Pogrzeb Figara - Olga Warykowska - ebook

Pogrzeb Figara ebook

Olga Warykowska

4,2

Opis

Zamach w operze! Która z siedmiu kobiet czyha na życie włoskiego amanta?

Tym razem Amadeusz Wagner, przeciętny flecista i detektyw-amator, ma do wykonania zadanie tyleż skomplikowane, co delikatne. Dyrektor opery zatrudnia go przy przedstawieniu „Wesele Figara”, aby poprzez działania pod przykrywką zaopiekował się odtwórcą głównej roli. Jest nim wybitnie uzdolniony włoski amant, rozkochujący w sobie każdą kobietę, z którą przyjdzie mu współpracować. Dyrektor twierdzi, że artyście grozi niebezpieczeństwo, choć nie potrafi uzasadnić swoich przeczuć ani sprecyzować, na co Wagner powinien zwrócić uwagę…

Wkrótce jednak okazuje się, że domysły szefa opery były słuszne – odtwórca roli Figara zostaje brutalnie zamordowany. Czy to możliwe, by któraś z sopranistek dokonała takiej zbrodni? A może, co gorsza, każda z nich miała wystarczający powód do krwawej zemsty na włoskim przystojniaku? Jedno jest pewne: żeby rozwikłać tę zagadkę, domorosły detektyw będzie musiał znaleźć sposób na przebicie się przez mur pilnie strzeżonych, kobiecych tajemnic…

Figaro przyciągał spojrzenia i niczym pająk łapał wszystkich w swoją sieć. Natalia zaś od czasu do czasu patrzyła pustym wzrokiem na to, co wyrabia jej mąż – jak przypadkowo ociera się o kolejne sopranistki. Kiedy na scenę weszła jeszcze jedna kobieta, o zielonych włosach, reszta jakby instynktownie odsunęła się od Giovanniego na bezpieczną odległość. Nowa postać automatycznie skojarzyła się Amadeuszowi z brokułem. Soczyście zielone loczki okalały jej bladą twarz, na nosie zaś nosiła okulary, dopasowane pod kolor włosów. Ubrana była w lekką, lnianą sukienkę, a na ramionach miała narzucony beżowy sweter. Kobieta roztaczała wokół siebie aurę przywódczą, niczym osoba, która na marszach zawsze idzie w pierwszym rzędzie lub przemawia przez megafon.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
3
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Edyta8585

Całkiem niezła

"Pogrzeb Figara" - pozycja ta to lektura z gatunku lekkich, łatwych i.... no właśnie... na pewno nie jest to typowy kryminał- klasyka gatunku, raczej komedia kryminalna,choć zamiast śmieszyć czasami wzbudzała we mnie konsternacje. Autorka bardzo skupia się na kulinariach, główni bohaterowie myślą prawie wyłącznie o jedzeniu i pochłaniają je w takich ilościach, że jest to po prostu niemożliwe. Jesteśmy informowani co i ile zjadają Amadeusz i dyrektor opery albo na co mają ochotę. Aluzje do kuchni są przez cały czas a ludzie porównywani są do warzyw i owoców. W tej książce jest chyba więcej o jedzeniu niż o zbrodni, która pojawia się gdzieś w połowie akcji. Jeśli ktoś lubi takie przerysowane historie to polecam, może polubi styl autorki, dla mnie jednak to za dużo... czytanie o bohaterze, który je ogromne ilości, które wystarczyłyby dla 10 osób a i tak ciągle burczy mu w brzuchu i "wygląda jak wieloryb" - nie tego oczekiwałam po lekturze zakwalifikowanej jako kryminał. Sam motyw j...
00
MamaMkkk

Całkiem niezła

Za dużo wszystkiego: pączków, makaronu, dziwnych splotów wydarzeń, przeciągania i naciągania. Takie polączenie Herkulesa Poirot z Ojcem Mateuszem i Magdą Gessler.
00

Popularność




Dla dziadka Julka

1.

Amadeusz się nudził.

Nudził się tak potwornie, że nawet nie chciało mu się jeść.

Całą noc jechał z Suwałk do Wrocławia, gdzie miał zacząć próby do opery Wesele Figara. I wreszcie, gdy zmęczony wpadł z rana do filharmonii, dowiedział się, że:

a) premiera spektaklu jest dopiero za miesiąc;

b) nikt nie truje muzyków, tylko sami się struli, jedząc nieświeżą sałatkę na bankiecie;

c) orkiestra z filharmonii wcale nie gra w operze w ramach zastępstwa, a dyrektor oficjalnie zaprosił na próby tylko Amadeusza, ponieważ miał dla niego rolę;

d) wszyscy uczestnicy spektaklu się na niego boczą, bo zna za dużo sekretów i tylko on dostał specjalne zaproszenie;

e) jego rola będzie polegała na tym, że na pięć minut wbiega na scenę i gra na niej na flecie w stroju cherubinka;

f) przez tę rolę orkiestra czuje się zagrożona i nikt nie chce z nim rozmawiać;

g) widowisko nie odbędzie się w filharmonii, tylko w Zamku Topacz. To tam, na trawie przed restauracją i muzeum, ma być przygotowana scena, na którą ma wbiec Amadeusz w stroju cherubinka. On. W stroju cherubinka. Czyli prawie nagi, z wieńcami owiniętymi wokół miejsc intymnych i nóg. On. W stroju cherubinka!

Amadeusz dowiedział się, że dostał rolę w spektaklu, ponieważ był sławny i dyrektor opery chciał to wykorzystać w trakcie promocji wydarzenia. Jan Hades – reporter oraz impresario i najlepszy przyjaciel flecisty – rozdmuchał jeszcze zamieszanie wokół jego osoby, pisząc serię artykułów o tym, co wydarzyło się w Gawrych Rudzie. Niestety, za bardzo podkolorował udział Amadeusza, robiąc z niego polskiego Indianę Jonesa, który nie dość, że włamuje się do mieszkań nieboszczyków, to jeszcze ściga podejrzanych po jeziorze motorówką i za pomocą chwytów karate unieszkodliwia złodziei.

Pomijając wyróżnienie, jakim powinno być zaproszenie do opery, nikt z muzyków nie chciał z nim teraz rozmawiać. Byli zazdrośni o jego sukcesy, o to, że to on rozwiązał zagadkę, kiedy wszyscy kompletnie to olali i że ten gruby, tępawy flecista zawsze ma lepiej niż oni.

Dlatego teraz siedział na próbie do Wesela Figara:

a) nie grając, ponieważ mieli już wystarczającą liczbę flecistów w orkiestrze;

b) nie występując, gdyż jeszcze nie doszli do jego scen;

c) tylko walcząc o życie w bezruchu, wśród ludzi, którzy mierzyli go wzrokiem z nienawiścią. Jakaś osoba stwierdziła nawet za jego plecami, że na pewno ktoś zginie, skoro Amadeusz jest tu obecny.

Trzeba też dodać, że nie dostawał za to żadnych pieniędzy. Było to normalne w świecie muzycznym, ale tylko w przypadku początkujących artystów. To oni bowiem musieli płacić organizatorom, by mogli wziąć udział w przesłuchaniu, co wcale nie oznaczało jeszcze, że dostaną upragnioną rolę. Po prostu musieli wydać pieniądze, aby móc się komuś pokazać. Najgorzej jednak mieli śpiewacy. Jeśli chcieli wziąć udział w projekcie, to na samym początku kariery musieli płacić wszystkim producentom naokoło, żeby ich zatrudnili. Przez owo zatrudnienie należy rozumieć darmowe zaśpiewanie na scenie, gdy sam artysta musi pokryć koszty dojazdu, zakwaterowania i druku nut.

Amadeusz przypomniał sobie swoje początki, kiedy wydawał pierwsze pieniądze na przesłuchania i nikt nie chciał go zatrudnić. Angaż do filharmonii wrocławskiej był więc niejako cudem i wyróżnieniem, za który powinien być wdzięczny losowi.

Artysta, kiedy nie gra, wpada w depresję. I tak też było w jego przypadku. Nie mając czym zająć ani głowy, ani duszy, przypatrywał się ze smutkiem pozostałym aktorom, którzy grali i rozmawiali między sobą. Ostatnio nawet, poddając się swoim czarnym myślom, rozżalony zadzwonił w tej sprawie do Hadesa.

– Nie martw się, znając twoje szczęście, niedługo pojawi się jakiś morderca – powiedział mu Jan, przekrzykując odgłosy strzelaniny.

– Dzięki – odburknął, bo nie takiej odpowiedzi oczekiwał. – Co to za dźwięki?

– Armaty. Kiedy to ma mieć miejsce? – zapytał dziennikarz, mając na myśli spektakl.

– Za miesiąc. – Amadeusz nie wiedział, jak wytrzyma kolejne trzydzieści dni. Był pewien, że pęknie i na klęczkach wróci do filharmonii wrocławskiej, żeby go przyjęli i dali mu cokolwiek do grania. Cokolwiek, co byłoby w stanie zająć jego umysł.

– Przyjadę. Już czuję śledztwo nosem – powiedział Hades, który jako jedyny cieszył się z tego wątpliwego talentu Amadeusza do przyciągania zbrodni. Ten wolał bowiem spokojne życie, z dala od afer i ludzi próbujących dojść po trupach do sławy i kariery.

– Nie zapeszaj. Nic tu nie robię i nic nie zarabiam. Po co ja w ogóle wracałem? I zostawiłem mamusię? – stwierdził zrezygnowany, przypominając sobie potrawy, które go omijały. Wszystkie te pierożki polane smażoną cebulką… Oblizał usta stęskniony za zapachem skwarek i karmelizowanej cebuli.

– Żeby rozwiązać zagadkę podtruwanych artystów. – W tle znów dało się słyszeć jakiś wybuch.

– Nie ma żadnych podtruwanych artystów! – wyrzucił z siebie flecista. Zagadka, która sprowadziła go do Wrocławia, wcale nie była zagadką. – Gdzie ty jesteś?

– Gdzieś na poligonie. Słuchaj – ściszył głos – nie bez powodu wybrali cię do tego spektaklu. Czuję, że coś jest nie tak. Nie wiem co, ale czuję. Jesteś już sławny prawie na całą Polskę. Wiesz, ile telefonów dziennie odbieram? Muszę kupić nową kurtkę. – Hades słynął z tego, że podczas rozmowy poruszał kilkanaście tematów naraz, nie mogąc się zdecydować na to, co go interesuje. Albo po prostu chciał wyrzucić z siebie słowa, zanim je zapomni.

– Do mnie nikt nie dzwoni – poskarżył się Amadeusz.

Oprócz mamusi i Hadesa nie było nikogo w jego życiu. I jak zawsze ten ból samotności zapychał jedzeniem. Tylko podgrzana na ciepło chrupiąca szarlotka na owsianym cieście, polana ciepłym sokiem z malin oraz podana z gałką zimnych lodów waniliowych, była w stanie uciszyć tęsknoty, jakie od czasu do czasu odzywały się w jego duszy.

– Bo to ja jestem twoim menedżerem i wszyscy muszą przechodzić przeze mnie – odrzekł dziennikarz radośnie.

Amadeusz był wdzięczny za to, że los ich zetknął. On sam uważał siebie za artystę, który nie potrafi nic oprócz jedzenia i grania, więc fakt, że jest ktoś, kto z radością zdejmuje z niego odpowiedzialność za sprawy zawodowe, powinno być traktowane jak dar z nieba. Jednak…, dlaczego było mu smutno?

– Czyli dostałem rolę w operze, bo…

– Bo dostałeś. Nie znam szczegółów i nie wiem, o co chodzi, ale bądź ostrożny. – W jego głosie brzmiało napięcie. Nie wiedział, czy było to spowodowane podekscytowaniem, czy może czymś innym.

– Dzięki za pomoc – powiedział szczerze flecista, chociaż w głębi duszy zastanawiał się, czy powinien być wdzięczny. W końcu nie dostawał za to dodatkowych pieniędzy, a ilość oszczędności na jego koncie malała z każdym nadchodzącym dniem. – To co mam robić w trakcie prób? – zapytał, licząc na to, że Hades domyśli się istnienia jego bolączek finansowych.

Nie domyślił się.

– Słuchać, oglądać i robić to, co zawsze robisz. Jak coś się wydarzy, dzwoń. Przyjadę i razem znowu pobawimy się w detektywów. – Zaśmiał się radośnie. Dla niego to była zabawa. Dla Amadeusza: trauma.

– Ale kiedy ja chciałbym pograć na flecie – poskarżył się. – Żeby nie zapomnieć – dodał, by nie brzmieć jak kompletna oferma.

– To idź do filharmonii i graj. – Usłyszał w jego głosie zniecierpliwienie. Miał nadzieję, że to nie z jego powodu.

– I tak robię, ale mówią mi, że mam wyjść, że przecież ja mam być w operze, a nie w pracy. Więc nie wiem, co robić – wyjaśnił mu spokojnie, licząc na to, że jego przyjaciel, bo tak teraz o nim myślał, go zrozumie.

– A co tam w ogóle się dzieje?

Amadeusz przypomniał sobie wydarzenia, które sprawiły, że przestał być postrzegany jako drugi flet, a stał się wyrzutkiem oraz znienawidzonym artystą.

– Jest jeden wielki rozgardiasz. Chaos i horror. Bez kogoś, kto by to wszystko spiął w całość, i kogoś, kto by tego pilnował. Są w trakcie rekrutacji na stanowisko asystentki, ale jakoś nie ma kandydatek. Na biurku leży sterta niepodpisanych umów, muzycy planują strajk, a Imbecyl chowa się w swoim ogródku.

– Czekaj, czekaj… dobrze usłyszałem, że ci nie płacą? – Hades kompletnie zignorował informacje o tym, że instytucja publiczna dofinansowana z pieniędzy podatników chyli się ku upadkowi i nikt nic nie robi, żeby to zmienić. I po raz kolejny Amadeusz zadrżał nad tym, jak bardzo znajomości niszczą ten kraj. Obsadzanie stanowisk kierowniczych bratankami, siostrzeńcami oraz tymi, którzy się kompletnie nie nadają do rządzenia i zostają dyrektorami tylko dlatego, że znają kogoś, kto im to załatwił.

– Nie płacą, bo podobno jestem w delegacji – westchnął. – Tak przynajmniej tłumaczy księgowość, zanim wezwie ochronę do eskortowania mnie z budynku.

– To powinieneś dostawać pieniądze na hotel i na jedzenie, skoro jesteś w delegacji.

Kolejny wybuch. Amadeusz usłyszał odgłos osuwającej się ściany.

– Wszystko w porządku? – zaniepokoił się flecista.

– Co? A tak. Budynek się zawalił. – Dało się słyszeć urywany oddech dziennikarza. – Właśnie biegnę do drugiego.

– Gdzie ty jesteś?

– Tajemnica zawodowa. Jak wszystko się wyjaśni, to wtedy ci powiem. A do tego czasu… miej oczy i uszy otwarte! – odpowiedział, szybko oddychając, i rozłączył się.

Rozmowa, która miała uspokoić Amadeusza, jeszcze bardziej podniosła mu ciśnienie. Poszedł więc na wymarzony sernik i zjadł go bez żadnych wyrzutów sumienia, rozkoszując się każdym kolejnym kęsem.

Orkiestra w operze była dużo mniejsza niż ta w filharmonii wrocławskiej. Składała się tylko z ośmiu skrzypków, dwóch altowiolistów, dwóch wiolonczelistów, jednego kontrabasisty, jednego klawiszowca i jednej osoby od instrumentów dętych, która także umiała grać na flecie. Było ich tak mało, że każdy drżał o swoje stanowisko, żeby tylko go nie stracić. Nigdy nie było dla niego wolnego miejsca – dodatkowe krzesła dziwnie znikały przed próbami, więc musiał albo stać, albo siedzieć na ziemi, albo na widowni. Czuł się kompletnie zbędny. Po rozmowie z Hadesem z całych sił starał się obserwować wszystkich naokoło, ale jedyne, co zauważył, to że:

a) główny skrzypek cierpi na łuszczycę, gdyż drapał się co chwila po głowie, zostawiając na niej czerwone ślady; jego dolegliwość wyraźnie przeszkadzała mu podczas grania, kiedy jego palce musiały zająć się melodią, a nie świądem;

b) kontrabasista ma rwę kulszową, która atakuje go w najważniejszych momentach utworu, co powoduje, że ni stąd, ni zowąd kontrabas odzywa się nieproszony, strasząc resztę muzyków;

c) wiolonczelistka zaś ma prawdopodobnie wybity bark, ale gra, żeby nie stracić pracy (widział ją bowiem kilka razy, jak płakała na korytarzu, trzymając się za rękę i łykając tabletki przeciwbólowe).

Amadeusz podsłuchał też, jak doszło do zatruć. Otóż na bankiecie zorganizowanym z okazji urodzin dyrektora wszyscy zjedli sałatkę z majonezem, która za długo stała poza lodówką, i wylądowali w szpitalu. Ale ponieważ bali się utraty pracy, to wszyscy wypisali się na drugi dzień. Część z nich nadal przychodziła na próby blada i w przerwach biegała do toalety.

Atmosfera w tym miejscu też była inna. Opera wrocławska jest położona bardzo blisko rynku i Domu Handlowego Renoma, gdzie można znaleźć bardzo dużo sklepów, co wpływało na morale pracowników. Muzycy, którzy po próbie, pomimo zmęczenia, trzymali się jeszcze na nogach, szli na zakupy, doradzali sobie i trzymali się bardzo blisko razem, mając za motto: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Raz, kiedy szedł za nimi, poprosił jednego skrzypka o polecenie mu miejsca z dobrym jedzeniem. Muzyk skierował go oczywiście na rynek, gdzie było pełno mniejszych i większych knajpek. Do wyboru, do koloru, dla każdego coś dobrego.

Amadeusz jednak cały czas chodził głodny. Po ucztach, które serwowała mu ostatnimi czasy mamusia, nic nie było w stanie dorównać jej smakołykom. Wrocław ogólnie jest bardzo ubogi, jeśli chodzi o własną, tradycyjną kuchnię. Jest to bowiem miasto niejednorodne, złożone z ludzi napływowych, nieposiadające tak ciekawych potraw jak Podlasie czy też na przykład Wielkopolska. Wagner czuł to swoimi kiszkami – potrawy tu były jakieś takie… pomieszane i obce. Amadeusz zastanawiał się często, dlaczego nikt nie spróbuje wymyślić jakiejś potrawy, która w nazwie byłaby na wskroś wrocławska i kojarzyłaby się z tym miastem, odkąd stał się polski. Była to dla niego zagadka. Może mieszkańcy nadal nie wierzyli w jego polskość. I wrocławskie mogły być tylko krasnoludki, a nie na przykład pieczeń.

Flecista zatem nie jadł. Pił tylko wodę, która także mu nie smakowała, i tęsknił za domem, za mamusią i za kiszką ziemniaczaną. Mamusia natomiast dzwoniła do niego codziennie i informowała go o najnowszych wydarzeniach.

– Mamy nowego księdza – powiedziała mu raz niezadowolona.

– Co się stało ze starym? – zapytał zdziwiony. Smażył właśnie osiem kiełbasek na patelni i starał się dzielić uwagę między mamusię a podpiekające się mięso. Zgodnie z jej naukami, kiełbaski najpierw podgotował w wodzie i odsączył, następnie delikatnie obtoczył w mące z przyprawami i wrzucił na gorący olej. Dzięki temu w środku były mięciutkie, a na zewnątrz chrupiące.

– Przenieśli go gdzieś w okolice Sopotu. Wiesz, po tym wszystkim. – Chrząknęła, nie chcąc wracać do poprzedniej sprawy tajemniczego morderstwa w Gawrych Rudzie.

– Myślałem, że został aresztowany.

– Księży na Podlasiu się nie aresztuje.

– Ale przecież…

– To był złoty człowiek – przerwała mu i westchnęła.

Amadeusz domyślał się, dlaczego mamusia musiała to powiedzieć. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś ich nie podsłuchiwał. Ale z drugiej strony, kto chciałby podsłuchiwać ubogiego flecistę i jego matkę? Chyba tylko jej sąsiadki.

– To kto przyszedł na jego miejsce? – zmienił temat.

– A jakiś taki grubas. Nikt go nie lubi, bo cały czas grzmi, że w naszej wiosce jest zło i występek, i że to nasza wina – westchnęła. – Mam też dla ciebie bardzo smutną wiadomość.

– Tak? – Kogut zdechł? Kura zdechła? Co się mogło stać? Mamusia musiała sprzedać dom i wyprowadzić się? Albo, co gorsza… jest chora? Przygotował się na złe wieści.

– Gizelka wychodzi po raz trzeci za mąż.

Amadeusz nie uznał tej wiadomości za złą, ale też jej się nie spodziewał.

– Za kogo? – zapytał, ciekaw był bowiem, kto został kolejnym nieszczęśnikiem na jej liście.

– Za Krystiana – westchnęła.

– A czy on nie jest żonaty? Z Karoliną? – Coś mu tu nie pasowało.

– Ty się mnie nie pytaj, bo ja nie plotkuję i nie wiem. Słyszałam tylko, że się zaręczyli. A taka byłaby z was piękna para…

– Mamusiu, przestań, myślałem, że ci przeszło po tym wszystkim. – Westchnął. Nie lubił, kiedy ktoś go do czegoś zmuszał, a już najbardziej do ożenku. Miał na to jeszcze czas… Chyba.

– Jesz ty tam w ogóle, duszku? Tak szybko wyjechałeś, że nie zdążyłam ci nawet przygotować jedzenia.

– Właśnie sobie smażę kiełbaski. – Posypał patelnię przyprawą curry i po raz pierwszy, odkąd wrócił z Gawrych Rudy, usłyszał, jak jego żołądek burczy z zadowolenia. To jest właśnie to. Mocno przypieczona skórka kiełbasy, która dosłownie rozpływa się na języku i która sprawia, że zęby chcą gryźć i gryźć, i gryźć…

– Ty, moje biedne dziecko… Ja nie rozumiem, co cię tam ciągnie. Dalej się nie dało?

Ta dyskusja była stara jak świat. Odkąd powiedział jej, że się przeprowadza, ten temat powracał przy każdej rozmowie.

– Nie zrobiłem tego specjalnie, mamusiu – odrzekł szybko i przy pomocy drewnianej szpatułki przerzucił kiełbaski z patelni na talerz. – Mam już gorące jedzenie, później porozmawiamy – zakończył rozmowę i rozłączył się.

I tak mijały mu dni. Jadł, szedł na próby obserwować innych muzyków, wracał do domu i spał. Od czasu do czasu chodził też na spacer: do Mediateki nieopodal Teatru Lalek, gdzie szukał jakichś ciekawych książek, ale często nic nie znajdował; do taniego ciuszka, w którym z kolei udawało mu się znaleźć odzież na siebie, głównie dlatego że sprowadzano ubrania z USA… Słuchał ludzi, ale jakoś nikt nigdy nie chciał z nim rozmawiać. Czuł się odtrącony, samotny i głodny. Nawet jedzenie do niego nie przemawiało. Żołądek nie burczał, a jelita nie trawiły. Nie wiedział, czy to przez zmianę klimatu, czy po prostu dlatego, że nic się nie działo.

Wreszcie po trzech tygodniach nudy, nicnierobienia i nicsięniedziania podeszła do niego na próbie kobieta, która na pierwszy rzut oka wydawała się być ważną osobą. Krótkie włosy, przystrzyżone prawie na pazia, zgolone do skóry po bokach, a na głowie postawione na żelu. Oczy szeroko rozstawione niczym u żaby patrzyły na niego otwarte, przy czym ta szerokość nie miała nic wspólnego z niewinnością – raczej wyzywająco. Jej sylwetka przypominała ciało chłopca – była długa, chuda i bez żadnych zaokrągleń. Swoją płaskość podkreślała jeszcze ubiorem – męską koszulą oraz męskimi spodniami od garnituru, na których znajdywały się różne naszywki. Na szyi powiesiła sobie czarny krawat, a na palcu miała sygnet.

– Pan Wagner? – Miała głos jak delikatny sopran, który słyszy się czasami w starych nagraniach radiowych. – Flecista?

– Tak, to ja.

Głos rzeczywiście miała piękny. Z bliska dostrzegł jeszcze kolczyk w jej dolnej wardze oraz w brwi. Nie rozumiał, dlaczego ktoś może sobie coś takiego zrobić. Przebić skórę? Jemu robiło się niedobrze na grillu, kiedy musiał nadziać kiełbaskę na patyk.

– Jestem Sylwia Podziałka, ale wszyscy mówią na mnie Podzia. – Wyciągnęła do niego rękę i uścisnęła. Miała uścisk prawdziwego mężczyzny, takich jak to dzisiaj się już nie spotyka. W dzisiejszych czasach każdy miał prawo być taki, jakim się czuje.

– Amadeusz Wagner – przedstawił jej się grzecznie.

– Wiem. – Usiadła obok niego na widowni i popatrzyła na orkiestrę. – Nie lubią nowych ludzi – wytłumaczyła mu po chwili ciszy. – Boją się, że im zabiorą pracę. Ale przecież nie zaangażowaliśmy tu ciebie jako muzyka, tylko jako aktora, więc nie rozumiem, skąd ta… obojętność? Nie… neutralność? …nienawiść? – Spojrzała na niego badawczo. – Przygotowałam umowę do podpisania. – Wręczyła mu kartkę, którą trzymała złożoną w kieszeni.

Flecista spojrzał na nią z zaciekawieniem i się zmieszał.

– Ja nie nazywam się Arnold Kusy – powiedział zakłopotany. – Nie urodziłem się w 1965 roku i nie mieszkam w Zabrzu. Ani nie jestem chórzystą – stwierdził po pobieżnym przeczytaniu umowy.

– Naprawdę?

Amadeusz podał jej kartkę, ale kobieta jej nie przyjęła.

– A nie możesz podpisać? Bo nie chce mi się już jej zmieniać. Zdobyłam wszystkie podpisy, więc byłoby to bardzo niehumanitarne, jeślibyś mnie zmusił do otworzenia komputera i zmiany danych, druku kartek i ponownego czekania na podpisy… nie mam na to siły. – Zapadła się w fotel.

– Ale kiedy ja nie mogę podpisać za kogoś innego…

– Możesz, możesz. – Wciągnęła długopis. – Kwota się zgadza, a to jest najważniejsze.

Flecista zdziwił się, że chcieli mu cokolwiek zapłacić. Mówili, że ma to być wolontariat, ale skoro chcieli mu dać pieniądze… Spojrzał jeszcze raz na umowę. Ten cały Arnold Kusy musiał mieć dobrych znajomych, ponieważ za sam udział w projekcie miał dostać trzy tysiące złotych. Śpiewacy występowali na innych zasadach niż muzycy. Zwykle przyjeżdżali na koniec prób i dołączali do już gotowego arcydzieła. Żałował, że nie potrafi śpiewać. Trzy tysiące złotych za trzy dni śpiewu? Kto nie chciałby tak pracować?

– Przepraszam, ale nie mogę – powiedział stanowczo.

– Podpisz. – Podzia wbiła w niego swoje spojrzenie, aż przeszły mu ciarki.

– Nie mogę – jęknął.

– Jesteś bez serca! – prychnęła wściekła. – Opisałam ci, ile mnie czeka pracy ze zmianą tej umowy, a ty jak nic uparcie się nie zgadzasz. A mnie tak ostatnio boli głowa. I ręka, i noga… Chwila, mam genialny pomysł! – Podskoczyła prawie na krześle. – Zrobisz to za mnie, co? Wypełnisz sobie dane, sprawdzisz umowę, wydrukujesz i pójdziesz do sekretariatu, tam ci powiedzą, co dalej! Genialny pomysł! Jestem fenomenalna! – Przeciągnęła się zadowolona.

– Ale kiedy… – próbował protestować.

– Zrobisz to dla mnie? Proszę… Ja chyba zaszłam w ciążę i noszę w sobie dziecko. Nie zmusisz chyba ciężarnej do przygotowywania umowy? Prawda? – Wytrzeszczyła swoje oczy, a jego wzrok mimowolnie zniżył się do jej brzucha.

– Przepraszam, ale nie podpiszę tej umowy. – Zamknął oczy i położył jej delikatnie dokument na kolanach. Nie może się cofać. Po tych wszystkich przygodach pora na wyhodowanie sobie kręgosłupa.

– Raju, ale masakra. – Wzięła kartkę do ręki i podarła. – No to sobie teraz poczekasz na nową. Nie wiem, kiedy będzie. I czy w ogóle będzie. Żeby nie było, że nie uprzedzałam.

– Nie przeszkadza mi to. – Był przyzwyczajony do czekania. W filharmonii nigdy nic nie było na czas i zawsze, nawet po koncercie, musiał grzecznie czekać, aż dostanie umowę. Albo nie dostanie. Wyliczył, że za dwa dodatkowe koncerty nie otrzymał zapłaty i raczej już jej nie zobaczy. Albo otrzyma w przyszłym roku, kiedy to filharmonia dostanie pieniądze z ministerstwa, które zawsze wydawała najpierw na pokrycie długów za poprzedni rok i już w marcu brała kolejne kredyty, żeby przetrwać.

– Wam, artystom, to łatwo mówić, tylko nas poganiacie z prawa na lewo albo z lewa na prawo. A ja już nie wyrabiam. – Westchnęła przeciągle i wyciągnęła z torby ciągutka, którego szybko wpakowała do ust. W międzyczasie napisała wiadomość na komórce, radośnie ciamkając i chichocząc od czasu do czasu, kompletnie go ignorując.

Nagle przez drzwi weszła drobna brunetka w czerwonych okularach na nosie, z różowym notatnikiem pod pachą i szybko podbiegła do Sylwii. Była zgrabna, nawet bardzo zgrabna, i schludnie ubrana.

– Jestem – powiedziała cichutkim głosikiem.

Amadeusz musiał bardzo wysilać swój słuch, żeby usłyszeć, co dokładnie mówi.

– A gdzie byłaś?

– Robiłam umowy, tak jak kazałaś…

– Robiła umowy. – Spojrzała, śmiejąc się, na Wagnera. – Śmiecie nie umowy, dałaś mi zły papier, przez co pan Wagner, nasza wielka gwiazda, poczuł, że go zaniedbujemy.

– Nie, to nie tak… – Brunetka zaczerwieniła się, pochylając pokornie głowę.

Miała piękne czarne włosy sięgające do pasa, które otaczały ją czarnymi falami… Wyglądała jak słoik z marmoladą z jagód. Znowu zrobił się głodny.

– To kim w takim razie jest Arnold Kusy? – wycedziła, wyraźnie czerpiąc przyjemność z dręczenia drugiej osoby.

– To jest śpiewak, którego dyrektor doangażował na spektakl. Położyłam ci te dwie umowy na biurku. Może wzięłaś nie tę, co trzeba? – powiedziała na jednym wydechu, tonem jakby sama nie wierzyła w słowa, które wypowiada.

– Marzena, ja mogę być w ciąży i mam prawo zapominać. Poza tym ostatni miesiąc chorowałam na zatoki i przez to mógł mi się wzrok zamglić, gdy coś brałam z biurka. Następnym razem połóż je osobno, tak żebym się nie musiała domyślać. Co ja jestem, wróżka?

– Ale kiedy ja myślałam…

– Ty nie jesteś od myślenia, tylko od robienia. – Wskazała jej palcem na strzępki papieru na ziemi. – Posprzątaj, zanim się bardziej zdenerwuję. – Spojrzała na Amadeusza. – To jest Marzena, moja asystentka. – wyjaśniła. Marzena, prawie połykając łzy, zaczęła zbierać kawałki umowy z podłogi. – Ja się nie mogę pochylać, bo ja mogę być w ciąży. Przedstaw się panu, nie bądź tchórz.

Kobieta wstała cała zasmarkana.

– Marzena Pieczka. Asystentka produkcji. – Wystawiła do niego rękę, po czym ją cofnęła i pochyliła głowę. Na jej twarz spadły czarne włosy, całkowicie ją zakrywając.

Amadeusz zauważył, że jej ciało całe się spięło, jakby gotowe na obronę przed niewidzialnym atakiem. Widział już tego typu postawy, szczególnie w filharmonii wśród nowych pracowników. Przychodziły tu osoby prosto po studiach, pełne marzeń, nadziei i radości, że będą pracowały w instytucji kulturalnej, jednakże marzenia szybko zostawały zastąpione przez prawdziwe życie. Filharmonia była dżunglą, w której byli w stanie przetrwać tylko najmocniejsi. I to kosztem tych biednych, złamanych młodych osób, depcząc z radością wszystkie ich marzenia.

– Jaka asystentka produkcji? Asystentka producenta! – przeliterowała jej powoli Podzia. – Nic dziwnego, że potem dostaję złe umowy. Ona chyba jest analfabetką! – jęknęła i spojrzała w górę, jakby szukając pomocy niebios. – Tyle mam na głowie. A dopiero co wyleczyłam się z zatok! – Westchnęła teatralnie. – Marzena, zajmij się panem i jego umową. Ja muszę iść zjeść, bo mogę być w ciąży i muszę jeść za dwóch. Albo za dwie. Albo za mnie i za dziecko, bo moje dziecko może być nawet transgender. A ja jestem otwartą osobą i zezwalam na to, żeby było, jakie chce. – Wstała energicznie i wyszła z widowni.

Orkiestra przestała grać. Dyrygent wraz z muzykami wyszli, śmiejąc się z podscenium, zostawiając Amadeusza z zapłakaną Marzeną. Wagner nie wiedział, jak sobie radzić z zapłakanymi kobietami. Jego mamusia nigdy nie płakała, więc nie miał nawet okazji, by nauczyć się, co w takich chwilach robić. Poklepać po plecach? Oddalić się? Powiedzieć jakiś kawał? Nie znał żadnych… Roześmiać się? W końcu podał jej jeden kawałek papieru, który wylądował mu koło buta. Nic mądrzejszego nie był w stanie wymyślić.

– Bardzo dziękuję. – Ściągnęła swoje czerwone okulary i głośno wydmuchała nos w chusteczkę, którą wyciągnęła z małej, eleganckiej torebki.

Marzena była filigranowa i przez to piękna. Serce zabiło mu szybciej. Było coś romantycznego w widoku zapłakanej kobiety, szczególnie na widowni tak starej opery. Pomieszczenie było całe w złocie, kapało czerwienią i wyglądało tak, jakby instytucja sypała pieniędzmi z rękawa na prawo i lewo. Samo wnętrze już przypominało stare renesansowe malowidło. Dokładając do tego obraz płaczącej brunetki, ubranej w granatową sukienkę, zasłaniającą całe jej ręce oraz zakrywającą nogi do kostek, sprawiał wrażenie, jakby znalazł się w muzeum i miał możliwość obejrzenia jakiegoś arcydzieła pędzla samego mistrza. Scenę, zatrzymaną w czasie i przestrzeni, której nie będzie w stanie wyrzucić z pamięci. Serce zabiło mu jeszcze szybciej, a żołądek zaczął mruczeć. Kobieta musiała to usłyszeć, ponieważ podniosła zapłakane oczy. Wyglądała jak sarenka, jak… bezbronna borówka na krzaczku, czekająca na to, aż ktoś ją zerwie.

– Przepraszam, ale jestem beznadziejna. – Rozpłakała się.

– Ale to nie jest pani wina…. – Podniósł ręce w geście obronnym.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

2.

Dostępne w wersji pełnej

3.

Dostępne w wersji pełnej

4.

Dostępne w wersji pełnej

5.

Dostępne w wersji pełnej

6.

Dostępne w wersji pełnej

7.

Dostępne w wersji pełnej

8.

Dostępne w wersji pełnej

9.

Dostępne w wersji pełnej

10.

Dostępne w wersji pełnej

11.

Dostępne w wersji pełnej

12.

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

O autorce

Dostępne w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:

Wszystkie postacie i zdarzenia są fikcyjne, wszelkie podobieństwa do osób lub zdarzeń są przypadkowe.

Pogrzeb Figara

ISBN: 978-83-8313-437-6

© Olga Warykowska i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Anna i Paweł Pomiankowie | Językowe Dylematy

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk