Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
36 osób interesuje się tą książką
Zdradzona. Spalona na stosie. Wskrzeszona, by dokonać zemsty.
Życie Mirry od początku było naznaczone cierpieniem. Jako dziecko została okrutnie pozbawiona matki, jako młoda dziewczyna – zdradzona przez najbliższą osobę, oskarżona o czary i skazana na spalenie na stosie.
Kiedy jednak staje twarzą w twarz ze śmiercią, nie odchodzi z nią na dobre.
Odradza się z popiołów.
Wszystko za sprawą kontraktu, który lata wcześniej zawarła z tajemniczym Sytrim. Ten gardzący ludźmi mężczyzna pomaga jej wrócić na ziemię i dokonać zemsty na oprawcach. Nie spodziewa się jednak, że Mirra rozbudzi w nim uczucia, które uznawał za dawno wymarłe.
Już wkrótce opętana pragnieniem sprawiedliwości kobieta i jej sarkastyczny towarzysz, lubujący się w manipulacji, zgotują mieszkańcom Tyb prawdziwe piekło… Pytanie tylko, czy cena, którą zapłacą za rewanż, okaże się tego warta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 383
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gosia Kruk
Popioły
Piotrowi
CZYŚCIEC
Tobias
Początek roku 1490 dodał nadziei mieszkańcom małego nadbrzeżnego miasteczka w Królestwie Cabanel. Król umarł. Wreszcie mają być wolni. Oznaczało to koniec wyzysku, tyranii i wszechobecnego okrucieństwa. Syn zmarłego władcy, dziś książę, a jutro król Pius, jest przecież dobrotliwym i mądrym człowiekiem. Ma wielką wiedzę i ponad wszystko ceni sobie dobro podstawy tego społeczeństwa – prostych ludzi. Tak samo miłuje swoją żonę Leonię, jak i brudnego wieśniaka, który ścina zboże na jego chleb. To najlepszy człowiek na najwłaściwszym miejscu, a do tego ma usunąć wszelkie podatki. Tak przynajmniej mówił pijany podróżnik, który zatoczył się właśnie przy barze i głośno beknął. Tobias spojrzał z pogardą na tego upodlonego człowieka. Sam nie był w lepszym stanie, jednak on był miejscowy. Jemu wolno było się schlać i zapomnieć o całym bożym świecie.
Przez panujący w karczmie półmrok nie widział dobrze, jak obcy wygląda, tylko błyszczące klamry jego pasa kusząco mieniły się od płomienia świec i latarenek. Podróżnik raz po raz wygłaszał kolejne bełkotliwe oracje polityczne, ale nikt spośród kilku drobnych pijaczynów nie zdawał się go słuchać. Tylko barman, zwany przez wszystkich Jorem, co było skrótem od imienia Jorthehim, sporadycznie uciszał drącego się obcego. Miejscowy obserwator złapał prawie pusty kufel i przechylił, by wypić resztki napoju. Jeszcze – przemknęło mu przez głowę. Sięgnął swoją pokrytą bliznami dłonią do kieszeni pocerowanych spodni. Pusto.
– Kurwa – zaklął pod lichym wąsem.
Już godzinę temu głowa zaczęła mu ciążyć, lecz teraz, gdy był już mniej pijany, poczuł się naprawdę źle. Wstał i podparł się o ciężki, bardzo zniszczony stół. Machnął ręką tak nieporadnie, że prawie przewrócił latarnię, która stała na środku wysłużonego czasem mebla. W głowie zaczęło mu szumieć, jak tylko wykonał pierwszy krok. Zakołysał się i jęknął. Kurwa – pomyślał i postawił kilka kolejnych ciężkich kroków w stronę baru.
Podeszwa jego prawego, starego skórzanego buta była dziurawa, dlatego gdy wdepnął w coś, co było prawdopodobnie piwem, płyn natychmiast dosięgnął jego gołej, chudej stopy. Nie przejął się tym, prawdę mówiąc, nawet nie poczuł, że coś się stało. W głowie, oprócz szumu, odczuwał jedną myśl – chciał się znów napić.
Miał wrażenie, że droga do karczmarza zajęła mu całą wieczność. Kiedy dotarł do upragnionego celu, oparł się o brudny blat i skierował mętne spojrzenie na właściciela karczmy. Tobias nie wiedział, czy to przez alkohol, czy późną, prawie poranną godzinę, ale odniósł wrażenie, że twarz i tak już grubego łysego mężczyzny zrobiła się jeszcze większa i okrąglejsza. Gruby przyglądał mu się przez dłuższą chwilę i z westchnieniem złapał za szmatę wiszącą na pobliskim haku.
– Podnieś się – rozkazał pijanemu.
Tobias po krótkiej chwili wstał i opadł ciężko na drewniane krzesło stojące przy blacie. Karczmarz zaczął gorączkowo wycierać ochlapany bar, jednak ścierka, której używał, była tak brudna, że gdy skończył to niby-czyszczenie, było jeszcze gorzej.
– Co podać? – zapytał Jor.
Przy pierwszej próbie udzielenia odpowiedzi zamiast słów Tobias wydał z siebie niezrozumiały bulgot. Karczmarz westchnął ciężko, wdychając przy tym odór strawionego alkoholu, i splunął przez ramię. Zdawał się zniecierpliwiony, gdy czekał na odpowiedź pijanego.
– Co podać? – powtórzył, a w jego głosie zabrzmiała nuta złości.
– Na krkre… – wybełkotał Tobias i z wysiłku znowu opadł na lepki blat baru.
Jeden z trzeźwiejszych klientów pojawił się po drugiej stronie blatu i krzyknął do Jora, że chce piwo. Gruby obrócił się jak bączek i rzucił przez ramię:
– Jak pijany, to wypierdalaj.
Tobias, gdyby był trzeźwiejszy, uznałby to za obelgę i na pewno nie puściłby mu tego płazem. Pomyślał, że gruby ma szczęście, bo jakby zaczęła się bitka, to zostałaby z niego miazga. Dodał w myślach, że lepiej dla tego bydlaka, że świat mu się kołysze.
Kiedy Jor znowu pojawił się przy pijanym Tobiasie, pewnie by go na dobre wyrzucić, wychudzony szewc zebrał w sobie całą siłę i jednym tchem wypalił:
– Nakredytpiwo… albo… gorz… gorzałkę…
– Co? – warknął Jor, którego cierpliwość była na wykończeniu.
Tobias znowu westchnął i czuł, że mu się zbiera, ale po raz kolejny spróbował zamówić trunek:
– Na kreedyt… – zabełkotał.
Jor zaśmiał się cicho pod nosem i pokręcił głową z dezaprobatą.
– Na kredyt to też wypierdalaj – odpowiedział mu i otworzył płotek oddzielający go od klientów, po czym złapał Tobiasa za fraki i wyrzucił ze swojej karczmy wprost na chłodną, wydeptaną ziemię.
Helena
Helena nie potrafiła zliczyć, ile modlitw zmówiła. Minęła cała noc, zaczęło już świtać, a jego nadal nie było. Nigdy nie był odpowiedzialny, lecz teraz chodziło o sprawę wielkiej wagi. Zanim wyszedł, wyjęła sakiewkę spod siennika i oddała mu ostatnie pieniądze. „Błagam, mężu, sprowadź medyka” – poleciła. Kiedy wyruszył, weszła do izby, w której leżały dzieci. Mirra spała mocno, oddychała miarowo. Wyglądała dobrze. Dziewczynka była opatulona ciepłym, wełnianym kocem, który Helena dostała w posagu pięć lat temu. Mysie loczki małej były rozczochrane i poplątane. Kobieta była pewna, że gdyby dobrze poszukać, toby i ptasie gniazdo znalazła w jej włosach. Mimo wszystko uśmiechnęła się z czułością. Kiedy sprawdzała, czy mała jest dobrze okryta, znalazła w jej łóżku swoje stare korale, które wyraźnie zabroniła jej zabierać. W innych okolicznościach zdenerwowałaby się, jednak tym razem miała większe zmartwienia niż wybryki Mirry.
Are, jej ukochany syn. Jedyny. Jej Are. Podobno wszystkie dzieci rodzic kocha tak samo, lecz Helena wiedziała, że miłość do Mirry była zupełnie inna od miłości, jaką darzyła małego, swoje drugie dziecko. Jej córka była skryta, samowolna i co najważniejsze – matka wiedziała, że kiedyś odejdzie z domu, do swojego męża, i ją zostawi. To Are w przyszłości miał o nią zadbać, zresztą już to robił. Mimo wieku był niezwykle odważny i jak tylko mógł, chronił bezradną matkę przed ojcem, samemu się narażając. Przyszło jej do głowy, że źle, że to syna spotkała ta tragedia, a nie córkę. Szybko jednak odgoniła tę myśl i klęknęła przy łóżeczku dwulatka. Dziecko było rozpalone, oddech miało przyspieszony i płytki.
– Proszę cię, Jedyny… – szeptała. – Weź mnie… Jego zostaw. Błagam.
Nie płakała, nie miała już czym. Ręce jej drżały, a serce biło tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Kiedy Are jęknął, Helena od razu podniosła głowę. Spał. Przyłożyła swoją wątłą dłoń do policzków malucha, po czym natychmiast ją cofnęła. Kosmyki jego blond, prawie złotych loczków były pozlepiane od potu. Helena resztkami sił podniosła się i zapaliła stojącą na stołku obok łóżka Arego niemal wypaloną świecę. Wątły płomień nie rozproszył ciemności panującej w izbie, ale pozwolił odnaleźć miskę z zimną wodą i szmatką. Helena wycisnęła wodę z materiału i położyła na czole swojego syna. Zimno, jakie Are odczuł, zbudziło go ze snu. Nie miał siły płakać, zakwilił jedynie cicho i przewrócił się na bok. Matka dotknęła jego koszuli, która ociekała potem.
– Kochany, musimy się przebrać – powiedziała czule.
– Ma-ma… – wyjęczał.
Helena poczuła, że zaraz osłabnie. Wiedziała, że musi być silna, jednak nie miała nieskończonych zasobów tej siły. Najpierw nieplanowana ciąża i śmierć ukochanej siostry, potem mąż pijak, a na koniec rozpadająca w środku się chałupa i krowa, co nie daje mleka. Do tego ta okropna bieda. Tylko Are był jej promyczkiem, złotym dzieckiem. Od razu nauczył się mówić, jadł wszystko, co mu dała, i nie sprawiał absolutnie żadnych kłopotów. Kiedy mąż wracał pijany i się awanturował, to właśnie Are przychodził i najpierw próbował ją obronić, a potem przytulał się do jej nóg, gdy płakała przy stole kuchennym. „Kocham, mama” – szeptał wtedy, jakby wiedział, że miłość to to, czego ona najbardziej w takim momencie potrzebuje. A potem wydarzyła się tragedia. Tego rześkiego poranka malec poszedł wraz z ojcem do stodoły. Do tej przeklętej stodoły – pomyślała Helena, zaciskając zęby. Kiedy Tobias zajmował się piciem ukrytego wśród siana bimbru, Are podszedł zbyt blisko do łaciatej krowy, która spokojnie żuła siano, i radośnie złapał ją za tylne kopyto, co wystraszyło krasulę. Zwierzę kopnęło i trafiło małego prosto w brzuszek, a dziecko poleciało i wpadło na ścianę obory. Tego przeklętego poranka wiatr przyniósł Helenie do domu przeraźliwy krzyk jej syna. Wrzask był wręcz demoniczny, zjeżył liche mysie włosy na głowie kobiety, która natychmiast poleciała za jego źródłem.
Wtedy nie zdawała sobie sprawy z tego, że wybiegając z domu, wywróciła gar z zupą. Dostała potem od Tobiasa porządne lanie za marnowanie jego pieniędzy, jednak to nie miało znaczenia. Odniosła wrażenie, że przestała żyć, gdy tylko zobaczyła zapłakanego malca. To właśnie wtedy, pięć dni temu, jej serce stanęło i nigdy nie zabiło ponownie. Od tego czasu Are łapał się za brzuch i piszczał, wrzeszczał, nie pozwalał się dotykać. Tobias wydawał się z początku przejęty, ale wycie malca szybko zaczęło go denerwować. Na jego płacz reagował złością, a tę złość wylewał na żonę. Tym razem Helena nie zważała na agresję Tobiasa. Mogłaby przyjąć i sto batów, mogłaby spłonąć żywcem, byle tylko ocalić ukochanego syna.
Zmieniła mu koszulkę i pogłaskała go po głowie. Znowu zasnął. Patrzyła na jego klatkę piersiową, która opadała ciężko i wznosiła się z wielkim trudem. Brzuszek dziecka był czerwony, podbiegnięty krwią i opuchnięty. Helena dostawała ciarek, jak tylko skierowała wzrok na tułów syna, więc z rzadka zaglądała mu pod koszulkę. Po raz kolejny przeklęła męża i wróciła do odmawiania modlitwy.
Nie skończyła nawet dziesiątej, kiedy Are otworzył oczy. Jego buzia przestała być taka czerwona, teraz przestała mieć jakikolwiek kolor poza białym.
– Mama… – wyszeptał i wyciągnął małą rączkę do Heleny. – Mama, ja… boję…
– Are, synku – powiedziała matka drżącym głosem. – Ojciec sprowadzi medyka. Już idą… Synku, słyszysz mnie?
Are jednak nie odpowiedział. Jego niebieskie oczy zastygły w przerażeniu, a drobna rączka opadła bezradnie. Helena zaczęła potrząsać dzieckiem, wykrzykiwać jego imię. Jej wrzask złamałby niejedno serce. Kiedy potrząsanie nie przyniosło skutków, przytuliła ciałko syna do piersi i kołysała go. Zaczęła mu śpiewać, lecz śpiew szybko przerodził się w płacz, a płacz w rozpacz. Mirra przestraszona przytuliła się do ściany i narzuciła koc na głowę. Zatkała sobie uszy, żeby nie słyszeć matki. Niewiele to dało. Cała wioska ją usłyszała.
Kiedy rosa otuliła źdźbła traw i kiedy ptaki rozpoczęły swój piękny śpiew, liche brzozowe drzwi domostwa się otworzyły. Tobias zatoczył się w wejściu i oparł o zimny piec, który stał obok. Helena zwabiona hałasem prędko się podniosła i podwijając cienką lnianą koszulę nocną, pobiegła do głównej izby. Zobaczyła męża, który ledwo stał na nogach i wgapiał się w nią tępym wzrokiem. Kiedyś była nawet ładna – pomyślał – a teraz to zwykła chuda szkapa. To prawda, czas i zmagania z życiem działały na niekorzyść Heleny, ale nadal była całkiem zgrabna, mimo przeraźliwie chudej sylwetki. Kiedyś można było ją nazwać jedną z ładniejszych panien w wiosce. Potem poślubiła Tobiasa.
Usta Heleny zadrżały. Patrzyła na brudnego, obsikanego męża, który zdawał się nie wiedzieć, gdzie się znajduje. Poczuła, że zaraz wybuchnie w przypływie furii. W amoku rzuciła się w kierunku pijanego męża i powaliła go na ziemię.
– TY BYDLAKU! – wrzasnęła. – TY ŚWINIO!
Tobias był w szoku. Helena nigdy nie oddawała mu ciosów, a to, że mogłaby się na niego rzucić, nawet nie przyszło mu do głowy. Kobieta okładała go małymi piąstkami. Nie mogła mu zrobić krzywdy, była na to zbyt słaba. Kiedy Tobias oprzytomniał, ogarnęła go złość. Odepchnął żonę, a ta poleciała jak szmaciana lalka i wpadła na stojący pośrodku izby brzozowy stary stół. Helena nie czuła bólu. Wstała i ponownie ruszyła na męża. Znów go okładała i cedziła przez zęby:
– Nie da-ru-ję ci!!! – krzyczała. – Mój syn… Mój syn…
Tobias zabełkotał coś i uderzył kobietę pięścią w twarz. Potem drugi raz. I trzeci. Bił tak mocno i długo, aż zabrakło mu sił, a twarz Heleny nie przypominała już oblicza człowieka, lecz krwawą miazgę. Kiedy obudził się z amoku, spojrzał na swoje pokryte krwią ręce. Czerwona ciecz była wszędzie, powoli wsiąkała w stare deski pokrywające podłogę. Jego oddech przyśpieszył, zrobiło mu się niedobrze.
– H… Hela? – wyszeptał do niej.
Helena już nie odpowiedziała. Kałuża krwi wylewająca się z jej głowy robiła się coraz większa. Lichy warkocz stał się jednym wielkim ulepem, a jej lniana koszula przybrała szkarłatny kolor. Tobias przeraził się i potrząsnął żoną.
– Helena! Wstawaj! Przestań już! Wstawaj!!! – wrzasnął.
Tobias nigdy się nie dowiedział, że ostatnia myśl jego żony była radosna. Ucieszyła się, że wejdzie w bramy raju, trzymając swojego synka za rączkę. Z każdym kolejnym ciosem czuła coraz mniej bólu i coraz większą radość. Jej rozłąka nie trwała długo. Już za chwilę ukocha swoje dziecko, zaopiekuje się nim, tak jak powinna była to zrobić od początku. Z dala od bólu, z dala od biedy i z dala od męża, w końcu ogarnęło ją szczęście.
Mirra
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Popioły
ISBN: 978-83-8373-854-3
© Gosia Kruk i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Joanna Kłos
KOREKTA: Aleksandra Płotka
OKŁADKA: Magdalena Czmochowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek