Rewolucja - Wisła Alicja - ebook + książka

Rewolucja ebook

Wisła Alicja

0,0

Opis

Jeśli pragniesz wolności, bądź gotów na rewolucję

Po wielkiej ewolucji gatunków świat już nie przypomina tego, który znamy. Federacja – stowarzyszenie najpotężniejszych magów – żąda władzy absolutnej i bezwzględnego posłuszeństwa. Swoich czarowników pozbawia uczuć i sumienia, zmieniając ich w broń idealną.

Lena i jej młodszy brat, Jace, uciekają, choć wiedzą, że ich moc jest zbyt cenna, by Federacja pozwoliła im żyć spokojnie. Tropieni przez magów, nawiązują sojusz z Caspianem – chimeryjczykiem, człowiekiem-bestią z wrogiego rodu.

Między Caspianem a Leną z każdym krokiem rośnie napięcie. I choć ich pierwotne uprzedzenia kłócą się z niebezpiecznym przyciąganiem, to są zmuszeni oprzeć relację na wzajemnym zaufaniu. Wkrótce ich ucieczka przerodzi się w brutalną walkę – o wolność, uczucia i życie – która stanie się zalążkiem prawdziwej rewolucji…

Rewolucji, która odmieni nie tylko świat, ale ich samych.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 764

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Alicja Wisła

Rewolucja

Dla wszystkich udręczonych dusz –

abyśmy przestały dryfować i znalazły swoje miejsce we wszechświecie

WSTĘP

W niedalekiej przyszłości dobre i złe skutki postępu, a także zmieniające się warunki życia spowodowały bunt ludzi oraz wyjście z ukrycia stworzeń, które na ziemi urzędowały znacznie dłużej, niż ludzkość byłaby w stanie pamiętać. Przez wieki następował wzrost rozwoju duchowego i szerzyła się świadomość istnienia magii w codziennym życiu.

Czarownice, od dawna obecne wśród ludzi, wyszły z cienia, by im pomagać; ich dzika biała magia przynosiła uzdrowicieli i dobre dusze przewodzące ludziom w trudnych chwilach. Z czasem pozostałe rasy również wyszły na powierzchnię. Każdy możliwy gatunek człowieka, który mógł ewoluować, założył swoją frakcję, zaczął tworzyć swoje własne prawa, zagarniać terytoria. Świat, który znacie, przestał istnieć, on ewoluował. Jeden gatunek wrogi drugiemu pragnął coraz większej władzy. Dobre czarownice wśród swoich znalazły magików, którzy zapragnęli zajmować się również czarną magią. Założyli oni początkowo niewielką grupę, która prężnie się rozwijając, szerzyła swoje herezje, a w końcu utworzyła Federację, która zapragnęła zawładnąć całym kontynentem. Każdy gatunek, który próbował się temu sprzeciwić, był eliminowany. Przez działania tej najpotężniejszej grupy magów pozostali usunęli się w cień, a garstka zwykłych ludzi żyła w nieświadomości, że stanowi niewielki procent ludzkości pozostałej na ziemi. Federacja dążąca do wojny próbowała pozbyć się pozostałych, opierając swoje działania na kultach starych bogów i niespełnionych przepowiedniach.

W tych warunkach każda istota nadal miała prawo do szczęścia, a miłość pojawiała się w najmniej oczekiwanych momentach, łamiąc serce tym, którzy żywili resztki nadziei na szczęśliwe zakończenie.

Jeśli dacie się porwać miłości – cóż, jesteście straceni. Ale za to wasze dusze będą wam wdzięczne, bo po co zeszliśmy na ziemię, jeśli nie właśnie po to, by doświadczać rozdzierającego płomienia zakochania i więzi bratnich dusz?

CZĘŚĆ I

Światło

Rozdział 1

Ośrodki Federacji były okropnym miejscem, a o cudach świata i rzeczywistości innej niż ta, którą znałam, mogłam przeczytać jedynie z książek podkradanych podczas nielegalnych wędrówek po obozie magii, jak nazywałam po cichu to miejsce. Podsłuchane rozmowy ludzkich strażników, książki stare i zapomniane, ukryte w kratce wentylacyjnej mojego pokoju bez okien, zapewniały mi jedyny dostęp do rzeczywistości odmiennej niż ta kreowana przez magów. Moje sny, wyraźne jak prawdziwe wspomnienia, były ułudną nadzieją na to, że za tymi murami istniała lepsza przyszłość.

Byłam posiadaczką szczególnych zdolności, dlatego sprowadzono mnie tu, kiedy moi rodzice… no właśnie, nie wiem dokładnie, co się z nimi stało. Znam tylko wersję, którą przedstawiła nam Federacja. Podobno rodzice nas porzucili. Mnie i mojego młodszego brata Jace’a, ale on nie był taki jak ja; był zbyt mały, by pamiętać uczucie wolności i otwartej przestrzeni, które ja, mimo braku konkretnych wspomnień, zachowałam na dnie serca.

W Federacji panowały surowe zasady i jeszcze surowsze treningi magii, które wykańczały nas do nieprzytomności. Zakaz okazywania emocji, zakaz uczuć, jakichkolwiek reakcji, posłuszne wykonywanie rozkazów – wszystkie te punkty sprawiały mi okropną trudność, na co narzekali moi nauczyciele. Nie pamiętam, kiedy dokładnie tu trafiłam – jakby ktoś wymazał mi pamięć z okresu przed pobytem w ośrodku, jakby ktoś odebrał mi całą tożsamość, po to, by móc ukształtować mnie na nowo. Za każdym razem, kiedy próbowałam sobie coś przypomnieć, dostawałam potwornej migreny, jakby dostęp do tego miejsca w mojej pamięci był zablokowany, co nie było wcale takie niemożliwe, znając możliwości tych okropnych, bezdusznych magów. Problemem numer jeden było to, że nikt nie rozumiał tego, co ja czułam, ani nawet nie próbował; nikt nie zastanawiał się nad swoim losem. Banda dzieciaków i młodych dorosłych szkolona na zabójców, na magów kontrolujących ludzkość. Na samą myśl krzywiłam się w lustrze do swojego odbicia. Moja blada skóra pragnąca słońca pasowała do cieni pod oczami, kontrastując z ciemnymi włosami i srebrnymi oczami; nie były szare jak u mojego brata, ale srebrne, iskrzące jak księżyc w pełni. Westchnęłam, naciągając niżej rękawy czarnej bluzy, która była elementem naszego ubioru do kompletu z czarnymi spodniami i czarnymi butami. Zero kolorów, zero słońca, zero radości, zero emocji, kumacie? Cztery ściany, nudny kolor, samotność. Jak by tu zabić w człowieku chęci do życia? – poradnik napisany przez magów.

Planowanie ucieczki zajęło mi kilka lat; wymagało zbierania informacji, podsłuchiwania strażników, wędrówek poza swój korytarz i sale do ćwiczeń, wizyt u lekarzy i w salach, o których istnieniu nie wiedzieli pozostali. Postanowiłam zrobić sobie prezent urodzinowy w tym roku i swoje dziewiętnaste urodziny obchodzić poza murami tego okropnego miejsca, jak najdalej stąd. Udać się do mitycznego Starego Miasta, gdzie wszystkie gatunki żyły razem, gdzie każdy miał prawo wyboru, gdzie każdy był wolny, a stamtąd dalej na południe, bliżej terenów chimeryjczyków, ludzi-bestii, którzy wraz z ewolucją stali się łowcami, polującymi na wszystko, co się poruszało. Nadludzkie zdolności, bliskie zwierzęcym, zawdzięczali przodkom zamieszkującym lasy wraz z dzikimi stworzeniami; nienawidzili czarowników, więc bezpieczniej było po prostu nie wchodzić im w drogę, przyczaić się gdzieś wśród ludzi, w okolicy pięknych plaż i długich nadmorskich deptaków, podróżując i szukając swojego miejsca na świecie.

Wszystko zaczęło się od pożaru, wszechogarniających płomieni, którym byłam oczywiście winna.

– Lena! – usłyszałam głoś mojego brata dochodzący gdzieś zza dymu, który gęsto pokrywał każdy cal pomieszczenia. Zakrztusiłam się i zakryłam usta rękawem bluzy.

– Jace! Nie widzę cię. – Próbowałam go zlokalizować za pomocą magii, ale opornie mi to szło w sali pełnej dzieciaków-magików.

Wiedziałam, że Federacja nie pozwoliłaby nam uciec, nie pozwoli zbiegom przeżyć, nie będzie ani chwili wytchnienia, dopóki nie znajdziemy się daleko stąd. Bałam się, że w związku z podsłuchanymi rozmowami byliśmy dla nich zbyt ważni. W tym roku miałam dostać odprawę w teren, w zasadzie to już w zeszłym, ale ze względu na mój brak subordynacji i nieposłuszeństwo wysłano mnie na doszkalające kursy, które wiązały się z długim przebywaniem w gabinetach lekarzy Federacji, których metody szkolenia miały bliższy związek z torturami niż z nauką.

Wiedzieliśmy zbyt dużo, by znaleźć się na zewnątrz, niekontrolowani. Nasze zdolności były ogromne i nieukierunkowane, a szczególnie u takiego dzieciaka jak Jace, który był kilka lat młodszy ode mnie i dopiero przechodził burzę hormonów i rozkwit mocy.

– Jace!!! – darłam się na całe gardło. Tak panicznie bałam się, że utknął gdzieś tam w płomieniach. A przecież musiałam się nim opiekować, w końcu to mój młodszy brat. – Jace! – krzyczałam ile sił w płucach.

Odpowiedziała mi cisza. Syk płomieni był wszechobecny.

Zaczęło się od pożaru w audytorium. Od rutynowego wieczornego spotkania. Setki dziewczyn i chłopców podobnych do nas zasiadły na swoich stałych miejscach w ustalonych rzędach. Metalowe kotary zjechały na dół, zasłaniając zachodzące słońce. Jace siedział po prawej stronie z chłopakami, ja i reszta dziewczyn – po lewej. Zasalutowałam mu na powitanie. Odwzajemnił ten gest.

Widziałam to w jego oczach. Widziałam tę udrękę zawsze, gdy wracał po rutynowych badaniach, które na nas przeprowadzali. Widziałam ten ból. I nie mogłam tego znieść. Ja wytrzymam. Jestem naprawdę twarda, a trzymałam się tylko dla Jace’a. Wiedziałam, że nas wykorzystują. Sprawdzali, testowali, byliśmy ich królikami doświadczalnymi. Setki dzieci, młodszych, starszych, siedziały w rzędach przed nami. Wyższe były zarezerwowane dla członków szkolenia – jedynie pełnoletnich, tych kończących już swoje szkolenie. Jednak z ostatecznym zadaniem czekali do samego końca. Wypuszczali nas – oczywiście pod pełnym nadzorem. Kontrolowali zachowania. Myśli. Czyny. Uczucia. A emocje? Mówili, że nie są nam potrzebne. Więc starałam się ich nie okazywać. I za każdym razem, kiedy doktor Fell pytał mnie, jak minął mój dzień; czy czuję cokolwiek, gdy on po raz kolejny wbijał igłę w moje przedramię, odpowiadałam z uśmiechem, wyćwiczonym specjalnie na takie okazje (w zasadzie nie jest to nawet uśmiech, po prostu nie pozwalałam sobie na grymas):

– Nie. Czuję się wspaniale. Chcę wypełnić misję dla Związku. Związek i Jedność są najważniejsze. – W środku aż mnie skręcało. – Wszystko dla Federacji.

Nienawidziłam go. Nienawidziłam Związku. Jedności. Federacji. Nienawidziłam ich wszystkich. Nienawidziłam tego, co nam robią. Co robili Jace’owi. Ostrzegali, że to uczucie będzie tak silne, że niemal śmiertelnie niebezpieczne. I tak się właśnie czułam. Pragnęłam buntu. Zemsty. Pragnęłam ucieczki. Chciałam wolności. Ale czy nie każdy jej pragnie? Wolność. Ludzie zapomnieli, co tak naprawdę oznacza to słowo.

Wolność, wolność, wolność… Powtarzałam to sobie do skutku. Dyskretnie opowiadałam Jace’owi historię o życiu poza murami tego miejsca, o wolności i miłości – by myślał tak samo. On jednak nie żywił tak silnych negatywnych uczuć do Federacji. To wszystko ich wina, wpajano mu od małego wspaniałość instytucji. Ale wierzył mi. Chciał uciec razem ze mną.

Nasze ćwiczenia były naprawdę paskudne, ale dla pozostałych, nieodczuwających nic magów nie są zbyt ciężkie.

Cofnijmy się o godzinę i zacznijmy od początku tego chaosu, który stał się moim dziełem…

Zachowałam kamienną twarz, gdy doktor Fell ponownie, jak każdego wieczoru, kazał mi zabić dotykiem kolejne zwierzę. Zrobiłam to. Zając padał bez ruchu na metalowy blat w czystym białym pokoju – znowu, jeszcze raz, jeszcze raz. Nie chciałam tego robić, a to nie jest najgorsza część.

– A teraz, Leno, uzdrów je. – Jego uśmiech był tak sztuczny, jakby ktoś siłą przykleił go do jego twarzy. Tak działa całkowity brak emocji? Więc i ja starałam się go naśladować. Jeszcze jeden raz, jeden więcej, powtarzałam to sobie i, o dziwo, pomagało. Usiadłam na fotelu, doktor Fell przypiął moje dłonie i nogi do poręczy, a ja siedziałam spokojnie i nie śmiałam nawet mrugnąć.

To wszystko wydawało mi się jakąś podstępną torturą. Ale tutaj tak się postępowało z tymi, którzy posiadali zbyt wiele mocy. A ta moc wyczerpuje. Więc dałam się przypiąć do fotela i w moim zamroczeniu siedziałam grzecznie, oczekując na lekarstwo.

Kiedy zużywałam sporo mocy, potrzebowałam lekarstwa. Oczyszczenia. Pomyślelibyście: „odpoczynek”? Tak. Ale nauczono nas, że żołnierze nie odpoczywają. Na wojnie nie ma odpoczynku. A Federacja toczyła wojnę już bardzo długo. Potrzebowała żołnierzy, jeńców i ochrony. Żołnierze to ochrona, ochrona to my. Inne rasy wołały na nas „czarownicy”, „wiedźmy”; nie wiem, czy którekolwiek z tych słów trafnie opisywało to, co robiliśmy. Każde z nas potrafiło z grubsza to samo – posiadaliśmy podstawowe umiejętności magiczne.

Ale dalej zaczyna się stroma, niebezpieczna droga. Każdy, kto potrafił zbyt wiele, więcej niż przeciętny członek, zostawał poddany szeregowi testów. Jego zdolności były pod ścisłym monitoringiem.

Ostrzegali, że te osobniki mogły przejawiać zdolności do odczuwania emocji. Więc moja teoria na ten temat było prosta. Bali się nas. Dlatego byliśmy karani za to każdego dnia.

– Leno, to pomoże twoim zdolnościom się zregenerować. Zaboli tylko troszeczkę. – Doktor pochylił się z czystym nożem nad moim przedramieniem. Kiwnęłam głową. Byłam w stanie to wytrzymać. Lecz nie długo. Wiedziałam, że kłamie, to mi nie pomoże. Po tym czułam się jeszcze gorzej. Zazwyczaj nie mogłam już sama wrócić do pokoju. Czy może raczej celi.

Tym razem będzie inaczej, dzisiaj będzie tak, jak ja zaplanowałam – po raz pierwszy w życiu zamierzałam przejąć kontrolę.

Doktor Fell odsunął długi rękaw mojej czarnej bluzki, takiej samej, jaką nosił każdy inny starszy adept. Czarne bluzki i bluzy, i długie czarne spodnie zakrywały każdy milimetr ciała. Kobiety nosiły przylegające ubrania i sznurowane trapery. Mężczyznom pozwalało się na trochę więcej swobody. Było to uwarunkowane „mniejszą podatnością na niepożądane zachowania”. Zacisnęłam więc drugą dłoń w pięść, tak by doktor Fell nie zobaczył.

Opuścił dłoń w białej rękawiczce, w której trzymał nóż. Nie był duży, lecz długi i wąski, by nacięcia były precyzyjne. Na moim lewym przedramieniu niemal nie było na nie miejsca. Jedno zrobione było na poprzednim. Nadzwyczajne zdolności zostały bowiem u mnie wykryte w bardzo wczesnym stadium rozwoju.

– Jak się dziś czujesz, Leno?

– Wspaniale – odpowiedziałam z uśmiechem. Skrzywiłam się jednak i wiedziałam, że to nie umknęło jego uwadze.

– Myślę, że należy ci się dzisiaj większa dawka. Uspokoisz się. – Opatrzył moje ramię. Odłożył skalpel i odwrócił się do szafki. Z mojego przedramienia kapała krew. Jedno, dwa, trzy nacięcia.

Przy codziennym widoku krwi można było się na to nieco uodpornić, ale jej nadmiar nigdy nie był dobrą oznaką. Nie dla nas, eksperymentów. To była moja jedyna szansa. Musiałam się bardzo wysilić, by poruszyć skalpelem. Był tak blisko… Telekineza nigdy nie była moją mocną stroną. Gdy jednak wylądował on w mojej dłoni, musiałam działać błyskawicznie.

– Doktorze Fell? Ten zając chyba się rusza. – Zerknęłam w stronę jednego z martwych ciał.

Oczywiście, że nie żył. Zdążyłam go zabić i wskrzesić dwa razy tego wieczoru. Później są zakażane, więc oczywiście znów muszę je zabijać. Nie przychodziło mi to z przyjemnością, wierzcie.

– Chyba nie spisałam się dzisiaj, jak trzeba. – Udawałam, że naprawdę mi przykro. Mężczyzna odwrócił się w stronę stołu z truchłami.

– Który?

– Ten po prawej… Wydawało mi się, że się poruszył. – Szybko wsunęłam skalpel do mechanizmu zamka, który przeskoczył z kliknięciem. Wyswobodziłam lewą stronę ciała. – Właśnie ten, którego pan dotknął – wymruczałam nerwowo i w końcu się uwolniłam. Zeskoczyłam z fotela i w tym samym momencie doktor Fell zauważył moje oswobodzenie się. Nie podał mi jeszcze lekarstwa. Nie mogłam go przyjąć, bo natychmiast zasnę. Byłabym tak słaba, że od razu mogłam się pożegnać z moimi szansami na ucieczkę. Stworzyłam wierną kopię siebie pod drzwiami, udającą, że otwieram mechanizm zabezpieczający. Mężczyzna rzucił się do przycisku awaryjnego.

– Alarm, zbiegły eksperyment! Powtarzam: osobnik próbuje uciec!

Cmoknęłam z dezaprobatą. Nigdy się nie nauczą. Lekarz rzucił się na moją idealnie odwzorowaną kopię i nacisnął guzik. Gdybym faktycznie odblokowała mechanizm, drzwi by się zamknęły. Lecz w tym wypadku nieświadomie uwolnił mnie sam. Zniknęła moja kopia, a doktor Fell był wyraźnie zaskoczony, gdy odwrócił się w moją stronę.

– Przecież pan wiedział, że moją mocną stroną zawsze były iluzje. – Pokręciłam głową.

Otworzył usta ze zdziwienia.

– Leno, nie rób niczego, czego będziesz żałować… – Ale było za późno.

– Stoi pan na mojej drodze do wolności, doktorze Fell. – Rzuciłam się na niego i owinęłam ramię wokół jego szyi. Był silny, więc przycisnął mnie plecami do ściany. Raz, dwa, trzy.

Wbiłam skalpel we wrażliwe miejsce w jego szyi, prosto w tętnicę. Doktor upadł na ziemię, krztusząc się własną krwią.

– Jak się pan dzisiaj czuje, doktorze Fell? – Wyjęłam swoją kartę i przełożyłam ją gdzieś na środek. Wymazałam także komputerową rejestrację mojej wizyty od momentu, w którym stworzyłam iluzję.

Strażnicy wpadli do pomieszczenia szybciej, niż się spodziewałam.

– Co się tu, u diabła, stało? – Wyglądałam już jak jeden z nich, przybrawszy postać, którą zapamiętałam z moich wędrówek.

Iluzja zdecydowanie była moją najmocniejszą stroną. Jeśli ktoś nie wiedział, kogo szukać, z pewnością nie mógł mnie zauważyć.

– Jakiś chłopak go dźgnął. Uciekł. – Wskazałam na drzwi. – Trzeba mu pomóc, zaraz się wykrwawi! – Wszystko powiedziałam jak najbardziej opanowanym głosem. Przecież te zombie nie miały emocji. – Pójdę po wsparcie, a wy zajmijcie się lekarzem. – I z tymi słowami wyszłam na korytarz. Ruszyłam biegiem prosto do stacji strażników.

– Potrzebują pomocy, jakiś zbieg zaatakował medyka. Wsparcie na podpoziom czwarty i piąty.

Od razu posłali tam oddział.

– A ty na co czekasz, rekrucie? Spadaj stąd.

Stary odesłał mnie machnięciem ręki. Zrobiłam zamach łokciem i powaliłam go na metalowy blat. Sięgnął po broń, ale ja mu ją wyrywałam, zanim zdążył jej użyć, i kaburą zdzieliłam go w głowę.

Zerknęłam do kamery, by mieli pewność, że to wewnętrzna robota, niech widzą moją iluzję. Zniszczyłam kamerę trzema strzałami z elektromagnetycznej broni wyrwanej strażnikowi. Nacisnęłam wszystkie guziki „cel” na moim podpoziomie pierwszym, stamtąd tunele prowadzili na poziom piąty, czyli prosto do wind wyprowadzających na powierzchnię.

Nacisnęłam też kilkanaście innych przycisków z najniższych podpoziomów i strzeliłam do reszty. Zamieszanie na korytarzach, zwykle cichych i bezpiecznych, było równe sile huraganu.

Za rogiem zmieniłam postać, zrzuciłam iluzję i biegłam ile sił do audytorium, tam jeszcze o niczym nie słyszeli. Musiałam tam zostać, by znaleźć Jace’a; to bardzo ryzykowne, ale nie miałam innego wyjścia, jeśli chcieliśmy uciec razem.

Wracamy więc do punktu wyjścia. Siedziałam tam i machałam Jace’owi, to nasz znak, wszystko było gotowe, a co dziwne, wszyscy byli nad wyraz spokojni.

Wieczorne spotkania po zabiegach były zwykle krótkie i na temat, szybkie pranie mózgu i do domu. Tylko właśnie: dom. Co definiuje dom? Miejsce, ludzie, uczucia? Skóra mrowiła mnie za uszami – to intuicja; aż nosiło mnie, żeby uciekać, czułam że tracę grunt pod nogami.

„Nie mamy bezpiecznego miejsca, do którego wracam po całym dniu pracy”. Tak mówili kiedyś ludzie. Zanim ewoluowaliśmy. Zanim gatunek ludzi zwykłych i przeciętnych niemal zmieciono z powierzchni ziemi. Powstanie nowych ras nie było żadnym przełomem. Od dawna byliśmy między wami, ludźmi ganiającymi za rozmaitymi aspiracjami, niedostrzegającymi drobnych rzeczy. Byliście wolni. Myślenie, o czym dusza zapragnie, nie było zabronione.

Emocje nie były zakazane. Uczucia, rodzina – nic z tego nie było poddawane kontroli.

Wszystko przepadło.

Czarownicy, jako jeden z najstarszych gatunków, uważany był za przewodni, byliśmy bowiem między ludźmi od zawsze. Mieliśmy panować nad pozostałymi istotami; ja nie podzielałam tego zdania, jednak co może znaczyć opinia jednej znienawidzonej jednostki wobec całej reszty, która toczyła z góry przegraną wojnę z Federacją?

Przyszła kolej na następny ruch, na samej górze audytorium znajdował się czarny szklany ekran. To szyba, przez którą nas monitorowano, szyba, za którą siedział stary mag, kontrolując otoczenie; nie spodziewał się odchyłów od normy. Raz, dwa, trzy, odliczałam spokojnie, zachowując maksymalny spokój, chociaż w środku się gotowałam.

Zaraz miało się zacząć największe zamieszanie, jakie widziała ta placówka Związku. Zerwałam się ze swojego miejsca, co za kilka sekund miało zostać zauważone, musiałam więc rozegrać to mądrze.

– Uważajcie, to zaraz wybuchnie! – krzyknęłam na całe gardło, palcem wskazując sześcian na stole u dołu sali, gdzie gromadzili się główni audytorzy.

Parę osób się zerwało i podniosły się głośne szepty. Jedyne emocje, jakie nimi rządziły, to strach i niepewność. Tego pierwszego udało mi się prawie wyzbyć, ale z drugim ciężko walczyć, jeśli nie wiesz, co przyniesie jutro.

– Spokojnie, numerze trzynaście, usiądź – zwrócił się do mnie strażnik. Dla nich byliśmy anonimowi, nie używaliśmy ani imion, ani tytułu maga, dopóki nie ukończymy szkolenia. Zerwałam się biegiem do ekranu, za którym znajdowało się pole kwasu, aby nikt nie mógł go dotknąć. Kopnęłam w niego z całej siły, aż zluzował się na tyle, że pękł, a do sali wlała się masa żrącej substancji.

Ktoś wrzasnął: „Pożar, pali się!”. Podniosły się krzyki, a wraz z nimi włączyły się alarmy, wyjścia ewakuacyjne otworzyły się automatycznie. Tak już były zaprogramowane. Nie przewidywały buntu, nikt nie brał pod uwagę ucieczki.

– Jace! – W końcu znalazłam go po ciemku, w dymie, tam, gdzie się umówiliśmy Wręczyłam mu klucz, który ukradłam ze stacji strażników. – Spotkamy się na ostatnim podpoziomie, wsiądź do czarnego bmw x6, poznasz je od razu, to jeden z dwóch starych samochodów, które tam trzymają. Wszystko tak, jak to omawialiśmy. – Spojrzałam w jego szare oczy tak podobne do moich. Byliśmy bardzo podobni. Czarne proste włosy, szare oczy o ostrym kształcie. – Jace. Masz pobiec tunelem ewakuacyjnym, teraz jeszcze będzie pusty, schowaj się za fotelami i czekaj na mnie. A, i nie wychylaj się, jasne? – Ścisnęłam go mocno. – Już, wynoś się stąd.

– Uważaj na siebie, siostro.

Nie sprawdzą tam na pewno, nawet nie wezmą tego pod uwagę. Zamieszanie, śmierć medyka, zbuntowani strażnicy, minie chwila, zanim zauważą, że chodzi o ucieczkę. Pomyślą, że to jakiś adept znowu zwariował, a to zdarza się tu dosyć często wśród niewyszkolonych.

W tym czasie my będziemy już daleko stąd. Raz na zawsze uwolnimy się od Federacji. Pogoniłam młodszych adeptów, którzy ciągle plątali nam się pod nogami.

– Uciekać stąd! Już, wynocha.

Minęłam grupę audytorów – wyszkolonych adeptów, w pełni dorosłych, z doświadczeniem; byli jak nauczyciele i strażnicy w jednym, nic nie mogło im umknąć.

Pospiesznie schowałam się za rogiem, a w tym dymie nie mogli mnie dojrzeć. Teraz dotarcie na podpoziom dwunasty zależało od mojego szczęścia i sprytu. Tego drugiego mi nie brakowało, gorzej z pierwszym. Zabrałam jednemu z audytorów kartę wyższego dostępu.

– Ostatnim pacjentem doktora Fella był jakiś chłopak. Akta mówią jasno, że… Odczyt magnetyczny mówi, że ostatnim eksperymentem był numer trzynaście z podpoziomu pierwszego. Kobieta.

– Kobieta? One nie zabijają, wiesz, jak było z Margaret, numerem siedem. Stchórzyła i teraz plącze się gdzieś po równinie.

– Jasne, sprawdzę tę trzynastkę. To…

Moje serce pragnęło wyskoczyć z piersi. To ja, to mnie szukali, tego odczytu nie dało się oszukać, to zbyt zaawansowana technologia.

– To Lena. Numer trzynaście, podpoziom pierwszy. Nie wystraszcie jej, potrzebujemy jej na misję poza Związkiem. Jasne?

Wstrzymałam oddech, w głowie kręciło mi się od nadmiaru informacji. Margaret, numer siedem? Uciekła? Nigdy nam nie mówili, że ktoś jeszcze uciekł. No jasne, że nie, kretynko, nie tylko tego jednego nam nie powiedzieli. Jaka misja poza Związkiem? Cholera. Zostawiłam za sobą dyskutujących audytorów i pobiegłam do wind, które otworzyły się automatycznie na podpoziomie jedenastym. „Awaria” – napis czerwono mignął, dając mi do zrozumienia, że dalej winda nie pojedzie. Opuściłam ją, klnąc pod nosem. Pierwsze niedogodności w planie zmusiły mnie do zmiany trasy, pobiegłam więc korytarzem, ale było tu nienaturalnie pusto. Już wiedziałam dlaczego – nigdy nie byłam tak daleko, bo audytorzy trzymali nas w ryzach.

Z daleka słyszałam hałasy i krzyki, tu również było pełno dymu, paliła się stacja strażników w centrum podpoziomu.

– Brać go! Szybko, tam są wyjścia!

– Trzeba otworzyć pozostałe cele! Prędko.

Czułam, jak krew zastyga mi w żyłach, lód pełzał po moich ramionach, powoli już wiedziałam, gdzie byłam, nie bez powodu się nas tu nie wpuszczało.

To podpoziom z celami dla innych, to więzienie. Czarownicy nazywali „innymi” każdego, kto nie był jednym z nich, to znaczy z nas, kto nie był tego samego gatunku co my. Ludzi podziemi, zbrodniarzy wojennych, przeciwników Federacji, wilkołaki, co tylko sobie wyobrazicie, a także bestie – te buntownicze i agresywne stworzenia przetrzymywane w ramach eksperymentu są najgroźniejsze, może na równi z wampirami, ale nigdy żadnego nie spotkałam, więc trudno mi wydać opinię.

Otwarte kraty świadczyły o tym, że opuścili cele. To ja ich uwolniłam w momencie, w którym nacisnęłam te przyciski w stacji. Tylko tędy mogłam przejść do niższych poziomów, więc była to moja jedyna droga ucieczki. Kolejna luka w planie – dlaczego nie przewidziałam, że mogły otworzyć się cele, tym bardziej podczas alarmu? Zacisnęłam zęby i postanowiłam przebrnąć przez ten korytarz śmierci.

Z daleka widać było nierówną walkę pomiędzy strażnikami i chimerami, bestie były osłabione, nie posiadały broni – w przeciwieństwie do strażników. Szybko zmieniłam się w strażnika, którego nagrały kamery, i wbiegłam w sam środek walki.

– Hej, mamy tu kolejnego! – wrzeszczeli rozgorączkowani strażnicy. To stan niemal zbliżony do odczuwania emocji; ruszyłam ile sił w nogach. Potrąciłam bestie, strażników, dławiłam się dymem, ale biegłam dalej. Źle mi się operowało ciałem, będąc jednocześnie iluzją. To trudne i wyczerpujące, manewrowałam pomiędzy walczącymi, ale w końcu wpadłam na jakiegoś chimeryjczyka. Złapał mnie za ubranie, czy raczej mundur, i rzucił mną o ścianę. Rany, ale oni byli silni!

– Mam tu jednego, chodźcie! – Trzymał mnie mocno. – Jakiś słaby…

Cholera… Myśl, myśl, kolejny więzień biegnie w moją stronę. Z pozoru wszyscy wyglądaliśmy tak samo – jak ludzie. Ale żadne z nas już człowiekiem nie było. Dawno zatraciliśmy wszystkie walory człowieczeństwa. Pozostały same najgorsze cechy. Ewoluowaliśmy. I to ewolucja nas zniszczyła. Musiałam dotrzeć do Jace’a, beze mnie się stąd nie wydostanie. Kolejny bestia podbiegł, próbując mi przyłożyć, ale się wyswobodziłam; padliśmy razem na ziemię, a zaskoczony pierwszy osobnik, ten sam, który tak fachowo walnął mną o ścianę, padł pod ciężarem innego strażnika.

– Stój! – krzyknęłam, ale on ani myślał słuchać. Przycisnął mnie do ziemi. Był rosły i silny, jak każdy chimeryjczyk. Jego brązowe włosy przysłaniały dziko patrzące zielone oczy, na pierwszy rzut oka był całkiem ludzki, ale kryło się w nim coś bardzo niebezpiecznego, coś, co kazało wszystkim moim zmysłom wyć na alarm i uciekać.

– Widziałem cię na nagraniu, otworzyłeś cele. Dlaczego? – Przytrzymał moje ręce nad głową, a swoim ciężarem wbijał mnie w podłogę. W całej tej walce, dymie i chaosie miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Widziałam tylko te dzikie zielone oczy bestii, przeszywające mnie do samej duszy.

Szarpnął mną, domagając się odpowiedzi; nie odezwałam się, próbując gorączkowo wymyślić jakiś dobry plan. Ale musiał być naprawdę dobry.

– Kim jesteś? – warknął.

Miałam wrażenie, że jego białe kły są bardziej wyostrzone niż u zwykłych istot, jak u nas, czarowników. Pierwszy raz widziałam bestię z tak niewielkiej odległości.

– Kimś, kto chce wolności – szepnęłam, a on zmarszczył ciemne brwi. – Puść mnie. Muszę uciec, szukają mnie.

– Wy przecież nie uciekacie. Jesteście posłusznymi strażnikami – Prychnął niezadowolony.

Czas mi się kończył, podjęłam więc najbardziej desperacką próbę ze wszystkich – porzuciłam iluzję i pozwoliłam, by mnie zobaczył. Prawdziwą mnie. Chimeryjczyk był tak zaskoczony, że nie zdążył mocniej zacieśnić uchwytu na moich nadgarstkach, które były zdecydowanie mniejsze niż męskie.

Chwyciłam go nogą za udo i powaliłam na ziemię. Teraz to ja byłam na górze.

– Jesteś czarownikiem?! – warknął. – Jasna cholera.

Zabrałam mu broń, którą ukradł jakiemuś strażnikowi, i rzuciłam się do ucieczki. Ale ledwie moje stopy dotknęły podłogi, padłam jak długa, ściągnięta przez mocny uścisk bestii na mojej kostce.

– Puszczaj! Muszę uciec! – Szarpnęłam się.

– To pułapka? Jakaś kolejna zagrywka? Przecież wy macie zrobione pranie mózgu. – Prychnął z pogardą. Wyraźnie nie przepadał za czarownikami.

– Zabieraj łapy! – warknęłam równie ostro, szarpiąc się znowu.

– Cholera! – krzyknął, bo z całej siły wbiłam zęby w jego ramię.

Syknął z bólu i mnie puścił. Biegłam ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie; długie ciemne włosy łopotały mi za plecami. Raptem czyjaś dłoń ściągnęła mnie do parteru, ciasno trzymając za włosy tuż przy karku.

– Mam cię. Mam ją, numer trzynaście, to ona. Próbowała uciec, jest na podpoziomie… – Komunikat, który nadawali przez radionadajnik, raptem przerwano i zostałam uwolniona. Nad strażnikiem stał chimeryjczyk, ten sam, przed którym przed chwilą uciekałam. Z tyłu zaatakował go kolejny strażnik, miał broń i z pewnością zamierzał jej użyć.

– Uważaj! – wrzasnęłam, a bestia w porę oderwał ode mnie dziki wzrok i rzucił się na wroga.

W tym samym czasie strażnik, którego przed chwilą powalił, wyciągnął duży sprężynowy nóż zza pasa i szybko mnie dopadł. Zdzieliłam go pięścią w twarz, ale chyba nie bardzo go to ruszyło, bo rzucił celnie, a jego nóż wbił się w moje prawe ramię, aż krzyknęłam z bólu.

Siła uderzenia przyszpiliła mnie do ściany na tyle, żeby zatrzymać w miejscu, ale kiedy szamotałam się z narzędziem, chimeryjczyk uratował mnie przed ostatecznym ciosem. Strażnik, zamiast celować we mnie, padł martwy na zimny beton. Spojrzałam z szeroko otwartymi oczami na bestię; to ja myślałam, że oni nas jedli na śniadanie, a on właśnie mi pomógł. Jednym zgrabnym ruchem wyciągnął nóż z mojego ramienia, uwalniając mnie gwałtownie; cóż, nigdy nikt nie przebił mnie na wylot sztyletem, przyszpilając mnie do ściany, ciekawe nowe doświadczenie. Jęknęłam z bólu, gdy ostrze zraniło moją skórę.

Straciłam równowagę, ale chimera złapał mnie mocno za łokieć.

– Wiesz, jak stąd uciec? Skoro planujesz ucieczkę, magu.

– Może wiem. Dlaczego mnie uratowałeś? – Przez chwilę śledziłam ten groźny błysk w jego oczach.

– Muszę się stąd wydostać, jasne? Uratowałem ci życie, więc wisisz mi dużą przysługę.

– I mam ci niby pomóc? – Zerknęłam na niego z powątpiewaniem.

– Tak – warknął, mocniej ściskając moją rękę. – Może nie macie emocji, ale chyba honor to i owszem? A ocalenie życia ma bardzo wysoką punktację na takiej skali.

Zacisnęłam szczęki. Nie miałam czasu, Jace czekał. Jeśli się połapią, wszyscy zginiemy. Zawahałam się przez sekundę.

– Daj mi nóż. – Wyciągnęłam dłoń.

– Co? Dlaczego? Nie ma mowy. – Nie ufał mi ani na jotę. I słusznie. Ja jemu też nie.

– Nie pójdę z tobą nigdzie, jeśli nie dasz mi noża. Jesteś bestią, a ja nie mam nic do obrony, sam sobie odpowiedz dlaczego – warknęłam.

Patrzył na mnie zaskoczony, po czym uśmiechnął się złośliwie, wyraźnie zadowolony z siebie.

– Ironia, a myślałem, że to nieznane wam, czarownikom, pojęcie. – Podał mi nóż. – Tylko bez żadnych numerów, jasne?

Kiwnęłam głową. Puścił mój łokieć, a ja roztarłam ramię. Zostanie siniak.

– Wiesz, jak się tym posłużyć? – Zlustrował mnie uważnie.

– Jeśli to konieczne, tak.

Ruszyłam biegiem, nie oglądając się na niego. Był szybki i zwinny, to oczywiste, że nie miałabym z nim żadnych szans. Wyprowadzę nas stąd i do widzenia. Po drodze dopadła nas uzbrojona trójka strażników, jeden przytwierdził mnie do ściany. Chimeryjczyk bardzo szybko pokonał dwóch pozostałych, a ja się wyswobodziłam. Bestia gwizdnął, na co strażnik stracił rezon i dał mi wolną przestrzeń. Wykręciłam się i z całej siły wbiłam nóż w jego gardło. Padł na ziemię ku całkowitemu zaskoczeniu chłopaka-bestii.

– Mówiłam, że wiem, do czego służą te narzędzia – mruknęłam pod nosem.

Szybko jednak odzyskał panowanie i znów biegliśmy; ani się obejrzeć, byliśmy na najniższym podpoziomie. Zatrzymałam go, przykładając czubek ostrego noża do jego szerokiej piersi; czułam, jak waliło mu serce, moje galopowało równie szaleńczo.

– Nie jestem sama, ktoś tam na mnie czeka. – Zatrzymałam bestię. – Jeśli spróbujesz go tknąć, poderżnę ci gardło. – W moich oczach z pewnością kryło się szaleństwo, ale jakimś cudem ten człowiek wziął mnie na poważnie. Cóż, chimeryjczyk, nie człowiek, technicznie rzecz biorąc.

– W tym jesteś najlepsza, co? – Skrzywił się, ale nie traktował mnie poważnie.

Ja za to byłam śmiertelnie pewna, że jeśli tknie Jace’a, to go zabiję. Uniósł ręce w wyrazie zgody.

– Nie wiedziałem, że czarownik mi kiedyś zagrozi, a tu proszę – wymamrotał pod nosem, kiedy wsiadaliśmy do auta. Zerknął na mnie z ukosa. – I to w dodatku kobieta. – Prychnął.

Już wiedziałam, że go nie cierpię. Spędziłam z nim nie więcej niż dziesięć urywanych minut i wiedziałam, że to jeden z tych nieznośnych typów, przed którymi nas ostrzegano. Jednak uratował mi wtedy życie i byłam mu to winna. Skoro on był dobry w walce, a ja w czarach, to może coś z tego będzie, najwyżej zginie w trakcie ucieczki albo nam w niej pomoże; może jakaś opatrzność nam sprzyja. Ściągnęłam ogromny pokrowiec z auta i pospiesznie spakowałam go do bagażnika.

– Kto to jest, Lena? – Jace wyłonił się zza tylnego siedzenia, a jego ciemna czupryna była rozczochrana, był cały spięty. Cieszę się jednak, że dotarł tu bezpiecznie.

– Pasażer na gapę. – Zerknęłam z ukosa na bestię, któremu poleciłam zająć miejsce na fotelu pasażera. – Uratował mi życie, więc chyba jestem mu coś winna.

Doszło do mnie prychnięcie mężczyzny, ale postanowiłam je zignorować dla dobra naszej ucieczki. Ukradłam kluczyki dawno temu, więc wsiedliśmy do samochodu, który pamiętał zamierzchłe czasy. Na szczęście był hybrydowy, w większości napędzany elektrycznie, tak że na start wystarczy tylko odrobina paliwa, zatankujemy później w razie potrzeby.

– Wiesz, jak to prowadzić? – Bestia najwyraźniej bardzo wątpił w moje zdolności.

Westchnęłam cicho.

– Wiem. Nie wiem skąd, po prostu wiem. Ludzie kiedyś takimi jeździli. Ale to machiny przeszłości. Można je spotkać jedynie na autostradach, gdzie śmiga ich trochę jako zabytki, i raczej wśród ludzi, którzy są przywiązani do tej formy transportu. My wolimy teleportację. – Mrugnęłam do niego porozumiewawczo ze złośliwym uśmiechem, a Jace zaśmiał się pod nosem.

Maszyna ożyła, światła oświetliły ciemny hangar, byłam wdzięczna za to, że ktoś postanowił trzymać tu te samochody, które odkryłam podczas jednej ze swoich wędrówek, żywiąc nadzieję, że odpalą.

Wrzuciłam wsteczny bieg i wzdłuż ścian doprowadziłam nas do jedynych metalowych drzwi garażu, które otworzyły się z okropnym hałasem po naciśnięciu guzika zabezpieczającego, ale w harmidrze, który panował u góry, na pewno nas nie usłyszeli.

Drogę miałam wystudiowaną ze starej mapy zabranej ze strażnicy podczas remontu wodociągów jakieś pięć lat temu. Wcześniej nie było tu przejścia, ale dzięki nowoczesnemu podłączeniu do kanałów burzowych stare ścieki zostały przyłączone do bocznych tuneli magazynu i w razie zalania miały być odnogą bezpieczeństwa.

Wyjechaliśmy tunelem burzowym do góry; trwało to bardzo długo, tunel się nie kończył, a mój lęk, że w końcu będzie tak wąsko, że utkniemy i nie ruszymy się dalej, narastał. Jace nic nie mówił; o dziwo, chimeryjczyk też nie, atmosfera była napięta jak struna. Skoro nawet ja wyczuwałam stres i strach, to bestia musiał czuć to sto razy bardziej, jeśli to, czego nas o nich uczono, było prawdą. Zerknęłam na niego z ukosa, ale wzrok miał skupiony przed sobą.

W końcu przywitały nas mrok i droga żwirowa; ruszyliśmy cicho przed siebie, wykonując ucieczkę godną starych filmów akcji.

Stworzyłam bardzo szczegółową iluzję nas samych pędzących na południe zgodnie z przewidywaniami członków Federacji. W rzeczywistości odbiłam na północ od starej bramy ewakuacyjnej i w tym całym zamieszaniu zniknęliśmy w lasach otaczających placówkę.

Prawe ramię, przebite na wylot, mocno krwawiło. Bolało też jak cholera przy każdym najmniejszym ruchu. Adrenalina powoli opadała, wydostaliśmy się na zewnątrz – prawie miałam ochotę się uśmiechać, ale to jeszcze nie koniec.

Utrzymywanie obu rąk na kierownicy stało się niemal niemożliwe.

– Co to było, do cholery? – warknął bestia. – Wyglądali jak my, dosłownie.

– Iluzja. – Jace był tym, który odpowiedział. – Nie zmyli ich na długo.

Zerknęłam we wsteczne lusterko, ale nie ruszył za nami żaden pościg.

– Musimy zmienić auto przy pierwszej lepszej okazji. Kilkadziesiąt kilometrów stąd jest małe miasteczko ze sklepami i infrastrukturą ludzi, tam na pewno coś znajdziemy. – Chimeryjczyk wydawał się znać na rzeczy.

– Skąd wiesz? – Zaczęłam się zastanawiać, jak długo był więźniem. Ale postanowiłam o to nie pytać, jeszcze nie. Miałam też nadzieję, że rozdzielimy się jak najszybciej.

– Ja cię nie pytam, skąd wiesz pewne rzeczy, a zdecydowanie twoja wiedza wykracza poza zasób informacji adepta Federacji. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo, jednak jego ton był ostry i chłodny. Włoski zjeżyły mi się na karku; zacisnęłam mocniej palce na kierownicy, lecz zaraz tego pożałowałam, bo ból promieniował aż do ramienia.

– Strasznie burkliwi jesteście, wy, bestie – wymamrotałam pod nosem.

– A ile bestii znasz, dziewczyno?

Zamilkłam z zaciśniętymi ustami.

– No właśnie.

– Słuch też macie dobry.

Resztę drogi milczeliśmy, bałam się nawet włączyć radio, choć wiem, że gdyby byli świadomi, jak się wydostaliśmy, już próbowaliby zlokalizować samochód. Pewnie nie podejrzewali nas o możliwość zabrania auta, obstawili pieszą ucieczkę przez lasy, co również brałam pod uwagę.

– Oni zaraz tu będą – mruknęłam pod nosem. – Przeszukają wszystkie okoliczne wsie i miasta.

– Macie jakiś konkretny plan? – zapytał mężczyzna-bestia. Zerknęłam na niego ukradkiem.

Gdybym nie wiedziała, że to bestia, mogłabym pomyśleć, że jest całkiem przystojny. Nie „całkiem”. Naprawdę był. Ciemne falowane włosy opadały mu na te przepełnione wściekłością szmaragdowe oczy, tak zielone, że z pewnością widoczne w półmroku; broda na jego policzkach jedynie dodawała mu dzikości, a męskości – duży nos wyglądający na złamany kilkukrotnie, zapewne w bójkach, i mocna szczęka, która teraz była zaciśnięta, uwydatniając tym samym żyły na szyi.

Odwróciłam wzrok z powrotem na wąski pas ruchu; cholerni chimeryjczycy – ostrzegano, że są dzicy, ale nie, że tak przystojni.

– Tak, naszym planem jest przeżycie ucieczki. Prosty i sensowny plan, nie? I tak dotarliśmy dalej, niż zakładałam. – Zaśmiałam się nerwowo.

– Świetnie – warknął mężczyzna, odwracając wzrok. – Gratuluję ambicji.

– Dzięki – burknęłam w odpowiedzi.

W głowie miałam już cały stosowny zarys planu działań, ale postanowiłam się tym z nim nie dzielić.

– Zamierzasz więc uchylić mi rąbka tajemnicy?

Przewróciłam oczami, mając szczerą nadzieję, że chimera tego nie widział.

– Musimy zmienić pojazd. Będą szukać szybkich albo terenowych aut, potrzebujemy zapasów żywnościowych i medycznych.

– Czyli właśnie takich środków, jakich potrzebujemy, żeby uciec i w dodatku przeżyć. – Uśmiechnął się ironicznie. O bogini przenajświętsza, uduszę tego gada, zanim zdążymy dotrzeć do pierwszego przystanku.

– Rozważam wypchnięcie cię z jadącego pojazdu. – Spojrzałam na niego chłodno i oceniająco.

Zaczął się śmiać.

– Powodzenia, magiczko.

Jednak w mojej głowie ta wizja była nader możliwa do zrealizowania.

– Lena, musimy się pospieszyć, wyczuwam, że są blisko. – Jace odezwał się pierwszy raz od wyjazdu; nie służył mu zewnętrzy świat, nie był przygotowany na zmianę otoczenia, jego buzująca i dopiero kształtująca się moc była tykającą bombą, czego obawiałam się najbardziej.

Dojechaliśmy do małego miasteczka; minęliśmy kilka ulic, zanim dostaliśmy się na parking dużego centrum handlowego. Wszystkie okoliczne wioski i miasta były kontrolowane przez Federację, która zapewniała usługi ludziom, potajemnie rządząc za kulisami. Od wieków magicy byli u władzy, ale nigdy nie byli silniejsi niż teraz, kiedy dążyli do władzy absolutnej.

– Musimy się rozdzielić. Jace, znajdziesz coś, co nie rzuca się w oczy, ale nie jest też kompletnym złomem.

Za punkt spotkań obraliśmy boczną uliczkę dla dostawców, niezbyt pomysłowe, ale nic lepszego nie można było wykombinować w trzy minuty. Co najmniej o dwie za dużo, szepnęła pesymistka w mojej głowie. Zignorowałam to.

– Będą szukać albo dwóch, albo trzech osób. – Pokręciłam głową, zirytowana, że nasz plan uległ nieprzewidzianym zmianom.

– Więc co zamierzacie?

– Chyba chciałeś powiedzieć „zamierzamy”, bestio. Teraz albo jesteś z nami na sto procent, albo wcale.

– Jestem. – Wydawał się zdecydowany i szczery, więc postanowiłam dać mu malusieńki kredyt zaufania, tylko dlatego, że nie miałam na razie innej możliwości.

– Ja zajmę się iluzją.

Wysiedliśmy z auta i zostawiliśmy je na parkingu jak gdyby nigdy nic. Udawaliśmy, że nie dostrzegamy widocznych na nim zadrapań i braku jednego lusterka. Nie było tu za wielu ludzi, wszyscy byli jeszcze w sklepach, a półmrok nie pozwalał nic wyraźnie dostrzec.

– Nie przestrasz się, jeśli w lustrze nie zobaczysz siebie.

– Może w wolnej chwili przy herbacie wyjaśnisz mi, co tu się odwala. – Chimera posłał mi kolejny chłodny, ironiczny uśmiech, który znowu zignorowałam, zakładając długie włosy za uszy.

– Jace, poszukaj nam nowego samochodu, wiesz, co robić, daj mi znać, gdyby coś się działo. – Ścisnęłam go szybko za ramię. Jako rodzeństwo byliśmy połączeni, wiedziałabym, że coś się dzieje. – Spotykamy się w tamtej bocznej uliczce dla dostawców, tak? – Kiwnęłam głową w stronę ciemnej alejki za parkingiem.

Ruszyliśmy sami w stronę sklepu, byłam zdenerwowana, ale skupiona. Dotarliśmy za daleko, żeby coś poszło nie tak.

Niechętnie rozdzieliła się z Jace’em, ale tylko on mógł zostawiać tak genialnie dobre fałszywe ślady i nie mieliśmy tyle czasu, żeby robić wszystko razem.

– Teraz coś dla ciebie. Musimy zwinąć trochę forsy. Od tej pory działamy błyskawicznie. – Zatrzymałam bestię za ramię. Przeszedł mnie elektryczny wstrząs. Spojrzał na moją rękę na jego ramieniu. Od razu ją odsunęłam, tak samo zaskoczona jak on. Niebezpieczne uczucie połaskotało moje palce; wibracje i energię odczuwałam bardziej niż inni, miałam się więc na baczności, lustrując jego nieprzeniknione oblicze posągu. Zbliżyłam się na tyle, by mógł mnie usłyszeć; mimo że miał superczuły słuch, nie chciałam, by ktoś inny nas przyłapał.

– Nie zadawaj pytań w trakcie. – Poszliśmy w stronę pary około sześćdziesiątki, która właśnie zaparkowała niedaleko nas. – Ja sprawię, że będą nieprzytomni, ty zabierasz portfele, pieniądze, dokumenty, raz-dwa i idziemy do sklepu. Będą naszą powłoką przez chwilę, tak będzie bezpieczniej. – Przycisnęłam z niesmakiem palce do krwawiącego ramienia, krzywiąc się nieznacznie.

– Krwawisz, magiczko – Bestia stwierdził fakt. – Bardziej nie można się rzucać w oczy.

Podeszłam do ludzi, mężczyzna właśnie wychylał się do wyjścia; wślizgnęłam się na tylne siedzenie otwartego samochodu i dotknęłam ich delikatnie za ramiona.

– Naprawdę mi przykro, ale tak musi być. – Zabrałam sporą część ich energii, potrzebną mi do utrzymania iluzji, która zjadała pokłady mojej własnej mocy, dosłownie ją wysysając. Jeśli zużyjesz za dużo magii, umierasz, proste, jednak każdy mag ma inny zasób energii, a mój jest całkiem spory, mimo że muszę się jeszcze wiele nauczyć.

Bestia był tuż za mną, zabierał wszystko, co potrzebne; wysiedliśmy z auta jak gdyby nigdy nic, nałożyłam na nas szczelną iluzję, a utrzymanie jej na nas obojgu wymagało ode mnie sporego skupienia. Szybko zerknęliśmy w dokumenty, zgarniając duży koszyk w drodze do sklepu.

– Potrzebujemy zapasów jedzenia, które się nie zepsuje, środków czystości, środków pierwszej pomocy.

– I bandaży. – Ciągnął mnie za rękę i pochylił się nade mną tak, bym doskonale go usłyszała, a od jego łaskoczącej brody dostałam gęsiej skórki. – Wy, magicy, okropnie lubicie się rządzić, prawda?

– Wiem, czego możemy się spodziewać, jak działają, jakie mogą mieć plany i czego będą szukać, nie sądzisz, że rozsądniej będzie raz oddać komuś pałeczkę dowództwa?

Prawie słyszałam, jak zgrzyta zębami.

– Do tego przemądrzała. – Wziął mnie pod ramię, jakbyśmy faktycznie byli parą wybierającą się na wieczorne zakupy.

– Byłam szkolona na jednego z nich, miałam być żołnierzem w terenie, nie zapominaj o tym – warknęłam. Poklepał moją dłoń na swoim ogromnym, umięśnionym przedramieniu, aż przeszły mnie ciarki. Gdyby chciał, mógłby powalić mnie w walce jednym palcem, był dwa razy większy ode mnie i przynajmniej o głowę wyższy. Moją jedyną obroną była magia, bo w walce raczej byłam zbyt niedoświadczona i chaotyczna, co najwyraźniej należało zmienić w najbliższym czasie.

– Dlaczego więc uciekasz, skoro tak dobrze cię wyszkolili?

– Pogadamy o tym innym razem, bestio – mruknęłam pod nosem; mimo że był nieskrywanie przystojny i dobrze zbudowany, cholernie działał mi na nerwy. – Będą szukać brudnych, zagłodzonych zbiegów, sprawdzą wszystkie największe dziury, okoliczne lasy, opuszczone obiekty, wiedzą, że nie odważymy się zatrzymać wśród ludzi, szczególnie że okoliczne miasta są przez nich ściśle kontrolowane. Musimy zatrzeć za sobą ślady, a kiedy już zgubią się w naszych iluzjach, odpoczniemy gdzieś niedaleko.

– Wyjątkowo się z tobą zgadzam, jak tylko odjedziemy dalej od Federacji, rozdzielimy się i każde pójdzie w swoją stronę, muszę poszukać mojego kumpla z celi. Mam nadzieję, że udało mu się uciec.

– Wątpliwe, po pożarze wszystkie wejścia ewakuacyjne zostały odcięte na wyższych poziomach…

– Nie masz zbyt optymistycznego spojrzenia, co, magiczko? – Jego oblicze napięło się, odzwierciedlając wyraźnie zniesmaczenie moimi słowami.

Jeśli więcej osób uciekło, naprawdę będzie to wydarzenie na miarę stulecia. Zerknęłam na niego z boku i po kolei wrzucałam niezbędne produkty do koszyka.

– Musimy się pospieszyć, a od naszej współpracy zależy, jak dobrze nam pójdzie, więc jeśli masz ochotę nas zeżreć przy pierwszej lepszej okazji, to miejmy to już z głowy.

– Jak na mój gust jesteście zdecydowanie zbyt kościści i bladzi, zamknięcie wam nie służy. – Cmoknął z dezaprobatą.

Na moje policzki wypełzł rumieniec; a więc miał mnie za robala, w dodatku czarowników.

– Patrz. – Zatrzymałam się jak wryta przed ogromnym telebimem, widocznym w najdalszym kącie sklepu.

Telewizor zwisający z sufitu nadawał wiadomości na wszystkich przekaźnikach:

– …ze względu na zaostrzone działania obronne należy pozostać w domach lub niezwłocznie udać się do schronisk. Na całym obszarze ogłasza się stan gotowości. Nie należy panikować, służby porządkowe wdrażają zaostrzoną kontrolę. Ogłasza się wprowadzenie stanu piątego…

Ludzie mieli swoje procedury na takie sytuacje, byli doskonale przygotowani przez czarowników, a nasze ośrodki były dla nich jak szpitale dla obłąkanych i umysłowo chorych, co przez wieki świetnie się sprawdzało.

Automatyczny komunikator nadawał informacje z uśmiechem wypisanym na twarzy.

– Stan piąty? – Pokręciłam głową przecząco. – To – wskazałam palcem na komunikat – oznacza, że nie wiedzą jeszcze nic na pewno. Wiedzą, że uciekliśmy, ale nie są to konkrety, panuje chaos, więc nie są w stanie stwierdzić, ile osób uciekło.

– Więc to tylko kwestia czasu, aczkolwiek otwierając cele, uwolniłaś całkiem sporo więźniów, na pewną są ci wdzięczni.

Zaśmiałam się szczerze. Pewnie gdyby mogli, też zamknęliby mnie w takiej celi na zawsze.

Jednak spokoju nie dawały mi słowa, które podsłuchałam u audytorów; byłam im jeszcze potrzebna, miałam wypełnić jakiś plan, nie były to jednak ani czas, ani miejsce na zastanawianie się nad niecnymi zamiarami Federacji.

– Tak… Pytanie brzmi nie „jak szybko dowiedzą się szczegółów?”, tylko „czy odważą się je podać publicznie?”.

– To by ich naraziło na porażkę. W oczach populacji nie wyglądałoby to dobrze.

– Prawda, już nie raz ogłaszali stan wyjątkowy, więc chyba nikt się nie zdziwi… No jasne! – Puknęłam się w czoło. – A jeśli za każdym razem, kiedy ktoś uciekał, ogłaszali sytuację nadzwyczajną? Nie była to klęska żywiołowa, ćwiczenia, ale ucieczki? Szlag, chodźmy szybko.

– Nigdy nie słyszałem, żeby jakiś magik przeklinał.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Tak czy siak, kiedy obejrzą nagrania z monitoringu i przekonają się, co tak naprawdę zaszło, miałam przerąbane. A dojdą do tego na pewno. Mają speców od iluzji i czarów. Bo przecież tym właśnie się zajmowaliśmy. Rozgryzą szczegóły całej tej sytuacji, a wtedy musimy być już naprawdę daleko stąd.

Zaznaczyliśmy wszystkie niezbędne nam produkty na ekranie, zeskanowaliśmy kody i poszliśmy do kasy, gdzie kobieta, nieco zdziwiona, podliczyła wszystkie przedmioty.

Kasjerka była człowiekiem albo czarownicą bardzo niskiego stopnia magii, bo inaczej byłaby potrzebna gdzie indziej. Mówią nam, że każdy jest pożyteczny, więc i ona musiała tu tkwić, i kasować tych rozkapryszonych ludzi i czarowników.

Zapakowaliśmy zakupy, a ja dalej utrzymywałam naszą iluzję na miejscu, czując, jak wysysała ze mnie energię, powoli, niespiesznie; przyjdą za to konsekwencje.

W siatkach mieliśmy sporo jedzenia, butelek, opakowań hermetycznych, puszek, środków pierwszej pomocy, kosmetyków. Nowe ubrania też były – tam, dokąd jechaliśmy, potrzebujemy również ciepłych rzeczy, bo pogoda lubi być zmienna.

– Daleka podróż? – zapytała kasjerka.

Widziałam, jak chimera cały się spina, ale był czujny i opanowany. Z mojego ramienia kapała krew, szybko więc złapał mnie za rękę, co wyglądało jak czuły gest między dwojgiem kochających się ludzi. Zerknęłam na niego zaskoczona, ale wiedziałam, że miało to zapobiec zdemaskowaniu nas z powodu cholernych zakupów.

– Tak. Wybieramy się na biwak. Podobno o tej porze w dolinie jest pięknie.

– Ogłoszono stan wyjątkowy, chyba będą musieli państwo zrezygnować.

Udałam, że naprawdę mi przykro.

– Rzeczywiście. Chyba to przeczekamy, w końcu ciągle coś ogłaszają, ale zakupy będziemy mieć już z głowy, prawda, kochanie?

Ścisnęłam dłoń bestii, chwilowo nie zastanawiając się nad tym, jak bardzo naruszało to moją przestrzeń osobistą i przekonania o morderczych chimeryjczykach.

– Tak, ciągle coś. – Kobieta uśmiechnęła się.

Dobrze, że ta starszawa para, którą udawaliśmy, miała spory fundusz, bo po podliczeniu wszystkiego szczęka opadła mi na ziemię; podałam kobiecie plakietki gotówki i małą kartę ze skanerem odcisków. To już bardziej skomplikowana iluzja. Czułam się coraz gorzej, ale nie mięliśmy czasu na moje kaprysy dotyczące samopoczucia. Dopóki nie będziemy daleko stąd, mogłam zapomnieć o odpoczynku.

– Federacja wie, co robi. Z pewnością przeprowadzają jakąś ważną operację – odparłam.

– Wie pani co, tak szczerze, to myślę, że to całkiem prawdopodobne… może znowu jakiś eksperyment wyrwał im się spod kontroli? Jakiś pacjent albo kolejny czarodziej zwariował.

Zachichotałam nerwowo, co zupełnie nie pasowało do wizerunku dojrzałej kobiety, którą udawałam.

– Tak… coś w tym może być. Podobno ktoś uciekł jakiś czas temu… – Usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy Margaret zwiała. – Dwa lata temu? Potworność. Ale są niegroźni. – Wybuchnęłam sztucznym śmiechem. Był nieco nerwowy, a ten ruch zdecydowanie mógł okazać się bardzo ryzykowny. Mogłam nas wydać. Ale kasjerka uśmiechnęła się i też zachichotała.

– Racja. Gdyby chcieli naprawdę nas skrzywdzić, już dawno by to zrobili, prawda?

– Święta racja. – Posłałam jej ostatni uśmiech i pomachałam na pożegnanie. Wypuściłam powietrze i napięcie zeszło ze mnie w jednym momencie.

– Ależ ją omotałaś, ciesz się, że ci uwierzyła. Swoją drogą, to było cholernie niebezpieczne, kobieto. Mogła się czegoś domyślić.

– Wątpię, nie wyglądała na fankę teorii spiskowych.

– Nieistotne, musimy uważać, idziemy. – Złapaliśmy zakupy i wyszliśmy szybkim krokiem, starając się nie wyglądać podejrzanie.

Coś było nie tak, czułam to od momentu, w którym dotarliśmy do automatycznych drzwi sklepu; jakaś znikoma zmiana energii w powietrzu, cień magii, jednak mężczyzna nie mógł jeszcze tego wyczuć, jego zmysły nie wyłapywały magii z otoczenia. Cała zesztywniałam.

– Co się dzieje? – Patrzył na mnie pytająco, jego postawa była napięta, wyglądał groźnie, ale w końcu tego nas uczyli, prawda? Pół ludzie, pół bestie, żywiołowi, niebezpieczni, agresywni, impulsywni, dysponujący sporą siłą, dzicy, nieokiełznani. Jednak od naszej współpracy zależało teraz życie, powtarzałam sobie to, by zmusić się do kontynuowania tej farsy, mimo że przy tym mężczyźnie wszystkie włosy na ciele stawały dęba.

– Już tu są. – Wyczuwałam zmiany magii w powietrzu. – Lada moment tu będą.

W dodatku nasze oryginały obudziły się i wysiadły z auta; zdezorientowana para rozglądała się po parkingu, wyciągnęła telefony, zapewne wzywając pomoc, Matko Boska Święta.

– Ja ich zatrzymam, szybko idź do Jace’a, zabierz zapasy. – Posłałam go w drugą stronę, nie czekając na odpowiedź; nie mieliśmy czasu na dyskusję. Na parking wjechały patrole ochrony, Federacja też zaraz tu będzie, ale istniała spora szansa, że nie wiedzą jeszcze, że to my. Trochę czasu minie, zanim się zorientują; mogli wziąć to za zwykłą kradzież i napaść.

Porzuciłam iluzję i pobiegłam w ich stronę.

– To ty! Widzieliśmy cię, zanim… – Byli źli. Ale nie tak, jak powinni. W końcu emocje ich opuściły dzięki doskonałym technikom prania mózgu magików, którzy manipulowali okolicą.

– Przykro mi. Naprawdę. – Skoncentrowałam się na nich. Na każdej cząstce życia, która w nich płynęła. Mężczyzna miał trochę energii, lecz nie za wiele. Kobieta natomiast poddała się od razu. Oboje padli na chłodny beton obok swojego wozu, musiałam zabrać im na tyle dużo energii, by otarli się o śmierć, ale nie chciałam ich zabijać. Po prostu wykończyłam ich ciała tak, że będą musieli dochodzić do siebie kilka dni, co spowoduje utratę pamięci tymczasowej, nie będą mogli nas zidentyfikować.

– Stój! – wrzeszczeli strażnicy. Podeszli z bronią wycelowaną prosto we mnie.

Jace, gdzie, do cholery, się podziewasz?

– Na ziemię!

Podniosłam ręce w geście kapitulacji i zrobiłam zamach, zanim strażnik zdążył mnie unieruchomić. Kopnęłam go z całej siły w kolano, a potem za pomocą magii pozbawiłam przytomności, gdy tylko udało mi się dotknąć jego skóry.

Ni stąd, ni zowąd zza mnie wyrósł chimeryjczyk i powalił kolejnych strażników. Podnieśli strzały. Rzuciłam się na pierwszego z brzegu, który próbował nas pojmać. Szarpnęłam za nóż sprężynowy przy jego pasie i szybko owinęłam nogi wokół jego talii; szamotał się ze mną, ale byłam szybsza. Próbował mnie zrzucić ze swoich pleców i nie dostrzegł prawdziwego zagrożenia, jakim był nóż w mojej dłoni. Wbiłam mu go w szyję, zwolnił więc uścisk i przewrócił się na ziemię.

Padłam za nim, ciągnięta jego ciężarem. W tym momencie z drugiego wozu wybiegli kolejni mężczyźni, rozpoczynając ostrzał. Byli bardzo szybcy ze swoją lekką bronią elektromagnetyczną.

– Uważaj! – wrzasnęłam za chimeryjczykiem. Wiele wysiłku kosztowało mnie postawienie bariery ochronnej między nami a ostrzałem. Magia działała tam tak dobrze jak twoja wyobraźnia. Jeśli potrafisz zobaczyć to, co chcesz zrobić, będzie tak, a magia nagnie się do twojej woli. Uniosłam przedramię, by osłonić nas niewidzialną ścianą.

– Ależ masz refleks, magiczko. – Bestia pociągnął mnie za rękę, ale nie było czasu na dyskusję.

– Wiedzą, gdzie jesteśmy, wiejemy.

Biegliśmy w stronę umówionego punktu, ale od celu dzieliła nas grupa strażników, która nagle zastąpiła nam drogę za rogiem. Byli szybsi i nie czekali na naszą reakcję czy poddanie się, podnieśli ogień, trafiając bestię trzykrotnie – dwa strzały w ramię i bark, i jeden zdecydowanie za blisko serca, tuż pod obojczykiem; strzały minęły mnie, ledwie muskając moją skórę.

Mężczyzna zgiął się, mamrocząc jakieś przekleństwa.

– Och, szlag by to!

Nie ma szans, że zostawiłabym go tutaj, chociaż byłaby to rozsądna opcja.

– Powinnam cię tu zostawić, przez ciebie wpadamy w same kłopoty – wymamrotałam pod nosem.

– Kobieto – warknął. Podciągnęłam go do siebie, przez jedną długą sekundę nasze oczy się spotkały. Kątem widziałam Jace’a w nowym samochodzie, tuż za umówioną lokalizacją. Wyglądał na przerażonego, błagałam go w myślach, żeby nie wysiadał z auta.

– Ufasz mi? – Złapałam bestię pod ramię i pociągnęłam za sobą.

– Nie.

Westchnęłam, mogłam się tego spodziewać. Mogłabym też powiedzieć to samo.

– To specjalne elektromagnetyczne pociski, powalą konia z kopytami. Będziesz mi musiał zaufać. Nie mamy czasu na ćwiczenie chwytu zaufania.

Zabrałam go razem ze sobą w podróż, skacząc w stronę samochodu i teleportując nas w locie; wzięcie pasażera na gapę jest trudnym zadaniem, ale udaje się. Pospiesznie zamieniłam się miejscami z Jace’em; chimeryjczyk, wyraźnie chory od tej szybkiej podróży, zgiął się na fotelu pasażera. Dotknęłam jego uda palcami w delikatnym geście, usypiając go na tyle, by mógł odpocząć. Dzięki fałszywym śladom zostawionym przez mojego brata strażnicy zniknęli i udali się w przeciwnym kierunku, my pod przykryciem iluzji pędziliśmy już w stronę, z której przyjechaliśmy.

Zgodnie z rozsądkiem należy uciekać w kierunku przeciwnym do tego, z którego się przychodzi. I strasznie źle się czułam, że wracaliśmy, by przejechać obok naszej byłej placówki Federacji. Nie spodziewali się tego, więc wszyscy zostali wysłani w przeciwnym kierunku. Minęli nas na sygnale, obserwowałam w lusterku, jak pędzą w stronę miasteczka.

Jace tak zmylił ich patrole, że myśleli, że uciekliśmy jakimś starym terenowym jeepem. Za kilkanaście minut to zauważą i przestaną szukać podobnych aut. Nasz piękny mercedes AMG został obłożony moją iluzją w postaci ogromnego transportowca, a to kolejne spore wyzwanie dla moich wyczerpujących się źródeł magii. Po wszystkich iluzjach, czarach, uśpieniu pozostało mi jeszcze uzdrowić chimeryjczyka, który przyjął na siebie nasze strzały.

Zjechałam na chwilę na bok, w zatoczkę na autostradzie. Nie chcąc zatrzymywać się na dłużej, niż to konieczne, włączyłam światła awaryjne i odwróciłam się w stronę mężczyzny. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem, jak ma na imię, postanowiłam więc zapytać go o to, jak się obudzi. Położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny i drugą na sercu, wyczuwając jego powolne bicie; stracił dużo krwi, a jego ubranie było podziurawione, co wkrótce będzie jedynym dowodem na to, że faktycznie był ranny. Skupiłam się na jego energii, długą sekundę podziwiając jego piękno, kiedy leżał oparty o szybę i cicho oddychał – przynajmniej nie chrapał. Jego rany zasklepiały się za pomocą mojej magii, przelewałam na niego swoją energię, przynajmniej na tyle, by przeżył dalszą podróż, resztę załatwią jego geny, w końcu bestie goją się szybciej niż zwykli ludzie.

Włączyliśmy się do ruchu i pojechaliśmy dalej. Pozwoliłam sobie uruchomić radio, cicho wygrywało melodię, która powodowała, że moje oczy się zamykały. Magia wyczerpuje swoje źródło, a jeśli nie ma źródeł, z których może korzystać, cóż, robi się nieciekawie. Jeśli nie może ich dostać, zabiera siły życiowe, powoli wysysając je z ciała czarodzieja, jakby ktoś wyciskał gąbkę z wodą, i właśnie tak się czułam: powoli siły mnie opuszczały, nakładając ogromne zmęczenie na moje barki.

Ostatkiem mojej woli udało nam się przejechać kolejne dwieście kilometrów. Ledwie widziałam na oczy.

– Lena, puść chimerę, niech on prowadzi, nie masz już siły. – Jace położył mi dłoń na ramieniu.

– Nie, dojedziemy do kryjówki i wtedy będzie lepiej. Nic mi nie jest. – Posłałam mu pokrzepiający uśmiech, tak dobrze wyuczony.

– Zapominasz, że ja wiem, kiedy udajesz – burknął na tylnej kanapie wozu i zagapił się w okno. Nigdy ze mną nie dyskutował. Czułam, jak moja iluzja słabła, migocząc na granicy. Cholera.

Bestia oprzytomniał, wyprostował się na fotelu i łapiąc szybkie oddechy, dotknął swojego ciała w poszukiwaniu postrzałów.

– To ból fantomowy, zaraz minie – powiedziałam, nie odrywając wzroku od szosy.

– Coś ty zrobiła? Co mi zrobiłaś? – warknął, a ja tylko się przez to zdekoncentrowałam.

– Cicho bądź, wyjaśnię ci później.

– Nie później, wyjaśnij mi teraz, co tu się wydarzyło, czarownico – zażądał ostrym tonem.

– Chyba najważniejsze, że żyjesz, bestio? A teraz się zamknij i daj mi się skupić na drodze i utrzymywaniu iluzji! – warknęłam równie ostro co on.

– Niesamowita jesteś, dziwna i zaskakująca jednocześnie, zachowujesz się tak gwałtownie i emocjonalnie, że prawie mógłbym uwierzyć, że masz coś wspólnego z moją rasą.

– Dziwna jestem. – Prychnęłam. – Zaczynam żałować, że cię uzdrowiłam.

– A było tak spokojnie. – Jace westchnął na tylnym siedzeniu.

Starałam się utrzymywać nas na drodze, a iluzję na swoim miejscu, ale ona słabła tak jak ja, migocząc na granicach.

Bestia doszedł już do siebie i rozglądał się dookoła.

– To na pewno ma tak wyglądać? – burknął, przyglądając się naszemu pojazdowi.

– Lena, złudzenie słabnie, daleko jeszcze? – Jace kręcił się nerwowo.

– Wiem, czuję, że słabnie – mruknęłam pod nosem. Naprawdę musiałam przestać zachowywać się jak chimeryjczyk. – Zaraz będziemy. – I chwała Bogu, bo już padałam na twarz.

– Dlaczego tak się dzieje? – zapytał mężczyzna-bestia i tym razem wydawało się, że był naprawdę ciekawy, a nie złośliwy.

Wzięłam głęboki oddech, zanim odpowiedziałam.

– Słabnie, kiedy ja jestem słaba, a doskonale wyczerpujesz pokłady mojej energii.

– Uratowałaś mnie znowu. Dziękuję.

Milczała dłuższą chwilę.

– Proszę, mam nadzieje, że nie pożałuję swojej decyzji. – Puściłam mu oczko.

– Wyczerpujesz moc i do widzenia. – Jace kręcił się na siedzeniu. – A może ja ci pomogę? Wiesz, utrzymać ją na miejscu?

– Nie! – odpowiedziałam natychmiast, a w tym samym czasie chimeryjczyk spytał:

– Dlaczego tak się dzieje, dlaczego słabnie?

Młodszy chłopak zrobił wielkie oczy.

– Przepraszam, Jace, jestem zmęczona… masz utrzymywać fałszywe ślady na miejscu, pamiętasz? Nie możesz się dodatkowo rozpraszać. – Bałam się korzystać z jego niestabilnej mocy, okres dojrzewania był ogromnie niebezpieczny dla kogoś, kto nie potrafił zapanować nad chaosem, który wywołała jego energia.

– Jasne, siostra, jak chcesz. – Znów zagapił się w okno.

– Więc – rzuciłam pytające spojrzenie bestii – dlaczego słabnie? Chcesz wiedzieć, jak nas podejść, czyż nie? – Obdarzyłam go zdawkowym uśmieszkiem i wzruszyłam ramionami, co spowodowało skurcz w moim przebitym ramieniu. – Wyczerpuje się moja moc. Tyle to chyba wie każdy, nawet chimeryjczyk, co?

– Co to ma niby znaczyć: „nawet chimeryjczyk”? – Znów się najeżył. Pokręciłam tylko głową, a pas drogi przed nami rozpłynął mi się niebezpiecznie przed oczami.

Jeszcze kawałek, do tamtej przystani. Jeszcze kawałeczek, do następnego skrętu.

Skoro już tyle wytrzymałam, dojadę i tam, gdzie zaczyna się ta szosa. Tłumaczyłam tak sobie w kółko i jakoś udało nam się dobrnąć do drogi pośrodku kompletnej pustki, w lesie, gdzie samochód, mimo napędu na cztery koła, radził sobie niezbyt dobrze.

Oczywiście, można było lecieć czymś nowoczesnym, ale w pierwszej kolejności pozamykano linie powietrzne i wszystkie przejścia. Wieże nie miały prawa przyjmować nikogo bez zidentyfikowania. Podsłuchałam kiedyś, jak strażnicy rozmawiają.

W zasadzie wiele podsłuchanych rozmów uświadomiło mnie jako tako w obecnym stanie i sposobie, w jaki mydlono nam oczy i nas wykorzystywano. Skradzione książki przechowywane w kratce wentylacyjnej za ścianą kabli. Iluzje, dzięki którym oszukiwałam monitoring, przekradając się pod nos audytorów.

– Gdzie my właściwie jesteśmy?

– W bezpiecznym miejscu – powiedziałam, kiedy w końcu dotarliśmy do małego domku całego z betonu i szkła, zebraliśmy nasze zapasy i ruszyliśmy do środka. Odbezpieczyłam kod, dezaktywując go magią. – Nie działają tu radary, jesteśmy w bezpośrednim polu zakłóceń. – Wskazałam na ostry skalny brzeg od strony tarasu, ciągle panują tu sztormy i burze. Nie wiadomo, dlaczego to miejsce ma tak mylące zakłócenia.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – Bestia rozglądał się nieufnie, kiedy ja zamykałam podziemny garaż.

– A uwierzysz, jak ci powiem, że mi się to przyśniło?

Prychnął, myśląc, że żartuję, a ja nie miałam już siły na żadne słowne potyczki.

Nie mogli wykryć tu skradzionego samochodu, choćby nie wiem, ile razy próbowali.

– Przeczytałam, po prostu wiem i już. Musisz mi zaufać, jak mamy przeżyć – mruknęłam pod nosem, ale wiedziałam, że jego doskonały słuch i tak wszystko wyłapie. – Jutro się wszystkim zajmę, ale dzisiaj… – zaczęłam i lekko zakręciło mi się w głowie.

– Zajmuję sypialnię! – krzyknął Jace, zabierając manatki i ruszając biegiem schodami do góry. Zostaliśmy sami z bestią. Zgasło światło, zaciemniając cały korytarz aż do schodów.

– Cholera, nic nie widzę. – Cisza dzwoniła mi w uszach, po czym nagle pojawiły się ledwie dosłyszalny szum i błysk światła, więc przysłoniłam oczy.

– A ja widzę: przeklinającego magika, to jest nie do pomyślenia – wyszczerzył się bestia. Obrzuciłam go bardzo brzydkim spojrzeniem. I pozostawiłam bez komentarza, ruszając przodem.

– Jace, ogarnij się i chodź coś zjeść! – krzyknęłam po drodze. Mijając jego drzwi, słyszałam szum wody, zakładałam więc, że poszedł od razu pod prysznic.

Pozostał bardzo istotny problem – kuchnia na podwyższeniu i połączony z nią salon stanowiły drugi, duży pokój. Z jednym ogromnym łóżkiem.

– Poważnie? – wymruczałam do siebie. Potarłam przecięte ramię. W całym tym chaosie prawie o nim zapomniałam. Krew całkiem przemoczyła T-shirt.

– Musimy na zmianę stać na straży. Przypuszczam, że twój brat nawet nie wchodzi w…

– Nie – ucięłam stanowczo jego rozważania, nawet nie patrząc w jego stronę.

– Strasznie tu… ludzko i normalnie. – Bestia rozglądał się dookoła, delikatnie dotykając rzeczy, jakby mogły mu przez dotyk coś przekazać.

– Ludzko? – Prychnęłam. – Ty i ja też jesteśmy ludźmi.

– Ludzko sprzed ewolucji, normalnie jak za starych dobrych czasów, kiedy wszyscy żyli ze sobą we względnym pokoju.

– Względnym. Dobrze, że to dodałeś.

Faktycznie, w kuchni stała lodówka, jedna z tych z podajnikami lodu. Wzięłam pierwszą lepszą szklankę z szafki i napełniłam ją lodem i wodą. W życiu woda tak mi nie smakowała. Byłam strasznie zmęczona, jakbym pokonała ultramaraton, po którym dostałam migreny.

Oczy same mi się zamykały, a ból głowy nie dawał za wygraną. Wiedziałam, że Jace będzie spać jak zabity. Był w fazie rozwoju zdolności magicznych, więc potrzebował długiego odpoczynku.

Oparłam się o blat.

– Dobrze się czujesz, czarownico? – Niski głos chłopaka dobiegał gdzieś zza mnie. Jakby trochę z daleka.

– Jasne. – Zaczęłam się odwracać w jego stronę, ale niestety zachwiałam się na nogach. – Ja po prostu jestem zmęczona.

Świat zawirował bardzo niebezpiecznie, ciśnienie gwałtownie spadło, a ja poczułam się, jakbym znajdowała się gdzieś głęboko pod wodą. Osunęłam się na podłogę.

Ostatnim, co zobaczyłam, był pochylający się nade mną chimeryjczyk z wykrzywioną grymasem twarzą. Ciemne plamki tańczyły mi wesoło przed oczami. Przed całkowitą utratą przytomności dobiegły mnie jedynie słowa bestii:

– Przynajmniej sprawa warty się rozwiązała.

Racja, przynajmniej ja nie musiałam stawać teraz na warcie. Zamknęłam oczy, dając się porwać czarnym falom przynoszącym ulgę mojemu obolałemu, wycieńczonemu ciału i wytchnienie dla mieniącej się cieniem, udręczonej duszy magika.