Pragnienia, o które walczymy. Tom 2 - Klaudia Rychel - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Pragnienia, o które walczymy. Tom 2 ebook i audiobook

Klaudia Rychel

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Finałowy tom dylogii "Pragnienia" — poznaj zakończenie historii Aarona i Stelli.

Czasem pragnienia są silniejsze niż strach.

Po wydarzeniach, które na zawsze odcisnęły piętno w ich sercach, Stella i Aaron muszą nauczyć się żyć na nowo. Strata, ból i brak ukojenia stają się początkiem czegoś więcej niż tylko planem ucieczki.

W nowym miejscu nie ma murów, ale choć są z dala od strefy, przez lata wyznaczającej granice ich życia, przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Muszą nauczyć się funkcjonować w świecie nie tylko bez zasad, które kiedyś dawały im złudne poczucie bezpieczeństwa, ale także bez odpowiedzi, które wcześniej były narzucone.

W tym całym chaosie Stella i Aaron zaczynają mówić do siebie językiem, którego tak długo unikali — językiem pragnień, bliskości i prawdy. Ale czy uczucie, zrodzone w cieniu systemu, przetrwa tam, gdzie reguły są nieznane?

Nie walczą tylko o wolność — walczą o siebie nawzajem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 778

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 19 godz. 40 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Adrian RozenekAleksandra Podgródna

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
booksxzjuluss

Nie oderwiesz się od lektury

Ciężko jest mi cokolwiek tutaj napisać, Cudowna książka moje top 2 w całym życiu
20
justynamatyzbon

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem pod wrazeniem drugiego tomu zamykającego dylogię. Jest mi niezwykle ciężko żegnać się z bohaterami, których tak bardzo pokochałam. Autorka odwaliła kawał dobrej roboty. Polecam każdemu! Książka, ktora zostaje w sercu na zawsze
20



Pragnienia, o które walczymy

Tom 2

Pragnienia, o które walczymy. Tom 2

Copyright © Klaudia Rychel

Copyright © Excalibur Hearts

Copyright © Wydawnictwo Excalibur

Wydanie I, Wrocław 2025

ISBN: 978-83-976334-4-5

Druk i oprawa: Abedik

Redakcja: Joanna Karyś

Korekta: Patrycja Szura

Skład i łamanie: Piotr Mańturzyk

Ilustracja na okładce: Oliwia Adamska

Opracowanie graficzne okładki: Anna Piotrowicz

Wektory: Anna Piotrowicz

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w Internecie.

All right reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

instagram.com/klaudiarychel.autorka/

instagram.com/excalibur_hearts/

instagram.com/wydawnictwoexcalibur

www.wydawnictwoexcalibur.pl

fb.com/wydawnictwoexcalibur

Rozdział 1 – Aaron

Jest mi duszno, a nadmiar bodźców mnie przytłacza.

To była najtrudniejsza rzecz, jaką musiałem w życiu oglądać. A fakt, że nie byłem w stanie uratować Ivana czy w jakikolwiek sposób pomóc Stelli…

Analizowałem opcje tak szybko, jak tylko mogłem. Rozważałem nawet zastosowanie moich „supermocy”. Tyle że najpierw musiałbym jakoś dyskretnie strzelić w samego siebie, a ojciec już podburzył tłum… Nawet gdyby udało mi się trafić w ojca lub sierżanta Diaz, równie dobrze zgromadzeni na placu ludzie mogli stratować Ivana na śmierć. Co prawdopodobnie by się wydarzyło.

Wiem jednak, że jestem stronniczy. Tak naprawdę tym, co mnie powstrzymywało, był fakt, że brałem pod uwagę możliwość, że to jej mogłaby się w tym zamieszaniu stać krzywda.

Moje priorytety nie są poukładane zbyt szlachetnie, ale za to klarownie.

Jej krzyk na placu rozerwał mi duszę na pół.

I fakt, że musiałem ją uciszyć…

Mogłem jedynie milcząco zgodzić się na jej obietnicę zemsty.

Powiedz, czego chcesz, a ja ci to dam.

Pozabijam ich wszystkich.

Przyglądam się jej twarzy, wciąż różowej od płaczu. Teraz jest pozbawiona jakichkolwiek emocji. Dziewczyna wpatruje się we mnie, a ja obejmuję dłonią jej policzek. Otarłem już wszystkie łzy, a nowe się nie pojawiają. Może jej się skończyły, może wypłakała wszystkie.

Szlochała mi w koszulkę przez piętnaście minut, a ja byłem w stanie tylko ją obejmować, jak ostatni kretyn. Myślałem, że coś w mojej piersi eksploduje z nadmiaru emocji i przez tę całą bezradność.

Nie mogę otrząsnąć się z szoku. Mój własny ojciec.

Nie doceniałem go. Nie sądziłem, że jest zdolny do czegoś takiego.

Słyszę, jak drzwi do piwnicy się otwierają. Opuszczam dłoń, a Stella odrywa wzrok od mojej twarzy, ale wciąż siedzi tuż przy mnie.

Axel i Milo schodzą do nas, obejmując wzrokiem zagracone pomieszczenie i naszą dwójkę na środku podłogi. Siadają obok.

Axel garnie się do Stelli, która wygląda, jakby natychmiast pozbierała się na widok brata. Chłopak bez słowa przytula się do jej boku, jakby chwilowo cofnął się do czasów, gdy nie był od niej o głowę wyższy. Dziewczyna głaszcze go po włosach.

Milo kładzie dłoń na moim barku.

Całą czwórką zgodnie milczymy. Nikt nawet nie próbuje szukać komentarza.

Moją uwagę zwracają cienie pod ich oczami i zastanawiam się, jak sam muszę wyglądać. Zapewne dochodzi godzina dwudziesta, a przecież żadne z nas nie przespało poprzedniej nocy.

Mimo wszystko przez cały dzień byłem tak zajęty panicznymi i niezdarnymi próbami naprawienia sytuacji, a następnie strzałem bolesnej adrenaliny na placu, że zmęczenie ani razu do mnie nie dotarło. Z pewnością oni czują się tak samo.

– Mówiłam wam, że to był jego pomysł? – pyta nagle Stella. Jej głos wciąż jest zachrypnięty. – Ta przeprowadzka. To on zasugerował, żebym przeniosła łóżko do Axela.

Milo potrząsa głową z niedowierzaniem.

– Musiał wiedzieć, że po niego przyjdą – mówi. – Albo przynajmniej podejrzewać, że to jest możliwe. Że go znajdą.

– I zasugerował to na wszelki wypadek – dodaje Axel. – Aby w razie czego uratować nam skórę. Chciał, żeby piwnica nie wyglądała na używaną.

– Tyle razy się czepiałam, że po sobie nie sprząta. – Dolna warga Stelli drży. – A on specjalnie nawarstwiał tu bałagan.

Nawet o tym miejscu wiedział więcej niż my, mimo że tu nie mieszkał. Był w stanie domyślić się tego, czego my nie przyjmowaliśmy do wiadomości.

– Pieprzony Jordie – warczy pod nosem Milo. – Nie wiem, jak mogliśmy nie przewidzieć, że to zrobi, ale z drugiej strony, jak moglibyśmy to przewidzieć? Wiecie, o co mi chodzi? – pyta. – Mam na myśli… cóż, to nienormalne. Nie powinien być taki… zacietrzewiony.

Kiwam ponuro głową.

– Nie doceniłem go – przyznaję. – Zapominam, że ludzie tutaj naprawdę wierzą w New Energy.

– Do tego dochodzi fakt, że on ma chrapkę na twoją pozycję, Aaron – dodaje Axel, odklejając się od boku Stelli. – Wyczuł, co w trawie piszczy. Zauważył, że nie jesteś blisko z ojcem.

– I że ojciec chętnie rozejrzy się za innym kandydatem na jego miejsce w Zarządzie – wzdycham. Nie podoba mi się ta perspektywa. Patrząc na sytuację w taki sposób, można dojść do wniosku, że śmierć Ivana była moją winą.

To by się nie wydarzyło, gdyby ojciec mi ufał; gdybym bardziej zabiegał o jego względy.

Wciąż nie rozumiem, dlaczego potraktował mnie ulgowo, gdy znaleźli Ivana.

Wszystkie jego słowa uderzyły we mnie mocno i wpełzły aż do kości. Nie mogę udawać, że nie ma na mnie żadnego wpływu.

Ta dziewczyna nie chciała cię, kiedy byłeś gówniarzem, i nie chce cię teraz.

Ale przecież nie mogę dłużej traktować poważnie słów szaleńca.

– Axel – mówi nagle Stella. – Czy ty dobrze znasz Jordiego?

Unoszę na nią czujne spojrzenie, zastanawiając się, czy zauważyła to samo co ja. Te spojrzenia Jordiego kilka dni temu pod sklepem i to, jak nie odrywał wzroku od Lindqvista, kiedy przyszli po Ivana.

Axel marszczy brwi, a w jego szarych oczach widzę tylko niewinność. Nawet jeśli Stella coś zauważyła, to on z pewnością nie.

– Przez jakiś czas byliśmy w koleżeńskich stosunkach, kiedy udzielałem mu korepetycji – mówi powoli. – Ale potem skończyliśmy szkołę i przestaliśmy rozmawiać.

– Skończyłeś szkołę na początku czerwca, a mamy początek sierpnia – przypominam. – To nie jest dużo czasu.

Coś takiego nie znika tylko dlatego, że przestajesz widywać kogoś po kilka godzin dziennie na lekcjach. Wiem z doświadczenia.

– Jakie to ma znaczenie? – pyta zirytowany Axel. – Nie byłem nigdy blisko z Jordiem. Po prostu jesteśmy rówieśnikami.

– Czyli nigdy nic was nie… łączyło? – pyta ostrożnie Stella.

Axel w zastraszającym tempie pokrywa się rumieńcem.

– Nie! – woła, a jego głos podskakuje o oktawę. – Nigdy nawet mi to… myślisz, że…? Och. – Zdziwienie i oburzenie powoli znikają z jego twarzy. – Och!

Wymuszam uśmiech.

– Przyszło mi to do głowy – przyznaję po chwili. – Wiedziałem, że nie będziesz zachwycony sugestią.

Twarz Axela wraca do normalnych kolorów, kiedy pojawia się na niej jego typowa, skoncentrowana mina.

– Cóż, jeśli rzeczywiście podobam się Jordiemu, to pozwolę sobie stwierdzić, że bardzo źle się do tego zabiera – prycha Axel.

Stella uśmiecha się słabo.

Kątem oka widzę, że Milo porusza się niespokojnie.

– Raczej nie odnajduje się w tym najlepiej – mówi dziewczyna. – A jeśli naprawdę wierzy w ideologię New Energy, a wszystko wskazuje na to, że tak jest, to może wydawało mu się, że cię chroni. Przed Ivanem.

Coś w tym jest. Może Jordie jest śliskim sukinsynem z marną imitacją sumienia, ale to nie znaczy, że nie jest również kolejną ofiarą manipulacji mojego ojca. I prawdopodobnie również ofiarą własnych ambicji.

– Sytuacja mogła wyglądać niebezpiecznie dla kogoś, kto jest niewtajemniczony i do tego zaślepiony przez Zarząd – wtrącam. – A Jordie wyraźnie idealizuje mojego ojca.

Poza tym w głowie tego chłopaka mogło się kotłować milion innych emocji, których nie potrafiłbym nazwać.

Nawet gdyby nie przyznawał się do tych uczuć przed samym sobą, to mógł być jego mechanizm obronny. Przerobienie pożądania w nienawiść, malowanie Axela w najgorszych barwach, byle tylko pozbyć się fascynacji.

– Czyli sugerujecie, że Jordie jest… – Milo się waha. – Homoseksualny.

Znam definicję tego słowa, jednak nie słyszy się go na porządku dziennym w New Energy.

– To akurat najmniej dziwny aspekt całej sytuacji. – Axel wzrusza ramionami. – To tylko biologia.

Milo patrzy na niego z zainteresowaniem.

– Poza tym, jestem bardzo atrakcyjny – dodaje Axel, prostując się z dumą. Stella mierzwi mu włosy i uśmiecha się delikatnie. – Jedynie trochę mi szkoda, że pierwszą osobą, która się na tym poznała, jest chłopak, który w dużym stopniu doprowadził do śmierci naszego przyjaciela.

Stella pochmurnieje.

I zastanawiam się, czy to jest dobry moment, żeby o tym wszystkim rozmawiać. Czy nie powinniśmy dać sobie trochę więcej czasu na powrót do normalności.

Jeśli coś takiego jak normalność wciąż istnieje.

– Hej, przecież będziesz miał te korepetycje z samoobrony u Aaliyah – wtrącam, siląc się na uśmiech. – Jestem pewien, że wymyślisz wówczas coś, co da jej do zrozumienia, jaki jesteś atrakcyjny.

Axel się rumieni.

– Myślałem o tym – mówi, przygryzając wargę w skupieniu. – Wiem, że to wyszło przez przypadek, ale w zasadzie może się przydać. Wspomniałem wam, że chciałbym porównać próbki DNA Aarona i Aaliyah, a może podczas tych korepetycji będę miał możliwość ukraść jej kilka włosów z głowy.

Przez chwilę nikt się nie odzywa. Siedzimy w komfortowej ciszy, kiedy spływa na nas świadomość, że życie toczy się dalej. Nic się nie skończyło, wciąż mamy sprawy do załatwienia. Mam wrażenie, że Stella nawet nie będzie musiała mówić na głos, że poprzysięgła zemstę na całym Zarządzie.

– Czy to wszystko wciąż ma znaczenie? – pyta w końcu Milo, ale w jego oczach wcale nie widzę rezygnacji. Ma nadzieję na odpowiedź twierdzącą. – Te wszystkie „supermoce” i tak dalej?

Axel unosi wzrok.

– Cóż, kiedy już wyjdziemy na Zewnątrz i znajdziemy Robina Who, to chyba musimy mieć coś do zaoferowania, prawda?

Przechodzi mnie dreszcz. Stella prostuje się i kładzie dłonie na kolanach.

– Czyli… czyli naprawdę to zrobimy? – pyta w końcu Milo. – Wyjdziemy na Zewnątrz?

– I powiemy ludziom prawdę – uzupełnia Stella. – Nie możemy pozwolić, by zginął na marne. Jego już nie ma, ale jesteśmy mu to winni.

Axel kiwa głową z zapałem.

– Właśnie dlatego mówię, że powinniśmy mieć coś do zaoferowania – oznajmia. – Ivan twierdził, że musimy odnaleźć Robina Who, tak?

– Że on nas odnajdzie – poprawia Stella i marszczy brwi z powątpiewaniem. – Podobno będzie wiedział, że go szukamy, i musimy zaczekać, aż na to pozwoli.

Ta, mi też to wyjaśnienie nie podeszło już w trakcie rozmowy w celi.

Axel podnosi się i zaczyna spacerować po pokoju. Jego stopy sprawnie przemykają pomiędzy połamanymi grzbietami klasyków literatury, głównie angielskiej. Ivan ciągle czytał powieści Austen i sióstr Brontë, a potem zostawiał je na podłodze. Miał też dziwną awersję do wszystkiego, co wyszło spod pióra Victora Hugo.

Zastanawiam się, co by powiedział, gdyby siedział tu z nami. Mój mózg podświadomie próbuje uzupełniać rozmowę jego żartami i zachętami.

– Nie zapominajmy, po co w ogóle tu przyszedł – wtrącam.

Axel patrzy na mnie, a oczy błyszczą mu jak w gorączce.

– Tak! Tak. Broń – mówi z naciskiem. – Musimy się tym zająć, Aaron. Ty i ja. To ważne.

Marszczę brwi, ale kiedy widzę jego entuzjazm, to nawet nie czuję normalnego dyskomfortu.

– Nigdy nie lubiłem pracy w grupach – przyznaję.

Milo parska śmiechem.

– To nie będzie praca w grupach – wtrąca Stella. – Chodzi mu o to, że wasza dwójka ma największe szanse na zdobycie informacji na ten temat. Ty w domu ojca, Axel w Laboratorium.

Nie jestem pewien, jak w ogóle mam się zabrać do szukania informacji w domu ojca, skoro w tym pieprzonym sejfie nawet nie było dokumentów dotyczących broni. Wiem jednak, że będę próbował do skutku. Axel ma rację, musimy mieć coś do zaoferowania.

– Ja zdobędę nazwiska tych kobiet – dodaje Stella, patrząc na mnie wymownie. – Nie mam pojęcia, jak to może się przydać, ale lepiej, żebyśmy wiedzieli, kto ma… supermoce. – Krzywi się lekko przy ostatnim słowie.

– Okej, teraz czuję się bezużyteczny – odzywa się Milo, uśmiechając się z goryczą. – Też chcę mieć zadanie.

– Właściwie to już je dla ciebie przygotowałem – mówi nieśmiało Axel. – Tylko… Stella, musisz mi obiecać, że nie będziesz świrować, okej?

Dziewczyna nie kryje podejrzliwości.

– Co? – pyta w końcu. – Co znowu wymyśliłeś?

– Nie wiem, od czego zacząć – przyznaje Axel.

– Od mojego zadania – mówi Milo.

– Czyli trochę od dupy strony. – Axel wzrusza ramionami, ignorując oburzone spojrzenie Stelli. – Ale dobrze. Twoim zadaniem będzie wyniesienie z kopalni tyle xyronu, ile zmieścisz w kieszeniach.

Szczęka Milo opada, a ja wzdrygam się mimowolnie. Jasne, zostaliśmy wtajemniczeni w brzydką prawdę, kryjącą się za ideą New Energy, jednak nie potrafię powstrzymać odruchów bezwarunkowych.

Xyron jest naszą największą świętością, a jego kradzież – największą zbrodnią.

– Każdego dnia wychodząc z pracy, przechodzę przez bramki – odpowiada Milo, wciąż zszokowany. – Wykryją to.

Axel kiwa głową, gapiąc się na ścianę.

– W porządku. Daj mi kilka dni na rozwiązanie tego problemu – prosi.

Stella posyła mu zniecierpliwione spojrzenie.

– Wyjaśnisz nam może, po co ci ten xyron? – warczy.

– Sądzę, że prezentacja będzie bardziej stosowna. – Axel wspiera dłonie na biodrach. – Wyjdźcie na ogród, tam jest bezpieczniej. Skoczę szybko do pokoju i zaraz do was dołączę, okej?

Biegnie na górę, przeskakując po dwa stopnie. Stella, Milo i ja wymieniamy zaskoczone spojrzenia.

– Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co on ze sobą przyniesie – przyznaję, podnosząc się. Pozostali dołączają do mnie i powoli wleczemy się na piętro.

Zerkam kontrolnie na Stellę. Jej dłonie wciąż lekko drżą, a twarz jest pozbawiona koloru, ale wygląda głównie na zmęczoną i zrezygnowaną.

Wychodzimy na ogród przeszklonymi drzwiami. Po kilku minutach pojawia się Axel – tak podekscytowany, że wydaje się, jakby miał sprężyny w nogach.

Pod pachą niesie plecak.

Na pierwszy rzut oka wygląda zwyczajnie. Czarny, sztywny materiał, sportowy krój. Dopiero po chwili dostrzegam modyfikacje, jakie wprowadził Axel. Wzdłuż szwów ciągną się metalowe rurki, a część, która ma leżeć na plecach, wyposażył w lekko wystającą tarczę.

– Jest ciężki – mówi, stękając. – Podaj Aaronowi. – Przekazuje plecak stojącemu najbliżej Milo.

Milo waży plecak w dłoniach i bez najmniejszego wysiłku rzuca go do mnie. Kiedy ląduje w moich rękach i uderza w przeponę, zaczynam kaszleć i prawie się przewracam pod ciężarem.

– Nic mi nie jest – wyduszam, widząc ich umiarkowanie zatroskane spojrzenia. Przyglądam się ciężkiej konstrukcji. – Co to takiego?

– Pamiętacie, jak dowiedzieliśmy się, że Aaron potrafi strzelać z dłoni, a ja zasugerowałem, że trzeba to udoskonalić? – pyta. – No więc to jest prototyp. Aaron, przymierz.

Niepewnie zakładam plecak, spinając się, żeby nie pociągnął mnie do tyłu. Axel podchodzi do mnie i z entuzjazmem zaczyna objaśniać budowę wynalazku.

– Ta tarcza z tyłu jest wystająca, żeby mieć kontakt z twoim ciałem – tłumaczy, wsadzając dłoń pomiędzy moje plecy a plecak. Zabiera rękę, a ja czuję nacisk metalu. – Wszystko powinno się udać, pod warunkiem, że nie będziesz miał na sobie gumowego ubrania. Przepływ mocy zadziała w momencie, gdy naciśniesz ten guzik.

Wskazuje fioletowy przycisk na moim barku, na tyle wielki, że fakt, iż początkowo nie zwróciłem na niego uwagi, jest dość komiczny.

– No, spróbuj – zachęca, a Milo i Stella odsuwają się przezornie.

Patrzę z wahaniem na guzik.

– Axel, czy to na pewno jest bezpieczne? – pyta Stella, zaniepokojona.

– Och, totalnie. – Axel wzrusza ramionami. – To znaczy, oczywiście, nie miałem jak przetestować tego na innym człowieku, bo jeśli spróbowałby użyć go ktoś, kogo DNA nie zostało wyposażone w tę dziwną odporność, którą ma Aaron, to ten ktoś by umarł.

Patrzę na niego z przerażeniem.

– Ty nie umrzesz – mówi powoli, jakby martwił się o moją inteligencję. – Mam jakieś siedemdziesiąt procent pewności, że to nie eksploduje.

Zaczynam zdejmować plecak.

– Siedemdziesiąt procent?! – woła Stella.

Axel marszczy brwi, nie rozumiejąc obiekcji.

– Siedemdziesiąt procent to więcej niż połowa – wyjaśnia cierpliwie. – To dobra liczba.

Poprawiam naramienniki. Nie mogę się zdecydować.

Axel przewraca oczami, a następnie, nie pytając nikogo o zdanie, zdecydowanym ruchem uderza przycisk.

Moc wpływa we mnie, a ja czuję teraz już znajome buzowanie, szukające ujścia.

Wyciągam dłoń i celuję w gałązkę leżącą na ziemi. Drobna wiązka światła wydostaje się z moich palców i przepala gałązkę na pół.

Stella i Milo wypuszczają z ulgą powietrze. Axel uśmiecha się z zadowoleniem.

– Mówiłem, że nie umrzesz – stwierdza.

– Mówiłeś, że na siedemdziesiąt procent nie umrę – poprawiam. – Jakieś to małe – dodaję. – Ten strzał.

Pamiętam ilość mocy, która przepłynęła przez moje ciało, kiedy Stella strzeliła we mnie trzy razy. Grubość pocisku bardziej przypominała wówczas pień drzewa, które przepaliłem. Teraz było mu bliżej do… no gałązki właśnie.

– Dlatego potrzebujemy więcej xyronu – wyjaśnia Axel. – Wyposażyłem plecak w ogniwa półxyronowe. Potrzebuję innych.

– I użyjesz do tego czystego xyronu? – upewnia się Milo.

– Tak. Nie produkuje się takich ogniw, jakich chciałbym użyć, więc stworzę je sam.

– Stworzysz? – Stella unosi brwi.

– Ktoś tu chyba uciął sobie drzemkę, gdy na lekcji historii mówiono o Galvanim. – Axel potrząsa głową. – Tak, stworzę. Potrzebujemy więcej mocy. Aby ją uzyskać, niezbędne jest konkretne ogniwo. Z moich obliczeń wynika, że to, co teraz wystrzeliłeś, stanowi jakieś sześć koma osiem procent tego, co będziesz w stanie osiągnąć z porządnym ogniwem.

Poprawiam plecak.

– A czy to musi być tak strasznie ciężkie? – pytam. – Jeśli będziemy próbowali wyjść na zewnątrz… niewykluczone, że będę musiał pokonać w tym czymś wiele kilometrów piechotą. Nie jestem pewien, czy to nie ograniczy mojej przydatności.

Axel wzdycha z irytacją.

– Nie miałem wyjścia – wyjaśnia. – Trzeba było odpowiednio zabezpieczyć ogniwa, żeby w razie czego nie wybuchły. Gdyby, dajmy na to, przeciwnik strzelił w plecak zamiast w ciebie, a xyron nie byłby zabezpieczony, to kawałki twojego ciała wylądowałyby prawdopodobnie w każdej strefie.

Wzdrygam się. Mimo wszystko z jego słów jasno wybrzmiewa, że w pierwszej kolejności stawia na ochronę wynalazku, nie ochronę człowieka.

Stella obchodzi mnie dookoła i uważnie przygląda się konstrukcji plecaka.

– Nie mógłbyś tego przekierować? – pyta, przenosząc spojrzenie na Axela. – To znaczy, zamiast zabezpieczać ogniwa, to pokombinować przy tym tak, żeby w razie ingerencji z zewnątrz ewentualny wybuch nie skrzywdził Aarona, tylko go… zasilił?

Axel otwiera usta.

– No wiesz, żeby wchłonął energię powstałą w wybuchu – dodaje Stella. – Potem mógłby ją wykorzystać.

– Dlaczego ja o tym nie pomyślałem? – mamrocze pod nosem Axel. Unosi wzrok na siostrę. – Tak. Tak, mógłbym. Oczywiście, że mógłbym coś takiego zrobić. – Rozpromienia się. – Powiedziałem, że to tylko prototyp, zgadza się? Teraz możemy wymienić opinie i wspólnie ulepszyć wynalazek.

Odchodzę kawałek dalej, pod najbliższe drzewo, i szukam celu.

Znajduję gałąź, tym razem znacznie grubszą. Spaceruje po niej mrówka, więc podnoszę liść i przenoszę ją kawałek dalej.

Naciskam guzik i strzelam w gałąź. Tym razem, ponieważ jest grubsza, strzał nie przepala jej na wskroś. Drewno trzyma się na kilku drzazgach.

Nie wiem, czy jestem upojony mocą, czy może to wina zmęczenia, ale mam zawroty głowy. Dreszcz biegnie mi po plecach.

– Chciałam was o coś zapytać. – Głos Stelli wyrywa mnie z zamyślenia. – Wtedy, na placu… trochę straciłam głowę.

Przełykam ślinę. Axel jest jedyną osobą, która nie odwraca wzroku.

– Odrobinę – ironizuje z łagodną miną. – Miło z twojej strony, że nie ściągnęłaś na nas uwagi.

Stella rumieni się z zażenowaniem.

– Właśnie o to chciałam spytać – przyznaje. – Jak zachowywali się inni ludzie? Bardzo się gapili?

– Szczerze mówiąc, to nie – odzywa się Milo. – Kilka osób stojących najbliżej zwróciło na ciebie uwagę, gdy zaczęłaś… krzyczeć. – Waha się. – Ale niedużo. Wszyscy byli… poruszeni. Kilka kobiet straciło przytomność. Niektórzy wymiotowali. Wydaje mi się, że i twoja reakcja zostanie zaszufladkowana jako zwykły szok.

Jestem w stanie to zrozumieć. Ludzie reagowali bardzo różnie, a nikt nigdy nie był przygotowany na oglądanie śmierci, zwłaszcza takiej.

– Aaron dosyć szybko zamknął ci usta – dodaje Axel. – To było najbardziej istotne, bo nikt przecież na nas nie patrzył. Poza tym wiele osób krzyknęło coś z przerażeniem, bo to jednak dość niecodzienna scena, więc jedynie możemy mieć nadzieję, że cię zagłuszyli. Choć Robert Scott na pewno zwrócił uwagę.

W szkole, na lekcji historii, wyświetlono nam nagranie z zabójstwa Kennedy’ego. Wideo było niewyraźne, bez dźwięku i nagrane z dużej odległości, ale i tak kilka osób zareagowało bardzo intensywnie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak zachowa się ciało, kiedy do mózgu dotrze, że ktoś właśnie umarł na twoich oczach.

A to było tylko nagranie. Tym razem obejrzeliśmy śmierć na żywo, a nie byliśmy aż tak przyzwyczajeni do oglądania egzekucji.

Stella oddycha głęboko.

– Próbuję sobie powtarzać, że nie powinnam się wściekać na tych wszystkich ludzi – mówi powoli. – Nie mają powodu, żeby wątpić w Zarząd, a przemówienie Roberta…

Krzywię się.

– Sama nie wiesz, jak byś zareagowała, słysząc je kilka tygodni temu – uzupełnia Axel.

Stella kiwa głową.

– To zrozumiałe – dodaje młodszy Lindqvist. – Ale również powinno to tym bardziej motywować nas do działania. Tylko my posiadamy niezbędne informacje. Mamy obowiązek, by wynieść je na Zewnątrz i… pomóc tym okłamywanym ludziom.

Ogrom odpowiedzialności mnie przytłacza. To tylko jedna strefa. Kto wie, czy w pozostałych trzynastu sytuacja nie jest jeszcze gorsza.

– Czyli mamy jasny plan działania – stwierdza Stella. – Aaron i Axel zdobywają plany broni, ja szukam tych nazwisk, a Milo kradnie xyron.

Unoszę brew. Myślałem, że mam być również częścią planu zdobycia nazwisk, ale możemy odłożyć tę rozmowę na później.

– Dokładnie. – Axel kiwa głową. – Ale na razie musimy się trochę przespać. Jest późno, a dzień był… – urywa.

Ciężko znaleźć słowo, które dobrze podsumowałoby ten dzień. Nie jestem pewien, jak długo będziemy w stanie udawać, że to, co się wydarzyło, w żaden sposób nas nie złamało.

Oddaję Axelowi plecak, żegnam się ze wszystkimi, posyłając Stelli ostatnie spojrzenie, i jadę do siebie.

Kiedy wchodzę do domu, psy wydają się wiedzieć, że coś jest nie tak. Nie strzelają fochów, kiedy klękam z nimi na podłodze.

George i Paul próbują wspiąć się na moje kolana. Obejmuję Ringo i Johna ramionami. Napięcie i fasady powoli opuszczają moje ciało.

Chowam twarz w jasnym futrze Johna.

Płaczę.

Stella mnie podrapała.

Do takiego wniosku dochodzę, kiedy rano biorę prysznic. W stanie wcześniejszego otępienia nie zwróciłem na to uwagi, a później musiałem mieć opuszczone rękawy bluzy. Ale kiedy woda spływa mi po przedramionach, czuję piekący ból. Zerkam na skórę i dostrzegam długie, czerwone szramy pozostawione przez paznokcie Stelli, kiedy usiłowałem utrzymać ją w ryzach na placu.

Wspomnienie jej krzyku atakuje mnie w tym samym czasie. Zaciskam powieki i opieram czoło o chłodne kafelki.

Wychodzę z łazienki, a moje psy machają żywiołowo ogonami.

– Byliśmy już na spacerze – przypominam im. – Muszę jechać do domu rodziców. Ojciec jest w pracy, a mama prawdopodobnie wariuje ze zmartwienia.

Pozostają niewzruszone. George nawet trzyma w pysku smycz.

Przewracam oczami.

Ubieram się szybko. Wychodzę z domu, kiedy moje włosy wciąż są wilgotne, i jadę do mamy.

Gdy parkuję pod domem i widzę obok samochód Stelli, muszę zdusić w sobie histeryczny śmiech.

Mama otwiera mi błyskawicznie, jakby stała pod drzwiami.

– Aaron. – Bez żadnego ostrzeżenia rzuca mi się na szyję. – Nic ci nie jest – szepcze.

Niezdarnie klepię ją po plecach, aż dostrzegam za nią Stellę. Unosi brew z rozbawieniem.

Ma zmęczone spojrzenie i cienie pod oczami.

Mama puszcza mnie w końcu i odsuwa się lekko.

– Jest u mnie Stella – informuje łaskawie.

– Widzę. – Rzucam jej znużone spojrzenie. – Jeździłem tam i z powrotem wzdłuż ulicy, czekając, aż wyjdzie, ale w końcu skończyło mi się paliwo.

Stella wypuszcza powietrze z rezygnacją i zaciska usta.

– Dopiero weszłam – stwierdza. – Zdążyłyśmy tylko się przywitać, kiedy zapukałeś.

Nie rozumiem, dlaczego świat jest tak złośliwy i sprawia, że zawsze wpadam na nią, gdy nie jestem gotowy.

– Tak się cieszę, że nic wam nie jest – mówi mama, wpatrując się we mnie. Ma rozszerzone źrenice. – Zabronił mi do ciebie iść, kiedy… – urywa i rozgląda się niespokojnie.

Marszczę brwi. Przecież nie ma go w domu.

– Co ci powiedział? – ostrożnie pyta Stella. – Co wiesz?

Mama zamyka oczy na sekundę, bierze głęboki wdech i znów rozchyla powieki.

– Nie tutaj – mówi. – Chodźcie ze mną.

Prowadzi nas pustymi korytarzami. Zastanawiam się, czy może ojciec jednak nie czai się gdzieś w domu, kiedy orientuję się, że mama zaprowadziła nas pod jego gabinet.

Ku mojemu zaskoczeniu, wyciąga długi łańcuszek spod koszulki. Wisi na nim klucz, którego następnie używa, żeby wpuścić nas do środka.

Odzywa się dopiero wtedy, kiedy zamykają się za nami drzwi.

– No dobrze – mówi. – Obawiam się, że w domu mogą być podsłuchy, więc nie sądzę, żebyśmy mogli tam swobodnie rozmawiać, ale wątpię, aby założył je we własnym gabinecie – wyjaśnia. – Dosyć dokładnie go przeszukałam, a on nie wie, że mam klucz.

Stella wpatruje się w łańcuszek na szyi mojej matki z otwartymi ustami i w sumie się jej nie dziwię.

– Tamten człowiek… – zaczyna znów mama, a jej oczy zachodzą łzami. Wiem, że zarówno serce, jak i mózg mojej matki są we właściwych miejscach. Nie uwierzyła w ani jedno słowo ojca na placu głównym. – Boże. Był taki młody. – Spuszcza wzrok i kręci głową.

Przygryzam wargę. Mogę tylko sobie wyobrażać, co czuła, kiedy to oglądała.

– Co ci o nim powiedział Robert? – pyta z wahaniem Stella. Próbuje badać grunt.

Mama unosi wzrok.

– Że ukrywaliście go w twoim domu – mówi. – Robert twierdził, że ten mężczyzna was zmanipulował i zmusił do udzielenia schronienia. Oczywiście nikt ma o tym nie wiedzieć.

Przełykam ślinę.

– Nie zmanipulował nas – odpowiada Stella zduszonym głosem. – Był… był naszym przyjacielem. To moja wina, że mu pomogliśmy, ale nie żałuję. – Odwraca wzrok i wbija go w szafkę na dokumenty. – I był dobrym człowiekiem.

Mama zaciska usta, a z jej oczu wylewa się smutek. Łapie Stellę za rękę i ściska ją lekko, a dziewczyna zwraca w jej stronę zaskoczone spojrzenie.

– Podejrzewałam, że ty pierwsza zaoferowałaś mu pomoc – mówi cicho mama. – Masz takie pluszowe serce, stokrotko.

Myślę o śladach paznokci na mojej skórze.

Wczorajsze słowa Stelli dzwonią mi w uszach w akompaniamencie jej krzyku na placu głównym.

Rozpierdolimy im ten grajdołek.

Ta. Pluszowe serce. Tłumię uśmiech.

– Wszyscy uwierzyli ojcu – zauważam. – W te bzdury, które powiedział na placu.

Matka patrzy na mnie ostro.

– Nie obwiniaj tych biednych ludzi – mówi stanowczo. – To były jedyne informacje, jakie otrzymali. Dlaczego mieliby podawać je w wątpliwość?

– Zarząd nigdy ich nie zawiódł – dodaje ponuro Stella. – A przynajmniej oni o tym nie wiedzą.

– To dlaczego ty mu nie uwierzyłaś? – pytam, zwracając się znów do mamy i ledwo tłumiąc irytację.

– Jestem na innej pozycji – wyjaśnia. – Od dawna podejrzewałam… domyślałam się, że Zarząd nie mówi nam całej prawdy. Nie to, żebym kiedykolwiek miała kontakt z resztą Zarządu – prycha. – Ale znam Roberta bardzo długo. A on przestał dokładać starań, żeby uczynić ze mnie sojusznika, kiedy tylko zorientował się, że nie może mi ufać.

Łapię współczujące spojrzenie Stelli i wiem, o czym myśli. Tak samo jest ze mną. Gdybym bardziej się starał, gdybym chociaż pozował na fanatyka systemu New Energy, ojciec powierzałby mi więcej informacji.

Rozumiem, dlaczego wybrał Jordiego.

Zastanawiam się, kiedy podjął decyzję. W którym momencie wiedział, że nie nadaję się na następcę, że wyjawienie mi tajemnic Zarządu może się źle skończyć.

– Dlaczego nam darował? – pytam w końcu. – Czemu mnie nie aresztował? Przecież…

Przecież mnie nie kocha, próbuję powiedzieć, ale brzmi to żenująco nawet w mojej głowie.

Mama patrzy na mnie łagodnie.

– Twój ojciec nie jest dobrym człowiekiem – wyjaśnia powoli.

Przewracam oczami.

– To dość oczywiste.

– Nie wiem, jak inaczej wam to wyjaśnić. – Przygryza wargę. – Możliwe, że jesteście za młodzi, by zrozumieć. Tak, jest okropnym człowiekiem, ale… mnie bardzo kocha. – Wzrusza ramionami. – To brzydka, niezdrowa miłość, ale silna. Powiedzmy, że… mam nad nim jakąś władzę. W pewnym stopniu.

Oddycham głęboko. Spływa na mnie klarowność tego, co próbuje powiedzieć mama.

Ojciec wie, że nigdy by mu nie wybaczyła, gdyby stało mi się coś złego.

– Dlaczego w ogóle za niego wyszłaś? – odzywa się nagle Stella, a potem natychmiast się rumieni. – Przepraszam, nie powinnam…

– Nie, stokrotko, to słuszne pytanie. – Mama kręci głową z rozbawieniem. – Cóż. Wtedy nie kwestionowałam systemu, w którym żyjemy. Byliśmy oboje bardzo młodzi. Robert oszalał na moim punkcie. Oczywiście nie sposób się temu dziwić. – Unosi prowokacyjnie swoją jedyną brew. – Niezła była ze mnie ślicznotka. Robert nie dostrzegał nikogo innego.

Przełykam ślinę i przysiadam na skraju biurka. Tak staram się nie być jak ojciec, a tymczasem tak łatwo mógłbym zostać jego kopią.

Mama obchodzi biurko dookoła i zajmuje fotel. Odrzuca włosy na plecy władczym gestem. Rzadko nosi je rozpuszczone. Rdzawe kosmyki, przeplatane siwizną, podkreślają zmęczenie na jej twarzy. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak bardzo się zamartwiała, skoro nawet nie ułożyła włosów. Zawsze tak bardzo dbała o wygląd. Potrafiła też modyfikować go w zależności od tego, jak chciała być przez daną osobę postrzegana. To od niej nauczyłem się, jak zakładać różne maski przy różnych ludziach.

– Oczywiście przez jakiś czas zwodziłam go dla samej rozrywki. Lubiłam dramatyzować, to dziedziczne. – Patrzy na mnie wymownie, a ja prostuję się, urażony. – Ale ostatecznie przekonanie mnie do małżeństwa nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Był niezwykle czarujący, a ja się zakochałam. – Uśmiecha się do wspomnień. – I oczywiście był bardzo przystojny, jak pewnie się domyślasz, Stello. Aaron wygląda dokładnie tak, jak Robert w jego wieku.

Stella rumieni się delikatnie, a ja próbuję zdusić w sobie dyskomfort. Wiem, że mama nie ma na myśli nic złego, ale tak bardzo nie chcę go przypominać.

– Poza tym, był najważniejszym młodzieńcem w strefie – dodaje mama, a uśmiech powoli spływa z jej twarzy. – Jego ojciec był wówczas członkiem Zarządu i wszyscy wiedzieli, że Robert zajmie jego miejsce. Nie… nie za bardzo mogłam odmówić, nawet gdybym tego chciała.

Stella nieruchomieje i widzę, że nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Uwielbia pocieszać ludzi, ale mama siedzi na tyle daleko, że podejście do niej nie wyglądałoby tak naturalnie, jakby Stella sobie życzyła.

Mama patrzy na mnie.

– Ale odkąd się urodziłeś, to ani razu tego nie żałowałam – mówi. Głos lekko jej drży.

Myślę o tym, jak ojciec nie chciał, żeby wciąż pracowała w Laboratorium po wypadku. Może ludzie uznali, że przeraziła go również możliwość wystawienia potencjalnego potomka na krzywdę, ale ojca to nie obchodziło.

Chodziło mu tylko o mamę.

Ale ona mnie kochała, jej zależało na mnie, więc nie wsadził mnie do więzienia. Niczego mi nie odmawiał, nie karał mnie za żadne przewinienia. I zastanawiam się, jak wiele podobnych myśli dzielimy, ja i ojciec.

Powiedz, czego chcesz, a ja ci to dam.

Wzdrygam się.

– No dobrze. – Mama otrząsa się lekko. – Proszę, powiedzcie mi coś więcej o tym człowieku. Ale zacznijmy od najważniejszego. Zjecie sernik?

Stella uśmiecha się szeroko i szczerze.

– Mamo, nie tolerujesz laktozy – wzdycham ze zmęczeniem.

Przenosi na mnie oburzone spojrzenie.

– Dorosłość oznacza przyjmowanie na siebie konsekwencji swoich wyborów – oznajmia wyniośle. – Przyniosę sernik.

Po tych słowach wychodzi z pomieszczenia.

Nie wziąłem pod uwagę, jak dziwnie się zrobi, kiedy zostaniemy sami.

– Nie jesteś do niego podobny – mówi nagle Stella, podchodząc bliżej.

Jej dłonie zatrzymują się w połowie drogi do mojej twarzy. Opuszcza je wzdłuż ciała.

– Jestem – odpowiadam, uśmiechając się gorzko. – To nic takiego.

Nie dała rady pocieszyć mojej matki, więc próbuje ze mną.

Szare oczy patrzą na mnie z litością. To ostatnia rzecz, jakiej bym od niej chciał.

– Tylko wizualnie – upiera się. – Pomyśl o tym wszystkim, co powiedział na placu. O tym, jak bez wahania kazał zabić niewinnego człowieka.

Krzywię się, czując obrzydzenie.

– No właśnie. – Stella unosi brwi z satysfakcją. – Nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Niezależnie od tego, jak bardzo byś się bał.

Palce przy jej bokach poruszają się niespokojnie.

– Bał? – Skinieniem zachęcam ją, żeby kontynuowała.

– Uważam, że twój ojciec jest przede wszystkim tchórzem. Do tego się to sprowadza. – Wzdycha. – Nawet go nie przesłuchał. Zlikwidował szybko potencjalne niebezpieczeństwo, mimo że prawie nic o nim nie wiedział.

Jej ton jest pełen wstrętu, ale ja próbuję wyobrazić sobie inną sytuację.

Co, gdybym to ja spotkał kogoś, kto teoretycznie mógłby być zagrożeniem dla niej. Pośrednio lub bezpośrednio.

Mój żołądek zmienia się w ciasny węzeł. Nie szukałbym dowodów. Doskonale wiem, co bym zrobił.

Wizja tego potencjalnego wroga kłóci się z wizją Ivana.

Czy czuję się okropnie tylko dlatego, że go znałem? Jak zareagowałbym na śmierć obcego człowieka, nawet jeśli byłby niewinny?

Ale nie mam pojęcia, jak to wygląda w oczach mojego ojca.

Jest zmanipulowany czy może jest tym manipulującym?

Boli mnie głowa.

– Mojego tatę zlikwidował tak samo – dodaje Stella, a jej głos kipi gniewem. – Ta sytuacja z radiem… nikt nie pytał, czy to był wypadek, czy ktoś rzeczywiście próbował zagrozić systemowi. Po prostu usunięto potencjalne ryzyko.

Przygryzam wargę, wiedząc, że ma rację, ale jednocześnie jej nie ma.

Jej ojciec kombinował. Pamiętam, co było w dokumentach, które znaleźliśmy właśnie w tym pokoju. Sygnał radiowy był przede wszystkim pretekstem.

Wygląda na to, że wszystkie ruchy rebelianckie w New Energy od samego początku docierały jedynie do etapu raczkowania. Społeczność jest czujnie monitorowana i regularnie czyszczona.

– Wiem – chrypię w końcu.

Chcę jej obiecać sprawiedliwość, ale głos więźnie mi w gardle. Nie mam pojęcia, na czym stoimy. Żadne z nas nie poruszyło kwestii egzekucji i tego, jak zaciągnąłem ją do domu, tego momentu u niej w piwnicy, kiedy utopiła moją koszulkę w swoich łzach.

Nie wiem, jak w ogóle zabrać się do tematu. Nie znam się na emocjach, ale nie mogę pozbyć się tego wrażenia, że Stella powinna dostać więcej czasu. Żadne z nas nie miało możliwości przejścia pełnego procesu żałoby.

– Ivanowi zależało przede wszystkim na tej broni – mówi Stella, ściągając usta w zamyśleniu. – Musimy doprowadzić tę sprawę do końca.

Nie jest to prawda, nie w stu procentach. Ivanowi zależało na ludziach.

Znał nas tak krótko, a jednocześnie tak bardzo się starał, żebyśmy zaczęli oddychać.

– Przeprowadziliśmy bardzo interesującą rozmowę tuż przed tym jak go aresztowano. – Uśmiecham się do moich wspomnień, bez wesołości, jednak czuję potrzebę, by zacząć rozmawiać o Ivanie w jaśniejszym kontekście. – Powiedział mi, że ty i Milo się rozstaliście.

Stella blednie. Ma dokładnie taką samą minę jak George, ilekroć przyłapuję go na gryzieniu moich butów.

– Tak. Cóż. – Odkasłuje. – Myślałam, że Milo ci powie.

Uśmiecham się krzywo.

– Ta. Jakoś nie było okazji – ironizuję. – Ale ty byłaś u mnie w domu. Mogłaś mi wtedy powiedzieć.

Na jej twarzy pojawia się irytacja. Zaciskam dłonie na blacie biurka. Każda reakcja jest lepsza niż to dotychczasowe otępienie.

– Powiedziałam – warczy. – Po prostu ty w ogóle mnie nie słuchasz. Czemu teraz o to dopytujesz?

Tu mnie ma.

– Lubię orientować się w sytuacji – mówię. Na jej miejscu sam bardzo chętnie uderzyłbym się w twarz. – Dlaczego się rozstaliście?

I prawie błagam ją o konkretną odpowiedź.

Bo chcę ciebie.

Przez ciebie.

Bo myślę o tobie.

– Nie pasowaliśmy do siebie – mówi w końcu Stella, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przez to, że siedzę na biurku, jesteśmy prawie równi. Musi tylko odrobinę zadzierać brodę. – Pewnie się cieszysz.

Panika chwyta mnie za gardło.

– Cieszę? – wyduszam z siebie.

Stella przygląda mi się uważnie. Znów zastanawiam się, czy moje oczy nie mówią jej za dużo.

– Już nie musimy udawać, że tolerujemy swoje towarzystwo ze względu na Milo – wyjaśnia. Robi jeszcze jeden krok w moją stronę.

Czuję suchość w gardle.

– Och – chrypię. – No tak. Chyba masz rację.

Żadne z nas nie komentuje tego, że to już nie ma znaczenia. Nie, kiedy sytuacja tak bardzo się zmieniła. Mamy wspólny cel. Wspólne tajemnice.

Wydarzenia na placu również muszą coś znaczyć. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby mnie tam nie było. Czy Milo pomyślałby o tym, żeby ją powstrzymać przed ściągnięciem na siebie uwagi? Czy Axel byłby w stanie?

Wpatruję się w jej smutną twarz. Ani razu nie powiedziałem, że mi przykro, ale czy powinienem? Wiem, że by się zdenerwowała, przypomniałaby mi, że przecież wszyscy go straciliśmy, nie tylko ona.

Drzwi gabinetu otwierają się ponownie, a do środka wchodzi mama. W dłoniach niesie tacę, na której znajdują się trzy kawałki sernika, trzy filiżanki i dzbanek z parującą herbatą. Dolatuje do mnie zapach goździków, pomarańczy i cytryny.

Stella odsuwa się ode mnie.

Mama stawia tacę na biurku i podaje nam po kawałku sernika i filiżance. Przyjmuję je z grzeczności, ale po chwili odstawiam je na biurko. Nie zjadłem nic od wczorajszego wieczoru i nie sądzę, żeby miało się to szybko zmienić.

Ponownie zajmuje miejsce za biurkiem. Wygląda jak łaskawa władczyni, która przyjmuje plebejuszy na audiencję.

– Mamo – zaczynam niepewnie. Axel kazał mi przeszukać dom w poszukiwaniu informacji o broni. Miałem zamiar zrobić to sam i po kryjomu, ale to było, zanim zyskałem pewność, że mam w mamie sojusznika. – Chciałem cię o coś zapytać. Któregoś dnia… podsłuchałem, jak się kłóciliście.

Mama odstawia filiżankę na spodeczek. Robi to nieco bardziej gwałtownie niż została nauczona, przez co porcelana dzwoni złowieszczo.

– Ja i Robert? – upewnia się. – O co?

Przełykam ślinę.

Stella zorientowała się, co chcę powiedzieć. Kiwa głową, a jej oczy nabierają blasku.

– O to, że znalazłaś plany jakiejś… broni – mówię powoli.

Mama blednie. Jej dłoń zaciska się mocniej na filiżance.

– Och – wydusza z siebie. – No cóż.

Stella również odstawia talerzyk. Wspiera się na nadgarstkach i pochyla nad biurkiem w kierunku mamy.

– Co możesz nam o niej opowiedzieć, Charlotte? – pyta poważnie.

– Mój Boże, cóż za finezja. – Przewracam oczami.

Dziewczyna posyła mi mordercze spojrzenie. Znów nie jestem w stanie okazać niezadowolenia, tak bardzo cieszą mnie oznaki życia w jej oczach.

– Większości pewnie jesteście w stanie się domyślić z samej treści tego, co Aaron podsłuchał – mówi sucho mama. – To broń masowego rażenia. Jeśli budowa dojdzie do skutku… oczywiście istnieje możliwość, że budowa już trwa lub nawet została zakończona… tak czy inaczej, coś takiego potrafi siać zniszczenie na skalę, z jaką nie zetknęłam się nawet w teorii. Zniszczenia, których nie jesteście w stanie sobie wyobrazić.

– Kiedy mówisz o skali, masz na myśli powierzchnię, tak? – upewnia się Stella.

Mama przechyla głowę w prawo i przez chwilę się zastanawia.

– W zasadzie tak – mówi. – Wybuch zniszczy, rozwali i stopi wszystko na swojej drodze, a droga będzie bardzo… – urywa. – Dlatego się zdenerwowałam. Nawet jeśli nie planują tego użyć, czego nie jestem pewna, to nikt nie powinien w ogóle czegoś takiego budować. Samo istnienie tej broni jest zagrożeniem nie tylko dla New Energy, ale i dla reszty świata czy dla naszej atmosfery. – Wzdryga się.

– Wiesz, gdzie ojciec trzyma plany? – pytam.

Mama potrząsa głową.

– Mogłabym mniej więcej streścić wam, co w nich jest – przyznaje. – Przytoczyć kilka równań, ale, bez urazy, wątpię, aby to wam cokolwiek powiedziało.

Stella kiwa głową i marszczy nos. Ja też wiem, że to nie ma sensu. Poza tym potrzebujemy szczegółowych planów, które następnie muszą trafić w ręce Axela. A później w kolejne ręce, tyle że te już znajdują się poza granicami New Energy.

– Próbowaliśmy sami ich szukać – odzywam się z wysiłkiem. – Tutaj. Kilka dni temu.

Mama uśmiecha się i posyła nam rozbawione spojrzenie.

– Domyśliłam się. Przyszłam tutaj zaraz po tym, jak wróciłam do domu i zastałam drzwi niezamknięte na klucz. Zajęłam się tym, żeby Robert się nie zorientował, że ktoś grzebał w jego norze. Nie ma za co.

Wykrzywiam usta z wysiłkiem.

– Mam zamiar nadal szukać tych planów – mówię powoli. – Sam lub z czyjąś pomocą. Zrobię kopie, żeby ojciec się nie zorientował.

Mama zaciska usta w cienką linię.

– Po co?

Tym razem to ja zaciskam szczękę. Nie potrafię wyjaśnić jej tego tak, żeby jej nie skrzywdzić. Nie mogę powiedzieć całej prawdy.

Może sama wysnuje sobie domysły. Mam nadzieję, że obwini niezdrową ciekawość, ewentualnie uzna, że dołączyliśmy do jakiejś organizacji rebelianckiej, która, tak jak wszystkie poprzednie, zdoła jedynie raczkować, zanim zostanie zduszona.

Nie sądzę, żeby jej wielkie serce to wytrzymało, gdybym powiedział jej, że chcemy wyjść na Zewnątrz.

Żadne z nas jej nie odpowiada. Ostatecznie to ona przełamuje ciszę.

– Zobaczę, co da się zrobić.

Rozdział 2 – Stella

Jest czwartkowy poranek. Myję kubek po kawie, kiedy słyszę za sobą kroki. Ktoś zatrzymuje się w progu kuchni.

Wzdycham dyskretnie, zakręcam wodę i odwracam się z ręcznikiem w dłoniach.

Astrid stoi z rękami skrzyżowanymi na piersi.

– Cześć, mamo. – Silę się na spokój.

– Chciałam porozmawiać – mówi. – O tym, co… wydarzyło się kilka dni temu na placu.

Unoszę brwi i opieram dłonie o zlew, starając się wyglądać nonszalancko.

– Niezły refleks – chwalę.

Astrid mruży wściekle oczy.

– To był ten człowiek, którego trzymaliście w piwnicy, tak? – pyta.

– Ach, ten niewinny człowiek, którego zamordowano? – warczę. – Tak, gratuluję dedukcji.

Potrząsa głową, wciąż marszcząc gniewnie brwi.

– Nie brzmiało, jakby był niewinny – mówi twardo. – Brzmiało, jakby był bardzo niebezpiecznym osobnikiem.

Zgrzytam zębami, aż przechodzą mnie ciarki.

– Jeśli tak chętnie wierzysz we wszystko, co powie ci Robert Scott, to proszę bardzo. – Wzdycham. Już prawie nie obchodzi mnie, co się z nią stanie, a najchętniej rzuciłabym do niej klasycznym: „A gdyby Robert Scott kazał ci skoczyć z urwiska?”. Powstrzymuję tę chęć, bo trochę obawiam się odpowiedzi, ale mimo wszystko oczami wyobraźni widzę, jak tłum ludzi biegnie z placu głównego w stronę urwiska na sygnał tego człowieka.

Astrid patrzy na mnie z dziwnym bólem. Wtedy orientuję się, że to jeden z tych dni, w które się stara. Problem w tym, że ja naprawdę nie mam już na to siły.

– Rozumiem, że jesteś roztrzęsiona – próbuje. – Ale mimo wszystko… Może dobrze się stało, Stella. Teraz przynajmniej nie jesteśmy już w niebezpieczeństwie.

Parskam śmiechem, bez wesołości.

– Myślisz, że znaleziono go podczas spaceru gdzieś na ulicy? – pytam z niedowierzaniem. – Robert Scott przyszedł do nas do domu i wywlekł go z piwnicy. A ten, według ciebie, zły człowiek, próbował kłamać, że o nim nie wiedzieliśmy, byle tylko… – Głos mi się łamie. Kotłują się we mnie emocje, które uparcie duszę.

W oczach Astrid płonie wzburzony ogień. Wiem, że jest wściekła, bo jej nie powiedziałam, ale nie potrafię odczuwać z tego powodu wyrzutów sumienia. Czuję tylko żal.

Ciekawe, czy ona również zostałaby aresztowana, gdyby Ivan w ostatniej chwili nie podsunął nam koła ratunkowego. Szkoda. Mógł powiedzieć, że wiedziała o nim tylko Astrid.

Prawie krztuszę się powietrzem, kiedy dociera do mnie, że w ogóle przyszło mi coś takiego do głowy.

– I Robert Scott w to uwierzył? – upewnia się.

Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby martwiła się o Axela czy nawet o mnie. Ale wiem, że boi się tylko o swój własny los.

– Kto wie. – Wzruszam niewinnie ramionami. – Może jeszcze tu wróci i nas zamknie. Albo może nas też pozabija. A zapewniam cię, że jeśli pójdę na dno, to pociągnę cię za sobą.

Astrid wytrzeszcza oczy.

– Nie ośmielisz się – sapie. – Wszystkiego się wyprę.

– Zapomniałaś, że ostatnio zaprzyjaźniłam się z synem pana Scotta? – Uśmiecham się leniwie. – Nawet jakby był jednym z podejrzanych, jego słowo i tak będzie warte więcej niż twoje. Jeśli poproszę, żeby cię pogrążył, zrobi to.

Wiem, że naciągam fakty, ale nie mogę się powstrzymać. Jest mi ciężko traktować Astrid łagodnie. Wystarczy, że przypomnę sobie bliznę na głowie Axela.

Ale może jestem niesprawiedliwa. Może powinnam dać jej szansę na zmianę.

Zmuszam złośliwy uśmiech, żeby zniknął z mojej twarzy, podczas gdy Astrid wciąż wpatruje się we mnie z przerażeniem.

– Nigdy… – zaczynam powoli. – Nigdy nie wydawało ci się, że coś jest nie tak z tym miejscem? – pytam ostrożnie. – Że te zakazy i nakazy są trochę dziwne?

Astrid spina się, a strach w jej oczach zmienia się w gniew. I wiem, że musiała coś wiedzieć, albo przynajmniej podejrzewać. Na pewno miała świadomość, że tata próbował coś zdziałać, zanim stracił życie przez swoje głupie dzieci. Przeze mnie.

Nie mam jednak pojęcia, co udało mu się osiągnąć ani do jakich informacji udało mu się dogrzebać.

– Nigdy nie miałaś wrażenia, że Zarząd nas okłamuje? – dodaję. – Co robiłaś, kiedy tata próbował… – urywam, bo naprawdę nie wiem, co próbował zrobić.

Wciąż milczy, a ja nie mam więcej cierpliwości.

– Skoro tak traktujesz bliskich, to właściwie nie mogę się dziwić, że tata szukał spełnienia w czymś innym – warczę w końcu.

Astrid sztywnieje i znów obrzuca mnie nienawistnym spojrzeniem. Jej wzrok na sekundę ucieka do szafki w kącie kuchni. Wiem, że trzyma tam whisky.

– Kusi, co? – ironizuję. – Ale chyba idziesz do pracy?

Nie daje się sprowokować. Bierze głęboki wdech.

– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, ile razy przesłuchiwano mnie po śmierci Larsa – mówi w końcu. – Nie twierdzę, że to jakieś usprawiedliwienie. Wiem, że podjęłam w ciągu ostatnich lat mnóstwo złych decyzji, ale… oni coś wtedy we mnie zabili, Stella. I może… może zdecydowałam, że trzeba to dobić.

Nie jestem pewna, czy dobrze interpretuję te słowa, ale nawet jeśli byłabym w stanie usprawiedliwić jej chłód, zaniedbanie i niechęć do wyrywania się przed szereg, to nic nie usprawiedliwi tego, że Axel oberwał rykoszetem.

Ucieka wzrokiem gdzieś na boki, ale próbuje kontynuować.

– Jednak najważniejsze było to, że… – Zamyka oczy i potrząsa głową. Widzę, że zrezygnowała z powiedzenia mi czegoś. – Twój ojciec był dla mnie wszystkim, Stella. A jego śmierć uświadomiła mi, jakie to niebezpieczne, pozwalać, aby inny człowiek był całym twoim światem. Ludzie odchodzą. Nie zawsze z własnej woli.

Najgorszy jest fakt, że to wciąż moja mama.

Mocniej zaciskam dłonie na blacie.

– To naprawdę nie jest dobry moment na prowadzenie tej rozmowy – mówię spokojnie, bo nie mogę już słuchać dopisywania filozofii do tego, że odsunęła od siebie własne dzieci, byle tylko już nigdy nie ryzykować żadnej krzywdy. Jakby to była metoda… – Nie powinnaś już wychodzić?

Astrid po raz ostatni zaciska gniewnie usta, po czym opuszcza dom.

Odkładam ręcznik na blat i próbuję się uspokoić.

Jestem rozkojarzona i to trwa już od paru dni. Energia we mnie buzuje i potrafię myśleć tylko o tym, co dalej. Nie chcę, żeby żądza zemsty mnie pochłonęła, ale powtarzam sobie, że mam jeszcze czas na posortowanie priorytetów. Wolno mi zatopić się w gniewie, choć na chwilę.

Yoko ociera się o moją łydkę, więc biorę ją na ręce, a następnie siadam przy stole. Zatapiam dłonie w futerku i wsłuchuję się w ciche mruczenie.

Mówiłem, że ogień rewolucji płonie w twoich oczach odzywa się Ivan w mojej głowie. W ogóle mnie nie dziwi, że rwiesz się do działania, ślicznotko.

Zamykam oczy.

– Łatwo ci mówić – mamroczę. – Ty przynajmniej wiedziałeś, co masz robić.

A może tylko dobrze udawałem?

– Cóż, teraz już się nie dowiem, prawda?

Zaciskam usta, żeby nie wygięły się w tę dziecinną podkówkę. Myślę o oczach w kolorze wody. I nie mogę przestać rozmyślać nad tym, jak bardzo musiał się bać.

Zaciskam również powieki. Unoszę Yoko wyżej i przytulam twarz do futerka.

Przestań się wiercić, komenderuje wyimaginowany Ivan. I tak nigdzie się nie ruszycie, dopóki nie zdobędziecie informacji o broni. Obiecałaś mi, że wyniesiecie te dokumenty na zewnątrz.

– Niczego ci nie obiecywałam – zauważam rozsądnie.

Cholera. Miałem nadzieję, że zapomnisz.

Uśmiecham się pod nosem, a chwilę później słyszę głos Axela.

– Stella? Z kim rozmawiasz?

Wchodzi do kuchni i przygląda mi się z niepokojem.

– Z Yoko – odpowiadam niezobowiązująco. – Jedziemy na śniadanie?

– Za chwilę. – Wyciąga z szafki kubek i torebkę herbaty. Napełnia czajnik wodą, po czym stawia go na płycie. – Dobrze się czujesz?

Unoszę brwi.

– Oczywiście.

– Nie myśl, że nie widzę. – Przygląda mi się dziwnie. – Od kilku dni chodzisz jak naelektryzowana.

Yoko obraca się na moich kolanach, żebym drapała ją po brzuszku. Nie ma dla człowieka większego zaszczytu niż koci brzuszek.

– Nie wiem, co masz na myśli – burczę.

– Jesteś wściekła – uściśla Axel. – Ciągle mam wrażenie, że lada moment wybuchniesz.

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Dziwisz mi się?

– Nie. – Potrząsa głową. – Po prostu się martwię.

To nowość. Axel, nawet kiedy rzeczywiście się o coś martwi, to raczej nieczęsto to okazuje, a co dopiero mówi o tym na głos.

Opuszczam wzrok. Już rozmyślałam na temat jego roli w tym wszystkim. Wiem, że zemsta za Ivana i tatę nie jest moim priorytetem, a przynajmniej nie powinna nim być.

– Nie musimy tego wszystkiego robić – mówię w końcu. – Wiem, że ty też nie chcesz zostać tutaj, ale możemy też wyjść na Zewnątrz i po prostu… wtopić się w tamtejszą rzeczywistość. – Macham dłonią, tak jakby wyjście poza mury miało być bułką z masłem. – Nie musimy zajmować się żadną bronią, nie musimy też opowiadać niczego żadnemu Robinowi.

Axel uśmiecha się szeroko.

– Nie wytrzymałabyś – stwierdza. – Znam cię, Stella. Wiem, że chcesz, by Robert Scott dostał to, na co zasłużył, podobnie jak inni członkowie Zarządu. I nie sądzę, żebyś zapomniała o wszystkich innych ludziach, którzy tu mieszkają.

– Nie wiedzą nawet, że są okłamywani – tłumaczę się. – Należy im pomóc. Nie damy rady zrobić tego sami.

Axel posyła mi zmęczony uśmiech.

– Wiem – przyznaje ugodowo.

Milczymy przez chwilę, podczas gdy Axel parzy sobie herbatę. Przygryzam wargę z konsternacją.

– Jakie masz plany na dzisiaj? – pytam, bo naprawdę miło byłoby zapomnieć na chwilę o tych wszystkich rzeczach, które mnie drażnią.

Axel uśmiecha się konspiracyjnie.

– Cóż, nie wiem, czy kojarzysz, ale wczoraj spotkałem się z Aaliyah na te korepetycje z samoobrony.

Staram się nie okazać zaskoczenia. Nawet nie wiedziałam, że w ogóle się z nią kontaktował, żeby obgadać jakiekolwiek szczegóły. Zapewne zrobił to przez Aarona. Z jakiegoś powodu fakt, że zajmują się tym wszystkim, nawet mi o tym nie wspominając, doprowadza mnie do szału, chociaż wiem, że zrobienie czegoś za moimi plecami nie było ich celem.

Tyle że aktualnie ciężko znaleźć cokolwiek, co nie doprowadzałoby mnie do szału.

Axel pochyla głowę w prawo.

– Zapomniałaś o tym, co?

Wymuszam uśmiech.

– Nie, skąd – mówię. – I jak było?

Axel z niezwykle dumną miną wyciąga z kieszeni dwa małe, cienkie pojemniki z przezroczystego plastiku. Przybliżam się, usiłując dostrzec, co takiego mi prezentuje.

W każdym pojemniku znajduje się ciemny włos. Jeden prosty, drugi kręcony.

– Ten jest Aarona. – Wskazuje na pojemnik z tym pierwszym włosem. – A ten Aaliyah.

Otwieram szeroko oczy.

– Wyrwałeś jej włos z głowy? – pytam z niedowierzaniem. – Na litość boską, Axel, myślałam, że ta dziewczyna ci się podoba.

Uszy mojego brata robią się czerwone. Tłumię uśmiech.

– Nie wiem, skąd ci to przyszło na myśl – odpowiada wyniośle, choć oboje dobrze wiemy, że nie ma na świecie takiej istoty ludzkiej, której nie podobałaby się Aaliyah Dixon, przynajmniej jeśli chodzi o fizjonomię.

Z drugiej strony, co ja niby wiem o świecie? Może Aaliyah pasuje tylko do standardu piękna w New Energy, a na Zewnątrz ludziom podobają się skupione na sobie blondynki, których jedyną cechą charakterystyczną jest sprawianie wrażenia, jakby ktoś wyprał je z koloru.

– I to nie było tak, że podszedłem do niej na samym początku lekcji i bezceremonialnie wyrwałem jej włos z głowy – dodaje Axel.

Posyłam mu zaintrygowane spojrzenie. Jestem ciekawa, czy będzie w stanie przedstawić tę historię tak, żeby nie brzmiała niedorzecznie.

– To jak było?

– Po prostu przy ćwiczeniu ruchów podczas którejś udawanej walki pociągnąłem ją za włosy, udając, że to celowe zagranie. – Wzrusza ramionami. – Zapewniam cię: późniejsze tłumaczenie mi, że nie takich technik próbuje mnie nauczyć, sprawiło jej wielką przyjemność. Musiałem obiecać, że więcej tego nie zrobię.

Axel wciąż się rumieni. Zastanawiam się, czy ilość kontaktu fizycznego, która zapewne była potrzebna podczas takiej lekcji samoobrony, przypadkiem go nie przytłoczyła.

Powstrzymuję odruch, żeby złapać go za rękę, która wciąż leży na stole przede mną. Skoro Axel ma ochotę udawać, że nie wydarzyło się nic wielkiego, to muszę mu na to pozwolić.

– Była dla ciebie miła? – pytam łagodnie.

Axel przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią.

– Na tyle miła, na ile Aaliyah Dixon potrafi być miła – stwierdza. Uśmiecha się w zamyśleniu, jakby poziom uprzejmości, na który była w stanie się zdobyć Aaliyah, był dla niego poziomem idealnym.

Wzdycham cicho. Może słabość do ludzi złośliwych i niepotrzebnie sarkastycznych to u nas jakaś cecha rodzinna.

Axel lubi Aaliyah. Tata zakochał się w Astrid. Ja mam niezdrową obsesję na punkcie chłopaka, który niegdyś nazwał mnie egzaltowaną kretynką.

Zamykam na sekundę oczy i pozwalam sobie pomyśleć o jego ramionach wokół mojego ciała.

Nie pierwszy raz zastanawiam się, jak dziko musiałam wyglądać na tym placu. Aż dziwne, że go nie pogryzłam. I dziwne, że on, Milo czy nawet mój brat wciąż chcą mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek przeboleję fakt, że wszyscy to widzieli, ale nie potrafię żałować własnej reakcji. Ivan zasługiwał na sto takich ataków histerii.

– Co zrobisz z tymi włosami? – pytam.

– Porównam ich DNA, oczywiście – wyjaśnia. Nie podoba mi się ten protekcjonalny ton. – Podejrzewamy, że Aaliyah ma takie same umiejętności jak Aaron, ale dopiero kiedy zgodzą mi się niektóre rzeczy w wynikach, zyskamy pewność.

– Po co, tak właściwie?

– Załóżmy, że próbowalibyśmy strzelić do Aaliyah, żeby jej pokazać, jak to działa, albo że próbowałaby użyć mojego plecaka – wyjaśnia powoli. – Muszę sprawdzić, czy to całkowicie bezpieczne.

Nie wiedziałam, że w ogóle dopuszczamy taką możliwość. Myślałam, że nie będziemy dzielić się z nikim tymi odkryciami.

– Nie wiemy, co zrobiłaby z tą informacją – przypominam. – Jaką mamy pewność, że można jej zaufać?

Axel patrzy na mnie z oburzeniem.

– Przecież Aaron jej ufa.

To stwierdzenie również mnie irytuje.

– Świetnie – burczę. – I masz zamiar przeprowadzić te badania w pracy? A co, jeśli ktoś cię przyłapie? Albo znajdzie wyniki i zauważy, że ich DNA jest porąbane?

Ma urażoną minę.

– Dokładnie wszystko przemyślałem – odpowiada, zadzierając brodę. Jego usta wyginają się w podkówkę, a ja czuję się okropnie. – Zrobię to po godzinach, kiedy Laboratorium będzie prawie puste. Mogę zamknąć się w pomieszczeniu na klucz, więc nawet gdyby ktoś zapukał, będę miał czas, aby ogarnąć to, co może wzbudzić podejrzenia. I nie zostawię po sobie żadnych śladów.

Wstaję, czując, że całe moje ciało rozsadza złość, i kieruję się do drzwi.

– Świetnie – powtarzam. – Widzę, że nikt nie potrzebuje ani mojej osoby, ani moich uwag.

Axel mierzy mnie uważnym spojrzeniem, nie rozumiejąc.

– Telly, co…

– Nic. Nieważne. Przepraszam. Możemy już jechać?

Zbliża się godzina szesnasta i nawet świadomość, że za kilka minut kończę pracę, nie poprawia mi humoru.

Zmieniam brudną pościel w ostatniej pustej sali szpitalnej.

Wciąż jestem wytrącona z równowagi poranną sprzeczką z Astrid i rozmową z Axelem. Dodatkowo rozstraja mnie fakt, że ostatnio brałam bardzo mało godzin w szpitalu, przez co nie potrafię ponownie wbić się w znajomy rytm pracy. Czuję się, jakbym wszystko robiła po raz pierwszy, a czerwona, sztywna koszulka od mundurka nieprzyjemnie ociera się o moją skórę.

– Lindqvist? – Ernie, który również pracuje w wakacje jako sanitariusz, zagląda do mojej sali. – Szukają cię na dole.

Unoszę brwi.

– Gdzie na dole? – pytam. – W kostnicy?

– W archiwum.

Posyłam mu niezadowolone spojrzenie.

– Właśnie skończyłam zmianę – marudzę, zastanawiając się, czego mogą ode mnie chcieć.

Ernie nie jest zainteresowany moim narzekaniem.

– Tylko przekazuję wiadomość.

Niepocieszona wychodzę na korytarz, mijam krzątające się pielęgniarki i kieruję kroki do windy. Zjeżdżam do archiwum.

Rzadko bywam w tym miejscu, ponieważ tutaj nigdy nie ma żadnych nocników do opróżnienia, więc jestem trochę zagubiona, mimo że jest tu tylko jeden korytarz.

Rose O’Connell, starsza, pulchna i niezamężna opiekunka szpitalnego archiwum zawsze odrobinę mnie przerażała. Nie odnosiła się do mnie zbyt sympatycznie, mimo że za każdym razem, gdy wysyłano mnie tu po jakieś papiery, prawie całowałam ją po tyłku, byle tylko mi pomogła.

Dlatego tym bardziej widok tej samej kobiety, stojącej na korytarzu z Aaronem i chichoczącej jak nastolatka, nieco mnie szokuje.

Zbliżam się do nich ostrożnie.

– Um – zaczynam koślawo. – Dzień dobry. Powiedziano mi, że mam tu zejść.

– Ach, Stella! – Kobieta uśmiecha się na mój widok. Chyba nigdy nie widziałam u niej takiego wyrazu twarzy. – Tak, pozwoliłam sobie po ciebie zadzwonić. Aaron mówił, że przy okazji cię zabierze.

Staram się nie okazać zdumienia, ale… Aaron? Nie miałam pojęcia, że są po imieniu.

Zerkam na Scotta pytająco, ale ma nieprzeniknioną minę. Wygląda jedynie na zmęczonego, jakby oczarowywanie panny O’Connell mocno nadszarpnęło jego pokłady uprzejmości. Jednak nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle ją czarował.

Jest w mundurze, choć niepełnym, bo nie ma na sobie kurtki, jedynie koszulkę w kolorze khaki i te spodnie z licznymi kieszeniami, oraz oczywiście ciężkie buty z wysoką cholewką. Widocznie uznał, że ta sytuacja wymaga, aby wytoczył swoje najcięższe działa.

– Och – dukam, nie chcąc zepsuć tego, co się tu dzieje. Czymkolwiek to jest. – To… miło?

– Bardzo miło – odpowiada kobieta z emfazą. Kładzie dłoń na ramieniu Aarona. – To cudownie z jego strony, żeby tak ci pomagać. Prawdziwe szczęście, mieć takiego… przyjaciela. – Mruga do mnie porozumiewawczo. Zauważam, że jej dłoń zostaje na Aaronie znacznie dłużej, niż wymagałby tego zachęcający gest.

Czuję, że moje policzki się rozgrzewają.

– Pomagać? – Unoszę brwi.

– W gromadzeniu materiałów, rzecz jasna – wyjaśnia, wskazując na złożoną kartkę, którą Aaron ściska w dłoni. – I oczywiście brawa dla ciebie, że zabierasz się do roboty tak szybko.

Najwyraźniej moja twarz nie jest tak pokerowa, jakbym sobie tego życzyła, bo pomiędzy brwiami panny O’Connell pojawia się drobna zmarszczka. Przenosi wzrok na Aarona.

– To ona nie wie?

Scott przez chwile zastanawia się nad odpowiedzią.

– To miała być niespodzianka – przyznaje i uśmiecha się oszczędnie.

Kobieta zasłania usta dłonią i wytrzeszcza oczy.

– Boże, jaki ja mam długi jęzor – mówi i patrzy na Aarona przepraszająco. – Idźcie już, zanim jeszcze coś wypaplam.

Raz, przeszukując archiwum pod jej czujnym okiem, potknęłam się o miotłę, którą, jestem tego pewna, położyła tam celowo. Na mnie nie spojrzała wówczas przepraszająco, za to kazała mi bardziej uważać na jej rzeczy.

Aaron łapie mnie za łokieć w taki sposób, jakby wolał dotykać worka wymiocin. Pozwala pannie O’Connell pożegnać się z nami wylewnie i prowadzi mnie do windy.

Kiedy drzwi się zamykają, postanawiam się odezwać.

– Co…

– Nie tutaj – ucina, spoglądając nerwowo pod sufit windy. – Poczekaj przynajmniej do samochodu.

Zamykam usta, naburmuszona, mimo że prawdopodobnie ma rację.

Wysiadamy na parterze, a Aaron kroczy spokojnie przez izbę przyjęć, aż do drzwi wejściowych.

Ludzie witają się z nim entuzjastycznie. Pochylają głowy, w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że to głupie, i odwracają wzrok z zakłopotanymi minami.

Aaron ignoruje ich równie skutecznie jak oni mnie.

Wychodzimy na zewnątrz i kierujemy się na parking, a ja uświadamiam sobie, że powinnam była przed wyjściem zajrzeć do szatni. Tymczasem wciąż mam na sobie czerwoną koszulkę od mundurka.

– Przyjechałaś do pracy samochodem? – pyta Aaron, łaskawie zwalniając, żebym mogła za nim nadążyć.

Nie wiem, dlaczego musiał urosnąć taki wysoki. Milo jest jeszcze większy, to jasne, tyle że Milo zazwyczaj jest również wystarczająco uprzejmy, aby choć trochę się zgarbić, dzięki czemu nie wywołuje aż tak onieśmielającego wrażenia. Tymczasem Aaron zawsze przechadza się z tą swoją nienaganną postawą i szerokimi ramionami, zupełnie jakby musiał codziennie przypominać mieszkańcom strefy czternastej, ile miejsca naprawdę zajmuje.

Dreszcz biegnie mi po plecach.

– Nie – wyrzucam z siebie ze złością. – Axel podrzucił mnie po drodze do Laboratorium.

– No to zawiozę cię do domu – decyduje Aaron, prowadząc mnie do swojego auta. Otwiera przede mną drzwi, a ja gryzę się w język.

Kiedy już siedzimy w środku, krzyżuję ramiona na piersi, a Aaron, jak gdyby nigdy nic, zaczyna wycofywać z parkingu. Kładzie przy tym prawą rękę na oparciu mojego fotela, żeby spojrzeć za siebie.

Podkurczam palce u stóp.

– No więc? – ponaglam, gdy wyjeżdżamy na główną ulicę, a on wciąż milczy. – Bo wydajesz się z siebie bardzo zadowolony, a ja wciąż nie mam pojęcia, co tam zaszło.

Rzuca mi spokojne spojrzenie, po czym sięga do kieszeni dżinsów i wyciąga złożoną kartkę.

– Chciałaś mieć nazwiska tych kobiet – wyjaśnia spokojnie. – Oto one.

Oniemiała, przyjmuję od niego kartkę i rozkładam ją drżącymi dłońmi.

To prosta lista, spisana w pośpiechu przez Aarona. Siedemnaście nazwisk.

Przez napływ ekscytacji litery rozmywają mi się przed oczami. Nie mam teraz głowy do analizowania, kogo tu znam, kogo się spodziewałam, kogo będzie łatwo, a kogo ciężko sprawdzić.

– Jak? – pytam zamiast tego i odkładam kartkę na kolana. – Jak ci się to udało?

Aaron nie odrywa wzroku od drogi. Mam ochotę nim potrząsnąć.

– Cóż, chciałaś przeszukać gabinet na oddziale ginekologiczno-położniczym, zgadza się?

– Tak – przyznaję ugodowo. – Taki był plan.

Naprawdę staram się zachowywać racjonalnie, ale żałoba chyba miesza mi w głowie, wyolbrzymiając każdą reakcję. Jestem niemal pewna, że jakkolwiek się teraz zachowam, będę tego później żałować, podobnie jak żałuję tego, jak fuknęłam rano na Axela.

– To mi od początku zgrzytało – przyznaje. – Uznałem, że te papiery są za stare, żeby wciąż się tam znajdować, i będziemy mieć większe szanse w archiwum.

Zaciskam pięści tak mocno, że wbijam paznokcie w skórę. Kiedy z nim rozmawiałam, jakoś nie wspomniał, żeby cokolwiek mu zgrzytało.

– Zapnij pas – dodaje Aaron, a ja prawie skaczę mu do gardła.

Biorę głęboki wdech i ignoruję ostatnią uwagę.

– Tak, to akurat był dobry plan – przyznaję, siląc się na spokój. Jestem normalna. Nie ma powodu, by się denerwować. – Zwłaszcza że do archiwum nie trzeba się włamywać. Potrzeba jedynie dobrej wymówki.

Każdy ma prawo coś sprawdzić. Musiałby jednak liczyć się również z tym, że panna O’Connell będzie dyszeć mu w kark i dokładnie obserwować, co takiego sprawdza.

– No właśnie. – Uśmiecha się lekko. – Powiedziałem pannie O’Connell, że ludzie z kursu medycznego na trzecim roku muszą wykonać bardzo duży projekt, który znacząco wpływa na ich ocenę końcową. Zapnij pas.

Znów ignoruję końcówkę, ale jestem na tyle zaskoczona, że gniew nieco przygasa.

– To prawda – mówię. – Mamy taki projekt.

– Powiedziałem pannie O’Connell, że moja sekretna dziewczyna wybrała epidemiologię jako temat przewodni – kontynuuje Aaron. – Wyjaśniłem jej, że chciałem zrobić ci przysługę i trochę pomóc w gromadzeniu materiałów, bo jesteś taka zajęta, a bardzo chcesz zacząć jeszcze przed końcem wakacji. Pozwoliła mi dokładnie przejrzeć dane dotyczące zachorowań na grypę z dziewięćdziesiątego ósmego roku. Zapnij pas.

Spoglądam na niego z konsternacją.

– Twój kto?

– Ludzie i tak myślą, że mamy sekretny romans. – Wzrusza ramionami. – Plotki szybko się tu rozchodzą. Uznałem, że możemy przynajmniej to wykorzystać. Zapnij pas.

Już ja mu dam sekretny romans.

– Dziewięćdziesiątego ósm… och, wtedy był wypadek! – wołam. – Czyli…

Urywam, kiedy Aaron nagle, bez wyraźnej przyczyny, zjeżdża na pobocze i się tam zatrzymuje.

Nachyla się w moją stronę.

– Powiedziałem – mówi cicho. Sięga za moje prawe ramię. – Że masz zapiąć. – Ciągnie pas w poprzek mojego ciała. – Pas.

Klik.

Otwieram usta. Patrzę w jego kobaltowe oczy i zaciśniętą szczękę. Może jednak on również jest zirytowany.

Czuję jego dłoń przy biodrze i zastanawiam się, jakby to było czuć ją na szyi.

Nie, nie, nie, nie, nie. Nie teraz, ślicznotko. Skup się na rozmowie. O podduszaniu pofantazjujesz sobie później.

Gorąco mi w policzki.

Wypad z mojej głowy, Ivan. To nie jest dobry moment.

Przełykam ślinę.

Aaron ponownie siada prosto w fotelu i wraca na drogę.