Prawda - Igor Brejdygant - ebook + audiobook + książka

Prawda ebook

Igor Brejdygant

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Warszawa. Luksusowy apartament. Martwe ciało pięknej kobiety.

Paulina Małecka to twarda policjantka z mroczną przeszłością. Błyskawicznie rozwiązuje sprawę tego zabójstwa. Dowody jednoznacznie wskazują, że mordercą jest bogaty i przystojny kochanek ofiary.

Ale czy na pewno?

Rutynowe śledztwo szybko rozrasta się w gęstą sieć tajemnic, deepfake’ów i manipulacji. Tkwią w niej politycy, wpływowi ludzie biznesu oraz zwykłe kanalie. Każdy, kto w nią wejdzie, staje się ofiarą mistyfikacji.

Czy Małecka dotrze do prawdy? I czy przy okazji nie ulegnie urokowi pewnego mężczyzny?

„Prawda” to trzymający w napięciu thriller autora bestsellerowej „Szadzi”, która doczekała się serialowej ekranizacji z Maciejem Stuhrem w roli głównej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 289

Data ważności licencji: 1/29/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Część I

Potwornie zmasakrowane ciało pięknej, młodej kobiety leżało w kałuży krwi rozlewającej się od wzorzystego perskiego dywanu aż po wiszący na ścianie pod oknem kaloryfer z błyszczącej nierdzewki.

Paulina nie patrzyła na kobietę, tylko na skomplikowane, a jednocześnie bardzo konsekwentnie przemyślane wzory na dywanie i myślała o swoim życiu.

Ile już takich ciał widziała? Ile było kałuż krwi rozlanych na podłodze? Ile razy zastanawiała się, po co ludzie robią sobie tak koszmarne rzeczy? Czy to wszystko miało jakikolwiek sens? Czy wzór jej życia układał się w coś, co, jeśli spojrzeć na to z góry, z dystansu, miałoby jakiś sens, harmonię, choćby taką, jaką niesie w sobie wzór na tym dywanie?

– Pani komisarz? – gdzieś z innego wymiaru, czyli z pokoju, w którym stała i w którym obok niej leżało ciało pięknej, mart­wej dziewczyny, dobiegł do niej znajomy głos patomorfologa.

– Co tam, Kaziu? – Automatyzm przyzwyczajeń przywrócił ją do rzeczywistości.

– Myślę, że jeszcze z pół godziny i będzie pani mogła…

– Dzięki. – Paulina pokiwała głową.

Była zła, ale miała w sobie na tyle samoświadomości, by wiedzieć, że nie jest zła na tych ludzi, ani nawet na okoliczności. Jest zła wyłącznie na siebie, więc teraz delikatnie się do niego uśmiechnęła.

– Coś ciekawego? – zapytała po chwili mężczyznę we flizelinowym kostiumie ufoludka.

– Czy ja wiem? – Kazimierz odwrócił się z powrotem do niej. – Może to, że właściwie każde dźgnięcie było śmiertelne.

– Zawodowiec?

– No raczej, nie wiem tylko, po co podcinał gardło.

– Może właśnie po to, żebyśmy się nad tym głowili i żeby jego zawodowstwo było dla nas mniej oczywiste.

– Może.

Paulina omiotła pomieszczenie wzrokiem. Stała spory kawałek od leżącego ciała. Chodziło o to, żeby nie zadeptać ewentualnych śladów, nie nanieść własnych brudów w miejsca, z których kryminalistycy z mozołem zbierali teraz pęsetami każdy włos i każdą nitkę. Na razie więc mogła tylko patrzeć, i to patrzeć ze sporego dystansu. Z doświadczenia wiedziała jednak, że takie spojrzenie z dystansu, bez możliwości natychmiastowego wejścia i obejrzenia z bliska każdego detalu, miało też swoje zalety. Zdarzyło jej się nawet raz czy dwa, że takie spojrzenie ogólne bardzo szybko podpowiedziało jej rozwiązanie kryminalnej zagadki. Jakiś wazon ze świeżymi albo nieświeżymi kwiatami, jakieś przewrócone zdjęcie na komodzie w drugim końcu pokoju. Jednak teraz owo oględne omiecenie pomieszczenia wzrokiem mówiło jej, że wręcz przeciwnie, że tym razem sprawa nie rozwiąże się z pomocą bukietu podwiędłych kwiatów. Tym razem będzie o wiele trudniej.

– Wrócę za trzy kwadranse – rzuciła jeszcze do pracujących ludzi w białych kostiumach, po czym ruszyła do wyjścia z mieszkania.

– Przepraszam, że się spóźniłam. – Wychodząc na eleganc­ką klatkę schodową, Paulina nieomal wpadła na zdyszaną szczupłą blondynkę w wieku jej córki, gdyby takową miała.

Dziewczyna patrzyła na nią wzrokiem zranionej, niewinnej sarny, a ona myślała o tym, że na razie jeszcze nią nie jest. Rany odniesie dopiero w toku wieloletniej walki, nie bardzo wiadomo nawet z czym i po co, a potem szybko przestanie też być niewinną sarną.

– Nie zawiadomili mnie, więc najpierw pojechałam do fabryki i… – Dziewczyna wrzuciła drugi bieg w mówieniu. Ewidentnie wyszła z założenia, że jedyną receptą na przetrwanie gniewu szefowej będzie go zagadać.

– Grażynko… – zaczęła komisarz Paulina Małecka, a Grażynkę zdjął blady strach – nie chodzi o to, żebyś umiała się wytłumaczyć, chodzi o to, żebyś nie musiała.

– Tak, wiem, powinnam przyjechać do pałacu wcześniej i wtedy bym z panią… – młodsza aspirant Grażyna Witkowska brnęła we wcześniej obraną koncepcję.

– Żebyś nie musiała – komisarz wcięła się dobitnie. – A teraz proszę, żebyś się przeszła po sąsiadach i wypytała, czy czegoś nie zauważyli.

– Oczywiście. Kiedy? – Grażyna powoli opanowywała oddech, a jej szefowa zastanawiała się, czemu dyszy, skoro na czwarte piętro tej eleganckiej plomby na ulicy Szpitalnej wjechała windą. – Kiedy w sensie nie zauważyli, to znaczy kiedy doszło do… zdarzenia?

– Do zabójstwa – uśmiechnęła się Paulina. – Jeśli chcesz w tym robić, to musisz na początek zacząć nadawać rzeczom ich właściwe nazwy. Nie wiemy na razie dokładnie, ale obstawiam, że dziś w nocy.

– Oczywiście. – Aspirantka pokiwała głową i odwróciła się po to, by na początek rozeznać się, gdzie są w ogóle sąsiedzi i ilu ich jest.

Sama się zastanawiam, po co w ogóle to robię, a jednocześnie wciskam tę biedną dziewczynę w te same zdecydowanie za ciasne buty – rozmyślała Paulina, patrząc teraz za oddalającą się w kierunku drzwi naprzeciwko Grażyną. Ile ona może mieć lat? Nigdy nie zapytałam. Musiałam widzieć jej teczkę personalną, podanie o przyjęcie, coś na pewno, ale nie pamiętam daty. Może wyparłam, bo sama chciałabym się urodzić wtedy co ona, a nie dwadzieścia pięć lat wcześniej? Skoro dwadzieścia pięć, to ona musi mieć dwadzieścia. To możliwe? A studia? Szkoła w Szczytnie? Jest na stażu. Tak, ona jest u mnie na stażu. Co za chory pomysł. Ale miejsca zbrodni nie chciała zobaczyć. Może ma w sobie jeszcze chociaż resztkę instynktu samozachowawczego. Może wie, że takich rzeczy nie da się odzobaczyć, i to nawet jeśli człowiek stara się na nie nie patrzeć. One wchodzą głęboko jak wspomnienia z dzieciństwa, potem siedzą w nas już zawsze. Czasem wybijają, najczęściej we śnie.

– Koszmar, kurwa, koszmar.

– Co mówisz? – znajomy męski głos zaskoczył ją swoją stanowczością.

– Nie mówię, tylko myślę – odparła, odwracając się w stronę schodów, przy których stał teraz jej przełożony, szef wydziału zabójstw i terroru kryminalnego Komendy Stołecznej Policji, podinspektor Walczak. – Czemu wy wszyscy leziecie po schodach? Przecież winda jest.

– Sprawdzona? – zapytał mężczyzna o krzaczastych brwiach i takichż bokobrodach.

– A jakby nie była sprawdzona, to myślisz, że puścilibyśmy ją w użycie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Zuch dziewczyna. – Podinspektor uśmiechnął się ciepło i jednocześnie nieco sarkastycznie.

Jego sarkazm wynikał z faktu, iż Paulina słynęła z tego, że niekoniecznie pilnowała wszystkich procedur. Tyle tylko, że zarówno on, jak i cała reszta kolegów doskonale wiedzieli, że Paulina nie przestrzega jedynie procedur czysto formalnych i często idiotycznych, a na te, które mają rzeczywiście znaczenie dla powodzenia dochodzenia, zawsze zwraca pilną uwagę.

– Co mamy? – spytał po chwili, może nawet trochę zawstydzony swoją wcześniejszą ironią.

– Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, sześć dźgnięć nożem, wszystkie śmiertelne, okraszone poderżnięciem gardła. Słowem: rzeźnia – odrzekła rzeczowo.

– Po co tyle? – Mężczyzna zapytał dokładnie o to samo, o co ona pytała siebie i patomorfologa od pół godziny.

– Nie wiem, może to psychol, może zgrywa psychola, może ofiara wyjątkowo mu się naraziła, a może zacierał w ten sposób ślady… – Paulina zreferowała swoje hipotezy.

– Można tam wejść?

– Idź. – Pokiwała głową.

– Będzie szybko czy długo? – zapytał po sekundzie namysłu.

– Obawiam się, że raczej mozolnie, ale damy radę – stwierdziła.

Podkomisarz popatrzył na nią jeszcze przez chwilę, jakby się zastanawiał, skąd już to wszystko wie. Nie zapytał o to jednak. W końcu przed momentem sam zwrócił się do niej o opinię. Inna rzecz, że nikt nigdy do tej pory nie doszedł, jak ona to robiła, że zawsze przynajmniej w tych sprawach miała rację. Intuicja. Tak wolał to sobie nazywać, bo w opcji była po prostu inteligencja. Gdyby przyjął tę drugą hipotezę, to siebie i kolegów z wydziału bezustannie kopiących pod nią dołki musiałby zdefiniować jako mniej inteligentnych, a to nie mogło mu nawet przejść przez myśl.

– Naprzeciwko nie ma nikogo – Paulina usłyszała za sobą wysoki głos swojej młodej stażystki.

W normalnych stosunkach z normalnymi policjantami z reguły śledczy poruszają się dwójkami, przy czym ten drugi czy, jak w tym wypadku, ta druga nie jest wtedy stażystką, tylko partnerką z podobnym stopniem w policyjnej hierarchii. Z reguły tak, ale Paulina nie była z reguły, Paulina była odstępstwem od wszelkich reguł i tak naprawdę, gdyby nie jej tak zwana intuicja, czyli po prostu wyjątkowo sprawny i zdolny do dedukcji umysł świetnie wyszkolonej policjantki, już dawno pozbyto by się jej ze służby. Co jednak mogli zrobić jej kolejni przełożeni, skoro to głównie ona nabijała im wyniki w tabelach, z których rozliczało ich kierownictwo resortu? Niewiele. Lecz nikt z kolegów o podobnym stażu, stopniu czy doświadczeniu w pracy w organach nie chciał dać się wmanewrować w robotę z nią w zespole. Dlatego Paulina nie miała partnera w pracy, podobnie zresztą jak w życiu. W tym pierwszym przypadku partnera zastąpiła asystentko -stażystka Grażyna, w tym drugim Tinder.

– A na dole, na górze, w ogóle gdziekolwiek? – zirytowała się komisarz.

– Na dole jest pan, który czeka na naszą wizytę, na górze jest pani, która musi wyjść, ale wróci, a gdziekolwiek to jeszcze nie wiem. – Grażyna była, przynajmniej jeszcze na razie, tą jedyną osobą, która znosiła irytację Pauliny właściwie z uśmiechem, a nawet była w stanie ją rozbrajać.

Komisarz frapowało to tak bardzo, że w pewnym momencie zaczęła się nawet zastanawiać, czy młoda dziewczyna nie jest przypadkiem permanentnie upalona. Z drugiej strony nawet jeśli, to właściwie co z tego?

– Jedziemy na dół – zadysponowała i ruszyła przodem w kierunku windy.

– To tylko jedno piętro i do tego w dół – nieśmiało zasugerowała Grażyna.

– Jedno piętro tu, drugie tam i tak całe życie. Po skończeniu służby miałabym kilkadziesiąt tysięcy schodów na koncie. – Komisarz była nieugięta. – Trzeba dozować siły.

Grażyna wskoczyła do windy, kiedy ta zamykała się z powodu guzika wciśniętego przez Paulinę.

– To ciało… – zaczęła dziewczyna, gdy winda ruszyła już, by zatrzymać się po trzech sekundach.

– Co? – odpowiedziała Paulina, udając zaskoczenie. – Jak jesteś ciekawa, to wejdź i zobacz. Masz odznakę, możesz sobie patrzeć do woli. Wiesz, ile przeciętny obywatel by za to dał?

– Może lekko się różnię… – zasugerowała stażystka.

– No to niezły zawód sobie wybrałaś. – Paulina wysiadła z windy pierwsza. – Które drzwi?

– Po prawej.

Ruszyły.

– Ciało jest bardzo zmasakrowane, obejrzysz już w kostnicy, będzie przynajmniej obmyte – zasugerowała komisarz i nacisnęła dzwonek.

Za drzwiami odezwało się kilka taktów z jakiejś muzyki filmowej. Paulina spojrzała na dziewczynę pytająco, ona wzruszyła tylko ramionami. Skąd miała wiedzieć, dlaczego ludzie montują sobie w dzwonki takie debilizmy.

Drzwi otworzyły się po chwili, a konkretnie dopiero po tym, jak melodia skończyła grać. Może ktoś lubi ją tak bardzo, że delektuje się nią zawsze, zanim otworzy – pomyślała Paulina. Za drzwiami stał mężczyzna nieco zbyt zadbany jak na faceta i uśmiechał się do nich oślepiającą bielą uzębienia. Dla osoby słabo widzącej na odległość rzędy zębów mogły się nawet zlać w jedno i wtedy wyglądało to trochę tak, jakby mężczyzna miał w ustach przeciętą na pół kartkę.

– Dzień dobry panu, ja byłam niedawno… – zaczęła Grażyna.

– Przecież wiem, alzheimera nie mam – nieco impertynencko odpowiedział tamten, jednocześnie nie przestając się uśmiechać, co wprowadzało element pewnego dysonansu.

– To jest… – kontynuowała niezrażona stażystka.

– Pani szefowa – dokończył on. – Zapraszam.

Weszły.

W eleganckim apartamencie pełnym szkła, mahoniu i kamienia na drewnianym, wielkim stole na środku salonu stały puste i półpełne butelki po alkoholu, osoba spostrzegawcza mogła też dostrzec gdzieniegdzie ślady po białym proszku wiadomego przeznaczenia. Paulina odnotowała to wszystko, ale nie była tu w sprawie krzewienia trzeźwości, nie działała także z ramienia wydziału narkotykowego, więc nie zajmowało jej to przesadnie. Może o tyle tylko, że pan z kartką w ustach prawdopodobnie nie był najbardziej wiarygodnym świadkiem.

– Drinka nie proponuję, służba nie drużba – pan na początek rzucił w nie lekko czerstwym sucharem, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. – W czym mogę pomóc?

Może coś mu się zblokowało – pomyślała Paulina, która dla odmiany uśmiechała się raczej rzadko.

– W mieszkaniu nad panem ktoś bestialsko zamordował młodą kobietę – powiedziała w nadziei, że może to zmusi go w końcu do jakiejś zmiany w mimice.

– O kurwa – skwitował mężczyzna bez specjalnej emocji.

Paulina pomyślała, że prawdopodobnie jest tak wyjałowiony wielodniową imprezą, że gdyby mu powiedziała, że w stronę Ziemi leci kometa, zareagowałby podobnie. Czy znalazł się w tym momencie w kręgu osób podejrzanych? Tak, ale raczej rutynowych niż intuicyjnych. Co nie oznaczało, że nie należało go sprawdzić.

– Znał pan ją? – zapytała po chwili, którą dała mu na odrobinę dogłębniejsze przetrawienie informacji.

– Widziałem ją chyba kilka razy. – Mężczyzna zerknął w górę, tak jakby nagle informacja o krwawym zajściu dotarła do niego w bardziej naturalistycznej formie i wystraszył się, że mu sufit przecieknie.

– Kiedy ostatnio? – teraz Paulina nie dawała mu już czasu.

– Nie wiem, kilka dni temu. Ostatnio nie wychodziłem – wyjaśnił to, co ona i tak wiedziała po zlustrowaniu wnętrza.

– Ale miał pan chyba sporo gości – zasugerowała.

– Tak, urodziny miałem wczoraj… To znaczy zaraz… co dziś mamy?

– Środę – do rozmowy rzeczowo włączyła się Grażyna.

– To w niedzielę.

– W niedzielę. – Paulina pokiwała głową.

Nie mogła go wykluczyć z kręgu podejrzanych, ale prawdopodobieństwo, że on tego dokonał, zmalało do granicy błędu statystycznego. Morderstwa dopuścił się zawodowiec, miało ono wszelkie znamiona premedytacji i zostało przeprowadzone w sposób absolutnie profesjonalny. Doszło do niego wczoraj w nocy, a ten facet nie wiedział, jaki jest dziś dzień tygodnia.

– I co pan może nam o niej powiedzieć?

– O niej? – Mężczyzna zapomniał najwyraźniej, co było wcześniej tematem ich rozmowy.

Paulinie nie chciało się mówić, więc skierowała tylko spojrzenie w sufit. Najlepiej z ludźmi w takim stanie jak on komunikować się na poziomie niższym od werbalnego.

– A, o niej. – Facet pokiwał głową. – Niewiele. Że zaczęła się tu pojawiać z miesiąc temu, wcześniej jej nie było, że była miła i atrakcyjna, nie ukrywam.

Chuć kacowa – pomyślała Paulina.

– Jacyś ludzie… ktoś z nią się pojawiał? – dopytała.

– Nie, nigdy nikogo nie widziałem. Nawet przyszło mi raz do głowy, że szkoda, by taka dziewczyna sama… Wie pani, o co mi chodzi? – zapytał, a na jego twarz znów wypełzł uśmiech, ale tym razem inny od tego na początku. Teraz był to uśmiech satyra.

– Nie wiem, jestem kobietą. – Paulina pokręciła głową, gasząc tym samym jego uśmiech.

– W każdym razie trochę to było dziwne. Ona nie miała samochodu, zawsze przychodziła tam od strony Świętokrzyskiej, jakby od autobusu, czy ja wiem… Albo ktoś ją gdzieś podwoził może, ale nigdy pod sam dom. – Pan sąsiad jednak powiedział w końcu coś ciekawego.

Gdyby nie żył tak rozrywkowo, mógłby być może nawet bardziej przydatny – przebiegło jej przez myśl.

– A ostatniej nocy? Jakieś odgłosy, kogoś pan zauważył? – zapytała bez większej nadziei.

– Nie… głośno było… może tylko jak zszedłem na dół, jak przywieźli… – Mężczyzna się zawiesił, bo chodziło mu o kokainę, a nie wypadało raczej o tym mówić policjantce.

– Jak coś tam panu przywieźli, nie interesuje mnie to. Jak przywieźli, to… – wyręczyła go.

– To wydawało mi się, że wzdłuż Szpitalnej stał jakiś samochód na zapalonych światłach. Nawet przez moment myślałem, że to ta moja dostawa, ale nie…

– Jakiej marki?

– Bmw, dlatego mi się pomyliło przez chwilę.

Paulina pokiwała głową. Jakiś czas stali w milczeniu. Nic więcej nie było już chyba do dodania.

– Gdyby pan sobie coś jeszcze przypomniał… – odezwała się w końcu komisarz, podając mu swoją wizytówkę.

Wyszły na korytarz.

– Myślisz, że on może mieć z tym coś wspólnego? – zapytała Grażyna, kiedy tylko znalazły się na tyle daleko od drzwi jego mieszkania, że nie mógł ich już usłyszeć.

– Nie. – Paulina pokręciła głową.

– Tak jednoznacznie? – zdziwiła się dziewczyna.

– Chcesz to rozwiązać w czterdzieści osiem godzin? – Paulina przystanęła.

– No… mówią, że albo w czterdzieści osiem, albo po dłuższym czasie lub w ogóle – odparła tamta.

– Mówią i mają rację. No więc ten facet jest kwadratowy, pił i ćpał przez ostatnie kilka dni – zaczęła Paulina.

– Chyba tak.

– Na pewno tak, ma oczy jak królik, będzie się z tego zbierał tydzień. Morderstwo w tym mieszkaniu – komisarz wskazała na drzwi, do których już dotarły – zostało popełnione przez kogoś bardzo dobrze przygotowanego do tego typu rzeczy. Nie ma śladów, wszystkie ciosy są wyłącznie zabójcze, nikt go nie widział, nikt nic nie słyszał. Myślisz, że mógłby to zrobić koleżka nawalony wódą i koksem?

Grażyna pokręciła głową, a Paulina wyciągnęła z kieszeni foliową torebkę, włożyła ją na dłoń i przez nią delikatnie nacisnęła klamkę.

Jak można o tym tak zawsze pamiętać? – pomyślała aspirantka.

– Z czasem ci to wejdzie w krew – komisarz odpowiedziała na jej myśl, po czym dodała: – A masz rękawiczki tak przy okazji, żebym nie musiała wszystkiego dotykać przez torebkę na kupy mojego psa?

– Mam – ucieszyła się aspirantka i podała szefowej dwie gumowe rękawiczki wyciągnięte z kieszeni.

– Widzisz, już masz dobre przyzwyczajenia.

We wnętrzu kryminalistycy pakowali swoje rzeczy do srebrnych walizek.

– Macie coś? – Paulina stanęła nad Kazimierzem, który właśnie skrupulatnie układał pędzelki w przegródkach.

– Włosy, włoski, nitki, niteczki – zafrasował się tamten. – No i z klamki okiennej zdjęliśmy fragment odcisku.

– Jedyny w całym domu? – zdziwiła się policjantka.

Apartament był zamieszkany, dziewczyna musiała w nim spędzać sporo czasu. Chodziła w gumowych rękawiczkach?

– Jedyny inny od innych – odpowiedział kryminalistyk, patrząc na nią z wyraźną dezaprobatą.

Jak mogła zadać tak niedorzeczne pytanie?

– Skąd wiesz, że inny? Wszystkie linie papilarne już zapamiętałeś? – Paulina jednak nie odpuszczała.

– Większy – zaśmiał się Kaziu. – Z dużym prawdopodobieństwem męski. Pozostałe są małe, pewno jej. – Mężczyzna wskazał na ciało przykryte już teraz białą folią, spod której wystawała tylko szara dłoń.

Paulina rozejrzała się po wnętrzu.

– Telefon? – zapytała.

– Nie. To znaczy wszystkiego nie przejrzeliśmy, ale nigdzie na wierzchu ani w szufladach nie ma – pokręcił głową tamten.

– No to iPhone’a jej zawinął. Pewnie był jakiś kontakt w nim, który mógł go zdradzić – głośno pomyślała komisarz.

– Skąd pani wie, że iPhone’a? – zdumiała się stojąca wciąż lekko z tyłu i starająca się nie zerkać na leżącą w dole folię aspirantka.

Paulina, zamiast odpowiadać, szerokim gestem pokazała na całe wnętrze.

– Że bogato? A bogaci mogą mieć tylko iPhone’y? – lekko oburzyła się młoda zwolenniczka innych marek lub zbuntowana przeciwniczka wszelkich snobizmów.

– Nie, ale jak ktoś ma Apple TV i maca, a przy łóżku leżą airpodsy, to już raczej na pewno ma też iPhone’a – uśmiechnęła się kobieta.

– No, raczej tak – zgodziła się lekko zawstydzona Grażyna.

– Słowo „raczej” jest bardzo ważne w tym wszystkim, szczególnie jeśli chcesz rozwiązać coś szybko. Pracujemy z rachunkiem prawdopodobieństwa, eliminujemy pod kątem możliwości – wyjaśniła komisarz. – Oczywiście później może się okazać, że się myliliśmy, bo po drodze była jednak jakaś oboczność, ale jeśli chcemy kuć żelazo póki gorące, to najpierw trzeba działać właśnie tak.

Kazimierz, który wciąż zajęty był pakowaniem rzeczy, w tym momencie uśmiechnął się do swoich myśli. Komisarz Paulina Małecka cierpliwie instruująca młodszą koleżankę. Nie, to niemożliwe, nigdy dotąd nie był świadkiem czegoś podobnego. Z drugiej strony ludzie się przecież czasem zmieniają.

Grażyna kiwała głową, gdyby mogła, pewnie robiłaby notatki, ale trochę nie bardzo wypadało – pomyślał Kazimierz.

– Zbadamy te odciski, które pasują do odcisków denatki… – zaczął Kazimierz, który spakował w końcu pędzelki w idealnej kolejności i porządku, zamknął walizkę i zabierał się do wyjścia.

– Pobrałeś? – Paulina wskazała na białą płachtę.

– A jak myślisz? – zapytał retorycznie kryminalistyk. – Potem spróbuję wrzucić ten jeden, inny na bęben, może coś pokaże, ale nie liczyłbym na zbyt wiele.

– Ja też nie – zgodziła się Paulina.

Facet, który zabił, raczej nie zostawiłby odcisków, skoro całą resztę przeprowadził tak profesjonalnie, a jeśli był to odcisk jakiegoś lawstoranta ofiary, to nie było powodu, żeby znajdował się w bazie.

– Przede wszystkim musimy zdobyć dostęp do jej social mediów, no i sprawdzić połączenia na i z jej telefonu, to znaczy numeru, bo telefonu nie mamy, ale numer musisz ustalić. – Komisarz tworzyła listę zadań dla swojej partnerki, która partnerką w pełnym tego słowa znaczeniu nie była, bo była raczej uczennicą, albo może asystentką.

Kazimierz miał rację, kiedy uśmiechnął się chwilę wcześniej ze zdziwienia. Jako się rzekło, komisarz Małecka nie miała partnerki ani partnera, którego z reguły śledczy mieli, bo pracowali w teamach dwójkowych. Dopiero ta młoda adeptka sztuki policyjnej, świeżo po Szczytnie, niczego nieświadoma, przyszła do niej z polecenia przełożonego ich obu. Na razie, czyli od dwóch tygodni, nie wydarzyło się jeszcze nic, co mogłoby ją do pracy u boku komisarz zniechęcić, ale o czym wiedział Kazimierz i większość starszych kolegów pracujących w Komendzie Stołecznej, z Małecką nie znasz dnia ani godziny.

– Czemu nie notujesz? – Paulina popatrzyła na Grażynę zdziwiona.

– Nie muszę, zapamiętam – wyjaśniła dziewczyna.

– Tylko że tego będzie coraz więcej – zaoponowała szefowa. – Masz notes?

– Mam telefon.

– Na pewno nie iPhone’a.

– Nie stać by mnie było.

– Dobra, notuj, gdzie chcesz, ale notuj.

– Dobrze.

– Czyli co masz zrobić? – komisarz sprawdziła ją nagle.

– Ustalić jej social media i wystąpić o nakaz wejścia na sociale, ustalić jej telefon i sprawdzić połączenia….

– I esemesy – wcięła się Paulina. – Co o niej w ogóle wiemy?

– Na razie nic. – Aspirantka zdenerwowała się lekko. – Dopiero przyjechałam i…

– To ustalaj. Nazwisko, gdzie pracowała, znajomi, rodzina… – Komisarz zatrzymała się raptownie, po czym dodała trochę mniej energicznie: – Właśnie, rodzina, rodzice… Musimy zawiadomić.

– Tak? – Grażyna pokiwała głową, nie do końca jednak wiedziała, co to oznacza.

Według reguł powiadamiała zawsze dwójka policjantów, ale reguły precyzowały też, że tym zajmuje się najczęściej ktoś z jednostki najbliższej miejsca zamieszkania rodziny. Tu na razie nie było wiadomo, kim i skąd jest ofiara, więc znaczące spojrzenie, którym komisarz opatrzyła swoją ostatnią wypowiedź, nie było dla niej czytelne.

– A przede wszystkim co musimy sprawdzić? – zapytała nagle Małecka.

– No, kto to w ogóle… – zaczęła nieśmiało Grażyna.

– To już sobie powiedziałyśmy. A poza tym?

– Nie wiem – po chwili poddała się aspirantka.

– Monitoringi – odrzekła komisarz powoli. – Te, które obejmują budynek. Wchodząc, zauważyłam dwie kamery, ale potem trzeba też sprawdzić te na pobliskich stacjach benzynowych, przy bankach i wszystkie inne, które znajdziesz w okolicy.

– Oczywiście. – Grażyna była zła, że sama na to nie wpadła.

Pomyślała jednak, że z drugiej strony podaż informacji i poleceń była tak duża, iż trochę się zagubiła. Gdyby dostała parę sekund do namysłu, na pewno by do tego doszła.

*

Pogoda na Lazurowym Wybrzeżu mimo późnojesiennej pory była zaskakująco słoneczna i ciepła. Blisko stumetrowy jacht należący do nie do końca wiadomo kogo stał zacumowany w części canneńskiego portu przeznaczonej dla najbardziej reprezentacyjnych jednostek. Wieczór się zbliżał, więc w powietrzu z każdą chwilą coraz intensywniej czuć było mnogość zapachów, które rozgrzewany przez cały dzień świat, teraz stygnąc, oddawał w całej wielobarwności. Czosnek, pomidory, rozmaryn, bazylia, skały, piasek, przeplatane niesionymi delikatną bryzą woniami drogich perfum, a na to wszystko jak refren, jak woal nałożona mgiełka morza kryjącego w sobie kryształki soli, aromat kwitnących alg i sporą dozę spokojnej melancholii.

– A ty co tu tak stoisz na uboczu? To niepodobne do ciebie. – Młodego, na oko trzydziestoletniego mężczyznę o przybrązowionej opalenizną smukłej twarzy z zamyślenia wyrwał głęboki, niski głos kobiety.

Znał ten głos, lubił tę kobietę, przyjaźnił się z jej mężem od wielu lat, właściwie to jemu, a więc zapewne głównie jej w jakimś sensie zawdzięczał to, że jest tu, na tym jachcie, i że przyleciał tu prywatnym jetem, i że jest tak bogaty, iż właściwie o nic nie musi się już martwić. W każdym razie nie powinien.

– Tak jakoś wzięło mnie na refleksję – uśmiechnął się Krzysztof.

– Refleksja z kieliszkiem veuve clicquot w ręku, to rozumiem – odpowiedziała, spoglądając na niego lekko kokieteryjnie.

On jednak wiedział doskonale, że za tą kokieterią nigdy nie poszłoby nic innego. Joanna i Wojtek byli niesamowicie dobrze dobraną parą. Żadna siła nie byłaby w stanie oderwać jej od niego. Małżeństwo idealne, no, może, o czym sam dobrze wiedział, prawie idealne, ale czy coś w ogóle w świecie bywa choćby na chwilę idealne. Może idealna była ta aura, ta mieszanina zapachów, kolorów, ale te wszystkie rzeczy na szczęście nie miały za wiele wspólnego z człowiekiem. Natura mogła być idealna, człowiek nigdy.

– A gdzie twój szanowny małżonek? – zagadnął, z ciekawością rozglądając się po tłumie ubranych w smokingi, emanujących spokojną zamożnością mężczyzn i ich odzianych w wieczorowe suknie żon, pełnych spokojnej mądrości.

Impreza zaczynała się wprawdzie jeszcze w pięknej, mamiącej światłem i atmosferą końcówce dnia, ale plan był taki, by zakończyła się późno w nocy.

– Zaraz podejdzie, rozmawia chyba z ministrem albo innym premierem. – Joanna zaśmiała się cicho.

– Premier też jest? – zapytał zaciekawiony, choć niezbyt przesadnie.

– Może tak, może nie, ale jak wiesz, w Republice Francuskiej premier i tak nie ma zbytnio znaczenia. Niestety prezydenta nie ma na pewno – wyjaśniła.

Krzysztof poznał prezydenta już jakiś czas temu, byli wtedy na jakimś raucie w Pałacu Elizejskim. Czego raut dokładnie dotyczył, już nie pamiętał. Oni byli wtedy tam w każdym razie tylko z Wojtkiem, pewnie chodziło o jakieś święto narodowe Francji, może o czternastego lipca, a może o inną datę. Byli generałowie, był minister obrony, gospodarki, stawili się więc i oni. Wojtek jako prezes polskiej filii francuskiej firmy zbrojeniowej, on jako jego przyjaciel i lobbysta pracujący w Polsce dla tejże. Dzisiejszy raut zorganizowany został przez firmę matkę dla uczczenia jakiegoś intratnego kontraktu, który ta zawarła z którymś państwem afrykańskim. Sam jacht należał więc najprawdopodobniej do prezesa firmy Jacques’a Marceau.

– A co ty taki zdołowany jesteś, jakby spięty. Coś się stało? – Z refleksji na temat Republiki Francuskiej i zamożności jej burżuazji wyrwała go znów Joanna.

– Zdołowany? – zdziwił się, ale było to zdziwienie odrobinę zagrane, co nie umknęło jej uwadze. – Nie, zmęczony może trochę. Narty się przydadzą.

– Tobie szczególnie. – Popatrzyła na niego z lekką ironią.

– Długo zamierzacie zostać? – zapytał po chwili milczenia.

– Ale gdzie? Na nartach, tu, na jachcie, w Paryżu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– W Paryżu pewno do jutra, pojutrze lecimy zdaje się razem do Sankt Moritz. Tutaj czy długo? W sensie czy chcecie balować do nocy, czy tak tylko bardziej pro forma?

– Muszę przynajmniej zamortyzować tę kieckę. – Joanna wskazała na ściśle opinające jej wciąż, mimo że od kilku lat była już babcią, interesujące kształty. Sukienka była srebrna, zrobiono ją z połączenia niewielkich kwadracików błyszczącej tkaniny, które teraz pięknie odbijały świetlne refleksy gasnącej powoli magicznej godziny.

– Czyli? – dopytał, a potem, uśmiechając się do niej, dodał: – Ile godzin small talku warta jest ta kiecka?

– Minimum ze trzy.

– Tyle dam radę.

– To na początek przynieś nam po kieliszku szampana, czas szybciej zleci.

*

– Maria Morwińska, lat dwadzieścia dwa, studentka drugiego roku psychologii na Uniwersytecie Warszawskim, pochodziła z Łomży, tam nadal mieszkają jej rodzice – wyrecytowała zadowolona z siebie Grażyna, stojąc przy biurku Pauliny w gabinecie, który zajmowały wspólnie z jeszcze jedną dwójką policjantów śledczych.

– Jak pozyskałaś te dane? – Paulina przyglądała jej się chwilę spokojnie.

– W wewnętrznej kieszeni płaszcza wiszącego na wieszaku w korytarzu znalazłam legitymację studencką, potem sekretariat wydziału, biuro ewidencji ludności…

– Rodzice… Ustaliłaś adres i telefon?

– Tak.

– Dzwoniłaś?

– Tak.

– Dużo pytań jeszcze będę musiała zadać?

– Nie. – Dziewczyna uśmiechnęła się, rozbrajając tym samym lekką irytację szefowej. – Dzwoniłam, rodzice mieszkają pod adresem w Łomży.

– Co im powiedziałaś?

– Że dzwonię z kablówki, by się upewnić, czy adres się zgadza. – Grażyna trochę zaryzykowała, bo ten ruch był tyleż konieczny, żeby nie ujawnić telefonicznie prawdziwego powodu zainteresowania, co nie do końca legalny.

– Dobrze. Czyli nie wiedzą? – upewniła się Paulina.

– Nie. Uczyli nas, że o takich rzeczach nie można informować przez telefon – potwierdziła aspirantka.

– Tak i to akurat jest jedna z tych rzeczy, których uczą po coś. Nie można. – Popatrzyła na Grażynę, jakby upewniając się, czy ta rozumie dlaczego. Kiedy wydało jej się, że tak, kontynuowała: – Weź od dyżurnego jakiś zatankowany samochód. Spotkamy się na parkingu.

– A to nie mogą lokalni już…? – zdenerwowała się aspirantka.

– Nie, bo my i tak będziemy musiały pojechać i ich przesłuchać, a jutro będą w gorszym stanie niż od razu po otrzymaniu tej informacji. – Paulina ucięła temat.

Po drodze podjechały jednak jeszcze raz do kamienicy na Szpitalnej, w której doszło do zabójstwa. Powody były dwa. Po pierwsze, chciał się tam spotkać z Pauliną prokurator przydzielony do prowadzenia sprawy. Był już podobno rano, zanim zabrali zwłoki, ale wtedy się minęli. Po drugie, i to z punktu widzenia komisarz było ważniejsze, umówiły się tam z technikiem obsługującym kamery monitoringu i dyski, na które zapisywał się pochodzący z nich obraz.

– Ona pracowała na recepcji w agencji reklamowej. „Vincere” się nazywa – przeczytała z notatek Grażyna.

Za kierownicą siedziała Paulina. Jeśli już jechała samochodem, to zawsze za sterami. Z tego powodu miała problem z jazdą taksówkami, unikała nawet autobusów. W metrze i tramwajach było lepiej. Może dlatego, że w tych przypadkach podróż odbywała się i tak po szynach, więc nie było kierownicy.

– Kto jej załatwił tę pracę? – zapytała nieomal od razu.

– Nie wiem – odpowiedziała speszona Grażyna.

– Wiem, że nie wiesz, ale to może być w tym wszystkim najważniejsze. Musimy się spotkać z jej szefem – zadysponowała komisarz.

– Tam jest szefowa – aspirantka błysnęła przygotowaniem.

– I to im się chwali – uśmiechnęła się Paulina. – Zatem jutro, z szefową i z jakąś koleżanką ofiary z tej recepcji. Kiedy mają dać dostęp do kont na mediach społecznościowych?

– Nie wiem, mam nadzieję, że szybko.

– Im się nigdy nie spieszy. Będą teraz weryfikować, a sprawca nam się otorbi przez ten czas. – Paulina była trochę rozeźlona.

Na co konkretnie? Trudno byłoby jej nawet zgadnąć, zapewne jak zawsze chodziło o coś osobistego, ale jakie to miało znaczenie. Musiała jednak nad tym panować, żeby nie zniechęcać tej młodej dziewczyny. Nikt inny już z nią do samochodu raczej nie wsiądzie – pomyślała.

– Dobrze ci idzie. – Pokiwała głową.

Prokurator umówił się z nimi chyba raczej pro forma. Wypytał, co wiedzą, jakie są hipotezy. Paulina odpowiadała zdawkowo, bo po pierwsze minęło dwanaście godzin od momentu stwierdzenia zabójstwa, a po drugie, nawet jeśli miała jakąś wiedzę, to nie czuła się w obowiązku nią teraz dzielić z tym szowinistycznym mizoginem.

– No dobrze, ale proszę mnie informować na bieżąco o postępach śledztwa – podstarzały, zadowolony z siebie i ze swojej męskości prokurator Milczak w płaszczu z kołnierzem obsypanym łupieżem nieco pryncypialnie zakończył rozmowę.

– Oczywiście – chłodno odparła Paulina, po czym dodała, bo to ona lubiła decydować, kiedy i jak kończą się rozmowy: – Gorąca prośba, żeby pan prokurator był tak miły i pomógł nam jak najszybciej uzyskać dostęp do jej kont w mediach społecznościowych. To była młoda dziewczyna, tam toczy się życie takich ludzi. – Komisarz zerknęła na aspirantkę w oczekiwaniu na potwierdzenie tego, co powiedziała.

Grażyna pokiwała głową.

– A media społecznościowe, czyli… – zaczął prokurator.

– To już aspirantka pana przez to przeprowadzi. – Teraz Paulina wykazała dziadowi jego zdziadzienie. Była zadowolona i mogła zakończyć to spotkanie. – No nic, komu w drogę… Schodzimy jeszcze monitoringi obejrzeć, potem pojedziemy do rodziców dziewczyny.

Wyszły z mieszkania, w którym na podłodze został narysowany kredą cień po młodym życiu zgaszonym przez kogoś brutalnie poprzedniej nocy.

Na dole czekał na nie chłopak z lokalnego IT z dyskiem w ręku. Wyglądał osobliwie. Na głowie miał długie dredy, a resztę ciała zdobiła czy raczej zakrywała bluza dresowa odziedziczona chyba po którymś z braci Kliczko, bo sięgająca mu do pół łydki. Wszystko zresztą było jakoś dziwnie obciągnięte w dół, spodnie też mogły być spokojnie o pół metra krótsze.

Dalsza część w wersji pełnej

Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz

Fotografia autora na skrzydełku: Marta Machej

Redaktor nabywający: Adrian Tomczyk

Redaktorka prowadząca: Justyna Skalska

Redakcja: Mirosław Ruszkiewicz

Korekta: Agnieszka Pawlikowska, Mirosław Krzyszkowski

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

ISBN 978-83-8367-237-3

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski