­nosi wzrok, sie­dząc w nogach mojego łóżka z bute­leczką czer­wo­nego lakieru do paznokci. – Came­ron Hol­den? Roz­ma­wiamy o tej samej oso­bie?

Ja też na­dal nie mogę w to uwie­rzyć. Sześć lat temu oświad­czył mi, że nie chce mieć ze mną nic do czy­nie­nia, a teraz roz­ma­wia­li­śmy naj­dłu­żej od nie­pa­mięt­nych cza­sów. W gło­wie się kręci od tych jego huś­ta­wek nastroju – raz zimny, raz gorący. Kiedy go przy­ła­pa­łam w gościn­nym z tą panną – która wyra­żała swoje odczu­cia w wyjąt­kowo dobitny spo­sób – naj­pierw zacho­wy­wał się jak dupek, mówiąc, że jest zajęty, a potem pobiegł za mną kory­ta­rzem i w końcu popro­sił o wyba­cze­nie. Ten czło­wiek sta­nowi ano­ma­lię, któ­rej jesz­cze nie roz­gry­złam.

A dała­bym głowę, że wbrew dekla­ra­cjom chciał mieć ze mną do czy­nie­nia. No dobra, nie zamie­rzam czy­nić żad­nych zało­żeń, ale popa­trzył na mnie tak, że zaparło mi dech w piersi. Ni­gdy nie widzia­łam, by jego oczy tak pociem­niały i spo­waż­niały.

Był jed­nak pijany, a ja mu prze­szko­dzi­łam w noc­nej zaba­wie. Oczy­wi­ście, że był napa­lony. Dosta­wiałby się pew­nie do każ­dego, kto by tam stał. Nie żeby fak­tycz­nie wyko­nał ruch, ale kiedy pod­szedł bli­żej i patrzył na mnie, myśla­łam…

– Prze­stań się wier­cić! – beszta Maya. Ści­ska moją stopę moc­niej i zanu­rza pędze­lek w lakie­rze. – Okropny z cie­bie kró­lik doświad­czalny.

No tak. Maya stu­diuje kosme­to­lo­gię na miej­sco­wym col­lege’u, a ja ni­gdy nie narze­kam, kiedy chce na mnie poćwi­czyć. Ale przez natłok myśli o Came­ro­nie nie mogę się sku­pić.

– Sorki – mówię marud­nie. – Tak czy owak, ja też byłam w szoku. Możesz mi wie­rzyć. Cała ta noc była dziwna.

– Nie­nor­malne – przy­znaje Maya. – Ale mam nadzieję, że nie zafik­so­wa­łaś się na tej szpili o byciu „nudziarą”. Wiesz, zda­niem Came­rona i Ethana każdy, kto nie baluje, to nudziarz. Nie tłu­macz się z tego, że chcesz się wydo­stać z tego zadu­pia na pustyni i coś osią­gnąć.

– Nie zamie­rzam za coś takiego prze­pra­szać, ale cza­sami się zasta­na­wiam, czy coś mnie nie omija. Czy imprezy rze­czy­wi­ście są aż takie fajne? Te, na któ­rych byłam na stu­diach, nie przy­po­mi­nały tego, co się widzi w fil­mach. Zda­wały mi się bez­ce­lowe, ale może coś ze mną nie halo, skoro tak uwa­żam? Powin­nam lubić impre­zo­wać, prawda? Mam dzie­więt­na­ście lat. Na tym eta­pie życia powin­nam wylu­zo­wać i się zaba­wić. Fra­jerka ze mnie?

Maya się zżyma i prze­rzuca na moją drugą stopę.

– Jaka tam z cie­bie fra­jerka, Mad­die. Jesteś samot­niczką. To co innego.

Gdyby nie kon­cen­tro­wała się tak na malo­wa­niu mi paznokci, wzię­ła­bym poduszkę i grzmot­nęła ją w twarz.

– Bo tak jest znacz­nie lepiej. Dzięki.

W liceum Maya ni­gdy nie nale­gała, byśmy wycho­dziły na mia­sto, i wła­śnie dla­tego tak się do sie­bie zbli­ży­ły­śmy. Miała suro­wych rodzi­ców, a mnie nie inte­re­so­wało ćpa­nie i picie co week­end, więc wie­czory spę­dza­ły­śmy, oglą­da­jąc ckliwe filmy, a ona uczyła się pleść mi włosy i malo­wać paznok­cie, tak jak w tej chwili. To taka przy­ja­ciółka, któ­rej mogę nie widy­wać mie­sią­cami, lecz gdy tylko wra­cam do domu, zdaje się, jak­bym w ogóle nie wyjeż­dżała. Kon­ty­nu­ujemy przy­jaźń zupeł­nie bez zakłó­ceń.

– To nic złego – pocie­sza mnie Maya. – Wolisz sie­dzieć w domu i czy­tać, niż wycho­dzić. Można tak. Tak lubisz.

– Ale wszyst­kim innym wydaje się, że to coś złego.

– Wszyst­kim innym, czyli Came­ro­nowi Hol­de­nowi? – Patrzy na mnie prze­ni­kli­wie i nie ma sensu, bym ukry­wała przed nią swoje uczu­cia.

Ona jedna może zro­zu­mieć. Towa­rzy­szyła mi w latach, gdy durzy­łam się w nim po uszy. Ni­gdy się przed nią nie przy­zna­łam, ale kiedy poja­wiał się Came­ron, gołym okiem było widać moje zauro­cze­nie. Snu­łam się za nim jak zbłą­kane szcze­nię, kiedy przy­cho­dził do nas do domu. Poza tym Maya wspie­rała mnie, kiedy mi powie­dział, że nie chce mnie w swoim życiu. Tuliła mnie, gdy pła­ka­łam, i sie­dzia­ły­śmy do trze­ciej nad ranem, zaja­da­jąc się lodami.

– Może – przy­znaję z rezy­gna­cją. – Sama nie wiem.

Maya zakręca bute­leczkę z lakie­rem i się odzywa:

– Co ci poprawi humor? Jeśli masz ochotę wybrać się na imprezę i zakosz­to­wać balo­wa­nia drugi raz, to idziemy. Mark urzą­dza dziś u sie­bie melanż, a twój kochaś też się pojawi.

– To nie jest mój kochaś – fukam. – Skąd w ogóle wiesz, że się wybiera?

Obru­sza się.

– Mad­die, Came­ron ma pewne miej­sce w NFL. Gdy tylko przy­jeż­dża do tej zapy­zia­łej dziury, ludzie zaczy­nają gadać. Wszy­scy zawsze wie­dzą, dokąd się wybiera.

Nie jestem pewna, co sądzić o tym, że Came­ron cie­szy się miej­scową sławą. Przy­wy­kłam do nerda, który wraz ze mną bie­gał nad zra­sza­czami i odpro­wa­dzał mnie do lodziarni w upalne, let­nie dni. Był wów­czas nie­śmiały, a cho­ciaż teraz jest bar­dziej towa­rzy­ski, nie wie­rzę, że powszechna uwaga spra­wia mu przy­jem­ność. Chcia­ła­bym sądzić, że wciąż go znam, ale może zmiany oso­bo­wo­ści, jakie doko­nały się w ciągu lat, już się utrwa­liły.

Maya na­dal się we mnie wpa­truje i czeka na odpo­wiedź.

– Nie chcę być taka.

Maya ściąga brwi.

– Jaka?

– Taka, co nie cho­dzi na imprezy, ale nagle się poja­wia i pró­buje się dosto­so­wać. To mała mie­ścina. Będzie gada­nie.

– A od kiedy to w ogóle cię obcho­dzi, co sobie ludzie myślą? – pyta. – Słu­chaj, nie pró­buję cię namó­wić na wyj­ście, jeśli ci to nie odpo­wiada, ale jeśli chcesz iść, to możemy się wybrać, a ja zro­bię cię na mega bóstwo.

Zadzie­ram brew.

– Łącz­nie z wło­sami?

Robi nie­mal ura­żoną minę.

– No jasne. Muszę ćwi­czyć, ile wle­zie.

Osu­wam się na poduszki, a ona kle­pie mnie w stopę, żebym leżała nie­ru­chomo, kiedy będzie mi nakła­dać kolejną war­stwę lakieru.

Sama nie wiem, co sobie, u dia­bła, myślę. Naprawdę się zasta­na­wiam nad pój­ściem na imprezę? Zawsze dobrze wie­dzia­łam, kim jestem, i ni­gdy nie żało­wa­łam, że posta­no­wi­łam się sku­pić na nauce zamiast na chla­niu jak wszy­scy, ale nie jestem taka jak Maya. Ona na każ­dym kroku ema­nuje sek­sa­pi­lem. Ma śniadą skórę, lśniące włosy i rysy twa­rzy, dla któ­rych modelki prze­la­łyby krew, więc wyróż­nia się wszę­dzie, gdzie się pojawi. O sobie nie mogę tego powie­dzieć.

Mimo to nie potra­fię wyrzu­cić z pamięci wyrazu twa­rzy Came­rona wczo­raj­szej nocy. Zda­wało mi się, że jeste­śmy o krok od prze­łomu, ale musia­łam go zosta­wić na tym kory­ta­rzu, bo jeżeli pił, to nie mogłam wie­rzyć w praw­dzi­wość jego słów. Jeżeli chce prze­pro­sić za ten dzień sześć lat temu, musi być cał­ko­wi­cie trzeźwy, bym wie­działa, że mówi poważ­nie.

– Dobra – ustę­puję. – Pójdę.

– Ide­al­nie, ale jeśli chcesz się poja­wić na czas, pro­po­nuję, żebyś prze­stała się wier­cić! Boszsz, jesteś naj­gor­sza!

Pod­no­szę głowę z poduszki.

– Dam ci radę. Serio musisz popra­co­wać nad obsługą klienta.

– Voy a matarte – mam­ro­cze, uśmie­cha­jąc się mimo woli.

5

Cameron

Po pią­tym szo­cie zaczyna mi być przy­jem­nie. Bar­dzo przy­jem­nie.

Wie­rzyć się nie chce, że dziś rano obu­dzi­łem się z kacem. To chyba prawda, że aby wyle­czyć kaca, wystar­czy popić, bo czuję się prze­za­je­bi­ście.

Impreza Marka dia­me­tral­nie się różni od tej, którą wypra­wi­li­śmy wczo­raj z Etha­nem. O ile nasza była skromna i zapro­si­li­śmy nie­spełna dwa­dzie­ścioro gości, o tyle wielka chata, w któ­rej mieszka Mark, pęka w szwach. Po ostat­nim szo­cie odpu­ści­łem licze­nie, ale nie zda­wa­łem sobie sprawy, że w tym mia­steczku w ogóle mamy wię­cej niż pięć­dzie­siąt osób.

Tylu ludzi, prze­cho­dząc, ociera się o moje ramię, że czuję się jak w puszce sar­dy­nek. Z pobli­skiego gło­śnika dudni dono­śnie bas, tłu­miąc roz­mowy wokół mnie, i panuje taki skwar, że skó­rzana kurtka przy­kleja mi się do ciała. Zdjął­bym ją, gdyby nie to, że Ethan i ja jeste­śmy o włos od zwy­cię­stwa w czwar­tej run­dzie beer ponga z rzędu.

– O cho­lera. Masz. – Ethan podaje mi blanta, któ­rego przy­blo­ko­wał. – Prze­pra­szam. Nie zda­wa­łem sobie nawet sprawy, że go trzy­mam.

Kręcę głową, celu­jąc do głów­nego kubka.

– Wiesz prze­cież, że nie mogę palić. Fut­bol.

– Są ferie wio­senne – zazna­cza Ethan. – Zanim wró­cisz, śladu po niej nie będzie.

– Nie będę ryzy­ko­wał. – Rzu­cam piłkę i zyskuję gromką owa­cję, kiedy z mokrym pla­skiem tra­fia do celu. – Mój tata stu­dio­wał razem z tre­ne­rem Ari­zony. Myśli, że uda mu się go ścią­gnąć na któ­ryś z moich meczów w tym sezo­nie. – Cho­ciaż mogłem zostać wybrany do NFL już po pierw­szym roku nauki, zde­cy­do­wa­łem, że naj­pierw zdo­będę dyplom, a dopiero potem zgło­szę się do dra­ftu. Tego chcia­łaby mama. Tym­cza­sem jed­nak nie zaszko­dzi, jeśli dru­żyny NFL będą moni­to­ro­wać moje sta­ty­styki albo przy­la­ty­wać na moje mecze, by pooglą­dać, jak gram.

Ethan gwiż­dże, gdy przy­cho­dzi jego kolej.

– Cho­lera. Serio?

– No. To ozna­cza, że nie wezmę do rąk żad­nych dra­gów i będę tre­no­wał jak skur­czy­syn. Faj­nie było w ten week­end, ale od jutra tyram. Koniec wygłu­pów. Tata by mnie zamor­do­wał, gdyby się dowie­dział, że piłem.

Ethan zapo­wie­trza się teatral­nie.

– Dwu­dzie­sto­jed­no­la­tek spo­żywa alko­hol? Zgroza!

Nie odpo­wia­dam, bo pod­cho­dzi do mnie Sadie, krę­cąc bio­der­kami. W dło­niach z wyma­ni­kiu­ro­wa­nymi paznok­ciami ści­ska czer­wony kubek jed­no­ra­zowy. Zerka mi w oczy zalot­nie i mówi:

– Nie wie­dzia­łam, że dziś się tu wybie­rasz.

W następ­nym rzu­cie znów tra­fiam do celu, dzięki czemu Ethan i ja jeste­śmy mistrzami wie­czoru. Kum­pel kle­pie mnie po ple­cach, a ja pochy­lam się do ucha Sadie i prze­krzy­kuję muzykę:

– Dziwne, że w ogóle ze mną gadasz!

W końcu zosta­wi­łem ją wczo­raj wie­czo­rem samą i nagą. Jed­nak w ciągu ostat­nich lat prze­ko­na­łem się, że im ktoś atrak­cyj­niej­szy, tym wię­cej ujdzie mu na sucho. Nie jestem z tego dumny, ale taka prawda.

Dla­tego nie dzi­wię się, gdy Sadie prze­suwa dło­nią po mojej klatce pier­sio­wej i uśmie­cha się, budząc do życia dołeczki z policz­kach.

– Będziesz więc musiał bła­gać mnie o prze­ba­cze­nie, prawda?

Tak jak wczo­raj bła­ga­łem Mad­die?

Mad­die to jedyna dziew­czyna, za którą goni­łem z obawy, że jest na mnie zła. Szlag, spi­sała mnie na straty sześć lat temu, więc sam nie wiem, czemu posze­dłem za nią kory­ta­rzem, lecz choć sta­ram się ze wszyst­kich sił, nie potra­fię wyrzu­cić z pamięci naszej wymiany zdań. Może dla­tego zgo­dzi­łem się dzi­siaj przyjść.

By zapo­mnieć.

A Sadie ofe­ruje mi wła­śnie taką moż­li­wość.

– Cie­szę się, że przy­sze­dłeś – dodaje.

Uśmie­cham się sze­rzej.

– Jak bar­dzo się cie­szysz?

Przy­ci­ska dłoń do moich dżin­sów w kroku, ale mój fiut nie reaguje. Ani drgnie. Ni­gdy nie nastrę­czało mi trud­no­ści, by sta­nąć dla dziew­czyny na wyso­ko­ści zada­nia. Nor­mal­nie pobu­dza go naj­lżej­sze muśnię­cie pal­cami, powi­nie­nem zatem już być sztyw­nawy.

Co, do chuja?

– Spo­tkajmy się w jed­nej z sypialni na górze za pięć minut, to się prze­ko­nasz – mówi Sadie. – Trze­cie drzwi po lewej.

Przy­glą­dam się, jak mean­druje w tłu­mie ludzi, ale nawet widok jej dupci mnie nie pod­nieca. Może muszę poczuć jej usta na kuta­sie, żeby zastar­to­wać, a może muszę poszu­kać kogoś nowego. Może Sadie mnie nie kręci.

Prze­cze­suję wzro­kiem rój opcji w poszu­ki­wa­niu kogoś, kto wyzwoli we mnie reak­cję. Dwie panny liżą się przy wyspie kuchen­nej, ale też nic. Pół­naga laska pali w kącie, dwie bliź­niaczki ocie­rają się na środku salonu w rytm uwo­dzi­ciel­skiej pio­senki. Nic nie działa i zaczy­nam się bać, że dzieje mi się coś naprawdę złego, gdy nagle…

Pro­szę bar­dzo.

Sku­piam spoj­rze­nie na ide­al­nie krą­głej pupci opię­tej czarną mini­spód­niczką, która led­wie zakrywa bie­li­znę dziew­czyny. Wzdłuż jej krę­go­słupa wisi blond kucyk i zaczy­nam snuć fan­ta­zje o tym, jak owi­jam pięść tymi wło­sami, a jed­no­cze­śnie…

– Nie mogę uwie­rzyć, że przy­szła – zżyma się Ethan, ścią­ga­jąc kolej­nego bucha. – Teraz to naprawdę wszystko już widzia­łem.

– Kto? – pytam, nie mogąc ode­rwać oczu od tej dziew­czyny. Nie wiem, kto to, ale Mark naj­wy­raź­niej już ją zakle­pał. Śmieje się z cze­goś, co powie­działa, a choć nie widzę jej twa­rzy, mowa ciała sygna­li­zuje, że dobrze się bawi w jego towa­rzy­stwie.

– Mad­die – wyja­śnia Ethan, poka­zu­jąc w tym samym kie­runku, w któ­rym patrzę.

Nie.

Nie ma, kurna, opcji.

Nie­moż­liwe, że to Mad­die, lecz kiedy już mam kum­plowi powie­dzieć, że się za bar­dzo zja­rał, dziew­czyna się odwraca. Po krót­kiej chwili pod­cho­dzi do nich Maya i podaje Mad­die napój, a ja serio nie potra­fię pojąć, co widzę.

Dziew­czyna, która w okre­sie dora­sta­nia spę­dzała let­nie dni z Etha­nem i ze mną, w niczym nie przy­po­mina sto­ją­cej na dru­gim końcu pokoju panny w czer­wo­nym body. Przy­wy­kłem do kędzie­rza­wych kucy­ków i bra­ków w przed­nim uzę­bie­niu. Pew­nie, widzia­łem, jak w ciągu lat doj­rzewa i zmie­nia się w kobietę, którą jest dziś, ale ni­gdy nie wyglą­dała tak.

Jej kręte blond loczki są ide­al­nie wypro­sto­wane, maki­jaż ma moc­niej­szy niż zwy­kle – użyła eyeli­nera i czer­wo­nej szminki… ale to body. Koń­czy się w poło­wie jej klatki pier­sio­wej, pod­kre­śla­jąc piersi, które od sze­ściu lat za wszelką cenę usi­łuję igno­ro­wać. W życiu tak bar­dzo nie pra­gną­łem podrzeć mate­riału jak w tej chwili. Czy te spro­śne wizje, które krążą mi w gło­wie, czy­nią ze mnie bez­war­to­ściowe gów­ni­cho? Abso­lut­nie, ale nie potra­fię ich poha­mo­wać.

Nie zało­żyła biu­sto­no­sza, więc widzę jej stward­niałe sutki. Co ja bym dał, żeby przy­przeć ją wprost do ściany i wyzwo­lić te cycki, by móc je gła­dzić języ­kiem i…

Cóż, dobrze wie­dzieć, że fiut mi się nie zepsuł.

Ni stąd, ni zowąd zgo­to­wał Mad­die Davis pier­do­loną owa­cję na sto­jąco.

A to nie pora na takie akcje, bo stoję obok jej brata.

Zaci­skam dło­nie na kubku, aż bie­leją mi kłyk­cie.

– Prze­rwiesz jej roz­mowę z Mar­kiem czy…?

Wzru­sza ramio­nami.

– A czemu? To doro­sła, peł­no­let­nia osoba, która sama może o sobie decy­do­wać. Mam dość niań­cze­nia jej. Mad­die wie, co dobre, a co złe. Poza tym mogła gorzej tra­fić. Mark to porządny gość. Jeśli ona chce się na niego zdecy­do­wać, to niech tak będzie.

– A czy przy­pad­kiem nie każesz się jej zwi­jać z uwagi na kole­żankę, z którą przy­szła?

Maya upija łyczek drinka i choć stara się zacho­wać dys­kre­cję, oczy ucie­kają jej w stronę Ethana. Ma na sobie podarte dżin­sowe szorty z wyso­kim sta­nem i biały top, który odsła­nia błysz­czący kol­czyk w pępku. Ethan prak­tycz­nie się ślini na ten widok.

– Czę­ściowo – przy­znaje. – Kurwa, potrze­buję nowego blanta. Poszu­kam Jack­sona i zoba­czę, czy ma. Zaraz wra­cam.

Nie zauwa­żam, jak się oddala. Niby jakim cudem, skoro Mark kła­dzie Mad­die rękę w talii i pochyla się, by szep­nąć jej coś do ucha? Trzeba przy­znać, że słabo znam tego typa. Nale­żał z nami w liceum do dru­żyny fut­bo­lo­wej, ale ni­gdy się nie przy­jaź­ni­li­śmy.

Czy ma wobec niej dobre inten­cje?

Spod przy­mru­żo­nych powiek obser­wuję, jak Mark spusz­cza oczy na piersi Mad­die, kiedy ona odwraca wzrok. Nie mam prawa go osą­dzać, bo sam robię abso­lut­nie to samo, odkąd tylko ją ujrza­łem. Nie mam prawa do opie­kuń­czych instynk­tów. Nie jest moja i ni­gdy moja nie będzie. Stra­ci­łem szansę, gdy ją od sie­bie ode­pchną­łem, a poza tym jest jesz­cze Ethan.

Ale mimo peł­nej świa­do­mo­ści, że to złe, nogi mnie niosą na drugi koniec pokoju.

Maya mie­rzy mnie wzro­kiem scep­tycz­nie, a potem wymie­nia z Mad­die nie­od­gad­nione spoj­rze­nie.

– Idę po dolewkę – rzuca i znika.

Mad­die upija drinka powoli, tak­su­jąc mnie znad kra­wę­dzi kubka.

– Co ty tu robisz?

– Mógł­bym ci zadać to samo pyta­nie. – Zer­kam na Marka, który unosi rękę do żół­wika… tę samą rękę, którą parę sekund temu poło­żył jej w talii. Korci mnie, by go zigno­ro­wać, ale odwza­jem­niam jego gest.

– Co sły­chać, stary? – pyta z sze­ro­kim uśmie­chem. – Od lat cię nie widzia­łem. Podobno robisz wiel­kie rze­czy w Pen­syl­wa­nii. Pro­sto do NFL, co?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki