Byle dalej od Wszeborowa - Joanna Tekieli - ebook + książka

Byle dalej od Wszeborowa ebook

Joanna Tekieli

4,6
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

17 osób interesuje się tą książką

Opis

CZY KASIA ZNAJDZIE NAD BAŁTYKIEM TO, CZEGO SZUKA? WYRUSZCIE W TĘ NIEZWYKŁĄ TRASĘ
I PRZEKONAJCIE SIĘ!
Otoczona prastarą puszczą niewielka wioska Wszeborowo ma sporo uroku, a jednak dla Katarzyny, która mieszka w niej od urodzenia, jest jak więzienie. Kobieta ma dość małej społeczności, słyszanych zewsząd dobrych rad, o które nie prosi, wścibstwa sąsiadów i oglądania każdego dnia tych samych twarzy, dlatego postanawia uciec, byle dalej od Wszeborowa. Zamierza zrealizować swoje największe pragnienie: kupić piękny dom nad polskim morzem i zacząć nareszcie żyć według własnych zasad. W tajemnicy przed wszystkimi pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i wyrusza na północ trabantem pomalowanym w kolorowe kwiatki. Czy uda się spełnić marzenie? Czy nowe życie da jej szczęście?
 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 285

Rok wydania: 2025

Oceny
4,6 (34 oceny)
24
6
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

"Byle dalej od Wszeborowa" Joanny Tekieli - kolejna literacka perełka, której nie sposób odłożyć Po przeczytaniu "Leśniczówki Wszebory" nie mogłam się doczekać, by wrócić do tego niezwykłego świata. Joanna Tekieli ponownie oczarowała mnie swoją historią, a "Byle dalej od Wszeborowa" okazało się kontynuacją pełną emocji, humoru i cudownego klimatu, za który uwielbiam pióro autorki. Tym razem śledzimy dalsze losy Kasi, która próbuje odnaleźć swoje miejsce i szczęście w otoczeniu natury, ale nie zawsze jest to takie proste. Joanna Tekieli doskonale balansuje między ciepłą, lekką opowieścią a refleksją nad tym, jak często to, od czego uciekamy, okazuje się tym, czego najbardziej potrzebujemy. Znów zachwyciły mnie opisy przyrody - pełne malowniczych obrazów, które sprawiają, że czytelnik niemal czuje zapach lasu i słyszy śpiew ptaków. Bohaterowie są barwni, autentyczni i wzbudzają ogromną sympatię, a ich losy wciągają od pierwszych stron. To książka, która bawi, wzrusza i daje do myślenia. ...
10
Urszula089

Nie oderwiesz się od lektury

Super ❤️
00
Barbarka75

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Ewolda

Nie oderwiesz się od lektury

Relaksującą opowieść.
00
osirmina

Nie oderwiesz się od lektury

super. czekam na ciąg dalszy.....oby był 😉
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszystkim, którzy szukają swojej polany Wszebory

 

 

 

 

 

 

Nieważne

Że moment,

który miał być zakończeniem,

staje się

punktem zwrotnym.

Że nie wyszło. Posypało się.

Rozkruszyło.

Wszystko wokół. I w środku.

Nieważne!

To za każdym razem

nowy początek.

Nowe szanse. Ścieżki. Drogi.

Nowi ludzie.

To za każdym razem

piękniejsze możliwości.

ANNA HEBDA (@_anna_hebda_autorka, 2024)

 

 

 

 

 

LEGENDA O WSZEBORZE[1]

 

 

 

Wszebora to była taka dzieweczka, co tu w pradawnych czasach mieszkała. Śliczna jak z obrazka, ale dziwna trochę, bo bardziej ją do lasu, do drzew, do kwiatków ciągnęło niż do ludzi. Zwierzęta kochała. Nastawiła w swym życiu setki zwichniętych łapek, uratowała tysiące skrzydeł i poranionych główek… Na ziołach się znała, ludzi też leczyła. Bali się jej trochę w osadzie, bo gadali, że uroki rzucać umie…

(…)

No i raz tak się zdarzyło, że Wszebora w leśnej głuszy, przy polanie, na której rósł stary dąb, oddział rycerzy spotkała. Z rycerzami było kilku miejscowych chłopów, którzy dwa drzewa, co obok dębu rosły, wyciąć już zdążyli i teraz za wielki dąb się brali. Wszebora do pnia przypadła, krzyknęła, że nie pozwoli go zabić, i tak go rękami i nogami oplotła, że rycerze za nic nie mogli jej oderwać. Zresztą, nie chcieli jej przecież krzywdy zrobić, bo to jednak rycerze, a nie jacyś zbóje byli… Miejscowi, jak usłyszeli, że Wszebora ścinać dębu nie pozwala (…) zabrali się i poszli do wsi, bo się jej uroków bali. A rycerze postanowili, że jak nie siłą, to wyczerpaniem pokonają dziewczynę. Rozsiedli się wokół dębu ciasnym kordonem i zasnęli, trzech strażników zostawiając, aby czuwali. Gdy ich rano promienie słońca zbudziły, każdy od razu na dąb zerknął, spodziewając się, że śpiącą dziewczynę tam zobaczy. Ale nie zobaczył!

(…)

Okazało się, że Wszebora wcale nie zasnęła tej nocy, tylko wrosła w pień dębu. Jej skóra w korę się zmieniła i tylko włosy jasne jeszcze na wietrze falowały, ale po chwili także one znieruchomiały i korą się pokryły. Zanim jej usta także zmieniły się w drzewo, powiedziała do rycerzy: „Od dzisiaj już na wieki będę strażniczką tych kniei i wszystkich istot tu mieszkających. Gdy zły człowiek wkroczy na tę polanę, nie wyjdzie z niej żywy, ogień z nieba go powali. I nikt, kto zła się dopuści, kto zwierzęciu czy człowiekowi krzywdę jakąś zada, nie zostanie bez kary!”. To były jej ostatnie słowa. Od tej pory każdy, kto w te okolice trafia, jest obserwowany przez sługi Wszebory, a służy jej cały las. Przygląda się każdemu bacznie! Złych odtrąca, dobrych pięknymi darami obdziela… Do dzisiaj dąb z dziwną naroślą przypominającą ludzką postać stoi na środku polany, która polaną Wszebory się nazywa.

 

 

 

[1] Legenda pochodzi z książki J. Tekieli Leśniczówka Wszebory (wyd. Filia).

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

Zawsze wtedy, gdy potrzebowała rady lub musiała rozstrzygnąć jakiś dylemat, Katarzyna szła do lasu. Puszcza wszeborowska otaczająca jej rodzinną wioskę wydawała jej się prastarym, mądrym organizmem, w którym zawsze można było znaleźć ukojenie, inspirację i rozwiązanie problemów. Z tego powodu także i tym razem postanowiła tam pójść, chociaż bała się, że nie uzyska akceptacji dla tego, co zamierzała zrobić. Weszła pomiędzy drzewa i już po kilku minutach poczuła spokój i wewnętrzne przekonanie, że jest u siebie.

„Czy wolno mi z tego zrezygnować?” – pomyślała po raz tysięczny.

Cienka gałązka olchy smagnęła ją w twarz i zostawiła czerwoną pręgę. Czy to jest odpowiedź? Kasia szła przed siebie, pogrążona w myślach, które od kilku miesięcy nie dawały jej wytchnienia. Nie widziała już ścieżki, nie analizowała trasy, nogi same ją prowadziły w to miejsce, gdzie zawsze znajdowała to, czego potrzebowała. Zapadał już zmierzch, gdy dotarła do polany. Stary dąb rosnący w jej centrum oświetlały promienie zachodzącego słońca, przez co drzewo zdawało się lśnić własnym światłem. Kobieta zatrzymała się na skraju lasu i patrzyła nieśmiało na to widowisko, niepewna, czy może swoim wtargnięciem zakłócać misterium. Ciepły wiatr musnął jej policzki, a nad głową zaśpiewała zięba i Kasia uznała to za zaproszenie. Ruszyła w stronę dębu i już po chwili położyła dłoń na pniu, oparła czoło o korę i westchnęła.

– Co robić? – szepnęła.

W tym momencie odniosła wrażenie, jakby czas się zatrzymał, a las wstrzymał oddech. Ucichły wszystkie szelesty, śpiewy i pomruki, ustał wiatr, nawet obłoki na niebie wydawały się nieruchome. Świat trwał tak przez moment, jakby w zawieszeniu. W następnej chwili po lesie poniósł się szum i wypełnił polanę, a Kasię otoczyły liście, które wiatr zebrał ze ściółki i zmusił do wirowania. Stała, tuląc się do pnia, na którym wyraźnie odcinała się narośl przypominająca sylwetkę dziewczyny, czuła bijące od niego ciepło, a pod zamkniętymi powiekami widziała zielone oczy. Wydawało się, że to puszcza wpatruje się w nią i przewierca na wylot swym spojrzeniem, poznając najskrytsze myśli i pragnienia, a ona nie miała nic przeciwko temu, przeciwnie: po to tutaj przyszła. Trwała tak, pogrążona w dziwnym letargu, czując pod palcami dotyk szorstkiej kory. Miała wrażenie, że las wokół niej szepcze, że każde źdźbło trawy i każdy podmuch wiatru wyczuwa jej nastrój i emocje. Kobieta straciła poczucie czasu, a gdy ponownie otworzyła oczy, wokół było już zupełnie ciemno. Ani trochę nie bała się jednak samotnej wędrówki w tych warunkach, bo miała pewność, że nic jej tutaj nie grozi. Ta puszcza, a zwłaszcza ta polana były zawsze miejscem, gdzie czuła się bezpiecznie.

„Jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem” – pomyślała i zrozumiała, że ta myśl jest odpowiedzią na jej pytanie.

– Dziękuję – szepnęła, raz jeszcze pogładziła korę starego dębu i ruszyła w powrotną drogę.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Zielony trabant w kwiatki jechał niespiesznie drogą na północ Polski, zostawiając coraz dalej za sobą Wszeborowo, a siedząca za kierownicą Kasia uśmiechała się szeroko. Czuła się taka wolna! Sprzedała dom i kosztowności, zlikwidowała punkt apteczny, zrobiła dobry uczynek i teraz miała przed sobą nowe życie. Radość wypełniała ją po brzegi.

„To będzie czas dla mnie” – pomyślała. „Nareszcie tylko dla mnie. Będę żyć tak, jak ja chcę i nie przejmować się tym, co mówią i myślą o mnie inni. Na tym polega prawdziwa wolność”.

Spojrzała w lusterku wstecznym na gęsty las, który całkowicie już zasłonił jej rodzinną wioskę i westchnęła z ulgą. Jakże jej ciążyła ta mała społeczność, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzą i niczego nie zostawiają bez komentarza! Jak potwornie stłamszona się czuła! Jak bardzo ją męczyło wścibstwo sąsiadów, wypytywanie, kontrolowanie, dokąd jeździ, komentowanie tego, co kupuje i jak często bywa u niej kurier! W głowie jej się nie mieściło, że kogoś aż tak bardzo interesuje jej życie, zakupy czy sposób spędzania wolnego czasu. Marzyło jej się, żeby być anonimową, móc zwyczajnie zniknąć w tłumie, wejść do sklepu – i nie spotkać nikogo znajomego.

„Nigdy więcej małych miasteczek ani wsi!” – zdecydowała. „Byle dalej od tego przeklętego Wszeborowa! Zamieszkam w dużym mieście na Wybrzeżu i codziennie będę sobie spacerować po plaży, zbierać muszelki i bursztyny i cieszyć się życiem. Będę podziwiać wschody i zachody słońca, oddychać morską bryzą, podziwiać Bałtyk o różnych porach roku”.

– Spotkam się niedługo z morzem – szepnęła.

Wyobraziła sobie, jak stanie nad brzegiem, jak zachwyci ją szum fal i szmaragdowozielona barwa wody, jak wkroczy do morza i pozwoli mu objąć jej ciało…

„A potem znajdę dom albo mieszkanie i zacznę nowe, beztroskie życie”.

Kasia mogła sobie pozwolić na takie plany, bo była bogata. Naprawdę bogata. Jeszcze nie w pełni to do niej docierało, ale powoli zaczęła już sobie uświadamiać, że nie musi martwić się o przyszłość. A jeszcze dwa lata temu z trudem udawało jej się odłożyć parę groszy, bo punkt apteczny, który prowadziła we Wszeborowie, nie przynosił wielkich zysków, za to pochłaniał jej mnóstwo czasu. Chwilami miała ochotę rzucić to wszystko, zwłaszcza wtedy gdy w niedzielę czy jakieś święto do jej drzwi pukali sąsiedzi i domagali się, by sprzedała im leki, bo przecież i tak jest w domu. Nie umiała odmawiać i za każdym razem otwierała punkt, chociaż w duchu się buntowała, że nikt nie szanuje jej wolnego czasu ani prawa do odpoczynku.

„Teraz to się zmieni. Teraz ja będę dyktować warunki i decydować o swoim czasie” – pomyślała i uśmiechnęła się do mijającego ją kierowcy, który uniósł w górę kciuk. Ludzie często tak reagowali na jej trabanta – a ona sama uwielbiała ten samochód i właściwie była to jedyna rzecz z jej dawnego życia, której zmieniać nie zamierzała.

To jej nowe życie zaczęło się od spadku, jaki zostawił jej wujek. Nie było to żadną niespodzianką: wiedziała, że krewny właśnie jej zapisze dom, bo zobowiązała się do opieki nad starszym panem i wywiązywała z tej obietnicy skrupulatnie, jednak nie przypuszczała, że majątek wuja jest wart kilkanaście razy więcej, niż można było się spodziewać. Mężczyzna żył skromnie, czasem narzekał na drożyznę w sklepach, utyskiwał na niską emeryturę.

„Skąd ty to wszystko miałeś, wujku?” – pytała w duchu Kasia, chyba już po raz tysięczny. Nie potrafiła odgadnąć źródła bogactwa i to ją napawało przerażeniem.

Opieka nad wujem nie była ani trochę uciążliwa i właściwie nie była wcale opieką, bo sprawny i aktywny mężczyzna radził sobie ze wszystkim i chciał tylko, żeby Kasia zaglądała do niego raz w tygodniu, tak po prostu, żeby pogadać. Robiła to z przyjemnością, bo wujek nigdy nie nazywał jej starą panną, nie komentował jej wyborów ani w żaden sposób nie wtrącał się w jej życie prywatne, a do tego potrafił w zajmujący sposób opowiadać o swoich podróżach. Nie, żeby był jakimś wielkim podróżnikiem – po prostu raz w roku wyjeżdżał na dwutygodniowe wakacje do rozmaitych egzotycznych miejsc, a potem przywoził mnóstwo fotografii i wspomnień, którymi bawił Kasię podczas ich cotygodniowych spotkań.

„Tylko tego z mojej przeszłości będzie mi zawsze brakować” – pomyślała. „No, oprócz Wszebory…” Nagle żal ścisnął jej serce, bo uświadomiła sobie, że nigdy więcej nie będzie jej dane pójść na polanę Wszebory, usiąść pod dębem, zwierzyć się szorstkiej korze z gnębiących ją problemów – i poczuć, jak z wolna w jej duszę zakrada się pomysł na ich rozwiązanie, a wraz z nim – spokój. „Może jednak, ze względu na nią, nie powinnam była wyjeżdżać?” – pomyślała, ale na to było już za późno. Zresztą czuła, że ma przyzwolenie puszczy na tę ucieczkę. Puszczy – i Wszebory.

Legenda o Wszeborze towarzyszyła jej od czasów dzieciństwa, a postać tajemniczej dziewczyny z czasów starosłowiańskich, która tak kochała przyrodę, że stając w obronie przeznaczonego na ścięcie dębu, stała się jego częścią, wrosła w pień drzewa i na zawsze pozostała strażniczką puszczy, fascynowała ją i przyciągała. Kasia wielokrotnie chodziła na polanę Wszebory, na której rósł stary, potężny dąb z dziwną naroślą na pniu. Naroślą, która przypominała dziewczęcą postać i to niezależnie od tego, z której strony się na nią patrzyło. Kasia siadała często pod tym drzewem, opierała się o pień i opowiadała zaklętej w nim Wszeborze o wszystkich swoich smutkach, planach, marzeniach. Miała wrażenie, że jej słowa nie trafiają w próżnię i wracała zawsze stamtąd pokrzepiona, jak po rozmowie z kimś bliskim.

„Jeśli ja nie zapomnę o Wszeborze, to i ona będzie o mnie pamiętać i nie zostawi mnie bez pomocy, gdziekolwiek się znajdę!” – ta myśl pojawiła się w jej głowie nagle i wybrzmiała z taką pewnością, że Kasia odetchnęła i uwierzyła, że nie będzie zdana tylko na siebie.

– Nie zapomnę… – szepnęła. – Nawet gdybym chciała, nie dam rady…

Kasia doskonale pamiętała pierwszy raz, kiedy mama przyprowadziła ją na polanę Wszebory i opowiedziała legendę. Sześciolatka uwierzyła wtedy w każde słowo, a gdy przyłożyła dłoń do ręki zdrewniałej dziewczyny, była przekonana, że czuje puls. Pogładziła korę i syknęła z bólu, bo wbiła jej się drzazga, ale powstrzymała odruch wytarcia krwi w chusteczkę, tylko przytknęła krwawiący palec do warg Wszebory, a potem wsunęła go do swoich ust i potraktowała to jako pakt. Tej nocy Wszebora jej się przyśniła i oznajmiła:

– Teraz jesteśmy siostrami. Będę się tobą opiekować.

Później Kasia przybiegała na polanę już sama i Wszebora stała się jej powierniczką, a także kimś w rodzaju dobrej wróżki, bo to do niej dziewczynka kierowała prośby o to, żeby dobrze jej poszła klasówka albo żeby Maciek z trzeciej ławki zwrócił na nią uwagę… W miarę gdy dojrzewała, Katarzyna zaczęła racjonalizować wszystko, co ją otaczało. Miała ścisły umysł i nie mogła się pogodzić z tym, że Wszebora i sny o niej ciągle są obecne w jej życiu. To było jedyne, czego zracjonalizować nie zdołała, i w końcu przestała się przeciw temu burzyć. Uznała Wszeborę za głos swojej podświadomości i nauczyła się nigdy go nie lekceważyć, choć wstydziła się tej wiary nawet przed samą sobą, tym bardziej że gdy kiedyś napomknęła o tym księdzu, ten nakrzyczał na nią i nazwał zabobonną i zacofaną.

„A ci wszyscy święci są w porządku, tak?” – myślała rozżalona tą reprymendą dziewczyna. „Święty od bólu zęba, od złamanej nogi, od pijaków, od grzybów – to nie zabobony. Ale gdy się wierzy w świętość przyrody i moc związanej z nią na wieki strażniczki, to od razu jest się zacofaną”.

Nauczyła się trzymać swoją wiarę w sekrecie, nawet przed rodzicami, a po śmierci rodziców Wszebora stała się dla niej mamą, tatą, psychologiem, terapeutką, siostrą, przyjaciółką i aniołem stróżem.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

Kasia zwolniła na widok idącego poboczem mężczyzny, bo krok miał chwiejny i obawiała się, że za bardzo zniesie go na ulicę. To na moment odwróciło jej myśli od Wszebory, ale po chwili znów wspomniała rodzinne strony.

„Szkoda, Wszeboro, że nie możesz mi zdradzić sekretu, który mój wujek zabrał do grobu…” – pomyślała. Sekret dotyczył pochodzenia jego ogromnego majątku. Kasia zawsze sądziła, że przez cały rok wujek odkładał pieniądze właśnie na te swoje wymarzone wakacje i podobała się jej jego konsekwencja. Ona sama nie była zbyt dobra w systematycznym oszczędzaniu, chociaż jeśli bardzo czegoś chciała, potrafiła się zmobilizować. Tak było w przypadku prześlicznych płytek kuchennych, na które składała przez półtora roku. „Nauczyłeś mnie cierpliwości, wujku” – stwierdziła w duchu.

Tęskniła za starszym panem i jego ciepłym uśmiechem. Ona i wujek byli sobie bliscy i zawsze dobrze się rozumieli, może dlatego, że żadne z nich nie założyło rodziny, a poza tym nie mieli zbyt wielu krewnych. We Wszeborowie mieszkał tylko daleki kuzyn Kasi, a jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy dziewczyna była jeszcze na studiach. Brat mamy był więc dla niej najbliższym człowiekiem i starała się podtrzymywać tę więź. Kiedy wujek umarł, poczuła się samotna i opuszczona, tak jakby ponownie straciła rodziców. Zabrakło jedynej osoby, która ją rozumiała i wspierała. Początkowo Kasia zamierzała sprzedać dom we Wszeborowie i przeprowadzić się do tego odziedziczonego po wujku, ale musiała zmienić plany, a powodem tego był… strach. Nie, nie chodziło o duchy i upiory, nic z tych rzeczy. Po prostu nagle przeszłość jej krewnego zaczęła stanowić dla niej zagadkę i wywoływać niepokój. Pamiętała, jakby to było wczoraj, gdy zaczęła porządkować rzeczy w domu wujka, metodycznie przechodząc od jednej szafki do drugiej. Nad niektórymi przedmiotami zatrzymywała się na dłużej, bo wiązały się z nimi wspomnienia. Rozpłakała się, kiedy składała jego flanelową koszulę z łatami na łokciach, którą lubił tak bardzo, że ciągle ją naprawiał, zamiast wyrzucić i kupić nową.

– Wygodna koszula jest jak stary przyjaciel – mówił. – Przeżyła ze mną wiele, nie wyrzucę jej tylko dlatego, że się starzeje. Ja też nie robię się coraz młodszy.

Wszystkie ubrania, łącznie z tą ulubioną koszulą, spakowała i wywiozła do kontenerów na odzież w pobliskim dużym mieście. Zresztą wujek nie miał ich zbyt dużo – zebrały się ledwie trzy worki.

„To też nas łączy” – pomyślała Kasia i zerknęła na walizkę leżącą na tylnym siedzeniu samochodu. Zabrała ze sobą z domu tylko kilka bluzek, dżinsy i bieliznę, bo postanowiła, że w nowe życie wejdzie z nową garderobą: ładną, niebanalną i oryginalną, a nie taką pospolitą, kupowaną na promocjach w sieciówkach. Resztę ubrań i tekstyliów wrzuciła do kontenerów.

Tamtego dnia, kiedy wynosiła worki z domu wujka, zaczepił ją jakiś mężczyzna, który zatrzymał się za furtką i patrzył na Kasię badawczo. Był wysoki, miał długie tłuste włosy i gęstą brodę.

– Pani dziedziczy po Romku? – zapytał.

– Tak.

– Jakby pani chciała coś opchnąć, to niech mi pani da znać. Siedzę zwykle w barze na rogu, proszę pytać o Rycha.

– A ubrania pana interesują? – zapytała, bo nie wyglądało na to, żeby miał odejść. Stał przy ogrodzeniu i gapił się na nią, jakby próbował prześwietlić wzrokiem niesione worki i torebkę.

Zarechotał, odrzucając do tyłu tłuste strąki.

– Nie, ubrania nie! Tylko dodatki! – zawołał i wreszcie sobie poszedł, choć kilka razy oglądał się za siebie.

„Pewnie przez takich jak on wujek pozakładał w domu tyle zamków i zabezpieczeń” – uznała, bo rzeczywiście starszy pan miał nie tylko alarm, ale i kamerę nad drzwiami, a także cztery zamki antywłamaniowe i kraty w oknach.

O co mężczyźnie chodziło z tymi „dodatkami”, Kasia zrozumiała dopiero, gdy zaczęła przeglądać trzecią szafę w sypialni wuja. Półki wypełnione były szczelnie mniejszymi i większymi pudełeczkami, w których, jak przekonała się kobieta, gdy wyciągnęła jedną stertę, schowana była biżuteria. Nie – jeden czy dwa komplety, tylko setki, a może nawet – tysiące.

„Po co samotnemu mężczyźnie tyle błyskotek?” – zastanawiała się, bo nigdy nie widziała u wujka żadnej biżuterii. Nosił tylko sygnet z czarnym kamieniem, który stanowił pamiątkę po jego ojcu i który podarował jej, kiedy trafił do szpitala. „Może kupował je jako pamiątki podczas tych swoich podróży i w końcu zaczął kolekcjonować?”

Nie miała pojęcia, co zrobić z tą kolekcją, więc po obejrzeniu dwudziestu pudełeczek schowała je z powrotem i przeszła do porządków w dalszej części domu, decydując, że jak się już upora z całą resztą, przemyśli sprawę biżuterii wypełniającej szafę. Zostawiła sobie tylko jeden komplet, który spodobał jej się od razu, gdy tylko uchyliła wieczko: pierścionek i kolczyki. Pierścionek miał jasnoniebieskie oczko otoczone przezroczystymi kryształkami, które dodawały kamieniowi blasku. Założyła go na serdeczny palec i ucieszyła się, bo pasował idealnie, a należące do kompletu kolczyki ładnie się prezentowały i połyskiwały tajemniczo.

„Jest śliczny” – pomyślała Kasia, zerkając na trzymającą kierownicę dłoń, którą nadal zdobił ten właśnie pierścionek.

Głośne trąbienie klaksonu oderwało ją od wspomnień. Kilkanaście metrów przed nią zaczynał się korek, który – jak oceniła, widząc sznur samochodów – oznaczał długie stanie. Niby nigdzie się jej nie spieszyło, ale w tym nowym życiu zamierzała unikać wszystkiego, co nieprzyjemne, jeśli tylko było to możliwe, a w tym przypadku – było. Skręciła w boczną drogę i kilka minut później pogratulowała sobie w duchu, bo przed jej oczami wyłonił się uroczy niewielki pałacyk, położony w zadbanym parku. Szyld nad bramą informował, że znajduje się tam hotel i kawiarnia. Kasia poczuła, że chętnie zrobi sobie przerwę w podróży. Wyjechała z Wszeborowa po czwartej rano, żeby uniknąć spotkań z sąsiadami i niepotrzebnych pytań, na które nie zamierzała odpowiadać, a teraz dochodziła dziesiąta.

„Napiję się kawy, zjem drugie śniadanie i trochę rozprostuję nogi” – zdecydowała.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

Z bliska pałacyk prezentował się jeszcze ładniej, bo można było dostrzec intrygujące detale, które naprawdę warte były uwagi. Kasia przyglądała się pięknej fasadzie utrzymanej w pastelowych odcieniach zieleni i różu i myślała sobie, że mogłaby tak mieszkać. Szczególnie podobał się jej malowniczy balkonik z białymi kolumnami, po których pięła się róża.

„Ślicznie tu jest” – pomyślała kobieta. „Tak spokojnie i elegancko”.

Stała jeszcze przez chwilę, podziwiając kolejne szczegóły, aż dał o sobie znać głód. Weszła do kawiarni i zamówiła kawę i ciastko, a potem, zachęcona przez kelnerkę, usiadła na tarasie, bo dzień był wyjątkowo ciepły. Popatrzyła na park w jesiennej szacie i pełen uroku staw, w którym odbijały się promienie słońca. Na powierzchni wody unosiły się kolorowe liście, a łagodny wiatr poruszał nimi, tworząc fale, mieniące się ciepłymi barwami jesieni. Kasia nagle nabrała ochoty, żeby zostać tutaj na noc. Do tej pory rzadko miała okazję, by ulegać swoim zachciankom, a teraz zamierzała to zmienić.

– Czy pokój, do którego należy ten balkonik, jest wolny? – zapytała, gdy kelnerka przyszła się upewnić, czy jedyny gość kawiarni niczego nie potrzebuje.

– Zaraz zapytam w recepcji, ale chyba tak, bo to już koniec października, więc mało chętnych na wypoczynek…

Po chwili kobieta wróciła i potwierdziła, że pokój można wynająć, więc gdy Kasia skończyła posiłek, poszła do recepcji, żeby się zameldować. Świetnie się czuła z tą spontanicznością, na którą do tej pory prawie nigdy nie mogła sobie w życiu pozwolić. Pokój kosztował sporo, ale wart był każdej złotówki. Zaraz po przekroczeniu progu Kasia poczuła się jak księżniczka: łóżko z baldachimem, eleganckie meble, śliczna staroświecka komoda, fotel i pełna uroku łazienka z wielką wanną na nóżkach w kształcie łodyg kwiatów.

„Ktoś zadbał o każdy, nawet najmniejszy szczególik” – zachwycała się, dotykając miękkich ręczników i puszystego szlafroka pozostawionego do dyspozycji gości.

Nalała wody do wanny, dodała olejku, który oferował hotel, i położyła się w pachnącej pianie. Pierścionek na jej palcu zalśnił mocno, kiedy go zamoczyła, i Kasia przypomniała sobie dzień, który sprawił, że zaczęła inaczej patrzeć na odziedziczony po wujku majątek, a w jej serce wkradły się strach i niepewność. To był pogodny, ciepły poranek, który wcale nie zapowiadał przełomowych wydarzeń. W aptece pojawiało się niewielu klientów, więc Kasia postanowiła posprzątać w szafkach z lekami, bo od dłuższego czasu miała wrażenie, że zaniedbała swoje miejsce pracy. Umyła starannie półki, wytarła kurz z figurek aniołków, które zdobiły gablotkę, poukładała równo pudełka i słoiki, przemyła podłogę pachnącym płynem. Nagle przed domem zatrzymał się samochód i do apteki wszedł po chwili młody jasnowłosy mężczyzna, trzymając przy twarzy chustkę.

– Czy ma pani coś do zatamowania krwotoku? – wykrztusił.

Spojrzała na niego uważniej i spostrzegła, że spomiędzy palców trzymających chusteczkę sączy mu się krew. Posadziła go na krześle, położyła zimny kompres i pomogła opanować krwawienie z nosa, a potem usiedli razem przy otwartych drzwiach, ze szklankami zimnej wody w rękach. Kasia zauważyła, że mężczyzna patrzy na nią uważnie i raz po raz zerka na jej dłoń.

„Pewnie chce sprawdzić, czy jestem mężatką” – pomyślała i uśmiechnęła się, bo nieznajomy bardzo jej się spodobał. Nie był jakoś niewiarygodnie przystojny, ale miał niezwykłe, niebieskie oczy i ładnie wykrojone usta, a także zadbane dłonie o długich palcach. We Wszeborowie mężczyźni nie zwracali uwagi na takie szczegóły jak czyste paznokcie, a widać było, że jasnowłosy poświęca czas na ich pielęgnację. Mimo woli wyobraziła sobie, jak te wypielęgnowane, delikatne dłonie błądzą po jej skórze…

– Przepiękny jest ten pani pierścionek i kolczyki – powiedział w pewnym momencie mężczyzna i Kasia została sprowadzona na ziemię. Poczuła lekkie ukłucie rozczarowania, że interesuje go biżuteria, a nie – jej właścicielka. – Są wspaniałe – dodał. – Jestem jubilerem i chyba nigdy w całym swoim zawodowym życiu nie widziałem tak pięknie oszlifowanych brylantów i tak czystych szafirów.

– Brylantów? – powtórzyła.

– Takiego szlifu i blasku nie da się podrobić – odpowiedział z przekonaniem.

– Jest pan pewien? – Zaskoczona zdjęła pierścionek z palca i podała mu go. Była przekonana, że gdy mężczyzna przyjrzy mu się dokładniej, powie, że to zwykłe jarmarczne świecidełko. Jej gość wyciągnął z kieszeni na piersi jakieś szkiełko i przyglądał się bacznie klejnotowi, a potem oddał go jej, trzymając tak delikatnie, jakby mógł uszkodzić pierścionek zbyt mocnym dotknięciem.

– Jest wart ze dwadzieścia tysięcy. Co najmniej, bo gdyby zbadać go staranniej, wyszłoby na pewno więcej. Kamień jest doskonały! A kolczyki warte pewnie ze trzy razy tyle. Gdzie pani to kupiła?

– Odziedziczyłam po krewnym – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – To jedyne, co mi zostawił – dodała na wszelki wypadek, bo nagle przestraszyła się, że mężczyzna może rozpowiedzieć w okolicy, że w jej domu znajdują się tak drogocenne klejnoty.

– Cudeńko. Prawdziwe arcydzieło sztuki jubilerskiej. Lepiej mieć jeden taki komplet niż całą szufladę innych świecidełek.

Gdy mężczyzna odjechał, Kasia z oszołomieniem wpatrywała się w pierścionek. Uświadomiła sobie, że nie zdjęła go do prac w ogrodzie i potem szorowała szczoteczką do zębów, miała go również na palcu podczas sprzątania, mycia okien, zmywania naczyń i robienia przetworów.

„Przecież nic mu się nie stało” – przerwała wreszcie te myśli. „Jest cały i nadal taki śliczny, jak był. Ale żeby dwadzieścia tysięcy…” Raz jeszcze spojrzała z niedowierzaniem na złoto. W pierwszym odruchu chciała zdjąć komplet i schować, ale po chwili pomyślała, że to niedorzeczne. Skoro jej się podoba i nosiła go przez tyle tygodni, to chyba nic się nie stanie, jeśli nadal będzie ją zdobić.

– Po to jest biżuteria, żeby ją nosić, a nie ukrywać w pudełeczkach – powiedziała do siebie.

Dopiero wtedy dotarło do niej, że pozostałe ukryte w pudełeczkach w domu jej wujka wyroby złotnicze również mogą być wartościowe. Przestraszyła się, bo zupełnie nie potrafiła tego wyjaśnić.

„Skąd wujek miał tyle pieniędzy?” – zastanawiała się. „Przecież nie wyglądał na milionera, nie żył ponad stan. A może to tylko ten jeden komplet jest taki drogocenny, a reszta to podróbki? Może kupił go na pchlim targu, a sprzedający nie zdawał sobie sprawy z wartości biżuterii? Tak, z pewnością” – prychnęła po chwili w duchu, zdając sobie sprawę z tego, że to bardzo mało prawdopodobne. „Przez czysty przypadek trafiłam akurat na jedyny autentyczny i drogocenny zestaw? Bzdura”.

Zamknęła wówczas wcześniej punkt apteczny i pojechała do miasteczka. Kiedy wchodziła do domu wuja, miała wrażenie, że z okien naprzeciwko śledzą ją czyjeś spojrzenia.

„Brednie! Nikt nie wie, że wujek zgromadził taką kolekcję!” – strofowała się w duchu, ale przypomniał jej się mężczyzna z tłustymi włosami, który wspominał o chęci kupienia „dodatków” i strach ścisnął ją za gardło. Chyba jednak ktoś wiedział… Zamknęła drzwi i pociągnęła za klamkę, żeby się upewnić, czy na pewno nikt za nią nie wejdzie. Dopiero wtedy wolno podeszła do szafy, otworzyła drzwiczki i z uwagą obejrzała kilka kompletów, jednak nie potrafiła ocenić ich wartości. Teraz, kiedy wiedziała, że jej biżuteria jest tak drogocenna, inaczej patrzyła na te świecidełka. Ich blask wydał jej się nagle zbyt ostentacyjny, jakby z daleka krzyczały: „Jesteśmy bardzo, bardzo drogie!”.

„Co ja mam z tym zrobić?” – myślała, dotykając nieśmiało gładkich kamieni.

Wreszcie wybrała na chybił trafił trzy pudełka oraz wyjęła z woreczka dwa pierścionki spośród kilkunastu tam zgromadzonych i następnego dnia pojechała do Krakowa, żeby wycenić je u jubilerów. Zdecydowała się na Kraków, bo był dużym miastem, więc liczyła na anonimowość, a przy tym położony był na tyle blisko od Wszeborowa, że dało się załatwić sprawę w ciągu jednego dnia. Jubiler, do którego przyszła w pierwszej kolejności, obejrzał z uwagą naszyjnik z czerwonymi kamieniami i stwierdził, że to rubiny.

– Żeby podać dokładną wartość, musiałbym dokonać analiz, ale tak na pierwszy rzut oka nie mam wątpliwości, że to naturalne kamienie. Piękne okazy. A to na środku to diament, też bardzo niezwykły. No i białe złoto najwyższej próby. Kupiłbym go od pani za trzydzieści tysięcy.

Gdy jednak usłyszał, że Kasia nie posiada dowodów zakupu ani żadnych certyfikatów, zrezygnował z zakupów, za to podał jej adres jubilera, który, jak sam stwierdził, niespecjalnie przejmuje się formalnościami. Kasia odwiedziła jeszcze cztery pracownie, w każdej pokazując inny klejnot – i w każdej usłyszała, że to naprawdę wartościowe przedmioty. Jeden z jubilerów, niezainteresowany kupnem, choć zachwycony prezentowaną biżuterią, stwierdził, że nie powinna sprzedawać naszyjnika za mniej niż pięćdziesiąt tysięcy. W końcu poszła do jubilera, którego wskazał jej pierwszy z mężczyzn, i rzeczywiście – po obejrzeniu zestawu kolczyków i pierścionka z perłami zaoferował jej niezłą sumę, choć mniejszą o jedną trzecią od kwoty, którą usłyszała u złotnika. Patrzyła na niego oszołomiona, co odebrał jako próbę targowania się i podniósł cenę o trzy tysiące.

– No nie mogę więcej – powiedział. – Nie ma pani na to żadnych papierów, żadnego dowodu zakupu, wiadomo, że nie będę mógł wystawić oficjalnie. Trzeba zrobić ekspertyzy, a to kosztuje…

– Zgoda – odpowiedziała, bo od dłuższego czasu planowała remont i nagle otworzyły się przed nią możliwości, aby wykonać go już teraz, bez konieczności odkładania pieniędzy przez cały rok, a przy tym zrobić go tak, jak jej się marzyło, nie oglądając się na koszty. Wtedy jeszcze nie myślała o tym, że równie dobrze może rzucić Wszeborowo i zacząć nowe życie w jakimkolwiek miejscu sobie wymarzy…

Gdy wróciła do domu, dopadły ją wyrzuty sumienia. Torebka, w której schowała pieniądze, nagle wydała jej się potwornie ciężka, a banknoty tak brudne, że odsunęła ich plik od siebie. Myśli kołatały się w jej głowie, jedna gorsza od drugiej.

„A jeśli to są klejnoty pochodzące z kradzieży? Jeśli wujek należał do jakiejś szajki? Jeśli jest na nich krew?”

Zastanawiała się, czy nie powinna pójść na policję, ale z drugiej strony trudno jej było uwierzyć w to, że wujek Romek mógłby dopuścić się przestępstwa. Przecież dobrze go znała, był łagodnym, spokojnym człowiekiem, który lubił czytać książki historyczne i pomagał w różnych pracach staruszce mieszkającej przy tej samej ulicy. Czy ktoś taki mógł być złodziejem?

– Oczywiście, że mógł. Każdego dnia ludzie dowiadują się, że ich sąsiad jest przestępcą, i wtedy mówią, że wydawał się taki porządny, miły i spokojny… – przekonywał jakiś głosik w jej głowie, ale Kasia odrzucała go.

„Jeśli pójdę na policję, zacznie się dochodzenie i zszargam dobre imię wujka, a być może i tak niczego się nie dowiem”.

Zza okna dobiegło ją nagle ćwierkanie ptaków i Kasia wróciła do rzeczywistości. Rozejrzała się po hotelowej łazience. Woda w wannie zrobiła się już chłodna, więc kobieta zakończyła kąpiel, założyła długi podkoszulek i wyciągnęła się na wspaniałym łożu.

„Muszę się wybrać na zakupy i sprawić sobie jakieś ładne koszulki nocne, bieliznę i ubrania” – pomyślała. Z tą myślą zasnęła. We śnie znalazła się na polanie Wszebory. Stała na skraju lasu, w rzęsistym deszczu, który czuła na całym ciele, i nagle spostrzegła, że drewniana postać dziewczyny ożywa. Jej włosy zafalowały na wietrze, zdrewniałe powieki otworzyły się i na Kasię spojrzały zielone oczy. Przez chwilę obie wpatrywały się w siebie, a potem Wszebora wyciągnęła ku niej ręce i pociągnęła ją do tańca wokół dębu. Wirowały obie, aż kręciło im się w głowach, a ich śmiech niósł się po lesie, zmieszany z ptasim świergotem.

– Jestem przy tobie i nie opuszczę cię, dopóki o mnie pamiętasz! – powiedziała Wszebora, a Kasię wypełniło szczęście i poczucie, że wszystko świetnie się ułoży.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Joanna Tekieli, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

PR & marketing: Anna Apanas

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-126-2

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.