Otuleni syberyjskim wiatrem. Przerwana młodość - Wioletta Piasecka - ebook + książka

Otuleni syberyjskim wiatrem. Przerwana młodość ebook

Wioletta Piasecka

0,0

Opis

Gdy gaśnie nadzieja, walka staje się jeszcze trudniejsza.

Prześladowania w Krzemieńcu po upadku niepodległościowego zrywu przybierają na sile. Carat bezlitośnie rozprawia się z każdym, kto ośmiela się choćby marzyć o wolności. W piekle prześladowań dwie młody kobiety Zofia i Józefa Rzążewskie przeżywają swój własny koniec świata.

Józefa trafia do więzienia, a jej bliscy desperacko walczą o jej uwolnienie, nie bacząc na konsekwencje. Tymczasem u Zofii, uwikłanej w małżeństwo bez miłości, toczy się prawdziwy dramat, w dodatku dziewczyna skrywa w sercu wstydliwą tajemnicę.

Rodzina Rzążewskich staje przed dramatycznym wyborem: – Czy dla ratowania córek warto poświęcić wszystko, kosztem pozostałych dzieci? Wśród szepczących o niepodległości serc wciąż tli się płomień nadziei, ale czy starczy odwagi i wiary w marzenia?

Opowieść o sile kobiet, poświęceniu i miłości w czasach, gdy jedno słowo mogło kosztować życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaDo­rota Ho­nek-Sac
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce:©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Wio­letta Pia­secka, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-881-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mło­dość to czas od­wagi.

Upa­daj, wsta­waj, walcz –

bo wła­śnie te­raz uczysz się la­tać.

Pie­śni wy­brzmiały, or­gany umil­kły. Wierni zgro­ma­dzeni w daw­nym ko­ściele Świę­tego An­to­niego oglą­dali się bez­rad­nie na drzwi pro­wa­dzące do przy­ko­ściel­nej kruchty, za któ­rymi kil­ka­na­ście mi­nut temu znik­nęła Jó­zefa Rzą­żew­ska. Tu i ów­dzie roz­le­gły się co­raz nie­cier­pliw­sze syk­nię­cia.

– Może niech świa­dek pój­dzie zo­ba­czyć, co za­trzy­mało druhnę? – rzu­cił ktoś z dru­giego rzędu od­święt­nie przy­stro­jo­nych ław. – Wy­pa­da­łoby tę mszę do­koń­czyć.

– Ma­teczko Prze­naj­święt­sza, coś strasz­nego mu­siało Jó­zię za­trzy­mać – wy­mam­ro­tała panna młoda i zro­biła ruch, jakby miała za­miar wstać.

– A ty do­kąd? – wark­nął Mau­rycy i przy­trzy­mał rękę świeżo po­ślu­bio­nej mał­żonki. – Wróci – mruk­nął, a po chwili do­dał: – Że też aku­rat te­raz za­chciało ci się me­da­lika. Nie mo­głaś do­trwać tych pię­ciu mi­nut do końca mszy? – Chciał po­wie­dzieć coś jesz­cze, ale tylko za­ci­snął wargi i omiótł Zo­fię nie­chęt­nym spoj­rze­niem.

– Młody czło­wieku – zwró­cił się do Ste­fana Wie­lo­wiej­skiego oj­ciec fran­cisz­ka­nin. – Pro­szę, może rze­czy­wi­ście pój­dzie ja­śnie pa­nicz zo­ba­czyć, co za­trzy­mało pannę Jó­zefę. Nie mo­żemy dłu­żej cze­kać. Za­raz Mo­skale zwie­trzą mszę i kło­poty go­towe – do­koń­czył ła­mią­cym się gło­sem.

Od kiedy car Mi­ko­łaj I Ro­ma­now po upadku po­wsta­nia li­sto­pa­do­wego za­bro­nił od­pra­wia­nia ka­to­lic­kich mszy, eu­cha­ry­stie od­by­wały się po­ta­jem­nie i tylko w szcze­gól­nych wy­pad­kach, ja­kimi były śluby, po­grzeby i chrzty.

Nim jed­nak drużba ru­szył się z miej­sca, mo­siężne drzwi świą­tyni jęk­nęły prze­cią­gle i do ko­ścioła wbiegł roz­trzę­siony stan­gret. Szmery uci­chły. W ci­szy sły­chać było tylko ty­ka­nie wiel­kiego ze­gara sto­ją­cego w bocz­nej na­wie i od­de­chy zszo­ko­wa­nych go­ści. Ko­biety po­bla­dły, nie­które roz­po­starły wa­chla­rze i jęły po­ru­szać nimi ener­gicz­nie.

– Co się stało? Mówże! – po­pę­dził swo­jego woź­nicę Mi­ko­łaj Wie­lo­wiej­ski.

– Wiel­możny pa­nie, żoł­dacy aresz­to­wali ja­śnie pa­nienkę. Po­pchnęli bru­tal­nie i za­ła­do­wali do ki­bitki – za­wo­łał prze­ra­żony.

Ku zgro­zie dam, oparł się o ławę, strą­ca­jąc przy­pięty do niej bu­kiet li­lii z dłu­gimi bia­łymi szar­fami. Sie­dzący naj­bli­żej od­su­nęli się. Stan­gret nie prze­jął się tym albo nie za­uwa­żył, ścią­gnął wy­soki cy­lin­der, któ­rego za­po­mniał zdjąć przy wej­ściu do świą­tyni, prze­tarł pot z czoła i ciężko sa­piąc, sta­rał się wy­rów­nać od­dech.

– Co ta­kiego?! – Sie­dząca w pierw­szej ła­wie Al­dona Rzą­żew­ska po­de­rwała się z miej­sca, chciała pod­biec do woź­nicy, ale na­gle jej twarz przy­brała po­pie­latą barwę, ko­bieta zła­pała się za serce, a po chwili pa­dła ze­mdlona na po­sadzkę.

– Mój Boże! Mamo! Mam­ciu, ock­nij się, bła­gam! – Zo­fia wstała rap­tow­nie, klęcz­nik, na któ­rym opie­rała dło­nie, za­ko­ły­sał się i upadł z ru­mo­rem. Nie ba­cząc na ko­ronki i tiule swo­jej śnież­no­bia­łej stroj­nej sukni ślub­nej, panna młoda klęk­nęła przy matce. – Ma­mu­niu, bła­gam cię, ode­zwij się. – Ude­rzała ją de­li­kat­nie po twa­rzy.

Do­piero po mi­nu­cie do­łą­czyły do po­mocy oszo­ło­mione wy­pad­kami An­to­nina Śnia­decka i Eliza Wie­lo­wiej­ska, du­chowny rów­nież się po­chy­lił, by po­móc ocu­cić matkę panny mło­dej.

Wła­dy­sław, nie ba­cząc na ze­mdloną po­ło­wicę, wy­biegł z ko­ścioła i po­pę­dził żwi­rową ścieżką, na któ­rej wiatr wciąż roz­wie­wał wy­sy­pane przed go­dziną płatki róż. Za bia­łym mu­rem świą­tyni pa­no­wał względny spo­kój. Ki­bitka mu­siała nie­dawno od­je­chać, bo na dro­dze uno­sił się jesz­cze tu­man ku­rzu. Ko­nie z za­par­ko­wa­nych wzdłuż ko­ściel­nego muru bry­czek par­skały ner­wowo, wi­dać pył draż­nił noz­drza i oczy zwie­rząt.

– Tam po­je­chali, ja­śnie pa­nie. – Dwaj chłopcy pod­nie­śli się z przy­ko­ściel­nego murku, ale nie śmieli po­dejść do wy­twor­nego dzie­dzica. Prze­stę­po­wali z nogi na nogę, brud­nymi sto­pami od­gar­nia­jąc drobne ka­myki.

– Ilu ich było? – spy­tał ła­mią­cym się gło­sem Wła­dy­sław.

– Ino dwóch, pa­nie. Ude­rzyli tamtą pa­nienkę i siłą we­pchnęli do ki­bitki. Bro­niła się, ale nie dała rady – wy­ja­śniali z za­pa­łem, je­den przez dru­giego.

– Moje dziecko. Moja dzielna dziew­czynka – szep­tał spierzch­nię­tymi war­gami Rzą­żew­ski. Nie zwra­ca­jąc uwagi na uszyte spe­cjal­nie na ślub naj­star­szej córki nowe, ja­sne spodnie, skro­jone we­dług naj­now­szej mody, upadł na ko­lana, za­wył jak ra­nione zwie­rzę, a po­tem scho­wał twarz w dło­niach i za­pła­kał gło­śno, bez­rad­nie.

Malcy przy­glą­dali się tej sce­nie z lę­kliwą cie­ka­wo­ścią, ni­gdy bo­wiem nie byli świad­kami pła­czu wiel­moż­nego pana ani żad­nego do­ro­słego męż­czy­zny.

Tym­cza­sem w świą­tyni znu­żeni go­ście za­częli wy­cho­dzić z ław. Udało się ocu­cić Al­donę, która sła­nia­jąc się na no­gach, zo­stała wy­pro­wa­dzona przez dwóch męż­czyzn. Nie­któ­rzy ich śla­dem rów­nież kie­ro­wali się na ze­wnątrz, a inni stali po­środku nawy, nie­pewni, co mają ze sobą zro­bić. Du­chowny też nie bar­dzo wie­dział, jak ma się za­cho­wać. Za­po­mniał o ho­stii i o bło­go­sła­wień­stwie. Po­cząt­kowo po­ma­gał przy ocu­ca­niu jej­mość Rzą­żew­skiej, ale ko­biety z so­lami trzeź­wią­cymi od­su­nęły go na bok. Stał więc przy oł­ta­rzu bez­radny jak dziecko. Ko­ściół pu­sto­szał.

– Pro­szę księ­dza – szep­nęła nie­mal bez­gło­śnie Zo­fia.

– Tak? – Po­chy­lił się, by le­piej sły­szeć.

– Czy można unie­waż­nić ten ślub?

Nim ksiądz zdo­łał od­po­wie­dzieć, w Mau­ry­cego wstą­piła fu­ria, po­czer­wie­niał i zwarł szczęki w że­la­znym uści­sku. Wal­czył ze sobą, by się opa­no­wać, ale nie wy­trzy­mał i z ca­łej siły ude­rzył świeżo po­ślu­bioną mał­żonkę w twarz.

– Jak śmiesz?! – za­wo­łała, przy­kła­da­jąc dłoń do za­ró­żo­wio­nego ude­rze­niem miej­sca. Siar­czy­sty po­li­czek za­piekł ją ży­wym ogniem. Upo­ko­rzona, od­wró­ciła się od męża.

– Bój się Boga, synu, coś ty zro­bił? – jęk­nął du­chowny.

– Pro­szę księ­dza, bła­gam, czy można unie­waż­nić ten ślub? – Zo­fia po­wtó­rzyła py­ta­nie a w jej gło­sie wy­brzmiała tak wielka roz­pacz, że fran­cisz­ka­nin za­nie­mó­wił i tylko w dziw­nym stu­po­rze mru­gał po­wie­kami. Po chwili po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu mło­dej ko­biety i prze­cząco po­krę­cił głową.

– Moje dziecko, za­war­li­ście przed Bo­giem przy­sięgę. Co Bóg złą­czył, czło­wiek roz­dzie­lić nie może. Będę się za cie­bie mo­dlił – szep­nął żar­li­wie. – Za was oboje – do­dał bez wiary.

– Pro­szę le­piej do­koń­czyć ce­re­mo­nię, sami się za sie­bie po­mo­dlimy – rzu­cił ką­śli­wie Mau­rycy. Po­nie­waż fran­cisz­ka­nin stał nie­zde­cy­do­wany, młody Wie­lo­wiej­ski klęk­nął, po­cią­ga­jąc Zo­fię w dół. Pod na­po­rem jego siły zgięła ko­lana. Du­chowny wciąż stał, nie­zdolny wy­po­wie­dzieć słowa, więc pan młody prze­że­gnał się, wstał i wy­pro­wa­dził żonę z cał­ko­wi­cie już opu­sto­sza­łej świą­tyni.

– Zo­staw mnie, mu­szę do­wie­dzieć się, co się stało z Jó­zefą. – Wy­rwała mu rękę, gdy byli już przed ko­ścio­łem. – Zo­staw mnie, po­wie­dzia­łam.

– Za­milcz. I tak ni­czego w tej chwili nie zmie­nisz. Trzeba się za­jąć go­śćmi. – Pod­szedł do niej, ale dziew­czyna od­sko­czyła tak ener­gicz­nie, że wy­sa­dzany szla­chet­nymi ka­mie­niami dia­dem, który otrzy­mała w pre­zen­cie od te­ścia, prze­krzy­wił się i opadł jej na lewe oko. Przy­trzy­mała go dło­nią, a po­nie­waż da­lej się zsu­wał, ze­rwała go z wło­sów ra­zem z trzy­me­tro­wym we­lo­nem. Ma­te­riał osiadł na żwi­ro­wej alei, wiatr uniósł go za­sła­nia­jąc twarz Zo­fii. Nie­cier­pli­wym ru­chem, byle jak zwi­nęła we­lon w kłę­bek. Mau­rycy szarp­nął ją za ra­mię.

– Nie do­ty­kaj mnie! Nie waż się! – krzyk­nęła.

– Po­cze­kaj! – wark­nął.

– Nie! Nic nie jest dla mnie w tej chwili ważne, oprócz tego, co dzieje się z Jó­zią! – za­wo­łała, nie ba­cząc na jego gniewne spoj­rze­nie, i przy­spie­szyła kroku.

Sama dzi­wiła się so­bie, skąd wzięła siłę. Ona, która dwóch słów bez bo­jaźni nie wy­po­wia­dała. Jesz­cze wczo­raj, ba na­wet dziś rano bała się plo­tek, ob­mowy, śmiesz­no­ści, a przede wszyst­kim sta­ro­pa­nień­stwa. Do­piero te­raz po­jęła słowa sio­stry i ojca, któ­rzy do ostat­niego mo­mentu przed ślu­bem do­py­ty­wali ją, czy na pewno chce tego mał­żeń­stwa. Z upo­rem nie dała so­bie ni­czego prze­tłu­ma­czyć. Te­raz zro­zu­miała, że oni wi­dzieli to, czego ona nie do­strze­gała, a mia­no­wi­cie że Mau­rycy nie jest dla niej, a ona nie jest dla niego. – Boże je­dyny, jaka je­stem nie­mą­dra. Jaka na­iwna – za­łkała.

– Ste­fan, po­móż mi. – Wie­lo­wiej­ski kiw­nął głową na drużbę, na­ka­zu­jąc siłą wsa­dze­nie jego do­piero co po­ślu­bio­nej żony do ka­rety. Ten zro­zu­miał su­ge­stywny gest. Pod­bie­gli, chwy­cili Zo­fię pod ra­mię i siłą za­cią­gnęli do po­wozu. Stan­gret za­trza­snął drzwi, ale na­tych­miast za­pu­kał w okno. – Czego? – Mau­rycy ki­piał od źle skry­wa­nej fu­rii.

– Ja­śnie pa­nie, do­kąd mam je­chać? – Woź­nica przy­trzy­mu­jąc cy­lin­der, schy­lił głowę, nie śmiał na­po­mknąć o cią­gną­cym się po ziemi we­lo­nie.

Mau­rycy za­gryzł wargę, nie po­tra­fiąc od­po­wie­dzieć na to pro­ste py­ta­nie. Wielką ucztę we­selną przy­go­to­wano w domu panny mło­dej. Czy jed­nak te­raz wy­pada je­chać na we­sele, czy może do domu? Aresz­to­wa­nie sio­stry panny mło­dej z pew­no­ścią od­bije się skan­da­lem. Na­gle po­my­ślał o re­ak­cji ojca, który w Sak­so­nii i w Pe­ters­burgu miał roz­liczne in­te­resy, w związku z tym dwoił się i troił, by świe­cić wier­no­pod­dań­stwem przed Ro­sja­nami. Za­gryzł dolną wargę aż do krwi, w końcu za­klął siar­czy­ście: – Niech to wszy­scy dia­bli! Niech to krew za­leje! Psia mać!

– Jedźmy do Rzą­żew­skich – pod­po­wie­dział ze spo­ko­jem Ste­fan. – Na za­pro­sze­niach stoi, że uczta od­bywa się u nich, i pew­nie tam wszy­scy po­je­chali. Para młoda musi się po­ka­zać. Za­cho­wuj­cie się tak, jakby się nic nie stało.

– Do Rzą­żew­skich – roz­ka­zał bez prze­ko­na­nia Mau­rycy, a sie­dzą­cej w po­wo­zie Zo­fii nieco ulżyło. Po­przy­się­gła so­bie, że prę­dzej skona, niż da się wy­pro­wa­dzić siłą z ro­dzin­nego domu.

Ste­fan się nie my­lił. Gdy pod­je­chali pod dwór Rzą­żew­skich, sporo ta­ran­ta­sów, ko­czów i ka­ret stało za­par­ko­wa­nych wzdłuż alei ob­ro­śnię­tej pla­ta­nami i li­pami. Zo­fia wy­sia­dła z po­wozu i chciała biec w stronę domu, ale Mau­rycy zła­pał ją za ra­mię.

– Czego ty jesz­cze chcesz? – Od­wró­ciła się do niego pełna jaw­nej wro­go­ści. Nie zwa­ża­jąc na ból, wy­szarp­nęła się i po­bie­gła w stronę ganku.

– Daj jej spo­kój, niech bie­gnie, pew­nie chce się do­wie­dzieć, co z sio­strą – zmi­ty­go­wał ku­zyna Ste­fan. – Mó­wi­łem, że krnąbrna z niej pan­nica. Bę­dziesz miał kło­pot. – Gwizd­nął prze­cią­gle i po­krę­cił głową z kpią­cym nie­do­wie­rze­niem.

– Już ja ją po­skro­mię! – wy­sy­czał Mau­rycy. Z tru­dem ha­mo­wał wście­kłość. Ża­ło­wał przy­jazdu do Rzą­żew­skich. Uznał, że tu­taj bę­dzie mu trud­niej okieł­znać żonę. Chciał jed­nak choć tro­chę za­pa­no­wać nad po­zo­rami i ura­to­wać tę nie­szczę­sną sy­tu­ację, czuł bo­wiem wi­szący w po­wie­trzu skan­dal i awan­turę z oj­cem.

W progu nie było ani Al­dony, ani Wła­dy­sława. Ho­nory domu czy­niła An­to­nina Śnia­decka. Z uśmie­chem kie­ro­wała go­ści do sadu, gdzie po­śród kwia­tów i ziół usta­wiono stoły, a także przy­go­to­wano miej­sce do tańca. Przy dźwię­kach skrzy­piec i kla­we­synu służba nie­mal bez­sze­lest­nie roz­no­siła pół­mi­ski z mię­si­wami, du­szo­nymi wa­rzy­wami, pu­lar­dami i in­nymi przy­sma­kami.

Zo­fia, nie­za­trzy­my­wana przez ni­kogo, wbie­gła do bi­blio­teki. Wi­dok zgnę­bio­nych ro­dzi­ców roz­darł jej serce. Matka sie­działa na szez­longu z twa­rzą ukrytą w dło­niach. Wła­dy­sław stał przy oknie i nie­przy­tom­nym wzro­kiem pa­trzył w dal. W rogu, na ob­szy­tej wzo­rzy­stym ada­masz­kiem ka­na­pie, po­pła­ki­wała Emilka. Krzysz­tof cho­dził po po­miesz­cze­niu i sta­rał się coś po­wie­dzieć, ale nikt go nie słu­chał.

– Oj­cze! – za­wo­łał w końcu i za­trzy­mał się rap­tow­nie, ale Wła­dy­sław na­wet na niego nie spoj­rzał. – Oj­cze, trzeba je­chać do pani Ewy Fe­liń­skiej. Jó­zia u niej prze­pi­sy­wała tajne li­sty pana Ko­nar­skiego.

– Co ta­kiego?! – Wła­dy­sław pod­biegł do syna i zła­pał go za poły gra­na­to­wego fraka. – Jó­zia prze­pi­sy­wała tajne li­sty? Wie­dzia­łeś o tym i nic nie po­wie­dzia­łeś?! Ty też tam z nimi dzia­ła­łeś?!

– Tatku, nie te­raz o tym. Trzeba ostrzec Fe­liń­ską, trzeba znisz­czyć do­ku­menty – prze­rwał ojcu ner­wowo. – Jadę tam!

– Nie! To­bie nie wolno! Oni pew­nie już tam są! – Wła­dy­sław za­chły­sty­wał się sło­wami. – Po coś ty wra­cał z Lo­zanny? Dla­czego mnie nie po­słu­cha­łeś? – Ode­pchnął syna, aż ten się za­to­czył na re­gały z książ­kami, a sam wy­biegł z po­koju.

Młody Rzą­żew­ski po­pra­wił poły fraka, chciał biec za oj­cem, ale zo­ba­czył pła­czącą matkę. Sie­działa na brzegu ka­napy i ocie­rała łzy wierz­chem dłoni.

– Ma­teczko, może nie bę­dzie tak źle. Ko­biet jak do­tąd ni­gdy nie aresz­to­wano... – Urwał w pół zda­nia, bo prze­ra­ził się bla­do­ścią matki.

– Jak do­tąd nie aresz­to­wano... – po­wtó­rzyła ni­czym echo i znów za­nio­sła się szlo­chem. – Jed­nak Jó­zię aresz­to­wano – do­po­wie­działa ci­cho.

– Mam­ciu, po­jadę do Fe­liń­skiej, po­mogę jej w ukry­ciu li­stów... Tatko może nie dać so­bie rady, jest zbyt roz­trzę­siony.

– Ani mi się waż! Ro­zu­miesz?! Ani mi się waż! Synu, chcesz za­bić ojca?! – Wstała i ob­jęła Krzysz­tofa ra­mio­nami cia­sno ni­czym naj­cen­niej­szy skarb. Jakby ni­gdy nie za­mie­rzała wy­pu­ścić go z rąk. – Synu mój... – Przy­ci­skała go co­raz moc­niej.

– Mam­ciu... pro­szę... – Chciał wy­swo­bo­dzić się z jej ob­jęć, ale trzy­mała go bar­dzo mocno.

– Synku – we­szła mu w słowo – jak naj­szyb­ciej mu­sisz wró­cić do Szwaj­ca­rii. Tam by­łeś bez­pieczny. Po coś ty tu wró­cił? – Za­ła­my­wała ręce.

Wes­tchnął, ale nie­zbyt gło­śno, by bar­dziej nie de­ner­wo­wać matki. Nie dało się z nią roz­ma­wiać, była zbyt wzbu­rzona i prze­ra­żona. Po­my­ślał, że wy­mknie się, gdy matka nieco doj­dzie do sie­bie albo za­śnie. Roz­pyta, do­kąd tra­fiła jego sio­strzyczka. No prze­cież w tym za­dżu­mio­nym ru­ską swo­ło­czą mie­ście ktoś mu­siał coś wi­dzieć.

Zo­fia ze str­wo­żo­nym ser­cem przy­glą­dała się tej sce­nie. Po­cząt­kowo chciała wejść i po­roz­ma­wiać z ma­teczką i oj­czul­kiem. Pra­gnęła, by pod­nie­śli ją na du­chu, bo nie wie­dzieć czemu ob­wi­niała się za całą sy­tu­ację, ale wi­dząc ich bez­rad­ność, wy­mknęła się z bi­blio­teki.

Prze­mknęła przez hol i mi­mo­cho­dem spoj­rzała w stronę sze­roko otwar­tych na oścież dwu­skrzy­dło­wych drzwi. Do­tarły do niej głosy go­ści, a na­wet we­sołe śmie­chy i mu­zyka. Zmarsz­czyła brwi i za­ci­snęła po­wieki. Nie po­tra­fiła zro­zu­mieć, jak można się we­se­lić, gdy w ich domu stało się ta­kie nie­szczę­ście.

Ulżyło jej, że nie na­tknęła się ani na służbę, ani na ni­kogo z go­ści, ani na Mau­ry­cego. Unio­sła rą­bek ko­ro­nek i wbie­gła po scho­dach do swo­jej sy­pialni. Chciała ścią­gnąć suk­nię, ale na­gle uświa­do­miła so­bie, że nie ma się w co prze­brać. To­a­leta, którą miała na­ło­żyć tuż po pół­nocy, była zde­cy­do­wa­nie zbyt strojna. Reszta ubrań, za­pa­ko­wana w rzeź­bione ku­fry, zo­stała dwa dni temu od­wie­ziona do dworu w Bo­niawce, gdzie mło­dzi mieli za­miesz­kać.

Za­sta­na­wiała się, co ro­bić. Jed­nego była pewna: nie po­zwoli się za­cią­gnąć do domu Mau­ry­cego. Na­wet przez chwilę nie po­my­ślała o skan­dalu i o ludz­kim ga­da­niu, któ­rego wcze­śniej tak pa­nicz­nie się bała. Po­de­szła do okna i oparła czoło o szybę, ale nie­mal na­tych­miast od­sko­czyła i ukryła się za za­słoną, bo go­ście w sa­dzie sie­dzący przy sto­łach na wprost jej okien lu­stro­wali wszystko na­około.

Do­piero po chwili usły­szała ci­che pu­ka­nie. Nie chciała ni­kogo wi­dzieć, ale mimo jej mil­cze­nia drzwi się uchy­liły i wsu­nęła się słu­żąca Aniela.

– Czy coś po­trzeba? Prze­pra­szam za śmia­łość, ale wi­dzia­łam, jak pa­nienka wcho­dzi do sy­pialni... My­śla­łam, że może trzeba przy sukni po­pra­wić – tłu­ma­czyła się nie­po­rad­nie.

– Naj­chęt­niej ścią­gnę­ła­bym ją, ale nie mam się w co prze­brać. Ku­fry z mo­imi rze­czami po­je­chały do Bo­niawki.

– Jak to tak, pa­nienko? Zdjąć suk­nię ślubną? Toż to pa­nienki ślub. – Słu­żąca prze­że­gnała się za­bo­bon­nie.

– Sły­sza­łaś na pewno, jaka tra­ge­dia się wy­da­rzyła.

– Ano sły­sza­łam – przy­znała z wes­tchnie­niem.

– Więc ro­zu­miesz, że nie w gło­wie mi za­bawa.

– Toż to nie za­bawa, pa­nienko, tylko ślub. Po­ważna rzecz. Go­ście cze­kają... A pa­nienkę Jó­zię z pew­no­ścią car­skie żoł­daki za­raz wy­pusz­czą, toż ona tylko bie­da­kom po­ma­gała, sie­ro­tom w ochronce. Prze­cież za to jej nie wsa­dzą do wię­zie­nia, pew­ni­kiem jesz­cze dziś do domu wróci.

Zo­fia nie od­po­wie­działa. Nie chciała tłu­ma­czyć słu­żą­cej, że Jó­zefa ro­biła znacz­nie po­waż­niej­sze rze­czy niż tylko po­moc sie­ro­tom.

– Anielo, po­móż mi się ro­ze­brać i prze­szu­kaj szafy, czy nie znaj­dzie się coś pro­stego, ciem­nego na zmianę, może być na­wet moja ża­łobna suk­nia.

– O Je­zu­sie ko­chany, gdzież ża­łobna suk­nia na we­sele?! Co też pa­nienka?

– Po­szu­kaj mi obo­jęt­nie czego. Pro­szę, po­spiesz się.

– Nic nie zo­stało. Wszystko po­je­chało do no­wego dworu. Ale pa­nienko, prze­cież może pa­nienka ubrać się w suk­nię panny Jó­zefy – pod­po­wie­działa.

– Święta ra­cja. Przy­nieś mi coś pro­stego. Tylko za­kli­nam cię, zrób to na­tych­miast.

Po chwili przy po­mocy Anieli ścią­gnęła zwoje ko­ro­nek i tiu­lów i na­ło­żyła pro­stą szarą co­dzienną su­kienkę Jó­zefy. Wła­śnie za­pla­tały gę­ste dłu­gie ciem­no­blond włosy w war­kocz, gdy na dole roz­legł się głos Mau­ry­cego. Szu­kał Zo­fii i wy­raź­nie zły, roz­py­ty­wał każ­dego, kogo spo­tkał, czy ten nie wi­dział jego żony.

Aniela za­marła ze szczotką w dło­niach. Oczy ko­biet się spo­tkały we współ­czu­ją­cym trwoż­nym spoj­rze­niu.

– Mu­szę się scho­wać, ale gdzie? – wy­szep­tała Zo­fia. Z jej oczu wy­zie­rały strach i de­ter­mi­na­cja.

– Pa­nienko, może do mnie, na stry­szek. Ja pa­nienkę po­pro­wa­dzę i ukryję. Nikt nie bę­dzie pa­nienki szu­kał u służby. Jak go­ście się roz­jadą, to za­sta­no­wimy się, co da­lej.

Zo­fia tylko ski­nęła głową. Obie cich­cem wy­mknęły się z po­koju i wdra­pały po stro­mych wą­skich schod­kach na strych.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki