Otuleni syberyjskim wiatrem. Przerwana młodość - Wioletta Piasecka - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Otuleni syberyjskim wiatrem. Przerwana młodość ebook i audiobook

Wioletta Piasecka

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdy gaśnie nadzieja, walka staje się jeszcze trudniejsza.

Prześladowania w Krzemieńcu po upadku niepodległościowego zrywu przybierają na sile. Carat bezlitośnie rozprawia się z każdym, kto ośmiela się choćby marzyć o wolności. W piekle prześladowań dwie młody kobiety Zofia i Józefa Rzążewskie przeżywają swój własny koniec świata.

Józefa trafia do więzienia, a jej bliscy desperacko walczą o jej uwolnienie, nie bacząc na konsekwencje. Tymczasem u Zofii, uwikłanej w małżeństwo bez miłości, toczy się prawdziwy dramat, w dodatku dziewczyna skrywa w sercu wstydliwą tajemnicę.

Rodzina Rzążewskich staje przed dramatycznym wyborem: – Czy dla ratowania córek warto poświęcić wszystko, kosztem pozostałych dzieci? Wśród szepczących o niepodległości serc wciąż tli się płomień nadziei, ale czy starczy odwagi i wiary w marzenia?

Opowieść o sile kobiet, poświęceniu i miłości w czasach, gdy jedno słowo mogło kosztować życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 19 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
4,9 (162 oceny)
142
17
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beata166

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna, czekam na tom trzeci
00
Elusive_Soul

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny, bardzo ciekawy tom cyklu, w którym cała szlachecka rodzina Rzążewskich rozsypuje się, jak domek z kart... Carscy siepacze rozprawiają się brutalnie ze wszystkimi, którym marzy się wolna Ojczyzna, choćby nawet tylko w myślach. To powieść o sile rodzinnych więzi, o niezłomności i sile charakteru, o kobietach takich, jak Józefa Rzążewska, aresztowana za działalność konspiracyjną, jak wdowa Ewa Felińska, która sprawując opiekę nad swoimi sześcioma pociechami także nie wahała się angażować w walkę, nie bacząc na smutne konsekwencje dla jej potomstwa... W tych trudnych czasach nie brakło także kolaborantów, czarnych charakterów, pozbawionych moralnego kręgosłupa, którzy sprzedaliby najbliższych, byle ocalić samych siebie. Czy spotka ich za to kara? Czekam na ostatni tom cyklu i wiem, że na pewno poświęcę mu czas. Zapowiada się jazda bez trzymanki - czasy zesłania na Sybir.
00
Cookieajula

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne polskie wyznanie .
00
Botka_60

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. Z niecierpliwością czekam na trzecią część. To się czyta jednym tchem.
00
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

"Przerwana młodość" to książka, która dotyka najczulszych punktów duszy. Wzrusza do łez, zmusza do zastanowienia, ale jednocześnie daje nadzieję. Jest to lektura obowiązkowa dla każdego, kto ceni sobie literaturę głęboką, autentyczną i skłaniającą do refleksji. Wioletta Piasecka stworzyła dzieło, które na długo pozostaje w pamięci, szepcząc historię, która nigdy nie powinna zostać zapomniana, i wykrzykując przesłanie o wartości życia, wolności i ludzkiej godności. To prawdziwa perła współczesnej literatury, która zasługuje na szerokie uznanie.
00



Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaDo­rota Ho­nek-Sac
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce:©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Wio­letta Pia­secka, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-881-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mło­dość to czas od­wagi.

Upa­daj, wsta­waj, walcz –

bo wła­śnie te­raz uczysz się la­tać.

Pie­śni wy­brzmiały, or­gany umil­kły. Wierni zgro­ma­dzeni w daw­nym ko­ściele Świę­tego An­to­niego oglą­dali się bez­rad­nie na drzwi pro­wa­dzące do przy­ko­ściel­nej kruchty, za któ­rymi kil­ka­na­ście mi­nut temu znik­nęła Jó­zefa Rzą­żew­ska. Tu i ów­dzie roz­le­gły się co­raz nie­cier­pliw­sze syk­nię­cia.

– Może niech świa­dek pój­dzie zo­ba­czyć, co za­trzy­mało druhnę? – rzu­cił ktoś z dru­giego rzędu od­święt­nie przy­stro­jo­nych ław. – Wy­pa­da­łoby tę mszę do­koń­czyć.

– Ma­teczko Prze­naj­święt­sza, coś strasz­nego mu­siało Jó­zię za­trzy­mać – wy­mam­ro­tała panna młoda i zro­biła ruch, jakby miała za­miar wstać.

– A ty do­kąd? – wark­nął Mau­rycy i przy­trzy­mał rękę świeżo po­ślu­bio­nej mał­żonki. – Wróci – mruk­nął, a po chwili do­dał: – Że też aku­rat te­raz za­chciało ci się me­da­lika. Nie mo­głaś do­trwać tych pię­ciu mi­nut do końca mszy? – Chciał po­wie­dzieć coś jesz­cze, ale tylko za­ci­snął wargi i omiótł Zo­fię nie­chęt­nym spoj­rze­niem.

– Młody czło­wieku – zwró­cił się do Ste­fana Wie­lo­wiej­skiego oj­ciec fran­cisz­ka­nin. – Pro­szę, może rze­czy­wi­ście pój­dzie ja­śnie pa­nicz zo­ba­czyć, co za­trzy­mało pannę Jó­zefę. Nie mo­żemy dłu­żej cze­kać. Za­raz Mo­skale zwie­trzą mszę i kło­poty go­towe – do­koń­czył ła­mią­cym się gło­sem.

Od kiedy car Mi­ko­łaj I Ro­ma­now po upadku po­wsta­nia li­sto­pa­do­wego za­bro­nił od­pra­wia­nia ka­to­lic­kich mszy, eu­cha­ry­stie od­by­wały się po­ta­jem­nie i tylko w szcze­gól­nych wy­pad­kach, ja­kimi były śluby, po­grzeby i chrzty.

Nim jed­nak drużba ru­szył się z miej­sca, mo­siężne drzwi świą­tyni jęk­nęły prze­cią­gle i do ko­ścioła wbiegł roz­trzę­siony stan­gret. Szmery uci­chły. W ci­szy sły­chać było tylko ty­ka­nie wiel­kiego ze­gara sto­ją­cego w bocz­nej na­wie i od­de­chy zszo­ko­wa­nych go­ści. Ko­biety po­bla­dły, nie­które roz­po­starły wa­chla­rze i jęły po­ru­szać nimi ener­gicz­nie.

– Co się stało? Mówże! – po­pę­dził swo­jego woź­nicę Mi­ko­łaj Wie­lo­wiej­ski.

– Wiel­możny pa­nie, żoł­dacy aresz­to­wali ja­śnie pa­nienkę. Po­pchnęli bru­tal­nie i za­ła­do­wali do ki­bitki – za­wo­łał prze­ra­żony.

Ku zgro­zie dam, oparł się o ławę, strą­ca­jąc przy­pięty do niej bu­kiet li­lii z dłu­gimi bia­łymi szar­fami. Sie­dzący naj­bli­żej od­su­nęli się. Stan­gret nie prze­jął się tym albo nie za­uwa­żył, ścią­gnął wy­soki cy­lin­der, któ­rego za­po­mniał zdjąć przy wej­ściu do świą­tyni, prze­tarł pot z czoła i ciężko sa­piąc, sta­rał się wy­rów­nać od­dech.

– Co ta­kiego?! – Sie­dząca w pierw­szej ła­wie Al­dona Rzą­żew­ska po­de­rwała się z miej­sca, chciała pod­biec do woź­nicy, ale na­gle jej twarz przy­brała po­pie­latą barwę, ko­bieta zła­pała się za serce, a po chwili pa­dła ze­mdlona na po­sadzkę.

– Mój Boże! Mamo! Mam­ciu, ock­nij się, bła­gam! – Zo­fia wstała rap­tow­nie, klęcz­nik, na któ­rym opie­rała dło­nie, za­ko­ły­sał się i upadł z ru­mo­rem. Nie ba­cząc na ko­ronki i tiule swo­jej śnież­no­bia­łej stroj­nej sukni ślub­nej, panna młoda klęk­nęła przy matce. – Ma­mu­niu, bła­gam cię, ode­zwij się. – Ude­rzała ją de­li­kat­nie po twa­rzy.

Do­piero po mi­nu­cie do­łą­czyły do po­mocy oszo­ło­mione wy­pad­kami An­to­nina Śnia­decka i Eliza Wie­lo­wiej­ska, du­chowny rów­nież się po­chy­lił, by po­móc ocu­cić matkę panny mło­dej.

Wła­dy­sław, nie ba­cząc na ze­mdloną po­ło­wicę, wy­biegł z ko­ścioła i po­pę­dził żwi­rową ścieżką, na któ­rej wiatr wciąż roz­wie­wał wy­sy­pane przed go­dziną płatki róż. Za bia­łym mu­rem świą­tyni pa­no­wał względny spo­kój. Ki­bitka mu­siała nie­dawno od­je­chać, bo na dro­dze uno­sił się jesz­cze tu­man ku­rzu. Ko­nie z za­par­ko­wa­nych wzdłuż ko­ściel­nego muru bry­czek par­skały ner­wowo, wi­dać pył draż­nił noz­drza i oczy zwie­rząt.

– Tam po­je­chali, ja­śnie pa­nie. – Dwaj chłopcy pod­nie­śli się z przy­ko­ściel­nego murku, ale nie śmieli po­dejść do wy­twor­nego dzie­dzica. Prze­stę­po­wali z nogi na nogę, brud­nymi sto­pami od­gar­nia­jąc drobne ka­myki.

– Ilu ich było? – spy­tał ła­mią­cym się gło­sem Wła­dy­sław.

– Ino dwóch, pa­nie. Ude­rzyli tamtą pa­nienkę i siłą we­pchnęli do ki­bitki. Bro­niła się, ale nie dała rady – wy­ja­śniali z za­pa­łem, je­den przez dru­giego.

– Moje dziecko. Moja dzielna dziew­czynka – szep­tał spierzch­nię­tymi war­gami Rzą­żew­ski. Nie zwra­ca­jąc uwagi na uszyte spe­cjal­nie na ślub naj­star­szej córki nowe, ja­sne spodnie, skro­jone we­dług naj­now­szej mody, upadł na ko­lana, za­wył jak ra­nione zwie­rzę, a po­tem scho­wał twarz w dło­niach i za­pła­kał gło­śno, bez­rad­nie.

Malcy przy­glą­dali się tej sce­nie z lę­kliwą cie­ka­wo­ścią, ni­gdy bo­wiem nie byli świad­kami pła­czu wiel­moż­nego pana ani żad­nego do­ro­słego męż­czy­zny.

Tym­cza­sem w świą­tyni znu­żeni go­ście za­częli wy­cho­dzić z ław. Udało się ocu­cić Al­donę, która sła­nia­jąc się na no­gach, zo­stała wy­pro­wa­dzona przez dwóch męż­czyzn. Nie­któ­rzy ich śla­dem rów­nież kie­ro­wali się na ze­wnątrz, a inni stali po­środku nawy, nie­pewni, co mają ze sobą zro­bić. Du­chowny też nie bar­dzo wie­dział, jak ma się za­cho­wać. Za­po­mniał o ho­stii i o bło­go­sła­wień­stwie. Po­cząt­kowo po­ma­gał przy ocu­ca­niu jej­mość Rzą­żew­skiej, ale ko­biety z so­lami trzeź­wią­cymi od­su­nęły go na bok. Stał więc przy oł­ta­rzu bez­radny jak dziecko. Ko­ściół pu­sto­szał.

– Pro­szę księ­dza – szep­nęła nie­mal bez­gło­śnie Zo­fia.

– Tak? – Po­chy­lił się, by le­piej sły­szeć.

– Czy można unie­waż­nić ten ślub?

Nim ksiądz zdo­łał od­po­wie­dzieć, w Mau­ry­cego wstą­piła fu­ria, po­czer­wie­niał i zwarł szczęki w że­la­znym uści­sku. Wal­czył ze sobą, by się opa­no­wać, ale nie wy­trzy­mał i z ca­łej siły ude­rzył świeżo po­ślu­bioną mał­żonkę w twarz.

– Jak śmiesz?! – za­wo­łała, przy­kła­da­jąc dłoń do za­ró­żo­wio­nego ude­rze­niem miej­sca. Siar­czy­sty po­li­czek za­piekł ją ży­wym ogniem. Upo­ko­rzona, od­wró­ciła się od męża.

– Bój się Boga, synu, coś ty zro­bił? – jęk­nął du­chowny.

– Pro­szę księ­dza, bła­gam, czy można unie­waż­nić ten ślub? – Zo­fia po­wtó­rzyła py­ta­nie a w jej gło­sie wy­brzmiała tak wielka roz­pacz, że fran­cisz­ka­nin za­nie­mó­wił i tylko w dziw­nym stu­po­rze mru­gał po­wie­kami. Po chwili po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu mło­dej ko­biety i prze­cząco po­krę­cił głową.

– Moje dziecko, za­war­li­ście przed Bo­giem przy­sięgę. Co Bóg złą­czył, czło­wiek roz­dzie­lić nie może. Będę się za cie­bie mo­dlił – szep­nął żar­li­wie. – Za was oboje – do­dał bez wiary.

– Pro­szę le­piej do­koń­czyć ce­re­mo­nię, sami się za sie­bie po­mo­dlimy – rzu­cił ką­śli­wie Mau­rycy. Po­nie­waż fran­cisz­ka­nin stał nie­zde­cy­do­wany, młody Wie­lo­wiej­ski klęk­nął, po­cią­ga­jąc Zo­fię w dół. Pod na­po­rem jego siły zgięła ko­lana. Du­chowny wciąż stał, nie­zdolny wy­po­wie­dzieć słowa, więc pan młody prze­że­gnał się, wstał i wy­pro­wa­dził żonę z cał­ko­wi­cie już opu­sto­sza­łej świą­tyni.

– Zo­staw mnie, mu­szę do­wie­dzieć się, co się stało z Jó­zefą. – Wy­rwała mu rękę, gdy byli już przed ko­ścio­łem. – Zo­staw mnie, po­wie­dzia­łam.

– Za­milcz. I tak ni­czego w tej chwili nie zmie­nisz. Trzeba się za­jąć go­śćmi. – Pod­szedł do niej, ale dziew­czyna od­sko­czyła tak ener­gicz­nie, że wy­sa­dzany szla­chet­nymi ka­mie­niami dia­dem, który otrzy­mała w pre­zen­cie od te­ścia, prze­krzy­wił się i opadł jej na lewe oko. Przy­trzy­mała go dło­nią, a po­nie­waż da­lej się zsu­wał, ze­rwała go z wło­sów ra­zem z trzy­me­tro­wym we­lo­nem. Ma­te­riał osiadł na żwi­ro­wej alei, wiatr uniósł go za­sła­nia­jąc twarz Zo­fii. Nie­cier­pli­wym ru­chem, byle jak zwi­nęła we­lon w kłę­bek. Mau­rycy szarp­nął ją za ra­mię.

– Nie do­ty­kaj mnie! Nie waż się! – krzyk­nęła.

– Po­cze­kaj! – wark­nął.

– Nie! Nic nie jest dla mnie w tej chwili ważne, oprócz tego, co dzieje się z Jó­zią! – za­wo­łała, nie ba­cząc na jego gniewne spoj­rze­nie, i przy­spie­szyła kroku.

Sama dzi­wiła się so­bie, skąd wzięła siłę. Ona, która dwóch słów bez bo­jaźni nie wy­po­wia­dała. Jesz­cze wczo­raj, ba na­wet dziś rano bała się plo­tek, ob­mowy, śmiesz­no­ści, a przede wszyst­kim sta­ro­pa­nień­stwa. Do­piero te­raz po­jęła słowa sio­stry i ojca, któ­rzy do ostat­niego mo­mentu przed ślu­bem do­py­ty­wali ją, czy na pewno chce tego mał­żeń­stwa. Z upo­rem nie dała so­bie ni­czego prze­tłu­ma­czyć. Te­raz zro­zu­miała, że oni wi­dzieli to, czego ona nie do­strze­gała, a mia­no­wi­cie że Mau­rycy nie jest dla niej, a ona nie jest dla niego. – Boże je­dyny, jaka je­stem nie­mą­dra. Jaka na­iwna – za­łkała.

– Ste­fan, po­móż mi. – Wie­lo­wiej­ski kiw­nął głową na drużbę, na­ka­zu­jąc siłą wsa­dze­nie jego do­piero co po­ślu­bio­nej żony do ka­rety. Ten zro­zu­miał su­ge­stywny gest. Pod­bie­gli, chwy­cili Zo­fię pod ra­mię i siłą za­cią­gnęli do po­wozu. Stan­gret za­trza­snął drzwi, ale na­tych­miast za­pu­kał w okno. – Czego? – Mau­rycy ki­piał od źle skry­wa­nej fu­rii.

– Ja­śnie pa­nie, do­kąd mam je­chać? – Woź­nica przy­trzy­mu­jąc cy­lin­der, schy­lił głowę, nie śmiał na­po­mknąć o cią­gną­cym się po ziemi we­lo­nie.

Mau­rycy za­gryzł wargę, nie po­tra­fiąc od­po­wie­dzieć na to pro­ste py­ta­nie. Wielką ucztę we­selną przy­go­to­wano w domu panny mło­dej. Czy jed­nak te­raz wy­pada je­chać na we­sele, czy może do domu? Aresz­to­wa­nie sio­stry panny mło­dej z pew­no­ścią od­bije się skan­da­lem. Na­gle po­my­ślał o re­ak­cji ojca, który w Sak­so­nii i w Pe­ters­burgu miał roz­liczne in­te­resy, w związku z tym dwoił się i troił, by świe­cić wier­no­pod­dań­stwem przed Ro­sja­nami. Za­gryzł dolną wargę aż do krwi, w końcu za­klął siar­czy­ście: – Niech to wszy­scy dia­bli! Niech to krew za­leje! Psia mać!

– Jedźmy do Rzą­żew­skich – pod­po­wie­dział ze spo­ko­jem Ste­fan. – Na za­pro­sze­niach stoi, że uczta od­bywa się u nich, i pew­nie tam wszy­scy po­je­chali. Para młoda musi się po­ka­zać. Za­cho­wuj­cie się tak, jakby się nic nie stało.

– Do Rzą­żew­skich – roz­ka­zał bez prze­ko­na­nia Mau­rycy, a sie­dzą­cej w po­wo­zie Zo­fii nieco ulżyło. Po­przy­się­gła so­bie, że prę­dzej skona, niż da się wy­pro­wa­dzić siłą z ro­dzin­nego domu.

Ste­fan się nie my­lił. Gdy pod­je­chali pod dwór Rzą­żew­skich, sporo ta­ran­ta­sów, ko­czów i ka­ret stało za­par­ko­wa­nych wzdłuż alei ob­ro­śnię­tej pla­ta­nami i li­pami. Zo­fia wy­sia­dła z po­wozu i chciała biec w stronę domu, ale Mau­rycy zła­pał ją za ra­mię.

– Czego ty jesz­cze chcesz? – Od­wró­ciła się do niego pełna jaw­nej wro­go­ści. Nie zwa­ża­jąc na ból, wy­szarp­nęła się i po­bie­gła w stronę ganku.

– Daj jej spo­kój, niech bie­gnie, pew­nie chce się do­wie­dzieć, co z sio­strą – zmi­ty­go­wał ku­zyna Ste­fan. – Mó­wi­łem, że krnąbrna z niej pan­nica. Bę­dziesz miał kło­pot. – Gwizd­nął prze­cią­gle i po­krę­cił głową z kpią­cym nie­do­wie­rze­niem.

– Już ja ją po­skro­mię! – wy­sy­czał Mau­rycy. Z tru­dem ha­mo­wał wście­kłość. Ża­ło­wał przy­jazdu do Rzą­żew­skich. Uznał, że tu­taj bę­dzie mu trud­niej okieł­znać żonę. Chciał jed­nak choć tro­chę za­pa­no­wać nad po­zo­rami i ura­to­wać tę nie­szczę­sną sy­tu­ację, czuł bo­wiem wi­szący w po­wie­trzu skan­dal i awan­turę z oj­cem.

W progu nie było ani Al­dony, ani Wła­dy­sława. Ho­nory domu czy­niła An­to­nina Śnia­decka. Z uśmie­chem kie­ro­wała go­ści do sadu, gdzie po­śród kwia­tów i ziół usta­wiono stoły, a także przy­go­to­wano miej­sce do tańca. Przy dźwię­kach skrzy­piec i kla­we­synu służba nie­mal bez­sze­lest­nie roz­no­siła pół­mi­ski z mię­si­wami, du­szo­nymi wa­rzy­wami, pu­lar­dami i in­nymi przy­sma­kami.

Zo­fia, nie­za­trzy­my­wana przez ni­kogo, wbie­gła do bi­blio­teki. Wi­dok zgnę­bio­nych ro­dzi­ców roz­darł jej serce. Matka sie­działa na szez­longu z twa­rzą ukrytą w dło­niach. Wła­dy­sław stał przy oknie i nie­przy­tom­nym wzro­kiem pa­trzył w dal. W rogu, na ob­szy­tej wzo­rzy­stym ada­masz­kiem ka­na­pie, po­pła­ki­wała Emilka. Krzysz­tof cho­dził po po­miesz­cze­niu i sta­rał się coś po­wie­dzieć, ale nikt go nie słu­chał.

– Oj­cze! – za­wo­łał w końcu i za­trzy­mał się rap­tow­nie, ale Wła­dy­sław na­wet na niego nie spoj­rzał. – Oj­cze, trzeba je­chać do pani Ewy Fe­liń­skiej. Jó­zia u niej prze­pi­sy­wała tajne li­sty pana Ko­nar­skiego.

– Co ta­kiego?! – Wła­dy­sław pod­biegł do syna i zła­pał go za poły gra­na­to­wego fraka. – Jó­zia prze­pi­sy­wała tajne li­sty? Wie­dzia­łeś o tym i nic nie po­wie­dzia­łeś?! Ty też tam z nimi dzia­ła­łeś?!

– Tatku, nie te­raz o tym. Trzeba ostrzec Fe­liń­ską, trzeba znisz­czyć do­ku­menty – prze­rwał ojcu ner­wowo. – Jadę tam!

– Nie! To­bie nie wolno! Oni pew­nie już tam są! – Wła­dy­sław za­chły­sty­wał się sło­wami. – Po coś ty wra­cał z Lo­zanny? Dla­czego mnie nie po­słu­cha­łeś? – Ode­pchnął syna, aż ten się za­to­czył na re­gały z książ­kami, a sam wy­biegł z po­koju.

Młody Rzą­żew­ski po­pra­wił poły fraka, chciał biec za oj­cem, ale zo­ba­czył pła­czącą matkę. Sie­działa na brzegu ka­napy i ocie­rała łzy wierz­chem dłoni.

– Ma­teczko, może nie bę­dzie tak źle. Ko­biet jak do­tąd ni­gdy nie aresz­to­wano... – Urwał w pół zda­nia, bo prze­ra­ził się bla­do­ścią matki.

– Jak do­tąd nie aresz­to­wano... – po­wtó­rzyła ni­czym echo i znów za­nio­sła się szlo­chem. – Jed­nak Jó­zię aresz­to­wano – do­po­wie­działa ci­cho.

– Mam­ciu, po­jadę do Fe­liń­skiej, po­mogę jej w ukry­ciu li­stów... Tatko może nie dać so­bie rady, jest zbyt roz­trzę­siony.

– Ani mi się waż! Ro­zu­miesz?! Ani mi się waż! Synu, chcesz za­bić ojca?! – Wstała i ob­jęła Krzysz­tofa ra­mio­nami cia­sno ni­czym naj­cen­niej­szy skarb. Jakby ni­gdy nie za­mie­rzała wy­pu­ścić go z rąk. – Synu mój... – Przy­ci­skała go co­raz moc­niej.

– Mam­ciu... pro­szę... – Chciał wy­swo­bo­dzić się z jej ob­jęć, ale trzy­mała go bar­dzo mocno.

– Synku – we­szła mu w słowo – jak naj­szyb­ciej mu­sisz wró­cić do Szwaj­ca­rii. Tam by­łeś bez­pieczny. Po coś ty tu wró­cił? – Za­ła­my­wała ręce.

Wes­tchnął, ale nie­zbyt gło­śno, by bar­dziej nie de­ner­wo­wać matki. Nie dało się z nią roz­ma­wiać, była zbyt wzbu­rzona i prze­ra­żona. Po­my­ślał, że wy­mknie się, gdy matka nieco doj­dzie do sie­bie albo za­śnie. Roz­pyta, do­kąd tra­fiła jego sio­strzyczka. No prze­cież w tym za­dżu­mio­nym ru­ską swo­ło­czą mie­ście ktoś mu­siał coś wi­dzieć.

Zo­fia ze str­wo­żo­nym ser­cem przy­glą­dała się tej sce­nie. Po­cząt­kowo chciała wejść i po­roz­ma­wiać z ma­teczką i oj­czul­kiem. Pra­gnęła, by pod­nie­śli ją na du­chu, bo nie wie­dzieć czemu ob­wi­niała się za całą sy­tu­ację, ale wi­dząc ich bez­rad­ność, wy­mknęła się z bi­blio­teki.

Prze­mknęła przez hol i mi­mo­cho­dem spoj­rzała w stronę sze­roko otwar­tych na oścież dwu­skrzy­dło­wych drzwi. Do­tarły do niej głosy go­ści, a na­wet we­sołe śmie­chy i mu­zyka. Zmarsz­czyła brwi i za­ci­snęła po­wieki. Nie po­tra­fiła zro­zu­mieć, jak można się we­se­lić, gdy w ich domu stało się ta­kie nie­szczę­ście.

Ulżyło jej, że nie na­tknęła się ani na służbę, ani na ni­kogo z go­ści, ani na Mau­ry­cego. Unio­sła rą­bek ko­ro­nek i wbie­gła po scho­dach do swo­jej sy­pialni. Chciała ścią­gnąć suk­nię, ale na­gle uświa­do­miła so­bie, że nie ma się w co prze­brać. To­a­leta, którą miała na­ło­żyć tuż po pół­nocy, była zde­cy­do­wa­nie zbyt strojna. Reszta ubrań, za­pa­ko­wana w rzeź­bione ku­fry, zo­stała dwa dni temu od­wie­ziona do dworu w Bo­niawce, gdzie mło­dzi mieli za­miesz­kać.

Za­sta­na­wiała się, co ro­bić. Jed­nego była pewna: nie po­zwoli się za­cią­gnąć do domu Mau­ry­cego. Na­wet przez chwilę nie po­my­ślała o skan­dalu i o ludz­kim ga­da­niu, któ­rego wcze­śniej tak pa­nicz­nie się bała. Po­de­szła do okna i oparła czoło o szybę, ale nie­mal na­tych­miast od­sko­czyła i ukryła się za za­słoną, bo go­ście w sa­dzie sie­dzący przy sto­łach na wprost jej okien lu­stro­wali wszystko na­około.

Do­piero po chwili usły­szała ci­che pu­ka­nie. Nie chciała ni­kogo wi­dzieć, ale mimo jej mil­cze­nia drzwi się uchy­liły i wsu­nęła się słu­żąca Aniela.

– Czy coś po­trzeba? Prze­pra­szam za śmia­łość, ale wi­dzia­łam, jak pa­nienka wcho­dzi do sy­pialni... My­śla­łam, że może trzeba przy sukni po­pra­wić – tłu­ma­czyła się nie­po­rad­nie.

– Naj­chęt­niej ścią­gnę­ła­bym ją, ale nie mam się w co prze­brać. Ku­fry z mo­imi rze­czami po­je­chały do Bo­niawki.

– Jak to tak, pa­nienko? Zdjąć suk­nię ślubną? Toż to pa­nienki ślub. – Słu­żąca prze­że­gnała się za­bo­bon­nie.

– Sły­sza­łaś na pewno, jaka tra­ge­dia się wy­da­rzyła.

– Ano sły­sza­łam – przy­znała z wes­tchnie­niem.

– Więc ro­zu­miesz, że nie w gło­wie mi za­bawa.

– Toż to nie za­bawa, pa­nienko, tylko ślub. Po­ważna rzecz. Go­ście cze­kają... A pa­nienkę Jó­zię z pew­no­ścią car­skie żoł­daki za­raz wy­pusz­czą, toż ona tylko bie­da­kom po­ma­gała, sie­ro­tom w ochronce. Prze­cież za to jej nie wsa­dzą do wię­zie­nia, pew­ni­kiem jesz­cze dziś do domu wróci.

Zo­fia nie od­po­wie­działa. Nie chciała tłu­ma­czyć słu­żą­cej, że Jó­zefa ro­biła znacz­nie po­waż­niej­sze rze­czy niż tylko po­moc sie­ro­tom.

– Anielo, po­móż mi się ro­ze­brać i prze­szu­kaj szafy, czy nie znaj­dzie się coś pro­stego, ciem­nego na zmianę, może być na­wet moja ża­łobna suk­nia.

– O Je­zu­sie ko­chany, gdzież ża­łobna suk­nia na we­sele?! Co też pa­nienka?

– Po­szu­kaj mi obo­jęt­nie czego. Pro­szę, po­spiesz się.

– Nic nie zo­stało. Wszystko po­je­chało do no­wego dworu. Ale pa­nienko, prze­cież może pa­nienka ubrać się w suk­nię panny Jó­zefy – pod­po­wie­działa.

– Święta ra­cja. Przy­nieś mi coś pro­stego. Tylko za­kli­nam cię, zrób to na­tych­miast.

Po chwili przy po­mocy Anieli ścią­gnęła zwoje ko­ro­nek i tiu­lów i na­ło­żyła pro­stą szarą co­dzienną su­kienkę Jó­zefy. Wła­śnie za­pla­tały gę­ste dłu­gie ciem­no­blond włosy w war­kocz, gdy na dole roz­legł się głos Mau­ry­cego. Szu­kał Zo­fii i wy­raź­nie zły, roz­py­ty­wał każ­dego, kogo spo­tkał, czy ten nie wi­dział jego żony.

Aniela za­marła ze szczotką w dło­niach. Oczy ko­biet się spo­tkały we współ­czu­ją­cym trwoż­nym spoj­rze­niu.

– Mu­szę się scho­wać, ale gdzie? – wy­szep­tała Zo­fia. Z jej oczu wy­zie­rały strach i de­ter­mi­na­cja.

– Pa­nienko, może do mnie, na stry­szek. Ja pa­nienkę po­pro­wa­dzę i ukryję. Nikt nie bę­dzie pa­nienki szu­kał u służby. Jak go­ście się roz­jadą, to za­sta­no­wimy się, co da­lej.

Zo­fia tylko ski­nęła głową. Obie cich­cem wy­mknęły się z po­koju i wdra­pały po stro­mych wą­skich schod­kach na strych.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki