Rita. Nowy początek - Agnieszka Staszak - ebook + audiobook

Rita. Nowy początek ebook i audiobook

Staszak Agnieszka

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czasami lepiej nikomu nie ufać…

 

Pogrzeb Stelli staje się punktem zwrotnym w życiu Rity, a to, czego dowiaduje się od Leo podczas ceremonii, już na zawsze zmienia wszystko. Rita po raz kolejny zostaje oszukana, zdradzona i to nie tylko przez swoją najbliższą rodzinę. Jej kariera zawisa na włosku, dlatego kobieta decyduje się na powrót do Rzymu, by ratować to, co się da. Ale odcięcie się od Mariny i przeszłości nie jest takie proste, zwłaszcza kiedy kocha ją dwóch mężczyzn: Gulio i… Leo, a ona pod sercem nosi dziecko…

Czy stara miłość wygra z nową? Czy głęboko zakopany przez Ritę instynkt macierzyński odżyje? Co stanie się priorytetem w jej życiu: rodzina, miłość czy kariera.

I najważniejsze pytanie: gdzie jest Lucy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 9 min

Lektor:
Oceny
4,3 (43 oceny)
27
6
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia110391

Nie oderwiesz się od lektury

super, wciągająca
00
myszkaa877

Nie oderwiesz się od lektury

p. Agnieszka dała tyle emocji w tomie drugim Rity. Intrygi, kłamstwa, zdrada, ciąża , ale to zakończenie tajemnicze
00
PiesekLucky

Całkiem niezła

Sama fabuła na 5 ⭐ . Niestety daje tylko 3 za moje nerwy, takiej naiwności nie da się czytać na spokojnie. Bohaterka po przejściach w pierwszej części powinna być mądrzejsza, a tu się okazuje że jej naiwność potrafi przejść granicę rozsądku 😚
00

Popularność




Roz­dział 1

– Lucia! Gdzie jest Lucia!?

Chcia­łam zna­leźć sio­strę, lecz na par­kie­cie jej nie było. Ner­wowo prze­bie­głam wzro­kiem po twa­rzach gości, ale na próżno. Posta­no­wi­łam pobiec do ojca, jed­nak kiedy rozej­rza­łam się po sali, zoba­czy­łam, że wybiega szybko, cią­gnąc za rękę zasko­czoną Lucię. Ucie­kali. Chcia­łam za nimi pobiec, ale kiedy ruszy­łam z miej­sca, świat wokół mnie zawi­ro­wał, twa­rze ludzi zro­biły się nie­wy­raźne, jakby za mgłą, a ja osu­nę­łam się bez­wład­nie na kamienną posadzkę.

– Rito! Rito! – Dotarł do moich uszu czyjś głos. Był tak daleko, że nie mogłam roz­po­znać, do kogo należy.

– Rito! Kocha­nie! Obudź się!

Spró­bo­wa­łam otwo­rzyć oczy, lecz poczu­łam tak ostry ból głowy, że natych­miast zamknę­łam powieki.

– Rito! Nie zasy­piaj! Otwórz oczy!

Teraz wresz­cie się zorien­to­wa­łam, kto do mnie mówi. To była moja matka.

Moja matka? Zasko­cze­nie wygrało z bólem i zaci­ska­jąc zęby, jed­nak otwo­rzy­łam oczy. Zorien­to­wa­łam się, że leżę na posadzce, nade mną stoją ludzie. Moja głowa spo­czy­wała na kola­nach matki. Mojej matki…

– Czy ja umar­łam? – spy­ta­łam, nie zda­jąc sobie sprawy, że wypo­wia­dam te słowa na głos.

– Nie, głup­ta­sie! Dzięki Bogu jesteś przy­tomna! – wykrzyk­nęła matka.

Usły­sza­łam szmer, po czym ludzie zaczęli się cofać i wresz­cie mogłam swo­bod­niej oddy­chać. Matka podała mi wodę, lecz nie byłam w sta­nie upić nawet łyka. Spró­bo­wa­łam usiąść, jed­nak z bólu nie­mal tra­ci­łam świa­do­mość.

– Pomóż­cie mi ją zanieść do samo­chodu! Musimy natych­miast poje­chać do szpi­tala! Zanim przy­je­dzie karetka, my już będziemy na miej­scu!

Giu­lio pochy­lił się nade mną, żeby wziąć mnie na ręce, lecz w tym samym momen­cie tuż obok niego poja­wił się Leo. Giu­lio ode­pchnął go zde­cy­do­wa­nym ruchem ręki tak mocno, że ten się zato­czył i padł jak długi na posadzkę. Nie mia­łam siły teraz się tym przej­mo­wać. Obję­łam Giu­lia za szyję i zniósł mnie do samo­chodu. Matka bie­gła tuż za nami, krzy­cząc do kie­rowcy, żeby otwie­rał drzwi. Kiedy Giu­lio kładł mnie na tyl­nym sie­dze­niu limu­zyny, poczu­łam ukłu­cie w sercu. Nagle wydało mi się, że widzimy się ostatni raz w życiu, że nad­ciąga coś strasz­nego i wkrótce wszystko się zmieni. Byłam prze­ra­żona.

– Pojadę z tobą, kocha­nie! – powie­dział Giu­lio, kiedy już mnie uło­żył wygod­nie w samo­cho­dzie, a w jego gło­sie brzmiała szczera tro­ska.

– Tylko będziesz prze­szka­dzał! – prych­nęła moja matka, nawet nie zaszczy­ciw­szy go spoj­rze­niem. – Ruszamy! – rzu­ciła ostro do kie­rowcy.

– Giu­lio, dopil­nuj, pro­szę, roz­li­cze­nia z firmą cate­rin­gową i poże­gnaj gości w naszym imie­niu – dodała, wciąż na niego nie patrząc.

– Jak pani sobie życzy – mruk­nął, po czym nie­chęt­nie odsu­nął się od samo­chodu. Zro­bił taką minę, jakby myślał, że już mnie wię­cej nie zoba­czy. Uśmiech­nę­łam się do niego i ruszy­li­śmy do szpi­tala.

* * *

Gdy Giu­lio wró­cił na salę, by zro­bić to, o co popro­siła go pani Gar­di­ner, Leo, mówiąc do mikro­fonu, dzię­ko­wał gościom za przy­by­cie. Zacho­wy­wał się jak jakiś cele­bryta. Kiedy skoń­czył to małe przed­sta­wie­nie, pod­szedł do mene­dżera restau­ra­cji i zamie­niw­szy z nim kilka zdań, wypi­sał czek. Giu­lio był wście­kły, prze­cież to on miał się tym zająć. Kiedy ruszył w stronę Leo, ten się wypro­sto­wał, patrzył pro­wo­ku­jąco i wyglą­dał tak, jakby cze­kał na atak.

– Nikt cię nie pro­sił, żebyś poże­gnał gości w imie­niu rodziny! – wark­nął Giu­lio.

Leo nie odpo­wie­dział, tylko ude­rzył go pię­ścią w twarz. Giu­lio natych­miast mu oddał, lecz Leo miał więk­szą wprawę w bój­kach i po chwili Giu­lio leżał na posadzce, trzy­ma­jąc się za nos. Leo popra­wił koszulę, prze­cze­sał pal­cami włosy i syk­nął:

– Trzy­maj się od niej z daleka! – wrza­snął, po czym odwró­cił się na pię­cie i szybko wyszedł z restau­ra­cji.

Lekko zamro­czony Giu­lio rozej­rzał się po sali. Goście, któ­rzy jesz­cze nie zdą­żyli wyjść, uda­wali, że nic się nie stało. Roz­ma­wiali i śmiali się, chcąc ukryć zmie­sza­nie, zer­kali nie­pew­nie w jego stronę. Giu­lio spoj­rzał na por­tret Stelli i mógłby przy­siąc, że obrzuca go kar­cą­cym spoj­rze­niem.

Czuł wście­kłość i wstyd. Spró­bo­wał wstać, lecz zakrę­ciło mu się w gło­wie. Po jego twa­rzy spły­wała strużka krwi, która pla­miła nie­ska­zi­telną biel jedwab­nej koszuli, co wyglą­dało nie­zwy­kle dra­ma­tycz­nie. Kilku męż­czyzn wresz­cie pode­szło do niego i pomo­gło mu wstać. Ktoś podał chu­s­teczkę, ktoś inny przy­niósł mary­narkę. Zda­wał sobie sprawę, że w zapla­mio­nej krwią koszuli i z pod­bi­tym okiem wyglą­dał gro­te­skowo. A jesz­cze zale­d­wie kilka godzin temu nic nie zapo­wia­dało, że wie­czór tak się skoń­czy.

Co takiego usły­szała Rita od Leo, że aż stra­ciła przy­tom­ność? – zasta­na­wiał się, idąc do samo­chodu. Muszę się tego jak naj­szyb­ciej dowie­dzieć. Nie pozwolę temu skur­wie­lowi jej skrzyw­dzić.

* * *

Pie­lę­gniarka przy­nio­sła mi jed­no­ra­zową szpi­talną koszulę.

– Pro­szę się prze­brać, za kilka minut po panią wrócę i poje­dziemy na bada­nia.

– Ale to nie jest konieczne, ja już się dobrze czuję, tylko bar­dzo mnie boli głowa – powie­dzia­łam, krzy­wiąc się.

– I wła­śnie dla­tego, Rito, popro­si­łam, żeby cię dokład­nie prze­ba­dano – powie­działa matka tonem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu.

Spoj­rza­łam na nią zdu­miona. Wciąż nie mogłam uwie­rzyć, że tu ze mną jest.

Udała, że nie widzi mojej reak­cji. Pode­szła, by pomóc mi się prze­brać w zie­loną szpi­talną koszulę. Dobrze zna­łam ten kolor… koja­rzył mi się z cza­sem, gdy stra­ci­łam dziecko, moje i Leo. Wtedy czu­łam się tak, jak­bym spa­dała w prze­paść, a teraz zaczę­łam się bać, że znów zaleje mnie fala smutku, przed którą przez ostat­nie lata tak dziel­nie się bro­ni­łam. Nagle ude­rzyła mnie myśl: Prze­cież mój syn żyje!

Matka, widząc, że dzieje się ze mną coś złego, poło­żyła mi rękę na ramie­niu i powie­działa:

– Rito, wiem, co czu­jesz. Dla­tego tu jestem. Możesz na mnie liczyć. – I wyko­rzy­stu­jąc moje zagu­bie­nie, zaczęła prze­bie­rać mnie w szpi­talną koszulę, jak­bym była małym dziec­kiem. Pod­da­łam się jej bez słowa. Pierw­szy raz, odkąd się­gam pamię­cią, mia­łam matkę tak bli­sko sie­bie.

* * *

Naj­pierw pobrano mi krew, potem zro­biono rezo­nans magne­tyczny głowy i zba­dał mnie neu­ro­log. Na szczę­ście nie stwier­dził wstrzą­śnie­nia mózgu. Bar­dzo chcia­łam już wró­cić do domu rodzi­ców, a przy­naj­mniej opu­ścić szpi­tal. Kiedy z ulgą myśla­łam, że to już koniec badań, pie­lę­gniarka oznaj­miła, że czeka mnie jesz­cze jedno.

– Bada­nie gine­ko­lo­giczne? Ale po co? – spy­ta­łam zdez­o­rien­to­wana, gdy wio­zła mnie do innego gabi­netu.

– Musimy potwier­dzić wyniki badań krwi. Jest pani w ciąży. Wie­działa pani o tym?

– Nie! To nie­moż­liwe. To pomyłka! Czy to na pewno moje wyniki?

Pie­lę­gniarka uśmiech­nęła się ze zro­zu­mie­niem, jakby już wcze­śniej wiele razy sły­szała takie słowa.

– Pro­szę się nie dener­wo­wać. Dla dobra dziecka musi być pani w dobrej for­mie psy­chicz­nej.

Już się nie ode­zwa­łam. Mia­łam mętlik w gło­wie. Jak to moż­liwe, że zaszłam w ciążę?

Pró­bo­wa­łam nie zemdleć. Wpa­try­wa­łam się w sza­ro­bure płytki na pod­ło­dze i zasta­na­wia­łam, kiedy to się stało, który to mie­siąc, kto jest ojcem?

* * *

W gabi­ne­cie powi­tała mnie sym­pa­tyczna i uśmiech­nięta pani dok­tor, ele­gancka, koło pięć­dzie­siątki. Popro­siła, żebym poło­żyła się na fotelu i roz­luź­niła, co w tej sytu­acji było dość trudne. Po kilku minu­tach na ekra­nie poja­wił się sza­ro­czarny obraz, na któ­rym trudno było mi cokol­wiek dostrzec.

– Widzi pani, to jest główka. Zaraz zro­bię pomiary i spraw­dzimy, który to tydzień.

Wpa­try­wa­łam się w ekran. Kieł­ko­wało we mnie malut­kie życie, choć na razie widzia­łam coś, co przy­po­mi­nało raczej fasolkę lub kre­wetkę.

– Moje dziecko… – szep­nę­łam.

– Chce pani posłu­chać bicia serca?

– Będzie już sły­chać?

– Tak, to piąty tydzień, serce teraz jest wiel­ko­ści zia­renka maku, ale prze­cież już bije.

Tuk, tuk, tuk, tuk, tuk tuk… z gło­śnika sto­ją­cego obok moni­tora dobie­gało tętno mojego dziecka.

Wsłu­chi­wa­łam się w jego rytm i poczu­łam, jak moje ciało się roz­luź­nia, znika całe napię­cie spo­wo­do­wane wyda­rze­niami ostat­nich tygo­dni, a być może i lat.

Byłam zmę­czona, lecz jed­no­cze­śnie mia­łam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, jakby to, że jestem w ciąży, dawało mi nie­wi­dzialną ochronę.

Lekarka z uśmie­chem podała mi wydruk bada­nia.

– Pro­szę, to pierw­sze zdję­cie, może je pani poka­zać ojcu dziecka.

Wzię­łam błysz­czący świ­stek do ręki i trzy­ma­jąc go kur­czowo, zasta­na­wia­łam się, komu pierw­szemu mam je poka­zać. Nie trwało to długo, ponie­waż po chwili roz­le­gło się puka­nie i drzwi się uchy­liły. Sta­nęła w nich moja matka. Wyrwała mi z ręki wydruk i spy­tała z lek­kim nie­do­wie­rza­niem:

– Zostanę bab­cią?

Patrzy­łam na nią i spró­bo­wa­łam wyobra­zić ją sobie na moim miej­scu, kiedy ponad trzy­dzie­ści lat temu dowi­działa się, że jest w ciąży.

Ni­gdy nie roz­ma­wia­ły­śmy o moim dzie­ciń­stwie, a tym bar­dziej o tym, co działo się przed moimi naro­dzi­nami. W ogóle mia­ły­śmy nie­wiele oka­zji, żeby roz­ma­wiać. Matka zda­wała się mnie nie zauwa­żać, a ja nie lgnę­łam do niej, może dla­tego że pod­świa­do­mie bałam się odrzu­ce­nia.

– Muszę się poło­żyć, mamo – powie­dzia­łam, aby unik­nąć pytań, a w szcze­gól­no­ści tego jed­nego: kto jest ojcem.

– Dobrze, już cię zabie­ram. – Ski­nęła głową lekarce i pie­lę­gniarce. Ku zdzi­wie­niu obu pań sama zawio­zła mnie do sali, w któ­rej leża­łam.

– Mamo, co czu­łaś, gdy się dowie­dzia­łaś, że jesteś w ciąży?

Wózek wyha­mo­wał.

– Jesz­cze nie jestem gotowa, aby z tobą o tym roz­ma­wiać, ale przyj­dzie na to czas – odrze­kła matka po chwili waha­nia. – Już nie­długo wszystko ci opo­wiem.

Wła­ści­wie to nie spo­dzie­wa­łam się innej reak­cji. Może to i dobrze? Nie mia­łam siły na kolejne rewe­la­cje. Musia­łam sku­pić się na upo­rząd­ko­wa­niu całego tego bała­ganu, jaki zapa­no­wał w moim życiu.

Tak bar­dzo chcia­łam poga­dać z Lucią. Co się z nią dzieje? Gdzie teraz jest? Nawet nie pró­bo­wa­łam do niej dzwo­nić, bo byłam pewna, że nie odbie­rze.

* * *

Kilka godzin wcze­śniej

Leo dys­kret­nie obser­wo­wał gości obec­nych na sty­pie po pogrze­bie Stelli. W pew­nym momen­cie ktoś do niego zadzwo­nił. Spoj­rzał na wyświe­tlacz i szyb­kim kro­kiem wyszedł do holu, żeby spo­koj­nie poroz­ma­wiać. Kiedy wró­cił, widać było, że jest poru­szony, choć sta­rał się to ukryć. Lawi­ru­jąc mię­dzy gośćmi, pod­szedł do roze­śmia­nej Rity.

Na jego twa­rzy malo­wało się napię­cie. Wymie­nili kilka zdań, Rita zbla­dła, zachwiała się i padła nie­przy­tomna na posadzkę.

Zro­biło się zamie­sza­nie, ktoś krzyk­nął, ktoś w biegu prze­wró­cił krze­sło, a wokół Rity zebrał się krąg gości.

Ten zamęt był komuś na rękę. Kiedy pró­bo­wano ją ocu­cić, ojciec pospiesz­nie wypro­wa­dził Lucię z sali. Bar­dzo zale­żało im na tym, by nikt nie zauwa­żył ich ucieczki.

Roz­dział 2

Obu­dziło mnie jakieś zamie­sza­nie na kory­ta­rzu. Otwo­rzy­łam oczy i przez uchy­lone drzwi dostrze­głam matkę roz­ma­wia­jącą z Giu­liem. Nie wiem, czy mi się wyda­wało, ale ona chyba z nim flir­to­wała. Nie­wąt­pli­wie zacho­wy­wała się raczej jak doj­rzała sin­gielka niż ewen­tu­alna przy­szła teściowa. Miała na sobie kre­mowy kostium od Guc­ciego pod­kre­śla­jący kształty – wciąż była szczu­pła i zgrabna – i ewi­dent­nie się do niego wdzię­czyła, czyli zacho­wy­wała się jak zawsze w obec­no­ści męż­czyzn. A ja już pra­wie uwie­rzy­łam w to, że się zmie­niła. Że spo­waż­niała i stała się tro­skliwą matką. Może tro­chę późno, ale jed­nak.

Coś musiało się za tym kryć. Przez ostat­nie godziny nie odstę­po­wała mnie na krok. W szpi­talu roz­ma­wia­ły­śmy wię­cej niż przez ostat­nie kilka lat. Gdyby nie musiała, toby tego nie robiła. O co jej cho­dzi?

Nagle oblał mnie zimny pot, ponie­waż zda­łam sobie sprawę, że zaraz powie Giu­liowi o mojej ciąży. A nie byłam pewna, czy chcę, żeby wła­śnie teraz się o niej dowie­dział. Pró­bo­wa­łam ją zawo­łać, ale było już za późno. Zoba­czy­łam, jak twarz Giu­lia się roz­pro­mie­nia.

Natych­miast pod­biegł do mojego łóżka.

– Rito, czy to prawda?! To wspa­niała wia­do­mość!

Czu­łam się okrop­nie, byłam potar­gana i mia­łam na sobie tę paskudną szpi­talną koszulę. Dla­czego matka pozwo­liła mu tu przyjść? Wiele bym dała za któ­ryś z moich kom­ple­tów bie­li­zny do spa­nia. A jesz­cze wię­cej za czapkę nie­widkę.

Gdy zaszłam w ciążę pierw­szy raz i powie­dzia­łam o tym mojemu face­towi, wyszedł bez słowa i wię­cej się nie poja­wił. A teraz poten­cjalny ojciec cie­szy się jak dzie­ciak, a ja nie mam ochoty z nim o tym roz­ma­wiać. Co za iro­nia losu.

Poki­wa­łam głową i patrzy­łam na roz­pro­mie­nioną twarz Giu­lia. Czu­łam, że chce mi zadać mnó­stwo pytań, poroz­ma­wiać o przy­szło­ści, coś zapla­no­wać, jed­nak ja nie byłam na to gotowa.

– Giu­lio, czuję się fatal­nie – powie­dzia­łam pospiesz­nie. – Głowa boli mnie tak, że nie mogę myśleć. Marzę tylko o tym, żeby zasnąć na wiele godzin i to prze­cze­kać.

– Rozu­miem, kocha­nie. Co mogę dla cie­bie zro­bić? Co ci przy­wieźć? Masz ochotę coś zjeść?

– Zabi­ła­bym za chru­piące ośmior­niczki z Marina Sun! Tylko tym razem bez sałaty. I za sok ze świe­żych poma­rań­czy. – Chcia­łam, żeby jak naj­szyb­ciej sobie poszedł.

– Zamó­wie­nie przy­jęte! Za godzinę jestem z powro­tem.

– Pocze­kaj, waria­cie… Co ci się stało? – Dopiero teraz zauwa­ży­łam, że ma pod­bite oko.

– To tylko efekt róż­nicy poglą­dów, nic wiel­kiego. Na wesele będę jak nowy – odrzekł Giu­lio i się roze­śmiał, choć nie­zbyt szcze­rze.

Poczu­łam ścisk w żołądku. Wesele? Jakie wesele? Nie pla­nuję żad­nego wesela. Ciąża spa­dła na mnie jak grom z jasnego nieba i nawet nie wiem, czy mam się cie­szyć, czy zała­mać. Poza tym nie jestem pewna, kto jest ojcem dziecka, choć bar­dzo bym chciała, aby był nim Giu­lio, nie Pie­tro.

– Mam ci przy­wieźć coś jesz­cze? – Było jasne, że nie zamie­rza mi powie­dzieć nic wię­cej.

– Potrze­buję piżamy na zamianę i bie­li­zny. W domu rodzi­ców jest walizka z moimi rze­czami. I koniecz­nie przy­wieź łado­warkę do tele­fonu, bo jeśli nie pod­ła­duję bate­rii, stracę łącz­ność ze świa­tem, a muszę zadzwo­nić w kilka miejsc.

– Odwiozę twoją matkę i przy oka­zji zabiorę rze­czy, potem zor­ga­ni­zuję jedze­nie i wrócę do cie­bie.

– Będę cze­kała – szep­nę­łam, czule się do niego uśmie­cha­jąc. Był naprawdę faj­nym face­tem. Do tego przy­stoj­nym i usta­wio­nym. A czy byłby też dobrym ojcem?

* * *

Giu­lio ruszył do drzwi, a ja popro­si­łam matkę, żeby jesz­cze chwilę została.

Kiedy szła w stronę mojego łóżka, mija­jąc Giu­lia, posłała mu cza­ru­jący uśmiech, jeden z tych popi­so­wych, mówią­cych: „Patrz­cie na mnie, oto ja, wspa­niała Anna”.

– Dla­czego powie­dzia­łaś Giu­liowi o ciąży, nie uzgad­nia­jąc tego ze mną? – zaata­ko­wa­łam ją bez zbęd­nych wstę­pów. – Czy wiesz, w jakiej mnie posta­wi­łaś sytu­acji? No, ale nie powin­nam się dzi­wić. Ni­gdy mnie nie wspie­ra­łaś! Jeśli nie umiesz pomóc, to cho­ciaż nie prze­szka­dzaj.

Patrzyła na mnie zdzi­wiona, a nawet z lek­kim nie­sma­kiem.

– Giu­lio już wie­dział – prych­nęła. – To nie była dla niego żadna nowina. Możesz podzię­ko­wać za to swo­jej kole­żance z pod­sta­wówki Sarze, która wszystko wyga­dała. Gra­tu­lu­jąc, wisiała mu na szyi i zasy­py­wała go poca­łun­kami. No, ale Giu­lio to teraz naj­lep­sza par­tia w całej Mari­nie. Wszyst­kie na niego lecą – zakoń­czyła z wes­tchnie­niem.

Chyba byłam prze­wraż­li­wiona, bo mia­łam wra­że­nie, że ona też. Wie­dzia­łam, że moja matka ni­gdy się nie zmieni, na zawsze zosta­nie zdzirą. Posta­no­wi­łam jed­nak, że nie będę się z nią teraz kłó­ciła, nie przy ludziach. Poza tym byłam na to zbyt zmę­czona.

– Prze­pra­szam, mamo. Mam teraz trudny czas. Dzię­kuję, że zawio­złaś mnie do szpi­tala i jesteś tu ze mną.

Matka tylko ski­nęła głową i zapy­tała:

– Czy mogę coś jesz­cze dla cie­bie zro­bić? Jeśli teraz to wszystko, to pozwól, że wrócę do domu. Muszę się odświe­żyć i prze­brać. Też jestem wykoń­czona.

– Oczy­wi­ście, jedź do domu i odpocz­nij. Giu­lio cię odwie­zie i zabie­rze z domu moje rze­czy. Pomóż mu, pro­szę, spa­ko­wać walizkę. Jutro będę wie­działa, czy mnie wypi­szą ze szpi­tala. I mamo… nie mów nikomu wię­cej o mojej o ciąży. A szcze­gól­nie ojcu. Sama muszę przy­zwy­czaić się do tej myśli.

– Oczy­wi­ście, Rito. Nikomu nie powiem – zapew­niła, a ja ani tro­chę jej nie wie­rzy­łam.

* * *

Gdy za matką zamknęły się drzwi, z ulgą opa­dłam na poduszkę. Naresz­cie zosta­łam sama i mogłam się spo­koj­nie zasta­no­wić. Pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć sobie, kiedy ostat­nio mia­łam okres, i doko­nać obli­czeń. Prze­glą­da­łam w myślach wyda­rze­nia minio­nych tygo­dni, ale tyle się działo, że nie zwra­ca­łam uwagi na to, jak zacho­wy­wało się moje ciało.

Roz­pacz­li­wie pra­gnę­łam, żeby to było dziecko Giu­lia. Na myśl, że ojcem mógłby być Pie­tro, aż mnie mdliło. Przed moim wylo­tem do Mariny nasza rela­cja się ochło­dziła. Pie­tro miał pro­blemy z żoną, a ja, chcąc trzy­mać się od tego z daleka, sta­ra­łam się stwo­rzyć mię­dzy nami dystans.

Zaczę­łam liczyć jesz­cze raz i kiedy oka­zało się, że nie widzia­łam Pie­tra od ponad trzech mie­sięcy, ode­tchnę­łam z ulgą.

Zaczę­łam sobie przy­po­mi­nać, co ja i Giu­lio robi­li­śmy. Wspo­mnie­nia z jego domu spra­wiły, że zalała mnie fala pożą­da­nia.

Muszę jak naj­szyb­ciej stąd wyjść! Nie zniosę dłu­żej tego szpi­tal­nego wdzianka! Jestem potar­gana, nie­uma­lo­wana, chcę wziąć prysz­nic i wło­żyć ubra­nia, w któ­rych znów będę mogła poczuć się sobą.

Wci­snę­łam guzik, pró­bu­jąc przy­wo­łać pie­lę­gniarkę. Po dłuż­szej chwili drzwi się otwo­rzyły i sta­nęła w nich Sara.

– Potrze­bu­jesz cze­goś? – spy­tała z wymu­szo­nym uśmie­chem, uważ­nie mi się przy­glą­da­jąc.

– Pamię­tasz mnie?

– Tak, od razu cię pozna­łam, choć tro­chę się zmie­ni­łaś. Wyład­nia­łaś – dodała z nutą zło­śli­wo­ści.

Nie spo­dzie­wa­łam się, że będzie dla mnie miła. W szkol­nych cza­sach była jedną z naj­bar­dziej odda­nych fanek Leo. Kiedy ja i on zaczę­li­śmy poka­zy­wać się razem i na tych samych impre­zach była Sara, czu­łam, jak jej wzrok nie­mal wypala mi dziury w ple­cach. Pew­nie nie mogła zro­zu­mieć, jak taka nie­atrak­cyjna, mało popu­larna i trzy­ma­jąca się z boku dziew­czyna mogła zgar­nąć naj­lep­szy towar w mie­ście. Była wście­kła, że sprząt­nę­łam jej Leo sprzed nosa i nie ukry­wała tego, co o mnie myśli.

Nie ruszało mnie to jakoś szcze­gól­nie, po pro­stu była jesz­cze jedną osobą, która czuła do mnie nie­chęć.

Gdy skoń­czy­ły­śmy szkołę, znik­nęła mi z oczu, i dzięki Bogu. Ja robi­łam swoje, a ona wyje­chała do Werony na stu­dia medyczne. Chyba coś musiało pójść nie tak, skoro nie została lekarką. Matka mówiła, że opie­ko­wała się ojcem Giu­lia, kiedy cho­ro­wał, co ozna­cza, że miała oka­zję czę­sto widy­wać Giu­lia i może nawet pró­bo­wała go pocie­szać. To prze­cież świetny facet, nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby liczyła na coś wię­cej. Wciąż nosiła panień­skie nazwi­sko, więc nic nie stało na prze­szko­dzie, a i Giu­lio był wolny.

A ja znów weszłam jej w paradę! Poja­wi­łam się nagle, odmie­niona, i wzię­łam się za naj­lep­szą par­tię w oko­licy.

Oj, musiała mnie nie­na­wi­dzić.

– Rito, jak mogę ci pomóc? – Wyrwał mnie z zamy­śle­nia znie­cier­pli­wiony głos Sary.

– Prze­pra­szam, zamy­śli­łam się. Saro, chcia­ła­bym jak naj­szyb­ciej wró­cić do domu, czy naprawdę muszę zostać na noc w szpi­talu?

– Nie­stety, na jutro rano lekarz prze­wi­dział jesz­cze dodat­kowy zestaw badań, które wyko­nuje się na czczo. Musimy być pewni, że wypi­szemy cie­bie i dziecko w dobrym sta­nie. No i oczy­wi­ście gra­tu­luję ci ciąży – dodała z uda­waną ser­decz­no­ścią. – Czy przy­szły ojciec jest szczę­śliwy? Jak to przy­jął? – spy­tała, tym spo­so­bem pró­bu­jąc dowie­dzieć się, z kim zaszłam w ciążę.

W pierw­szym odru­chu chcia­łam oszczę­dzić jej przy­kro­ści i skła­mać, ale po chwili doszłam do wnio­sku, że nie mam powodu jej oszczę­dzać, skoro ona ni­gdy nie przej­mo­wała się tym, co ja czuję.

– Och, reak­cja Giu­lia prze­ro­sła moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Jest prze­szczę­śliwy. Myślę, że będzie wspa­nia­łym ojcem.

Sarze zrze­dła mina, choć ze wszyst­kich sił sta­rała się to ukryć. A ja poczu­łam ulgę, bo oto publicz­nie przy­zna­łam się do tego, że będę miała dziecko z Giu­liem. A nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że Sara podzieli się tą nowiną, z kim tylko będzie mogła.

– Skoro muszę zostać, to trudno – odrze­kłam z wes­tchnie­niem.

– Gdy­byś mnie potrze­bo­wała, daj znać – rzu­ciła Sara i z wyraźną ulgą pospiesz­nie opu­ściła salę.

* * *

Gdy spoj­rza­łam za okno, świa­tło słońca miało już poma­rań­czową barwę, było już późne popo­łu­dnie. Poczu­łam straszny głód, ale odrzu­cała mnie myśl o szpi­tal­nym posiłku. Poza tym wie­dzia­łam, że nie­długo wróci Giu­lio i przy­nie­sie mi moje jedze­nie, więc posta­no­wi­łam cier­pli­wie pocze­kać.

Widok z okien szpi­tala w Mal­ce­sine zapie­rał dech w pier­siach i był nie­mal tak piękny jak ten, który roz­ta­czał się z salonu Giu­lia. Zacho­dzące słońce odbi­jało się w tafli Gardy, a woda mie­niła się paletą żółci, poma­rań­czu, czer­wieni, prze­cho­dząc do różu i fio­letu. Nagle poczu­łam przy­pływ natchnie­nia – oczami wyobraźni ujrza­łam moją nową kolek­cję. Tak, będzie w kolo­rach zacho­dzą­cego słońca odbi­ja­ją­cego się w wodach Gardy. Posta­no­wi­łam, że nazwę ją „Powrót do prze­szło­ści”. Żało­wa­łam, że nie mam lap­topa, a przy­naj­mniej szki­cow­nika, bo natych­miast chcia­łam zabrać się do pro­jek­to­wa­nia!

Po raz kolejny w ciągu ostat­nich tygo­dni stwier­dzi­łam, że bar­dzo bra­ko­wało mi tego cudu natury, jakim jest jezioro Garda. To prze­cież część mojego DNA i nie wyje­cha­łam stąd z wła­snej woli.

Tak bar­dzo chcia­ła­bym znów tu zamiesz­kać i codzien­nie cie­szyć się pięk­nymi wscho­dami i zacho­dami nad „moją Gardą”, pomy­śla­łam, lecz po chwili prag­ma­tyzm spro­wa­dził mnie na zie­mię: mogła­bym, ale jesz­cze nie teraz. Mam w Rzy­mie kilka spraw, które muszę zała­twić.

Roz­dział 3

Z drzemki wyrwała mnie cicha roz­mowa pro­wa­dzona na kory­ta­rzu. Jakiś męż­czy­zna o coś pytał, lecz nie mogłam roz­róż­nić słów, a ktoś odpo­wia­dał piskli­wym gło­sem. No tak, kto mógłby tak szcze­bio­tać, jeśli nie Sara. Pew­nie sądziła, że to nie­zwy­kle sek­sowne. Ten głos i ton były prze­zna­czone tylko dla męż­czyzn, któ­rych chciała pode­rwać. Co za zdzira. Kogo tym razem wybrała? Po chwili usły­sza­łam, jak męż­czy­zna mówi sta­now­czo i nieco gło­śniej:

– Wybacz, Saro, ale pędzę do Rity, bo sty­gnie jej ulu­bione danie! A wiesz, że jak czło­wiek głodny, to zły! A tego chciał­bym unik­nąć! – To oczy­wi­ście był Giu­lio, jak zawsze uprzejmy, za żar­tami pró­bo­wał ukryć znie­cier­pli­wie­nie.

Uśmiech­nę­łam się do sie­bie na myśl, że Sara jest pew­nie wście­kła.

Drzwi się otwo­rzyły, do pokoju wkro­czył Giu­lio. Zdą­żył się odświe­żyć i prze­brać. Pach­niał jak zwy­kle wspa­niale mydłem i wodą koloń­ską, którą uwiel­bia­łam. Wyglą­dał tak sek­sow­nie, że mia­łam się ochotę na niego rzu­cić, i nie prze­szka­dzało mi to, że ma pod­bite oko i spuch­nięty nos.

– Nie­źle się urzą­dzi­łem, co? Jak dzie­ciak z pod­sta­wówki! – powie­dział, pró­bu­jąc zatu­szo­wać zakło­po­ta­nie śmie­chem.

– Ale wyglą­dasz bar­dzo tak męsko… – zażar­to­wa­łam.

– Prze­cież wal­czy­łem w obro­nie honoru kobiety! – Zło­żył przede mną sta­ro­modny ukłon.

Roze­śmia­łam się, lecz zaraz spo­waż­nia­łam.

– Dość żar­tów. Opo­wiedz mi, pro­szę, co wła­ści­wie się wyda­rzyło po tym, gdy poje­cha­łam do szpi­tala.

– Nie mam ochoty o tym roz­ma­wiać. Powiem tylko, że ja z Leo wymie­ni­li­śmy poglądy i oka­zało się, że bar­dzo się od sie­bie róż­nią.

Byłam bar­dzo cie­kawa, jakie to były poglądy, posta­no­wi­łam jed­nak nie drą­żyć tematu, mając nadzieję, że wkrótce Giu­lio opo­wie mi wszystko ze szcze­gó­łami. Poza tym poczu­łam, że bur­czy mi w brzu­chu.

– No dobrze, niech ci będzie, i tak nie jestem w sta­nie myśleć.

Głód wygrał z dobrymi manie­rami i dosłow­nie rzu­ci­łam się na jedze­nie. Nie pamię­tam, kiedy coś tak bar­dzo mi sma­ko­wało jak te ośmior­niczki przy­nie­sione przez Giu­lia. Pomy­ślał o wszyst­kim – w koszyku zna­la­złam też sałatkę z melona i szynki, a na deser kawa­łek mojej ulu­bio­nej bezy Pavlova. Poczu­łam, że wra­cają mi siły.

* * *

W tym samym cza­sie przy­stojny młody męż­czy­zna pytał recep­cjo­nistkę w holu na dole, gdzie może zna­leźć Ritę i w jakim jest sta­nie. Kobieta nie chciała mu udzie­lić żad­nych infor­ma­cji, zasła­nia­jąc się prze­pi­sami i twier­dząc, że do cho­rej wpusz­czani są tylko człon­ko­wie naj­bliż­szej rodziny, lecz pod­su­nięte dys­kret­nie sto euro i uwo­dzi­ciel­ski uśmiech potra­fią zadzia­łać cuda. Recep­cjo­nistka podała mu numer pokoju Rity i po chwili wysoki męż­czy­zna, nio­sąc wielki bukiet eustom, wsiadł do windy.

Gdy dotarł do pokoju Rity, przez uchy­lone drzwi zoba­czył dwoje roze­śmia­nych ludzi, któ­rzy wyglą­dali na bar­dzo w sobie zako­cha­nych. Patrzył na nich przez chwilę nie­zau­wa­żony, po czym zje­chał do holu, podał recep­cjo­ni­stce bukiet kwia­tów i powie­dział:

– Mam do pani prośbę. Pro­szę prze­ka­zać te kwiaty pacjentce, ale dopiero gdy zosta­nie sama. Teraz ma gościa i nie chciał­bym jej prze­szka­dzać.

– Oczy­wi­ście. Mam powie­dzieć, że kwiaty są od… – Popa­trzyła na niego zalot­nie.

– Od Leo.

– Tylko tyle?

– Tak. – Uciął męż­czy­zna, podzię­ko­wał za pomoc, odwró­cił się na pię­cie i ruszył do wyj­ścia.

Przed budyn­kiem szpi­tala zatrzy­mał się i wyjął z kie­szeni tele­fon komór­kowy.

– Gra­tu­luję, Anno, znów będziesz bab­cią, mam nadzieję, że się cie­szysz? – powie­dział z sar­ka­zmem.

– Jak to znów? O czym ty mówisz? – W gło­sie Anny Giar­dini sły­chać było zde­ner­wo­wa­nie.

– Nie mam czasu dłu­żej roz­ma­wiać. Jutro rano poje­dziesz po Ritę do szpi­tala i zawie­ziesz ją do domu.

– Ale Rita na pewno nie będzie chciała ze mną jechać. Nie ma szans.

– Już twoja w tym głowa, żeby chciała. Coś wymy­ślisz, tro­chę pouda­jesz i pod­ko­lo­ru­jesz. Jesteś dobra w te klocki.

Roz­łą­czył się bez poże­gna­nia i zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ruszył do zapar­ko­wa­nej w cie­niu pan­amery.

To auto do niego paso­wało i ide­al­nie odda­wało jego oso­bo­wość – porsche pan­amera było nowo­cze­snym uoso­bie­niem domi­na­cji, bogac­twa i wła­dzy. Zanim minął szla­ban, zatrzy­mał się na chwilę przy innym samo­cho­dzie. Też był zapar­ko­wany w cie­niu, nieco na ubo­czu. Leo wysiadł i szybko się rozej­rzał. W pobliżu nie było nikogo, więc wycią­gnął nóż, przy­ło­żył go do karo­se­rii samo­chodu i prze­je­chał po całej jego dłu­go­ści, zosta­wia­jąc widoczną rysę. Zado­wo­lony z sie­bie scho­wał nóż, wsiadł do pan­amery i odje­chał z piskiem opon, pozosta­wia­jąc na asfal­cie ciemny ślad.

* * *

Gada­li­śmy z Giu­liem w naj­lep­sze, kiedy zadzwo­nił tele­fon.

– Moja matka – jęk­nę­łam. – Czego ona może chcieć? Prze­cież nie­dawno się widzia­ły­śmy – mruk­nę­łam. – Mama? – ode­zwa­łam się zdzi­wiona.

– Tak, to ja. To takie dziwne, że dzwo­nię?

– Prze­cież chyba wszystko usta­li­ły­śmy.

– Tak, ale prze­cież nie wiem, o któ­rej skoń­czą ci robić bada­nia.

– Ja też nie wiem. Ale po co ci ta infor­ma­cja?

– Bo chcę cię ode­brać ze szpi­tala. Przy­jadę rano, naj­wy­żej zacze­kam. Sprawdź, czy wszystko masz, czy coś ci przy­wieźć – traj­ko­tała, nie dając mi dojść do słowa.

– Mamo, ale..

– No to jeste­śmy umó­wione. Będę…

– Mamo, posłu­chaj! Nie musisz przy­jeż­dżać, Giu­lio mnie obie­rze.

Giu­lio poki­wał głową.

– No to odbie­rzemy cię razem. Prze­każ mu, żeby był u mnie kwa­drans po dzie­wią­tej. Adres zna. Aha, i będziesz miesz­kała u mnie. Nie przyj­muję odmowy, chcę się tobą opie­ko­wać. Dobrej nocy – powie­działa i się roz­łą­czyła.

– Giu­lio, matka koniecz­nie chce po mnie przy­je­chać. I mam u niej zamiesz­kać, żeby mogła się mną zająć.

– A co jej się nagle stało?

– Nie mam poję­cia. To tro­chę podej­rzane, na pewno coś knuje.

– Nie przej­muj się. Łatwiej jej ustą­pić niż odmó­wić, bo zrobi pie­kło, więc po pro­stu odbie­rzemy cię jutro razem.

Giu­lio sie­dział jesz­cze przez pół godziny, a potem musiał lecieć. Zmie­niał kel­nerkę Milę, ponie­waż popro­siła go o wolny wie­czór. Nawet się ucie­szy­łam, bo choć uwiel­bia­łam jego towa­rzy­stwo, byłam wykoń­czona i chcia­łam pobyć sama, by spo­koj­nie pomy­śleć. Przede wszyst­kim będę musiała zro­bić porzą­dek w fir­mie, by jakoś funk­cjo­no­wała, gdy mnie nie będzie.

No wła­śnie, co z Rzy­mem, z firmą, z poka­zem? Nie wie­dzia­łam, jak Pie­tro zare­aguje na wia­do­mość, że jestem w ciąży, czy wpad­nie w szał, czy jakoś to prze­łknie. Posta­no­wi­łam na razie nikomu o tym nie mówić, trzy­mać w tajem­nicy tak długo, jak zdo­łam ukryć mój stan. Leo też nie może się o niczym dowie­dzieć, bo nasza rela­cja i tak jest już wystar­cza­jąco skom­pli­ko­wana. Nagle przy­po­mnia­łam sobie, co powie­dział dzi­siaj na sty­pie, i oblał mnie zimny pot.

Za dużo tego, pomy­śla­łam. Leo, ciąża, o któ­rej jesz­cze rano nie mia­łam poję­cia, i śmierć babci… Mia­łam mętlik w gło­wie.

Zanim bab­cia umarła, przez wiele tygo­dni ciężko cho­ro­wała. Patrze­nie na to, jak cierpi, było straszne. Pró­bo­wa­łam jakoś się trzy­mać, lecz na myśl, że już ni­gdy z nią nie poroz­ma­wiam, nie przy­tulę się do niej, ogar­niała mnie roz­pacz. A teraz jej nie ma. I w dodatku zabrała do grobu naj­więk­sze tajem­nice naszej rodziny…

Wiele bym dała, żeby móc z nią poroz­ma­wiać. Na pewno by się ucie­szyła na wieść o tym, że jestem w ciąży… A może wie­działa? Była uważną i mądrą obser­wa­torką. Mia­łam wra­że­nie, że widzi wszystko wyraź­niej niż inni. Zawsze sta­rała się zoba­czyć szer­szy kon­tekst, co spra­wiało, że ota­cza­jący ją ludzie czuli się tak, jakby czy­tała im w myślach.

Gdzie teraz jesteś, bab­ciu? Czy mnie widzisz? Czy wiesz, co będzie dalej? Nie potra­fi­łam tego wytłu­ma­czyć, lecz wyraź­nie czu­łam jej obec­ność.

Nagle zda­łam sobie sprawę, że jesz­cze wczo­raj byłam bez­dzietną sin­gielką z wła­sną firmą, a dzi­siaj dowie­dzia­łam się, że jestem matką dwójki dzieci.

Wró­ci­łam wspo­mnie­niami do czasu, gdy byłam w pierw­szej ciąży, pró­bo­wa­łam sobie przy­po­mnieć, jak się wtedy czu­łam. Lada dzień zaczną się mdło­ści, brak ape­tytu, pew­nie naj­pierw schudnę, a potem zacznę tyć, za dwa, może trzy mie­siące powięk­szy mi się biust – co może nie będzie takie złe – brzuch sta­nie się widoczny. Spuchną mi nogi, będę coraz bar­dziej zmę­czona i będę się modliła o jak naj­szyb­sze roz­wią­za­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki