Przeciwieństwa się przyciągają - Liese Chloe - ebook + audiobook

Przeciwieństwa się przyciągają ebook i audiobook

Liese Chloe

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

20 osób interesuje się tą książką

Opis

DWA PRZECIWIEŃSTWA STAJĄ SIĘ SOJUSZNIKAMI, BY OSZUKAĆ SWOICH SWATAJĄCYCH PRZYJACIÓŁ W OSZAŁAMIAJĄCEJ HISTORII INSPIROWANEJ KOMEDIĄ SZEKSPIRA WIELE HAŁASU O NIC.

Jamie Westenberg i Bea Wilmots nie mają ze sobą nic wspólnego poza katastrofalnym spotkaniem i zrozumieniem, że nie mogliby być dla siebie bardziej nieodpowiedni. Ale gdy ich przyjaciele bawią się w Kupidyna i podstępem organizują im randkę, Jamie i Bea dochodzą do wniosku, że łączy ich coś jeszcze – pragnienie zemsty. Szybko obmyślają plan – będą randkować na niby i przekonają kombinatorów, że są w sobie szaleńczo zakochani. Po wszystkim zerwą i zniszczą ich nadzieje, co raz na zawsze zakończy próby swatania. By przekonać wszystkich, że się w sobie zakochali, Jamie i Bea będą musieli bezbłędnie wcielić się w swoje nowe role. Lecz gdy zbliża się ostatni akt, a odgrywanie zakochanych nigdy nie było łatwiejsze, zaczynają się zastanawiać… A może strzała Kupidyna wcale nie chybiła? Może przeciwieństwa naprawdę się przyciągają?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 0 min

Lektor: Agata Skórska

Oceny
4,1 (111 ocen)
53
29
16
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnitaPietek

Z braku laku…

Początek całkiem okey ale później było tylko gorzej. Akcja z tatuażem ….. rozumiem, że dla kogoś mógł to być romantyczny gest ale dla mnie jest po prostu głupi. Nie dość, że tatuowanie sobie czegoś dla kogoś kogo zna się miesiąc to jest zwyczajnie idiotyczne, to nie znoszę kiedy bohaterowie zmieniają swoje poglądy i przekonania aby przypodobać się tej drugiej osobie. Natomiast „przerwa” bo siostra…..- no tutaj autorka na siłę szukała niepotrzebnego dramatu. To był tak absurdalny powód, że nie umiem tego skomentować. Całość oceniam dosyć słabo.
30
flurek1

Z braku laku…

Będzie spoiler. Jaki jest sens piętnowania toksycznych związków gdy koniec końców główna bohaterka okazuje się nie mniej toksyczna dla Jaimiego? Mały plus za próbę przybliżenia trudności jakich może doświadczać osoba w spektrum.
20
KiraneG

Dobrze spędzony czas

Przez większość książki chciałam dać 10/10 - naprawdę fajni bohaterowie, plus za wplecenie neuroatypowości (serio brakuje mi takich powieści w mainstreamie), dialogi były przegenialne i przezabawne, parskałam śmiechem co chwilę; nawet te początkowe bariery komunikacyjne między bohaterami były takie urocze i prawdziwe! Przesłanie i alarmowanie przed toksycznymi związkami też mnie kupiło, bardzo mi się podobało, że to wybrzmiało. I jak już myślałam, że będzie idealnie to pojawiła się końcówka i drama i takie "No nieeeee...". Bo naprawdę, ilekroć się nad tym zastanawiam to naprawdę nie rozumiem, czemu wymuszać na facecie przerwę/zerwanie dlatego, że siostra ma złamane serce, jakby wtf?! No z której strony na to nie patrzę tak naprawdę nie umiem tej postawy głównej bohaterki wybronić. I jeszcze ten przekaz między wierszami, że to właśnie Bea ma rację, a Jamie się myli... No nie, nie kupuję, nie akceptuję, nie zgadzam się totalnie. Ale poza tym zgrzytem - niestety dość mocno wyczuwalnym, ...
20
lezak_2006

Z braku laku…

Niestety historia rozwinęła się w złym kierunku. Zerwanie z błachego powodu. Końcowe sceny (np. wyjazd siostry i pożegnanie) za bardzo patetyczne.
10
kkkkkkkkkkkkk

Nie polecam

Im dalej to tylko gorzej
10

Popularność



Podobne


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A ty, dla którego z moich przymiotów

zacząłeś naprzód cierpieć dla mnie miłość?

 

William Shakespeare

Wiele hałasu o nic

 

 

 

 

 

 

Drodzy czytelnicy,

 

Ta historia opowiada o bardzo przyziemnych, autentycznych postaciach, które według mnie powinny być częściej ukazywane w romansach. Jako osoba neuroróżnorodna z (często) niewidocznymi przewlekłymi schorzeniami, pasjonuję się pisaniem lekkich romansów, które umacniają mnie w przekonaniu, że każdy z nas zasługuje na szczęśliwe zakończenie, jeśli tego właśnie pragnie nasze serce.

Książka przedstawia realia bycia osobą neuroróżnorodną, zmagania się z autyzmem, niepokojem, oraz tego, jak wyglądają życie i związki takich ludzi. To niemożliwe, by dwie osoby miały identyczne doświadczenia czy diagnozy, jednak dzięki własnym przejściom oraz redaktorom merytorycznym starałam się stworzyć postacie, które przedstawią niuanse związane z neuroróżnorodnością. Proszę, miejcie świadomość, że zostaje tu poruszony temat rozpoznania toksycznego związku i leczenia się po jego zakończeniu.

Jeśli którykolwiek z tych tematów jest dla was drażliwy, mam nadzieję, że pocieszy was, że ta historia broni tylko zdrowych, pełnych miłości relacji, nie tylko z innymi, ale i samym sobą.

 

XO,

Chloe

 

PLAYLISTA

 

 

 

 

 

Rozdział 1: Modern Girls & Old Fashion Men, The Strokes and Regina Spektor

Rozdział 2: Cold Cold Cold, Cage The Elephant

Rozdział 3: Prom Dress, mxmtoon

Rozdział 4: Dream a Little Dream of Me, Handsome and Gretyl

Rozdział 5: Honest, Tessa Violet

Rozdział 6: Nantes, Beirut

Rozdział 7: AGT, Mountain Man

Rozdział 8: HelloMy Old Heart, The Oh Hellos

Rozdział 9: I Don’t Wanna Be Funny Anymore, Lucy Dacus

Rozdział 10: Ain’t No Rest for the Wicked, Cage The Elephant

Rozdział 11: Coffee Baby, Nataly Dawn

Rozdział 12: Roma Fade, Andrew Bird

Rozdział 13: Us, Regina Spektor

Rozdział 14: Move, Saint Motel

Rozdział 15: Yes Yes I Can, Rayelle

Rozdział 16: Lost Day, Other Lives

Rozdział 17: Feel Something Good, Biltmore

Rozdział 18: Constellations, The Oh Hellos

Rozdział 19: La Vie En Rose, Emily Watts

Rozdział 20: A Question, Bombadil

Rozdział 21: Slack Jaw, Sylvan Esso

Rozdział 22: Talk, Hozier

Rozdział 23: Your Song, Ellie Goulding

Rozdział 24: FineLine, Harry Styles

Rozdział 25: Subway Song, Julianna Zachariou

Rozdział 26: No Plan, Hozier

Rozdział 27: Said and Done, Meiko

Rozdział 28: KissMe, Vitamin String Quartet

Rozdział 29: Let the Light In, MisterWives

Rozdział 30: Human, dodie and Tom Walker

Rozdział 31: Crane Your Neck, Lady Lamb

Rozdział 32: Power over Me(Acoustic), Dermot Kennedy

Rozdział 33: Halo, Lotte Kestner

Rozdział 34: Sweet Creature, Harry Styles

Rozdział 35: Honeybee, The Head and the Heart

Rozdział 36: Left Handed Kisses, Andrew Bird

Rozdział 37: Love You So Bad, Ezra Furman

 

1

 

Bea

 

 

 

 

 

Mała rada: nie decydujcie się na wróżenie, jeśli nie jesteście przygotowani na głęboki niepokój.

 

Zło jest dobrem, dobro złem.

Przewiduję wojnę – będzie się dłużyć czy zakończy wtem?

Na horyzoncie góra z kłamstw zbudowana.

Pokonaj ją, a lekcja zostanie odrobiona.

 

Widzicie, co mam na myśli? Niepokojące.

Staram się nie denerwować. Ale rano, po tej ponurej wróżbie, obudziłam się i zobaczyłam mail z groźnie brzmiącym horoskopem. Ostrzeżenie z kosmosu było jasne i stanowcze. Odnotowane, wszechświecie. Odnotowane.

Postanowiłam wykręcić się z imprezy. To jednak nie poszło mi najlepiej, bo impreza jest organizowana przez moją siostrę bliźniaczkę, a jej trudno odmówić. A przez „trudno” mam na myśli, że to niemożliwe.

Dlatego, chociaż wszechświat ostrzegł mnie – przygotuj się na ostrą jazdę, słońce – a powietrze trzeszczy tak samo jak przed burzą, oto jestem. Stawiłam się na służbę do domu rodzinnego – założyłam sukienkę, zrobiłam maskę kraba, przygotowałam deskę z serami i krakersami. A teraz, tak jak każdy szanujący się przestraszony kot, siedzę w spiżarni.

To znaczy, dopóki siostra nie wkracza do środka, demaskując mnie. Drzwi wahadłowe otwierają się, a na mnie pada promień światła, przez co czuję się jak złodziej osaczony przez gliny. W ostatniej chwili chowam miętowego sznapsa za plecami i wsuwam go na półkę.

– Tutaj jesteś – mówi pogodnie Jules.

Syczę, zasłaniając twarz ręką.

– Światło. Razi mnie w oczy!

– W królestwie zwierząt nie ma miejsca na wampiry. Twoja maska kraba jest wystarczająco przerażająca. Chodź. – Chwyta mnie za ramię i ciągnie w stronę korytarza, prosto w tłum poprzebieranych gości. – Chcę, żebyś kogoś poznała.

– JuJu, błagam – jęczę, ociągając się za nią. Mijamy słonia, którego trąba dotyka mojego ramienia, tygrysa, który wodzi wygłodniałym spojrzeniem po moim ciele, a potem dwie hieny, których śmiech nie mógłby być bardziej trafiony. – Nie chcę poznawać ludzi.

– Oczywiście, że nie chcesz. Chcesz pić w spiżarni i zjeść połowę tej deski serów, zanim ktokolwiek inny się do niej dobierze. To coś, czego chcesz, a nie, czego potrzebujesz.

– Ten system się sprawdza – burczę.

Jules przewraca oczami.

– W przypadku ekscentrycznej starej panny.

– To może jeszcze długo trwać, ale w tej chwili mówię o moim niepokoju.

– Jestem twoją bliźniaczką całe życie – mówi. – Wiem o twoim niepokoju i o tym, jak wpływa na twoje nawiązywanie znajomości, ale zaufaj mi, ten koleś jest tego wart.

Trik z miętowym sznapsem i ukrywaniem się ratuje mi życie, gdy wychodzę do ludzi. Jestem neuroróżnorodna; dla mojego autystycznego mózgu poznawanie ludzi nie jest łatwe ani odprężające. Ale po kilku łykach sznapsa czuję przyjemny szum w głowie i robię się spokojniejsza, dzięki czemu takie sytuacje są mniej przytłaczające, a osoby mi towarzyszące uważają, że moja obecność jest wtedy wręcz odświeżająca.

Zwykle tak właśnie się dzieje. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj wiszą nade mną ponure ostrzeżenia z kosmosu. I mam naprawdę złe przeczucie odnośnie do tego, w co próbuje wciągnąć mnie siostra.

– Juuuuuuules. – Jestem jak dziecko marudzące w sklepie. Potrzebuję tylko rozmazanej czekolady na policzku, rozwiązanych sznurówek i mogę brać udział w castingu.

– BeeBee – odpowiada identycznym tonem. Zerka w moją stronę i w ogóle nie udaje jej się ukryć reakcji na moją maskę kraba. Ściąga mi ją z twarzy i podciąga na czubek głowy. Ściągam ją z powrotem. A ona podnosi.

Posyłam jej groźne spojrzenie i znowu zasłaniam twarz maską.

– Zostaw moją maskę.

– Ej, no weź. Nie sądzisz, że już czas, byś wyszła ze skorupy?

– Nie, nawet dla tego suchego żartu.

Wzdycha ociężale.

– Przynajmniej masz seksowną kieckę… Ups, czekaj. – Zatrzymujemy się przy schodach, a ona ciągnie mnie za balustradę.

– Co? – pytam. – Dasz mi spokój?

– Chciałabyś. – Jules unosi ciemną brew i przygląda się mojej sukience. – Problem ze strojem.

Gdy patrzę w dół, widzę dziurę ciągnącą się wzdłuż żeber. Dzięki ci, wszechświecie!

– Na pewno się zepsuła. Powinnam pójść do łazienki i to sprawdzić.

– I znowu się schować? Nie sądzę. – Zapina suwak, przypieczętowując mój los.

– A może on już ledwo dycha? Nie powinnam ryzykować. Może mi wyskoczyć cycek!

– Ta, jasne. – Jules chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą. Jestem niczym meteor zbliżający się ku katastrofie. Gdy docieramy na miejsce, na mojej skórze pojawia się pot.

Rozpoznaję jej chłopaka Jean-Claude’a oraz Christophera, sąsiada, przyjaciela z dzieciństwa, przygarniętego brata. Ale nie znam tego trzeciego mężczyzny, wyższego od nich o głowę, który stoi plecami do nas. Wysoki, smukły, ciemne blond włosy i czarny garnitur. Gdy Jean-Claude coś mówi, mężczyzna odwraca się nieznacznie, pokazując profil. Zauważam szylkretowe okulary. Rozwija się we mnie wstęga tęsknoty, która sunie w stronę koniuszków palców.

Rozproszona jego osobą, potykam się o dywan. Przed wylądowaniem na twarzy ratuje mnie Jules, która przywykła do mojej zaburzonej propriocepcji. Chwyta mnie za łokieć na tyle, że udaje mi się wyprostować.

– Mówiłam – oznajmia triumfalnie.

Patrzę na dzieło sztuki. Nie. Gorzej. Patrzę na kogoś, z kogo chcę zrobić dzieło sztuki. Przesuwam rękami po materiale sukienki. Po raz pierwszy od dawna tęsknię za farbą olejną i wypolerowanym, drewnianym trzonkiem mojego ulubionego pędzla.

Chłonę go wzrokiem artystki. Nienagannie skrojone ubrania podkreślają jego szerokie ramiona, długie nogi. Ten mężczyzna ma niesamowite ciało. To twój wymarzony sportowiec, który zapomniał szkieł kontaktowych, dlatego założył okulary. Te same, w których wieczorami czyta w łóżku.

Nagi.

Widzę oczami wyobraźni tę scenę, seksowną, przeznaczoną dla dorosłych. Jestem chodzącą strefą erogenną.

– Kto to? – mruczę.

Jules zatrzymuje się przy ich grupce i wykorzystując to, jaka jestem rozproszona, zdejmuje mi maskę.

– Współlokator Jean-Claude’a, West – szepcze.

West.

Cholera jasna, przez moje zamiłowanie do seksownych historycznych romansów, mam wobec niego jeszcze większe wymagania. To wina jego imienia. Wyobrażam sobie zmęczonego obowiązkami diuka, jego uda wypełniające spodnie z koźlej skóry, idącego w zamyśleniu przez wietrzne wrzosowiska. Przygotowana na jego majestatyczność, czuję przypływ niepokoju. Jules dołącza do ich kręgu, a West odwraca się i patrzy na mnie.

Piękne piwne oczy otwierają się szerzej na mój widok. Ale nie skupiam się na nich długo. Jestem zbyt ciekawa i zafascynowana, dlatego wiodę po nim spojrzeniem, chłonąc szczegóły. To, jak poruszają się mięśnie jego szyi, gdy przełyka. Jego rękę, trzymającą szklankę, z szorstką skórą na knykciach i zaczerwienionymi opuszkami palców. W przeciwieństwie do nonszalanckiego Jean-Claude’a, który stoi rozluźniony i arogancki, w nim nie ma nic rozluźnionego ani swobodnego. Wyprostowana sylwetka, ani jednego zagniecenia na ubraniu, każdy kosmyk włosów idealnie ułożony.

On również mi się przygląda i choć jestem kiepska w odczytywaniu mimiki twarzy, dostrzegam każdą jej zmianę. Widzę chwilę, gdy jego twarz tężeje. A żar, który wcześniej płynął w moich żyłach, gaśnie, zastąpiony przez chłód.

Patrzę, jak dostrzega pokrywające moje ciało tatuaże, zaczynając od kropek wyznaczających trasę pszczoły lecącej w stronę serca. Jego spojrzenie przesuwa się na moje kręcone, świeżo umyte włosy i rozczochraną grzywkę. Potem wiedzie nim po sierści kota Pucka, która przyczepiła się do mojej czarnej sukienki. W okolicach ud, gdzie kot siedział, zanim go przepędziłam, jest ich znacznie więcej. Pan Sztywniak wygląda tak, jakby myślał, że zapomniałam o rolce do ubrań. Zdecydowanie mnie osądza.

– Beatrice – mówi Jules.

Mrugam i patrzę na nią.

– Co?

Po dwudziestu dziewięciu latach życia z bliźniaczką wiem, że wyrażający cierpliwość uśmiech oraz użycie mojego pełnego imienia oznaczają, że się zamyśliłam, a ona się powtarza.

– Powiedziałam, że to Jamie Westenberg. Ludzie mówią na niego West.

– Jamie też jest w porządku – mówi po niezręcznej chwili ciszy. Głos ma głęboki, ale cichy. Trafia w moje kości jak kamerton. Nie podoba mi się to. Ani trochę.

Ciągle mnie lustruje, ten mężczyzna, któremu na pewno nie pozwolę zrujnować moich Westów z romansów historycznych. Od teraz jest dla mnie Jamiem.

Jęczydusza Jamie pasuje o wiele lepiej.

Znowu to robi, patrzy na tatuaże na mojej szyi, obojczyku. Jego krytyczne spojrzenie jest niczym rentgen. Czuję uderzenie gorąca na twarzy.

– Widzisz coś, co ci się podoba? – pytam.

Jules jęczy, zabiera Jean-Claude’owi drinka i wypija połowę.

Jamie patrzy mi w oczy i odchrząkuje.

– Przepraszam. Wyglądasz… znajomo.

– Och. Czyżby?

Odchrząkuje po raz drugi i poprawia okulary.

– Te tatuaże. Przypominają mi… Przez chwilę wziąłem cię za kogoś innego.

– Właśnie coś takiego chce usłyszeć osoba, która napracowała się nad projektem własnych tatuaży – mówię. – Że wygląda tak pospolicie, że można ją uznać za kogoś innego.

– Cóż, myślałem, że jesteś raczej przyzwyczajona do tego, że mylą cię z kimś innym – odpowiada Jamie, zerkając na moją bliźniaczkę.

– To bardzo osobiste tatuaże – mówię przez zaciśnięte zęby. – I zostały zaprojektowane tak, bym wyglądała jak jedyna w swoim rodzaju.

Marszczy czoło, nie odrywając ode mnie wzroku.

– Cóż, nikt nie może ci zarzucić braku poświęcenia.

Christopher parska w swojego drinka. Pocieram środkowym palcem nos.

– Może West rozpoznaje twoje tatuaże, bo spotkaliście się… gdzieś… na mieście? – mówi z nadzieją Jules.

– Wątpię – odpowiadam. – Wiesz, że rzadko wychodzę, i na pewno nie pojawiam się w miejscach, które wybrałby ktoś tak sztywny – to znaczy poważny – jak on.

Jamie mruży oczy.

– Biorąc pod uwagę, że klub, do którego zabrał mnie w zeszłym roku Jean-Claude był istnym siedliskiem chaosu, i lepiła się do mnie kobieta, która później zwymiotowała mi na buty, muszę to przemyśleć. Możliwe, że to byłaś ty.

Jean-Claude drapie się po nosie i mruczy coś po francusku.

Uśmiecham się do Jamiego, ale to bardziej przypomina obnażanie zębów.

– Siedliska chaosu mnie nie kręcą, ale kimkolwiek była ta biedna duszyczka, która na ciebie wpadła, wyobrażam sobie, że zwymiotowanie było mimowolną reakcją na to, że cię spotkała.

Jules trąca mnie łokciem.

– Co cię napadło? – syczy.

– Pamiętam wieczór, o którym mówisz, i to na pewno nie była ona – mówi do niego Jean-Claude, po czym zwraca się do mnie: – West z determinacją dąży do tego, by umrzeć jako nieszczęśliwy stary kawaler, przez co stał się bardzo zrzędliwy. Musisz wybaczyć mu brak manier.

Na policzkach Jamiego pojawiają się czerwone plany, a wzrok wbija w szklankę, którą trzyma.

Kawaler? Wygląda na to, że nie tylko ja unikam romantycznych relacji. Cholera. Nie chcę żadnego poczucia koleżeństwa z Panem Okularnikiem z Kijem w Dupie.

– Bea też – dodaje Jules, jak przystało na wścibską, czytającą w myślach bliźniaczkę. – Syknęła na mnie, gdy znalazłam ją, schowaną w kącie. Stara panna zdziczała. – Uśmiecha się do Jean-Claude’a i mówi: – Jednak jestem zdeterminowana, by zobaczyć, jak chowa pazurki i zaznaje takiego samego szczęścia, jak ja. – Patrzą na siebie z miłością, a potem zaczynają całować tak, że ser i krakersy podchodzą mi do gardła. Ich pocałunek się przeciąga, Christopher poprawia zegarek. Jamie nie odrywa wzroku od szklanki. Ja zdejmuję kłaki Pucka z sukienki.

Christopher unosi wzrok znad zegarka, patrzy na mnie i unosi brwi. Wzruszam ramionami. Co?

Wzdycha i odwraca się do Jamiego.

– West, ty i Jean-Claude znacie się od dawna, prawda?

– Nasze mamy się przyjaźnią – odpowiada Jamie. – Znam go całe życie.

– Rozumiem – mówi Christopher. – Chodziliście do tej samej szkoły z internatem?

– Nasze mamy chodziły do jednej, w Paryżu. Stamtąd pochodzą. Rodzina Jean-Claude’a przeniosła się do Stanów, gdy był nastolatkiem, a nasze szkolne drogi zeszły się dopiero, gdy poszliśmy na tę samą uczelnię.

Przewracam oczami. Oczywiście, że Jamie jest synem francuskiej matki, która chodziła do szkoły z internatem. Jamie na pewno uczęszczał do takiej samej. Ma to wręcz wypisane na czole.

Gdy Christopher zadaje mu kolejne pytanie, Jamie dopija drinka. Pachnie bourbonem i pomarańczami, a gdy przełyka, przenoszę wzrok z jego ust na szyję.

Przyglądam mu się przez cały czas, gdy rozmawiają, i powtarzam sobie, że nie muszę go lubić, by moje oczy artystki obserwowały, jak miękkie światło w moim rodzinnym domu pada na jego nos i muska krzywizny twarzy, podkreślając kości policzkowe, wyrazistą szczękę, a także usta, które mogą być miękkie, gdy ich nie zaciska. Taki sztywniak nie powinien być tak piękny.

– Cóż, Szkrabie – mówi Christopher, trącając moją maskę kraba i wciągając mnie z powrotem do rozmowy. – Sama to zrobiłaś?

– Ależ oczywiście – odpowiadam, czując na sobie spojrzenie Jamiego. To sprawia, że się rumienię. – Nie będę pytać o to samo, Christopher. Widać, że ten niedźwiedź jest ze sklepu.

– Przepraszam, że cię zawiodłem. Niektórzy z nas są zbyt zajęci pracą, by własnoręcznie przygotować maskę na przyjęcie urodzinowe Jean-Claude’a.

– Cóż, u ciebie przynajmniej kolory się zgadzają. – Jego ciemne włosy i bursztynowe oczy są w tych samych odcieniach, co maska niedźwiedzia. Wsuwam palce w jego starannie ułożone loczki i celowo je czochram.

Trąca mnie w ucho.

– Słyszałaś o czymś takim jak przestrzeń osobista? Cofnij się. Wali od ciebie miętowym sznapsem.

Robię unik, nim znowu trąca mnie w ucho.

– Lepsze to niż oddech cuchnący bourbonem.

Jamie przygląda się nam w milczeniu, marszcząc czoło, jakby nigdy nie widział dwójki ludzi drażniących się ze sobą po przyjacielsku.

Zanim mam możliwość jakoś to skomentować, papużki nierozłączki odsuwają się od siebie. Słychać przy tym mlaśnięcie rozdzielających się warg, a moja siostra ma zaróżowione policzki i z trudem łapie oddech.

– Jules i jej pomysły – mówi z westchnieniem Jean-Claude, patrząc na moją siostrę. – Impreza z przebraniami, gdzie jest pełno ludzi, z którymi muszę się tobą dzielić. – Przyciąga ją bliżej do swojego boku i poprawia jej sukienkę tak, by bardziej zakrywała dekolt. – Kiedy chcę mieć tylko ciebie.

Jules uśmiecha się i przygryza wargę.

– Chciałam, żeby to było coś wyjątkowego. Zawsze masz mnie dla siebie.

– Niewystarczająco – warczy.

Coś w intensywności zachowania Jean-Claude’a w stosunku do mojej siostry przyprawia mnie o ciarki. Są razem przez ponad trzy miesiące i zamiast uspokajać się po pierwszym szale zauroczenia, jak to było w przypadku byłych Jules, jej obecny chłopak wydaje się nakręcać coraz bardziej.

Doszło do tego, że nie mogę nawet chodzić po mieszkaniu w szlafroku, bo on zawsze tam jest, na kanapie, w kuchni, w jej pokoju.

Intuicja podpowiada mi, że coś tu jest nie tak.

Jednak Jean-Claude pracuje w funduszu hedgingowym Christophera i niedawno dostał awans, co oznacza, że Christopher mu ufa, a to wiele znaczy. Poza tym Jean-Claude zdaje się uszczęśliwiać Jules.

Nie rozumiem tego, ale nie mogę temu zaprzeczyć. Właśnie dlatego cały czas zachowuję te obawy dla siebie.

– Cóż – mówi z uśmiechem Jules. – Biorąc pod uwagę to, że jesteśmy gospodarzami, powinniśmy przebywać wśród gości. – Po tym trąca Christophera łokciem i unosi brwi. – Sprawdź, czy mamy w barku wystarczająco lodu, dobrze?

Christopher marszczy przez chwilę brwi, ale nagle wygląda, jakby coś zrozumiał.

– Och, racja. Miałem nadzorować bar. Już idę.

W ten sposób zostaję z Jamiem. Sam na sam. Powietrze jest pełne napięcia.

Gdybym chciała zachować się dojrzale, znalazłabym wymówkę i odeszła. Pomogła przy imprezie. Podawałabym drinki. Uzupełniłabym przekąski. Ale tak się nie dzieje. Czuję, że moja potrzeba rywalizacji wygrywa z logiką. Mam potrzebę udowodnić Jamiemu, że nie ma co do mnie racji. Nie jestem osobą, którą myli się z jakimś demonem chaosu z pospolitymi tatuażami, który kilka miesięcy temu narzygał mu na buty w jakimś obskurnym barze.

W porządku, jestem trochę chaotyczna, ale to nie moja wina, że ze mnie niezdara. Co do reszty ocenił mnie źle, i zamierzam zachować się bardziej cywilizowanie od niego, byle mu to udowodnić. Rzecz w tym, że to zadanie wymaga czegoś, w czym jestem beznadziejna: niezobowiązującej pogawędki.

– Co… pijesz? – pytam. Bo, no wiecie. Pogawędka.

Jamie patrzy na mnie nieufnie, jakby nie był pewien, co zamierzam. No to jest nas dwoje.

– Drinka z bourbonem – mówi w końcu, każde słowo wypowiada tak dokładnie i schludnie, jak wygląda. Potem zerka na moje puste ręce. – Ty nie pijesz?

– Och, ależ piję. Dopiero co walnęłam parę szotów sznapsa w kuchni. Wiesz, taki towarzyski lubrykant.

Otwiera szerzej oczy. Z kolei ja czuję, że umieram.

Lubrykant. Musiałam powiedzieć „lubrykant”. To by było na tyle, jeśli chodzi o zachowywanie się lepiej od niego.

– Rozumiem. – Poprawia maskę lwa, która spoczywa na jego nienagannych blond włosach.

Moja lubrykantowa bomba wysadziła tę rozmowę w powietrze. Jesteśmy sekundy od pójścia na dno, ale Jamie właśnie rzucił mi małe koło ratunkowe, dlatego chwytam się go i zamierzam pomóc jemu.

– Ładna maska – mówię.

– Dziękuję. – Przygląda mi się. – Twoja jest…

– Przerażająca? – Gładzę szczypce przy papierowej masce. – Dziękuję, sama ją zrobiłam.

Mruga i wpatruje się we mnie, jakby naprawdę bardzo starał się wymyślić coś miłego, co mógłby powiedzieć.

– Jest… imponująca. Wydaje się… – Odchrząkuje. – Skomplikowana?

– Ach, nie było tak źle. Zresztą, jestem artystką, więc lubię tworzyć. – Potem, ponieważ czuję się jak gówniara, dodaję: – Tak jak moje tatuaże.

Przełyka ślinę i mocno się rumieni, a jego wzrok błądzi po mojej szyi, w stronę piersi, podążając za wytatuowanymi kropkami. Nie wiem, dlaczego się rumieni, bo tu naprawdę nie ma na co patrzeć. Moja czarna sukienka jest mocno wycięta, ale w przeciwieństwie do Jules nie zostałam obdarzona pokaźnym biustem.

Przekleństwo bliźniaczek: takie same twarze, różne cycki.

Po moich ostatnich słowach Jamie stoi w milczeniu, a ja czuję się z tym naprawdę dobrze. Teraz to ja się uprzejmie uśmiecham, a on pozwala tej rozmowie zdechnąć w niezręcznej ciszy. Właśnie mam ogłosić zwycięstwo, gdy pojawia się Margo.

Uśmiecha się do mnie, ubrana w kombinezon w kolorze przypalanej pomarańczy i z maską lisa na twarzy, której gumka przytrzymuje czarne loczki.

– Chcecie drinka, słodziaki?

– Boże, tak. – Biorę od niej szklankę i podziwiam ciemnoczerwony kolor trunku oraz jego kuszący aromat. Margo robi najlepsze drinki. Wypiję wszystko, co mi da. Tak jak niemal wszyscy na tej imprezie należy do grupy przyjaciół Jules, bo moja bliźniaczka jest naszą duszą towarzystwa, w przeciwieństwie do mnie. Ja szczęśliwie żyję na skraju tej społecznej bańki.

Mam przyjaciół, ale tylko przez znajomości Jules, jednak to mi wystarcza. To dzięki siostrze poznałam Margo, a ta jest żoną Suli. A dzięki poznaniu Suli, u której jestem teraz zatrudniona, znowu mam pracę jako artystka, z której daję radę się utrzymać. Życie towarzyskie mojej siostry może być wyczerpujące, ale jednocześnie mi pomaga. Gdyby nie wciągnęła mnie do swojego kręgu i nie zachęcała do nawiązywania znajomości, byłabym bardziej samotna i bezrobotna, zwłaszcza odkąd niemal dwa lata temu sytuacja się pogorszyła.

Kontynuując moją kampanię mającą na celu udowodnić, że nie jestem demonem chaosu, przedstawiam ich sobie, a Margo wyciąga do Jamiego rękę.

– Jamie – mówię – poznaj Margo.

– Właściwie – ściska krótko jej rękę i puszcza – większość ludzi nazywa mnie…

– West! – krzyczy ktoś zza moich pleców, zaskakując mnie tak bardzo, że aż podskakuję, a mój czerwony drink ląduje na jego klatce piersiowej.

Jamie zaciska szczękę i odsuwa się ode mnie, ścierając alkohol, który spływa po jego dłoni.

– Przepraszam na chwilę – mówi, unosząc pogardliwie brew. Ta brew mówi: „Jesteś demonem chaosu”. Potem odwraca się na pięcie i znika w gąszczu ludzi.

Chcę zapaść się pod ziemię.

Niestety wszechświat nie odpowiada na moje błagania, więc oto jestem. Niczym meteor, który właśnie uderzył w ziemię i syczy w kraterze.

 

2

 

Jamie

 

 

 

 

 

Jean-Claude zerka na mnie z dezorientacją, gdy schodzę po schodach. Przebrałem się w łazience na piętrze – w jednej z łazienek. Ten budynek przypomina mi dom rodziców, a przynajmniej jeśli chodzi o rozmiar. Bo na tym podobieństwa się kończą. W tym miejscu czuć, że ktoś mieszka.

– Co się stało? – pyta.

Poprawiam mankiety, aż guziki znajdują się na środku nadgarstków.

– Beatrice. Na szczęście miałem ze sobą zapasową koszulę.

Klepie mnie po ramieniu z westchnieniem.

– Oczywiście, że jesteś tak przesadnie przygotowany.

– Zawsze mam ze sobą ubrania na zmianę. Jestem pediatrą, Jean-Claude. Zdajesz sobie sprawę, ile razy dziennie wymiotują na mnie dzieci?

– To zrozumiałe. – Popija drinka i patrzy w stronę wielkiego salonu, gdzie impreza trwa w najlepsze. – Mam nadzieję, że jej nie skreślisz – mówi cicho.

– Kogo?

Rozgląda się dookoła, a potem przerzuca na francuski. Obaj posługujemy się nim płynnie dzięki naszym francuskim matkom, ale on używa go tylko wtedy, gdy chce plotkować w towarzystwie innych ludzi.

– Mówię o Bei. Wiem, że jest… dziwna, ale gdy już ją poznasz, to naprawdę urocza kobieta. Na swój sposób.

– Nikogo nie przekreślam. Nie ma takiej potrzeby, bo nasze drogi więcej się nie przetną. – Czułem dzisiaj wyjątkowy niepokój, jeśli chodzi o spotkania towarzyskie, a wiem, że wtedy nie należę do najbardziej ujmujących. Beatrice dopilnowała, żebym o tym wiedział. Po tej całej katastrofie nie będziemy mieli ochoty na swoje towarzystwo, prawda?

– Może nie dzisiaj – odpowiada Jean-Claude, gdy idziemy powoli korytarzem. – Ale w przyszłości będziecie się często widywać.

Zatrzymuję się gwałtownie.

– Co?

Uśmiecha się złowieszczo i klepie po kieszeni.

– Oświadczę się Juliet.

– Oświadczysz? Minęły dopiero trzy miesiące.

Jean-Claude wygląda na oburzonego.

– To wystarczy, żebym wiedział, że chcę z nią być już na zawsze. Nie wszyscy żyją w ślimaczym tempie jak ty, West.

Boli mnie jego przytyk, ale puszczam go mimo uszu, tak jak zawsze w jego przypadku.

– Oczywiście. Nie mówiłem tego w obraźliwym znaczeniu. Jestem po prostu zaskoczony.

Patrzy na Juliet, która krąży wśród gości. Nawet zrobiona z piór maska łabędzia nie jest w stanie ukryć jej szerokiego uśmiechu.

– West – mówi, nie odrywając od niej wzroku. – Za długo jesteś sam, bezsensownie tkwisz w tym kawalerstwie. Jesteś samotny i smutny. Czemu miałbyś tego dziś nie zmienić, co?

– Nie jestem ani samotny, ani smutny – odpowiadam, przerzucając się z powrotem na angielski, co oznacza, że nasza prywatna rozmowa dobiega końca. – Jestem po prostu zajęty.

Nie ma czasu na związki, gdy tkwi się po uszy w robocie. Okej, może pracuję tak dużo, żeby za wszelką cenę uniknąć spotkań i randek, ale każdy pozostałby singlem, gdyby jego związek zakończył się tak, jak mój.

Przez moją głowę z zawrotną prędkością przewijają się wspomnienia od chwili, gdy poznałem Lauren na lokalnej zbiórce pieniędzy, aż do dnia, gdy zakończyła nasz związek. Myślałem, że znalazłem kogoś, kto do mnie idealnie pasuje, kto chciał dokładnie tego samego, co ja – kariery medycznej, rutyny, uporządkowanego życia.

Okazało się, że była osobą, która uważała mnie za przydatnego w danej chwili i nie miała najmniejszego problemu, by mnie zostawić, gdy przestałem jej odpowiadać. Przez cały rok wykorzystywałem bolesne zerwanie jako wymówkę przed spotkaniami towarzyskimi, kiedy tak naprawdę po prostu jestem za bardzo zmęczony, by chociaż pomyśleć o ponownym wejściu w związek i ryzykowaniu, że po raz kolejny będę cierpiał. Nie, długie i spokojne kawalerstwo to dokładnie to, czego potrzebuję, a o to najłatwiej, gdy ogranicza się kontakty towarzyskie.

Niestety, wygląda na to, że moja przykrywka z zerwaniem w oczach Jean-Claude’a wygasła, a on wyciągnął kartę: „To moje urodziny, jestem twoim współlokatorem, więc nie możesz nie przyjść, bo to niegrzeczne”.

Wiedział, że to zadziała. Miał rację.

– Jeśli nie jesteś smutny, to dlaczego chodzisz jak struty? – pyta.

– Nie chodzę jak struty.

– Nieprawda. – Kołysze swoim drinkiem i przygląda mi się uważnie swoimi jasnoniebieskimi oczami. – Nadszedł czas, żebyś się trochę rozerwał.

– Rozerwał?

– Tak. Rozerwał. Na przykład ta impreza dzisiaj, to jest rozrywka.

– Hm. – Drapię się po kości policzkowej, gdzie skórę drażni maska. – Czy „rozrywka” musi łączyć się z tym, że twarz mnie swędzi? Ta maska jest z poliestru, prawda?

Jean-Claude przewraca oczami zza raczej strasznej maski kobry, po czym odwraca się i patrzy na swoje odbicie w lustrze w korytarzu, i zaczyna poprawiać brązowe wystylizowane włosy, nad którymi każdego ranka spędza mnóstwo czasu, by wyglądały, jakby tak naprawdę w ogóle ich nie dotykał.

– Nie wiem, z czego jest zrobiona maska. Ale wiem, że dobry z ciebie lew. Teraz musimy znaleźć kogoś, kto sprawi, że zaryczysz.

– Zjeżdżaj stąd. Idź gadać z gośćmi.

Klepie mnie po plecach.

– Będziemy się dzisiaj dobrze bawić! Miłość wisi w powietrzu, wino płynie strumieniami. – Uśmiecha się szeroko i zaczyna oddalać. – Nigdy nie wiesz, co się może wydarzyć.

Czuję nieprzyjemne skręcanie w żołądku. To spojrzenie. Znam to spojrzenie. On coś kombinuje.

Chcę się od tego trzymać tak daleko, jak to tylko możliwe. Dlatego przedzieram się przez tłum i szukam cichego zakątka, gdzie będę mógł usiąść, wyciągnąć telefon i poczytać. Tylko przez chwilę. Bogu niech będą dzięki za smartfony, bo dzięki nim można spokojnie czytać e-booki.

– West! Witaj raz jeszcze. – Jedna z przyjaciółek Juliet bierze mnie pod ramię. Dopiero ją poznałem, to ta z ciemnymi włosami i w masce lisa. Potrzebuję chwili, by przypomnieć sobie jej imię.

– Witaj, Margo.

Uśmiecha się.

– Szukasz czegoś?

– Jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie mógłbym posiedzieć.

– Znam idealne miejsce. Chodź. – Prowadzi mnie na tył domu, a potem wskazuje na przytulny kącik, który wygląda, jakby z niego aż nadto korzystano, ale jest czysty. Stoją tam dwa identyczne uszaki w kolorze musztardowym, wąski stolik, a na nim witrażowa lampka, która rzuca dookoła nas wielokolorowe światło.

– Dziękuję – mówię.

Znowu się uśmiecha.

– Żaden problem.

Siadam na jednym z krzeseł, prostuję nogi, wyciągam telefon z kieszeni i zaczynam czytać. Potrzebuję minuty albo dwóch. To wystarczy, żeby dokończyć rozdział, który zacząłem, zanim przyjechała taksówka.

W tym miejscu panuje spokój, nie dociera do mnie chaos związany z imprezą. Okno jest uchylone, a do środka wpada pachnące jesienne powietrze. Chwile taka jak ta są idealne.

Dopóki Bea nie wchodzi przez drzwi wahadłowe z boku pomieszczenia, o których istnieniu nie miałem pojęcia, i prawie funduje mi zawał.

Zrywam się z miejsca i niemal przewracam lampkę.

– Beatrice.

Otwiera szeroko oczy, patrząc na mnie zza naprawdę szczegółowej papierowej maski.

– James.

– Jamie – poprawiam ją. Chociaż zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle mówię tej irytującej kobiecie, by zwracała się do mnie po imieniu, kiedy zaledwie kilka osób w moim życiu sobie na to zasłużyło? W ogóle tego nie rozumiem.

– Bea – odbija piłeczkę. – Ty nazywasz mnie Beatrice, ja mówię na ciebie James. Co tu robisz?

Język odmawia mi posłuszeństwa przez długie dziesięć sekund. Zawsze tak było, gdy niepokój przejmował kontrolę nad moim ciałem. Ale dzisiaj, przy niej, jest o wiele gorzej.

Patrzę na Beę, począwszy od jej długich nóg i subtelnej linii tatuaży, kończąc na mocno wyciętym dekolcie sukienki, który mimo wszystko tak niewiele odsłania. Włosy ma ciemne, poza końcówkami opadającymi na ramiona, bo te ma rozjaśnione, wręcz platynowe. Jednak to jej oczy sprawiły, że wszystkie słowa wyleciały mi z głowy, gdy ją po raz pierwszy zobaczyłem. Niebiesko-zielone, okolone szarością przywodzącą na myśl potężne fale podczas szalejącego na oceanie sztormu.

– Margo pokazała mi to miejsce – mówię w końcu. Czuję się niekomfortowo, siedząc, bo znajduję się wtedy niżej niż ona, dlatego wstaję. Teraz nad nią góruję. I jest jeszcze gorzej. – Co tu robisz? – pytam.

– Przysłano mnie tu, bym się upewniła, że żaden gość nie przegapi toastu Jules za solenizanta.

– Ach. – Odchrząkuję.

To dziwne. Dlaczego przyjaciele Juliet – i podejrzewam, że też Jean-Claude’a – wysłaliby nas w ten sam kąt domu, kiedy dopiero co miała miejsca ta katastrofa?

– Weź jeden – mówi Bea, przysuwając tacę z kieliszkami pełnymi musującego napoju w moją stronę.

Mimowolnie robię krok w tył.

– To szampan, James, nie koktajl Mołotowa.

– Drinki w twoich rękach to nie są po prostu drinki, Beatrice. To pociski rakietowe.

– Wow – odpowiada. – Jesteś strasznym…

Zanim może dokończyć obelgę, którą właśnie miała we mnie rzucić, ktoś otwiera wahadłowe drzwi, a te uderzają ją w plecy. Zamiast obelg, rzuca we mnie sześcioma kieliszkami pełnymi schłodzonego szampana, który ląduje na moich spodniach.

***

Po kolejnej zmianie garderoby wchodzę do kuchni z mokrymi spodniami w ręce i wzdrygam się, gdy widzę stojącą przy blacie kuchennym Beatrice, której spojrzenie jest równie intensywne, co u kota.

Zasłaniam twarz maską lwa, chowam przesiąknięte szampanem spodnie do torby, a potem poprawiam mankiety koszuli.

– Choć to ja jestem tej nocy drapieżnikiem – mówię – czuję, jakby ktoś się na mnie wiecznie czaił.

– Zaufaj mi, nie tak chciałam spędzić ten wieczór. – Wkłada kawałek sera brie między dwa krakersy i zaczyna jeść, a potem mówi z pełną buzią: – Kto wymyślił maskę lwa?

– Wziąłem ją z korytarza. Twoja siostra przygotowała kilka dla gości, którzy nie przynieśli swojej.

Bea przestaje przeżuwać.

– Nie rozumiem was, ludzie, tych waszych pozbawionych duszy i bezosobowych przebrań. Samodzielnie robione maski to jedyna dobra rzecz tego wieczora.

– Cóż, ty jesteś artystką, oczywiście, że tak uważasz. Ja nie tknąłem papieru ani kleju od początku lat dwutysięcznych. I wolałbym, żeby tak pozostało.

– To smutne życie. Ubabranie się to jedna z największych przyjemności na świecie. Poza tym, jak inaczej miałabym celebrować bycie Rakiem? – mówi, stukając w swoją maskę kraba. – Nikt nawet takich nie sprzedaje.

– Ciekawe, dlaczego.

– Och, goń się. Przynajmniej noszę coś, co odpowiada mojemu znakowi zodiaku. Dlaczego podręcznikowy Koziorożec ma maskę lwa? To mnie naprawdę zastanawia.

Mrugam i poprawiam okulary, które osunęły się na moim nosie przez maskę.

– Skąd wiesz?

Nie żebym interesował się znakami zodiaku i całymi tymi bzdurami, choć tak, moja data urodzenia umiejscawia mnie na mapie astrologicznej jako Koziorożca.

Bea prycha.

– James. Gdybyś był jeszcze bardziej Koziorożcem, skakałbyś po górach jak kozica.

– To nie jest odpowiedź.

– Owszem, jest – odpowiada, dalej zajadając się krakersami. – Po prostu nie taka, jakiej oczekiwałeś. W każdym razie, skończyłeś już?

– Tak. Ale dlaczego czekałaś…

– To Jules na ciebie czeka. Moim zadaniem jest sprowadzenie cię do salonu i poinformowanie jej, że może już wznieść toast. – Marszczy brwi i wiedzie wzrokiem po moim ciele. – Czy ty się przebrałeś?

– Tak.

– Oczywiście, że miałeś zapasowe, wyprasowane spodnie. – Chrupie kolejnego krakersa. – Jesteś Koziorożcem.

– Nie zdawałem sobie sprawy, jak mądrze będzie przyjść przygotowanym na katastrofę, biorąc pod uwagę, że ty i otwarty alkohol przypuściliście na mnie dzisiaj dwa ataki.

Z jej ust wyrywa się ciche warknięcie. W połączeniu z jej kocimi oczami i irytującą maską jest to dziwnie pociągające.

To musi być ta ładna sukienka, którą ma na sobie. I moja długa abstynencja. W takiej sytuacji każdy dostrzegłby atrakcyjność, choć powinien uciekać.

Wygładzam dłońmi mankiety, ściągam je niżej, pociągając raz za każdy, a potem znowu patrzę jej w oczy.

– Tak przy okazji, wybaczam ci.

Uśmiecha się, ale to bardziej przypomina obnażanie zębów.

– Jesteś niesamowicie hojny. A może powinieneś wybaczyć Jean-Claude’owi, który wparował przez drzwi przedsionka bez ostrzeżenia.

– Dobrze, że nie wyparował.

Mruga, patrząc na mnie z irytacją.

– Chodźmy. Dłużej tego nie zniosę.

– Hej, wy! – mówi ciepło Margo, gdy razem z Beą wchodzimy do korytarza. – Cóż za uroczy widok. – Daje sygnał Juliet, która uśmiecha się i unosi kieliszek z szampanem. – Chodźcie. Jules zaraz wzniesie toast. A potem będziemy się bawić!

– Bawić? – pytam słabo.

Beatrice nachyla się w moją stronę i mówi:

– To coś, co ludzie czasami robią, James. Nazywa się to… zabawą.

Nie zdaje sobie sprawy, jak celny jest ten przytyk. Jej słowa trafiają w sam środek mojej klatki piersiowej z głośnym łomotem.

Zabawa.

Trudno jest się dobrze bawić, gdy żyje się z niepokojem, nowe miejsca i ludzie sprawiają, że gardło i klatka piersiowa ci się zaciskają, a wszędzie, gdzie pójdziesz, mówi ci się, że nosisz na ramionach ciężar reputacji swojej rodziny i jeśli zawiedziesz, rozpęta się piekło.

Łatwiej jest mi panować nad niepokojem teraz niż w dzieciństwie, ale jej zarzut trafia w starą, otwartą ranę, która nigdy się do końca nie zagoiła.

Nie mam żadnej błyskotliwej ani ciętej riposty na jej przytyk o mojej drętwocie. Beatrice wydaje się tym zaskoczona i marszczy brwi, gdy odwracam wzrok, patrząc tęsknie w stronę drinka, którego trzyma Margo. Boże, chcę się napić, ale czy warto ryzykować z Beatrice w pobliżu?

– West. – Christopher decyduje za mnie i podaje mi szklankę z tym samym, co piłem wcześniej. Maskę ma zsuniętą na swoje ciemne włosy i traktuję to jako pozwolenie, bym zrobił to samo.

Naprawdę mam ochotę się napić. Ale najpierw oddalam się o krok od Beatrice.

– Dziękuję – mówię do niego.

Christopher przytakuje.

– Przynajmniej tyle mogę zrobić po tym, jak wystraszyłem Beę. Zmieniła cię w obraz Pollocka z drinka zrobionego przez Margo.

– Jestem tu, pamiętasz? – warczy.

Delikatnie poprawia jej włosy.

– Jak mógłbym zapomnieć? – Po tym stuka swoją szklanką w moją. – Jeszcze raz przepraszam.

– Nic się nie stało – odpowiadam. – Na zdrowie.

Obaj bierzemy łyk alkoholu.

Beatrice patrzy na mnie groźnie.

– Czyli nie pijesz tego, co ja ci oferuję, ale przyjmujesz męski drink z bourbonem od Christophera.

– To nic osobistego. Po prostu nie przepadam za szampanem. I to dość seksistowskie z twojej strony, że maskulinizujesz bourbona.

Jej oczy w kolorze morskiego sztormu ciskają błyskawice.

Christopher wybucha śmiechem.

– Ej, daj spokój – mówi. – To było śmieszne.

– Nie zaczynaj, Papo Misiu.

– Papa Miś? – pytam.

Bea patrzy na Christophera i ściąga mu maskę na twarz.

– Jest bratem, którego nigdy nie miałam.

Christopher zdejmuje maskę.

– Ktoś musi mieć na ciebie oko, Wilmot.

– Dorastaliśmy razem – wyjaśnia Bea. – Jego dom jest zaraz obok mojego.

Christopher uśmiecha się szeroko.

– Znam wiele zawstydzających historii Bei.

Beatrice mruży groźnie oczy.

– Nawet o tym nie myśl.

Zanim sytuacja eskaluje, Juliet gwiżdże, przyciągając uwagę gości.

– Okej – mówi, stając na krześle blisko drzwi wejściowych. – Dziękuję, że tu dzisiaj przyszliście! Bardzo się cieszę, że możemy razem świętować urodziny Jean-Claude’a. Zanim zaczniemy się bawić, chciałabym wznieść toast – mówi, unosząc kieliszek.

– Najpierw... – Jean-Claude staje przed nią i pada na jedno kolano, otwierając pudełko z pierścionkiem. – Ja mam coś do powiedzenia.

– Co jest, kurwa? – mówi Bea.

Christopher trąca ją łokciem.

– Cicho.

– Spotykają się od trzech miesięcy!

– Bea. – Patrzy na nią surowo.

Gdy skupiam się z powrotem na oświadczynach, Juliet kiwa szybko głową, zasłaniając usta rękami.

Unosimy drinki wśród okrzyków i braw, wznosimy toast za zaręczyny, a potem urodziny. Bea stoi, oszołomiona, a ludzie gratulują szczęśliwej parze.

Nie mam pojęcia co powiedzieć.

– A teraz! – mówi kolejna kobieta, wskakując na krzesło, które dopiero co zajmowała Juliet. Włosy ma jasnoniebieskie, co idealnie pasuje do maski pawia. – Dla tych, którzy mnie nie znają, jestem Sula, przyjaźnię się z Jules.

Margo gwiżdże na nią głośno, a Sula puszcza jej oczko.

– Pierwsza zabawa tego wieczoru zaczyna się teraz. Dajmy naszym świeżo zaręczonym kilka minut dla siebie. Jules i Jean-Claude, wy będziecie szukać. Ale najpierw wszyscy muszą się schować. Nie ma granic, jeśli chodzi o kryjówki. Gdy zostaniecie znalezieni, dołączacie do poszukiwań. Ostatnia znaleziona osoba dostanie wielką nagrodę. Start!

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Tytuł oryginału: Two Wrongs Make a Right

 

Copyright © 2022 by Chloe Liese

All rights reserved

 

Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Rita Frangie

Ilustracja: Kelly Wagner

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-347-2

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

SERIA: HYPE