Pod dalekim niebem - Sarah Lark - ebook + książka

Pod dalekim niebem ebook

Sarah Lark

4,2

Opis

Porywająca powieść o dramatycznych sekretach rodzinnych, słusznych i błędnych decyzjach, zaufaniu i miłości Współczesny Hamburg. Niemiecka dziennikarka Stephanie urodziła się w Nowej Zelandii, tam też spędziła pierwsze lata życia. Nic jednak nie pamięta z tamtych czasów. Nawet swojego ojca, który zginął tragicznie. Teraz wraca do kraju dzieciństwa, żeby rozwikłać tajemnicę utraconych wspomnień. Powrót do dawnych lat oznacza dla Stephanie konieczność zmierzenia się z trudnymi wydarzeniami z dzieciństwa, kiedy to była świadkiem przestępstwa. Dzięki pamiętnikowi uprowadzonej maoryskiej dziewczyny udaje się jej utworzyć pomost między przeszłością a przyszłością. Żeby wreszcie poznać długo ukrywaną tajemnicę rodzinną, Stephanie przemierza całą Nową Zelandię. Nie jest jednak sama. W podróży towarzyszy jej charyzmatyczny maoryski naukowiec Weru, który kieruje się czymś więcej niż tylko chęcią odnalezienia prawdy... „Lark jak zwykle pisze subtelnie i porywająco nie tylko o miłości i tajemnicy, ale także w fascynujący sposób przedstawia fragmenty historii Nowej Zelandii”. Börsenblatt

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 661

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (19 ocen)
9
5
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bas_Kep9

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna podróż do Nowej Zelandii, połączona z rzeczywistością.
00
Macans

Dobrze spędzony czas

Całkiem ok, chociaż nie tak porywająca jak w Krainie białych obłoków...
00

Popularność




Unter fernen Himmeln

© 2016 by Bastei Lübbe AG, Köln

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2021 for the Polish translation by Barbara Niedźwiecka

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Joanna Habiera, Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-8230-211-0

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2021

CÓRKA WODZAHAMBURG, AUCKLAND, MASTERTON

ROZDZIAŁ 1

– Może przestaniecie na chwilę grzebać się we krwi? Co byście powiedzieli na małą przekąskę? – zapytał Richard Winter niskim, melodramatycznym głosem.

Uśmiechnął się z typową dla niego serdecznością do Stephanie i Bena, młodego asystenta, po czym postawił na stole talerz donutów i dwa pełne aż po brzegi tekturowe kubki z kawą.

– Rick! Co ty…

Stephanie nie zdążyła zaprotestować. Kawa chlupnęła na wycinki z gazet i raporty, które ona i Ben właśnie przeglądali. Na ich podstawie miała napisać w najbliższym czasie cykl reportaży. Spojrzała jednak ponownie na donuty i mimowolnie się zaśmiała. Oponki były polukrowane, polane czekoladą, do tego ozdobione posypką z małych czaszek, duchów i katowskich toporów. Zbliżało się Halloween.

– Niechże te drobne słodkości dodadzą wam skrzydeł – powiedział Rick. – I co? Znowu siedzicie nad tymi tajemniczymi morderstwami?

Ben szybko sięgnął po jeden z wycinków, żeby wytrzeć nim kawę, a Rick zerknął na nagłówek: Zmumifikowane ciało znalezione na bagnach w Überlingen – ofiara średniowiecznej zbrodni?

– Średniowieczna zbrodnia? – Zmarszczył brwi. – A wy chcecie ją teraz wyjaśnić? Ambitne zadanie!

Stephanie odgarnęła kosmyk długich ciemnych włosów, który wysunął się z luźno spiętego koka, i przewróciła oczami.

– Jakie średniowiecze? Gorliwy kolega z lokalnej gazety przeoczył, że trzy metry od ofiary leżał jej telefon komórkowy. Albo po prostu nie wiedział, że tego rodzaju przedmioty to współczesny wynalazek. Może jest jeszcze młody… – Posłała miły, a zarazem ironiczny uśmiech Benowi, który zaproponował zajęcie się tym przypadkiem. – W każdym razie ciało w Überlingen nie ma w sobie nic tajemniczego. Prostytutka, która umarła podczas zabawy w krępowanie. Prawdopodobnie wypadek przy pracy, jak twierdzi policja. Klient spanikował i pozbył się trupa na bagnach. Tragedia, ale to nie temat dla nas…

Stephanie wzięła donuta, ugryzła go, a potem z rozkoszą zlizała krwistoczerwoną polewę z ust i palców.

Rick sięgnął po jeden z leżących na stole segregatorów. Na okładce widniał napis: Seattle, porwanie Susan Pinozetti, dossier. W środku znajdowało się streszczenie zdarzeń i zdjęcia słodkiego niemowlęcia oraz wystraszonej nastolatki. Na marginesach widniały komentarze naniesione charakterystycznym spiczastym pismem Stephanie. Rzucił mu się w oczy jej odręczny zapisek: „Mafia?”.

– Prędzej z tego coś wyjdzie – powiedziała Stephanie pomiędzy dwoma łykami kawy. – Mała Susan zniknęła rok temu z centrum handlowego, kiedy opiekunka na chwilę spuściła ją z oczu. Nigdy się nie znalazła. Policja skupiła się na opiekunce, młodej Australijce. Nikogo nie obchodziło, że ojciec dziecka miał powiązania z mafią… Kiedy śledczy w końcu odpuścili niani, wszystkie ślady były już oczywiście zatarte.

– I teraz chcecie je odnaleźć? – spytał sceptycznie Rick. – Stąd, z Hamburga? Naprawdę spodziewasz się, że ci się uda?

Stephanie pokręciła zdecydowanie głową.

– Oczywiście, że nie! Szansa na to, że nasze Tajemnicze morderstwa pomogą rozwikłać dawne zbrodnie, jest znikoma. Ale nie o to chodzi. – Potarła skroń. – Bądźmy szczerzy. Ten cykl w zasadzie podchodzi pod dział rozrywki. Söder nie bez powodu rozpoczyna go w Halloween. Czytelnicy lubią się bać i powinniśmy zadbać o to, by mogli się bać komfortowo, czytając o przestępstwach, których motywy są niejasne lub w przypadku których dziwne okoliczności uniemożliwiły wyjaśnienie i zrozumienie zbrodni. Ben i ja szukamy oczywiście dodatkowych informacji… Może naświetlimy sprawy z nowej perspektywy i damy impuls do przemyśleń…

Stephanie Martens faktycznie miała do tego talent. Była znana ze wstrząsających reportaży o zbrodniach i procesach, a przy tym niezwykle wnikliwie interpretowała okoliczności przestępstw oraz motywy sprawców. Ta szczupła młoda dziennikarka o jasnoszarych oczach sprawiała wrażenie osoby godnej zaufania. Wiele razy informatorzy zwracali się bezpośrednio do niej, z różnych powodów zatajając swoją wiedzę przed policją. Artykuły Stephanie, które ukazywały się w magazynie „Lupa”, nie raz pomogły w rozwiązaniu kryminalnej zagadki.

– Chcesz jeszcze czegoś, czy możemy kontynuować? – powiedziała do Ricka tonem wprawdzie przyjaznym, ale tak służbowym, że go zabolało. – Dzięki za donuty i kawę – dodała. – Nie chcę cię wyganiać, ale naprawdę musimy pracować. Jak mówiłam, Söder oczekuje, że pierwsza część cyklu będzie gotowa na Halloween, a najpóźniej za dwa tygodnie mamy dać mu listę wszystkich przypadków, które zamierzamy opracować. Musimy przejrzeć jeszcze mnóstwo materiałów, ledwo się wyrabiamy.

Otworzyła kolejny segregator, na którym Rick wypatrzył nazwę miejscowości Masterton w Nowej Zelandii. Powkładał kubki po kawie jeden w drugi i zgniótł je razem z tekturowym talerzem po donutach. Westchnął w duchu. W ostatnim czasie Stephanie zachowywała się wobec niego coraz bardziej szorstko. A jeszcze kilka tygodni temu tak dobrze się rozumieli. Ponownie obwiniał o to siebie. Niepotrzebnie tak nagle poprosił ją o rękę. Przecież wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że na razie nie zamierza się z nikim wiązać na stałe. Ale w którymś momencie odniósł wrażenie, że jest gotowa… i najwyraźniej się pomylił.

– Niczego od ciebie nie chcę, Steph, ale Söder owszem – powiedział pojednawczo. – Wzywa ciebie, Teresę, Freda i mnie do swojego gabinetu na piątą. To… – wskazał na puste kubki po kawie i okruchy donutów – …miało ci poprawić nastrój.

Florian Söder był wydawcą i redaktorem naczelnym magazynu reporterskiego i lifestyle’owego „Lupa”, dla którego pracowali Stephanie i Rick. Ten niski, krępy, ale energiczny mężczyzna był w pewnym sensie geniuszem dziennikarskim. Redaktorzy „Lupy” darzyli szefa respektem. Söder trzymał rękę na pulsie, jego pomysły na reportaże i serie były niezwykłe i aktualne. Nie bez powodu magazyn radził sobie ze znacznie większymi konkurentami na rynku prasy. Naczelny miał nosa do trendów, niezależnie od tego, czy chodziło o show-biznes, czy politykę, i potrafił zgromadzić utalentowanych redaktorów oraz odpowiednio ich motywować. Na przykład Rick Winter często przeprowadzał sensacyjne wywiady z politykami, zanim ci zyskiwali rangę w swojej partii, Teresa Homberg była na ty z różnymi gwiazdami i gwiazdkami, a Stephanie pisała reportaże z procesów sądowych i miejsc zbrodni na całym świecie. Obsada redakcji była znacznie szczuplejsza niż w innych magazynach, ale składała się ze znakomitych fachowców. Niestety Söder często bywał trochę nerwowy, gorączkowy i głośny w kontaktach z innymi. Redaktorzy przyzwyczaili się do tego, ale kiedy Söder zapowiadał naradę, nie pałali radością.

– Teresa, Fred, ty i ja? – zapytała Stephanie bez entuzjazmu. – Działy lifestyle, motoryzacja, polityka i przestępczość naraz…? To wszystko w żaden sposób do siebie nie pasuje. Czego on od nas chce?

Rick wzruszył ramionami.

– Dowiemy się o piątej – powiedział fatalistycznym tonem. – Do tego czasu możecie rozpracowywać te kontakty z mafią. Ale uważajcie, aby nie zbliżyć się do niej za bardzo, żebyście nie wylądowali w Hudson z blokiem cementu na nogach.

W drzwiach pomachał jeszcze do Stephanie. Wcale nie miał ochoty odrywać od niej wzroku. Jej szczupła, lekko opalona twarz, jasne oczy pod gęstymi brwiami, pełne, jasnoczerwone usta… Stephanie Martens kojarzyła mu się z Królewną Śnieżką, ale jej powierzchowność oczywiście wprowadzała w błąd. Stephanie nie była bynajmniej delikatną królewną, która prowadziła dom krasnoludkom i dała się nabrać podstępnej sprzedawczyni jabłek. Rick znał ją jako twardą dziennikarkę i niezwykle wyemancypowaną partnerkę.

Ponownie pochyliła głowę nad papierzyskami, ale przelotnie uniosła wzrok, gdy wspomniał o Hudson.

– Masz chyba na myśli Puget Sound – poprawiła go. – Do porwania doszło w Seattle. Nie w Nowym Jorku.

Rick przytaknął z rezygnacją. Dlaczego zawsze musiała mieć ostatnie słowo?

Stephanie pchnęła drzwi do pomieszczeń Floriana Södera dokładnie minutę przed piątą. „Zdążyłam na czas” – pomyślała i westchnęła z ulgą. Szefa jeszcze nie było, ale trzej inni redaktorzy już tu siedzieli, po jednej stronie długiego stołu konferencyjnego. Mieli przed sobą kawę lub wodę w butelce. Duża, jasna sala sąsiadowała z gabinetem Södera, a panoramiczne okna zapewniały rewelacyjny widok na basen portu Sandtor. Naczelny naprawdę nie szczędził wysiłku ani pieniędzy na budowę siedziby redakcji. Gmach był niezwykle reprezentacyjny i nie ustępował innym wydawnictwom.

Jednak dziennikarze nie okazywali teraz zainteresowania widokiem. Teresa Homberg, zawsze modnie ubrana młoda kobieta, doskonale umalowana, z rudymi włosami przyciętymi na pazia, pisała coś w skupieniu w swoim smartfonie. Odwzajemniła powitanie Stephanie, nie odrywając oczu od wyświetlacza. Fred Remagen, wysoki i chudy ciemnowłosy mężczyzna około czterdziestki, nawet nie zadał sobie trudu, żeby się przywitać. Był pochłonięty lekturą magazynu motoryzacyjnego. Stephanie przyjęła to jako rzecz normalną. Dla Freda nic poza samochodami się nie liczyło. Był niekwestionowanym ekspertem w dziedzinie sportów motorowych, ale nie interesował się niczym oprócz motoryzacji. Koledzy żartowali, że mógł rozpoznać każdy samochód zbudowany po 1950 roku po smaku zastosowanego w nim oleju smarowego. W ogóle nie zwracał uwagi na kobiety. Gdyby Fred był tu sam, Stephanie nie miałaby po co sprawdzać przed naradą, jak się układa jej fryzura, poprawiać kredką oczu czy pudrować nosa.

Z kolei Rick potrafił docenić takie zabiegi kosmetyczne. Uśmiechnął się uradowany na jej widok, a Stephanie odwzajemniła uśmiech. W gruncie rzeczy było jej trudno zachować surowość i trzymać Ricka na dystans, choć próbowała to ostatnio robić. Sama przed sobą musiała przyznać, że nadal go kocha. Wciąż robiło jej się ciepło na sercu, kiedy spoglądała na jego sympatyczną twarz z kurzymi łapkami od uśmiechu, nieco bardziej teraz krągłą, ponieważ zrobiły mu się zakola, przez które linia włosów wyraźnie się cofnęła. Stephanie uśmiechnęła się na myśl, że Rick nie może się pogodzić z łysieniem. Walczył z przeznaczeniem i dbał o stan cebulek. Używał wszelkich możliwych wcierek i szamponów, doskonale wiedząc, że obietnice producentów to tylko puste słowa. Jego ojciec i obaj stryjowie stracili ostatnie włosy tuż po pięćdziesiątce. Rick miał teraz trzydzieści siedem lat i wiedział, co go czeka.

Stephanie zapewniała go często, że łysych facetów uważa za seksownych. Cofanie się linii włosów Ricka sprawiało, że jego oczy, jasnozielone i wyrażające pogodę ducha, wydawały się jeszcze większe i bardziej przyjazne. Ceniła w nim cechy zupełnie inne niż gęsta fryzura. Rick był zabawnym, uważnym, lojalnym, niezawodnym facetem, a seks z nim mogła określić jako wspaniały. Właściwie nie miała powodu, żeby dawać mu kosza… Stephanie nie wiedziała, dlaczego już sama myśl o formalnym związku wywoływała w niej panikę.

– No cóż, a więc… panie i panowie, cieszę się, że tak licznie odpowiedzieliście na moje zaproszenie!

Pojawienie się Floriana Södera wyrwało Stephanie z zamyślenia. Redaktor naczelny swoim zwyczajem wpadł do sali konferencyjnej jak wicher, niedbale rzucił na mównicę kilka teczek, po czym usiadł na stole przed współpracownikami. Teresie udało się odsunąć wodę mineralną w bezpieczne miejsce, Rickowi – kawę. Stephanie roztropnie nie przyniosła ze sobą żadnego napoju. Nienawidziła, kiedy Florian Söder usadawiał swój szeroki zad obok jej kubka z kawą. Lisa, koleżanka i przyjaciółka Stephanie z działu psychologii, podejrzewała, że naczelny pragnie być w centrum uwagi. Siadając na podwyższeniu, próbuje odwrócić uwagę od swojego wzrostu. Chociaż nawet i bez tego zdecydowanie przyciągał wzrok. Na jego przysadzistym ciele spoczywała nieproporcjonalnie duża głowa pokryta gęstymi, kręconymi, jasnobrązowymi włosami. Oczy miał raczej małe, ale spojrzenie – świdrujące i bystre. Dysponował też przenikliwym głosem. Właściwie nie potrzebował żadnych sztuczek, żeby znajdować się w centrum uwagi.

