Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
151 osób interesuje się tą książką
A ty, czego nie zrobiłbyś dla swojej bratniej duszy?
Pippa i Gabe rozpoczynają nowe życie w malowniczym domu na klifie. Ona – prawniczka, głęboko wierząca w siłę ich małżeństwa. On – oddany ojciec a do tego lokalny bohater, który przez miesiące ratuje ludzi przed skokiem w przepaść. Jednak pewnej nocy jednej osoby nie udaje mu się ocalić.
Gdy Pippa odkrywa, że Gabe znał ofiarę, pojawia się coraz więcej pytań. Może to było samobójstwo? A może ktoś ją zepchnął? Czy Gabe... mógłby ją okłamać?
„Pokrewna dusza" Sally Hepworth to wciągający thriller psychologiczny o małżeństwie, zaufaniu, tajemnicach i cienkiej granicy między miłością a manipulacją. Autorka z charakterystyczną dla siebie lekkością porusza trudne tematy, łącząc napięcie, emocje i subtelny humor.
„To powieść wielowymiarowa: kryminał, studium psychologiczne i podręcznik budowania napięcia w thrillerze w jednym. Przede wszystkim jednak to refleksja nad tajemnicami małżeństwa i zaangażowania – oraz nad tym, co jesteśmy winni naszym partnerom i sobie nawzajem.” –The New York Times
„Jak do tej pory to najbardziej wciągająca powieść Sally Hepworth. Mistrzowsko skonstruowana, by trzymać czytelników w napięciu i pozostawiać z niedosytem. Analizuje miłość i lojalność oraz to, jak daleko jesteśmy gotowi się posunąć dla dobra rodziny. Pochłonęłam tę książkę!” – Mary Kubica, autorka bestsellerowej Local Woman Missing
„Dla czytelników Liane Moriarty i Fiony Barton – emocje, sekrety i wiarygodni bohaterowie, którzy zmuszają do refleksji nad tym, w co chcemy wierzyć.” –Booklist
„Idealny thriller. Pełen zwrotów akcji, zabawny i wciągający. Jednocześnie zagłębia się w mroczne zakamarki małżeństwa, zadając pytania o zaufanie, wierność, tajemnice, które skrywamy, i o to, co jesteśmy w stanie zrobić z miłości.” — Rachel Hawkins, autorka bestsellerów New York Timesa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ALEXOWI LLOYDOWI,
ZA UWZGLĘDNIANIE WSZYSTKICH ZMIAN W OSTATNIEJ CHWILI
PIPPA
Teraz
Ktoś tam jest.
Stoję przy kuchennym zlewie z rękami zanurzonymi w mydlinach. Obok mnie tkwi Gabe, który niby ma wycierać naczynia, ale głównie popija czerwone wino i podśpiewuje z Edith Piaf. Ugotował coq au vin na kolację, brudząc wszystkie garnki, ale cokolwiek by mówić o moim mężu, jedno jest pewne: umie stworzyć nastrój. Przyciemnił światło, zapalił świece, a nawet odpalił swój francuski akcent. Gdyby nie nasze dzieci i moja starsza siostra Kat – która przysiadła na blacie kuchennym – może byłoby nawet romantycznie.
– Gdzie? – pyta Gabe.
Unoszę dłoń w rękawicy i wskazuję za okno. To chyba kobieta, choć trudno być pewną z uwagi na zachodzące za jej plecami słońce. Tak czy inaczej wyraźnie widzę sylwetkę, dwadzieścia parę metrów dalej, za granicą naszej działki, gdzie trawnik ustępuje piaszczystej ścieżce. „Trasa milionerów” – tak nazywają ją sąsiedzi, bo rozciągające się z niej widoki warte są milion dolarów, a rezydencje, którymi usiana jest ta część klifu – nawet po kilka milionów. Po drugiej stronie ścieżki zieje przepaść, a w dole, trzydzieści metrów niżej, ciągną się ostre skały i plaża. Ludzie często się tu zatrzymują, żeby podziwiać ten widok, zwłaszcza o zachodzie słońca, ale kiedy ktoś stoi tam zbyt długo, zawsze czuję niepokój.
– Tam.
Mówię cicho, spokojnie. Nie dla mnie histeria, kiedy tuż obok kręcą się nasze ciekawskie czterolatki.
– Dzwoń na policję – mówi Gabe, ruszając do tylnych drzwi.
Jego nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. To typ faceta, który bez zastanowienia wbiegłby do płonącego budynku. Może wyszedłby stamtąd jako bohater. A może nie wyszedłby wcale.
– Gdzie idziesz, tato? – pyta Freya, gdy Gabe sięga po kurtkę.
– Łapać żabki, bączku – odpowiada, nie zatrzymując się.
Zdejmuję rękawice i przewieszam je przez kran. Czasami się zastanawiam, czy nie powinnam być trochę bardziej jak Gabe. Mieć w sobie więcej z bohaterki. Bo jestem raczej pomagierką. W sytuacji kryzysowej to ja organizuję posiłki, zbieram datki i udzielam informacji. W zeszłym roku, kiedy zaczęły docierać do nas wieści o pandemii, cała moja rodzina – rodzice, siostra, szwagierka, rodzice szwagierki – wszyscy dzwonili do mnie z pytaniami o utrzymywanie dystansu społecznego, maseczki i szczepionki, uważnie słuchując każdego mojego słowa i robiąc notatki, jakbym była epidemiologiem, a nie prawniczką od testamentów i spadków. Stanęłam na wysokości zadania, udzielając porad zaczerpniętych ze zweryfikowanych i godnych zaufania źródeł, aby nie dopuścić do wybuchu paniki w rodzinie. Ale nagłe wypadki, takie jak ten za oknem? To specjalność Gabe’a.
Dzwonię na policję z drugiego pokoju – nie muszę zbyt wiele wyjaśniać. Od zeszłego roku, kiedy wprowadziliśmy się do domu na klifie, zgłaszałam już siedem podobnych incydentów. Więc teraz mówię tylko: „Tu Pippa Gerard – ktoś jest na klifie” i to wystarczy.
Trudno uwierzyć, że kupiliśmy ten dom, ponieważ stoi na klifie.
– Wyobraź sobie, że siedzimy tu w ciepłe wieczory i patrzymy, jak słońce zanurza się w morzu – powiedział Gabe, kiedy pierwszy raz ujrzeliśmy to miejsce. – To jak marzenie.
To rzeczywiście wyglądało jak marzenie. Dom na klifie w Portsea, sennym nadmorskim miasteczku położonym parę godzin drogi od Melbourne, ostatnim w szeregu coraz bardziej ekskluzywnych nadmorskich miejscowości na samym krańcu półwyspu Mornington? Wydawało się niepojęte, że moglibyśmy sobie na to pozwolić, nawet gdyby chodziło o rozpadającą się chatkę, a nie o jedną z tych okolicznych rezydencji. Byliśmy zaszokowani, gdy się okazało, że jednak możemy. Jako mieszczuchy nie mieliśmy pojęcia o złej sławie Urwiska, którego wysokie klify wabią ludzi chcących ze sobą skończyć. Zanim to do nas dotarło, Gabe był już za bardzo zakochany w tym miejscu, żeby odpuścić.
– Naprawdę chcemy, aby dziewczynki wychowywały się w takim miejscu, Gabe? – zapytałam go. – Jak im wytłumaczymy coś takiego? A co, jeśli one same za bardzo zbliżą się do krawędzi?
– Postawimy tam płot. A jeśli będą pytać o ludzi, którzy przychodzą nad Urwisko, odpowiemy im stosownie do ich wieku.
Gabe był taki spokojny i pragmatyczny, że właściwie nie dało się z nim dyskutować. I trzeba mu przyznać, że nie rzucał słów na wiatr. W dniu, w którym się wprowadziliśmy, płot już okalał cały nasz teren, a Gabe zabronił dziewczynkom zapuszczać się dalej, jeżeli nie będzie im towarzyszył ktoś dorosły. W ciągu ostatniego roku, odkąd tu mieszkamy, ani razu nie złamały tej zasady i z całą pewnością nie widziały, żeby ktoś rzucił się w przepaść. Nie mogły, bo na siedem osób, które w tym czasie przyszły na nasz klif, siedem odeszło. Gabe uratował je wszystkie.
– Co on im mówi? – pyta Kat, dołączając do mnie w oknie. Dziś pracowała i te jej dresowe spodnie oraz puszyste kapcie dziwnie kontrastują z twarzą w pełnym makijażu. Po raz pierwszy jest u nas, kiedy ktoś przyszedł nad Urwisko, i najwyraźniej upaja się całym tym dramatem, chociaż próbuje zachować należytą powagę.
– Pyta, czy może w czymś pomóc. Albo czy podoba im się widok. Mówi cokolwiek, byle oderwać ich od czarnych myśli i przywrócić do rzeczywistości. A potem stara się wciągnąć ich w rozmowę.
Patrzymy, jak Gabe podchodzi do tej kobiety, a ona odwraca się w jego stronę. Stoi dalej od krawędzi niż inni, którzy tu przychodzą, a to, mam nadzieję, dobry znak.
– Widok? – powtarza Kat. – I to naprawdę działa?
– Najwyraźniej.
Obie jednak wiemy, że to, co mówi Gabe, nie ma znaczenia. Ludzie nie schodzą z klifu z powodu tego, co im mówi. Schodzą z powodu tego, kim jest. Bo przy Gabie ludzie czują się bezpieczni. Dostrzeżeni. Zawsze myślałam, że byłby z niego doskonały przywódca sekty. Albo sprzedawca używanych samochodów. W zeszłym tygodniu w lokalnej gazecie pojawił się artykuł o Gabie – NOWY MIESZKANIEC DOMU NAD URWISKIEM RATUJE DESPERATÓW. Nazywają go w nim „aniołem”. Zamieszczono też zdjęcie, na którym pozuje z szerokim uśmiechem. Ze złotą opalenizną, niebieskimi oczami i potarganymi piaskowymi włosami wygląda jak pół surfer, pół człowiek gór.
Zawsze się zastanawiałam, czy jego aparycja w jakiś sposób pomaga mu przekonać tych ludzi, by nie odbierali sobie życia. Ja nie mam szans zapomnieć o jego urodzie i to nie Gabe mi o niej codziennie przypomina, lecz wszyscy inni.
„Jak go złapałaś?”
„To jest twój mąż?”
„On jest boski!”
Nie żebym ja była nieatrakcyjna. W liceum grupka chłopaków dała mi za wygląd siedem na dziesięć (tym samym przyznając sobie dziesięć na dziesięć za buractwo), ale uważam, że ta siódemka była trafiona. Mam ładny uśmiech, falujące blond włosy, proporcjonalną figurę… mam też szersze niż przeciętne czoło i mniejsze niż przeciętne oczy. Robię, co mogę, z tym, co mam, a z makijażem i w szpilkach dostałabym pewnie nawet osiem i pół. Niemniej faktem jest, że rano, po wstaniu z łóżka, ja wyglądam jak Shrek, a Gabe jak Chris Hemsworth i nie ma sensu temu zaprzeczać.
Gabe i tamta kobieta rozmawiają z widocznym ożywieniem. Gabe sporo gestykuluje. Co prawda często tak robi, ale tym razem energiczniej niż zwykle.
– A co, jak nie chcą podziwiać widoku? – pyta Kat.
Wzruszam ramionami.
– Na szczęście to nam się jeszcze nie zdarzyło.
Pierwszy raz zobaczyliśmy kogoś na klifie pewnego niedzielnego popołudnia. Dziewczynki bawiły się przed domem w nadmuchiwanym basenie, bo Gabe i ja nie mieliśmy ochoty pokonywać miliona stopni, żeby zejść na plażę. Dopiero co wprowadziliśmy się do naszego nowego domu. Dzień był słoneczny, od morza wiała lekka bryza, a Gabe i ja popijaliśmy gin z tonikiem, gratulując sobie tak udanej przeprowadzki.
– Mamusiu – powiedziała Asha – ten pan stoi bardzo blisko krawędzi. Może spaść.
Spojrzałam w kierunku, który wskazywała palcem. Jakiś mężczyzna naprawdę stał bardzo blisko krawędzi. Czubki butów wystawały mu ponad nią, a prawą ręką przytrzymywał się cienkiej gałązki krzewiastego drzewka. Nic by mu to nie dało. Gdyby zrobił choć krok, runąłby w dół, wyrywając je z korzeniami.
– Dziewczynki, chyba widziałem lody w zamrażarce – powiedział Gabe, który szybciej niż ja zrozumiał, co się święci. – Może pójdziecie z mamusią i przyniesiecie?
Spokój, który ogarnął Gabe’a, sprawił, że poczułam się jednocześnie bezpieczna i przerażona. Zabrałam dziewczynki do domu i posadziłam je przed telewizorem (jedną z korzyści ograniczania czasu spędzanego przed ekranem do minimum jest to, że kiedy już włączasz odbiornik, żadna katastrofa naturalna i nienaturalna nie jest w stanie ich od niego oderwać), a sama zerkałam ukradkiem przez okno na rozgrywającą się za nim scenę. Zauważyłam, że Gabe usiadł na trawie w pewnej odległości od nieznajomego, dzieliło ich co najmniej dziesięć metrów. Po kilku chwilach mężczyzna się odwrócił. Gabe wydawał się odprężony, jakby się nigdzie nie wybierał. Pięć godzin później wciąż tkwił w tym samym miejscu. Podobnie jak tamten mężczyzna, tyle że teraz był zwrócony plecami do urwiska i mówił – to z ożywieniem, to ze zniechęceniem. Godzinę później zaczął płakać. Gdy minęło siedem godzin, Gabe wstał i otworzył ramiona, a tamten natychmiast znalazł się w jego objęciach. Potem Gabe opowiedział mi, że ten człowiek popadł w takie długi hazardowe, że nie mógł spojrzeć w twarz żonie i dzieciom.
– Co mu powiedziałeś? – spytałam.
– Niewiele. Głównie słuchałem. A kiedy skończył, powiedziałem, że mi przykro.
Gdy przyjechała policja, dostaliśmy reprymendę za to, że nie wezwaliśmy jej wcześniej. Gabe’a pochwalono za jego wysiłki. Podobno to, że laik bez doświadczenia zdołał odwieść kogoś od zamiaru samobójstwa, zakrawało na cud. Paru policjantów prosiło go nawet o wskazówki. Teraz już zawsze wzywamy policję od razu, ale to wciąż Gabe nakłania tych ludzi do odejścia od urwiska, co ja ze ściśniętym z niepokoju żołądkiem obserwuję przez kuchenne okno, żałując, że kupiliśmy ten cholerny dom – tak jak robię to właśnie teraz.
Słońce zdążyło zajść przez tę krótką chwilę, kiedy tam stoją. O tej porze roku zachodzi szybko. W świetle latarni widzę, że kobieta ma ciemne włosy związane w koński ogon i jest ubrana w czarną kurtkę puchową do kolan. Wyrzuca ręce w górę, jak Gabe, kiedy przegrywa jego drużyna futbolu australijskiego.
– Tata już złapał żabki?
Wzdrygamy się obie z Kat i patrzymy w dół, na Ashę, która trzyma w ręku, nie wiadomo dlaczego, widelec. Obok niej stoi zatroskana Freya.
– Och – odpowiadam. – Jeszcze nie, bączku.
– Potrzebuje widelec? – pyta mała i agresywnym ruchem dźga nim powietrze.
Czasem się zastanawiam, czy nie powinnam się niepokoić zdrowiem psychicznym Ashy. Pamiętam, jak kiedyś wypełniałam internetowy test „Czy twój partner jest socjopatą?” i odpowiadając na pytanie: „Czy kiedykolwiek skrzywdził jakieś zwierzę?”, zaznaczyłam z wielkim zadowoleniem, że Gabe uwielbia zwierzęta. (W każdym razie większość. Ma dziwną awersję do lam – chodziło o jakiś incydent w zoo – ale żadnej by nie skrzywdził, a o to chodziło w tym pytaniu). Co do Ashy, chcę wierzyć, że nawet jeśli teraz skrzywdziłaby jakąś żabę, to w końcu z tego wyrośnie. Na pewno! Jak twierdzi moja mama: „Wszystkie małe dzieci to psychopaci. To konieczna, istotna faza rozwoju”. Cóż, nie dla tych, którzy z niej nie wyrastają, jak sądzę.
Znowu wyglądam przez okno. Gabe stoi znacznie bliżej tej kobiety niż zwykle w podobnych sytuacjach. A także bliżej krawędzi. To wbrew zasadom – jego własnym i policyjnym. Tam jest niebezpiecznie nawet dla jednej osoby. Kawałki gruntu ciągle spadają do oceanu. A w takim dniu jak dzisiaj byle powiew wiatru mógłby strącić niczego niespodziewającą się osobę w przepaść. Gabe zawsze skrupulatnie przestrzegał zasad, mimo mentalności kogoś, kto bez zastanowienia wbiegłby do płonącego budynku. Może to nietypowe zachowanie świadczy o tym, jak mu idzie? Jeżeli tak, raczej nie jest to dobry znak.
Zerkam szybko w kierunku ulicy, żeby sprawdzić, czy nadjeżdża policja. Nie włączają syreny ani świateł. Podobnie jak Gabe wolą subtelniejsze podejście, żeby nikogo nie zaskoczyć ani nie zdenerwować.
– Mamusiu – mówi Freya. – Asha się na mnie patrzy.
– Asha, przestań się patrzyć na siostrę – mówię, nie odwracając wzroku od okna.
Gabe robi krok w stronę kobiety, co również jest wbrew zasadom. „Nie wolno do nich podchodzić – zawsze powtarza. – Trzeba ich przekonać, żeby to oni podeszli do ciebie, tam, gdzie jest bezpiecznie”.
Kiedy Freya krzyczy, o mało nie mdleję.
– Na miłość boską – mówię cicho, widząc, jak zęby widelca wciskają się w udo Frei, a w wielkich brązowych oczach Ashy nie ma ani śladu niepokoju. Wyrywam jej widelec. – Asha!
– No już, dziewczynki – mówi Kat. – Poczytam wam książkę. Wybierzmy którąś.
Odwracam się w stronę okna. Potrzebuję chwili, żeby wyłowić kształty w ciemności. A kiedy mi się to udaje, nie rozumiem tego, co widzę. Miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się tamta kobieta, teraz jest puste. Gabe stoi na krawędzi klifu zupełnie sam, z wyciągniętymi rękami i dłońmi zwróconymi ku pustej przestrzeni.
PIPPA
Teraz
Mocnym pchnięciem otwieram przesuwne drzwi. Jest przenikliwie zimno i wieje dziki wiatr. Pędzę przez trawnik w uggach i wybiegam przez furtkę. Gabe nie odsunął się od krawędzi, chociaż ręce ma teraz w kieszeniach.
– Gabe – mówię, kiedy zbliżam się do niego na tyle, by mógł mnie usłyszeć. – Kochanie, to ja.
Gdy się odwraca, twarz ma upiornie bladą. Prawie na pewno jest w szoku. Powietrze zdaje się tak napięte i delikatne, że zniesie chyba tylko szept.
– Ona… – Gabe wskazuje nad krawędzią, jakby nie mógł w to uwierzyć. Przeczesuje palcami włosy.
– Wiem. Odsuń się stamtąd.
Nie porusza się, więc ujmuję go za ramię i przyciągam do siebie. Przejęcie kontroli działa na mnie uspokajająco. Oto dlaczego jestem pomagierką, nie bohaterką. Świat potrzebuje pomocników na chwile jak ta. A ja już układam plan. Zaprowadzę go z powrotem do domu, dam coś gorącego do picia. Z dużą ilością cukru. Otulę go ciepłym kocem, tak jak w telewizji. Wygugluję, co jeszcze należy zrobić w takiej sytuacji.
Ruszamy w stronę domu, ale robimy tylko parę kroków, gdy Gabe osuwa się na kolana i wymiotuje na trawę.
Klękam obok niego. Dokładnie takiej sytuacji zawsze się obawiałam. Martwiłam się oczywiście o tych biedaków, którzy chcieli ze sobą skończyć, ale jeszcze bardziej drżałam o Gabe’a, kiedy próbował ich ratować. Rzecz w tym, że Gabe stanowi piękną sprzeczność, jest równie kruchy, jak i odważny. To, co czyni go bohaterem, popycha go także w stronę niebezpieczeństwa i może go złamać.
Przez ponad rok patrzyłam z zapartym tchem za każdym razem, gdy ktoś pojawiał się na klifie, i zastanawiałam się, czy to właśnie ten raz źle się skończy. Ale kolejne osoby się pojawiały i jedna po drugiej odchodziły. A gdy udawało się zapobiegać kolejnym kryzysom, Gabe zaczął się zmieniać. Oczy mu pojaśniały. Biła od niego nowa pewność siebie – już nie ta udawana zuchwałość, którą się kiedyś popisywał, ale autentyczne zadowolenie z tego, kim rzeczywiście jest. To jasne, że znalazł swoje powołanie. Mocno w to uwierzyłam i byłam pewna, że może ocalić każdego. Podejrzewam, że Gabe też zaczął tak myśleć, nawet jeżeli nigdy się do tego nie przyznał. A teraz to.
Otula nas delikatna mgiełka deszczu. Przez okno widzę, że przyjechała policja. Kat rozmawia z nimi w kuchni i wskazuje na nas przez okno. Bóg raczy wiedzieć, co sobie myślą dziewczynki.
Gabe przestał wymiotować, przynajmniej na razie. Podnosi na mnie wzrok.
– Dobrze się czujesz? – pytam.
Ale moje pytanie zagłuszają fale oceanu i odgłos rozsuwanych drzwi, kiedy z domu wychodzą policjanci i ratownicy medyczni. Rozpoznaję ich wszystkich.
Johnno i Aaron; Fiona i Amir. Nie są to moi przyjaciele, ale na pewno znajomi. Wypiliśmy wspólnie niezliczone filiżanki herbaty na zakończenie takich wieczorów jak dzisiejszy. Nawet kupiłam paczkę herbaty English Breakfast, kiedy Johnno kręcił nosem na moją Lady Grey. Tyle że w tamte wieczory nie było zwłok leżących u podnóża klifu. Johnno i Aaron idą prosto ku krawędzi, przyświecając sobie latarkami. Wiedzą równie dobrze jak my, że nie ma to sensu, ale i tak to robią. Nikt, kto skoczył z Urwiska, nie przeżył upadku (przeczytałam to w pewnym artykule, ale po obejrzeniu tego klifu i tak bym się domyśliła). Przypuszczam jednak, że muszą się upewnić.
– Wzywaliście kogoś? – pyta Aaron.
Oboje kręcimy głowami. Gabe wyraźnie drży.
– Jest przypływ. Trzeba będzie zadzwonić po służby wodne – stwierdza Johnno.
– Hej, Gabe. – Ratowniczka Fiona klęka obok niego i okrywa go kocem. – Może wejdziemy do domu i napijesz się czegoś ciepłego?
Gabe pozwala, by ona i Amir pomogli mu wstać.
Kiedy wchodzimy do środka, słyszę, że ktoś napuszcza wody do wanny. Nigdzie nie widać Kat ani dziewczynek i mogę tylko dziękować losowi za taką siostrę. Jak znam Ashę, to pewnie bombarduje ją setką podchwytliwych pytań, a nie spotkałam nikogo, kto umiałby lepiej odeprzeć taki atak.
Fiona i Amir sadzają Gabe’a na kanapie, wciąż owiniętego kocem, a ja podaję mu szklankę wody i wilgotną myjkę do otarcia twarzy. Włączam czajnik, a potem przynoszę z kuchni wielką, plastikową miskę i stawiam ją u jego stóp, na wszelki wypadek. Gabe dziękuje skinieniem głowy i nawet się lekko uśmiecha, ale nadal jest niepokojąco blady.
Po kilku minutach wracają Johnno i Aaron.
– Żadnych oznak życia – mówi Johnno. – Służby wodne są w drodze. Będą musieli dotrzeć do niej od strony plaży.
– Możemy jakoś pomóc? – pytam.
Kręci głową.
– Wkrótce będzie tu ekipa kryminalistyczna. Zrobią dziś wieczorem, ile się da: zdjęcia i odciski palców, jeśli będzie z czego je pobrać. Może będą musieli wrócić rano, jak się rozwidni.
Wszyscy kiwamy głowami z powagą. Zastanawiam się, co sobie pomyślą dziewczynki, widząc, że w domu aż roi się od policji.
– Będzie nam potrzebne twoje oświadczenie, Gabe – dodaje po chwili Johnno. – Dasz radę złożyć je teraz? Lepiej byłoby załatwić to od razu.
Gabe przytakuje, a Johnno wysuwa krzesło spod jadalnianego stołu i siada. Aaron robi to samo. Gabe zostaje na kanapie. Ja podaję wszystkim filiżanki z herbatą.
– Więc co się stało? – pyta Johnno. – Swoimi słowami. Nie spiesz się.
– Zobaczyliśmy kobietę na klifie. Nie wiem, która była godzina, ale Pip zadzwoniła do was, a ja wyszedłem na dwór. – Gabe patrzy przed siebie, na stolik kawowy, składając dłonie w wieżyczkę. – Podszedłem bliżej i zapytałem, czy mogę jej w czymś pomóc.
Johnno sięga po filiżankę i dmucha na herbatę, żeby ją ostudzić.
– Opiszesz tę kobietę?
– Ciemne włosy, związane w kucyk. Ubrana na czarno. Czarne spodnie. Czarna kurtka puchowa.
– Młoda czy stara?
– Dość młoda… – mówi Gabe z wahaniem. – Może trzydzieści pięć? Czterdzieści? Albo nawet pięćdziesiąt. Była… zadbana. No wiesz, w pierwszej chwili myślisz, że młoda, ale potem widzisz, że starsza, niż ci się zdawało.
Johnno kiwa głową ze zrozumieniem. Kochany Johnno. Myślę o tym, jak często pukał do drzwi w znacznie gorszych okolicznościach. O tych wszystkich sytuacjach, kiedy musiał przekazywać ludziom złe wiadomości, mówić im, że stracili kogoś bliskiego. To mi przypomina, że wkrótce ktoś otrzyma złą wiadomość o tej zadbanej kobiecie, lat trzydzieści pięć do pięćdziesięciu. Mąż, partner… może nawet dziecko?
Johnno notuje, po czym podnosi wzrok.
– Powiedziała, jak się nazywa?
Gabe kręci głową.
– Co było dalej?
Gabe patrzy na swoją filiżankę, ale nie sięga po nią.
– Powiedziała, że mąż ją zdradza.
Johnno to zapisuje.
– Wymieniła jego imię? Tego męża?
– Nie – odpowiada Gabe i kontynuuje: – Trudno było ją zrozumieć, przez wiatr. Chyba głównie żaliła się na męża. Podszedłem bliżej, chciałem z nią porozmawiać. A ona się obróciła i… – Wciąga powietrze i zamyka oczy. – To się wydarzyło tak szybko. Stała tam, a potem… krzyk… i już jej nie było.
Nastaje chwila ciszy, pełnego szacunku milczenia. Johnno pisze w swoim notatniku jak szalony. Po paru kolejnych sekundach znowu podnosi wzrok.
– Czyli krzyknęła, tak?
Gabe marszczy brwi, jakby się zastanawiał.
– To znaczy… tak myślę. Mógł to być wiatr. Szczerze mówiąc, pamiętam to jak przez mgłę.
– A co? – pytam Johnno. – Czy to niezwykłe?
– Niekoniecznie. Ale warte zanotowania. – Johnno sumiennie to zapisuje. Kiedy znowu podnosi oczy, pyta: – Coś jeszcze, co mogłoby być istotne?
Gabe marszczy czoło w skupieniu. Po chwili kręci głową. Zamyka oczy.
Johnno odkłada długopis.
– To nie twoja wina, stary. Szczerze mówiąc, to niesamowite, że uratowałeś ich tak wielu. Więc nie obwiniaj się, dobra?
Gabe potakuje, nie otwierając oczu. Johnno rzuca mi spojrzenie i też kiwa głową.
– Lepiej chodźmy zabezpieczyć teren – mówi, po czym on i Aaron wstają. Johnno podaje notatnik Gabe’owi. – Przeczytaj i jeśli wszystko się zgadza, to wpisz datę i podpisz się pod spodem.
Obaj policjanci ruszają do drzwi. Johnno przystaje, zanim je przesunie.
– Ty nie widziałaś niczego, prawda, Pip?
Właściwie pyta mimochodem. Patrzy na mnie, ale nieobecnym wzrokiem, jakby myślami był już gdzie indziej.
To pytanie mnie zaskakuje. Jest dość bezpośrednie, ale nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Rzecz w tym, że coś widziałam. Widziałam, jak Gabe stoi przy krawędzi klifu i rozmawia z tą kobietą. Widziałam ją, jak wyrzuca ręce w górę, i jego, jak robi krok w jej stronę. Potem widziałam Gabe’a samego, z wyciągniętymi rękami i wyprostowanymi dłońmi. Coś mnie w tej jego pozie niepokoi. Nie mogę przestać o tym myśleć. Wyciągał ręce jak ktoś, kto właśnie kogoś popchnął.
Johnno wciąż na mnie patrzy, czekając na odpowiedź. Gabe nadal ma zwieszoną głowę, oczy znowu zamknięte. Zaciska palce na policyjnym notatniku.
– Nie – odpowiadam. – Niczego nie widziałam.
PIPPA
Teraz
Okłamałam policję. Powtarzam to sobie raz za razem i dalej nie mogę tego pojąć. Okłamałam policję. Dlaczego?
Wprawdzie to nic nadzwyczajnego, jeśli wierzyć serialom kryminalnym. W każdym, który oglądałam, przynajmniej trzech pierwszych podejrzanych kłamie w jakiejś sprawie. Zwykle chodzi o romans. Albo o inne, drobniejsze przestępstwo. Ja nie mam nic takiego do ukrycia. A jednak, proszę, zrobiłam to.
Nie jestem typem osoby, która okłamuje policję. Jestem uosobieniem wzorowej obywatelki. Nie mam żadnych niezapłaconych mandatów. Przestałam parkować w strefie dla matek z dziećmi, gdy tylko dziewczynki wyrosły z wózka. Kiedy znalazłam wypchany gotówką portfel, natychmiast zaniosłam go na policję, mimo że byłam wtedy studentką i rozpaczliwie potrzebowałam pieniędzy. Co ważniejsze, jestem prawniczką. Rozumiem wagę prawdomówności, i wiem, że składanie fałszywych zeznań jest niezgodne z prawem. Z nagłym przerażeniem uświadamiam sobie, że za coś takiego mogłabym zostać skreślona z listy adwokatów. Mogłabym stracić prawo do wykonywania zawodu. I w jakim celu? Przecież Gabe nawet nie zrobił niczego złego!
Jest dwudziesta pierwsza, a ja składam pranie na stoliku kawowym, podczas gdy w naszym ogródku roi się od policji. Ekipa kryminalistyczna przyjechała godzinę temu razem z Państwową Służbą Ratunkową, która teraz rozstawia namioty i montuje oświetlenie. Najwyraźniej jest tu także Policyjna Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza. Okazuje się, że wydobywanie ciała z dna urwiska – w nocy, w czasie ulewy, wichury i trwającego przypływu – nie jest takie proste.
Kat wyszła, gdy tylko utuliła dziewczynki do snu – obiecała, że wróci rano. Gabe kręci się wśród policji, włączając światła na dworze, proponując ciepłe napoje i rozdając parasole. Mnie pozostało pranie. Zazwyczaj składanie upranych rzeczy jest moim antidotum na niepokój, ale dzisiaj wieczorem to za mało. Już posprzątałam zabawki i odkurzyłam dom. Włączyłam zmywarkę. I zaraz skończą mi się sposoby na opanowanie nerwów.
– Wszystko w porządku? – pytam Gabe’a w przerwach, gdy biega od jednej rzeczy do drugiej. Kiwa głową. Bo co niby miałby powiedzieć. Jest za wcześnie, żeby wszystko było w porządku. Musi minąć trochę czasu, zanim pozbiera się po tym, co się stało. Moim zadaniem będzie zapewnić mu wsparcie. Wysłuchać. Doradzić. Może poćwiczyć z nim jogę? Ostatnio mama zachwycała się swoją grupą „jogi śmiechu”, która zbierała się w środy rano na plaży. „Banda wariatek sikających w majtki”, mawiała. No, chyba nie taką jogę.
Może zapiszemy się razem na kurs medytacji? Moglibyśmy praktykować to, o czym wszyscy ciągle gadają… uważność! Albo kolorowanki dla dorosłych. Jak nam nie podejdą, to oddamy je dziewczynkom. Kolorowanie zawsze mnie uspokajało – zapełnianie konturów pięknymi barwami tak, by nie wykraczać poza linie. Zamawiam przez internet parę książeczek oraz nowy zestaw kredek Derwent. Nie do końca mnie to uspokaja, ale trochę pomaga.
* * *
Tuż przed północą policja potwierdza, że znaleziono ciało, a ofiara nie żyje. Dochodzenie zostaje odroczone do rana, kiedy będzie można bezpiecznie je kontynuować, chociaż dwóch „strażników” dostało rozkaz pełnienia służby przez całą noc, aby zapewnić nienaruszalność miejsca przestępstwa.
– Gabe – zaczynam, pomachawszy na pożegnanie wszystkim poza strażnikami, ale zanim zdążę powiedzieć coś więcej, on unosi rękę.
– Mogę najpierw… wziąć prysznic? – przerywa mi. – Potem porozmawiamy.
Kiwam głową, bo po wszystkim, co ten biedak przeżył, jak mogłabym odmówić mu prysznica? Idzie zmęczony w kierunku głównej sypialni, a ja ruszam na obchód domu, żeby pozamykać drzwi i pogasić światła. Za oknami słychać potężny huk oceanu. Gabe zawsze powtarza, jak ten hałas go uspokaja, ale w moich uszach brzmi złowieszczo. A dzisiejszego wieczoru wydaje mi się najstraszniejszym odgłosem na świecie.
Zaglądam do dziewczynek: obie leżą na wznak w poprzek łóżka Frei, a ich brzuszki unoszą się i opadają w zgodnym rytmie. Wyciągnięte ramię Ashy leży na twarzy Frei, nogi obu sióstr splecione są tak, że w ciemności sama nie wiem, która z nich należy do której. Nieodmienną rozkosz sprawia mi fakt, że choć każdego wieczoru kładziemy nasze córki w osobnych łóżeczkach, co rano obie budzą się w jednym – ten zwyczaj, jak mówi moja mama, odziedziczyły po mnie i Kat.
Brzęka mój telefon, raz i drugi, a ja wiem, nawet bez sprawdzania, że to mama i tata. Kat musiała im przekazać wieści esemesem. Oboje są nocnymi markami i pewnie się martwią.
Zerkam na ekran.
Mama: Kat powiedziała nam, co się stało.
Uściskaj i ucałuj ode mnie Gabe’a.
Tata: Pozdrowienia dla tego supergościa.
Zajrzymy do was rano.
Relacja łącząca moich rodziców z Gabe’em jest dla mnie źródłem wielkiej radości. Kiedy Gabe się ze mną ożenił, stali się nie tyle jego teściami, ile raczej rodzicami, za co jest im szczególnie wdzięczny, ponieważ jego prawdziwi rodzice nie żyją. Półtora roku temu, gdy nasze życie sięgnęło dna, to właśnie mama i tata dali nam wsparcie, pomogli zacząć wszystko od nowa, tutaj, na wybrzeżu – ja zostałam pełnoetatowym żywicielem rodziny, a Gabe głównym opiekunem dziewczynek.
„Każdy powinien mieć szansę zacząć od nowa”, mawiała wtedy moja mama, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.
I to właśnie zrobiliśmy. Nie powinnam być zaskoczona, kiedy w naszym typowym symbiotycznym stylu mama i tata oraz Kat i jej żona Mei też przeprowadzili się nad morze: znaleźli sobie domy w niewielkiej odległości od nas. Nasza rodzina zawsze bardzo poważnie traktowała poczucie familijnej wspólnoty, ale to było imponujące nawet jak na nas. Mama zawsze powtarza: „Rodzina jest najważniejsza”.
I rzeczywiście. Podejrzewam, że to właśnie dlatego miałam opory przed wyznaniem policji czegokolwiek, co mogłoby źle świadczyć o Gabie, nawet jeśli wiem, że nie zrobił nic złego. Stał się innym człowiekiem – lepszym – odkąd przenieśliśmy się nad morze. Lepszym, niż kiedykolwiek mogłabym sobie życzyć. Jest jak ktoś, kto rzucił narkotyki, odnalazł Boga albo zrobił jedno i drugie. Nie dalej jak kilka dni temu spojrzałam na niego i pomyślałam: „Jesteś naprawiony”. Oczywiście nie powiedziałam tego na głos. Wiara w to, że kogoś można „naprawić”, jest niebezpieczna; skłania młode kobiety do pozostawania w związkach z mężczyznami, którzy „czasami trochę za bardzo się złoszczą”. A jednak niektórych ludzi można naprawić. Gabe jest żywym tego dowodem.
Więc wiem, że istnieje powód, dla którego Gabe trzymał ręce wyciągnięte w taki sposób. Wyjaśni mi to, a ja poczuję, jak cudowna ulga rozlewa się po moim ciele. Potem zaśniemy w swoich objęciach, a jutro wspólnie stawimy temu wszystkiemu czoło. Już nie mogę się doczekać! Co tłumaczy, jak bardzo jestem rozczarowana, kiedy po wejściu do sypialni zastaję Gabe’a, wciąż w pełnym ubraniu i butach, leżącego na kapie i pogrążonego w głębokim śnie.
AMANDA
Po
Więc to tyle. Nie żyję.
Policja wydobywa moje ciało. Najwyraźniej to żmudny proces, a co więcej, brakuje im wprawy.
Podobno najtrudniej poradzić sobie ze śmiercią ukochanej osoby, która jest ci odebrana bez ostrzeżenia. Zgadzam się, że to niełatwe. Ale teraz wiem też, że równie traumatyczne jest bycie tą odbieraną bez ostrzeżenia osobą. Raptowność tego doświadczenia. W jednej chwili tu jesteś, a w następnej cię nie ma – wydarta z jednego świata i wrzucona do innego, jakby wyrwana kleszczami z łona rodzicielki. Tyle że zamiast znaleźć się w objęciach kochającej matki, jestem sama.
Moment mojej śmierci był wyraźny. Żadnego spowolnienia, żadnego światła na końcu tunelu ani chwili na dokonanie wyboru. Nie było o czym decydować. Rozległ się trzask, jakby pęknięcie szkła, czyste i bezbolesne. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, było po wszystkim. Już wiem, że nie trzeba się bać śmierci. Nie ma bólu ani cierpienia, przynajmniej fizycznego. A jednak ogarnia mnie gorączkowa desperacja, by za wszelką cenę wrócić. Bo w przeciwieństwie do wielu ludzi, którzy przybyli w to miejsce przede mną, ja nie przyszłam tu po to, by umrzeć.
Pippa
Teraz
Kiedy się budzę, wciąż pada. Rozkoszuję się trzema błogimi sekundami spokoju, zanim dopada mnie groza wczorajszego wieczoru. Kobieta. Klif. Wyciągnięte ręce Gabe’a. Okłamanie policji. Zdumiewające, że w ogóle udało mi się zasnąć.
Sięgam do lampki, włączam ją. Łóżko po stronie Gabe’a jest puste, jego wczorajsze ubranie wisi na krześle nieopodal. Prawdopodobnie poszedł posurfować. Często to robi i chyba dokładnie tego potrzebuje. Martwi mnie jednak, że wprowadza między nas dystans, bo to ostatnie, czego mu trzeba.
Zarzucam na siebie szlafrok i idę do kuchni. Kubek z niedopitą kawą na blacie i wyciszony telewizor (na kanale meteorologicznym) dowodzą, że Gabe tu był. Zaglądam na taras z tyłu domu – nie ma deski ani pianki do surfingu, co tylko potwierdza moją teorię. Pogoda jest okropna, ale to jeszcze nigdy go nie powstrzymało.
Wylewam resztkę kawy do zlewu i wstawiam kubek do zmywarki. Zazwyczaj uwielbiam ciszę wczesnego poranka, kiedy kuchnia jest wysprzątana, blat niezagracony, a podłogi czyste. To mój czas, aby zająć się sprawami domowymi, zanim dziewczynki się obudzą. Niekiedy to jedyne chwile w ciągu dnia, gdy jestem sama, i nauczyłam się nimi delektować. Ale dzisiaj, po zarejestrowaniu dziewczynek na szczepienia dla czterolatków i zrobieniu przelewu na urodzinowy voucher do spa dla ich przedszkolanki, przyłapuję się na tym, że wpatruję się w drzwi w oczekiwaniu na Gabe’a.
– To nienormalne, że aż tak bardzo kochasz męża – powiedziała mi niedawno Sasha Milinkovic.
Byłyśmy na wieczorze quizów, którego celem było zebranie funduszy na nowy ekologiczny plac zabaw w przedszkolu. Gabe zgłosił się do udziału w konkursie talentów. Grał na gitarze i śpiewał Annie’s Song Johna Denvera, a ja się rozpłakałam. Najprawdopodobniej był to skutek trzech kieliszków chardonnay, które wypiłam. No i uwielbiam Annie’s Song. Ale ledwo otarłam oczy, zaraz wszystkie na mnie wsiadły.
– Ja też bym ryczała, gdyby Stew zaśpiewał – oznajmiła Emily Kent. – Tylko z innego powodu.
Wszystkie wybuchnęły śmiechem. Nie da się ukryć, że bywały chwile, kiedy czułam się jak kosmitka z powodu mojego uwielbienia dla Gabe’a. Kobiety, które z przymrużeniem oka obgadywały swoich mężów, łączyła jakaś szczególna komitywa. Wręcz prześcigały się w rywalizacji o to, która ma najgorszego.
– Stew zaserwował im McDonalda? Dave nie dał naszym nic przez całą dobę! Gdy wróciłam do domu, Lenny myszkował w spiżarni i wyjadał krakersy!
– Krakersy? Naszym musiało wystarczyć świeże powietrze!
Od czasu do czasu, dla świętego spokoju, próbowałam rzucić coś w podobnym tonie – „wczoraj wieczorem Gabe zapomniał kupić mleko” albo „włożył Ashy buciki nie do pary!” – ale zawsze wypadało to raczej blado.
Arogancją byłoby twierdzić, że nasze małżeństwo jest lepsze od innych. Arogancją i – powiedzmy to szczerze – niedorzecznością, jeśli przyjrzeć się naszej historii. Ale taka jest po prostu prawda. Chodzi o sposób, w jaki Gabe na mnie patrzy, nawet gdy w zwykłych dresach spacerujemy po ogrodzie – jakbym była najpiękniejszą, najbardziej intrygującą kobietą na świecie. Chodzi o sposób, w jaki mnie dotyka – czy jestem nieumyta, tuż po porodzie, obwisła czy zwiotczała – bez wahania, jakbym była drogocennym darem. Chodzi o sposób, w jaki staje w mojej obronie, niemal odruchowo, gdy słyszy, jak ktoś mówi coś, co można by uznać za krytykowanie mnie. Mamy za sobą wiele ciężkich chwil, prawdopodobnie więcej niż inne pary. Nasze małżeństwo to nagroda za wytrwałość.
Zamykam komputer i patrzę na zegarek. Jest szósta czterdzieści cztery. Potem przechodzę na palcach przez korytarz i zaglądam do pokoju dziewczynek. Zapędzenie ich do łóżek wieczorem to zawsze istna udręka, ale za to rano są śpiące i często zdarza się, że wstają dopiero przed ósmą, ze sterczącymi włosami i śladami od poduszek na buzi. Nieraz to wykorzystywałam. Latem niekiedy wymykamy się z Gabe’em na poranną kąpiel. Innym razem wylegujemy się dłużej w łóżku dla zabicia czasu.
Dziewczynki pogrążone w głębokim śnie, nierytmicznie pochrapują. Upewniwszy się, że nadal są nieprzytomne, wymykam się tylnym wyjściem. Zamykam za sobą drzwi na klucz i idę ścieżką ku stopniom schodzącym na plażę. Deszcz przypomina teraz delikatną mgiełkę. Nadmorskie powietrze coś w sobie ma – wszyscy tak mówią, ale odkąd się tutaj przeprowadziliśmy, mogę za to ręczyć. „Nie da się pójść na plażę i wrócić, nie czując się trochę lepiej”, stwierdziłam ostatnio, jakby to była prawda uniwersalna. Wątpię jednak, aby ta kobieta z wczoraj się ze mną zgodziła.
Gabe stoi na skałkach i wpatruje się w ocean. W zsuniętej do pasa piance surfingowej wygląda jak żywcem wyjęty z magazynu dla surferów. Jestem dość blisko, żeby podziwiać jego gładkie, opalone, umięśnione plecy, kiedy dostrzegam, jak coś małego i srebrnego wysuwa się spomiędzy jego palców.
– Coś upuściłeś – mówię na powitanie.
Odwraca się spłoszony. Twarz ma poróżowiałą, jak gdyby płakał.
– Och, kochany. – Dotykam jego ramienia. – Powiedz mi.
Krzywi się, nie odwracając wzroku od oceanu.
– Myślałem o tym, co powinienem był zrobić inaczej. Odtwarzam to w myślach raz za razem i zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd.
Obejmuję go w pasie. Jest ciepły, mimo że wokół panuje chłód. Czuję, jak bije mu serce.
– Nie rób sobie tego – mówię.
– Nie chciała mnie słuchać. Była taka wzburzona. Nie mogłem jej uspokoić. – Pociera dłonią skroń. – Może powinienem… nie wiem… wezwać pomoc.
– Pomoc była już w drodze – przypominam mu. – Dobrze, że z nią zostałeś.
Opodal jakiś mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym spaceruje wzdłuż plaży z psem. Zastanawiam się, co sobie myśli, widząc, jak stoimy na tych skałkach, obejmując się w deszczu.
Gabe ociera twarz przedramieniem, po czym się uśmiecha.
– Wybacz. Pozbieram się.
– Masz prawo czuć się z tym źle, Gabe.
– Wiem – odpowiada. – Ale poradzę sobie. Pracuję nad tym.
Przypuszczam, że się stara, na swój sposób. Wyszedł posurfować, zażyć świeżego powietrza. Gabe’a wychowywała samotna matka, która uważała, że świeże powietrze i aktywność fizyczna stanowią odpowiedź na wszelkie bolączki świata. I może tak jest, w wielu przypadkach. Jednak zważywszy na pewne problemy Gabe’a, zachęcam go, aby w dorosłym życiu bardziej pracował nad sobą. I to jest jeden z tych przypadków, kiedy moim zdaniem świeże powietrze i aktywność fizyczna mogą nie wystarczyć.
– Umówić cię na sesję u Thelmy? Nie rozmawiałeś z nią od kilku tygodni.
A może nawet od kilku miesięcy, jeśli się dobrze zastanowić. Na początku, kiedy przenieśliśmy się na wybrzeże, chodził do Thelmy co tydzień. Thelma to miejscowa psycholożka, miła i rozsądna , o rozwichrzonych siwych włosach i z fioletowymi okularami na łańcuszku. Kobieta jest po sześćdziesiątce. Gabe naprawdę dobrze się z nią rozumiał. Ale po kilku miesiącach przeprowadziła się z powrotem do Melbourne i musieli przenieść swoje sesje na Zoom. Pamiętam, jak Gabe wspominał, że przez komputer trudniej mu utrzymywać tę więź. Zdaje się, że po jakimś czasie te spotkania stopniowo wygasły.
– Tak, jasne – mówi Gabe. Nie wiem, czy nie po to tylko, by mnie uspokoić.
Bierze mnie za rękę i splata palce z moimi. Spoglądam na nasze złączone dłonie. Ten widok przypomina mi, co zobaczyłam wczoraj wieczorem.
Jego wyciągnięte przed siebie ręce tuż po tym, jak tamta kobieta spadła z klifu.
– Gabe – odzywam się po chwili. – Nie wiem, czy to właściwy moment na to pytanie, ale... widziałam cię przez okno zaraz po tym, jak ona skoczyła. Ręce trzymałeś… – uwalniam palce z jego uścisku, po czym wyprostowuję ramiona, unosząc dłonie w jego stronę – …o tak.
Gabe przygląda się im przez chwilę, a potem znowu kieruje wzrok ku wodzie. Na jego twarzy maluje się wyraźne poczucie winy.
– Próbowałem ją złapać – mówi.
Aż zachłystuję się powietrzem.
– Gabe!
– Wiem… Wiem, że nie powinienem, ale… gdy widzisz, jak ktoś skacze z klifu na twoich oczach, nie możesz się powstrzymać.
(„Nigdy nie próbuj nikogo chwytać”, powiedział policjant, który przyjechał do naszego domu po pierwszym potencjalnym skoczku. Nie owijał w bawełnę. „Jeśli to zrobisz, może pociągnąć cię za sobą i będziemy mieli dwa trupy”. Podkreślił, że to zasada numer jeden).
– Prawie ją miałem. Była tuż obok. – Zamyka oczy.
Otaczam go ramionami i mocno ściskam, starając się nie myśleć o tym, jak łatwo mogło się to źle skończyć. Jednocześnie nie potrafię zaprzeczyć, że czuję ulgę. To dlatego wyciągał przed siebie ręce. To zdecydowanie ma sens.
– Przepraszam, Pip. Tak bardzo cię przepraszam.
Nie jestem pewna, czy przeprasza za to, że próbował ją złapać, czy że jej nie dosięgnął. Może za jedno i drugie. Tak czy inaczej już mu przebaczyłam.
– Chodź – mówię zrezygnowana. – Wracajmy, zanim dziewczynki się obudzą.
Deszcz przybiera na sile. Gabe schyla się po deskę. Przechodzę na palcach po skałkach i już prawie docieram do stopni, gdy coś sobie przypominam i się odwracam.
– A, coś tam upuściłeś.
Gabe się zatrzymuje.
– Tak?
– Coś małego, srebrnego. – Zerkam w stronę skałek, ale cokolwiek to było, zniknęło w którejś ze szczelin.
Gabe wzrusza ramionami.
– Pewnie kawałek wosku do deski surfingowej – mówi. – Zapomnij o tym.
I kiedy wspinamy się po stopniach z powrotem do domu, tak właśnie robię. Zapominam.
PIPPA
Wcześniej
Nigdy nie nudzi mnie opowiadanie ludziom, jak Gabe i ja się poznaliśmy. To świetna historia. Trochę szokująca i trochę niewiarygodna. Brzmi jak sen na jawie albo scena z komedii romantycznej, która jakimś cudem przeniosła się do mojego życia.
Była smętna, deszczowa sobota. Ranek spędziłam w łóżku, płacząc za facetem imieniem Mark, który, trzeba to powiedzieć, nie był zbyt miłym gościem. Spotykaliśmy się od pół roku, a on nie poznał żadnej z moich przyjaciółek ani nikogo z mojej rodziny. Wolał siedzieć ze mną w swoim mieszkaniu. Mówiłam sobie, że jest introwertykiem i poznawanie nowych ludzi go stresuje. Nie byłam tym zachwycona, uznałam jednak, że możemy nad tym popracować. Ale gdy dwie z moich przyjaciółek powiedziały mi, że widziały, jak tańczy i zagaduje do kobiet w miejscowym barze, przestał odpowiadać na moje telefony. Zupełnie jakby nagle zapomniał, że jest introwertykiem.
Po trzech dniach zalewania się łzami zostałam zmuszona przez Kat do wyjścia z domu, rzekomo aby pospacerować z jej nowym psem, którego wzięła ze schroniska. Pasibrzuch był mieszańcem, białym, z brązowym pasem na brzuchu. (Imię to dostał w schronisku i był do niego wręcz irytująco przywiązany, udaremniając Kat wszelkie próby przemianowania go na Śliniusza Cezara).
– Może powinnam jeszcze raz do niego zadzwonić? – myślałam na głos, wkładając płaszcz.
– Olał cię, Pip. Nie dzwoni się do ludzi, którzy cię olali.
– A co się robi, kiedy ktoś cię olewa?
Kat się zastanowiła.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Lesbijki za bardzo lubią gadać o swoich uczuciach, żeby kogoś olewać. Ale chyba powinnaś schudnąć, zrobić sobie nową fryzurę i wrzucać na Instagram fotki, na których widać, jak wspaniałe jest twoje życie.
– A co, jeśli sobie pomyśli, że to ja olałam jego?
– Trzysta sześćdziesiąt siedem wiadomości, które od ciebie dostał, upewnią go, że tak się nie stało – odparła Kat tonem mędrczyni.
Wiedziałam, że ma rację, ale wcale nie poczułam się przez to lepiej. I kiedy spacerowałyśmy po ogrodzie botanicznym, cały czas chlipałam pod nosem.
W połowie spaceru, gdy się rozpadało, zaczęłam już głośno szlochać.
Cząstka mnie napawała się teatralnością tej sytuacji – byłam zrozpaczona i publicznie, w parku zalewałam się łzami. Miałam na sobie spodnie od piżamy wystające spod puchowej kurtki, a na nogach uggi. Istny obraz nędzy i rozpaczy.
Ceremonia ślubna, którą ujrzałyśmy, okrążając staw, była jak wyjątkowo dotkliwy cios, nawet jeżeli pogodę mieli nie do pozazdroszczenia. Stojący goście kulili się pod parasolami, stłoczeni wokół trzech rzędów białych krzeseł, na których, jak zgadywałam, siedzieli ważniejsi z zaproszonych. Z przodu, pod niewielkim zadaszeniem, wysoki, przystojny drużba i wyraźnie zdenerwowana druhna trzymali nad parą młodą wielkie białe parasole golfowe. Kat mamrotała pod nosem, że muszą być nieźle zdesperowani, skoro pobierają się na dworze w taką pogodę, ale nie słuchałam, bo rozpraszał mnie drużba. Był oszałamiający. I nie odrywał ode mnie spojrzenia.
Zważywszy na strój, który miałam na sobie – gacie od piżamy i puchową kurtkę – szanse na to, że mu się spodobałam, wydawały się raczej niewielkie. Jego zainteresowanie przypisywałam swoim dramatycznym szlochom.
– On się na ciebie gapi – zauważyła Kat.
– Wiem – odpowiedziałam.
By nie zakłócać uroczystości, opanowałam płacz i minęłyśmy zgromadzonych. Niestety Pasibrzuch przystanął, żeby się załatwić ledwie parę metrów dalej.
– Kolejny powód, żeby nie brać ślubu na dworze – mruknęła Kat, wyjmując z kieszeni plastikową torebkę. – Żeby składając przysięgę, nie patrzeć na srającego psa. Sprzątnij to.
– A ty kto, królowa angielska? Chyba nawet ona sprząta po swoich corgi. – Ale mimo tego zrzędzenia schyliłam się, żeby posprzątać.
I właśnie dlatego stałam pochylona, z dłonią w plastikowej torebce, kiedy pierwszy raz usłyszałam jego głos.
– Przepraszam?
Efekt był porażający. Poczułam, jak dźwięk przenika moje ciało.
Kat i ja odwróciłyśmy się jednocześnie.
Za nami stał tamten drużba. Wysoki, barczysty, muskularny. Ze złocistymi włosami i skórą przypominał mi lwa.
Goście weselni za jego plecami przyglądali nam się spod swoich parasoli. Wielu się uśmiechało albo wręcz śmiało, coś do siebie szepcząc. Wyglądało na to, że porzucenie ceremonii ślubnej, w której odgrywał istotną rolę, nie było dla tego drużby zachowaniem nietypowym.
Panna młoda się nie śmiała.
– Przepraszam – odparłam, sądząc, że to panna młoda poskarżyła się na psa robiącego kupę na jej ślubie. – Już to zabieram i idziemy.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
amanda
Dostępne w wersji pełnej
PIPPA
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Soulmate
Redaktorzy prowadzący: Dorota Jabłońska, Wojciech Ciuraj
Wydawczyni: Maria Mazurowska
Redakcja: Adrian Kyć
Korekta: Anna Burger
Projekt okładki: Florian Rychlik
Zdjęcie na okładce: © Emilie CRƧƧRD / unsplash.com
Copyright © 2023 by Sally Hepworth
All rights reserved.
Copyright © 2025 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Ryszard Oślizło, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-427-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Okładka
Sally Hepworth, Pokrewna dusza
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
71
72
73
74
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84
85
86
87
Karta redakcyjna
Cover