Poradnik prawdziwej damy. Ślub w cieniu morderstwa - Dianne Freeman - darmowy ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Poradnik prawdziwej damy. Ślub w cieniu morderstwa ebook i audiobook

Freeman Dianne

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W przeddzień ślubu, Frances zaprząta sobie głowę czymś o wiele ważniejszym niż kwiaty i ustawieniem stołów. Dwie rodziny amerykańskich rozbójników zamieszkały w Londynie, a ich zacięta rywalizacja przenosi się do najwyższych kręgów towarzyskich.

Na prośbę brata Frances zaprosiła jedną z rodzin na swój ślub. Tymczasem jej matka wyszła z podobnym zaproszeniem dla członka drugiej rodziny. Przyszła panna młoda zaczyna obawiać się rozgłosu… z zupełnie niewłaściwych powodów.

W dniu ślubu zostaje odkryte ciało jednego z niedoszłych uczestników wydarzenia. Co gorsza, brat Frances zostaje schwytany na miejscu zbrodni.

Panna młoda wie, że zamiast podróży poślubnej czekają na nią naprawdę niebezpiecznie dni. Bo sekrety skrywały nie tylko dwie zwaśnione rodziny, ale także jej własna.

Dianne Freeman kolejny raz udowadnia, że osadzając swoich bohaterów w historycznych realiach epoki, nie ma sobie równych!

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 18 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Londyn, luty 1900

Bliscy są jak słodycze – najlepiej się nimi raczyć w małych porcjach. Człowiekowi się wydaje, że mógłby się nimi cieszyć bez końca i nie będzie mieć ich dość, ale od nadmiaru może go zemdlić i potem nie będzie chciał po nie sięgać… już nigdy.

Chociaż może to dotyczy tylko mojej rodziny?

Matka najechała mój dom, to znaczy przyjechała do mnie w odwiedziny, cztery miesiące temu, pod pretekstem ślubu mojej siostry. A gdy już moja siostra wyszła za mąż, została, żeby planować mój ślub. Od tamtej pory chodziły mi po głowie najróżniejsze myśli – od potajemnych zaślubin po wyprowadzkę na Hebrydy Zewnętrzne… Ponieważ jednak słabo u mnie ze znajomością języka gaelickiego, postanowiłam zostać i jakoś się ułożyć z najeźdźcą, to znaczy z gościem. I tak trwało to cztery miesiące.

To były cztery bardzo długie miesiące.

Ukojenia mogłam szukać już tylko we wnętrzu własnej głowy. Nawet za dnia marzyłam więc o tym, żeby uciec od tego wszystkiego. Udawałam tylko, że z przyjemnością się przysłuchuję, jak przy śniadaniu matka z ciotką Hetty przeglądają ostateczną – oby rzeczywiście była ostateczna! – listę spraw do załatwienia przed ślubem, tak naprawdę zaś byłam myślami w kościele i wygłaszałam słowa przysięgi.

Uśmiechnęłam się. Ta wizja miała się urzeczywistnić już za nieco ponad dwadzieścia cztery godziny.

Ja, Frances Helena, biorę sobie ciebie, George’u…

– Ehm…

Jedno chrząknięcie wystarczyło, żeby sprowadzić mnie z powrotem do jadalni. Ołtarz szybko przeistoczył się w stół przykryty białym obrusem i zasypany odręcznymi notatkami, pod którymi ukryło się zapomniane śniadanie. Miejsce kościelnych świec zajęły gazowe kandelabry, a zamiast śpiewu chóru moich uszu dobiegł brzęk naczyń – bo gospodyni, pani Thompson, właśnie przyniosła czyste talerze.

Głos pastora z mojej wizji brzmiał teraz łudząco podobnie do głosu mojej matki.

– Pijesz tę kawę, Frances, czy będziesz się w nią dalej wpatrywać?

Jeszcze przez chwilę postanowiłam nie przejmować się świdrującym spojrzeniem zimnych błękitnych oczu.

– Słucham?

– Od dziesięciu minut gapisz się w filiżankę i nie odzywasz się do nas ani słowem.

Nic w tym dziwnego, zważywszy, że taki właśnie miałam plan.

Matka ściągnęła brwi.

– Czyżby coś ci leżało na wątrobie?

Od czego by tu zacząć? W moim domu zaroiło się od krewnych. Matka organizuje mi ślub, jakby to była kampania wojenna, a ja zastanawiam się nad tym, jak pomimo lutowych chłodów, jakich jeszcze w życiu nie zaznałam, sprawnie przenieść się do nowego domu. A teraz jeszcze zostałam brutalnie wyrwana z pięknego snu na jawie. I na żadną z tych rzeczy nie mogłam się poskarżyć…

– Wszystko w porządku. – Przywołałam na usta obowiązkowy uśmiech. – To o czym rozmawiałyśmy?

– Właśnie dostałam wiadomość od kwiaciarza. – Matka rzuciła liścik na stół. – Nie da rady dostarczyć na ślub idealnie białych róż. I co teraz?

Strach pomyśleć… Nie można było wykluczyć, że biedny kwiaciarz zapłaci za to głową.

Ciotka Hetty próbowała się ukryć za poranną gazetą. Ja dla wzmocnienia upiłam łyk kawy.

– Różowawe też będą dobre – powiedziałam. – Sukienka Rose będzie różowa.

Rose, moja ośmioletnia córka, miała być moją jedyną druhną. Tylko do niej matka nie miała żadnych zastrzeżeń. W jej oczach Rose nie mogła zrobić nic nie tak.

Matka westchnęła i opadła na oparcie krzesła.

– Nie mogę dopuścić do tego, żeby kwiaty miały niewłaściwy odcień bieli. Będę musiała pojechać do tej kwiaciarni i osobiście je obejrzeć. – Wbiła we mnie wzrok. – To natomiast oznacza, że nie będę ci mogła towarzyszyć podczas przymiarki sukni.

Najwyraźniej gdzieś pośród chmur zaśpiewał dla mnie chór anielski.

Zasłoniłam się filiżanką, żeby ukryć uśmiech zadowolenia. Popołudnie bez przytyków matki to był prawdziwy dar od niebios. Ponieważ ona wyruszała szukać po całym Londynie idealnie białych kwiatów, ja za kilka godzin miałam odzyskać kontrolę nad własnym życiem.

Stawałam na ślubnym kobiercu po raz drugi, nie podzielałam więc jej przekonania, że wszystko musi być białe. Nie zamierzałam się z nią jednak w tej sprawie spierać, tym bardziej że moje poprzednie małżeństwo najchętniej puściłabym w niepamięć. Dziesięć lat temu, gdy po raz pierwszy wychodziłam za mąż, też wszystko zorganizowała matka. Nawet pana młodego mi znalazła. Zgodziłam się wypełnić jej plan, więc część odpowiedzialności spada na mnie, ale Reggie Wynn to zdecydowanie nie był dobry wybór. Mój ówczesny narzeczony miał odziedziczyć tytuł earla, za to z pieniędzmi było u niego krucho. To jednak oznaczało, że idealnie spełniał kryteria matki, ona bowiem szukała mężczyzny, który potrzebował wsparcia finansowego, a w zamian mógł zrobić ze mnie hrabinę. Ja z ulgą przyjęłam fakt, że nikt nie próbuje wydać mnie za starca, jak to często wtedy bywało. Reggie liczył sobie już trzydzieści trzy wiosny, więc był ode mnie piętnaście lat starszy, ale nosił się ze swadą i niczym się nie przejmował, a to ujmowało mu lat.

Poza Rose z naszego małżeństwa nie wynikło absolutnie nic dobrego, trochę więc sama się sobie dziwiłam, że znów tak bardzo ciągnęło mnie do ołtarza. George Hazelton wydaje się mieć jednak tę wielką zaletę, że jest kompletnym przeciwieństwem Reggiego. Przede wszystkim kocha mnie, a nie moje pieniądze – i dobrze się składa, bo niewiele mi ich zostało. Poza tym kocha moją córkę, a my obie kochamy jego. Co również bardzo ważne, mam do niego pełne zaufanie. W stosunku do kobiet, a przynajmniej do mnie, wykazuje bardzo postępowe stanowisko. Jest prawnikiem, ale poświęca się głównie różnego rodzaju nie do końca jasnym przedsięwzięciom, które realizuje na rzecz Korony. Zawsze dotąd chętnie korzystał przy tym z mojej pomocy, więc raczej nie muszę się martwić, że porzuci mnie w jakimś wiejskim majątku jak niechciany bagaż, co w istocie zrobił mój pierwszy mąż.

– Dzień dobry paniom – usłyszałam głos mojego ojca, który właśnie wkroczył do jadalni. Wraz moim bratem Alonzem przyjechali z Nowego Jorku wczoraj wieczorem. – Czyżby Alonzo jeszcze spał?

Obszedł stół, żeby delikatnie musnąć swoim policzkiem mój, po czym wcisnął się między krzesło matki a kredens, na którym stała kawa.

– Dzień dobry, Franklinie – odpowiedziała mu matka, nie odrywając wzroku od notatek. – Nie śpisz już od ładnych kilku godzin. Co właściwie porabiałeś?

– Byłem w bibliotece – odparł Frankie. – Miałem parę telegramów do nadania. Posłałem kuchennego, żeby to zrobił. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?

– Ten dom należy teraz do ciotki Hetty – stwierdziłam. – Chłopak pracuje więc dla niej.

Rose i ja miałyśmy się lada moment przeprowadzić do domu George’a, który znajdował się tuż obok. Gdy te ustalenia zapadły, Hetty zaproponowała, że mogłaby przejąć ode mnie dzierżawę mojego dotychczasowego przytulnego lokum. Trudno by było o lepsze sąsiedztwo, dlatego chętnie się zgodziłam.

Hetty tylko machnęła ręką.

– Ależ czuj się jak u siebie.

– Frankie, to przecież miały być wakacje – zwróciłam mu uwagę. – Interesy nie mogą zaczekać?

Dla mojego rodzeństwa Franklin Price był zawsze „ojcem” lub „tatą”, ale ja mówiłam do niego „Frankie”, tak samo zresztą jak on do mnie. Ostatecznie nosiłam imię po nim. Obojgu nam było z tym dobrze i tylko nam się to nigdy nie znudziło. Mnie wręcz cieszyło, tym bardziej że poza tym mieliśmy ze sobą niewiele wspólnego. Może nawet nic. W dzieciństwie częściej oglądałam jego plecy niż twarz, bo wychodził do biura, ledwo ja zdążyłam wstać. Ostatnio widzieliśmy się na moim poprzednim ślubie. Miałam nadzieję, że nie będę musiała wychodzić za mąż po raz trzeci, żeby ponownie się z nim spotkać.

Odsunął krzesło i zajął miejsce między matką a ciotką Hetty.

– Interesy nigdy nie mogą czekać, moja droga.

Hetty opuściła gazetę, więc przez chwilę mogłam podziwiać jednocześnie profile brata i siostry. Byli jak dwie krople wody. Mieli identyczne gęste, ciemne włosy, takie same brązowe oczy, tę samą potężną budowę ciała. Frankie dorobił się baczków i chyba kilku nowych zmarszczek. Ciotka Hetty na szczęście pozostała od nich wolna. Nie nosiła też okularów. Alonzo i ja z wyglądu byliśmy podobni raczej do ojca niż do matki. Też byliśmy wysocy, mieliśmy wyraziste rysy i ciemne włosy. Po matce odziedziczyłam tylko zadarty nosek i niebieskie oczy.

– Przypomnij mi, Frankie – odezwał się ojciec – dlaczego właściwie Lily nie będzie na twoim ślubie? Wydawało mi się, że ona tu teraz mieszka.

Zanurzył usta w kawie, po czym westchnął z zadowoleniem.

Matka ściągnęła brwi, rzuciła mu wymowne spojrzenie i dopiero wtedy przystąpiła do wyjaśnień:

– Teść Lily wysłał młodych do Francji. Jej mąż tam chyba – machnęła niedbale ręką – nad czymś pracuje.

– Robi interesy, Franklin – doprecyzowała Hetty. – Ty sam z powodu interesów nie przyjechałeś na jej ślub, więc nie powinno ci przeszkadzać, że Leo rzucił się w wir pracy.

– W żadnym razie mi nie przeszkadza, ale z Francji nie jest tu znowu tak daleko. Z okazji ślubu siostry można by się wybrać w krótką podróż.

Matka położyła dłoń na jego dłoni.

– To i tak za daleko dla kogoś, kto spodziewa się dziecka.

Lily była już w ciąży, gdy cztery miesiące temu wychodziła za Leo. Tak naprawdę nie planowała przyjeżdżać na mój ślub, żeby nie budzić sensacji. Ktoś mógłby przecież zwrócić uwagę, że do rozwiązania jest jej już bliżej, niż być powinno. Po fakcie zawsze można było powiedzieć, że poród nastąpił przedwcześnie. Nie do końca wiedziałam, czy moja matka rzeczywiście orientuje się w całej sytuacji, a ja z całą pewnością nie miałam ochoty jej wtajemniczać.

– W tej kwestii zdaję się na twoją ocenę, Daisy, ale żałuję, że się z nią nie zobaczę. Pomyśl tylko, moja droga, nasza najmłodsza córka da nam wkrótce kolejnego wnuka. – Spojrzał na moją matkę, a następnie zdjął okulary, żeby je przetrzeć ściereczką. – Wyglądasz stanowczo zbyt młodo jak na babcię.

– Ależ dziękuję ci, Franklinie. – Matka wyraźnie się zarumieniła. Czyżby szczerze się cieszyła z tego komplementu?

– Pewnie będziesz chciała do niej pojechać i zostać z nią do narodzin dziecka – ciągnął, popijając kawę i jeszcze mocniej rozmazując brud na okularach.

Z twarzy matki zniknął uśmiech.

– Być może – odparła krótko.

Zerkałam przez chwilę to na nią, to na niego. Atmosfera między nimi bardzo szybko się popsuła.

Ciotka Hetty uchyliła rąbek gazety i zagadnęła ojca.

– Franklinie, a ty znasz Petera Bainbridge’a?

Frankie stuknął palcem wskazującym w filiżankę.

– To jeden z Baronów Bonanzy. Dorobił się na srebrze. Teraz inwestuje prawie we wszystko, co się dzieje na zachód od Missisipi.

Hetty cmoknęła z niezadowoleniem.

– Pytałam, czy znasz go osobiście.

– Mogliśmy się poznać na jakiejś kolacji biznesowej w Nowym Jorku – odparł Frankie. – A dlaczego pytasz?

– Parę dni temu przyjechał do Londynu. Ma tu dom. Wczoraj ktoś się do niego włamał i zdemolował mu gabinet.

– Możesz zgadywać, kto za tym stoi. Masz trzy szanse, przy czym dwie pierwsze się nie liczą – odparł mój ojciec. – W artykule wskazano sprawcę?

Hetty opuściła płachtę.

– Nie, ale któż to mógłby być inny niż James Connor? On też chwilowo przebywa w Londynie, więc o lepszego podejrzanego chyba trudno.

– A dlaczego James Connor? – zapytałam.

Oboje spojrzeli na mnie jak na ostatnią ignorantkę.

– Z powodu zatargu między nimi – wyjaśniła Hetty. – Nie słyszałaś o tym?

O tym odwiecznym sporze słyszał chyba każdy, ale obaj wspomniani ludzie emigrowali do Ameryki już wiele lat temu, Connor z Irlandii, a Bainbridge z Anglii. Na początku swojej drogi byli wspólnikami, ale się pokłócili. Od tamtej pory obaj robili, co tylko w ich mocy, żeby – za pośrednictwem gazet – oczerniać się nawzajem.

– To nie przypadek, że obaj są w Londynie. Podobno umyślili sobie, i jeden, i drugi, kupić tę samą firmę – powiedział Frankie. – Idę o zakład, że Connor próbuje odstraszyć Bainbridge’a.

– Poza gabinetem żadnego bałaganu nie stwierdzono, a też i nic nie zginęło – dodała Hetty. – Niewinny prztyczek w nos, obaj sobie na takie rzeczy pozwalają. Z tego, co słyszałam, to bardzo w stylu Connora.

To ostatnie zdanie, jakkolwiek prawdziwe, bardzo mnie zasmuciło. Przyjaźniłam się z panią Connor. Jej mąż, który również dorobił się na srebrze, rzeczywiście nie ujmował osobowością. Był głośny, ostentacyjny i wiecznie z kogoś szydził. O ile towarzystwo Willi Connor bardzo mi odpowiadało, o tyle jego unikałam za wszelką cenę. Szczęśliwie pan Connor nie przepadał za wydarzeniami towarzyskimi, więc zwykle nie wymagało to wielkiego wysiłku.

– Niewinny prztyczek w nos, powiadasz… Dla mnie akt przestępczy! – wtrąciła matka oburzonym tonem. – Przez tę ich waśń wszystkim w Londynie się wydaje, że Amerykanie to durnie. Trzeba się za to wstydzić, a konkretnie za pana Connora. Bainbridge’owie próbują skończyć z tym ciągłym szczuciem przeciwko sobie, ale Connor za nic nie chce odpuścić.

Wszyscy troje spojrzeliśmy na matkę z nie lada zdumieniem. Ona tymczasem otworzyła szeroko swoje okrągłe niebieskie oczy i uniosła ręce.

– Cóż ja niby takiego powiedziałam?

Wyglądała równie niewinnie jak laleczka z porcelany, a przy tym chyba nawet bardziej uroczo. Jasne włosy, gładko zaczesane z tyłu głowy, okalały jej idealnie owalną twarz, na której próżno by szukać choć jednej zmarszczki, piega czy skazy. Matka wiele wysiłku wkładała w to, aby taki stan utrzymać. Dbanie o urodę stanowiło istotę jej jestestwa. Nikt się natomiast nie spodziewał, że akurat ona będzie coś wiedzieć na temat sporu między rekinami finansjery pokroju Connora i Bainbridge’a.

– A skąd ty masz taką wiedzę na ten temat? – zapytała Hetty.

Matka machnęła dłonią od niechcenia.

– Nie mam chyba żadnej wielkiej wiedzy, po prostu przyjaźnię się z Bainbridge’ami. Wszystko, co wiem na temat tej rzekomej waśni, słyszałam od nich. – Wzruszyła ramionami. – To pewnie tylko jedna strona medalu, ale mówili mi, że chcieliby się jakoś dogadać i położyć kres temu nonsensowi.

Ojciec zaśmiał się pod nosem, po czym wstał i udał się w stronę kredensu po jedzenie.

– Nie wątpię. Wtedy Gladys Bainbridge mogłaby wystosować ofertę zakupu co znamienitszych nieruchomości w Paryżu i nikt by się nawet nie skrzywił.

Matka posłała mu karcące spojrzenie.

– To było wiele lat temu, Franklinie. Teraz już by się na takie prostactwo nie zdecydowała. To było okropne ze strony Connora, że kazał ją śledzić, a potem przekazywał gazetom informacje na temat każdego jej posunięcia.

– Oni w ogóle są dla siebie nawzajem okropni – wtrąciłam. – Na tej waśni korzystają tylko gazety. Pan Connor płaci im, żeby opisywały każde nieroztropne posunięcie pani Bainbridge, a pan Bainbridge wydobywa spod ziemi różne kompromitujące fakty z życia Connorów. Wcale nie tak dawno temu czytałam artykuł o tym, jakie to skromne pochodzenie ma pani Connor. A ich córka ma w tym roku wejść na salony. Taka historia może jej bardzo utrudnić znalezienie dobrej partii. – Westchnęłam. – A tak w ogóle to co ci dwaj mają przeciwko sobie?

Hetty pokręciła głową i wstała, żeby dolać sobie kawy, zwróciłam się więc do ojca:

– Frankie, ty coś wiesz na ten temat?

– Nie mam pojęcia – odparł. – Odkąd pierwszy raz o nich usłyszałem, zawsze się mówiło, że są poróżnieni. Właściwie to wiem o nich tylko tyle, ile mówią ludzie. A o Connorze nie mówią dobrze. Wielki majątek i brak zasad moralnych to niebezpieczne połączenie. Nie robiłem z nim dotąd żadnych interesów i mam nadzieję, że nigdy nie będę.

– Interesów możesz nie robić, ale będziesz musiał go znosić co najmniej przez jeden dzień – powiedziałam, a gdy ojciec spojrzał na mnie pytająco, wyjaśniłam: – Connorowie będą na ślubie.

Hetty, która zdążyła już wrócić do stołu – i do czytania gazety – uniosła wzrok, wyraźnie zaskoczona. Matka się zapowietrzyła.

– Dodałaś kogoś do listy? I nie zapytałaś mnie o zdanie?

Bardzo szybko zrezygnowałam z przypominania jej, że to mój ślub. Teraz jej mina zdawała się mówić, że zapraszając Connorów, bezczelnie pokrzyżowałam jej plany.

– Dopisałam ich dwa tygodnie temu, na prośbę Alonza. Widocznie ich nie zauważyłaś, gdy przeglądałaś listę.

– Skąd ci przyszło do głowy, żeby zapraszać ich na swój ślub? – Matka zmrużyła oczy, patrząc na mnie podejrzliwie.

W tym momencie żałowałam, że Alonzo nie zdążył się jeszcze zwlec z łóżka – i że to nie on ją o tym poinformował.

– Mam wrażenie, że mój brat ma słabość do panny Madeline Connor. Poznali się w Nowym Jorku, gdzie ona powiedziała mu o swoim zamiarze udziału w bieżącym londyńskim sezonie towarzyskim.

Chciałam nie robić zbyt dużego szumu wokół tej sprawy, więc czym prędzej chwyciłam widelec i wróciłam do konsumowania jajek, które i tak zdążyły już ostygnąć.

– Spodziewałam się, że Madeline będzie polować na jakiegoś księcia albo earla – stwierdziła Hetty. – Że interesuje ją znakomity tytuł.

– Nie można tego wykluczyć. Jej ojciec z pewnością mógłby wspomóc jakiegoś szacownego lorda w potrzebie niebagatelnym posagiem. Nie sposób wierzyć we wszystko, co się czyta w gazetach o Connorach, tak samo zresztą jak o Bainbridge’ach. – Wzruszyłam ramionami. – Zaproszenie w każdym razie przyjęli.

Matka mruknęła coś pod nosem i zanurzyła wzrok w notatkach. Prawdopodobnie szukała pośród kartek tej dotyczącej usadzenia gości.

Ojciec wrócił do stołu z pełnym talerzem i ponurą minę.

– Muszę poważnie porozmawiać z Alonzem – stwierdził. – Ta dziewczyna może i ma twarz anioła, ale jej ojciec to diabeł wcielony. Niech on sobie lepiej znajdzie kogoś innego. Nie podoba mi się, że będzie na twoim ślubie.

– W takim razie będziesz jeszcze mniej zadowolony – odezwała się matka, gryzmoląc coś w notatkach – gdy się dowiesz, że wśród gości jest również pan Bainbridge.

– Zaprosiłaś Bainbridge’ów? – zdumiałam się. To musiało się wydarzyć na krótko po tym, jak matka przejęła ode mnie listę. Ja miałam prawo dopisywać do niej nazwiska, ale ona? To przecież ja wychodziłam za mąż. – To miała być skromna uroczystość, z udziałem najbliższej rodziny i przyjaciół. A ja ich nawet nie znam.

– A z Connorami niby blisko się przyjaźnisz?

– Znam dobrze Willę Connor. Wszystko wskazuje na to, że Alonzo zapewne przyjaźni się z jej córką. Nadto przyjęcie organizuje Graham w Harleigh House, a tak się składa, że Connorowie mieszkają tuż obok, więc są sąsiadami mojego szwagra.

– A jakie to ma znaczenie? – Matka uniosła brodę. – A ja się z Bainbridge’ami przyjaźnię. Gladys jest akurat w Paryżu, pan Bainbridge jest sam, więc go zaprosiłam. To się dobrze składa, skoro zaprosiłaś dodatkową panią. Dzięki temu liczba kobiet i mężczyzn będzie równa.

– Domyślam się, że on nie spodziewa się spotkać na ślubie Connorów – zagadnęłam.

– Oczywiście, że nie. Sama dopiero się o tym dowiedziałam.

Mój ojciec zerknął w naszą stronę z szelmowskim uśmiechem.

– Dwie zwaśnione strony na twoim ślubie, Frankie. Możemy się spodziewać fajerwerków.

Ostatnie popołudniowe sprawunki załatwiałam w podskokach, tym bardziej że moja pokojówka Bridget, próbując poprawić mi humor, raz po raz przypominała mi, że jeszcze tylko jeden dzień i wyruszymy w podróż poślubną na południe Francji. Mieliśmy z George’em spędzić dziesięć dni sam na sam w luksusowej Villi Kasbeck należącej do rosyjskiego arcyksięcia Michała Michajłowicza Romanowa i jego żony Sophie, hrabiny Toby, których mieliśmy okazję poznać w związku z naszym poprzednim śledztwem. Para książęca chyba całkiem słusznie była nam wdzięczna za pomoc, ale to zaproszenie i tak zaskoczyło mnie jako niezwykle szczodre.

Plan zakładał, że po powrocie zamieszkam razem z George’em w domu obok. Matka miała zostać z ciotką Hetty albo wrócić do Nowego Jorku z ojcem i Alonzem, względnie – jak zasugerował Frankie – wyruszyć do Francji, żeby towarzyszyć Lily. Tak czy owak zapowiadało się, że zamieszkamy oddzielnie, co z pewnością ułatwi nam obu życie.

Wysiadłyśmy z Bridget z powozu przy Bond Street, gdzie pomimo niepogody panował nie lada tłok. Kobiety i mężczyźni spiesznym krokiem przechodzili od sklepu do sklepu. Wokół nich roiło się od małych obdartusów, które z zapałem wymiatały im spod nóg wodę, błoto i inne okropieństwa. My miałyśmy do pokonania zupełnie niedługą drogę, więc już po chwili przekroczyłyśmy próg najdroższego sklepu z sukniami, jaki miałam odwagę odwiedzić, odkąd zostałam wdową. Pieniędzy mojej świętej pamięci męża nigdy nie wydawałam lekką ręką, ale dopóki po jego śmierci sama nie zaczęłam przeglądać rachunków, nie przywiązywałam szczególnej wagi do tego, ile co kosztuje. Dopiero gdy sama musiałam za wszystko płacić, nagle okazało się, że mam węża w kieszeni, i zmieniłam podejście do wymiany garderoby. Suknie zwykle poddawałam przeróbkom, kapelusze trafiały do renowacji, a nowe rzeczy kupowałam tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne.

Dotąd nie widziałam też potrzeby, aby odwiedzać tak drogi sklep. Gdy jednak matka postanowiła sfinansować mi kreację ślubną, uznałam, że mogę sobie pozwolić na ekstrawagancję w postaci zakupu stroju na wyjazd. Szukałam czegoś wyjątkowego, co stałoby się symbolem początku mojego nowego życia. A suknie madame Arquette w pełni zasługiwały na miano wyjątkowych. Z niecierpliwością wyczekiwałam tej ostatniej przymiarki.

Bridget pchnęła drzwi, wprawiając w drżenie dzwoneczek. Jego dźwięk zwrócił uwagę dwóch ekspedientek. Weszłyśmy do przytulnej części recepcyjnej, gdzie – ku memu największemu zdumieniu – zastałyśmy panią i pannę Connor. Bridget wzięła mój płaszcz i usiadła pod ścianą obok ich służącej, ja tymczasem podeszłam do obu kobiet z uśmiechem i słowem powitania na ustach.

– Nie spodziewałam się spotkać pani tutaj, lady Harleigh – odezwała się pani Connor z lekkim akcentem, który kazał przypuszczać, że wychowywała się gdzieś w Ameryce Południowej.

Zawsze mnie zastanawiało, skąd pochodziła, potem jednak wybuchł skandal wokół tego, że zanim te dziesięć lat temu wyszła za pana Connora, należała do klasy robotniczej. Sama pochodziłam z rodziny o dobrych tradycjach klasy średniej, ale nie chciałam jej zadawać takich pytań, żeby nie sprawić jej przykrości. Pani Connor była raczej niską, ale przystojną i błyskotliwą kobietą w średnim wieku. Miała ciemne włosy i ciemne oczy. Występowała w modnej czerwonej sukni. Jakiekolwiek tajemnice kryła jej przeszłość, w życiu poradziła sobie zupełnie dobrze. I tylko miała w sobie jakieś dziwne napięcie – jakby liczyła się z tym, że fortuna może się od niej w każdej chwili odwrócić.

– Spodziewałam się, że będzie pani pochłonięta przygotowaniami do jutrzejszego ślubu – dodała. – Na pewno mnóstwa rzeczy trzeba jeszcze dopilnować.

– Tak się składa, że ta wizyta się do nich zalicza. Przyszłam na ostatnią przymiarkę sukni podróżnej.

Madeline Connor wyraźnie się zainteresowała.

– A dokąd się państwo wybierają w podróż poślubną, lady Harleigh?

– Głównie do Cannes, ale mam nadzieję zobaczyć też nieco francuskiej wsi.

– Brzmi wspaniale – rozmarzyła się pani Connor. – My niestety resztę zimy spędzimy tutaj. Pan Connor musi pilnować interesów, no i będziemy przygotowywać Madeline na nadchodzący sezon.

– Zakładając, że papa pozwoli. – Młoda kobieta zacisnęła wargi, a w jej oczach pojawił się błysk zwiastujący wolę walki o swoje.

Pani Connor, niższa od pasierbicy co najmniej o cztery cale, pogładziła dziewczynę po lokowanych brązowych włosach.

– Ojciec nie odmówi ci debiutu. Niemniej musisz pamiętać, że sezon to nie tylko przyjęcia i tańce. – Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. – Madeline ma nowego zalotnika. Pan Connor spodziewa się wkrótce usłyszeć pytanie o rękę córki.

Alonzo z pewnością by się z tego nie ucieszył, robiłam jednak co mogłam, żeby nie zdradzić swojego rozczarowania.

– Może powinna pani kazać mu jeszcze trochę zaczekać, panno Connor. Wraz z rozpoczęciem sezonu mogą się pojawić inni kandydaci.

Pani Connor zmarszczyła brwi i splotła palce.

– Madeline nie chciałaby, żeby ten pan niepotrzebnie się martwił, prawda?

Odpowiedź ostatecznie nie padła, bo właśnie pojawiła się madame Arquette i zaprosiła do siebie panią Connor.

– Za chwileczkę będę do pani dyspozycji, lady Harleigh. Dziś rano brakuje nam rąk do pracy.

– W takim towarzystwie na pewno nie będę się nudzić – odparłam, chwytając pod ramię Madeline.

Udałyśmy się w kierunku wygodnej sofy ukrytej za stolikiem, na którym wyłożono bele bogato zdobionych tkanin. Nie lubiłam się wtrącać w nie swoje sprawy, ale koniecznie chciałam poznać tożsamość nowego absztyfikanta. Z myślą o Alonzie oczywiście… Osiemnastoletnia panna Connor sprawiała wrażenie wręcz nieprzyzwoicie młodej, ale próbowałam spojrzeć na nią oczami brata. Miała sercowatą twarz i wargi niczym pąki róż, a do tego oczy jak półksiężyce, lekko unoszące się w kierunku skroni. Wzrostu była średniego, gdyby więc oparła się Lonowi na ramieniu, mogłaby spoglądać na niego spod wachlarza długich rzęs. Z całą pewnością straciłby wtedy dla niej głowę.

Podczas gdy ja szukałam pomysłu na to, aby jakoś nawiązać do osoby zalotnika, panna Connor śmiało przejęła inicjatywę.

– A pani brat przybył już do Londynu, lady Harleigh?

– Tak, przyjechali wczoraj wraz z ojcem.

– Wczoraj? – Otworzyła szeroko oczy. – O rany! Gdyby pogoda choć odrobinę nie dopisała, mogliby nie zdążyć na ślub! Spodziewałam się, że zjechali już ładnych parę dni temu.

Gdzieś pośród tej sprawnie markowanej troski dostrzegłam uśmiech zadowolenia. Czyżby panna Connor martwiła się dotąd, że Alonzo jest w mieście od „ładnych paru dni”, a mimo to się z nią nie skontaktował?

– Są na miejscu od niespełna doby – dodałam. – Mój ojciec już wstał, ale Alonzo odsypia jeszcze podróż.

– Rozumiem. – Dziewczyna przesunęła się nieco w kierunku drugiego końca kanapy i spojrzała przed siebie. Potem zaś zerknęła na mnie jakby spod kapelusza. – A czy mogę liczyć na pani dyskrecję? – zapytała. – Nie chciałabym się narzucać, ale macocha wspomniała o zalotniku, więc chętnie bym coś wyjaśniła.

Najwyraźniej czytała w moich myślach! Skinęłam głową, dając jej znać, że może śmiało mówić.

– To Daniel Fitzwalter.

Wielkie nieba! Connorowie, widać, mieli nie lada ambicje. Wicehrabia Fitzwalter był pierworodnym synem i dziedzicem markiza Sudleya, wpływowego członka Izby Lordów. Nosił tytuł o długiej i wspaniałej tradycji, rangą ustępujący tylko tym książęcym. Jakby tego wszystkiego było mało, Fitzwalter był młody. Dopiero co skończył studia na Oksfordzie, miał zatem ledwo ponad dwadzieścia lat. Jeśli więc pannie Connor zależało na tytule, mogłaby być z siebie zadowolona. Tyle że jej mina mówiła coś całkiem innego. Dziewczyna patrzyła na mnie z wyraźnym smutkiem, czekając na moją reakcję.

– Coś mi mówi, że nie cieszy to pani jakoś szczególnie – zagaiłam.

Odpowiedziało mi ostentacyjne westchnienie.

– Jak pani zapewne rozumie, trudno nie być zadowolonym.

Zdumiałam się. Nie wiedziałam, co jej zdaniem powinnam rozumieć. Ona przecież nic mi nie powiedziała.

– Chyba jednak nie rozumiem…

– Ojciec nie posiada się z radości na myśl o tym związku, ale mnie nie interesują tytuły, celebra i cała ta sprawa. Prawie nie znam tego Fitzwaltera, ponieważ jednak ojciec oferuje w posagu pokaźną sumę, niestety spodziewam się oświadczyn. Jeśli zaś wicehrabia poprosi o moją rękę, jakże mogłabym mu odmówić?

Słuchałam tych jej żalów i nagle do mnie dotarło, że ona nie tyle prosi mnie o radę, ile widziałaby mnie w roli posłańca. Miałam przekazać wszystkie te informacje Alonzowi, co oczywiście zamierzałam zrobić. Sęk w tym, że nie wiedziałam, czy mój brat ma wobec Madeline jakiekolwiek konkretne plany. Czy zależy mu na niej na tyle, żeby o nią walczyć? A może gotów oddać ją Fitzwalterowi? Skoro zaś tego nie wiedziałam, nie bardzo potrafiłam cokolwiek sensownego jej odpowiedzieć.

– Skoro wizja małżeństwa z Fitzwalterem nie przypadła pani do gustu – zaczęłam – a jednocześnie nie chce mu pani odmawiać, to może należałoby powiedzieć o tym ojcu albo Willi?

– Ojciec by się wściekł, a macocha też raczej nie próbowałaby go nakłaniać do zmiany zdania. Wolałabym porozmawiać z pani bratem.

Tego właśnie się obawiałam. Panna Connor liczyła na to, że Alonzo ją uratuje. Takie scenariusze prawie nigdy nie prowadziły do szczęśliwego finału, a wszelka pomoc ze strony mojego brata z całą pewnością ściągnęłaby na niego gniew jej ojca. Tego zaś należało za wszelką cenę unikać.

– Na pewno już wkrótce będzie pani miała okazję z nim porozmawiać – zapewniłam.

W tym momencie moją uwagę odwróciły odgłosy dobiegające od strony zaplecza. Willa Connor najwyraźniej już załatwiła swoją sprawę z madame Arquette i teraz obie do nas wracały.

– Prędzej czy później będzie pani musiała przedstawić ojcu swoje zdanie – ciągnęłam. – Jak rozumiem, spodziewa się pani, że nie spodoba mu się to, co usłyszy. Być może jednak z czasem zmieni zdanie. Może ten czas warto sobie zapewnić, zniechęcając Fitzwaltera do oświadczyn. W tak delikatnych sprawach warto działać z rozwagą.

Wstałam, bo madame Arquette już na mnie czekała. Pożegnałam się z panią Connor, a gdy potem przeniosłam wzrok na Madeline, dostrzegłam w jej spojrzeniu coś na kształt smutku. Było dla mnie jasne, że czegoś jeszcze mi nie powiedziała – i że w związku z tym moje rady na niewiele jej się zdadzą. Pozostawało mieć nadzieję, że ona i Alonzo nie zrobią niczego, czego potem mogliby żałować.

Rozdział 2

Suknia leżała idealnie i miała mi zostać dostarczona do domu jeszcze tego samego popołudnia. Poleciłam Bridget, żeby mi do niej dokompletowała rękawiczki, sama zaś skupiłam się na osobie Fiony Nash, która właśnie weszła do sklepu. Fiona było siostrą George’a, przyjaźniłyśmy się. Miała mi towarzyszyć w drodze do Harleigh House. Wybierałyśmy się do londyńskiej rezydencji mojego szwagra, aby sprawdzić stan przygotowań do przyjęcia weselnego.

Fiona zwykle upinała swoje kasztanowe włosy jak najwyżej, ale dziś zdecydowała się na fryzurę bardziej horyzontalną. Zapewne chodziło o lepsze umocowanie kapelusza, który wyglądał jak czerwony talerz eksponujący tort udekorowany lukrem i kwiatami. Coś takiego mogło dobrze wyglądać tylko na głowie Fiony, co być może miało związek z jej niezwykłą tyczkowatą figurą, a być może z arystokratyczną pociągłością twarzy i kształtem nosa. Tak czy owak ślinka mi ciekła na sam widok…

Fiona skrzyżowała ręce na piersi, przyglądając mi się z wyraźną uciechą.

– Ach, ta młoda miłość!

– Ależ!

Nałożywszy płaszcz, ujęłam ją pod rękę i wyprowadziłam ze sklepu. Na chodniku zatrzymałyśmy się jednak, żebym mogła unieść kołnierz i osłonić się od chłodu. Fiona wskazała, gdzie czeka jej powóz, i właśnie tam się udałyśmy.

– No dobrze, to niech będzie, że nowa miłość. Lepiej?

Jej stangret otworzył nam drzwi i opuścił schodki. Wspięłyśmy się po nich i z ulgą schowałyśmy w powozie przed chłodem i wilgocią.

– To chyba również nie najtrafniejszy opis – odparłam, zanurzając się w miękkie skórzane siedzisko. – George i ja znamy się przecież od lat.

– Ale uczucie żywicie do siebie od niedawna.

Z tym nie sposób było się nie zgodzić. Poznałam George’a Hazeltona dawno temu, ale na nowo pojawił się on w moim życiu przed niespełna rokiem, gdy się przeprowadziłam i gdy się okazało, że mieszka tuż obok. Uczucie, jak to ujęła Fiona, pojawiło się między nami krótko później. Poczułam, jak po plecach przechodzi mnie dreszcz, zupełnie niezwiązany z pogodą.

– Nowa czy nie, miłość to uczucie jak żadne inne.

Fiona umościła się obok i ścisnęła moją dłoń.

– To właśnie chciałam usłyszeć! Bo już przez moment się obawiałam, że rozwiejesz moje nadzieje…

– Wydaje mi się, że dopiero co rozwiałam nadzieje kogoś innego… – Słowa Fiony przypomniały mi o rozmowie z Madeline Connor. Smutek na jej twarzy nie dawał mi spokoju przez cały czas trwania przymiarki. Fiona spojrzała na mnie z wyczekiwaniem, ale tylko wzruszyłam ramionami. – Szczegóły niestety muszę zachować dla siebie. Powiem tylko, że pewna młoda dama zwierzyła mi się w sprawach sercowych, a ja chyba nie udzieliłam jej odpowiedzi, która by ją satysfakcjonowała.

– Czyżby szukała cioteczki, której mogłaby się wyżalić? Młodzi ludzie nie mają pojęcia, jak trudno jest doradzać komuś, kto się nieszczęśliwie zakochał.

– Mam wątpliwości co do tego zakochania. – Skrzywiłam się. – Jakoś więcej w tym było rozpaczy.

– Na pewno doradziłaś jej jak najlepiej. – Fiona poklepała mnie po dłoni. – Nie każdemu możesz pomóc, a już na pewno nie dzisiaj. Musimy skupić się na ślubie.

– Masz rację. Nadal trudno mi uwierzyć, że Graham zaoferował się zorganizować moje przyjęcie weselne pod swoim dachem, ale jestem mu bardzo wdzięczna. W moim domu, który teraz przejmuje Hetty, nie pomieściłoby się nawet najskromniejsze przyjęcie. Może dałoby się je zorganizować u George’a, ale skoro jutro wieczorem wyjeżdżamy, musieliśmy wypraszać gości, żeby móc się wyprawić.

– Szkoda, że zdecydowaliście się na ślub w lutym – powiedziała Fiona. – Za miesiąc czy dwa w Cannes będzie znacznie ładniej.

– Im dłużej byśmy zwlekali, tym dłużej musiałabym mieszkać z matką – odparłam, unosząc brwi.

– Słuszna uwaga. A jak wrażenia po spotkaniu z ojcem? Całe lata się nie widzieliście!

Skinęłam głową.

– Nie przyjechał ani gdy urodziła się Rose, ani na ślub Lily. Rozumiem, że ma wymagającą pracę, ale jeśli od czasu do czasu nie będzie w stanie się od niej oderwać, to własna rodzina przestanie go poznawać. Przypuszczam, że to właśnie z tego powodu matka tak długo u mnie zabawiła. Chciała mieć towarzystwo.

Nie mieściło mi się w głowie, że miałabym się rozstawać z George’em na długie miesiące. I to mimo że dokładnie taki scenariusz realizował się w moim pierwszym małżeństwie. Mój świętej pamięci pierwszy mąż interesował się tylko pieniędzmi, które wniosłam do posagu. Miałam jednak nadzieję, że moich rodziców wciąż coś jeszcze łączy.

– Sporo wody upłynęło – ciągnęłam – ale nie wydaje mi się, żeby bardzo się zmienił. Nadal myśli głównie o pracy. Trochę może tylko posiwiał, trochę przybyło mu ciała.

– Za to twoja matka w ogóle się nie starzeje – stwierdziła Fiona. – Powinna podzielić się swoim sekretem z mężem.

– Ona ściśle przestrzega różnych zasad. Nie wydaje mi się, żeby mój ojciec był gotowy poddawać się takim rygorom.

Podjechałyśmy pod Harleigh House, ale czekałyśmy jeszcze, żeby stangret nas wypuścił. Fiona wyjrzała przez okno.

– Czy ja dobrze widzę? To inspektor Delaney?

Wyciągnęłam szyję, by wyjrzeć zza ronda jej kapelusza.

– W Harleigh House?

– Nie. – Fiona zastukała palcem w róg szyby. – Stoi pod drzwiami domu Connorów.

Zdążyła nieco się cofnąć w kierunku oparcia, ale nadal zasłaniała mi widok.

– Fiono, może tego nie wiesz, ale istnieją kapelusze, które nie są trzykrotnie większe od głowy.

– I tak nie zdążyłabyś go zobaczyć. – Stangret właśnie otwierał drzwi powozu. – A co do kapeluszy, to szczęśliwie jestem wysoka i mogę śmiało nosić takie nakrycia głowy.

Żwawym krokiem podeszłyśmy do drzwi. Crabbe, kamerdyner Grahama, ukłoniwszy się nam, wprowadził nas do mrocznego holu. Przywitałam się z nim i zapytałam, czy lumbago nadal mu dokucza, dlatego – przejmując w tym czasie nasze okrycia – przez chwilę rozwodził się o nowej maści, której używa. W końcu zostawił nas same w bawialni i poszedł poinformować swojego pana o naszym przybyciu.

– Skąd przekonanie, że to był Delaney? – zapytałam Fionę.

– Chyba zgodzisz się ze mną, że trudno go z kimkolwiek pomylić. Ten bezkształtny brązowy płaszcz i nieład na głowie są dość charakterystyczne…

Miała rację. Czuprynę Delaneya, podobnie zresztą jak jego brwi, tworzył splot brązowych fal i siwych drucików, które zdawały się żyć własnym życiem, a z całą pewnością nie poddawały się woli właściciela. Tworzyły całość zdecydowanie charakterystyczną.

– Ciekawe, cóż go sprowadziło do Connorów? O, witaj, Grahamie!

Te ostatnie słowa wypowiedziałam już pod adresem mojego szwagra, earla Harleigha, który właśnie pojawił się w bawialni. Wyglądał jakoś inaczej niż zwykle. Ubrany był w szary żakiet, spod którego wyzierały ciemna kamizelka i spodnie w paski. Włosy, bardziej brązowe niż jasne, miał zaczesane zwyczajowo do tyłu, ale bokobrody – z którymi w ostatnich miesiącach eksperymentował – tym razem zostały przystrzyżone tak krótko, że ledwie tworzyły obrys jego szczęki. Graham zgolił też wąsy, co przypadło mi do gustu, ale przede wszystkim – i to właśnie tak mnie zaskoczyło – uśmiechał się. Odpowiedziałam mu tym samym.

– Dzień dobry, Frances. Lady Fiono! – przywitał nas, po czym zwrócił się do stojącego w drzwiach Crabbe’a: – Zaproś do nas panią Rimstock.

– Oczywiście, proszę pana.

Graham ponownie spojrzał w naszym kierunku. Już się nie uśmiechał, ale nadal miał życzliwy wyraz twarzy. Przez lata widywałam go wiecznie z grymasem niezadowolenia, dlatego teraz niemal go nie poznawałam. Jego nowy wizerunek zdecydowanie bardziej mi się podobał.

– Świetnie się dziś prezentujesz, Grahamie!

– Tak sądzisz?

Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziłam, że Graham znów się uśmiecha – i tym razem nawet zęby błysnęły mu między wargami.

Fiona, dotąd pochłonięta rozglądaniem się po pokoju, przeniosła wzrok na mojego szwagra.

– Frances ma rację – oświadczyła. – Cokolwiek pan zmienił w swoim wyglądzie, wyszło to panu na dobre.

– Dziękuję, drogie panie. – Graham wskazał nam gestem kanapy. – Powiem zatem memu waletowi, żeby kontynuował swoje dotychczasowe wysiłki.

Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że ta zmiana wizerunku mojego szwagra nie ma związku z wysiłkami jego służącego. Przypuszczałam, że to raczej kwestia nastroju i stosunku do świata, przyczyny zaś byłam gotowa upatrywać w pojawieniu się w życiu Grahama jakiejś damy. Uznałam wszakże, że nie będę dopytywać, dopóki sam czegoś nie powie. Nie minął jeszcze rok od śmierci jego żony, więc jakkolwiek cieszyłam się na myśl o tym, że udało mu się znaleźć szczęście, spodziewałam się, że na razie nie zechce dzielić się tą wiadomością ze światem.

– Poprosiłem do nas gospodynię, na wypadek gdybyś chciała poczynić jakieś ostatnie ustalenia. Zaproszone grono jest nieliczne, więc myślę, że podczas lunchu pomieścimy się w jadalni i tylko otworzymy drzwi prowadzące do wschodniego i zachodniego pokoju. Z uwagi na mrozy ogród zimowy raczej pozostawimy zamknięty. – Zerknął w kierunku drugiego końca przestronnej bawialni, skąd wchodziło się do mniejszego pomieszczenia przyozdobionego licznymi roślinami doniczkowymi. Z jego okien można było wyjrzeć do ogrodu na tyłach domu. – I tu widok jest chyba dość ładny.

– Będzie idealnie, Grahamie. Przyniosłam listę gości, żeby przekazać ją pani Rimstock. Obejmuje dwadzieścia dwie osoby, ale powinniśmy się bez trudu pomieścić.

– Kazałem uprzątnąć bibliotekę, żeby fotograf miał gdzie pracować. – Graham przeprowadził nas na drugą stronę korytarza i otworzył podwójne drzwi prowadzące do jasnego i rzeczywiście dość pustego pokoju. – Stanowczo stało tu zbyt wiele stoliczków z różnymi drobiazgami – ciągnął. – Fotograf musi gdzieś rozstawić sprzęt, a w tym miejscu jest chyba niezłe światło.

– Niewątpliwie – przytaknęłam. – Wygląda na to, że pomyślałeś o wszystkim, Grahamie.

– Frances – zagadnęła mnie Fiona – a nie będziesz czuła się dziwnie, świętując swoje nowe małżeństwo akurat tutaj?

Sama też się nad tym zastanawiałam – i nawet kilka razy rozmawialiśmy o tym z George’em. Dopóki żył Reggie, teoretycznie byłam panią tego domu, w praktyce jednak spędzałam tu co roku zaledwie kilka miesięcy, i to zwykle bez męża.

– Nie, zupełnie mi ten układ odpowiada – odparłam. – Mam niewiele wspomnień, które by się wiązały z tym miejscem. I w większości są dobre. – Zwróciłam się do szwagra: – Jestem ci bardzo wdzięczna, że zgodziłeś się nas ugościć.

Moment później pojawiła się pani Rimstock. Rozmawiałyśmy przez chwilę o tych dobrych wspomnieniach, a potem przeszłyśmy do omawiania spraw praktycznych. Przekazałam jej informacje na temat usadowienia gości, dyskutowałyśmy o rozmieszczeniu kwiatów i przejrzałyśmy wspólnie menu lunchowe. O tym przyjęciu zwykło się mówić, że to śniadanie weselne, ale moim zdaniem niesłusznie. Ceremonia ślubna miała się rozpocząć w południe, potem zaś planowaliśmy podjąć gości lekkim lunchem i – rzecz jasna – tortem. Pani Rimstock zapewniała, że kucharka z wielką radością upiekła na tę okazję coś wyjątkowego. Mogło mi się tylko wydawać, ale powiedziałabym, że mówiąc to, taksowała wzrokiem kapelusz Fiony.

– Bardzo się tu wszyscy cieszymy pani szczęściem, milady – szepnęła, gdy już wychodziłyśmy.

Wydawało mi się, że dostrzegłam w jej oku łzę. Ujęło mnie to do tego stopnia, że aż ją ścisnęłam za rękę. Ani przez chwilę nie zatęskniłam jednak za starymi czasami. Na pewno nie mogę powiedzieć, żebym jakoś strasznie cierpiała u boku Reggiego, ale wielkiego szczęścia też nie zaznałam. Nowe życie podobało mi się zdecydowanie bardziej, szczególnie cieszyłam się na myśl o wspólnej przyszłości z George’em.

Graham dotrzymywał nam towarzystwa, gdy czekałyśmy w holu na powóz. Nagle dostrzegł na zewnątrz coś, co wyraźnie mu się nie spodobało. Na jego twarzy pojawił się ten jakże mi dobrze znany grymas niezadowolenia.

– A cóż to się, u licha, dzieje po sąsiedzku? – zapytał na głos.

Wyjrzałyśmy przez boczne okienko.

– Miałaś rację, Fiono. To inspektor Delaney. W sumie cieszę się, że go widzę.

Czym prędzej opuściłyśmy dom Grahama i udałyśmy się w jego kierunku. Właśnie wsiadał do powozu, więc zdążyłyśmy w ostatniej chwili. Fiona go zawołała, a wtedy on się obrócił i zszedł ze stopnia z powrotem na chodnik. Uchylił kapelusza, żeby się z nami przywitać.

– Dzień dobry paniom, lady Harleigh, lady Fiono!

– Dzień dobry, inspektorze – odparłam, ogromnym wysiłkiem powstrzymując się przed dopytaniem o przyczynę jego wizyty w domu Connora. Cóż z tego, że w żadnej mierze nie mogła to być moja sprawa? Ciekawość i tak mnie zżerała. Postanowiłam się ratować pogawędką o ślubie. – W zeszłym tygodniu odebrałam pana wiadomość. Ciągle jednak mam nadzieję, że zdołam pana przekonać do zmiany zdania i że przyjdzie pan jutro na uroczystość.

Inspektor Delaney zmarszczył swoje krzaczaste brwi tak mocno, że te złączyły się w jedną linię.

– Serdecznie gratuluję pani i panu Hazeltonowi, ale nie wydaje mi się, żebym mógł się odnaleźć na państwa ślubie. Nie pasowałbym do towarzystwa. – Gest uniesionej dłoni miał mi dać do zrozumienia, że sprawa nie podlega dyskusji. – Nadto mam jutro dyżur, więc i tak nie mógłbym wziąć udziału w żadnym wydarzeniu.

Westchnęłam. Delaney pewnie rzeczywiście czułby się niekomfortowo w gronie naszych arystokratycznych znajomych, jakkolwiek jednak dziwnie to zabrzmi, z całą pewnością zaliczał się do postaci ważnych dla historii miłości George’a i mojej. Ostatecznie sporo czasu poświęcili sprawom, nad którymi wspólnie z nim pracowaliśmy.

– Będzie nam pana brakowało – powiedziałam. – Nie śmiałabym jednak wchodzić w drogę Policji Metropolitarnej.

Na ustach inspektora zagościł jakże dla niego nietypowy uśmiech.

– Policja przyjmuje tę wiadomość z ulgą, proszę pani.

Zerknęłam na niego wymownie, zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, moją uwagę zwrócił pan Connor, który wyszedł frontowymi drzwiami i teraz zmierzał do nas przez zmrożony trawnik. Był to człowiek ponadprzeciętnego wzrostu i takiej samej tuszy, a im bliżej nas się znajdował, tym wydawał się większy. Jego zawinięte wąsidła sprężynowały przy każdym kroku, a policzki zaczerwieniły mu się zapewne i z zimna, i z wysiłku. A może także z gniewu. Odruchowo cofnęłyśmy się z Fioną, jak się jednak okazało, niepotrzebnie, pan Connor bowiem minął nas, jakby nas w ogóle nie zauważył, i stanął twarzą w twarz z Delaneyem. Jakby ten gest był jeszcze mało wyzywający, zaraz potem wbił mu palec w ramię.

– Niech pan powie Bainbridge’owi, że ma na mnie nie nasyłać policji. Nic a nic mi się to nie podoba. Gdyby to rzeczywiście była moja sprawka, nie byłby w stanie już nikomu na nic się poskarżyć.

Delaney, który sam był słusznego wzrostu, zerknął z niezadowoleniem na palec wbity w swoje ramię, a potem spojrzał Connorowi prosto w oczy. Widok jego ściągniętych brwi skłonił człowieka interesu do cofnięcia ręki.

– Pragnę zauważyć, panie Connor – powiedział Delaney wręcz niepokojąco spokojnym tonem – że to zabrzmiało jak groźba.

– A jeśli nawet, to co? – W głosie Connora dało się słyszeć lekki irlandzki zaśpiew, co jednak z jakiegoś powodu tylko wzmagało wrażenie grozy.

– Nie wiem, jak to jest w Ameryce, ale tutaj, proszę pana, nie jest pan ponad prawem. Radziłbym się więc miarkować. Dojdziemy do sedna tej sprawy.

– A wtedy się pan przekona, że ja nie miałem z tym nic wspólnego. Że niby miałbym się zniżać do aktów wandalizmu! – Connor przygryzł wargę i odwrócił się na pięcie. Po kilku krokach wykonał jednak zwrot, bo najwyraźniej dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę z obecności mojej i Fiony. Uniósł palec i wycelował go w nas po kolei. – Lady Fiona! Lady Harleigh. – Witał nas już bez cienia szyderstwa, ale bynajmniej nie życzliwie.

– Trafnie nas pan rozpoznał, proszę pana – przyznałam, zastanawiając się, czy może oczekuje braw.

On tymczasem wymachiwał tym uniesionym palcem, perorując:

– Lady imię. Lady tytuł. W galanterii urodzona. W galanterię wżeniona… – Uśmiechnął się szelmowsko. – Widzą panie, szybko się uczę, jak to wszystko działa.

Lekcję dobrego wychowania najwyraźniej pominął.

– Takie rzeczy się wie, proszę pana – pouczyła go Fiona – ale się o nich nie mówi.

Connor się żachnął, po czym zwrócił do mnie:

– Pani brat interesuje się, jak mniemam, moją córką Madeline. Niech mu pani powie, żeby znalazł sobie inny obiekt westchnień.

– Ależ! – wykrzyknęłam oburzona, bo to już było zwyczajnie niegrzeczne z jego strony.

W tym momencie wtrącił się Delaney:

– Niechże się pan tylko nie posunie do gróźb, proszę pana.

Connor uniósł ręce, jakby chciał powiedzieć, że nic złego nie miał na myśli, po czym szybkim krokiem pomaszerował w swoją stronę.

– Boże drogi! – zawołała Fiona. – Cóż za wstrętny człowiek! Że też pani Connor w ogóle wypuszcza go z domu!

– Nie dość, że wstrętny, to jeszcze wandal. – A zaproszony na mój ślub, westchnęłam w duchu. – Może jednak namówię pana, żeby zmienił pan zdanie w sprawie wesela? Pan Connor i pan Bainbridge się wybierają.

Delaney raz jeszcze wymówił się dyżurem, po czym dodał:

– Miejmy nadzieję, że nie będę musiał pojawić się tam służbowo. Ci dwaj w jednym miejscu to zła wróżba.

– Tego właśnie się obawiam.

Wybrałyśmy się jeszcze z Fioną na herbatę, więc wróciłam do domu dopiero wczesnym wieczorem. Bardzo się ucieszyłam, gdy w bibliotece zastałam George’a w towarzystwie mojego ojca, Alonza oraz nowego absztyfikanta ciotki Hetty, pana Gilliama.

Ten ostatni, co prawda, nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, gdy poznaliśmy się kilka miesięcy temu, ale potem szybko zdołał zyskać sobie moją życzliwość. Musiał znać się na ludziach, skoro darzył tak szczerym podziwem moją ciotkę. Gdy zaś z czasem okazało się, że ona odwzajemnia jego uczucia, uznałam, że nie może być złym człowiekiem. Pan Gilliam prowadził dwa teatry, co niewątpliwie świadczyło o jego zaradności i ambicji. A choć interesy nie pochłaniały go aż tak bardzo jak mojego ojca, liczyłam, że panowie nawiążą nić porozumienia.

Gdy wetknęłam nos do biblioteki, czterej dżentelmeni jak gdyby nigdy nic raczyli się whisky ciotki Hetty przy ogniu trzaskającym w kominku. Frankie siedział za moim biurkiem, po lewej stronie. Gilliam i Alonzo delektowali się trunkiem na krzesłach przeznaczonych dla gości, zaś George, wysoki i szczupły, rozsiadł się w wykuszu pod oknem. W jednej ręce trzymał szklaneczkę, drugą zaś opierał się o siedzisko. Jego ciemne włosy połyskiwały w promieniach zachodzącego słońca. Na mój widok uśmiechnął się lekko i przywołał mnie gestem.

– Chwila, chwila. – Ojciec uniósł się na krześle. – Czy to nie przynosi pecha, gdy pan i panna młoda spotykają się przed ślubem?

Gestem dałam mu znać, żeby nie wstawał, po czym umościłam się pod oknem.

– Gdybyśmy się nie widywali przed ślubem, to raczej nie zdecydowalibyśmy się na małżeństwo.

Alonzo się roześmiał.

– Wnioskuję z tego, że nie jesteście przesądni.

Wąsy Gilliama uniosły się w uśmiechu.

– W mojej pracy przesądów jest aż nadto. – Był to barczysty ciemnowłosy mężczyzna, który nie stronił od przygód. Hetty trochę się martwiła, że jest od niej dziesięć lat młodszy, ale szczęśliwie nie zniechęciło jej to do podtrzymywania znajomości. – Zdawałoby mi się natomiast, że pan młody powinien z innych powodów ulotnić się w wieczór poprzedzający ceremonię.

George sięgnął po zegarek i zerknął na tarczę.

– W takim razie, tak ściśle rzecz biorąc, mamy jeszcze z godzinkę czy dwie. – Uraczył mnie promiennym uśmiechem. – Jak ci minął dzień? W Harleigh House wszystko dopięte na ostatni guzik? Nadal myślisz za mnie jutro wyjść?

– Dzień zdecydowanie należał do interesujących. Graham trzyma rękę na pulsie, a ja nadal planuję ślub, więc mam nadzieję, że i ty stawisz się jutro w kościele. – Pokręciłam głową. – Wydaje mi się głupie, że nie możemy tam pojechać razem.

– Są takie momenty w życiu, kiedy trzeba trzymać się tradycji – odparł.

– Hazelton opowiadał o waszych planach podróży poślubnej – wtrącił się Gilliam. – Dwa tygodnie w Cannes w willi Romanowów. Mam nadzieję, że pogoda wam dopisze.

– Jestem przekonana, że pogoda w niczym nie będzie nam przeszkadzać.

Gilliam się zaśmiał.

– Nie, zapewne nie.

– Wspomniałaś, że dzień był interesujący – zagadnął George. – W jakim sensie?

– To właściwie ma związek z Lonem, ale nie do końca wiem, w jakim stopniu. – Zerknęłam na brata. – Nie wiem też, czy chciałbyś, żebym mówiła o tym w towarzystwie.

– Zaintrygowałaś mnie. – Alonzo odwrócił się na krześle w moją stronę i założył nogę na nogę. – Teraz już koniecznie musisz powiedzieć, o co chodzi. – Trudno mi było uwierzyć, jaki jest podobny do ojca. Choć właściwie to przede wszystkim z zachwytem myślałam w tym momencie o tym, jak Frankie wyglądał, gdy miał dwadzieścia trzy lata. Pociągła twarz, wysokie czoło, piękne brązowe oczy… Alonzo, w przeciwieństwie do ojca, miał włosy czarne niemal jak atrament, lekko kręcone i krótko przycięte. Poza tym tryskał młodzieńczą energią i często się uśmiechał, podczas gdy ojciec raczej zachowywał powagę. – Tutaj przecież sami swoi – stwierdził. – W każdym razie prawie… Cóż takiego się stało?

– No dobrze – zgodziłam się – ale daj znać, gdybym powiedziała coś zbyt osobistego.

Alonzo spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.

– Dajże spokój, Franny. Powiedz nam wreszcie, o co chodzi.

– Otóż spotkałam rano panią i pannę Connor.

Twarz mojego brata pojaśniała, za to ojciec ściągnął brwi.

– Czy jesteście z panną Connor w jakimkolwiek stopniu po słowie? – zapytałam.

– No cóż, nie do końca… Ona wie, że się nią interesuję. Mam też wrażenie, że bynajmniej nie jest temu przeciwna. Na razie jednak oficjalnie się do niej nie zalecam.

– Na razie? – Ojciec zmarszczył się jeszcze bardziej.

– Na razie nie. Dlatego poprosiłem Frances, żeby zaprosiła państwa Connorów na ślub. Pomyślałem, że to dobra okazja, by porozmawiać z rodzicami panny Connor i uzyskać ich zgodę. To przecież urocza dziewczyna. Frances na pewno się ze mną zgodzi, prawda?

Ojciec nie czekał na moją odpowiedź.

– Może i urocza, Lon, ale jej ojciec to typ spod ciemnej gwiazdy. Niektóre jego interesy budzą poważne moralne wątpliwości, oględnie rzecz ujmując. Jakiekolwiek relacje z nimi bardzo zaszkodzą twojej reputacji.

– Przecież zajmujemy się zupełnie czymś innym. Cóż mają ze sobą wspólnego kopalnie i papiery wartościowe?

– On się angażuje w najróżniejsze przedsięwzięcia. Wszyscy go znają, więc twoje zajęcie nie ma tu nic do rzeczy. Jego zła sława i tak na ciebie spłynie.

– W świetle moich rewelacji cała ta wymiana zdań staje się bezprzedmiotowa – wtrąciłam. – Jak się bowiem okazuje, o rękę Madeline zabiega ktoś, kogo jej ojciec aprobuje i kto jemu chyba nawet odpowiada bardziej niż jej.

– No i świetnie. – Mój ojciec wstał. – Nie chciałbym być niemiły, Lon, ale trudno by było koligacić się z tą rodziną. – Oparł rękę na krzyżu i wyprostował plecy. – Pójdę się przygotować do kolacji. Życzę panu dobrego wieczoru, Hazelton. Miło było pana poznać, Gilliam. Do zobaczenia jutro!

Gdy wyszedł, Georgie sięgnął po wystawioną w pobliżu kominka butelkę.

– Do kolacji mamy pewnie z godzinkę. Frances? Panowie? Jeszcze łyczek? – Zerknął na mnie i zrobił niewinną minkę. – Przepraszam cię, Frances. Pewnie powinienem był najpierw zapytać, a potem częstować gości twoją brandy.

Machnęłam ręką.

– Ciotka Hetty ma solidne zapasy mocnych alkoholi, na pewno nie miałaby nic przeciwko temu. Zastanawia mnie natomiast, dlaczego tak się tu ukrywacie, zamiast spędzać czas w towarzystwie pań. Matka i ciotka Hetty zapewne są w bawialni, dobrze przypuszczam?

Gilliam się roześmiał, ale dolewki trunku odmówił.

– Pochłonęła je dyskusja na temat wyboru strojów na jutrzejszy wieczór, gdy więc przyszło do omawiania kapeluszy, dyskretnie się ulotniliśmy. Najpewniej nawet tego nie zauważyły.

Alonzo wystawił swoją szklankę, a George skrupulatnie ją napełnił, po czym zwrócił się do mnie:

– Skoro mowa o strojach, przyszła jakaś paczka od krawcowej. – Był wyraźnie ciekaw. – Cóż to może być?

– Dowiesz się w swoim czasie – odparłam i przeniosłam wzrok na Alonza, który w milczeniu popijał brandy. – Czy bardzo cię rozczarowałam, Lon?

– Nie, bynajmniej. Zamierzam wziąć sobie do serca ostrzeżenie w sprawie Connora. Nawet jeśli sprawa z panną Connor będzie się rozwijać, stosunki z jej ojcem zamierzam ograniczyć do czysto towarzyskich. – Po chwili zastanowienia dopytał jeszcze: – A cóż to za nowy zalotnik? Znam go?

– Wątpię. Nazywa się Daniel Fitzwalter.

George gwizdnął z podziwem.

– Connor zapewne aprobuje zwłaszcza jego przyszły tytuł.

– Tak sądzę – odparłam, a mojemu wyraźnie niezorientowanemu w temacie bratu wyjaśniłam: – To syn markiza Sudleya. Fitzwalter jest dziedzicem tytułu.

Ku mojemu zaskoczeniu Alonzo się ucieszył.

– To znaczy, że panna Connor miałaby się po ślubie przeprowadzić do Anglii. Ona tymczasem wielokrotnie mówiła, że woli Amerykę. – Na jego twarzy wykwitł szelmowski uśmiech. – Zatem zdecydowanie nie wszystko jeszcze stracone.

– Pan Connor bardzo jasno dał mi do zrozumienia, że powinieneś trzymać się od niej z daleka.

George chwycił mnie za rękę.

– Pana Connora też dziś spotkałaś?

– W innych okolicznościach. – Opowiedziałam mu w skrócie, co zaszło. – W trakcie rozmowy polecił mi przekazać wiadomość Alonzowi. – Przeniosłam wzrok na brata. – Chyba nie chciałbyś takiego teścia?

– Szczerze mówiąc, tak daleko nie wybiegałem jeszcze myślami. Na razie chciałem uzyskać zgodę na zaloty i przekonać się, czy słusznie mi się wydaje, że Madeline i ja do siebie pasujemy. Gdyby zaś przyszło do małżeństwa, zapewne należałoby trzymać się możliwie z dala od jej ojca.

– Słusznie, słusznie! – rzucił George, ściągając na siebie moje zdumione spojrzenie.

– Czyżbyś go zachęcał?

– A i owszem. Gdybym sam swego czasu nie przejął się odmową twojej matki, nie musiałbym na ciebie tak długo czekać.

Nie miałam na to dobrej riposty. Zdążyłam już wybaczyć matce, że uparła się przy Reggiem i odprawiła George’a, zapewne jednak nie przyszłoby mi to tak łatwo, gdyby George potem ożenił się z inną kobietą. Byłam mu bardzo wdzięczna, że zdecydował się zaczekać, a lat spędzonych z Reggiem też nie potrafiłam tak całkiem żałować, bo to dzięki nim miałam Rose. Może więc było mi pisane wyjść za George’a, ale nie od razu.

– Ja także twierdzę, że serce powinno mieć do powiedzenia więcej niż rozum – włączył się do dyskusji Gilliam, wstając i unosząc szklankę. – A pan co powie, młody człowieku?

Alonzo również poderwał swoją smukłą postać z krzesła.

– Wznieśmy toast! – zasugerował. – Nawet jeśli miałbym nie zdobyć pięknej Madeline, będę walczyć o to, żeby miała prawo dokonać wyboru we własnej sprawie. Co zaś się tyczy kwestii serca, Gilliam, chyba powinniśmy zostawić gołąbeczki same. Ja muszę się przebrać przed kolacją, pan zaś może powinien dołączyć do pań?

Alonzo i Gilliam wyszli, a ja zostałam w bibliotece z poczuciem frustracji. Nie mieściło mi się w głowie, że Lon w ogóle nie przejął się tymi przestrogami.

– Dlaczego nie próbowałeś go odwieść od tych zamiarów, George?

Przysunąwszy się bliżej, George ujął mnie za rękę.

– Bo on jest zakochany, Frances.

– Czyżby? Wcale mi się nie wydaje. Powiedziałabym wręcz, że bardziej go cieszy wyzwanie niż wizja nagrody. Chce raczej zdobywać serce panny Connor, niż faktycznie je zdobyć.

George uniósł moją dłoń do ust.

– Oboje powinni mieć okazję się przekonać, czy o tę nagrodę warto się ubiegać. Jeśli twój brat odpuści, zanim spróbuje, nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie.

Im dłużej tak szeptał mi w nadgarstek, tym większego sensu nabierały jego słowa. A może raczej tym mniejsze znaczenie miały dla mnie te wszystkie rozważania. Oto byliśmy z moim narzeczonym sam na sam. Jutro mieliśmy wziąć ślub. Sprawą Alonza będę się martwić kiedy indziej.

Tytuł oryginału:

A BRIDE’S GUIDE TO MARRIAGE AND MURDER

Copyright © 2022 by Dianne Freeman

First published by Kensington Publishing Corp. All Rights Reserved

 

Polish edition copyright © 2025 Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o. o.

Polish translation copyright © 2025 Magda Witkowska

 

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Tłumaczenie: Magda Witkowska

Korekta: Joanna Rodkiewicz

Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz

Zdjęcia na okładce: AdobeStock, Polona

Skład i łamanie wersji do druku: Łukasz Slotorsz

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384301012

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w Internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Rozdział 1

Rozdział 2

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści