Poradnik prawdziwej damy. Przewodnik po plotkach i zbrodni - Dianne Freeman - ebook + audiobook

Poradnik prawdziwej damy. Przewodnik po plotkach i zbrodni ebook i audiobook

Freeman Dianne

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dianne Freeman zabiera nas do świata konwenansów, dobrych manier, plotek i… zbrodni! Frances Wynn na dobre zadomowiła się wśród brytyjskich arystokratów. Sierpień jest miesiącem, w którym przedstawiciele klasy wyższej wyjeżdżają do swoich zamiejskich posiadłości celem rozpoczęcia sezonu polowania na ptactwo, jednak Frances nie interesuje polowanie ani na zwierzynę, ani na nowego męża. Marzy by spędzić wolny czas w Londynie z siostrą. Ale życie bywa przewrotne i Frances zostaje wciągnięta w intrygę, gdy życie traci jej przyjaciółka – Mary Archer – która była idealną kandydatką na żonę dla kuzyna Charles’a. Nieoczekiwanie Charles, podobnie jak wiele innych osób, będzie musiał zmierzyć się z oskarżeniami, gdy na jaw wyjdą ukryte przez Mary notatki z zasłyszanymi na temat socjety plotkami. Czy denatka mogła być w rzeczywistości wyrachowaną szantażystką? Jakie sekrety skrywają dostojni znajomi Frances? Jaką rolę w rozwikłaniu zagadki odegra szarmancki sąsiad George? Frances wie, że musi się spieszyć, bo wkrótce może stać się kolejną ofiarą… Wciągająca powieść! Freeman z przymrużeniem oka spogląda na wiktoriańską socjetę. Fani gatunku będą zachwyceni! – Publishers Weekly

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 400

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 51 min

Oceny
4,4 (231 ocen)
119
84
22
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
erture

Dobrze spędzony czas

urocza fantazja. czysty eskapizm
00
akircia

Nie oderwiesz się od lektury

jestem tak wielką fanką tej serii, że aż brak słów. polecam bardzo audiobook, bo lektorka robi naprawdę świetna robotę!!
00
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna pozycja
00
Agabalm

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie wciągająca kolejna część powieści kryminalnej osadzonej w czasach wiktoriańskiej Anglii. Kolejna zbrodnia i śledztwo prowadzone zarówno przez policję jak i przez Francis Wynn, młodą wdowę po hrabim Harleigh przy wsparciu darzącego ją uczuciem George'a Hazeltona. Tym razem zostaje zamordowana dama prowadząca pod pseudonimem rubrykę towarzyską w gazecie, której redaktor naczelny również traci życie. W jaki sposób łączą się te dwa tragiczne wydarzenia? Kogo tym razem podejrzewa Francis? okazuje się, że plotka bywa śmiercionośna. Humor, napięcie i zaskakujące plot twisty wciągają w rytm akcji.
00
Kajjen

Nie oderwiesz się od lektury

ekstra!polecam wszystkie 3 części
00

Popularność



Kolekcje



Ty­tuł ory­gi­nałuA LADY’S GU­IDE TO GOS­SIP AND MUR­DER
Co­py­ri­ght © 2019 by Dianne Fre­eman First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts Re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2023 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2023 Mag­da­lena Wit­kow­ska
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieMag­da­lena Wit­kow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia na okładcePo­lona,The Smi­th­so­nian In­sti­tu­tion (do­mena pu­bliczna)
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-42-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

De­dy­kuję tę książkę Da­nowi –bo mam w ży­ciu wiel­kie szczę­ście!

PO­DZIĘ­KO­WA­NIA

Tekst stwo­rzony przez au­tora uka­zuje się w po­staci książki dzięki wy­sił­kom za­an­ga­żo­wa­nego ze­społu, który wkłada w swoją pracę wiele serca. Chcia­ła­bym więc ser­decz­nie po­dzię­ko­wać wszyst­kim, który wspie­rają hra­binę Har­le­igh. Moja agentka Me­lissa Edwards zna­la­zła ide­al­nego re­dak­tora dla tej książki. Oka­zał się nim John Sco­gna­mi­glio, który po­tra­fił z hu­mo­rem i cier­pli­wo­ścią po­pro­wa­dzić de­biu­tu­jącą au­torkę. Dzię­kuję ca­łemu ze­spo­łowi z wy­daw­nic­twa Ken­sing­ton za po­moc w spro­wa­dze­niu mo­jej książki na świat. Na szcze­gólne po­dzię­ko­wa­nia za­słu­gują Ro­bin Cook i Pe­arl Sa­ban – za czuj­ność i skru­pu­latne wy­chwy­ty­wa­nie wszel­kich mo­ich po­tknięć i li­te­ró­wek. Dzię­kuję rów­nież mo­jej ro­dzi­nie z Au­thors ’18, która ki­bi­co­wała mi w trud­nym pierw­szym roku de­biutu. Wdzięczna je­stem bar­dzo Mary Ke­lii­koa, Emily Whe­eler i Bei Conti za ich uwagi i słowa za­chęty. Dzię­kuję też moim krew­nym i przy­ja­cio­łom za wspar­cie i mi­łość, które mi oka­zy­wali.

ROZ­DZIAŁ 1

Sier­pień 1899

Póź­nym la­tem w Lon­dy­nie bra­kuje nieco atrak­cji. To­wa­rzy­stwo jest mocno okro­jone, wy­ścigi w Ascot czy derby można już tylko po­wspo­mi­nać. Nie­wielu nas zo­stało w mie­ście i wszy­scy pra­gnę­li­śmy roz­rywki jak ka­nia dżdżu. Kto jed­nak nie miał in­nego wyj­ścia, jak tylko spę­dzić lato w Lon­dy­nie, z pew­no­ścią nie mógł tego po­po­łu­dnia ni­g­dzie spę­dzić le­piej niż przy Park Lane. Ma­jąc Hyde Park po jed­nej stro­nie i naj­pięk­niej­sze lon­dyń­skie po­sia­dło­ści po dru­giej, można się było po­czuć nie­mal jak na wsi. O ile miało się dość wy­obraźni, oczy­wi­ście.

Choć ogród był duży jak na lon­dyń­skie stan­dardy, na przy­ję­cie za­pro­szono co naj­mniej czter­dzie­ścioro go­ści, któ­rzy mu­sieli zna­leźć so­bie miej­sce gdzieś mię­dzy znaj­du­ją­cym się na ty­łach domu ogro­dem zi­mo­wym a nie­wiel­kimi sto­li­kami roz­sta­wio­nymi na tra­wie. Tłok da­wał nam się we znaki i sta­no­wiłby za­pewne źró­dło nie­ma­łego dys­kom­fortu, gdyby nie to, że słońce ze­chciało – jak to ma w zwy­czaju – po­ba­wić się tro­chę w cho­wa­nego.

Po raz pierw­szy spę­dza­łam lato w mie­ście i mu­szę po­wie­dzieć, że nie­zbyt mi się to po­do­bało. Od­kąd dzie­więć lat temu przy­je­cha­łam do An­glii, o tej po­rze roku – i w ogóle przez więk­szość czasu – prze­by­wa­łam na wsi w Sur­rey, gdzie mój nie­bosz­czyk mąż, hra­bia Har­le­igh, za­wiózł mnie i zo­sta­wił wkrótce po tym, jak nasz mie­siąc mio­dowy do­biegł końca.

I skąd udał się z po­wro­tem do Lon­dynu i za­stępu ko­cha­nek.

W prze­ci­wień­stwie do ko­cha­nek ży­cie na wsi spe­cjal­nie mnie nie uwie­rało. To tam wy­cho­wy­wa­łam na­szą córkę, Rose. Tam też miesz­ka­łam na stałe, je­śli nie li­czyć co­rocz­nych wy­jaz­dów do Lon­dynu na czas trwa­nia se­zonu to­wa­rzy­skiego. Tam też wy­peł­nia­łam su­mien­nie obo­wiązki żony i matki, zgod­nie z tym, jak mnie wy­cho­wano. Za­nim bo­wiem zo­sta­łam Fran­ces Wynn, hra­biną Har­le­igh, by­łam Fran­ces Price, ame­ry­kań­ską dzie­dziczką. W żad­nej z tych ról się ja­koś nad­zwy­czaj­nie nie od­naj­dy­wa­łam, więc po śmierci męża wy­je­cha­łam z domu ro­dzin­nego Wyn­nów, za­bie­ra­jąc ze sobą córkę. Za­miesz­ka­ły­śmy w uro­czym, choć nie­wiel­kim bu­dynku przy Che­ster Street w Bel­gra­vii. Zo­sta­łam pa­nią swo­jego ży­cia i bar­dzo mi z tym było do­brze. Ża­ło­wa­łam je­dy­nie, że skromny bu­dżet nie po­zwala mi na let­nie wy­pady na wieś.

Opu­ści­łam ogród zi­mowy, żeby do­łą­czyć do grupki po­pi­ja­ją­cej szam­pana przy po­bli­skim sto­liku. Lady Ar­gyle nie oszczę­dzała na or­ga­ni­za­cji tego przy­ję­cia. Nie za­mie­rzała ser­wo­wać go­ściom roz­wod­nio­nego pon­czu. Się­ga­jąc po kie­li­szek, za­uwa­ży­łam gra­na­towy ka­pe­lusz za­tknięty po­śród kasz­ta­no­wych fal. Sło­wem – przy­szła Fiona. Gdy prze­ci­skała się przez gąszcz lu­dzi, aby do mnie do­trzeć, za­uwa­ży­łam, że ubrała się cała na nie­bie­sko i tylko rąbki stroju miała brzo­skwi­niowo-białe.

Ja nie­stety no­si­łam ża­łobę. Znowu... Tym ra­zem po szwa­gierce De­lii, zmar­łej trzy mie­siące temu w dość nie­for­tun­nych oko­licz­no­ściach, o któ­rych naj­chęt­niej bym jak naj­szyb­ciej za­po­mniała. Zo­sta­wiła dwóch sy­nów i obec­nego hra­biego Har­le­igh, brata mo­jego świę­tej pa­mięci mał­żonka.

W związku z tym wła­ści­wie w ogóle nie po­winno mnie tu być, ale mój szwa­gier, za­pewne w przy­pły­wie współ­czu­cia, o które ni­gdy w ży­ciu bym go nie po­są­dzała, po­sta­no­wił nie ska­zy­wać swo­ich dwóch ma­łych jesz­cze sy­nów na pełną ża­łobę, która wy­ma­gała no­sze­nia czar­nych opa­sek, wy­ci­sze­nia ze­ga­rów i sku­pie­nia ca­łej uwagi wy­łącz­nie na głę­bo­kim smutku przez co naj­mniej rok. Gra­ham za­de­kla­ro­wał, że dzieci po­winny cie­szyć się dzie­ciń­stwem, a tym sa­mym za­le­cił nam wszyst­kim po­ło­wiczną ża­łobę przez okres nie dłuż­szy niż pół roku. Na po­hy­bel nor­mom spo­łecz­nym!

Nie żar­tuję. Gra­ham, sta­ro­modny i wy­kroch­ma­lony hra­bia Har­le­igh, zlek­ce­wa­żył cał­kiem oczy­wi­ste dla wszyst­kich kon­we­nanse.

Może osta­tecz­nie miał jesz­cze szanse po­ka­zać ludz­kie ob­li­cze?

Dla mnie jego de­cy­zja ozna­czała, że mo­głam spę­dzać czas w to­wa­rzy­stwie i nie mu­sia­łam przez całe lato cho­dzić wy­łącz­nie na czarno. Do wy­boru mia­łam, co prawda, tylko sza­ro­ści i ko­lor la­wendy, ale to i tak lep­sze niż czerń. Na to kon­kretne spo­tka­nie wło­ży­łam fio­le­to­wawy strój, lekki i sto­sowny do pory roku. Uzu­peł­ni­łam go cał­kiem ład­nym ka­pe­lu­szem o sze­ro­kim ron­dzie, nie­stety rów­nież fio­le­to­wa­wym. A czyż kto­kol­wiek wy­gląda do­brze w tym ko­lo­rze?

– Ko­chana!

Fiona mnie za­uwa­żyła i unio­sła rękę w ge­ście po­wi­ta­nia. Na jej nad­garstku za­ko­ły­sała się pa­ra­solka pod ko­lor wy­koń­cze­nia stroju. Nie­ocze­ki­wa­nie wy­rósł mię­dzy nami sir Hugo Ri­dley, a gdy zo­ba­czył, że ona idzie do mnie, rów­nież przy­wi­tał się ge­stem i wy­ru­szył za nią.

Pod­szedł­szy do mnie, Fiona sym­bo­licz­nie mnie uca­ło­wała, a po­tem się od­wró­ciła, aby po­wi­tać na­szego to­wa­rzy­sza.

– Ri­dley, jakże się pan miewa? Wieki całe się nie wi­dzie­li­śmy.

Znam Ri­dleya od lat. Był przy­ja­cie­lem mo­jego zmar­łego męża, jed­nym z nie­licz­nych, któ­rego to­wa­rzy­stwo mnie nie mier­ziło. Po­dob­nie jak Reg­gie, sta­now­czo zbyt wiele czasu po­świę­cał na pi­cie, ha­zard i inne formy utra­cju­szo­stwa. Ten styl ży­cia od­bił się mocno na bar­wie jego skóry, da­wał też o so­bie znać w po­staci cieni pod oczami i za­okrą­gle­nia w oko­licy brzu­cha. W prze­ci­wień­stwie jed­nak do Reg­giego Ri­dley był od­dany swo­jej żo­nie, a je­śli się po­sta­rał, czas w jego to­wa­rzy­stwie spę­dzało się na­prawdę miło.

Ski­nął głową.

– Lady Har­le­igh! Lady Fiono! Za­sko­czony je­stem, wi­dząc obie pa­nie w mie­ście tak póź­nym la­tem. Czy to wszakże ozna­cza, że po­ja­wią się pa­nie na przy­ję­ciu z oka­zji Wspa­nia­łego Dwu­na­stego?

Mia­nem tym okre­ślało się dwu­na­sty dzień sierp­nia, kiedy to ofi­cjal­nie roz­po­czy­nał się se­zon ło­wiecki. Wtedy też przed­sta­wi­ciele klasy wyż­szej gre­mial­nie, co naj­wy­żej z nie­licz­nymi wy­jąt­kami, po­wra­cali do swo­ich po­sia­dło­ści, aby od­da­wać się po­lo­wa­niom na naj­róż­niej­sze dzi­kie ptac­two. I tak do lu­tego... Ri­dley­owie byli jed­nak do szpiku ko­ści lon­dyń­czy­kami i ni­gdy nie wy­jeż­dżali z mia­sta. Co roku dwu­na­stego sierp­nia za­pra­szali do sie­bie tych, któ­rzy rów­nież zo­sta­wali.

– Już wy­sła­łam od­po­wiedź do lady Ri­dley. Chęt­nie pań­stwa od­wie­dzę wraz z mo­imi bli­skimi.

Ri­dley uśmiech­nął się i zwró­cił do Fiony.

– Tak się składa, że ju­tro wy­jeż­dżamy na wieś. Nash prze­cież nie od­pu­ściłby so­bie po­lo­wa­nia – od­parła, ma­jąc na my­śli swo­jego męża. – Wła­ści­wie to li­czy­łam, że lady Har­le­igh po­je­dzie ze mną. – Wy­dęła lekko dolną wargę, jakby w dzie­cię­cym wy­ra­zie roz­cza­ro­wa­nia. – Na pewno się nie zde­cy­du­jesz, Fran­ces? Chęt­nie by­śmy cię z Na­shem go­ścili.

Uję­łam jej dłoń i lekko ją ści­snę­łam.

– Dzię­kuję ci za za­pro­sze­nie Fiono, ale moim go­ściom by to nie od­po­wia­dało. – Smutno mi było, że mu­szę jej od­mó­wić. Nie mo­głam jed­nak przy­jąć za­pro­sze­nia, a po­tem za­brać ze sobą trzech do­dat­ko­wych osób, a do tego jesz­cze córki i jej niani. – Mo­jej sio­strze bar­dzo za­leży na tym, żeby zo­stać w mie­ście i mieć stały kon­takt z pa­nem Ken­dric­kiem.

– Młoda mi­łość – rzu­cił Ri­dley. – Czyż­by­śmy mieli spo­dzie­wać się wkrótce za­po­wie­dzi?

Obok nas po­ja­wił się lo­kaj, wy­cią­gnął w na­szą stronę tacę z prze­ką­skami. Na jego twa­rzy do­strze­głem kro­pelki potu. Biedny czło­wiek. Ri­dley roz­dał nam kie­liszki z szam­pa­nem, a po­tem ge­stem od­pra­wił słu­żą­cego. Wy­ru­szy­li­śmy wol­nym kro­kiem przed sie­bie.

– Daty ślubu jesz­cze nie wy­zna­czyli – od­par­łam. – Przy­pusz­czam, że wstrzy­mują się z ja­ki­mi­kol­wiek pla­nami do je­sieni.

Moja młod­sza sio­stra, Lily, przy­je­chała z No­wego Jorku trzy mie­siące temu, z za­mia­rem na­wią­za­nia zna­jo­mo­ści z ja­kimś lor­dem, za któ­rego mo­głaby wyjść za mąż. Za­uro­czył ją jed­nak syn bo­ga­tego czło­wieka in­te­resu, Leo Ken­drick, i szybko stali się nie­roz­łączni. Leo po­pro­sił ją o rękę, a ona się zgo­dziła. Mło­dzi chcieli ko­niecz­nie po­wie­dzieć światu o swo­ich za­rę­czy­nach, ale do­ra­dzi­łam im tro­chę po­cze­kać. Lily miała do­piero osiem­na­ście lat. Mnie w jej wieku po­śpiech skło­nił do za­war­cia tra­gicz­nego w skut­kach związku.

Leo nie bu­dził, co prawda, mo­ich za­strze­żeń, ale co do mo­jego nie­od­po­wie­dzial­nego i wiecz­nie ro­man­su­ją­cego męża też nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, gdy za niego wy­cho­dzi­łam. Na­bra­łam ich do­piero póź­niej i nie opu­ściły mnie do końca, to zna­czy do mo­mentu gdy zna­la­złam go mar­twego w łóżku ko­chanki. Rzecz za­tem nie w tym, że pró­bo­wa­łam ko­mu­kol­wiek co­kol­wiek kom­pli­ko­wać. Po pro­stu chcia­łam, żeby mło­dzi się do­brze po­znali, za­nim we­zmą ślub.

Fiona cmok­nęła ze znie­cier­pli­wie­niem.

– Fran­ces, prze­cież ona prę­dzej czy póź­niej i tak za niego wyj­dzie. Od­su­wa­nie tego w cza­sie nie ma sensu. Już le­piej za­ję­ła­byś się swoją młodą pro­te­go­waną. Ona pew­nie z nie­cier­pli­wo­ścią wy­pa­truje każ­dej roz­rywki.

– Je­śli ktoś li­czy na to, że Lon­dyn za­pewni mu roz­rywkę, lady Fiono, to może się srogo prze­li­czyć. – Sir Hugo uniósł kie­li­szek, jakby dla wzmoc­nie­nia prze­kazu. – Uro­czą pannę De­aver mia­łem oka­zję po­znać w ze­szłym ty­go­dniu w te­atrze. Chyba się cał­kiem nie­źle ba­wiła.

Char­lotte De­aver, moja „młoda pro­te­go­wana”, jak ją na­zwała Fiona, to przy­ja­ciółka Lily z No­wego Jorku.

– Lot­tie żywo in­te­re­suje się ab­so­lut­nie wszyst­kim, co lon­dyń­skie. – Ski­nę­łam głową w kie­runku Ri­dleya. – Ona nie ma naj­mniej­szych kło­po­tów ze zna­le­zie­niem so­bie roz­rywki. Wy­prawa do bi­blio­teki czy mu­zeum cie­szy ją w ta­kim sa­mym stop­niu jak spo­tka­nie to­wa­rzy­skie, a może na­wet bar­dziej. – Zni­ży­łam nieco głos i na­chy­li­łam się do przy­ja­ciół. – Wła­ści­wie to pod­czas spo­tkań to­wa­rzy­skich nie do końca się od­naj­duje.

Fiona unio­sła brwi.

– Po­zwa­lasz so­bie na spore nie­do­po­wie­dze­nie, moje droga. Re­be­lia w Trans­walu nie przy­nio­sła tylu ofiar co ta­niec z tą panną.

– Je­steś nie­spra­wie­dliwa, Fiono – obu­rzy­łam się. – Może tro­chę bra­kuje jej wdzięku, ale prze­cież ni­komu z jej part­ne­rów nie stała się w tańcu krzywda.

Ri­dley od­chrząk­nął, żeby stłu­mić śmiech.

– Abs­tra­hu­jąc od gra­cji ru­chów, uro­cza to osoba i chyba każdy męż­czy­zna w Lon­dy­nie się z tym zgo­dzi. Eving­don na pewno.

Nasz roz­mówca za­su­ge­ro­wał ru­chem głowy, że po­win­ny­śmy spoj­rzeć w stronę domu, bo­wiem Lot­tie wła­śnie po­ty­kała się na trzech nie­wiel­kich stop­niach pro­wa­dzą­cych z ogrodu zi­mo­wego na traw­nik. Char­les Eving­don, który rów­nież w tym mo­men­cie scho­dził, ujął ją bły­ska­wicz­nie pod ra­mię i w ten spo­sób uchro­nił przed upad­kiem twa­rzą pro­sto w krzew ró­żany. Nie zdo­łał jed­nak ura­to­wać jej ka­pe­lu­sza, więc kon­struk­cja z ró­żo­wych wstą­żek i bia­łych piór wy­lą­do­wała w za­ro­ślach.

– O, nie spo­dzie­wa­łam się tu dziś zo­ba­czyć Eving­dona.

– Mnie jego wi­dok nie prze­szka­dza – stwier­dził Ri­dley. – Za to ko­niecz­ność pro­wa­dze­nia z nim roz­mowy mocno nad­wy­ręża moją cier­pli­wość.

Rzu­ci­łam mu chłodne spoj­rze­nie.

– Przy­po­mnę panu, pa­nie Ri­dley, że Char­les Eving­don to moja ro­dzina.

W jego oczach zo­ba­czy­łam w tym mo­men­cie szel­mow­ski błysk.

– O ile ko­ja­rzę, to ku­zyn pani nie­bosz­czyka męża. W tej sy­tu­acji może pani nie mieć wyj­ścia, droga lady Har­le­igh. Ja na­to­miast pa­nie prze­pro­szę.

Od­da­lił się czym prę­dzej z za­wa­diac­kim uśmie­chem na twa­rzy, a mnie po­zo­stało świ­dro­wać wzro­kiem jego plecy.

– Gdy tylko so­bie po­my­ślę, jak ten czło­wiek wszystko so­bie w ży­ciu po­ukła­dał, od razu mi się przy­po­mina, jaki z niego tak na­prawdę drań.

– Mał­żeń­stwo zwy­kle nie czyni czło­wieka przy­zwo­itym, moja droga – od­parła Fiona. – Ale aku­rat w tym przy­padku chyba po pro­stu szcze­rze po­wie­dział, co my­śli.

– Char­les wcale taki nie jest, za­pew­niam cię.

Na pewno pod wie­loma wzglę­dami róż­nił się od in­nych człon­ków ro­dziny mo­jego męża. Przede wszyst­kim on i jego krewni zdo­łali nie stra­cić swo­jego ma­jątku. Poza tym ni­gdy mi nie wy­ty­kał mo­jego ame­ry­kań­skiego ro­do­wodu i w prze­ci­wień­stwie do naj­bliż­szych mo­ich ko­li­ga­tów był przy­ja­zny jak gol­den re­trie­ver.

Spoj­rza­łam w kie­runku domu i uśmiech­nę­łam się, gdy Char­les uniósł rękę, że­bym go za­uwa­żyła. Lot­tie już od­zy­skała rów­no­wagę i na­wet za­mon­to­wała z po­wro­tem we wło­sach to, co zo­stało z jej ka­pe­lu­sza, więc te­raz szli w na­szym kie­runku.

– On przy­pusz­czal­nie chce mi po­dzię­ko­wać za to, że go przed­sta­wi­łam Mary Ar­cher. – Spoj­rza­łam na Fionę, żeby jej się po­chwa­lić. – Zro­biła na nim duże wra­że­nie. Za­li­czy­ła­bym so­bie tę zna­jo­mość w po­czet mo­ich suk­ce­sów.

– Nie mó­wi­ła­bym tego na głos, moja droga. – Fiona na­chy­liła się do mnie na­wet bli­żej. – Nie chcesz prze­cież, żeby kto­kol­wiek po­my­ślał, że się zaj­mu­jesz za­wo­dowo swa­ta­niem. Albo że w ogóle czym­kol­wiek zaj­mu­jesz się za­wo­dowo.

– Oczy­wi­ście, że nie. – Ro­zej­rza­łam się, aby się upew­nić, że nikt mnie nie usły­szy. – Ja tylko tu czy tam ko­goś so­bie dys­kret­nie przed­sta­wię. Cóż mogę po­ra­dzić na to, że po­tem ktoś mi się za to od­wdzię­cza pre­zen­tem?

– Za­sta­na­wiam się tylko, czy pani Ar­cher rze­czy­wi­ście jest ci wdzięczna. Czy na­prawdę są­dzisz, że Eving­don ją urzekł? – Zmarsz­czyła nos. – Chyba się ze mną zgo­dzisz, że on bły­sko­tli­wo­ścią nie grze­szy.

– Je­ste­ście z Ri­dleyem sie­bie na­wza­jem warci. Jakże to nie­życz­liwe z two­jej strony, że tak mó­wisz. Cał­kiem nie­za­leż­nie od wszel­kich wię­zów ro­dzin­nych, które nas łą­czą, uwa­żam, że Char­les to do­bry i sym­pa­tyczny czło­wiek. Poza tym przy­jaźni się bli­sko z twoim bra­tem, a prze­cież Geo­rge nie znosi głup­ców.

Usta Fiony za­ci­snęły się w pro­stą li­nię. Mia­łam słusz­ność i ona o tym wie­działa. W isto­cie to wła­śnie do­bra opi­nia Geo­rge’a do­pro­wa­dziła mnie do prze­ko­na­nia, że ten czło­wiek jed­nak musi mieć ja­kiś po­ten­cjał in­te­lek­tu­alny. Mimo że zwy­kle za­cho­wy­wał się w spo­sób świad­czący o czymś zgoła prze­ciw­nym.

Pod­szedł do nas z sze­ro­kim uśmie­chem. Ten wy­raz dość czę­sto go­ścił na jego twa­rzy i uj­mo­wał mu lat od fak­tycz­nych trzy­dzie­stu sze­ściu. Mło­dzień­czego wy­glądu przy­da­wały mu rów­nież wy­soki wzrost i wy­spor­to­wana syl­wetka, a także gę­sta ja­sna czu­pryna. Tak bujne fry­zury wy­szły już, co prawda, z mody, ale jemu ta­kie ucze­sa­nie słu­żyło.

– Dro­gie pa­nie – po­wie­dział, do­ty­ka­jąc ronda słom­ko­wego ka­pe­lu­sza. – Mia­łem na­dzieję, że tu pa­nie spo­tkam. Choć wła­ści­wie ta moja na­dzieja do­ty­czyła tylko cie­bie, ku­zynko Fran­ces.

Prze­rwał na chwilę, za­czerp­nął po­wie­trza, a po­tem mó­wił da­lej:

– Nie że­bym nie chciał spo­tkać pani, lady Fiono, ale też nie tak, że mi kon­kret­nie za­le­żało na tym spo­tka­niu. Ro­zu­mie pani? Nie­mniej do­brze obie pa­nie wi­dzieć. Tro­chę tak, jakby się szu­kało książki, którą się gdzieś za­po­działo, a po­tem się przy­pad­kiem wpa­dło na inną, rów­nie fa­scy­nu­jącą. Nie że­bym miał na pa­nią kie­dy­kol­wiek wpaść, rzecz ja­sna. Któż by jed­nak za­prze­czył, że jest pani fa­scy­nu­jąca.

Mo­no­log za­koń­czył się pre­zen­ta­cją uro­czych do­łecz­ków w po­licz­kach.

– Cie­bie rów­nież miło wi­dzieć, ku­zy­nie Char­le­sie.

Zer­k­nę­łam z ukosa na Fionę. Za­uwa­ży­łam, że marsz­czy brwi. Wargi za to jej się roz­warły, jakby chciała się ode­zwać. Po­tem jed­nak naj­wy­raź­niej się roz­my­śliła.

Ści­snę­łam ją lekko za ra­mię.

– Lady Nash też się cie­szy na twój wi­dok.

– Tak, oczy­wi­ście – po­twier­dziła. – Pań­stwo mi jed­nak wy­ba­czą. Pójdę się przy­wi­tać z pa­nią domu.

Po tych sło­wach ulot­niła się jak zwierz czmy­cha­jący z pu­łapki. Za­czerp­nę­łam po­wie­trza i sku­pi­łam uwagę na ku­zy­nie.

– Pani Ar­cher nie zde­cy­do­wała ci się dziś to­wa­rzy­szyć?

– No wła­śnie, pani Ar­cher. Tak... Wła­śnie dla­tego chcia­łem z tobą po­roz­ma­wiać.

– Jak się ukła­dają sprawy mię­dzy wami?

Char­les za­czął otrze­py­wać rę­kawy, jakby chciał z nich usu­nąć kurz. Po­tem po­pra­wił so­bie kra­wat. Tym ner­wo­wym ru­chom to­wa­rzy­szyło roz­bie­ga­nie wzroku, który zda­wał się kie­ro­wać na co­kol­wiek, byle tylko nie na mnie.

– No cóż... – W końcu na mnie spoj­rzał. – Tak się składa, że nie naj­le­piej. Zde­cy­do­wa­nie nie naj­le­piej.

Zer­k­nął po­dejrz­li­wie na dwie młode damy, które stały w po­bliżu i chi­cho­tały mię­dzy sobą. Po­dał mi ra­mię.

– Ze­chcia­ła­byś się ze mną przejść, ku­zynko Fran­ces?

Wzię­łam go pod rękę i wy­ru­szy­li­śmy wol­nym kro­kiem po ob­wo­dzie ogrodu.

– Czy chciał­byś mi coś po­wie­dzieć?

– Nie – od­parł. – A wła­ści­wie tak. Osta­tecz­nie chyba jed­nak do sie­bie nie pa­su­jemy, to zna­czy pani Ar­cher i ja. Choć wy­da­wało mi się, że tak, bo to wspa­niała ko­bieta. – Chwilę roz­ma­so­wy­wał so­bie kark, a po­tem ciężko wes­tchnął. – Uro­cza, bar­dzo miła, in­te­li­gentna. Za­uro­czyła mnie, przy­znam. Osta­tecz­nie jed­nak my nie... To zna­czy... nie pa­su­jemy do sie­bie.

– Przy­kro mi to sły­szeć.

Na­prawdę było mi przy­kro. Wśród zna­jo­mych ko­biet mia­łam nie­wiele tak cier­pli­wych i do­bro­dusz­nych. Skoro ona mu nie od­po­wia­dała, to zna­le­zie­nie lep­szej par­tii mu­siało sta­no­wić nie lada wy­zwa­nie. Oczy­wi­ście jemu tak tego nie mo­głam przed­sta­wić.

– Można od­nieść wra­że­nie, że po­lu­bi­łeś pa­nią Ar­cher. Na pewno chcesz tę zna­jo­mość za­koń­czyć? Wiedz, że to, co dziś wy­daje ci się sta­no­wić źró­dło trud­no­ści, już wkrótce może zu­peł­nie stra­cić zna­cze­nie.

Char­les za­ci­snął szczęki i po­krę­cił lekko głową.

– Nie, nie wy­obra­żam so­bie, że­bym miał tę zna­jo­mość kon­ty­nu­ować. Je­śli jed­nak zna­ła­byś ko­goś in­nego, kogo mo­gła­byś mi przed­sta­wić... – do­dał z miną, z któ­rej wy­czy­ta­łam jed­no­cze­śnie na­dzieję i po­wąt­pie­wa­nie.

– Na pewno się ktoś znaj­dzie. Aby jed­nak drugi raz nie po­peł­nić po­dob­nego błędu, zdradź mi, pro­szę, co ci kon­kret­nie nie od­po­wia­dało.

– Dżen­tel­me­nowi nie przy­stoi mó­wić ta­kich rze­czy. Ni­czego pani Ar­cher nie mogę za­rzu­cić i na­dal mi za­leży na ożenku, ale my po pro­stu...

– Nie pa­so­wa­li­ście do sie­bie? – Unio­słam brwi.

– Otóż to! – Znów za­pre­zen­to­wał mi do­łeczki. – Wie­dzia­łem, że zro­zu­miesz.

W rze­czy­wi­sto­ści nie ro­zu­mia­łam, ale też naj­wy­raź­niej nie mia­łam szans do­wie­dzieć się od Char­lesa ni­czego wię­cej. Uzna­łam, że być może Geo­rge mi coś pod­po­wie. Albo sama Mary.

Wła­śnie, Mary po­winna być mi w sta­nie wy­ja­śnić, co mię­dzy nimi za­szło. Po­sta­no­wi­łam na­za­jutrz ją od­wie­dzić.

– Po­trze­buję paru dni, Char­le­sie. Dam ci znać, jak mi idzie.

Przy­ję­cie w ogro­dzie skoń­czyło już kilka go­dzin póź­niej. Przy akom­pa­nia­men­cie bu­rzy wy­lew­nie po­że­gna­łam się z Fioną. Za­twar­działa Bry­tyjka mu­siała znieść ja­koś moje uści­ski, bo prze­cież mia­ły­śmy się znów zo­ba­czyć do­piero na wio­snę. O ile oczy­wi­ście nie ule­gnę na­mo­wom Lily i nie zgo­dzę się na zi­mowy ślub. Ta­kie wy­da­rze­nie na pewno ścią­gnę­łoby Fionę z po­wro­tem do mia­sta. Wy­da­wało mi się mało moż­liwe, abym była w sta­nie jesz­cze długo po­wstrzy­my­wać Lily i Leo przed sfor­ma­li­zo­wa­niem związku. Oni za każ­dym ra­zem że­gnali się tak, jakby się mieli zo­ba­czyć po­now­nie do­piero na wio­snę. Mimo że roz­sta­wali się naj­wy­żej do na­stęp­nego dnia.

Wy­mie­niw­szy po­że­gna­nia, Lily, Lot­tie, ciotka Hetty i ja wsia­dły­śmy do po­wozu Geo­rge’a Ha­zel­tona. Z pa­nem Ha­zel­to­nem, star­szym bra­tem Fiony, miesz­ka­li­śmy po są­siedzku, a on oka­zał się wspa­nia­łym przy­ja­cie­lem i gdy tylko czas mu po­zwa­lał, to­wa­rzy­szył nam w na­szych wy­pra­wach, w in­nych zaś oko­licz­no­ściach uży­czał nam swo­jego środka trans­portu. Dys­po­no­wa­łam fun­du­szami nie­zbęd­nymi do pro­wa­dze­nia wła­snego domu, ale na po­wóz i ko­nie ra­czej nie mo­gła­bym so­bie po­zwo­lić. Lily przy­je­chała do An­glii w to­wa­rzy­stwie ciotki Hetty, któ­rej po­wie­rzono obo­wiązki przy­zwo­itki. Hetty to sio­stra mo­jego ojca, która tak jak i on ma smy­kałkę do in­te­re­sów. Nie wie­dzia­łam jed­nak, jak długo za­mie­rza u mnie zo­stać, nie chcia­łam więc przy­zwy­cza­jać się do ży­cia za jej pie­nią­dze.

Dwie młode panny za­jęły miej­sca usy­tu­owane ty­łem do kie­runku jazdy, więc Hetty i ja mo­gły­śmy usiąść przo­dem. Ciotka we­szła do po­wozu pierw­sza i czym prę­dzej się­gnęła po ga­zetę, którą wcze­śniej zo­sta­wiła na sie­dze­niu. Usa­do­wi­łam się obok niej, wzdy­cha­jąc kar­cąco.

– Cio­ciu Hetty, oczy so­bie nad­wy­rę­żasz, czy­ta­jąc w ta­kim świe­tle.

Wy­mam­ro­tała coś, żeby mnie zbyć, po czym po­skła­dała ar­kusz tak, żeby dało się go czy­tać.

– Już ty się nie martw o moje oczy, moja droga. Wszystko z nimi w po­rządku.

Zmarsz­czy­łam czoło, choć ona przez ga­zetę nie mo­gła tego zo­ba­czyć.

– Może jed­nak byś to odło­żyła? Mam dy­le­mat, który chęt­nie bym z tobą skon­sul­to­wała.

– Z nami mo­żesz skon­sul­to­wać. – Lily wska­zała ge­stem sie­bie i Lot­tie.

– Oczy­wi­ście, że mogę, ale in­te­re­suje mnie rów­nież opi­nia ciotki Hetty. – Trą­ci­łam ją lekko łok­ciem.

– Mówże, ja słu­cham – od­parła.

– Roz­ma­wia­łam z ku­zy­nem Char­le­sem. – Wes­tchnę­łam. – Do­wie­dzia­łam się, że nie chce kon­ty­nu­ować zna­jo­mo­ści z Mary Ar­cher.

Spoj­rza­łam na moje to­wa­rzyszki, li­cząc na ich współ­czu­cie.

– A to­bie się wy­da­wało, że do­brze do sie­bie pa­sują – skwi­to­wała Lily. – Po­wie­dział dla­czego?

– Nie, zdra­dził tylko, że się mię­dzy nimi nie uło­żyło i że chęt­nie po­zwo­liłby się przed­sta­wić ko­muś in­nemu, gdy­bym po­tra­fiła wska­zać od­po­wied­nią osobę.

– To ten miły z two­ich ku­zy­nów, prawda? Ten przy­ja­ciel Ha­zel­tona? – Ciotka Hetty wsu­nęła nie­sforny ko­smyk ciem­nych wło­sów pod ka­pe­lusz. Do­bie­gała pięć­dzie­siątki i choć to po­woli już było wi­dać na jej twa­rzy, włosy miała na­dal kru­czo­czarne. Zmarsz­czyła nos. – Ten ra­czej mało bły­sko­tliwy?

– Ow­szem, to przy­ja­ciel Ha­zel­tona, ale nie jest mało bły­sko­tliwy. Mnie się w każ­dym ra­zie taka ocena wy­daje zbyt su­rowa. To do­bro­tliwy czło­wiek, do­bry to­wa­rzysz. Tylko cza­sem po­trafi wpra­wić w za­kło­po­ta­nie... albo może sam po­pada w za­kło­po­ta­nie...

– Jest bar­dzo przy­stojny – do­dała Lily.

– I dzie­dzi­czy po swoim bra­cie – pod­kre­śli­łam – więc pew­nego dnia zo­sta­nie wi­ceh­ra­bią.

– Czyli do­bre serce, atrak­cyjny wy­gląd i per­spek­tywa ty­tułu. A może do tego wszyst­kiego przy­pad­kiem jesz­cze ma­jąt­kiem dys­po­nuje? – Hetty unio­sła wzrok znad ga­zety i ścią­gnęła ciemne brwi.

– Ta część ro­dziny nie może na­rze­kać na swoją sy­tu­ację fi­nan­sową.

– Dla­czego za­tem po­trze­buje two­jej po­mocy w po­szu­ki­wa­niu żony? Wy­da­wa­łoby się, że taki męż­czy­zna bę­dzie otrzy­my­wać całe mnó­stwo pro­po­zy­cji. – Spoj­rzała na mnie skon­ster­no­wana, a ja w pełni ro­zu­mia­łam jej zdzi­wie­nie. Hetty była nowa w krę­gach lon­dyń­skich, które rzą­dziły się in­nymi pra­wami niż te no­wo­jor­skie, naj­wy­raź­niej jed­nak po­tra­fiła roz­po­znać do­brą par­tię.

– Za­iste, on się rze­czy­wi­ście musi opę­dzać od za­in­te­re­so­wa­nych pań, mimo to chciałby zna­leźć ko­goś, kto bę­dzie za­in­te­re­so­wany fak­tycz­nie nim, a nie jego ty­tu­łem i ma­jąt­kiem.

– I ładną bu­zią – do­dała Lily. – O tym nie za­po­mi­naj.

Zer­k­nę­łam z ukosa na sio­strę. Miała do­piero osiem­na­ście lat, ja­sne włosy, nie­bie­skie oczy i urodę por­ce­la­no­wej la­leczki. Pod wie­loma wzglę­dami sta­no­wiła ko­pię na­szej matki, pod­czas gdy ja łą­czy­łam ce­chy obojga ro­dzi­ców, oprócz nie­bie­skich oczu i ja­snej skóry odzie­dzi­czy­łam bo­wiem po nich rów­nież ciemne włosy. Po­dob­nie jak moja ciotka Hetty, zna­cząco też gó­ro­wa­łam wzro­stem nad drob­niutką Lily. By­łam też od niej nie­mal dzie­sięć lat star­sza, bo ob­cho­dzi­łam już dwu­dzie­ste siódme uro­dziny. Za­ska­ki­wało mnie, że ona do­pa­try­wała się urody w męż­czyź­nie star­szym od niej o bli­sko dwa­dzie­ścia lat.

– Naj­pew­niej skrzęt­nie ukry­wasz przed Leo, że ku­szą cię starsi męż­czyźni – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem, a ona się za­ru­mie­niła.

– Mam oczy, Fran­ces, ale to, że po­tra­fię roz­po­znać przy­stoj­nego męż­czy­znę, nie zna­czy jesz­cze, że on mnie kusi. Za­pew­niam cię, że je­stem ca­łym ser­cem od­dana Leo.

Co do tego nie mia­łam żad­nych wąt­pli­wo­ści. Lily w ten spo­sób po raz ko­lejny upo­mi­nała mnie, że od­ra­czam ich ślub, jej zda­niem cał­ko­wi­cie bez po­wodu. Tym­cza­sem jesz­cze w tym ty­go­dniu mie­li­śmy spo­tkać się przy ko­la­cji z ro­dziną Leo. Spo­dzie­wa­łam się na­ci­sków na przy­bli­że­nie daty ce­re­mo­nii o kilka mie­sięcy. Wy­da­wało mi się wielce praw­do­po­dobne, że Lily – czy była na to go­towa, czy nie – zo­sta­nie żoną jesz­cze przed No­wym Ro­kiem. Po­zo­sta­wało mi więc mieć na­dzieję, że jed­nak jest go­towa.

Sio­stra na­chy­liła się do mnie i za­ci­snęła dłoń na moim nad­garstku, w ten spo­sób wy­ry­wa­jąc mnie z za­my­śle­nia.

– A może Lot­tie by­łaby do­brą par­tią dla pana Eving­dona?

Ką­tem oka do­strze­głam, że Lot­tie mocno się za­ru­mie­niła. Że też ja tego nie prze­wi­dzia­łam! Lily za­pro­siła ją na na­stępny se­zon to­wa­rzy­ski, a ja mia­łam za­dbać o wpro­wa­dze­nie jej do lon­dyń­skich krę­gów. Matce panny ten po­mysł się spodo­bał, nie chciała jed­nak tak długo cze­kać – więc już trzy ty­go­dnie temu do­star­czyła do nas swoją córkę pod drzwi ni­czym dwu­dzie­sto­jed­no­let­niego pod­rzutka, po czym sama po­je­chała do Pa­ryża, aby tam zle­cić pro­jek­to­wa­nie no­wych kre­acji.

Tak w każ­dym ra­zie twier­dziła.

Jako że li­sty ka­zała so­bie prze­sy­łać na ad­res hra­biego De Be­au­lieu, trudno mi było uwie­rzyć w praw­dzi­wość jej za­pew­nień. Hra­bia sta­no­wił urze­czy­wist­nie­nie ste­reo­typu li­ber­tyna, który bry­tyj­scy mę­żo­wie ko­ja­rzyli z Fran­cu­zami w ogól­no­ści. A przy tym nie miał gro­sza przy du­szy. Je­śli więc ja­kie­kol­wiek pro­jek­to­wa­nie miało dojść do skutku, to za­pewne do­ty­czyło ra­czej pie­nię­dzy pani De­aver. Zwa­żyw­szy na to, jaki czek prze­ka­zała mi na po­kry­cie wy­dat­ków swo­jej córki i mo­ich, po­dej­rze­wa­łam, że ma w Pa­ryżu do wy­da­nia cał­kiem sporą sumkę. Sam pan De­aver naj­pew­niej jed­nak nie miał tę­sk­nić ani za tymi pie­niędzmi, ani tym bar­dziej za swoją żoną. Je­śli wie­rzyć plot­kom, które moja matka prze­ka­zy­wała mi w li­stach, za­cho­wa­nie pani De­aver tak znie­chę­ciło do niej sza­nowne matki No­wego Jorku, że żadna z nich nie do­pu­ści­łaby swo­jego syna do Lot­tie.

Skoro zaś wy­ro­biła so­bie taką re­pu­ta­cję za oce­anem, to za­pewne do­brze, że się ulot­niła, za­nim zdą­żyła wy­pra­co­wać so­bie po­dobną tu­taj. Do­dat­kowe pie­nią­dze, ow­szem, chęt­nie przy­ję­łam, mu­sia­łam jed­nak zna­leźć ja­kiś po­mysł na Lot­tie. Nie­szczę­sna młoda dama zmie­rzała szu­kać męża wśród ary­sto­kra­tów, w okre­sie gdy ci za­szy­wali się w swo­ich do­mach na wsi, żeby wraz z na­sta­niem Wspa­nia­łego Dwu­na­stego roz­po­cząć po­lo­wa­nia na par­dwy.

Tak póź­nym la­tem wy­da­rzeń to­wa­rzy­skich było jak na le­kar­stwo, więc naj­bliż­sze ty­go­dnie mia­ły­śmy spę­dzić przede wszyst­kim we wła­snym gro­nie. Lot­tie była ładną dziew­czyną śred­niego wzro­stu, o syl­wetce szczu­płej, zgod­nie z na­ka­zami mody. Twarz miała owalną, oto­czoną bu­rzą ru­dych wło­sów. Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­ni­kało, że żywo się in­te­re­suje ab­so­lut­nie wszyst­kim. Jak wspo­mnia­łam już sir Hu­go­nowi, zna­le­zie­nie dla niej za­ję­cia nie sta­no­wiło żad­nego pro­blemu. Po­nadto sta­rała się być po­mocna. Szybko się wszakże prze­ko­na­łam, że czło­wiek ko­rzy­sta­jący z jej wspar­cia na­raża się na nie­bez­pie­czeń­stwo.

W przy­padku ukła­da­nia kwia­tów ry­zy­ko­wało się co naj­wy­żej stłu­cze­nie wa­zonu i roz­la­nie wody, lecz kie­dyś po­pro­si­łam ją, żeby się udała do po­bli­skiej księ­garni po je­den kon­kretny tom. Nie tylko nie wzięła ze sobą po­ko­jówki w cha­rak­te­rze osoby do to­wa­rzy­stwa, ale jesz­cze za­gu­biła się we wła­snych my­ślach i wy­wę­dro­wała tak da­leko poza oko­licę, że mu­sia­ły­śmy we trzy wy­ru­szyć na po­szu­ki­wa­nia. Od­na­le­zie­nie jej kosz­to­wało mnie kilka go­dzin tam­tego dnia, a jak przy­pusz­czam rów­nież kilka lat mo­jego ży­cia, bo cały czas wy­obra­ża­łam so­bie, jak to ją ktoś po­rwał i sprze­dał jako nie­wol­nicę. Jakże bym się wów­czas wy­tłu­ma­czyła przed jej ro­dziną?

Spód­nice Lot­tie wiecz­nie miały ja­kieś plamy, palce no­siły ślady atra­mentu, a ona sama siała spu­sto­sze­nie wszę­dzie, gdzie tylko się zna­la­zła. Choć in­ten­cje przy­świe­cały jej za­wsze naj­lep­sze... I też była urze­ka­jąca, i bar­dzo ją lu­bi­łam. Żeby tak jesz­cze ze­chciała ni­czego nie do­ty­kać.

Czy by­łaby do­brą par­tią dla Char­lesa? Nie bar­dzo po­tra­fi­łam stwier­dzić, dla kogo wła­ści­wie by­łaby do­brą par­tią, ale jego osoby ni­gdy nie bra­łam pod uwagę. Po pierw­sze dla­tego, że miał w domu sta­now­czo zbyt dużo an­ty­ków, które na­le­żało chro­nić przed stłu­cze­niem. Po dru­gie, choć obu­rzy­łam się na słowa ciotki Hetty, to on rze­czy­wi­ście nie był zbyt lotny. Lot­tie po­trze­bo­wała ko­goś, kto by jej się po­mógł od­na­leźć po­śród me­an­drów ży­cia to­wa­rzy­skiego. Char­les się do tej roli nie nada­wał.

Na głos po­wie­dzieć mo­głam jed­nak tylko coś in­nego.

– Pew­nie za­nim przed­sta­wię pana Eving­dona ko­mu­kol­wiek no­wemu, warto by się do­wie­dzieć, dla­czego było mu nie po dro­dze z pa­nią Ar­cher.

– A dla­czego uzna­łaś, że oni będą do sie­bie pa­so­wać? – za­py­tała Lily.

To było do­bre py­ta­nie.

– Po czę­ści dla­tego, że ona jest wdową, a ro­dzina jej świę­tej pa­mięci męża wy­róż­nia się w to­wa­rzy­stwie. Czę­sto po­dej­mują go­ści, a Mary cały czas po­dąża za modą. Gdy ku­zyn Char­les odzie­dzi­czy ty­tuł i za­cznie w związku z tym od­gry­wać na­leżną mu rolę, a w szcze­gól­no­ści za­sią­dzie w Izbie Lor­dów, ktoś taki jak Mary mógłby mu się bar­dzo przy­słu­żyć.

– Wy­daje się to bar­dzo prag­ma­tyczne.

Lily wy­po­wie­działa te słowa ta­kim to­nem, jakby mó­wiła o czer­stwym pie­czy­wie – że da się je zjeść, ale ona by nie chciała. Za­śmia­łam się, wi­dząc jej zmarsz­czony no­sek.

– To oczy­wi­ście tylko nie­które z po­wo­dów. Mieli, zdaje się, wiele wspól­nych za­in­te­re­so­wań, a pan Eving­don twier­dził, że szuka ko­biety doj­rza­łej i in­te­li­gent­nej. Mary oba te kry­te­ria speł­nia. Umysł ma ostry jak brzy­twa, ale to jed­no­cze­śnie osoba bar­dzo uprzejma i do­bro­duszna. Zmar­twiło mnie, że nie zna­leźli wspól­nego ję­zyka. Ona ostat­nio rza­dziej bywa w to­wa­rzy­stwie, być może ma trud­no­ści po śmierci męża. Udało jej się za­trzy­mać dom, w któ­rym miesz­kali na obrze­żach May­fair, więc być może ko­rzy­sta z ja­kie­goś wspar­cia ze strony jego ro­dziny. Sama ma tylko sio­strę, która mieszka gdzieś w oko­li­cach Oks­fordu. Wła­ści­wie to jest na świe­cie sama.

Lily zmarsz­czyła brwi.

– No to w ta­kim ra­zie szkoda, że się mię­dzy nimi nie uło­żyło.

– Mogę, oczy­wi­ście, spró­bo­wać jesz­cze raz. Za dwa mie­siące zrzucę ża­łobę i wtedy będę mo­gła za­cząć wię­cej by­wać w to­wa­rzy­stwie. Może uda mi się zna­leźć dla niej ko­goś in­nego. Pan Eving­don bo­wiem sta­now­czo wy­klu­czył ich zwią­zek.

– A jak ona się na­zywa, raz jesz­cze?

Spoj­rza­łam na Hetty, która przy­glą­dała mi się znad od­chy­lo­nego rogu ga­zety.

– Mary Ar­cher, a dla­czego py­tasz?

Usta Hetty wy­krzy­wiły się w dziw­nym gry­ma­sie.

– Wy­daje się, że pan Eving­don traf­nie oce­nił sprawę. Co­kol­wiek ich po­dzie­liło, już nie zdoła dojść z pa­nią Ar­cher do zgody.

Wpa­try­wa­łam się w moją ciotkę, nic nie ro­zu­mie­jąc.

– Co też mó­wisz?

– Przy­kro mi, że to ode mnie się tego do­wiesz, Fran­ces, ale wła­śnie czy­ta­łam o niej w ga­ze­cie. Na­pi­sali, że zo­stała za­mor­do­wana.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki