Pozaświatowcy. Tom 3: W pogoni za proroctwem - Brandon Mull - ebook + audiobook

Pozaświatowcy. Tom 3: W pogoni za proroctwem ebook i audiobook

Brandon Mull

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dramatyczne zakończenie bestsellerowej  trylogii fantasy Pozaświatowcy.

Jason i Rachel uzbrojeni w proroctwo wygłoszone przez umierającą wyrocznię, wyruszają w dwie oddzielne misje, każde w towarzystwie odważnych i potężnych sojuszników. Wiedzą, że szanse na sukces są niewielkie. Są jednak wreszcie gotowi stać się bohaterami, których Lyrian potrzebuje. Bez względu na cenę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 578

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 10 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,8 (155 ocen)
131
18
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joanna_K86

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ to była dobra przygoda! Pierwszy tom nie zachwycił ale też nie pozwolił pozostawić tej historii w niedopowiedzeniu! Mimo, że nie była to miłość od pierwszej strony to będzie miłością do grobowej deski! Nie tylko ze względu na trzy tomy może usatysfakcjonować wielu fanów Władcy Pierścieni, polecam!
20
ella_zie

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka moja córka nie może się oderwać Polecam
10
maber

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! I kaiążka i trylogia. Aż żal, że - na razie? - nie ma dalszego ciągu...
10
petronelcia22

Nie oderwiesz się od lektury

To super książka dla każdego. Brandon mull pisze wspaniałe książki polecam z całego serca.
00
Jolantababiarz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo miło napisana i mistrzowsko przeczytana przez Filipa Kosiora
00

Popularność




Pro­log

Poj­ma­nie boha­tera

Strzała z sykiem prze­cięła noc i z głu­chym odgło­sem ude­rzyła w zie­mię obok węgiel­ków osło­nię­tego pale­ni­ska. Młody gier­mek, który zawsze miał lekki sen, pode­rwał się gwał­tow­nie. To cud, że w ogóle zdrzem­nął się, będąc tak bli­sko Fel­rook. Przy­kuc­nął, wstrzy­mał oddech i spoj­rzał w ciem­ność, przy­pa­tru­jąc się cie­niom poza osłoną ich skrom­nego obo­zo­wi­ska. Wszę­dzie pano­wał mrok i bez­ruch. Nie­któ­rzy męż­czyźni wokół niego zaczęli szep­tać i się wier­cić.

Książę Gal­lo­ran wyzna­czył dwóch war­tow­ni­ków, któ­rzy czu­wali wysoko na drze­wach. Kąt, pod jakim strzała wbiła się w zie­mię, wska­zy­wał, że nad­le­ciała od Malaka. Nedwin poża­ło­wał, że zer­k­nął wprost na drzewce, ponie­waż blask węgiel­ków z ogni­ska osła­bił jego widze­nie w ciem­no­ściach. Natę­ża­jąc słuch wśród ciszy, pró­bo­wał siłą woli zmu­sić oczy, żeby wzrok prze­bił głę­biej mrok.

Malak nie wystrze­liłby strzały w kie­runku obo­zo­wi­ska, dopóki wro­go­wie nie zna­leź­liby się dosłow­nie o krok od nich. Taki sygnał ozna­czał naj­pil­niej­sze ostrze­że­nie, a Malak nie był ner­wo­wym nowi­cju­szem. Wręcz prze­ciw­nie. Dwu­dzie­stu ludzi, któ­rych Gal­lo­ran sta­ran­nie dobrał do tej ostat­niej misji, wywo­dziło się spo­śród naj­bar­dziej zapra­wio­nych w boju i budzą­cych naj­więk­szy postrach wojow­ni­ków w całym Lyria­nie. Wszy­scy byli wete­ra­nami śmia­łych kam­pa­nii, wszy­scy wyka­zali się umie­jęt­no­ścią radze­nia sobie nawet z naj­więk­szymi prze­ciw­no­ściami i wszyst­kimi cesarz pogar­dzał.

Nedwin pomy­ślał ponuro, że sta­nowi jedyny wyją­tek. Jako gier­mek Gal­lo­rana był pod­eks­cy­to­wany i czuł się zaszczy­cony, gdy usły­szał, że ma dołą­czyć do tej szla­chet­nej dru­żyny jako jedyny czło­nek, który nie osią­gnął jesz­cze wieku męskiego. Nie był wiel­kim wojow­ni­kiem ani mistrzem zwiadu, jego jedy­nym praw­dzi­wym talen­tem była umie­jęt­ność skra­da­nia się.

Cho­ciaż Nedwin był zale­d­wie trzy­na­sto­lat­kiem, Gal­lo­ran już od lat posłu­gi­wał się nim w roli szpiega. Nedwin miał dryg do dys­kret­nego zbie­ra­nia infor­ma­cji. Wie­dział, gdzie sta­nąć w tłu­mie, jak się usta­wić, kiedy led­wie da się pod­słu­chać roz­mowę, jaką minę i postawę przy­brać, żeby spra­wiać wra­że­nie gapy. Wyczu­wał, kiedy się scho­wać, kiedy ucie­kać, kiedy robić wra­że­nie niczego nie­świa­do­mego i pogrą­żo­nego w jakiejś przy­ziem­nej czyn­no­ści. Począt­kowo nie­pro­szony przy­cho­dził do Gal­lo­rana z infor­ma­cjami, podej­rza­nymi szep­tami pod­słu­cha­nymi na dwo­rze. Kiedy książę dostrzegł jego talent, zaczął wyzna­czać mu tajne misje, a Nedwin wier­nie je wypeł­niał.

Cho­ciaż nie­raz się wyka­zał, Nedwin nie spo­dzie­wał się, że zosta­nie włą­czony do takiej kam­pa­nii ani że zostaną mu powie­rzone sekrety, jakie wyja­wił mu na osob­no­ści Gal­lo­ran. Kiedy nagle sta­nął wobec faktu, że nad­cho­dzą wro­go­wie, ulżyło mu, że nie­spe­cjal­nie boi się o wła­sne życie. Przede wszyst­kim nie chciał roz­cza­ro­wać swo­jego księ­cia.

Zdu­szony okrzyk prze­rwał ciszę. Moż­liwe, że ktoś pró­bo­wał krzyk­nąć „ucie­kaj­cie!” lub „uci­naj­cie!”. Nedwin nasłu­chi­wał, kiedy ciało Malaka spa­dło z trza­skiem przez gałę­zie na poszy­cie leśne.

Pod­czas gdy męż­czyźni wokół niego wsta­wali chwiej­nie, wycią­ga­jąc mie­cze i chwy­ta­jąc za łuki, Nedwin czmych­nął z dala od obo­zo­wi­ska. Mknął na czwo­ra­kach, bar­dziej ska­cząc niż się czoł­ga­jąc. Pośpiech był tak ważny, że Nedwin pozwo­lił sobie na tro­chę hałasu. Wresz­cie zatrzy­mał się za guzo­wa­tym pniem sta­rego drzewa, wci­ska­jąc się mię­dzy dwa grube sękate korze­nie.

Pół­księ­życ wyszedł zza chmury, zale­wa­jąc deli­kat­nym srebr­nym bla­skiem oko­licę. Przed zacho­dem słońca Gal­lo­ran posta­no­wił roz­bić obóz wśród ruin dworu sta­ro­daw­nego wodza. Ściany zawa­liły się dawno temu i kilka wyszczer­bio­nych resz­tek wysta­wało z ziemi niczym przy­pad­kowo roz­rzu­cone nagrobki. Law­son roz­pa­lił skromny ogień w sta­ro­daw­nym kominku, osła­nia­jąc pło­mie­nie i ufa­jąc ciem­no­ści, że ukryje wątły dym. Cho­ciaż znisz­czone przez upływ czasu ruiny były cał­kiem zapo­mniane i znaj­do­wały się daleko od ścieżki, na­dal sta­no­wiły cha­rak­te­ry­styczny punkt orien­ta­cyjny. Nedwin wolałby bar­dziej ano­ni­mowe obo­zo­wi­sko.

W upior­nym księ­ży­co­wym świe­tle patrzył, jak grad strzał szep­cze wśród nocy, ude­rza­jąc głu­cho w tar­cze, podzwa­nia­jąc o zbroje, odnaj­du­jąc też odkryte ciało. Po trzech sal­wach uzbro­jeni w mie­cze i odziani w zbroje ludzie rzu­cili się na obóz. Dru­żyna Gal­lo­rana wybie­gła im naprze­ciw.

Nedwin roz­dzia­wił usta, widząc prze­pro­wa­dzony po mistrzow­sku atak. Chmury zasła­niały księ­życ przez całą noc. W jaki spo­sób wro­go­wie tak dosko­nale zsyn­chro­ni­zo­wali atak? Ciem­ność ukry­wała ich nadej­ście aż do chwili, kiedy Malak prze­słał spóź­nione ostrze­że­nie. Księ­życ wyło­nił się w samą porę, żeby pomóc wro­gim łucz­ni­kom tra­fić w cel i utrud­nić ludziom Gal­lo­rana ucieczkę do mrocz­nego lasu. Czy tak ide­alne zgra­nie w cza­sie można przy­pi­sać szczę­ściu?

Nedwin dostrzegł dwóch oso­bi­stych straż­ni­ków Gal­lo­rana, któ­rzy go pona­glali, by ucie­kał przed nacią­ga­ją­cym wro­giem. Książę się opie­rał i Nedwin musiał zasło­nić usta dło­nią, żeby samemu nie wrza­snąć, by ucie­kał. Jeśli Gal­lo­ran pad­nie, wszystko będzie stra­cone. Pozo­stali to rozu­mieli i byli gotowi za niego umrzeć.

Tur­sock z Meri­donu, potężny jak niedź­wiedź męż­czy­zna, który dzier­żył ogromne młoty bojowe w obu rękach, rzu­cił się na nad­bie­ga­ją­cych napast­ni­ków. Słabsi wojow­nicy musie­liby nie­źle się wysi­lić, by posłu­żyć się jed­nym z jego mło­tów, i to trzy­ma­nym w obu rękach, ale siła Tur­socka była legen­darna i teraz cio­sami wyrzu­cał wro­gów w powie­trze, roz­trza­ski­wał tar­cze, hełmy i kości. Pozo­stali towa­rzy­sze Gal­lo­rana rzu­cili się za Tur­sockiem do walki, a każdy z nich był ryce­rzem zdol­nym w poje­dynkę odmie­nić losy bitwy. W obli­czu prze­wagi prze­ciw­nika napast­nicy szybko ule­gli klin­dze, topo­rowi i włóczni.

W krót­kiej chwili wytchnie­nia, jaka potem nastą­piła, świeża salwa strzał syk­nęła z róż­nych kie­run­ków. Nagle Nedwin pojął, że celowo poświę­cono żoł­nie­rzy pie­choty – to był pod­stęp mający na celu wywa­bie­nie ludzi Gal­lo­rana na bar­dziej odsło­nięty teren! Wielu łucz­ni­ków wyce­lo­wało w Tur­socka, który zato­czył się, a potem padł na kolana, ciemny kształt jego potęż­nej syl­wetki nagle zaczął przy­po­mi­nać podu­szeczkę na igły.

Kiedy tar­cze się unio­sły, a ludzie Gal­lo­rana zaczęli szu­kać kry­jówki, z ciem­no­ści wynu­rzyły się hara­ta­cze, ogromne stwo­rze­nia w nastro­szo­nych kol­cami zbro­jach, wypo­sa­żone w śmier­cio­no­śną róż­no­rod­ność wiru­ją­cych ostrzy. Dołą­czyli do nich żoł­nie­rze z eli­tar­nych oddzia­łów, wer­bow­nicy i roz­sad­nicy. Strzały na­dal nad­la­ty­wały ze śmier­cio­no­śną pre­cy­zją.

Gal­lo­ran i jego oso­bi­ści straż­nicy wyco­fali się do lasu, zni­ka­jąc z widoku. Nedwin wie­dział, jak trudna musiała być ucieczka dla księ­cia, kiedy inni wal­czyli w jego obro­nie.

Tur­sock z tru­dem pod­niósł się, widząc zbli­ża­jące się hara­ta­cze. Z potęż­nym brzęk­nię­ciem oba­lił naj­bliż­szego, zosta­wia­jąc wgnie­ce­nie w jego żela­znej sko­ru­pie. Roz­legł się łomot i szczę­ka­nie, kiedy jego młoty ude­rzyły w następ­nego, cho­ciaż w tej samej chwili mno­gość bez­li­to­snych ostrzy prze­biła się przez futrzane szaty Tur­socka. Kiedy hara­ta­cze szły przez sze­regi obroń­ców, stało się jasne, że wielu z nich nie ma peł­nych zbroi. Nedwin wytrzesz­czył z prze­ra­że­nia oczy, ujrzaw­szy, jak męż­czyźni, któ­rych podzi­wiał przez całe życie, padają.

Ode­rwał wzrok od maka­brycz­nej walki. Musiał się ukryć! Gal­lo­ran powie­rzył mu klu­czową infor­ma­cję. Jego kry­jówka za drze­wem nie wystar­czy. Rozej­rzał się po naj­bliż­szej oko­licy i dostrzegł pustą kłodę. Był dosta­tecz­nie mały, żeby wpeł­znąć do środka. Jed­nak naj­lep­sze kry­jówki to miej­sca nie­prze­wi­dy­walne. Zer­k­nął w górę. W naj­gor­szym wypadku może wspiąć się na drzewo. Wie­dział, jak robić to bez­sze­lest­nie, wpeł­zać po kona­rach, które więk­szo­ści wydają się nie­osią­galne. Nie, chciał cze­goś lep­szego.

Kawa­łek dalej Nedwin zauwa­żył nie­wielką plą­ta­ninę mar­twych gałęzi na ziemi. Ide­alne miej­sce. Z pozoru gałę­zie nie ofe­ro­wały wiel­kiej osłony, ale jeśli wsu­nie się pod nie dosta­tecz­nie głę­boko, wyko­rzy­sta cie­nie i zama­skuje się za pomocą listo­wia, to sta­nie się bez mała nie­wi­dzialny.

Mimo rwe­tesu towa­rzy­szą­cego walce Nedwin na­dal kulił się i poru­szał cicho. Nie wie­dział, kto jesz­cze czai się w lesie. Obser­wu­jąc lot strzał, uznał, że w pobliżu jego obec­nej pozy­cji nie ma łucz­ni­ków, ale nie miał gwa­ran­cji.

Nie spo­wal­niała go żadna zbroja. Kiedy dys­kre­cja to twój naj­więk­szy atut, zbroja i nie­po­ręczna broń stają się bar­dziej zawadą niż ochroną. Nosił tylko nóż, małą kuszę i jedną z cen­nych kul wybu­cha­ją­cych, jaką powie­rzył jego opiece Gal­lo­ran.

Nedwin dotarł do sterty gałęzi i wpełzł pod nią. Suche patyki pękały z trza­skiem. Spraw­nymi ruchami zgar­nął na sie­bie liście i wil­gotną zie­mię. Z tej pozy­cji nadał miał czę­ściowy widok na potyczkę. Oddy­cha­jąc cicho, obser­wo­wał, jak łucz­nicy zbli­żają się do wal­czą­cych z napię­tymi łukami pro­wa­dzeni przez bar­dzo wyso­kiego wer­bow­nika, który trzy­mał ciężki żela­zny pręt.

– Stać! – ryk­nął wer­bow­nik.

Posłu­chali go. Tylko pię­ciu ludzi Gal­lo­rana na­dal stało, cho­ciaż byli zady­szani i ranni. Kilka hara­ta­czy padło, tak samo jak wielu żoł­nie­rzy prze­ciw­nika. Jed­nakże pozo­stało ich jesz­cze mnó­stwo.

– Jeste­ście oto­czeni! – powie­dział wysoki wer­bow­nik, opie­ra­jąc się na meta­lo­wym prę­cie. – To koniec! Rzuć­cie broń!

Nedwin zagryzł usta. Wer­bow­nik miał rację. Łucz­nicy znaj­do­wali się teraz dosta­tecz­nie bli­sko, żeby z łatwo­ścią wyeli­mi­no­wać pozo­sta­łych przy życiu obroń­ców.

– Pod­da­jemy się, chłopcy – wark­nął Law­son, rzu­ca­jąc miecz.

Nedwin zmarsz­czył czoło. A potem zdał sobie sprawę, że wzię­cie pię­ciu więź­niów do nie­woli zaj­mie napast­ni­kom wię­cej czasu niż pięć pośpiesz­nych egze­ku­cji. A teraz naj­waż­niej­sze było zdo­by­cie czasu dla Gal­lo­rana.

Pozo­stali obrońcy oddali broń.

– Gdzie jest Gal­lo­ran? – zapy­tał wer­bow­nik.

– Masz złe infor­ma­cje – odpo­wie­dział Law­son. – W ogóle go z nami nie było, Grod­dic. Będziesz musiał zado­wo­lić się nami.

Nedwin roz­dzia­wił usta. Wysoki wer­bow­nik to Grod­dic? Był prawą ręką cesa­rza, dowódcą wer­bow­ników. Nic dziw­nego, że atak popro­wa­dzono tak bez­błęd­nie!

Grod­dic odwró­cił się w stronę lasu.

– Mogę się zało­żyć, że Gal­lo­ran na­dal mnie sły­szy! Co wię­cej, spo­dzie­wam się, że nie będzie chciał kryć się w lesie, kiedy ja będę zabi­jał jego ludzi jed­nego po dru­gim.

Nedwina prze­szył strach. Naj­wy­raź­niej ten wer­bow­nik dobrze znał Gal­lo­rana. Nedwin żało­wał, że nie ma tu Jashera. On i dwóch innych nasien­ni­ków wyru­szyli przo­dem, żeby zba­dać resztę drogi do Fel­rook. Jasher może zdo­łałby powstrzy­mać Gal­lo­rana, a gdyby to się nie udało, to może sta­wiłby czoło samemu Grod­di­cowi. Czy Grod­dic wie­dział, że Jashera teraz tu nie ma? Wie­dział, kiedy wynu­rzy się księ­życ…

– Pod­daj się, Gal­lo­ra­nie! – zawo­łał Grod­dic. – Wyjdź teraz, a przy­się­gam, że twoi ludzie prze­żyją. Nie zmu­szaj ich, żeby zapła­cili za twoje nie­udolne dowo­dze­nie!

Nedwin zła­pał się na tym, że jego ręka zabłą­kała się do krysz­ta­ło­wej kuli, którą dał mu Gal­lo­ran. A gdyby tak wysko­czył z ukry­cia i rzu­cił kulą w Grod­dica? Nie. Nie zdoła w poje­dynkę poko­nać pozo­sta­łych wro­gów, a jeśli go zła­pią, to tym łatwiej wywa­bią Gal­lo­rana z ukry­cia.

– Nie słu­chaj go! – krzyk­nął Law­son. – Uczcij naszą pamięć swoim zwy­cię­stwem! Z dumą umie­ramy za twoją sprawę!

Grod­dic wyko­nał drobny gest i chmura strzał prze­szyła Law­sona. Padł bez słowa.

– Zgod­nie ze swoim życze­niem, twój towa­rzysz zgi­nął hono­rową śmier­cią! – krzyk­nął Grod­dic. – Na­dal możesz oca­lić pozo­stałą czwórkę. Nie kryj się za tru­pami swo­ich przy­ja­ciół! I tak cię wytro­pimy i odszu­kamy. Poma­gają nam tori­vo­ro­wie. Żaden czło­wiek im nie uciek­nie.

Grod­dic cze­kał. Więź­nio­wie mil­czeli. Nedwin miał nadzieję, że jego pan pośpiesz­nie się oddala.

– Nie jestem cier­pli­wym czło­wie­kiem! – ryk­nął Grod­dic. – Czas, żeby zgi­nął kolejny z two­ich towa­rzy­szy.

Ośle­pia­jąco biały roz­błysk roz­świe­tlił nagle noc, a po nim roz­legł się ogłu­sza­jący huk. Nedwin zamknął oczy i słu­chał następ­nych wybu­chów. Gal­lo­ran zła­pał przy­nętę i ciskał wybu­cha­ją­cymi kulami we wro­gów.

Kiedy eks­plo­zje ustały, Nedwin otwo­rzył oczy, mru­ga­jąc, żeby pozbyć się powi­doku po pierw­szym roz­bły­sku. Wybu­chy musiały znisz­czyć kilka hara­ta­czy i paru żoł­nie­rzy, a ci, któ­rzy prze­żyli, z pew­no­ścią byli chwi­lowo ośle­pieni.

Gdy odzy­skał wzrok, zoba­czył, że jego książę starł się z wro­giem. On i jego oso­bi­ści straż­nicy osło­nili oczy, kiedy rzu­cali kulami. Dobrze widzieli, pod­czas gdy prze­ciw­nicy byli na wpół ośle­pieni.

Jeden ze straż­ni­ków, Alek, zajął pozy­cję na szczy­cie stosu kamieni z ruin i teraz ze śmier­cio­no­śną pre­cy­zją wypusz­czał strzałę za strzałą. Drugi straż­nik osła­niał topo­rem bojo­wym Gal­lo­rana, który nie­ustę­pli­wie wybi­jał wro­gów jed­nego po dru­gim.

Nedwin nie widział Grod­dica. Czy pierw­sze wybu­chy mogły go zabić? Mogli mieć aż tyle szczę­ścia?

Poj­mani ludzie Gal­lo­rana sta­wiali opór, ale kiedy napast­nicy otrzą­snęli się z począt­ko­wego zasko­cze­nia, zbun­to­wani jeńcy zaczęli ginąć. Alek padł raniony beł­tem. Wro­gów było zbyt wielu! Gal­lo­ran i jego drugi straż­nik stali teraz ple­cami do sie­bie i wal­czyli o życie.

Kiedy jego oso­bi­sty straż­nik padł, Gal­lo­ran rzu­cił się do ataku, wiru­jąc, uska­ku­jąc i tnąc, jakimś cudem wyrą­bu­jąc sobie ścieżkę wśród prze­ciw­ni­ków. Nedwin ni­gdy nie widział czło­wieka, który zabi­jałby z taką sku­tecz­no­ścią. Wbrew wszyst­kiemu, nie ura­to­waw­szy ani jed­nego towa­rzy­sza, Gal­lo­ran na­dal miał szansę się wyrwać. Gdyby tylko wyrą­bał sobie drogę ucieczki do lasu, zosta­wiłby za sobą nie wię­cej jak pięt­na­stu nie­zor­ga­ni­zo­wa­nych prze­ciw­ni­ków. Gal­lo­ran parł przed sie­bie, a jego nie­zrów­nany miecz roz­ci­nał hełmy i prze­ci­nał zbroje. Uciek­nie! Jak to się działo wiele razy, mimo nie­roz­waż­nej bra­wury, Gal­lo­ran miał szansę prze­żyć i pod­jąć walkę następ­nego dnia.

– Stań do walki ze mną, tchó­rzu! – roz­legł się basowy ryk.

Kuś­ty­ka­jąc w kie­runku Gal­lo­rana, Grod­dic odpy­chał na bok wła­snych ludzi. Nie miał hełmu i było widać, że część twa­rzy ma zwę­gloną.

– Nie – szep­nął Nedwin. – Ucie­kaj.

Grod­dic szedł dalej, zamie­rza­jąc prze­ciąć drogę Gal­lo­ra­nowi. Gdyby książę odwró­cił się od nad­zwy­czaj wyso­kiego wer­bow­nika, musiałby tylko poko­nać garstkę ludzi i mógłby uciec do lasu.

– Z drogi! – roz­ka­zał Grod­dic i ci, któ­rzy stali mię­dzy nim i Gal­lo­ra­nem, natych­miast się pod­po­rząd­ko­wali.

– Ucie­kaj – pro­sił bez­gło­śnie Nedwin, pró­bu­jąc zmu­sić na odle­głość swo­jego pana do ucieczki.

Gal­lo­ran rzu­cił w Grod­dica nożem, który odbił się od pręta.

– Prze­ko­najmy się, czy zdo­łasz sta­wić mi więk­szy opór niż twoi ludzie – ryk­nął wer­bow­nik.

Gal­lo­ran zaata­ko­wał.

Jego miecz bły­snął w bla­sku księ­życa, gdy Gal­lo­ran zmu­szał Grod­dica do cofa­nia się. Wysoki wer­bow­nik led­wie nadą­żał z obroną, pod­czas gdy miecz dźwię­czał, ude­rza­jąc o pręt. Nedwin zaczął się tro­chę roz­luź­niać.

Gal­lo­ran ciął Grod­dica na wyso­ko­ści pasa. Wer­bow­nik potknął się i padł. Kiedy Gal­lo­ran rzu­cił się do przodu, żeby zadać ostatni cios, Grod­dic cisnął mu w twarz czymś, co wyglą­dało jak garść pia­sku. Gal­lo­ran zato­czył się do tyłu, miecz wypadł mu z rąk, gdy uniósł dło­nie do oczu.

Nedwin zaci­snął rękę na gałęzi, widząc, jak Gal­lo­ran pada na zie­mię. Czym Grod­dic mógł rzu­cić w księ­cia? Gal­lo­ran zare­ago­wał tak, jakby pło­nęła mu twarz. Opie­ra­jąc się na prę­cie jak na kuli, Grod­dic pod­niósł się z ziemi. Jego ludzie oto­czyli Gal­lo­rana, gotowi zaata­ko­wać. Wysoki wer­bow­nik dał znać gestem, że mają zacze­kać.

– Jesteś skoń­czony – powie­dział do leżą­cego księ­cia, trzy­ma­jąc rękę w ręka­wiczce na zakrwa­wio­nym brzu­chu. – Pod­daj się, a uga­szę pale­nie.

Gal­lo­ran prze­tur­lał się na bok, zła­pał miecz i przy­kuc­nął, po chwili sko­czył do przodu, na oślep dźga­jąc Grod­dica. Wysoki wer­bow­nik zro­bił unik, a potem prę­tem wytrą­cił mu miecz z ręki. Wro­go­wie rzu­cili się i przy­ci­snęli Gal­lo­rana do ziemi.

Nedwin odwró­cił wzrok. Nie mógł patrzeć na tę wsty­dliwą chwilę upo­ko­rze­nia. Gal­lo­ran, jedyna nadzieja Lyrianu, w końcu został poko­nany.

Nedwin zasta­na­wiał się nad uży­ciem kuli, którą trzy­mał. Znowu spoj­rzał na Grod­dica i jego żoł­nie­rzy. Zostało zale­d­wie pięt­na­stu, a wię­cej niż kilku wyglą­dało na ran­nych.

Nedwin zamknął oczy. Gal­lo­ran wydał mu ści­słe instruk­cje. Pamię­tał powagę na twa­rzy księ­cia, kiedy wypo­wia­dał te słowa.

– Pozna­łem bez­cenne słowo mocy. Nie­wielu wie, że go szu­ka­łem. Jesz­cze mniej wie, że je posia­dłem. To słowo jest klu­czowe dla naszej walki prze­ciwko cesa­rzowi. Trzy sylaby zostały zapi­sane w miej­scach zna­nych moim sojusz­ni­kom. Podam ci pozo­stałe trzy, które musisz prze­ka­zać Nicho­la­sowi z Ros­bury. Nie wolno ci ni­gdy ujaw­nić tych trzech sylab ani zdra­dzić innym, że ci je wyja­wi­łem. Od tego zależy nasze życie i los Lyrianu. Jeśli padnę, musisz porzu­cić naszą dru­żynę i z tą wie­dzą samot­nie wró­cić do domu, do Tren­si­co­urt. Dla­tego zabra­łem cię z nami, Nedwi­nie. Żałuję, że muszę obar­czyć takim brze­mie­niem kogoś rów­nie mło­dego, ale ty masz naj­więk­szą szansę na suk­ces. Gdy­bym zgi­nął, nie możesz zawieść mnie w tym ostat­nim zada­niu. Musisz mi to przy­siąc.

Nedwin przy­siągł. Zapa­mię­tał sylaby i obie­cał nie wypo­wie­dzieć ich na głos, dopóki nie znaj­dzie się na osob­no­ści z Nicho­la­sem. Gal­lo­ran wie­dział, że Nedwin dotrzyma tajem­nicy. Wie­dział, że chło­pak się wymknie, gdyby coś źle poszło. I wie­dział, że innym nie przyj­dzie do głowy, że powie­rzył tak klu­czowe infor­ma­cje komuś tak mło­demu.

Nedwin otwo­rzył oczy. Gal­lo­rana poj­mano, ale nie zabito. Żył. Jesz­cze nie poległ.

Grod­dic klę­czał obok Gal­lo­rana i nakła­dał mu bal­sam na twarz. Dwaj męż­czyźni przy­trzy­my­wali księ­cia, ale ten nie sta­wiał już oporu. Inni krę­cili się w pobliżu, naj­wy­raź­niej będąc pod wra­że­niem, że ich nie­po­ko­nany prze­ciw­nik leży przed nimi bez­radny.

Grod­dic wstał, był zwró­cony ple­cami do Nedwina. Roz­le­gło się pohu­ki­wa­nie sowy. Nedwin zwa­żył w ręku kulę. Gdyby tra­fił wer­bow­nika wysoko w plecy, więk­szość ota­cza­ją­cych go ludzi odczu­łaby skutki wybu­chu, a ciało Grod­dica osło­ni­łoby w znacz­niej mie­rze Gal­lo­rana. Poza kulą Nedwin miał tylko małą kuszę i nóż. Jed­nakże prze­ciwko świeżo ośle­pio­nym i pora­nio­nym wybu­chem ludziom nóż i kusza mogłyby wystar­czyć.

Nedwin pró­bo­wał zebrać się na odwagę, żeby wysko­czyć z ukry­cia, ale powstrzy­my­wały go wąt­pli­wo­ści. A jeśli zawie­dzie i da się zła­pać? Cenne sylaby zostaną stra­cone. Zła­paw­szy Gal­lo­rana, Grod­dic i jego ludzie zgar­nęli naj­cen­niej­szą zdo­bycz. Nedwin był prze­ko­nany, że jeśli teraz nie poru­szy się i zachowa ciszę, to w końcu zdoła wró­cić do Tren­si­co­urt i prze­ka­zać klu­czową wia­do­mość.

Zawa­hał się. Słowo mocy mogło być ważne, ale co pozo­sta­nie z opo­zy­cji bez Gal­lo­rana? Nedwin pró­bo­wał wyobra­zić sobie, jak zdoła żyć ze świa­do­mo­ścią, że nie zro­bił nic, by rato­wać księ­cia.

Gal­lo­ran rozu­miał, ile zna­czy zarówno jako przy­wódca oporu, jak i sym­bol nadziei dla całego Lyrianu. Mimo to, kiedy jego ludziom gro­ziła egze­ku­cja, zary­zy­ko­wał wła­sne życie. Czy nie zasłu­gi­wał na to, by jego gier­mek oka­zał podobną odwagę?

Nedwin bez­sze­lest­nie wysu­nął się z kry­jówki. Jeśli zawie­dzie, Gal­lo­ran poża­łuje, że obda­rzył go zaufa­niem, a sprawa, o którą książę wal­czył całe życie, zosta­nie nie­od­wra­cal­nie osła­biona. Jeśli Nedwi­nowi się uda, Gal­lo­ran będzie mógł dopro­wa­dzić misję do końca i oba­lić cesa­rza. Nedwin nie miał wyboru. Musiało mu się udać.

Pobiegł, szybko i cicho. Kiedy wynu­rzył się spo­mię­dzy drzew, kilka głów obró­ciło się w jego stronę. Grod­dic na­dal stał nad Gal­lo­ra­nem, ple­cami do Nedwina. Chło­pak nie był tak bli­sko, jak by chciał – Grod­dic zaraz się odwróci, a jego ludzie byli gotowi rzu­cić się do walki.

Cisnął kulą z całej siły. Pole­ciała pro­sto do Grod­dica. Jed­nakże wer­bow­nik zare­ago­wał, gdy dostrzegł spoj­rze­nia swo­ich ludzi. Odwró­cił się i zła­pał kulę prawą ręką nie­malże mimo­cho­dem.

Nedwin zatrzy­mał się gwał­tow­nie.

Żeby kula wybu­chła, krysz­tał musiał się roz­trza­skać, a Grod­dic zła­pał ją deli­kat­nie.

Uno­sząc przy­małą kuszę, Nedwin wyce­lo­wał w kulę, ale wtedy tra­fiła go w ramię strzała. Kiedy padał, świ­snęły nad nim kolejne strzały. Gdy leżał na ple­cach z pie­rza­stym drzew­cem ster­czą­cym gro­te­skowo, ogar­nęła go roz­pacz. Jego książę pozo­stał ran­nym jeń­cem, nie pomsz­czono go, a bez­cenny sekret, któ­rym podzie­lił się z Nedwi­nem ni­gdy nie dotrze do Nicho­lasa! Wro­go­wie zebrali się wokół niego. Pło­nąc z fru­stra­cji i wstydu Nedwin zamknął oczy i cze­kał na śmierć.

Roz­dział 1

Ako­litka

Rachel… pomocy… Rachel, bła­gam!

Rachel obu­dziła się, zaci­ska­jąc palce na przy­kry­ciu. Usia­dła na mięk­kim mate­racu. Cie­nie spo­wi­jały jej sypial­nię. Nie pozna­wała tele­pa­tycz­nego głosu, który roz­legł się w jej gło­wie. Nie nale­żał ani do Corinne, ani do Ulani, która nie­dawno nauczyła się prze­ka­zy­wać pro­ste myśli na małą odle­głość.

Kim jesteś? – Rachel prze­słała pyta­nie, wkła­da­jąc w to całą wolę.

Rachel! Nie wytrzy­mam już zbyt długo… Przyjdź… Pośpiesz się, pro­szę!

Mimo naglą­cego tonu men­talny krzyk słabł. Rachel pra­co­wała z kil­koma ako­lit­kami nad roz­mową w mil­cze­niu, ale jak na razie udało się to tylko Ulani. Czy to moż­liwe, że w przy­pły­wie despe­ra­cji jedna z dziew­cząt odblo­ko­wała tę zdol­ność? Rachel spała w czę­ści świą­tyni wydzie­lo­nej dla ako­li­tek. Wszyst­kie znaj­do­wały się względ­nie bli­sko. Kto jesz­cze w Mia­na­mon potra­fił skon­tak­to­wać się z nią w taki spo­sób?

Nie licząc słów w jej umy­śle, noc była cicha. Do pokoju nie dobie­gał żaden dźwięk. Nie zaata­ko­wano Mia­na­mon. Na czym więc pole­gał pro­blem?

Kto to? Co się stało?

Słowa nade­szły słabe, men­talny odpo­wied­nik szeptu.

Kalia. Jestem w pokoju ćwi­czeń. Spró­bo­wa­łam sil­nego roz­kazu. Zawio­dłam. Wszystko mnie boli… Nie mów innym… Pomóż mi, pro­szę.

Kalia. Rachel tre­no­wała z ako­lit­kami od wielu mie­sięcy. Więk­szość posia­dała zale­d­wie krztynę talentu w sto­so­wa­niu języka edo­mic­kiego. Żadna nie miała natu­ral­nych zdol­no­ści takich jak Rachel, ale Kalia wśród nich była naj­bar­dziej obie­cu­jąca. Rachel nie raz pró­bo­wała nauczyć ją mówić w mil­cze­niu.

Trzy­maj się. Już idę.

Wypo­wia­da­jąc edo­mic­kie słowo, Rachel zapa­liła świecę koło łóżka, a potem wstała i narzu­ciła szatę ako­litki. Kalia musiała zakraść się do pokoju ćwi­czeń nocą z myślą o dodat­ko­wym tre­ningu. Pew­nie spró­bo­wała cze­goś zbyt ambit­nego i stra­ciła pano­wa­nie nad roz­ka­zem. Rachel wie­działa z wła­snego doświad­cze­nia, jak osła­bia­jące bywają kon­se­kwen­cje edo­mic­kiego pole­ce­nia, które zawio­dło.

Jeżeli Kalia na­dal miała dość sił, żeby wezwać ją men­tal­nie, to pew­nie nie była śmier­tel­nie ranna. Co nie zna­czyło, że nie czuła się tak, jakby umie­rała.

Rachel wypo­wie­działa kolejny roz­kaz i zapa­liła gli­nianą lampkę. Pod­nio­sła ją, otwo­rzyła drzwi i wyszła na kory­tarz.

Ciem­ność cze­kała po obu stro­nach poza świa­teł­kiem jej lampki. Rachel nie przy­wy­kła do wędro­wa­nia po Świą­tyni Mia­na­mon o tak póź­nej porze. Ona i jej przy­ja­ciele spę­dzili tu całą zimę, ale ni­gdy nie prze­mie­rzała kamien­nych kory­ta­rzy w ciem­no­ści i samot­nie. Zna­jome przej­ścia wyda­wały się zło­wiesz­cze.

Kalia, jesteś tam jesz­cze?

Nie otrzy­mała odpo­wie­dzi. Ako­litka mogła stra­cić przy­tom­ność. Albo zwy­czaj­nie nie miała dość ener­gii, by wysłać kolejną wia­do­mość.

Rachel minęła kil­koro drzwi. Nie było za nimi sły­chać żad­nego ruchu. Żadne świa­tło nie sączyło się przez szpary. Wyszła zza zakrętu i dotarła do scho­dów, które pro­wa­dziły na dół do pokoju ćwi­czeń. Poza krę­giem świa­tła z jej lampki roz­cią­gał się tylko mrok. Rachel wie­działa, że poza czę­ścią świą­tyni zare­zer­wo­waną dla ako­li­tek zna­la­złaby ludz­kich straż­ni­ków, któ­rzy strze­gli ich pry­wat­no­ści o każ­dej porze dnia i nocy. Wie­działa także, gdzie szu­kać Jasona, Drake’a i innych towa­rzy­szy. Mogła też wezwać myślami Gal­lo­rana lub Corinne.

Jed­nakże bole­sne doświad­cze­nia zwią­zane z nie­uda­nym roz­ka­zem naj­le­piej zacho­wać w sekre­cie. Kalia nie ucie­szy­łaby się, gdyby inni zoba­czyli ją ranną, osła­bioną. Rachel wypro­sto­wała się i zaczęła scho­dzić po stop­niach. Doszła do końca scho­dów i ruszyła sze­ro­kim kory­ta­rzem.

Ciem­ność cofała się przed nią, aż Rachel dotarła do drzwi pro­wa­dzą­cych do głów­nej sali ćwi­czeń. Były lekko uchy­lone. Rachel szturch­nęła je i weszła do środka.

– Kalia?

W odpo­wie­dzi usły­szała edo­micki roz­kaz. Naka­zano jej znie­ru­cho­mieć. Wyko­nała pole­ce­nie.

Rachel znała ten roz­kaz! Ako­litki Mia­na­mon ćwi­czyły dzie­dzinę języka edo­mic­kiego, która pozwa­lała im wyda­wać pole­ce­nia ludziom. Kiedy Rachel zja­wiła się w Mia­na­mon, wie­działa, jak posłu­gi­wać się edo­mic­kim, by skło­nić nie­które zwie­rzęta do speł­nia­nia pew­nych pole­ceń, ale ni­gdy nie podej­rze­wała, że mogłaby posłu­żyć się podobną metodą wobec ludzi.

Roz­ka­zy­wa­nie mate­rii nie­oży­wio­nej w języku edo­mic­kim było pro­ste – cała mate­ria i ener­gia rozu­miały ten język. Wystar­czyło zwy­czaj­nie poprzeć odpo­wied­nie słowa sto­sowną ilo­ścią sku­pio­nej woli, żeby narzu­cić posłu­szeń­stwo. Jeśli adept spró­buje uzy­skać zbyt wiele, może mu się nie powieść i wtedy musi sta­wić czoło skut­kom nie­po­wo­dze­nia – obra­że­niom fizycz­nym i ura­zom psy­chicz­nym.

Ze zwie­rzę­tami było trud­niej. Edo­micki nie naj­le­piej dzia­łał na żywe istoty. Zamiast zmu­szać zwie­rzęta, trzeba było suge­ro­wać, a one mogły wziąć pod uwagę suge­stię lub ją zlek­ce­wa­żyć. Poproś zbyt deli­kat­nie, a zwie­rzę zigno­ruje pole­ce­nie. Naci­skaj za mocno, a zary­zy­ku­jesz, że przyj­dzie ci ponieść kon­se­kwen­cje nie­uda­nego roz­kazu.

Z ludźmi sprawa kom­pli­ko­wała się jesz­cze bar­dziej. Nie można było naprawdę wyko­rzy­stać edo­mic­kiego prze­ciw umy­słowi. Nie można było pod­su­nąć mu zło­żo­nej idei. To było bar­dziej jak prze­ma­wia­nie do krę­go­słupa, suge­ro­wa­nie odru­cho­wej reak­cji, któ­rej umysł prze­ciwstawi się już po fak­cie. Rachel znała z grub­sza pięć­dzie­siąt suge­stii, które mogły zadzia­łać na czło­wieka, a więk­szość z nich była na pozio­mie komend wyda­wa­nych psom: „zostań, pad­nij, odwróć się, skacz”. Wie­działa, że w trud­nej chwili zdol­ność, która sprawi, że wróg na chwilę znie­ru­cho­mieje albo pad­nie na zie­mię, może się oka­zać bar­dzo uży­teczna.

Ćwi­czyła te umie­jęt­no­ści od mie­sięcy. Inne ako­litki nie dorów­ny­wały jej pod wzglę­dem bie­gło­ści. Na przy­kład, więk­szość dziew­cząt nie potra­fiła wymu­sić na Ulani żad­nej formy posłu­szeń­stwa, ale Rachel mogła ją zamro­zić jed­nym sło­wem. I na odwrót – nawet naj­bar­dziej uzdol­nione ako­litki nie mogły spra­wić, żeby Rachel choćby drgnęła.

Tyle że teraz nie mogła się ruszyć!

Roz­kaz wypo­wie­dziano z mocą i bie­gło­ścią. Zamro­ził ją jak żadna komenda od pierw­szego dnia ćwi­czeń. Czyżby z powodu stra­chu prze­stała się pil­no­wać? Pew­nie, że była prze­stra­szona, ale prze­ciw­sta­wiła się naka­zowi w spo­sób, jaki wiele razy ćwi­czyła. To po pro­stu nie zadzia­łało.

Rachel usły­szała, że wypo­wie­dziano kolejny roz­kaz. Szpi­ku­lec z czar­nego metalu pomknął ku jej piersi, poły­sku­jąc w świe­tle jej lampki.

Rachel na­dal nie mogła się ruszyć. Zamiast tego prze­mó­wiła w myślach. Bar­dzo inten­syw­nie ćwi­czyła prze­su­wa­nie przed­mio­tów. Na jej tele­pa­tyczny roz­kaz szpi­ku­lec zamarł. Zatrzy­mał się w odle­gło­ści zale­d­wie stopy od jej piersi, drżąc w powie­trzu.

Kolejne słowa roz­le­gły się w cie­niach poza krę­giem świa­tła lampy. Silna wola wal­czyła z wolą Rachel, prze­su­wa­jąc cal po calu szpi­ku­lec ku niej. Rachel odzy­skała pano­wa­nie nad cia­łem, ale nie chciała chwa­lić się tym fak­tem przed wro­giem. Zamiast tego zepchnęła szpi­ku­lec w dół i odsu­nęła go od sie­bie. Kiedy prze­ła­mała wolę prze­ciw­nika, szpi­ku­lec pole­ciał ku ścia­nie.

Rachel znała poło­że­nie roz­licz­nych pochodni, kagan­ków i lamp w pokoju. Jed­nym sło­wem, roz­pa­liła kilka naraz. Świa­tło zde­ma­sko­wało Kalię, która rzu­ciła się do niej z nożem w jed­nej ręce i długą igłą w dru­giej.

Rachel roz­ka­zała jej paść na pod­łogę. Ako­litka posłu­chała, gubiąc nóż. Pró­bo­wała znowu zmu­sić Rachel, żeby zamarła w bez­ru­chu. Dosko­nale wypo­wie­dziany roz­kaz dzia­łał tylko uła­mek sekundy, bo tym razem Rachel była przy­go­to­wana i natych­miast odzy­skała pano­wa­nie nad sobą. Odpo­wie­działa, unie­ru­cha­mia­jąc roz­kazem Kalię.

– Co ty wypra­wiasz? – wark­nęła Rachel.

Kalia pozo­stała nie­ru­choma zale­d­wie sekundę. Prze­tur­lała się w bok i unio­sła twarz; z kącika ust pły­nęła jej czer­wona ślina. Rachel zdała sobie sprawę, że kiedy Kalia stra­ciła pano­wa­nie nad szpi­kul­cem, porażka ją pora­niła.

Kalia wark­nęła, wykrzy­ku­jąc roz­kaz, i nóż śmi­gnął ku Rachel. Uska­ku­jąc w bok, Rachel prze­jęła pano­wa­nie nad ostrzem i przy­ło­żyła je do gar­dła ako­litki. Utrzy­ma­nie go tam wyma­gało ogrom­nej kon­troli, ale Rachel ćwi­czyła mani­pu­lo­wa­nie przed­mio­tami bar­dziej sumien­nie niż jakie­kol­wiek inne edo­mic­kie frazy.

– Dla­czego? – spy­tała zady­szana.

Kalia splu­nęła krwią. Pot zlał jej twarz. W dzi­kich oczach malo­wały się panika i gniew. Nale­żała do młod­szych ako­li­tek. Cho­ciaż wyglą­dała, jakby miała dwa­dzie­ścia lat, tak naprawdę dobie­gała pięć­dzie­siątki. Ako­litki ruty­nowo ćwi­czyły edo­micką medy­ta­cję, żeby spo­wol­nić pro­ces sta­rze­nia.

– Dla­czego? – powtó­rzyła Rachel.

Kalia wypo­wie­działa roz­kaz, pró­bu­jąc prze­jąć kon­trolę nad nożem, ale Rachel prze­ciw­sta­wiła się z wielką mocą i wysiłki Kalii poszły na nic, zmiaż­dżone więk­szą wolą. Rachel odsu­nęła nieco nóż, kiedy ako­litka zgięła się wpół, wijąc się z bólu. Za nie­udane roz­kazy pła­ciło się słoną cenę.

– Kiedy tak wiele się nauczy­łaś? – dopy­ty­wała się Rachel. – Ni­gdy nie poru­sza­łaś przed­mio­tami.

I ni­gdy też nie mówi­łam w mil­cze­niu. Wście­kłe słowa zapło­nęły w umy­śle Rachel. Powi­nien był wydać roz­kaz wcze­śniej, zanim prze­szłaś tak długi tre­ning. Mogłam cię zała­twić, kiedy tylko się zja­wi­łaś. Wiem, że mogłam!

Kto wydał roz­kaz?

Rusz głową, odpo­wie­działa Kalia, a jej gniew osłabł. Moją jedyną pocie­chą jest fakt, że on cię dorwie. Wybra­łam stronę, która wygra. Zażą­dał ode mnie zbyt wiele w nie­wła­ści­wym cza­sie. Mój pech. Jed­nak to cię nie ura­tuje. Zapa­mię­taj sobie moje słowa. Wszyst­kich was dorwie.

Pra­cu­jesz dla Mal­dora?

Zabije was wszyst­kich co do jed­nego!

Gal­lo­ran wpadł do pokoju bez prze­pa­ski na oczach, z wycią­gnię­tym tori­vo­rań­skim mie­czem, a za nim kil­koro drzew­nych ludzi i zwy­kłych ludz­kich straż­ni­ków. Spo­glą­dał to na Rachel, to na Kalię.

Wyczu­łem, że posłu­żono się wielką ilo­ścią edo­mic­kiego.

Kalia wbiła sobie długą igłę w udo.

Coś ty zro­biła? – zapy­tała Rachel.

Kolejne nie­do­rzeczne pyta­nie! Jakim cudem taka kre­tynka ma dostęp do takiej mocy? To mnie dopro­wa­dza do szału! To obrzy­dliwe! Kalia zaczęła rzu­cać się w kon­wul­sjach. Czer­wona piana wypły­nęła jej z ust.

– Pró­bo­wała mnie zabić – wyja­śniła Rachel, odwra­ca­jąc się z prze­ra­że­niem i obrzy­dze­niem.

Gal­lo­ran wziął jej lampkę, odsta­wił na bok i objął Rachel. Dziew­czyna zawsty­dziła się, bo musiał poczuć, że cała drży. Nie wsty­dziła się jed­nak na tyle, żeby odrzu­cić ten gest.

Przy­kro mi, Rachel. Ni­gdy bym nie pomy­ślał, że Mal­dor zdo­łał umie­ścić zabójcę w Mia­na­mon.

A gdzie nie jest w sta­nie nas dosię­gnąć? To jedy­nie miej­sce w Lyria­nie, w któ­rym czu­łam się bez­piecz­nie!

Przy­kra prawda jest taka, że nie ma już w Lyria­nie bez­piecz­nego miej­sca, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo jest odle­głe. Pro­blem będzie się tylko powięk­szał. Pla­no­wa­li­śmy wkrótce wyje­chać. Wyjedźmy jutro. Zbyt długo pozo­sta­wa­li­śmy w bez­ru­chu.

Rachel przy­warła do Gal­lo­rana, żału­jąc, że nie może po pro­stu znik­nąć. Kalia zasta­wiła pułapkę i pró­bo­wała ją zabić!

Męż­czy­zna pokryty od stóp do głów mchem przy­niósł Gal­lo­ra­nowi żela­zny szpi­ku­lec i nóż.

– Oba zatrute. Zguba olbrzy­mów.

– Póź­niej – zbył go Gal­lo­ran. Mach­nął ręką. – Zostaw­cie nas samych.

Straż­nicy i drzewni ludzie wyszli z pokoju ćwi­czeń.

– Ogrom­nie mi przy­kro, Rachel – powie­dział Gal­lo­ran, na­dal ją obej­mu­jąc.

Rachel źle się czuła, sły­sząc ból w jego gło­sie.

– To nie pana wina. Dzię­kuję, że zja­wił się pan tak szybko.

– Byłem głup­cem, pozwa­la­jąc, żebyś zajęła kwa­terę tak daleko od nas. Powi­nie­nem był prze­wi­dzieć taką moż­li­wość. Na szczę­ście, sama się ura­to­wa­łaś. Czu­łem siłę za jej roz­ka­zami. Ta zdraj­czyni nie była nowi­cjuszką. Nie wie­dzia­łem, że ucho­wali się jesz­cze adepci edo­mic­kiego z takim zdol­no­ściami jak jej. Musiała ukry­wać się od bar­dzo dawna.

– Ponad trzy­dzie­ści lat – wtrą­ciła Ulani, wcho­dząc do pokoju. Zer­k­nęła z gory­czą na mar­twą ako­litkę, a potem sku­piła się na Rachel. – Nic ci nie jest?

– Jestem cała – zdo­łała wykrztu­sić Rachel. – Wszystko w porządku.

Gal­lo­ran na­dal ją tulił.

– Mal­dor musiał wie­dzieć, że szy­ku­jemy się do odej­ścia. Chciał ude­rzyć przed naszym wyjaz­dem.

Rachel skrzy­wiła się lekko, wysu­wa­jąc się z objęć.

– Dla­czego wyrocz­nia nic o niej nie wie­działa? Dla­czego Esmira tego nie prze­wi­działa?

– Żałuję, że nas nie uprze­dziła – przy­znał Gal­lo­ran.

– Ni­gdy nie wyczu­łam żad­nego zła w Kalii – powie­działa Ulani. – Ani nie spo­strze­głam jej nie­zwy­kłej mocy. Poten­cjał, ow­szem, ale nie­wy­ko­rzy­stany. Być może Kalia wie­działa, jak osła­niać umysł przed obser­wa­cją. Może Mal­dor prze­ka­ba­cił ją nie­dawno. Ni­gdy się nie dowiemy. Esmira sporo widziała, ale nie sądzę, żeby poświę­ciła wiele czasu na szu­ka­nie wśród nas zdraj­ców. Jeste­śmy zbyt odizo­lo­wane, zbyt zjed­no­czone prze­ciwko cesa­rzowi i wszyst­kiemu, co repre­zen­tuje.

– Pró­bo­wał mnie zabić – wykrztu­siła Rachel.

Po ostat­nim zim­nym spoj­rze­niu na ciało leżące na posadzce Gal­lo­ran zawią­zał prze­pa­skę.

– Mal­dor ucie­szyłby się z two­jej śmierci, ma jed­nak pewne poję­cie o two­ich moż­li­wo­ściach. Powi­nien się orien­to­wać, że Kalii, mimo jej talentu, raczej się nie powie­dzie. Ten atak mógł być jedy­nie próbą.

Rachel się nabur­mu­szyła.

– Bru­talna ta próba.

– Mal­dor nie bawi się deli­kat­nie. – Gal­lo­ran objął ją za ramiona. – Nie pozwól, żeby to tobą wstrzą­snęło. Pociesz się tym, że sobie pora­dzi­łaś. Na szczę­ście, ukry­li­śmy szcze­góły pro­roc­twa przed wszyst­kimi w Mia­na­mon oprócz Ulani. Mimo to, Mal­dor dobrze wie, gdzie się znaj­du­jemy, i może odgad­nąć nasze zamiary. Kiedy wyru­szymy w misję, wszyst­kich nas będzie cze­kać wiele prób w nad­cho­dzą­cych dniach. Oba­wiam się, że to dopiero począ­tek.

Roz­dział 2

Mia­na­mon

Ze swo­jej półki, umiej­sco­wio­nej setki stóp nad posadzką świą­tyni, Jason obser­wo­wał dwie małpy, które krą­żyły wokół sie­bie z kostu­rami w goto­wo­ści. Pod­cho­dziły do sie­bie ostroż­nie – ich smu­kłe torsy były przy­gar­bione, a dłu­gie koń­czyny pod­kur­czone. Wyż­szy z bia­łych gibo­nów miał mniej wię­cej tyle wzro­stu co Jason. Wrzesz­cząc i pory­ku­jąc, rzu­ciły się na sie­bie jed­no­cze­śnie – wydłu­żone syl­wetki wyma­chi­wały kostu­rami z płynną gra­cją. Wiele innych małp obser­wo­wało poje­dy­nek; bli­sko osa­dzone oczy nie odry­wały się od kle­ko­czą­cych o sie­bie z wście­kło­ścią kijów.

Białe gibony zostały stwo­rzone przez Cer­tiusa, nie­for­tun­nego czar­no­księż­nika, który zna­lazł sobie dom w połu­dnio­wych dżun­glach Lyrianu. Cho­ciaż gibony nie potra­fiły mówić, były zadzi­wia­jąco inte­li­gentne i poro­zu­mie­wały się z ludźmi za pomocą gestów.

Żela­zne kra­tow­nice pokry­wały wiele wyż­szych murów i sufi­tów w Świą­tyni Mia­na­mon. Gibony potra­fiły poru­szać się po nich z nie­zwy­kłą gra­cją, prze­ska­ku­jąc, koły­sząc się, zwie­sza­jąc się na koń­czy­nach, nie zwa­ża­jąc na moż­li­wość upadku. Miesz­kały prze­waż­nie na wyso­kich pół­kach w pobliżu wierz­chołka świą­tyni. Jason dotarł na górę sys­te­mem cia­snych tuneli, scho­dów i dra­bin.

Obser­wo­wa­nie małp było jedną z jego ulu­bio­nych roz­ry­wek w Mia­na­mon. Nauczył je ćwi­czyć odbi­ja­nie piłek za pomocą kijów i cytru­sów. Rzadko się zda­rzało, by któ­raś wypa­dła z gry po popeł­nie­niu trzech błę­dów. Naj­le­piej spraw­dzały się zmyłki, gdy narzu­cał wol­niej, niż się to wyda­wało.

Dzi­siaj wal­czące małpy nie ode­rwały myśli Jasona od innych spraw. Kije ude­rzały z trza­skiem, gibony pohu­ki­wały, ale on patrzył na to z dystansu, samotny, będąc myślami daleko od tej pozo­ro­wa­nej walki. Po kilku mie­sią­cach nad­szedł ostatni dzień w Mia­na­mon. W ciągu paru godzin poże­gna się z Rachel, Gal­lo­ra­nem i wie­loma innymi przy­ja­ciółmi. Czas odpo­czynku i przy­go­to­wań zakoń­czył się bru­tal­nie, kiedy ostat­niej nocy Rachel wpa­dła w zasadzkę. Nagle, bez ostrze­że­nia, zostali zmu­szeni do wyru­sze­nia w drogę.

Jason patrzył na zręczne małpy bez naj­mniej­szej przy­jem­no­ści. Dla­czego więc tu sie­dział? Czyżby myślał, że małpy znają spo­sób na jego kło­poty? Oczy­wi­ście, że nie. Zatem, co tu robił? Dąsał się? Cho­wał?

Jason spę­dził wię­cej dni w tej tro­pi­kal­nej świą­tyni niż we wszyst­kich pozo­sta­łych miej­scach w Lyria­nie razem wzię­tych. W jakimś momen­cie skoń­czył czter­na­ście lat, cho­ciaż nie był pewien, kiedy dokład­nie, ponie­waż w jego świe­cie i w Lyria­nie czas pły­nął ina­czej. Żeby jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wać sprawę, kalen­darz lyriań­ski miał dzie­sięć mie­sięcy, każdy po trzy­dzie­ści osiem dni.

Zimą w dżun­gli ni­gdy nie robiło się chłodno. Dni nieco się skra­cały, powie­trze bywało mniej cie­płe, desz­cze przy­bie­rały na sile, ale Jason ani razu nie potrze­bo­wał gru­bego płasz­cza. Więk­szość zimy spę­dził, tre­nu­jąc z bro­nią. Fer­rin, Drake, Aram, Corinne i Jasher pra­co­wali z Gal­lo­ra­nem, a potem uczyli Jasona, Tarka, Nię, Io i Far­fa­lee.

Jason o wiele lepiej wal­czył na mie­cze. Już cał­kiem przy­zwo­icie radził sobie w cza­sie tre­nin­gów z Fer­ri­nem albo Dra­kiem. Far­fa­lee szko­liła go w łucz­nic­twie, Nedwin zapro­po­no­wał lek­cje walki z nożem, a Io poka­zał mu tro­chę, jak się siło­wać. Po raz pierw­szy Jason czuł, że jest w sta­nie pomóc w walce, zamiast tylko mieć roz­pacz­liwą nadzieję, że wytrwa, dopóki pozo­stali nie zakoń­czą sprawy. Teo­re­tycz­nie był bar­dziej uży­teczny niż do tej pory. Czy umie­jęt­no­ści Jasona w walce mogły sta­no­wić powód, dla któ­rego wyrocz­nia tak pod­kre­ślała wagę jego uczest­nic­twa w nad­cho­dzą­cej misji?

– Oglą­dasz ostat­nią mał­pią walkę? – usły­szał i drgnął.

To była Rachel. Wyglą­dała tajem­ni­czo i mistycz­nie w sza­tach ako­litki. Nie widział jej od noc­nego incy­dentu i cho­ciaż Gal­lo­ran go zapew­nił, że nic jej nie jest, Jason z ulgą prze­ko­nał się na wła­sne oczy, że rze­czy­wi­ście jest cała i zdrowa.

– Nie­któ­rzy budują modele stat­ków, inni strze­lają z folii bąbel­ko­wej, mnie wcią­gają poje­dynki gibo­nów.

– Fer­rin cię szu­kał.

– Zamie­rza­łem zejść. Jakoś nie­długo. – Zasta­na­wiał się, jak zręcz­nie przejść do kwe­stii zama­chu na jej życie. – Ej, a u cie­bie wszystko dobrze?

– Nie dźgnęła mnie. Mie­wam się tak, jak można się spo­dzie­wać.

– Przy­kro mi, że do tego doszło.

– Roz­ma­wia­łam z Gal­lo­ra­nem. Pomógł mi. Naprawdę wolę do tego nie wra­cać. – Rachel wes­tchnęła, patrząc na małpy. – Uwie­rzysz, że odcho­dzimy?

– Nie bar­dzo. Wie­dzia­łem, że ten dzień nadej­dzie, ale mimo wszystko… Chciał­bym czuć się bar­dziej gotowy.

– Jak można przy­go­to­wać się do rato­wa­nia świata albo zgi­nię­cia w jego obro­nie?

– Tak, chyba na tym polega pro­blem.

Jason wstał, roz­cią­ga­jąc ręce i nogi. To było przy­jemne. Musiał sie­dzieć w jed­nej pozy­cji dłu­żej, niż mu się wyda­wało.

– Będziesz nosić te szaty poza świą­ty­nią? Zamie­rzasz zbie­rać cukierki w Hal­lo­ween?

Rachel zachi­cho­tała, spo­glą­da­jąc na swój strój.

– W dro­dze będę nosić ubra­nie od Amar Kabal, ale to wezmę ze sobą. Gal­lo­ran uważa, że w tym wyglą­dam bar­dziej czar­no­księ­sko.

– Nie ubie­raj się zgod­nie z pracą, którą masz, tylko do pracy, któ­rej pra­gniesz.

– Chyba w tym rzecz. Może powin­nam się ubrać jak nie­winny prze­cho­dzień.

– Na to już za późno.

Jason spoj­rzał pod nogi. Będzie za nią tęsk­nił. Rachel wzięła go za rękę. Spoj­rzał jej w twarz. Jej oczy tro­chę się zamgliły. Skrzy­wił się.

– Tylko się nie roz­tkli­wiaj.

– Nie mogę znieść myśli, że musimy się roz­dzie­lić.

– Jeżeli nie zaufasz star­szej pani zanu­rzo­nej w gli­nie i per­fu­mach, to komu?

W ostat­nich sło­wach przed śmier­cią wyrocz­nia powie­działa, że Rachel, Gal­lo­ran, Io, Fer­rin, Nedwin, Nol­lin i Tark muszą wyru­szyć w jedną misję, pod­czas gdy Jason, Far­fa­lee, Jasher, Drake, Aram, Corinne i Nia w drugą. Kiedy Rachel będzie gro­ma­dziła armię, która zaata­kuje Fel­rook, Jason będziesz szu­kał klu­czo­wej infor­ma­cji od sta­ro­daw­nego jasno­wi­dza. Według wyroczni obie misje muszą się powieść, jeśli Mal­dor ma zostać poko­nany.

– To wła­śnie tak naprawdę robimy. – Rachel wes­tchnęła. – Skła­damy życie w ręce star­szej pani zanu­rzo­nej w gli­nie.

– Nie chcia­łem jej obra­żać – popra­wił się Jason. – Wszy­scy mówią, że była praw­dziwą wyrocz­nią. I robiła takie wra­że­nie.

– To ta sama kobieta, która wysłała Gal­lo­rana w misję w poszu­ki­wa­niu Słowa. I patrz, jak to się skoń­czyło! Tyle wycier­piał, trzy­ma­jąc się fał­szy­wej nadziei!

Jason wzru­szył ramio­nami.

– Masz lep­szy pomysł?

– Nie bar­dzo, ale tylko dla­tego, że plan zapro­po­no­wała wyrocz­nia, nie zna­czy, że to jest ide­alny plan. Jedna osoba z jej oto­cze­nia pró­bo­wała mnie zabić! Jak mogła to prze­ga­pić? Pra­co­wa­łam z naj­lep­szymi ako­lit­kami. Nauczyły mnie edo­mic­kich słów, a ja posłu­guję się już nimi lepiej niż one. Nie zaufa­ła­bym żad­nej nawet w kwe­stii prze­wi­dze­nia, co zjem jutro na śnia­da­nie. A jeśli wyrocz­nia nie była wcale tak mądra i magiczna, jak wszy­scy myślą? A jeśli po pro­stu zwa­rio­wała? Far­fa­lee powie­działa nam, że Darian Piro­manta żył wieki temu. Powi­nien był umrzeć już dawno temu. A jeśli rze­czy­wi­ście nie żyje? A Fel­rook robi wra­że­nie nie­zdo­by­tej for­tecy. Co, jeśli zamie­rzamy poma­sze­ro­wać ku wła­snej zgu­bie z powodu roz­pacz­li­wej gada­niny umie­ra­ją­cej wariatki?

Myśl, że mogła mieć rację, spra­wiła, że Jason poczuł dys­kom­fort.

– Pew­nie nakrę­ci­łaś się z powodu ostat­niej nocy.

– Nie cho­dzi tylko o to – odparła Rachel. – Dener­wuję się od dnia, w któ­rym wyrocz­nia prze­mó­wiła. Chcia­łam jej wie­rzyć. Spra­wiała wra­że­nie pew­nej sie­bie i szcze­rej. Dała nam nadzieję. Sta­ra­łam się myśleć pozy­tyw­nie i sku­pić na ćwi­cze­niach. Jed­nak teraz, kiedy mamy naprawdę wyru­szyć, nacho­dzi mnie wię­cej wąt­pli­wo­ści niż dotąd. Musia­łam komuś o tym powie­dzieć.

– I wybra­łaś mnie? Jestem zaszczy­cony.

– Myśla­łam, że może powin­ni­śmy poroz­ma­wiać z Gal­lo­ra­nem.

– My? A kiedy to ja dopi­sa­łem się do listy wąt­pią­cych?

Rachel skrzy­wiła się scep­tycz­nie.

– Nie dener­wu­jesz się?

– Pew­nie, że się dener­wuję, ale to nie to samo, co uzna­nie, że popeł­niamy błąd. – Jason zamilkł. Nie był gotowy ska­kać z rado­ści na myśl o opusz­cze­niu Mia­na­mon, ale mimo nie­pew­no­ści naprawdę czuł, że postę­pują wła­ści­wie. To już było coś. – Naprawdę chcesz męczyć tym Gal­lo­rana w dniu, w któ­rym mamy wyru­szyć?

– Może – odpo­wie­działa nie­pew­nie Rachel. – Nie chcę przy­czy­nić się do kata­strofy tylko dla­tego, że bałam się ode­zwać.

– Atak w środku nocy każ­dego by wystra­szył. Rozu­miem, że przez to mogłaś zacząć kwe­stio­no­wać racje wyroczni.

– To tylko część prawdy. Mar­twię się, że sta­wiamy wszystko na jedną kartę. Czy mamy pew­ność, że nic jej się nie pokrę­ciło?

Jason zer­k­nął na pohu­ku­ją­cego trium­fal­nie gibona, który uniósł kostur.

– Powiedz mi to, co byś powie­działa Gal­lo­ra­nowi.

– Nie, o ile zamie­rzasz oglą­dać gibony.

– Prze­pra­szam. Podoba mi się, jak świę­tują. Mów śmiało. W grun­cie rze­czy to dosko­nałe miej­sce na roz­mowę na osob­no­ści. Już uwa­żam.

Nie patrząc mu w oczy, skrę­po­wana Rachel sku­bała rękaw. Odchrząk­nęła.

– Dobrze, Gal­lo­ra­nie, mar­twię się, że wyrocz­nia mogła pomy­lić się w pro­roc­twie. W końcu wysłała cię na poszu­ki­wa­nie Słowa, a to nie naj­le­piej się skoń­czyło. Nie wie­działa, że jedna z jej uczen­nic jest zabój­czy­nią. Umie­rała, kiedy z nami roz­ma­wiała. Może coś jej się wtedy pomie­szało w gło­wie? Co, jeżeli prze­ma­wiała przez nią tylko despe­ra­cja?

– Mar­twisz się, że Fel­rook nie da się zdo­być? – upew­nił się Jason.

Rachel wzru­szyła ramio­nami.

– Wiem, że mamy oka­zję. Więk­szość sił Mal­dora znaj­duje się na wscho­dzie, wal­czy z Kadarą. Odkąd Mal­dor nie mar­twi się tym, że kto­kol­wiek go zaata­kuje, Fel­rook ma osła­bioną obronę. A jeżeli ma rację, nie mar­twiąc się ata­kiem? Nikt nie pomy­ślał, że Fel­rook da się zdo­być, dopóki wyrocz­nia tak nam nie powie­działa. Jeśli się pomy­liła, ostat­nia armia sta­wia­jąca opór Mal­dorowi zosta­nie zmiaż­dżona! A druga grupa wcale nie ma łatwiej­szego zada­nia.

– Nasze zada­nie też jest nie­wy­ko­nalne – zgo­dził się Jason.

– A jeśli to będzie jak ze Sło­wem? Jeżeli podą­żamy fał­szy­wym tro­pem?

– Wtedy wszy­scy umrzemy – odparł uczci­wie Jason.

– I to ci nie prze­szka­dza?

– Nie chcę umie­rać – przy­znał Jason.

Naj­wy­raź­niej potrze­bo­wała zapew­nie­nia. Nie bar­dzo wie­dział, co jej pomoże. Miał mnó­stwo wła­snych zmar­twień, ale przy­naj­mniej był prze­ko­nany, że ich misje są nie­zbędne.

– Nor­mal­nie nie ryzy­ko­wał­bym życia z jakie­go­kol­wiek powodu. Jed­nak to nie są nor­malne oko­licz­no­ści. Rozu­miem, że naprawdę możemy umrzeć; już stra­ci­li­śmy parę osób, które pozna­li­śmy. Wyrocz­nia ni­gdy nie obie­cy­wała, że prze­ży­jemy. Nie obie­cy­wała też, że nam się uda. Powie­działa jed­nak, że nasza jedyna szansa na zwy­cię­stwo to wypeł­nić jej pole­ce­nia. Jej słowa wystar­czyły Gal­lo­ra­nowi. I wystar­czyły drin­lin­gom. Wystar­czyły nawet Amar Kabal, a wiesz, jacy nasien­nicy są ostrożni.

– Tylko skąd ja mam wie­dzieć, że wyrocz­nia wszystko dobrze zro­zu­miała? – zapy­tała nie­mal bła­gal­nie Rachel.

Jason zasta­no­wił się nad jej pyta­niem.

– Wiesz lepiej niż kto­kol­wiek inny, że Gal­lo­ran potrafi zaglą­dać do umy­słów.

– Cią­gle roz­ma­wiamy bez mówie­nia – przy­znała Rachel. – Cza­sem udaje mu się nawet odczy­tać myśli, któ­rych nie prze­sy­ła­łam mu celowo.

– Nie uwa­żasz, że upew­nił się, że wyrocz­nia jest z nami szczera? Nie sądzisz, że przez cały czas obser­wo­wał jej umysł? Wiesz, jaki jest sprytny, jaki ostrożny. Już raz się spa­rzył. A mimo to jest prze­ko­nany.

– Racja.

– Roz­ma­wia­łaś z wyrocz­nią, jak my wszy­scy. Wie­działa na nasz temat rze­czy, któ­rych nie pozna­łaby, gdyby nie była praw­dziwą pro­ro­ki­nią. Była wyrocz­nią od bar­dzo dawna. Wszy­scy uznali jej auten­tycz­ność. Nie obie­cała nam zwy­cię­stwa, ale jestem prze­ko­nany, że powie­działa nam prawdę. Zasad­ni­czo, jeżeli chcemy oca­lić Lyrian, musimy to zro­bić, nawet jeśli to będzie ciężka próba.

– Ostrze­gła nas, że nawet jeśli wygramy, wielu z nas tego nie prze­żyje – przy­po­mniała mu Rachel. – I powie­działa, że pew­nie nam się nie uda.

– Prawda, ale na pewno się nam nie uda, jeśli nie spró­bu­jemy.

Rachel poki­wała w zamy­śle­niu głową. Spoj­rzała Jaso­nowi w oczy.

– Jesteś pewien?

Jason zamy­ślił się, poważ­nie roz­wa­ża­jąc jej pyta­nie. Pew­nie, że szu­kał argu­men­tów, żeby ją prze­ko­nać, ale cho­dziło o coś wię­cej. Zdał sobie sprawę, że naprawdę wie­rzy w to, co mówi. Misje trzeba było wypeł­nić. Czuł, że to słuszne, w głębi serca, w kościach, czuł to całą duszą.

– Tak, jestem.

– Czyli nie powin­nam zawra­cać głowy Gal­lo­ra­nowi?

– To zależy, dla­czego chcesz z nim poroz­ma­wiać. Jeśli potrze­bu­jesz od niego zapew­nie­nia, idź. Ale nie zasie­jesz w nim wąt­pli­wo­ści, któ­rych nie miał do tej pory. Wie, jaka jest stawka, i pod­jął decy­zję.

Rachel wes­tchnęła.

– Może masz rację. W końcu wcale nie dostrze­głam żad­nego kon­kret­nego nie­bez­pie­czeń­stwa, które wszy­scy inni prze­ga­pili. Chyba przede wszyst­kim mar­twię się tym, że musimy odejść, i to obu­dziło we mnie para­noję.

– Nie jesteś w tym odosob­niona. Ja też się mar­twię. Ty przy­naj­mniej sta­łaś się ninja-cza­ro­dziejką. Pew­nie ode­grasz nie­małą rolę w tej roz­grywce.

– A ty nie?

Jason wzru­szył ramio­nami.

– Mam nadzieję, że też. Nie jestem tylko pewien, w jaki spo­sób.

– Wiele doko­na­łeś. Nie wyobra­żam sobie, żebyś się bar­dzo dener­wo­wał.

Jason się uśmiech­nął.

– Cie­szę się, że tak mnie widzisz, ale ja też jestem spięty. Jak myślisz, dla­czego cho­wam się tutaj, zamiast się pako­wać? Tylko dla­tego, że nasze misje są słuszne, nie zna­czy, że nie będą trudne.

– A może nawet nie­wy­ko­nalne.

– Nie możemy myśleć w ten spo­sób. Odbie­rzemy sobie całą odwagę.

Rachel poki­wała głową.

– W porządku. Chyba mnie prze­ko­na­łeś, że nie tędy droga.

Jason zer­k­nął na ogromny spa­dek dzie­lący ich od posadzki świą­tyni.

– A co, zamie­rza­łaś sko­czyć?

– Nie dosłow­nie. Pra­gnie­nie śmierci to nie jest mój pro­blem.

– To dobrze. Powolne zej­ście ma wię­cej sensu. Na pewno dobrze się czu­jesz?

Jej uśmiech wyglą­dał na tro­chę wymu­szony.

– To zależy, co masz na myśli, mówiąc „dobrze”. Czy palę się do wyjazdu? Nie. Czy mam ochotę scho­wać się pod kamie­niem? Tak. Czy wypeł­nię obo­wią­zek? Tak naprawdę to nie mam wyboru. Nie mogę wszyst­kich porzu­cić i nie mogę zaprze­czyć, że tak należy postą­pić.

Jason poki­wał głową.

– Do tego wszystko się spro­wa­dza. Czy to trudne, czy nie, tak wła­śnie należy postą­pić. Przy­ja­ciele nas potrze­bują. Lyrian nas potrze­buje. Musimy pod­jąć walkę.

Jej uśmiech stał się nieco natu­ral­niej­szy.

– Dzięki, Jaso­nie. Potrze­bo­wa­łam tego. Cza­sem naprawdę mi impo­nu­jesz. Teraz nie naro­bię sobie wstydu, zawra­ca­jąc głowę Gal­lo­ra­nowi. Znajdę spo­sób, żeby wziąć się w garść. Skoń­czy­łeś już oglą­dać? Zej­dziemy?

– Chyba tak.

Poszedł za nią do dra­biny. Obej­rzał się za sie­bie.

– To tyle, jeśli idzie o poże­gna­nie z wal­kami małp.

***

Scho­dząc ze szczytu świą­tyni, Jason i Rachel napo­tkali Fer­rina, który cze­kał na nich u pod­nóża dłu­giej dra­biny. Ubrany do podróży opie­rał się o ścianę, balan­su­jąc szty­le­tem opar­tym na czubku palca.

– Jaso­nie – powi­tał chłopca, cho­wa­jąc nóż do pochwy. – Już zaczy­na­łem się mar­twić, że zosta­łeś uznany za hono­ro­wego członka stada gibo­nów.

– Sły­sza­łem, że mnie szu­ka­łeś.

– Możemy się przejść?

Jason zer­k­nął na Rachel.

– Śmiało – odpo­wie­działa. – Muszę zebrać parę rze­czy. Zoba­czymy się, kiedy spo­tkamy się przed wyjaz­dem.

Ruszyła w dół sąsied­nimi scho­dami.

Fer­rin popro­wa­dził Jasona na wysoki taras, który ota­czał całą świą­ty­nię od zewnątrz. Szli wzdłuż się­ga­ją­cej pasa balu­strady, a pod nimi roz­po­ście­rała się dżun­gla. W bez­po­śred­nim słońcu tem­pe­ra­tura wzro­sła z nie­przy­jem­nie cie­płej do gorąca. Wil­gotny zapach roślin­no­ści wypeł­nił noz­drza Jasona.

– Odno­szę wra­że­nie, że z dnia na dzień jest coraz cie­plej.

– To wio­sna – odpo­wie­dział Fer­rin.

– A co u cie­bie?

Fer­rin się skrzy­wił.

– Nie­długo się roz­sta­niemy.

– Wiem. Jakaś część mnie wolała, żeby ten dzień ni­gdy nie nad­szedł. Miło było spę­dzić tro­chę czasu bez śmierci i znisz­cze­nia na każ­dym kroku.

– One tam cały czas cze­kały, ale wiem, co masz na myśli. Mia­na­mon poda­ro­wało nam wycze­ki­waną chwilę wytchnie­nia. Z rado­ścią obser­wo­wa­łem twoją naturę, kiedy nie dzia­ła­łeś pod przy­mu­sem.

– Czuję się jak przed­miot eks­pe­ry­mentu.

Fer­rin wzru­szył ramio­nami.

– Jeśli tak, to eks­pe­ry­ment się powiódł. Jesteś dobrym czło­wie­kiem, Jaso­nie. Praw­dzi­wym przy­ja­cie­lem.

Jason nie bar­dzo wie­dział, jak zare­ago­wać. Ni­gdy nie sły­szał, żeby Fer­rin chwa­lił kogo­kol­wiek pochop­nie.

– Dzięki. Ty też. Będziesz miał oko na Rachel?

– To jedyne, które mi zostało – powie­dział, puka­jąc się w prze­pa­skę na oczo­dole. – Zda­jesz sobie sprawę, co się czeka w Cele­sty­no­wej Biblio­tece?

– Sły­sza­łem co nieco. Zokar umie­ścił tam straż­nika.

– Wła­śnie. Roz­ma­wia­łem o tym z Gal­lo­ra­nem i Far­fa­lee i wiem, że mówili już z tobą, ale chcę mieć pew­ność, że w pełni rozu­miesz pro­blem. Zokar miał obse­sję na punk­cie tori­vo­rów. I słusz­nie, to pew­nie naj­po­tęż­niej­sze stwo­rze­nia w Lyria­nie. Poświę­cił lata, sta­ra­jąc się stwo­rzyć rów­nie waleczną rasę. Efekt jego wysił­ków jest znany jako Potwor­no­ści.

– Jedna z nich strzeże biblio­teki.

– Zokar ni­gdy nie uznał, że dopro­wa­dził Potwor­no­ści do stanu ide­al­nego. Ist­niały trzy, każda jedyna w swoim rodzaju i nad każdą było trud­niej zapa­no­wać, niżby sobie tego życzył. Ni­gdy nie zamie­nił ich w rasy, bo bał się, że ode­bra­łyby mu wła­dzę. Jedna była zło­wro­gim stwo­rze­niem z nad­zwy­czaj­nym darem inge­ro­wa­nia w myśli i sny. Nazwano ją Gościem, a Zokar w końcu ją znisz­czył. Nie­któ­rzy histo­rycy przed­sta­wiają dowody, według któ­rych Zokar ni­gdy nie był już taki sam po poko­na­niu Gościa, i utrzy­mują, że walka trwale nad­wy­rę­żyła jego zdro­wie psy­chiczne.

– Żałuję, że nie jestem złym czar­no­księż­ni­kiem – poskar­żył się Jason. – Mają nie­zły ubaw.

– Dru­gie stwo­rze­nie było zmien­no­kształtne. Nazwano je Wędrow­cem. Zokar pró­bo­wał je znisz­czyć, ale zmien­no­kształtny uciekł i znik­nął. Nikt nie zna jego losów.

– A trze­cie?

– Trze­cie było znane jako Kukła. Z wyglądu przy­po­mi­nało tori­vora, ale było znacz­nie więk­sze. Kukła może zamie­nić się w dowolną mate­rię, któ­rej dotyka. Zoka­rowi udało się uwię­zić ją na wyspie Wia­tro­chron.

– Na tej samej, na któ­rej znaj­duje się Cele­sty­nowa Biblio­teka.

– Zga­dza się. Od tego czasu nikt nie wszedł do biblio­teki. Wielu pró­bo­wało. Jed­nak nie Eldrin.

Jason ścią­gnął brwi.

– Prze­cież po tym, jak Eldrin poko­nał Zokara, zaczął nisz­czyć wszyst­kie księgi, prawda?

– Dobra pamięć – pochwa­lił Fer­rin. – Eldrin zde­cy­do­wał się oczy­ścić Lyrian z czar­no­księ­stwa i pró­bo­wał znisz­czyć wszyst­kie księgi, które uczyły edo­mic­kiego. Z wiel­kich skarb­nic wie­dzy tylko Cele­sty­nowa Biblio­teka pozo­stała nie­tknięta. Nawet legen­darny Eldrin zde­cy­do­wał się unik­nąć kon­fron­ta­cji z Kukłą. Co ci to mówi?

– Że Kukła to twar­dziel.

– Prze­ra­ziła naj­po­tęż­niej­szego czar­no­księż­nika, jakiego znał Lyrian. Stwór sta­nął mię­dzy nim a jego misją, i Eldrin pozwo­lił mu tam zostać.

– Mógł dojść do wnio­sku, że Kukła będzie wiecz­nie strze­gła zgro­ma­dzo­nych tam infor­ma­cji – powie­dział Jason.

– Wszystko wska­zuje na to, że się nie mylił. Mal­dor wysłał kilka dru­żyn, żeby wydo­były infor­ma­cje z Cele­sty­no­wej Biblio­teki. Żad­nej się nie udało. Sły­sza­łem, że jedy­nym spo­so­bem na to, żeby skrzyw­dzić Kukłę, jest odrą­ba­nie jej kawałka ciała. W pew­nym sen­sie odwrot­nie niż ze mną.

Jakby ni­gdy nic ode­rwał dłoń w nad­garstku, rzu­cił ją w powie­trze i zła­pał na kikut. Dłoń połą­czyła się z resztą ręki bez śladu.

– Czyli, jak obe­tniemy stwo­rowi rękę, to już będzie po nim.

– Podobno Kukła nie rege­ne­ruje utra­co­nej mate­rii. Ale to tylko przy­pusz­cze­nia. Nikt ni­gdy nie odciął jej koń­czyny. O ile mi wia­domo, nikt ni­gdy nie zra­nił jej poważ­nie.

Jason spoj­rzał na paru­jącą dżun­glę.

– A my musimy zna­leźć spo­sób.

– Prze­po­wied­nia obar­czyła Gal­lo­rana zada­niem odzy­ska­nia wła­dzy w Tren­si­co­urt, zebra­nia woj­ska i prze­pro­wa­dze­nia bez­po­śred­niego ataku na nie­zwy­cię­żoną for­tecę cesa­rza. Moim zda­niem Gal­lo­ran ma pro­stą robotę.

– Rachel spra­wia wra­że­nie dość zde­ner­wo­wa­nej – powie­dział Jason. – Mar­twi się, że wyrocz­nia mogła się mylić.

– Nie sądzę, żeby się myliła.

– Nie?

– Nie. Była praw­dziwą wyrocz­nią. Spo­dzie­wam się, że jej prze­wi­dy­wa­nia są słuszne. Pamię­taj, nie obie­cy­wała zwy­cię­stwa. Szu­kała jakiej­kol­wiek szansy zwy­cię­stwa, choćby nie wia­domo jak wątłej. Jestem pewien, że jeśli jakimś cudem dotrzesz do biblio­teki, ist­nieje moż­li­wość, że skon­tak­tu­jesz się z Daria­nem Jasno­wi­dzem, nawet jeśli rze­komo nie żyje. Ci dosta­tecz­nie potężni w edo­mic­kim odkryli spo­soby prze­dłu­ża­nia życia do wręcz nie­wia­ry­god­nych gra­nic. I nie jest wyklu­czone, że słynny piro­manta może dostar­czyć tajem­ni­czej infor­ma­cji, dzięki któ­rej powie­dzie się atak na Fel­rook. Nie potra­fię nawet wymy­ślić, jaka to może być infor­ma­cja. Wąt­pię jed­nak, by jaka­kol­wiek wie­dza spra­wiła, że zwy­cię­stwo sta­nie się praw­do­po­dobne.

– To nie brzmi dobrze – powie­dział Jason i poczuł, jak ści­ska mu się żołą­dek.

– Zapy­ta­li­śmy, czy wśród wszyst­kich moż­li­wych przy­szło­ści ist­nieje jedna szansa na miliard, że odwró­cimy bieg histo­rii i oba­limy Mal­dora. Jestem pewien, że wyrocz­nia zna­la­zła to, czego Gal­lo­ran szu­kał: teo­re­tycz­nie moż­liwą, ale wysoce nie­praw­do­po­dobną ścieżkę do zwy­cię­stwa.

Jason ner­wowo potarł nad­gar­stek.

– Innymi słowy, nasza klę­ska jest nie tyle praw­do­po­dobna, ile nie­mal pewna. Na­dal jesteś gotów spró­bo­wać?

– Jeśli Mal­dor mnie aresz­tuje, mój los jest prze­są­dzony. Tak jak ty, Gal­lo­ran i Amar Kabal, wolę mini­malną szansę zwy­cię­stwa od pew­nej klę­ski. Jeśli zawie­dziemy, na­dal mogę spró­bo­wać zwiać i ukry­wać się w dzi­czy przez resztę życia. To obec­nie jedyna moż­li­wość, jaka mi zostaje.

Jason nie­pew­nie prze­stą­pił z nogi na nogę.

– Prze­strze­gasz mnie, że moja misja zakoń­czy się pew­nie na spo­tka­niu z Kukłą.

– Chcę, żebyś miał świa­do­mość, prze­ciwko czemu sta­jesz. Będziesz musiał zwy­cię­żyć tam, gdzie wielu innych zawio­dło. Będziesz musiał doko­nać cze­goś, czego nie ważył się zro­bić naj­po­tęż­niej­szy czar­no­księż­nik w histo­rii Lyrianu. Doko­na­łeś w prze­szło­ści nie­sa­mo­wi­tych rze­czy, ale tym razem tylko głu­piec sta­wiałby na cie­bie. Dla­tego ja to zro­bię. – Fer­rin odłą­czył od głowy ucho i podał je Jaso­nowi.

– Sta­wiasz ucho?

– Sta­wiam na to, że nie tylko znaj­dziesz spo­sób, żeby prze­mknąć się obok Kukły, ale i odnaj­dziesz Dariana Piro­mantę, a wtedy będziesz musiał prze­ka­zać nam klu­czową infor­ma­cję na wielką odle­głość. Jeśli zgi­niesz, będę musiał po pro­stu przy­wyk­nąć do życia z jed­nym okiem i jed­nym uchem.

– Far­fa­lee zabiera szko­lone orły – przy­po­mniał mu Jason.

– Wiem i będą sta­no­wiły ważne zabez­pie­cze­nie, ale nic nie prze­bije pew­nej i natych­mia­sto­wej komu­ni­ka­cji.

Jason przy­jął ucho. Świad­czyło o wiel­kim zaufa­niu roz­sad­nika. Może zbyt wiel­kim? Czy Fer­rin miał jakieś inne motywy? Kie­dyś cał­kiem szcze­rze poroz­ma­wiali sobie o jego pro­ble­mach z lojal­no­ścią.

– A jeśli nas zdra­dzisz?

Fer­rin posłał mu krzywy uśmiech.

– Wyrocz­nia mar­twiła się o to samo.

– Naprawdę?

– W cza­sie naszej pry­wat­nej roz­mowy. Powie­działa mi, że mogę oka­zać się albo klu­czo­wym atu­tem, albo nisz­czą­cym zdrajcą. Zapew­niła mnie, że Mal­dor ni­gdy mnie nie przyj­mie z powro­tem, że wszelka zdrada zakoń­czy się moją klę­ską. Powie­działa mi to, co i bez niej wie­dzia­łem. To, w co potrze­bo­wała, bym uwie­rzył.

Jason uniósł ucho.

– Czy to twoja próba pomocy?

– Jej część. Jeśli ruszymy zaata­ko­wać Fel­rook, mam mnó­stwo infor­ma­cji, które mogą oka­zać się uży­teczne. Zakła­da­jąc, że Gal­lo­ran zdoła zebrać woj­sko i ty wypeł­nisz swoje zada­nie, pomogę dopro­wa­dzić sprawę do końca.

– Na pewno? Naprawdę jesteś po naszej stro­nie? Cał­ko­wi­cie?

Fer­rin uniósł brwi.

– Ist­nieje moż­li­wość, że poznasz ważny sekret, wypo­wiesz go do mojego ucha, a ja prze­każę tę infor­ma­cję Mal­do­rowi, z nadzieją, że uzy­skam prze­ba­cze­nie. Taka zdrada pozwo­li­łaby cesa­rzowi prze­ciw­sta­wić się wszel­kiej tak­tyce, jaką może zapro­po­no­wać Darian, nawet jeśli orły dostar­czą w końcu wia­do­mość Gal­lo­ra­nowi.

Jason oparł się poku­sie, żeby wyrzu­cić ucho do dżun­gli.

– Wiem, że rozu­mu­jesz w ten spo­sób, ale czy musisz mówić o tym tak otwar­cie?

– Wolał­byś, żebym nie dzie­lił się takimi prze­my­śle­niami?

– Wolał­bym, żeby takie myśli prze­stały ci przy­cho­dzić do głowy. To prze­ra­ża­jący rodzaj szcze­ro­ści, kiedy otwar­cie przy­zna­jesz, że możesz nas zdra­dzić.

Fer­rin uniósł prze­pra­sza­jąco ręce.

– Knu­łem całe życie. Lubię cię na tyle, żeby sta­rać się być szcze­rym.

– Nie cho­dzi tylko o to, że masz takie pomy­sły. Wiem, że jesteś zdolny je zre­ali­zo­wać.

Fer­rin zaśmiał się ponuro.

– Co czyni mnie kiep­skim człon­kiem dru­żyny. Wyrocz­nia jed­nak pod­kre­śliła, że musimy trzy­mać się razem albo nic z tego nie wyj­dzie. Czy to nie zna­czy, że musisz na mnie pole­gać?

– Chcę móc na cie­bie liczyć. Już raz wybra­łeś nas zamiast Mal­dora.

Fer­rin uniósł palec.

– Zanim jesz­cze pozna­łem stawkę, wybra­łem was, ryzy­ku­jąc, że roz­gnie­wam Mal­dora, jeśli mnie przy­ła­pie. Potem sytu­acja wymknęła się spod kon­troli. Jed­nak rozu­miem, co masz na myśli. Gdy­bym chciał znisz­czyć waszą sprawę, już bym to uczy­nił.

– Racja, ale to nie daje nam gwa­ran­cji, że nie zro­bisz tego jutro. Lepiej bym się czuł, gdy­byś mi obie­cał, że nas nie zdra­dzisz.

– Nie sły­sza­łeś tego? Słowo roz­sad­nika nie ma war­to­ści. Ist­nieje mnó­stwo żar­tów na ten temat.

– Nie mogę oce­niać innych roz­sad­ni­ków, pra­wie ich nie znam. Jesteś jedy­nym, któ­rego naprawdę pozna­łem. Od czasu Bia­łego Jeziora byłeś ze mną naprawdę szczery. Nawet kiedy wyda­łeś mnie i Rachel, zała­twi­łeś to otwar­cie. Nad­sta­wi­łeś dla mnie karku. Twoje słowo ma dla mnie war­tość.

Patrząc w dal, Fer­rin ski­nął lekko głową.

– Dobrze więc, Jaso­nie. Przy­się­gam, że nie prze­stanę popie­rać rebe­lii. Odda­łem część mojej tęt­nicy szyj­nej Gal­lo­ra­nowi jako dowód uczci­wo­ści i część tęt­nicy ramien­nej tobie. Po odda­niu ucha zaczyna mi bra­ko­wać czę­ści ciała do roz­da­nia.

Jason scho­wał ucho do kie­szeni.

– Dobrze będzie mieć to ucho. Wyobraź sobie, co by było, gdyby coś stało się orłom!

– Ta moż­li­wość prze­szła mi przez myśl.

– To będzie jed­no­kie­run­kowa komu­ni­ka­cja – zdał sobie sprawę Jason. – Nie będę w sta­nie usły­szeć cie­bie. Skąd będę wie­dział, że słu­chasz?

– Będę słu­chał – zapew­nił go Fer­rin. – O ile nie umrę, bo wtedy połą­cze­nie mię­dzy wymia­rami zosta­nie prze­rwane, z ucha pociek­nie krew i zrobi się zimne. Trudno to będzie prze­ga­pić.

– Jasne. Hej, a skoro mowa o prze­rwa­nych połą­cze­niach, mam pyta­nie do roz­sad­nika.

– W takim razie pew­nie znam odpo­wiedź.

– Dwaj roz­sad­nicy dali Gal­lo­ra­nowi oczy.

– Tak.

– A jeśli umrą? Czy jego oczy się zepsują?

– Dobre pyta­nie. Czy Gal­lo­ran widzi przez te oczy?

– Pew­nie.

– I roz­sad­nicy także, co ozna­cza, że to wspólny prze­szczep. Wspólny prze­szczep zna­czy, że dana część ciała jest jed­no­cze­śnie pod­trzy­my­wana przez oba orga­ni­zmy. Jeśli Gal­lo­ran umrze, oczy będą mogły czer­pać z roz­sad­ni­ków i na­dal funk­cjo­no­wać. Jeśli roz­sad­nicy umrą, oczy stracą połą­cze­nia mię­dzy wymia­rami i staną się cał­ko­wi­cie wła­sno­ścią Gal­lo­rana. Powinny pozo­stać zdrowe i sprawne. Wiele razy polo­wano na roz­sad­ni­ków i zabi­jano ich, żeby dana osoba stała się jedy­nym wła­ści­cie­lem prze­szczepu. Dla­tego przed­sta­wi­ciele naszej rasy dwa razy się zasta­no­wią, nim podzielą się z kimś czę­ścią ciała.

– Dobrze to wie­dzieć – powie­dział Jason. – Tro­chę się o niego mar­twi­łem.

– Ist­nieje wiele powo­dów do zmar­twie­nia, jeśli idzie o Gal­lo­rana – odpo­wie­dział Fer­rin – ale gni­jące gałki oczne do nich nie należą.

– Dzięki za infor­ma­cję. – Jason zdał sobie sprawę, że to może być ostat­nia oka­zja, by poroz­ma­wiać z Fer­ri­nem na osob­no­ści. – Dbaj o sie­bie.

– Zawsze dbam. – Fer­rin poło­żył rękę na ramie­niu Jasona i spoj­rzał mu w oczy. – Jaso­nie, nie żar­to­wa­łem, mówiąc, że sta­wiam na cie­bie. Sta­wiam na cie­bie wszystko. Będzie naprawdę ciężko. Znajdź spo­sób, żeby wyko­nać swoje zada­nie. Wie­rzę w cie­bie.

Jason prze­łknął ślinę. Nie chciał zada­wać tego pyta­nia, ale nie był w sta­nie się oprzeć.

– Dla­czego?

– Słu­cham?

Jason odwró­cił wzrok w stronę rzeź­bio­nej ściany budynku.

– Nic. Po pro­stu dener­wo­wa­łem się ostat­nio. Nie rozu­miem, dla­czego wyrocz­nia tak na mnie liczyła.

Fer­rin poki­wał w zadu­mie głową.

– Cie­szę się, że tak to odbie­rasz.

– Co masz na myśli?

– Masz małe szanse. Był­byś głup­cem, gdy­byś ruszał ze zbyt­nią pew­no­ścią sie­bie.

– Dla­czego więc sta­wiasz na mnie?

Fer­rin spoj­rzał na Jasona prze­ni­kli­wie.

– Żebym ja wyko­nał swoje zada­nie, ty musisz wyko­nać swoje. Mamy małe szanse, ale nawet jeśli praw­do­po­do­bień­stwo suk­cesu jest maleń­kie, to na­dal ist­nieje. Doko­na­łeś nie­sa­mo­wi­tych rze­czy. Dobrze sobie radzi­łeś w trud­nych sytu­acjach. Udo­wod­ni­łeś swoje prze­ko­na­nie i pra­wość. Może to mało reali­styczne, ale śmiałe i konieczne, więc posta­no­wi­łeś uwie­rzyć, że możesz tego doko­nać.

– W porządku – wykrztu­sił Jason mimo zaci­ska­ją­cego się od emo­cji gar­dła. – Ja też wie­rzę w cie­bie.

Roz­dział 3

W drogę

Rachel stała przed wyso­kim lustrem w swoim pokoju. Obró­ciw­szy się w lewo i w prawo, uznała, że strój ako­litki rze­czy­wi­ście wygląda tro­chę jak prze­bra­nie na Hal­lo­ween, ale nie jest tan­detny. Szatę uszyto z dosko­na­łego mate­riału, dzięki czemu była jedwa­bi­sta w dotyku i wygodna, deli­kat­nie poły­ski­wała, jakby w ciem­no­szary mate­riał wple­ciono srebrne nitki. Lekka i obszerna zapew­niała zadzi­wia­jąco dużo chłodu, zwa­żyw­szy ile ciała zakry­wała.

Rachel zrzu­ciła szatę, zło­żyła ją i zaczęła wkła­dać strój do podróży. Cho­ciaż strój od Amar Kabal nie był tak jedwa­bi­sty, był rów­nie wygodny. Szata ako­litki dosko­nale nada­wała się do wędró­wek po zamknię­tych kory­ta­rzach, ale ogra­ni­czała swo­bodę ruchów przy bie­ga­niu czy jeź­dzie kon­nej. Surow­szy strój Amar Kabal bar­dziej nada­wał się do podróży.

Usły­szaw­szy ciche puka­nie do drzwi, Rachel się odwró­ciła.

– Pro­szę.

Drzwi do sypialni otwo­rzyły się i weszła Ulani w sza­rym stroju ako­litki, ze srebrną opoń­czą prze­zna­czoną dla przy­szłej wyroczni. Przy nie­wielu ludziach Rachel czuła się wysoka, a Ulani nale­żała do tych nie­licz­nych wyjąt­ków. Niska i szczu­pła wyglą­dała na kobietę około czter­dziestki, cho­ciaż Rachel wie­działa, że tak naprawdę była bli­żej setki. Jej głowę oka­lał dia­dem z fio­le­to­wych kwia­tów.

Ulani wypo­wie­działa krótką edo­micką frazę. W pierw­szym odru­chu Rachel się wzdry­gnęła, ale słowa wyra­żały prośbę, żeby Rachel została, i nio­sły ze sobą wiele sub­tel­nych niu­an­sów. Tu było miej­sce Rachel, tu cze­kała ją obie­cu­jąca przy­szłość. Jej odej­ście zrani wiele serc i narazi ją na nie­bez­pie­czeń­stwo. Cza­sem Rachel wola­łaby, żeby edo­micki nie był tak bogaty w zna­cze­nia.

– Nie chcę odcho­dzić – odparła po angiel­sku. – Z rado­ścią stu­dio­wa­łam tu i ćwi­czy­łam. Ze wszyst­kich ludzi ty powin­naś naj­le­piej rozu­mieć, dla­czego muszę odejść.

Ulani poki­wała głową.

– O twoim odej­ściu zade­cy­do­wała wyrocz­nia. W głębi ducha pra­gnęła też, żebyś tu wró­ciła.

Rachel się zawa­hała.

– Może wrócę.

Ulani zmru­żyła oczy.

– Nie widzę tego w przy­szło­ści.

– Ty… Patrzy­łaś w przy­szłość?

– Nie w sen­sie pro­ro­czym. Ni­gdy nie będę w sta­nie się­gnąć wzro­kiem poza nad­cho­dzący kon­flikt z Mal­do­rem. Po pro­stu zdaję sobie sprawę, że bar­dziej tęsk­nisz za domem niż pra­gniesz słu­żyć tu z nami.

– Nie należę tak naprawdę do tego świata. Wiem, że rodzice mar­twią się o mnie. Mogli już stra­cić nadzieję.

– Przez wiele dekad tru­dzi­łam się, żeby roz­wi­nąć swoje talenty – powie­działa Ulani. – Byłam zdy­scy­pli­no­wana. Wyrocz­nia oso­bi­ście mnie uczyła. A w kilka krót­kich mie­sięcy ty prze­wyż­szy­łaś mnie we wszyst­kich moich osią­gnię­ciach. Masz wro­dzony talent. Mogła­byś zostać praw­dziwą pro­ro­ki­nią, może nawet więk­szą niż Esmira.

– Za bar­dzo mnie wychwa­lasz – odpo­wie­działa Rachel. – Ni­gdy nie spraw­dzono, czy mogę spoj­rzeć poza teraź­niej­szość.

– Tylko dla­tego, że Gal­lo­ran tego zabro­nił. Nie bez powodu. Próba może być śmier­telna. Jed­nakże wszystko wska­zuje na to, że pora­dzi­ła­byś sobie dosko­nale. Sama wyrocz­nia wyczuła w tobie poten­cjał. Już po mistrzow­sku opa­no­wa­łaś wszystko, czego mogły­śmy cię nauczyć.

– Nie jestem mistrzy­nią.

– O wiele lepiej opa­no­wa­łaś nasze sztuki niż te z nas, które stu­dio­wały je przez całe życie – upie­rała się Ulani. – Myślę, że już radzisz sobie lepiej niż kie­dyś wyrocz­nia.

Ta pochwała spra­wiła, że Rachel się zaru­mie­niła.

– Jestem wam wdzięczna za wszystko, czego się tu nauczy­łam.

– To był dla nas zaszczyt gościć cię tutaj. – Ulani spu­ściła wzrok. – Bar­dzo mi przy­kro z powodu Kalii. Przy­nio­sła nam wstyd. To miał być dla cie­bie raj.

– To nie wasza wina – powie­działa Rachel. – Mal­dor znaj­duje spo­soby, żeby zra­nić każ­dego, kogo zechce, nie­za­leż­nie od tego gdzie się znaj­duje.

– Naszym obo­wiąz­kiem było cię chro­nić. A ty musia­łaś bro­nić się sama prze­ciwko jed­nej z nas. To nie­wy­ba­czalne.

– Nie winię cię. – Rachel wzięła Ulani za rękę. – Wszystko poza tym było cudowne. To były naj­pięk­niej­sze tygo­dnie, jakie spę­dzi­łam w Lyria­nie.

Ulani ski­nęła głową i uśmiech­nęła się prze­pra­sza­jąco.

– Będzie tu bez cie­bie pusto.

Rachel wie­działa, że Ulani czuje się schwy­tana w pułapkę. Daleko jej było do natu­ral­nych zdol­no­ści, jakie posia­dała poprzed­nia wyrocz­nia, a jed­nak wszy­scy ocze­ki­wali, że sta­nie się następną wielką pro­ro­ki­nią, że prze­pro­wa­dzi dzieci Cer­tiusa przez nad­cho­dzące trudne lata i utrzyma pokój mię­dzy róż­nymi frak­cjami drzew­nego ludu.

– Cze­kają cię tu wiel­kie zada­nia – powie­działa Rachel. – Nie lek­ce­waż swo­ich moż­li­wo­ści. Świet­nie sobie pora­dzisz.

Do oczu Ulani napły­nęły łzy. Główna ako­litka odpo­wie­działa deli­kat­nym ski­nie­niem głowy, które zdra­dzało nie­wielką pew­ność sie­bie.

– Każda z nas ma swoje obo­wiązki.

Rachel oparła palec na skroni.

– Widzę mnó­stwo cho­dze­nia w swo­jej przy­szło­ści.

Ulani się uśmiech­nęła.

– Led­wie cię poznaję w tym bar­ba­rzyń­skim stroju.

– Uży­tecz­ność jest waż­niej­sza od ele­gan­cji. Będzie mi cie­bie bra­ko­wać.

Usta Ulani drgnęły. Nie padły żadne słowa. Znowu poki­wała głową i wyszła.

Rachel odwró­ciła się, by spoj­rzeć w lustro. Ulani wypo­wie­działa wresz­cie to, co od tygo­dni suge­ro­wało w pół­słów­kach wiele ako­li­tek. Po mie­sią­cach wspól­nych ćwi­czeń widziały, jak szybko Rachel się uczy, i patrzyły na nią z podzi­wem. Nawet naj­bar­dziej zazdro­sne dostrze­gały, że Rachel je wszyst­kie prze­ra­sta. Nad­cho­dziły nie­pewne czasy. Ako­litki nie chciały jej stra­cić. Ni­gdy w życiu nie czuła się tak potrzebna.

Czy kto­kol­wiek w takim stop­niu pole­gał na niej w domu? Rodzice ją kochali i z pew­no­ścią za nią tęsk­nili, ale czy jej potrze­bo­wali? Nie tak jak potrze­bo­wali jej ludzie z Lyrianu. W miarę jak jej zdol­no­ści będą rosły, jej rola w Lyria­nie będzie sta­wać się coraz znacz­niej­sza.

Jesteś zajęta? – Słowa dotarły do jej umy­słu tak wyraź­nie, jakby je wypo­wie­dziano na głos.

Wejdź.

Drzwi otwo­rzyły się i weszła Corinne. Jasne jak miód włosy miała zwią­zane na karku, jej ubra­nia leżały tak ide­al­nie, jakby szy­ko­wała się do sesji zdję­cio­wej.

Widzia­łam, jak wycho­dziła Ulani.

Pokój Corinne znaj­do­wał się kilka kro­ków dalej w tym samym kory­ta­rzu.

Przy­szła się poże­gnać. Co pora­bia­łaś dzi­siaj?

Poma­ga­łam ojcu – prze­ka­zała Corinne. Wysy­ła­li­śmy wia­do­mo­ści do naszych sojusz­ni­ków. Nie będziemy mieli tak swo­bod­nego dostępu do orłów kurier­skich, dopóki nie dotrzemy do Tren­si­co­urt. Będzie mi ich bra­ko­wać. To takie inte­li­gentne, impo­nu­jące ptaki. Jak się czu­jesz?

Byłam spięta – przy­znała Rachel. Poga­da­łam sobie z Jaso­nem. Pomo­gło.

Żyjemy w trud­nych cza­sach. Nikt nam nie pozaz­dro­ści.

Nie palę się do dzi­siej­szych poże­gnań – przy­znała Rachel.

Corinne zamknęła oczy. Napeł­nione bólem serca słowa dotarły do Rachel wyraź­nie.

Rozu­miem cię, Rachel. Mnie też będzie cię bra­ko­wać. I innych. Przy­zwy­cza­iłam się do życia tutaj. Odpo­czynku. Tre­nin­gów. Roz­mów. Moż­liwe, że po dzi­siej­szym dniu ni­gdy wię­cej nie zoba­czę ojca.

Nie mogę myśleć o roz­sta­niu – odpo­wie­działa współ­czu­jąco Rachel. To zbyt wiele. Bałam się tej chwili. Nie czuję się gotowa.

Nie dość, że będzie tęsk­niła za przy­ja­ciółmi, to jesz­cze wiele frag­men­tów prze­po­wiedni napeł­niało ją nie­po­ko­ją­cymi wąt­pli­wo­ściami i pyta­niami.

Corinne otwo­rzyła oczy.

Wła­śnie, też tak mam! Dla­czego wyrocz­nie muszą być takie tajem­ni­cze?

Nie dzie­li­łam się tymi myślami celowo – odpo­wie­działa Rachel. Tak samo jak jej ojciec Corinne coraz lepiej dostrze­gała myśli, które nie były do niej kie­ro­wane.

Prze­pra­szam. Nie mogłam nie dostrzec two­jego nasta­wie­nia. Wiem, że ojciec roz­trzą­sał każde słowo. Na przy­kład, który sługa któ­rego pana zdra­dzi? To może doty­czyć nie­mal każ­dego.

Rachel poki­wała głową.

Nie mogę się oprzeć poku­sie, żeby nie szu­kać wska­zó­wek w jej ostat­nich sło­wach. Powie­działa, że nasza nadzieja będzie szkar­łatna jak krew boha­te­rów, czarna jak wnętrz­no­ści ziemi, biała jak roz­błysk oran­tium. Czy kryje się w tym jakaś ukryta wia­do­mość, którą powin­ni­śmy roz­szy­fro­wać? Czy też po pro­stu potwier­dzała, że nie­któ­rzy z nas umrą, a oran­tium pomoże nam w walce?

Mogło być gorzej – powie­działa Corinne. Nie­które pro­roc­twa są bez­na­dziej­nie mgli­ste. Przy­naj­mniej kilka rze­czy wiemy na pewno. Wiemy, że musimy się roz­dzie­lić. Wiemy, kto dokąd idzie, i ogól­nie rzecz bio­rąc, co trzeba zro­bić. A co do reszty? Powo­dze­nia w odga­dy­wa­niu, który sekret z prze­szło­ści wykupi przy­szłość.

Może się zorien­tu­jemy, kiedy na niego natra­fimy.

Miejmy nadzieję. Potrze­bu­jesz jesz­cze chwili dla sie­bie?

Rachel rozej­rzała się po pokoju i zdała sobie sprawę, że naprawdę myślała o nim jak o swoim pokoju. To jedyne miej­sce w Lyria­nie, o któ­rym mogła pomy­śleć, że rze­czy­wi­ście do niej należy. Wes­tchnęła. Plan ni­gdy nie prze­wi­dy­wał, że tu zosta­nie. Jej rze­czy były spa­ko­wane.

– Jestem gotowa.

***

Rachel i Corinne odna­la­zły pozo­sta­łych na głów­nym pozio­mie świą­tyni. Z ich towa­rzy­szami roz­ma­wiali naj­róż­niejsi przed­sta­wi­ciele ludu drzew­nego. Cer­tius stwo­rzył lud drzewny, huma­no­idalne rasy pokryte zie­le­nią, naj­czę­ściej mchem lub blusz­czem, cza­sem wino­ro­ślami lub cier­niami. Drzewni prze­wod­nicy prze­pro­wa­dzą obie grupy przez dżun­glę.

Gal­lo­ran roz­ma­wiał z Nol­li­nem, Keric­kiem i Halco. Trzej nasien­nicy mieli towa­rzy­szyć gru­pie Gal­lo­rana. Halco oddzieli się i wróci do swo­ich ludzi, pod­czas gdy Kerick i Nol­lin podążą do Tren­si­co­urt. Amary nale­żące do Kericka i Halco posa­dzono w żyznej ziemi wkrótce po przy­by­ciu do Mia­na­mon. Odro­dzili się zale­d­wie dzie­sięć tygo­dni póź­niej. Spra­wiali wra­że­nie pogod­nych, kiedy gawę­dzili z Gal­lo­ranem, pod­czas gdy Nol­lin stał ponury.

Ze wszyst­kich człon­ków dele­ga­cji, któ­rzy wyru­szyli z Sied­miu Dolin, Nol­li­nowi naj­mniej spodo­bała się prze­po­wied­nia. Cho­ciaż utrzy­my­wał kon­takt z wpły­wo­wymi nasien­ni­kami, wysy­ła­jąc za pomocą orłów wiele wia­do­mo­ści, w któ­rych oznaj­miał swoje wąt­pli­wo­ści i złe prze­czu­cia, trzeba przy­znać, że posępny nasien­nik potwier­dził, że wyrocz­nia prze­wi­działa maleńką szansę zwy­cię­stwa, jeśli Gal­lo­ran i jego pozo­stali sprzy­mie­rzeńcy przy­pusz­czą atak. Ponie­waż pro­roc­two było nie­zgodne z oso­bi­stymi prze­wi­dy­wa­niami Nol­lina i pro­wa­dzoną przez niego poli­tyką, jego potwier­dze­nie wzmoc­niło wia­ry­god­ność raportu.

Gal­lo­ran zgo­lił brodę i przy­ciął krótko włosy. Jego twarz wyglą­dała mło­dziej, niż suge­ro­wały to siwe włosy i zarost – wska­zy­wała na męż­czy­znę w śred­nim wieku o wyra­zi­stych rysach i moc­nym pod­bródku.

Jason poma­chał do Rachel, która pod­bie­gła do niego. Dobrze wyglą­dał w swoim czy­stym podróż­nym stroju. Na pod­ło­dze obok niego stały dwa zakryte wia­dra.

– Co tam jest? – spy­tała Rachel.

– Gal­lo­ran wysyła nas z więk­szo­ścią nad­mia­ro­wego oran­tium – wyja­śnił Jason. – Dwa­na­ście kul. On zabie­rze tylko trzy, ponie­waż Amar Kabal ma w zapa­sie setki do uży­cia pod­czas ataku na Fel­rook. Nasien­nicy obie­cali, że szybko uzu­peł­nią jego zapasy, prze­sy­ła­jąc pięć­dzie­siąt sztuk do Tren­si­co­urt.

– Zabie­rze­cie kule w wia­drach?

– Sama zobacz – powie­dział Jason, uchy­la­jąc jedną z pokry­wek.

W środku sześć krysz­ta­ło­wych kul z oran­tium zanu­rzało się w prze­zro­czy­stym żelu.

– Co to za maź?

– Też się nad tym zasta­na­wia­łem – powie­dział Jason. – Czar­no­księż­nik Cer­tius wymy­ślił ją spe­cjal­nie do prze­wo­że­nia kul oran­tium. Naj­wi­docz­niej na­dal mają tu tego spory zapas.

– Myśla­łam, że nie zacho­wały się pra­wie żadne kule poza tym, co zna­leź­li­śmy na bagnie.

– Racja, ale Mia­na­mon to stare miej­sce. Zostało im tutaj wię­cej kul, niż gdzie­kol­wiek indziej poza Zie­miami Zato­pio­nymi. Jakieś dwa­dzie­ścia sztuk.

Rachel zanu­rzyła palec w mazi. Kiedy go wyjęła, lśnił jak umo­czony w błysz­czą­cym syro­pie.

– Czyli maź zabez­pie­cza kule przed ude­rza­niem o sie­bie i pęk­nię­ciem?

– Po czę­ści. Poza tym, jeśli kula pęk­nie, mine­rał podobno nie wybu­cha.

Rachel potarła kciu­kiem o mokry palec.

– Jasne. Oran­tium wybu­cha tylko w zetknię­ciu z powie­trzem lub wodą, jed­nak nie w zetknię­ciu z tym czymś.

– To umoż­liwi nam trans­port oran­tium, zmniej­sza­jąc ryzyko, że sami się wysa­dzimy.

Rachel wytarła rękę o ubra­nie.