– Czy to zajmie dużo czasu? – zapytał znudzony Fred Remagen. – Właściwie chciałem jeszcze zajrzeć do Mercedesa… nowe modele…

– A ja muszę iść na wernisaż – oświadczyła Teresa. – Chociaż obrazy nie są za specjalne… Całe czarne. Artysta wszystko zamalowuje, gdy tylko są gotowe, aby przypomnieć o końcu wszelkiego istnienia czy coś tam. Ale proces twórczy utrwala na wideo, a następnie odtwarza film w pętli obok dzieła sztuki… W każdym razie facet wygląda oszałamiająco, a galerie biją się o niego. Mam nadzieję, że zgodzi się na wywiad.

Söder machnął ręką.

– Jutro obrazy nadal będą czarne – powiedział do Teresy. – A o modelach Mercedesa może napisać każdy. Fred, zapomnij o tym. Zrób lepiej coś innego, zapytaj kilku kierowców wyścigowych, jakimi samochodami jeżdżą prywatnie i dlaczego! To pasuje również do działu lifestyle i zainteresuje szersze grupy czytelników. W szczególności kobiety… Napisz coś demaskatorskiego!

Fred skrzywił się na te słowa. Kobiety nie były preferowaną grupą docelową jego artykułów.

– A pozostali? – kontynuował Söder. – Rick? Stephanie? Jeszcze jakieś wymówki, żeby się szybko ulotnić?

Wbił wzrok w nich dwoje.

Z rezygnacją pokręcili głową.

– Jesteśmy ciekawi, dlaczego zebrałeś tu właśnie naszą czwórkę – zabrała głos Stephanie. – Czy planujesz jakiś projekt ponad działami?

Söder się zaśmiał.

– Prominentni politycy prezentują modę w skradzionych samochodach? – rzucił kpiąco. – Pomysł nie jest zły, tylko się boję, że nie znajdziemy chętnych… Nie, chodzi o… yyy… eksperyment na sobie. Do reportażu. Oczekuję, że ktoś z was zgodzi się na udział w tym eksperymencie. Wybrałem waszą czwórkę, ponieważ wszyscy jesteście nieprzekupnymi, niezłomnymi, oddanymi prawdzie pełnokrwistymi dziennikarzami, zasadniczo sceptycznymi wobec wierzeń wszelkiego rodzaju…

– Mnie to nie dotyczy – wyznał Fred. – Wciąż głęboko wierzę, że Garbi jest wiecznie żywy.

Teresa zachichotała, a Söder machnął ręką.

– Tylko bez głupich żartów! – ostrzegł. – To poważna sprawa, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się inaczej. To zlecenie… jest może trochę… yyy… dziwne. Ale chodzi o zdemaskowanie manipulacji, oszustwa i szarlatanerii!

Surowym wzrokiem zmierzył kolejno wszystkich obecnych. W końcu doszedł chyba do wniosku, że dość już wystawiania ich ciekawości na próbę.

– Czy ktoś z was słyszał o Rupercie Helbrichu? – zapytał.

Stephanie, Teresa i Rick z trudem powstrzymali uśmiech. To nazwisko od miesięcy przewijało się w telewizji i prasie. Przez niemal rok podczas każdej uroczystości w redakcji „Lupy” mówiono o tym człowieku. Chyba że ktoś celowo unikał żony szefa, Irene Söder.

– To ten… yyy… hipnotyzer? – zapytała ostrożnie Teresa.

Söder skinął głową.

– No właśnie. Facet cofający ludzi do poprzednich wcieleń.

Fred Remagen ze zdumieniem podniósł głowę znad czasopisma, które wprawdzie zamknął w momencie wejścia Södera do pokoju, ale nadal wpatrywał się w okładkę, jakby ta oferowała mu pociechę i ucieczkę przed światem.

– Czym się ten facet zajmuje? – zapytał, gdyż najwyraźniej przespał szum wokół hipnotyzera.

– Rupert Helbrich zakłada, że po śmierci rodzimy się ponownie w innym ciele – zaczęła go oświecać Teresa. – Głosi tezę o ponownych narodzinach lub też… hm… migracji duszy.

– Ponowne narodziny jako… zwierzę? – zapytał Fred.

„Pewnie zastanawia się, czy jako pies albo wydra mógłby mieć do czynienia z motoryzacją” – pomyślała Stephanie.

Teresa pokręciła głową, a jej ogromne kolczyki zadzwoniły melodyjnie.

– Nie. Wyznawcy różnych religii dopuszczają wprawdzie taką ewentualność, ale regreserzy, czy jak oni sami siebie nazywają, zakładają, że człowiek nadal pozostaje człowiekiem…

– Jasne! – wtrącił Söder. – W końcu mało kto gotów byłby wydać kupę szmalu, aby przypomnieć sobie życie świnki morskiej…

– Dlaczego przypomnieć? – zapytał Fred, bawiąc się okularami. – Czy nie chodzi o życie dopiero po śmierci?

– Oczywiście, że przypomnieć. – Rick pomógł mu zrozumieć, o co chodzi w regresji. – Jak powiada kierowca Formuły Jeden: „Po wyścigu jest przed wyścigiem”. Lub słowami badaczy reinkarnacji: „Skoro ma istnieć życie po śmierci, to musiało istnieć przed urodzeniem”. Takie, które można sobie przypomnieć.

Fred się zamyślił.

– Cóż, ja tam nic nie pamiętam – powiedział. – Szalony pomysł.

Znów spojrzał tęsknie na swój magazyn samochodowy.

– Niezwykle intratny pomysł – uznała Teresa. – Oczywiście, Fred, że nie pamiętasz wcześniejszego życia, tak samo jak my i jak klienci tego Helbricha. Ale w przeciwieństwie do nas oni uważają, że im z tego powodu czegoś brakuje. Chcą sobie przypomnieć. Chcą wiedzieć, kim byli. Helbrich i jemu podobni obiecują, że pomogą im odgrzebać wspomnienia.

– Poprzez hipnozę – sprecyzowała Stephanie. – Helbrich wprowadza swoich klientów w trans. Ta metoda faktycznie jednak bazuje na pewnych podstawach naukowych. W hipnozie można ludzi, że tak powiem, cofnąć w czasie, na przykład świadków przestępstwa. Ponownie przeżywają całe zdarzenie i przypominają sobie detale, które wcześniej im umknęły. Można w ten sposób obudzić szczegółowe wspomnienia. Jeśli takie istnieją.

– Dobrze to ujęłaś, Stephanie – powiedział Söder. – Tyle że w tej kwestii zdania są podzielone. Nie wiadomo, czy to, co ludzie opowiadają pod wpływem hipnozy, jest naprawdę wspomnieniem z poprzednich wcieleń, czy tylko ich fantazją, ponieważ… hm… naczytali się powieści historycznych.

Stephanie, Teresa i Rick po raz kolejny z trudem stłumili uśmiech rozbawienia. Irene Söder była przez długi czas klientką hipnotyzera i nigdy nie miała dość opowiadania o swoim olśniewającym życiu na dworze Króla Słońce. Sesje z Helbrichem obudziły w niej wspomnienia z wcześniejszego wcielenia. Irene rzekomo była kiedyś markizą Lucienne de Montfort, tyle że jej opowieści podejrzanie przypominały przygody pięknej Angeliki i innych bohaterek powieści Anne Golon. Stephanie uznała to za dość zabawne, choć trochę szalone.

Rick zdobył się na odwagę i zapytał ostrożnie:

– Czy chodzi o to, żebyśmy… zbadali, czy… Lucienne de Montfort naprawdę istniała?

Söder zmierzył go wzrokiem.

– Tym, mój drogi, sam się zająłem! Skoro was to interesuje, to owszem, istniała rodzina o nazwisku de Montfort. Jej najbardziej znanym przedstawicielem był Simon, średniowieczny dowódca, który uwielbiał palić katarów. Było to na długo przed zbudowaniem Wersalu. O Lucienne de Montfort nie ma żadnej wzmianki. Znana jest tylko niejaka Lucienne de Rochefort. Była pierwszą żoną francuskiego króla Ludwika VI, a więc ona też żyła długo przed Królem Słońce… Ale ponieważ wszyscy się najwidoczniej orientujecie, jak wygląda sprawa z moją żoną…

– Opowiem ci później – szepnął Rick do Freda Remagena.

– …w takim razie możemy mówić otwarcie – kontynuował gorączkowo Söder. – Otóż Irene, podobnie jak wszyscy inni klienci Helbricha, jest przekonana, że jej wspomnienia są prawdziwe. Ten facet jest niezwykle pewny siebie. Zadzwoniłem do niego w zeszłym tygodniu i… yyy… trzeba przyznać, że byłem trochę zły z powodu horrendalnego rachunku, który wysłał mojej żonie… – Dziennikarze się uśmiechnęli, gdyż dobrze znali choleryczne ataki Södera. Ten mówił dalej: – …a on złożył mi ofertę: chciałby udowodnić nam i naszym czytelnikom, że jego działalność jest jak najbardziej rzetelna. Dlatego gotów jest udzielić nam wywiadu i pozwoli przyjrzeć się z bliska swojej pracy. A więc, jeśli ktoś z nas byłby skłonny poddać się hipnozie, a później zdać relację z tego doświadczenia i wydobytych na światło dzienne wspomnień, wówczas dokonałby regresji i udokumentował ją bezpłatnie. Oczywiście nie pozwolę, aby musiał swoją propozycję powtarzać. A więc, moi drodzy, ochotnicy wystąp!

Na początku zapanowało pełne zdumienia milczenie.

– A co z Lisą? – zapytała w końcu Stephanie. – Właściwie to podlega pod jej dział. Ona lubi te różne horoskopy i leczy sobie wrzody na odległość…

Pozostali się zaśmiali. Lisa była z zawodu psychologiem i kierowała takim właśnie działem. Jednak lubiła też sięgać po materiały z pogranicza nauki i nie stroniła od eksperymentów na sobie. Jej dowcipne reportaże o spotkaniach szamanów w Bielefeld czy o telepatycznych kontaktach ze zwierzętami w Pinneberg cieszyły się dużą popularnością.

Söder rozłożył ręce i westchnął z żalem.

– Ona nie chce lub nie może. Mówi, że nie można jej zahipnotyzować. W każdym razie zdecydowanie odmówiła. Na razie nie jest do dyspozycji. Więc ktoś z was musi to zrobić. No więc kto jest chętny?

Po trzech minutach wstydliwej ciszy było jasne, że nikt nie chce się tego podjąć.

– Nie mam czasu na takie bzdury – oświadczył w końcu Fred. – Czeka mnie inna robota.

– A ja nie mogę sobie pozwolić na to, żeby zdemaskować tę całą regresję jako bzdury – stwierdziła Teresa. – Większość VIP-ów, z którymi przeprowadzam wywiady i z którymi jestem w dobrych relacjach, mocno w to wierzy. Właśnie teraz Jill Irving, wiecie, ta modelka, która gra w filmach, a teraz też śpiewa, przypomniała sobie przy pomocy Helbricha, że kiedyś była zuluską księżniczką…

Obecni w pokoju się zaśmiali.

– Mam nadzieję, że kiedyś te doświadczenia jej się przydadzą, gdy rozbije obóz w dżungli! – zażartowała Stephanie. – Ale masz rację, jeśli zdemaskujesz faceta jako oszusta, nie będą zadowoleni. – Westchnęła i dodała: – Cóż, zrobiłabym to, gdybym nie była spóźniona z moim cyklem. Florianie, mogę podjąć się tylko jednego. Albo reportaż z hipnozy, albo tajemnicze morderstwa…

– Może da się połączyć jedno z drugim – zażartowała Teresa. – Kto wie, czy sama kiedyś nie byłaś seryjną morderczynią… A może nawet panną Marple?

Rick pokręcił głową.

– Właściwie nikt z nas nie ma czasu na takie bzdury. Ale nie możemy tam posłać jakiegoś stażysty. Ten Helbrich to niewątpliwie szczwany lis. Poradzić sobie z nim może tylko doświadczony dziennikarz. Taki, co to ma… jak ty to nazywasz, Stephanie? Wbudowany wykrywacz ściemy.

Stephanie się uśmiechnęła.

– Nie ja wymyśliłam to określenie – wyjaśniła. – Tylko Marilyn French. Uważam, że trafia w samo sedno. Jedni mają takie coś, inni nabierają się na byle co. Nie bierz tego do siebie, Florianie. Twoja żona… Irene… jest po prostu… yyy… bardzo uduchowiona…

Wszyscy znowu stłumili śmiech.

– Tak jest – potwierdził Rick. – Więc jeśli ktoś z nas musi to zrobić…

Sięgnął po stojącą przed Teresą butelkę z wodą i wyjął z niej słomkę, teatralnie wyciągnął z kieszeni szwajcarski wielofunkcyjny scyzoryk. Małymi nożyczkami pociął słomkę na trzy części tej samej długości i jedną krótszą. Następnie za plecami wymieszał słomki i wziął je w dłoń, tak że wystawały kawałki tej samej długości.

– Wyciągnij jedną, Tereso! – powiedział do dziennikarki lifestyle’owej.

Teresa szczęśliwie wylosowała dłuższą słomkę.

– Teraz ty, Fred… – kontynuował Rick.

Fred Remagen zrobił głęboki wdech i również wyciągnął dłuższą słomkę. Natychmiast sięgnął po swój magazyn motoryzacyjny i zaczął się zbierać do wyjścia.

– A więc ty lub ja, Stephanie – zakończył Rick i wyciągnął słomki w kierunku swojej dziewczyny.

Jedna słomka trochę wystawała. Stephanie przekornie sięgnęła po tę bardziej schowaną.

– O nie! – jęknęła, porównując jej długość ze słomką Teresy.

– Gratulacje! – rozpromienił się Söder. – Szczerze, Steph, byłaś moją wymarzoną kandydatką!

Za to Rick spojrzał na nią raczej z troską.

– Stephanie, ja… – zaczął się tłumaczyć.

Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie i gestem nakazała ciszę.

– Nie myśl o poświęceniu się dla mnie! – syknęła. – To było uczciwe losowanie. Wyciągnęłam krótszą słomkę, więc teraz oczywiście to ja pójdę do tego Helbricha. Tajemnicze morderstwa poczekają. – Spróbowała się uśmiechnąć, a potem z przesadnym optymizmem zwróciła się do naczelnego: – Nie martw się, Florianie. Niech ten facet się dwoi i troi, nie pozwolę mu, żeby mnie tak łatwo przeniósł do Wersalu. Mam się do niego zapisać czy ty mnie umówisz?

ROZDZIAŁ 2

Rick wszedł w ślad za Stephanie do jej gabinetu. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, ujawnił swoje obawy.

– Nie wiem, czy ta hipnoza to dobry pomysł. Biorąc pod uwagę to, co cię spotkało…

– Niby co? – zapytała Stephanie z oburzeniem i bez zainteresowania zaczęła porządkować wycinki z gazet, które zostawiła na biurku przed spotkaniem u Södera. – Niby co mnie spotkało? O ile wiem, nigdy nie byłam poddawana hipnozie.

– Ale masz problem z pamięcią – powiedział Rick.

Odruchowo poprawił maskę z Amazonii, która wisiała na ścianie. Cały pokój był ozdobiony artefaktami z odległych krajów, które matka Stephanie, antropolożka, zjeździła podczas swoich podróży badawczych. Rick często się zastanawiał, dlaczego Stephanie nie trzyma tych pamiątek w domu. Albo przynajmniej mogłaby kogoś poprosić, żeby je fachowo zamontował na ścianie. Czy bała się tych strasznie pomalowanych fetyszy? W każdym razie on sam nie chciałby mieć ich w salonie.

Stephanie prychnęła ostro.

– Niewiele brakowało, a wygadałbyś się przed połową redakcji! – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Potem wszyscy patrzyliby na mnie, jakbym nie miała piątej klepki! Rick, to, co się stało w Nowej Zelandii, nie ma nic wspólnego z reportażem o Helbrichu! Tu nie chodzi o przywołanie wspomnień, ale o kilku oszołomów i szarlatana, który żeruje na ich fantazjach…

– Wcześniej sama mówiłaś, że hipnoza może przywołać wspomnienia – sprzeciwił się Rick.

Stephanie przewróciła oczami.

– Medyczna, owszem – sprecyzowała. – Taka, która koncentruje się na konkretnym wydarzeniu. Wydarzeniu z tego życia, nie z późniejszego ani wcześniejszego. Helbrich wciska ludziom kit o reinkarnacji. Nowa Zelandia nie będzie stanowiła problemu. Skończ z tymi bzdurami i zostaw mnie samą. Chcę zadzwonić do Lisy. Może da się jednak namówić. W końcu ezoteryka jednoznacznie podlega pod jej dział. Niech powie, dlaczego nie chce się tego podjąć!

Rick jednak nie dał się tak szybko zbyć.

– Też mnie zastanawia, dlaczego odmówiła – rzekł zaniepokojony. – Stephanie, skoro nawet Lisa zrejterowała… Coś takiego może wywołać traumę. Zwłaszcza kiedy… ktoś ma problemy…

Stephanie zacisnęła usta i zdecydowanie wypchnęła go z gabinetu.

– Nie mam żadnych problemów, za to mam wrodzony wykrywacz ściemy – powiedziała. – A ten mówi mi, że Helbrich to oszust. Raz-dwa zdemaskuję jego sztuczki. Dziękuję za troskę. Zostawisz mnie wreszcie samą?

Stephanie spotkała się z Lisą Grünwald w Coast by East, bardzo modnej restauracji sushi z barem koktajlowym w HafenCity. Z przeszklonego tarasu rozciągał się widok na wciąż jeszcze budowaną filharmonię i port wycieczkowy. Ogromne statki wzbudziły w Stephanie tęsknotę za daleką podróżą. Chętnie ruszyłaby w rejs którymś z tych luksusowych liniowców, zostawiając za sobą Hamburg z jego deszczową zimą.

Lisa też nie miałaby zapewne nic przeciwko małej ucieczce od codzienności. Czekała przy barze, a przed nią stał kieliszek prosecco. W rozmarzeniu patrzyła w dal przez panoramiczne okna. Kiedy Stephanie do niej podeszła, Lisa od razu się zorientowała, że przyjaciółkę coś gryzie.

– Co słychać, Steph? Pokłóciłaś się z Rickiem? – zapytała wprost.

Lisa i Stephanie nie miały przed sobą żadnych tajemnic. Znały się jeszcze ze szkoły. Na studiach poszły różnymi drogami, ale po kilku latach znalazły się przez przypadek w tej samej redakcji.

– Niezupełnie pokłóciłam… – Stephanie zdjęła płaszcz i zamówiła wino, po czym wyrzuciła z siebie całą historię: Söder, reportaż, obawy Ricka… Na koniec stwierdziła: – Najlepiej by było, gdybyś to ty do niego poszła, Liso! – W jej głosie zabrzmiało rozżalenie. – Czemu nie chcesz tego zrobić? Czy naprawdę uważasz, że to niebezpieczne?

– Niebezpieczne? – Lisa pokręciła głową. – Ależ nie! Jak ci to w ogóle mogło przyjść do głowy? I nie ma w tym żadnej tajemnicy. Söder prawdopodobnie wyraził się niejasno.

Lisa odgarnęła do tyłu swoje pocieniowane blond włosy. Była wysoką, wysportowaną kobietą ze szczerą twarzą, błyszczącymi niebieskimi oczami i szerokimi ustami, które często się śmiały. Lubiła zachowywać się swobodnie, rzadko się malowała, była wyluzowana i prostolinijna. Przy niej łatwo rozwiązywał się język. I wcale nie wyglądała na przestraszoną.

– Absolutnie nie chodzi o to, że nie chcę pisać o tym Helbrichu, ani o to, że jego praca mnie przeraża – mówiła dalej. – Wręcz przeciwnie, bardzo chętnie zajęłabym się tym tematem. Bo kto by nie chciał dowiedzieć się czegoś o swoim poprzednim życiu? – Mrugnęła żartobliwie.

– Chyba nie mówisz poważnie? – zapytała zmieszana Stephanie.

Lisa uspokajająco położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.

– Spokojnie, Steph! Nie, tak naprawdę to wcale nie wierzę w reinkarnację. Ale przeczytałam kilka protokołów z sesji Helbricha, a niektóre z nich są naprawdę… fascynujące. W każdym razie nie miałabym nic przeciwko wypróbowaniu tego na sobie. Jest tylko jeden haczyk. Ja, Lisa Grünwald, nie ulegam hipnozie. To na mnie nie działa, chociaż nie wiem jak bardzo bym chciała. I wierz mi, próbowałam. Koleżanka ze studiów jest hipnoterapeutką. Podczas praktyk ćwiczyła na wszystkich znajomych i naprawdę jest w tym dobra. Tylko u mnie nie zadziałało. Używała wszelkich środków. Była tak sfrustrowana, że w końcu jej profesor postanowił przeprowadzić ze mną sesję. Ze względów ambicjonalnych. Umówił mnie na spotkanie. Poszłam, bo byłam zainteresowana tematem. Ten człowiek to międzynarodowy ekspert w dziedzinie hipnoterapii. Mimo to nawet on nie był w stanie wprowadzić mnie w trans. Prawdopodobnie boję się utraty kontroli lub nazbyt wnikliwie analizuję działania hipnotyzera. Istnieją różne teorie o tym, dlaczego u niektórych ludzi hipnoza nie działa. Ale w związku z tym nie nadaję się do napisania reportażu o Helbrichu.

– Czy Söder też tak uważa? – zapytała Stephanie. Podziękowała barmanowi za wino, które przed nią postawił, pociągnęła długi łyk i dodała: – Myślę, że to byłaby woda na jego młyn. Wielkiemu mistrzowi nie udaje się wprowadzić w trans redaktorki magazynu „Lupa”. Czy nie byłby zadowolony z takiego nagłówka?

– Tylko to byłoby po prostu niezbyt uczciwe, prawda? – Lisa skrzywiła się i teraz ona uniosła szklankę. – Söder faktycznie przyszedł do mnie z… hm… propozycją zastawienia takiej pułapki. I pewnie by się udało. Helbrich by się na to nabrał. Do tej pory każdy hipnotyzer był przekonany, że sobie ze mną poradzi. Bez względu na to, co im wcześniej powiedziałam. Skrajne przypadki, takie jak ja, są widocznie rzadkie. Ale po pierwsze, byłoby to nie w porządku w stosunku do Helbricha, a po drugie, bez sensu. Przecież reportaż ma być o regresji. A nie o tym, że nie każdy nadaje się na medium, a Helbrichowi nie zawsze wychodzi z problematycznymi przypadkami.

– Czego właściwie mogę się spodziewać po tej regresji? – zapytała Stephanie. Uznała, że nie będzie już przekonywać Lisy do podjęcia się tego zadania. – Wygląda na to, że znasz się na rzeczy. Czy… czy Rick może mieć rację? Z… Nową Zelandią?

Bawiła się kieliszkiem wina. Obawy Ricka trochę ją zaniepokoiły, chociaż nie chciała się do tego przyznać.

Lisa nie od razu zaprzeczyła. Zamiast tego przygryzła wargę.

– To zależy, jakie metody stosuje Helbrich – powiedziała w końcu. – Po większości terapeutów regresywnych nie ma co oczekiwać niespodzianek. Zazwyczaj nawet nie wprowadzają w stan hipnozy. Po prostu każą ludziom wykonywać ćwiczenia relaksacyjne, a następnie swobodnie kojarzyć. Oczywiście to wszystko bzdury, nie ma co tego roztrząsać. Jeśli jednak ten Helbrich naprawdę cię zahipnotyzuje i spowoduje hipermnezję, może faktycznie przywołać wspomnienia z Nowej Zelandii.

Stephanie zmarszczyła brwi.

– Co spowoduje? – zapytała i znowu wypiła łyk wina; jej kieliszek był prawie pusty.

Lisa kiwnęła na barmana i zamówiła kolejne prosecco oraz wino.

– Hipermnezja to znane zjawisko – powiedziała. – Hipnotyzer wprowadza pacjentów w głęboki trans i przenosi ich w przeszłość, do wspomnień z wczesnego dzieciństwa, których nie są już świadomi. Podobno można przypomnieć sobie własne narodziny i ponownie przeżyć traumę z nimi związaną. Można to potem przepracować w rozmowie terapeutycznej. Niektórzy pytają nawet o wspomnienia prenatalne. To też jest nieco kontrowersyjne…

Obsługa podała trunki. Wzięły kieliszki do ręki i podziękowały. Kelner oznajmił, że zwolnił się stolik, ale Stephanie nie wykonała żadnego ruchu, by wstać. Najpierw chciała usłyszeć, co ma do powiedzenia Lisa.

– Gorąco robi się dopiero wtedy, gdy hipnotyzerzy, często domorośli, jak Morey Bernstein, wpadają na pomysł wykorzystania regresji do sprawdzenia tezy o reinkarnacji. Skoro podobno istnieje życie po śmierci, to na logikę musiało istnieć także przed życiem. I teoretycznie dałoby się je zrekonstruować, korzystając z hipermnezji. Och, Steph, musiałaś o tym słyszeć! Ponowne narodziny, reinkarnacja, to ważna część różnych religii. Hinduizmu, buddyzmu…

Stephanie skinęła głową.

– Wszyscy jesteśmy przywiązani do koła fortuny – stwierdziła namaszczonym głosem. – Pewnie, że słyszałam o reinkarnacji! I o tej całej regresji. Wszyscy teraz mówią o Helbrichu. Ale że na to istnieją dowody naukowe… Wydaje mi się to trochę naciągane.

– Oczywiście te dowody to sprawa dość kontrowersyjna, zapewne dałoby się je podważyć – wyjaśniła Lisa. – A pacjenci mogą mówić różne rzeczy.

– A gdyby sprawdzić, czy mówią prawdę? – zapytała Stephanie. – Skoro podają nazwiska i daty, to chyba dałoby się przynajmniej zweryfikować, czy ta lub inna osoba naprawdę żyła.

Lisa skinęła głową i pierwsza ruszyła za cierpliwie czekającym kelnerem w kierunku dwuosobowego stolika przy panoramicznym oknie. Postawiły na blacie kieliszki. Widok na oświetlone miasto zapierał dech w piersiach.

– Oczywiście od czasu do czasu podejmowane są próby sprawdzenia podanych faktów. O to właśnie chodzi. Przynajmniej tak było pierwotnie. Przeczytaj Protokół z reinkarnacji Moreya Bernsteina. Bernstein był amerykańskim psychologiem amatorem, który w latach pięćdziesiątych eksperymentował ze wszystkimi technikami hipnozy. Kiedy usłyszał o reinkarnacji, mocno zainteresował się tematem. Już przy pierwszej próbie z pewną prostą gospodynią domową z przedmieścia udało mu się uzyskać wspomnienia z jej poprzedniej egzystencji. Żyła zdaje się w Irlandii, w osiemnastym wieku. Rzekomo nazywała się wtedy Bridey Murphy. Pamiętała nazwy ulic, tańce i kilka słów po gaelicku. Bernstein miał naukowe ambicje i stawał na głowie, aby zweryfikować tę historię. Ale to trudniejsze, niżby się zdawało. Takie wspomnienia rzadko bywają konkretne. Nie ma co liczyć na stwierdzenia w rodzaju: „Nazywałam się Barbara Wagner, urodziłam się przy Kirchgasse w Moguncji w tysiąc siedemset dwudziestym roku, a w roku tysiąc siedemset czterdziestym poślubiłam Friedricha Schustera…”. Tak więc te dane budzą w moich oczach wątpliwości. Ponadto życie zwykłych ludzi jest dokumentowane góra od stu lat. Wcześniej były co najwyżej wpisy w księgach kościelnych, trudne do znalezienia, często zniszczone albo niekompletne. A jeśli coś można potwierdzić wyjątkowo łatwo, to też jest wątpliwym dowodem. Skoro badaczowi uda się bez problemu uzyskać dane potwierdzające tę czy ową historię, to hipnotyzer lub jego klient też mogli je łatwo zdobyć. No a jeśli ktoś pamięta życie kogoś mniej pospolitego niż Barbara Wagner czy Bridey Murphy… Może markiza de Montfort żyła naprawdę, ale czy nosiła w sobie duszę Irene Söder?

– Z pewnością nie! – zachichotała Stephanie.

– W każdym razie w prawidłowo wywołanej hipermnezji człowiek najpierw przypomina sobie życie, które faktycznie przeżył i które nadal trwa. – Lisa wróciła do początkowego pytania. – A więc zobaczyłabyś siebie w pierwszych sześciu latach życia. I może nawet wyszłoby przy tym na jaw, dlaczego nie pamiętasz tego okresu. W końcu musi być jakiś powód. Całkowicie zapomniałaś o tych latach i o kraju swojego urodzenia. To się nie zdarza tak po prostu! Na twoim miejscu już dawno próbowałabym to wyjaśnić…

– Ach… – westchnęła Stephanie i demonstracyjnie sięgnęła po kartę dań, żeby zmienić temat.

Czasami żałowała, że powiedziała jej i Rickowi o utraconych wspomnieniach z dzieciństwa. Rick się tym martwił. A przyjaciółka okazała ciekawość, której brakowało samej Stephanie – co też Lisie wydawało się dziwne. Każdy normalny człowiek, argumentowała, zadawałby pytania, może poddałby się terapii, w każdym razie podjąłby działania mające na celu dotarcie do sedna sprawy. A co dopiero taka dziennikarka śledcza jak Stephanie, która wytropiłaby każdą informację niczym pies gończy. Jedynie we własnej historii zadowoliła się informacjami podanymi przez matkę: Helma Martens wyjechała do Nowej Zelandii w 1980 roku, aby jako antropolog badać kulturę Maorysów. Tam poznała i poślubiła nowozelandzkiego pracownika socjalnego Simona Cooka. Wkrótce potem w Nowej Zelandii urodziła się ich córka Stephanie. Kiedy dziewczynka miała sześć lat, małżeństwo Cooków przeżywało kryzys. Helma poleciała do Niemiec na cztery tygodnie, aby zastanowić się nad swoją przyszłością. W tym czasie Simon miał się troszczyć o dziecko, ale zginął w wypadku na tydzień przed planowanym powrotem Helmy. Stephanie wyszła z tego bez szwanku. Helma natychmiast przyleciała po będącą w szoku córkę i od tamtego czasu obie mieszkały w Niemczech. Stephanie nie pamiętała wypadku ani wcześniejszego życia.

– Że też nawet nie zapytasz, co to był za wypadek – powiedziała Lisa tonem wyrzutu.

– Samochodowy. Tak mi się przynajmniej wydaje… – mruknęła niechętnie Stephanie. Nie po raz pierwszy udzielała przyjaciółce odpowiedzi na to pytanie.

– Cóż, mam nadzieję, że Helbrich rzuci trochę światła na twoją przeszłość – odrzekła Lisa. – Co prawda nie wierzę w poprzednie wcielenia, ale wspomnienia z twoich pierwszych sześciu lat życia wciąż muszą drzemać w zakamarkach pamięci!

Kiedy następnego ranka Stephanie przyszła do redakcji, wpadła na Floriana Södera, który już jej wypatrywał.

– Za dwa tygodnie! – powiedział z zadowoleniem w głosie. – Drugiego listopada, zaraz po Halloween. O jedenastej. Helbrich będzie czekał na ciebie w swoim gabinecie. Data jest bez wątpienia szczególnie korzystna. W Dzień Zaduszny drzwi do świata duchów są uchylone…

Uśmiechnął się.

– W takim razie mam jeszcze przynajmniej kilka dni na napisanie pierwszej części cyklu – powiedziała kwaśno Stephanie, ignorując jego żarcik. – I drugiej. Idzie do druku w następnym tygodniu…

Söder skinął głową, znowu bardzo poważny i rzeczowy.

– Pierwsza część jest o zabójstwie tej policjantki, prawda? – zapytał.

Dostał wcześniej streszczenie artykułu. Chodziło o młodą kobietę, która została postrzelona podczas pełnienia służby, ale zabójstwo mogło mieć też związek z jej życiem osobistym… Stephanie zajmowała się tą sprawą już kilka lat temu i od początku miała wątpliwości.

– A w drugiej będzie o dziecku z Seattle? – upewnił się Söder.

Stephanie wzruszyła ramionami.

– Jeszcze nie wiem. Mamy trochę za mało raportów policyjnych i niezbędnych kontaktów w Stanach. Może po prostu zajmę się tym furiatem z Bawarii…

– Ale pamiętasz, że cykl ma mieć międzynarodowy charakter, tak? – przypomniał jej naczelny. – To doda mu atrakcyjności…

Stephanie się roześmiała.

– I zniechęci do podróży w dalekie i niebezpieczne kraje – zażartowała. – Okej, naszego czytelnika nie stać na rejs statkiem wycieczkowym, ale dzięki temu przynajmniej nie ryzykuje, że indonezyjski kelner wyrzuci go za burtę…

W oczach Södera pojawił się błysk.

– Faktycznie był taki przypadek? Nieźle brzmi…

Stephanie pokręciła głową.

– Szefie, masz makabryczne zamiłowania! Może w poprzednim życiu byłeś jakimś krwiożercą. Muszę cię rozczarować, nie mamy morderstwa na statku marzeń. Za to jest rodzinna tragedia w Nowej Zelandii, zniknięcie pary turystów w Tajlandii, mord rytualny na Hawajach, zaginiony motocyklista na Drodze Sześćdziesiąt Sześć. Jego krewni twierdzą, że porwały go istoty pozaziemskie. Podpalenie w zoo w Australii…

– Nie chcę żadnych zwęglonych zwierzątek, Stephanie – ostrzegł ją Söder. – To powoduje u ludzi koszmary.

Stephanie przewróciła oczami.

– Wszystkie kangury mają się dobrze. Sprawcy chodziło raczej o opiekuna zwierząt. Jak zawsze wybór jest duży. Ben i ja mamy długą listę. Więc pozwól nam teraz pracować. W przyszłym tygodniu otrzymasz dalsze instrukcje.

Zostawiła Södera. Idąc korytarzami, rozglądała się niezbyt dyskretnie. Szukała Ricka. Musiała się z nim pogodzić. Najlepiej byłoby wysłać rano Bena na miasto, po kawę i donuty. Z pewnością znajdzie jakieś z posypką w kształcie serca.

Zanotowała to sobie w umyśle tylko po to, żeby szybko o tym zapomnieć. Za bardzo pochłonął ją wybór tajemniczych morderstw i umocnił w przekonaniu, że w ponad połowie przypadków partner ofiary bywa co najmniej podejrzany. Więc miłość zwykle nie trwa wiecznie!

Przez kilka następnych dni związek Stephanie i Ricka wciąż pozostawał w zawieszeniu. Starała się wprawdzie odnosić do niego jak najbardziej uprzejmie, a nawet przeprosiła za swoje wybuchowe zachowanie w dniu, kiedy ciągnęli słomki. Jednak kolacja pojednawcza, na którą się umówili, była wielokrotnie przekładana. Najpierw Rick musiał udać się na nieplanowany kongres pewnej lewicowej partii, która znalazła się w kryzysie po tym, jak jej lidera sfotografowano z rzeczniczką prasową CSU w intymnym uścisku. Następnie zaś Stephanie intensywnie zajęła się kwerendą na potrzeby drugiej części cyklu, tym razem dotyczącej zdarzeń w Ameryce. Aby porozmawiać ze świadkami, wisiała na telefonie przez pół nocy ze względu na różnicę czasu. Poza tym przeglądała z Benem inne nierozwiązane sprawy kryminalne, a oprócz tego starała się uzyskać przynajmniej niewielką wiedzę na temat hipnozy i regresji. Czytała z zainteresowaniem o Bridey Murphy i innych znanych przypadkach reinkarnacji, ale nie uległa przesadnej fascynacji tą tematyką.

Oznajmiła to Lisie. Obie umówiły się na wieczór pierwszego listopada w jednym z irlandzkich pubów, w którym nadal wisiały dekoracje halloweenowe.

– Można sobie wyobrazić coś takiego… Nie chcę, żeby to zabrzmiało makabrycznie, lecz jeśli ta teoria jest słuszna, wszyscy, którzy zginęli podczas drugiej wojny światowej, zapewne wrócili do życia w innym ciele. W protokołach powinny być wzmianki o… obozach koncentracyjnych lub Hiroszimie. A nazwiska powinny się znajdować na jakichś listach. Ale podczas czytania tych zapisów można dojść do wniosku, że większość dusz utknęła w średniowieczu.

Lisa się zaśmiała.

– To problem, ale tylko beznadziejni ignoranci przypisaliby go popularności określonych powieści… Poza tym sprawdzanie wyszło z mody. Cała sprawa coraz bardziej przesuwa się z pogranicza nauki w dziedzinę religii i ezoteryki. Wyznawcy Helbricha i jemu podobnych nie są już zainteresowani badaniami, zanadto wierzą w swoje „wspomnienia”. A hipnotyzerzy skupiają się na efekcie terapeutycznym. Mówią jasno: „Nie ma znaczenia, czy w tym jest ziarno prawdy, najważniejsze jest to, że wszyscy są zadowoleni”.

– „Kto leczy, ma rację” – Stephanie powtórzyła stereotypowe powiedzenie lekarzy medycyny alternatywnej. – Reinkarnacja jako placebo?

Lisa skinęła głową.

– Genialne sformułowanie – powiedziała z uznaniem. – Zapamiętaj je, może wykorzystasz w swoim artykule. W każdym razie tego rodzaju sesje wpływają pozytywnie na wielu pacjentów. Podnoszą pewność siebie. Kobieta czuje się lepiej, gdy ma świadomość, że o jej względy zabiegał Ludwik XIV! I znika strach przed śmiercią. No bo przecież śmierć nie jest końcem…

– „…to po prostu przejście z jednej egzystencji do drugiej” – zacytowała Stephanie autora jednej z ezoterycznych książek. – Moim zdaniem – dodała – regresja do poprzednich wcieleń jest świetną sprawą. Kasy chorych powinny ją finansować. Ale powiedz mi, czy jest coś, na co jutro muszę uważać. Oprócz tego, żeby nie oszaleć z radości z powodu mojego życia wiecznego?

Uniosła szklankę z guinnessem i w geście toastu stuknęła w plastikową czaszkę wiszącą nad stołem.

Lisa wzruszyła ramionami.

– Spróbuj podejść do tego bez uprzedzeń – poradziła. – Przynajmniej daj szansę temu Helbrichowi! Może coś na tym zyskasz.

– Ommm… – zanuciła Stephanie.

Odniosła wrażenie, że czaszka się do niej uśmiecha.

ROZDZIAŁ 3

Hipnoterapeuta Helbrich przyjmował klientów w pieczołowicie odrestaurowanej starej kamienicy w dzielnicy Hamburg-Winterhude. Okazały budynek zapewne należał wcześniej do jakiegoś bogatego bankiera lub kupca. Obecnie był podzielony na kilka komercyjnych lokali pod wynajem. Oprócz dwóch firm konsultingowych mieściły się tu przede wszystkim przychodnie lekarskie. Dyskretnie przyklejone plakietki informowały o godzinach przyjęć chirurga plastycznego i ginekologa. Gabinety mieli tu też psycholog i dentysta. Stephanie przyłapała się na myśli, że wolałaby tego dnia wcisnąć dzwonek stomatologa, a nie Helbricha. Zmitygowała się jednak i zadzwoniła. Otworzyła jej młoda, starannie umalowana asystentka.

– Pan Helbrich zaraz będzie do pani dyspozycji! – poinformowała uprzejmie i wskazała drogę do jasnej poczekalni w ciepłych kolorach.

Na ścianach wisiały współczesne obrazy. Stephanie stwierdziła, że to oryginały. Nie były jednak zbyt efektowne – kolory i fantastyczne krajobrazy działały raczej uspokajająco. Wystrój poczekalni był nowoczesny, bardzo gustowny i niewątpliwie kosztowny. Powściągliwa elegancja, jak oceniła Stephanie. Od razu zwróciła uwagę, że układ wnętrza zapewnia dyskrecję. Słyszała, jak Helbrich żegna i odprowadza jakiegoś klienta, ale nie widziała tego człowieka. Z gabinetu było osobne wyjście. Klienci terapeuty nie musieli się spotykać.

Stephanie przejrzała kilka wyłożonych czasopism, wszystkie wydane na błyszczącym kredowym papierze. Ale nie musiała długo czekać. Wkrótce do poczekalni wszedł Helbrich.

– Pani Martens? – Hipnotyzer uśmiechnął się do Stephanie i wyciągnął rękę. – Cieszę się, że mogę panią poznać. No i oczywiście z tego, że „Lupa” przyjęła moją propozycję.

Na żywo Rupert Helbrich sprawiał równie imponujące wrażenie jak w telewizji. Był wysokim mężczyzną po pięćdziesiątce. Dopasowany garnitur podkreślał jego szczupłą sylwetkę. Włosy miał już siwe, ale gęste i starannie przycięte. Dbał o siebie i bez wątpienia wiedział, co chcą zobaczyć jego żeńska klientela oraz publiczność telewizyjna. Był gładko wygolony i prawie nie miał zmarszczek. Stephanie podejrzewała, że regularnie stosował wysokiej jakości kosmetyki do pielęgnacji cery dla mężczyzn. A może nawet zrobił sobie lifting? Zza okularów bez oprawek patrzyły inteligentne szare oczy, jego spojrzenie było odprężone i absolutnie nie przeszywające ani świdrujące, czy jakich tam określeń używają powieściopisarze w odniesieniu do hipnotyzerów.

Stephanie uśmiechnęła się powściągliwie.

– Kto mógłby odmówić? – stwierdziła. – W końcu to niepowtarzalna okazja, aby… hm… zanurzyć się za darmo we wcześniejszym życiu.

Rupert Helbrich się zaśmiał. Najwidoczniej stawki godzinowe, które pobierał od klientów, nie stanowiły dla niego powodu do skrępowania. A były horrendalne. Söder ujawnił, że Helbrich naliczał sześćset euro za sesję wprowadzającą, a potem brał po trzysta euro za każdą kolejną wycieczkę w przeszłość.

– Właśnie pani dała mi do zrozumienia, że prywatnie nie byłaby zainteresowana regresją – stwierdził Helbrich, nie sprawiając wrażenia obrażonego. – Nie wierzy pani w to, co robię?

Stephanie uśmiechnęła się szerzej.

– Wiara nie jest chyba wymogiem, prawda? – zapytała.

Helbrich pokręcił głową.

– Ani trochę. Ale zapraszam do gabinetu, tam sobie porozmawiamy.

Zapraszającym gestem dał jej znak, by poszła za nim. Stephanie ponownie minęła recepcję, a młoda asystentka uśmiechnęła się do niej zachęcająco zza komputera. Następnie małym korytarzem przeszli do pomieszczeń, w których Helbrich przyjmował klientów. Tutaj również dominowały jasne kolory i drogie meble dobrane tak, by pacjent czuł się komfortowo. Całość wyglądała bardziej jak prywatne mieszkanie niż gabinet lekarski. Terapeuta i pacjent mogli siedzieć naprzeciw siebie w fotelach. Obity skórą szezlong, który stał obok, kusił, by się na nim wyciągnąć.

– Niech pani spocznie! – poprosił uprzejmie Helbrich. – Kawy czy herbaty?

Stephanie podziękowała. Chciała przejść od razu do rzeczy, ale Helbrich najwidoczniej przez przystąpieniem do regresji starał się stworzyć ciepłą relację z klientem. W Stephanie obudziło to sceptycyzm. Z opowieści Lisy o wróżbitach i osobach komunikujących się ze zwierzętami wiedziała, że takie rozmowy często służą do tego, aby uzyskać jak najwięcej informacji. Na ich podstawie później są formułowane trafne stwierdzenia lub przepowiednie. Jednak Helbrich nie sprawiał wrażenia manipulatora. Nie zadawał Stephanie pytań, tylko zaczął jej opowiadać niskim, życzliwym głosem o swojej pracy, naturze hipnozy i teorii reinkarnacji. Zasadniczo powtórzył to, co usłyszała od Lisy i wyczytała w internecie. Słuchała w milczeniu.

Dopiero na sam koniec zadał pytanie:

– Czy jest coś, co powinienem o pani wiedzieć, zanim razem wyruszymy w podróż w pani przeszłość? Ogólnie rzecz biorąc, zwykle pytam ludzi, co ich do mnie sprowadza, a ich odpowiedzi dają mi pewien wgląd w to, czego oczekują i na co mają nadzieję. Oczywiście pani to nie dotyczy. Jeśli jednak jest coś, o czym chce mi pani powiedzieć…

Stephanie odruchowo chciała zaprzeczyć. Potem jednak przypomniała sobie apel Lisy, by grać z Helbrichem w otwarte karty. Jak dotąd hipnotyzer nie sprawiał wrażenia kogoś, kto oszukuje klientów. Zrobiła więc głęboki wdech, a następnie opowiedziała o braku wspomnień z dzieciństwa spędzonego w Nowej Zelandii.

Helbrich słuchał jej uważnie i robił notatki.

– Dobrze, że mi to pani powiedziała. Możemy się teraz zastanowić, jak to obejdziemy.

– Obejdziemy? – zapytała nerwowo Stephanie. – Co…

Helbrich się uśmiechnął.

– Cóż, jak sama pani przed chwilą powiedziała, owa utrata pamięci w gruncie rzeczy nie ma nic wspólnego z naszym zamiarem przeniesienia pani do poprzedniego życia. Tak więc mogę po prostu wykluczyć te lata z hipermnezji. Z drugiej strony chciałaby może pani przypomnieć sobie tamten czas. Jednak może to być dla pani tak dużym obciążeniem, że nie zdołamy dojść do wcześniejszej egzystencji. Pani wydawca prawdopodobnie nie byłby zadowolony, ale jeśli chodzi o panią… To może odmienić pani życie. Wszystko zależy od pani, pani Martens. Chce pani odzyskać wspomnienia?

– Sama nie wiem…

Stephanie potarła skronie. Helbrich mówił przekonująco. Być może zdołałaby dzięki niemu poznać tajemnicę wypadku ojca. Ale przecież… przyszła tutaj, aby zgłębić kontrowersyjną teorię i być może zdemaskować oszusta. Nie zachowa się profesjonalnie, jeśli zamiast tego da Helbrichowi wgląd w otchłań swego życia duchowego lub historię swojej rodziny. Terapeuta mógłby potem wykorzystać to do szantażu.

Helbrich pokręcił głową, jakby czytał w jej myślach.

– Cokolwiek pani wybierze, proszę się nie martwić – zapewnił. – Tak jak powiedziałem wcześniej, hipnotyczny trans, w który zaraz panią wprowadzę, nie spowoduje, że będzie pani bezwolna. Nie mogę pani niczego wmówić ani do niczego przymusić. Wszystkie historie o zbrodniach popełnionych pod wpływem hipnozy, o molestowaniu, zmianach osobowości, to czysty nonsens. W żaden sposób nie utraci pani kontroli. Mogę spowodować, że pani sobie coś przypomni, ale nie mogę zmusić do rozmowy o tym. Innymi słowy, jeśli nie chce mi pani teraz zdradzić, jakiego koloru jest pani samochód lub jak ma na imię pani przyjaciel, nie zrobi pani tego w transie. Wierzy mi pani?

Stephanie nerwowo przełknęła ślinę.

– Chyba muszę – odrzekła. – W każdym razie… proszę postępować ze mną… po prostu tak, jak pan to zawsze robi. Jeśli wystąpi coś szczególnego, może pan… No cóż, może mnie pan na przykład obudzić. Będzie pan mógł to zrobić, prawda?

Helbrich posłał jej uspokajający uśmiech.

– Oczywiście, że mogę panią obudzić. W każdej chwili. Może się też pani sama obudzić. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy zadawane są pytania niewygodne lub krępujące dla osoby hipnotyzowanej. Przy czym przebudzenie nie jest właściwym słowem. Pani wcale nie będzie spać. Dziś trans hipnotyczny definiuje się jako stan głębokiej relaksacji. Może pani wprawdzie nie pamiętać potem przebiegu sesji, ale proszę mi wierzyć, podczas naszej rozmowy będzie pani obecna duchem. Czy możemy zaczynać? – Wskazał na designerski szezlong. – Proponuję, żeby się pani wygodnie położyła. Możemy to zrobić też na siedząco, jak pani woli. Najważniejsze, żeby pani dobrze się czuła. Pozwoli pani, że teraz włączę magnetofon.

Stephanie nie miała nic przeciwko temu, żeby spocząć na leżance, która wyglądała na wygodną i taka też się okazała. I oczywiście nie miała nic przeciwko nagrywaniu, wręcz przeciwnie. Sama rejestrowała sesję na smartfonie, aplikację uruchomiła zaraz po wejściu. Skinęła więc głową i wyciągnęła się na szezlongu. Serce jej lekko kołatało. Z zadowoleniem stwierdziła, że wybrała odpowiednie ubranie: wygodne lniane spodnie w czarnym kolorze i luźny granatowy sweter z kaszmiru. Nie chciała wypaść źle w porównaniu z wysoko postawioną klientelą Helbricha. Wyglądała elegancko, a zarazem czuła się komfortowo.

Helbrich czekał, aż jego klientka wygodnie się ułoży, po czym wyciągnął z kieszeni błyszczące wahadełko.

– Kryształ? – zapytała rozbawiona Stephanie. – Trochę mały, żeby czytać w nim przyszłość. Większość ekstrasensów wolałaby zapewne większy ekran.

Helbrich znów się uśmiechnął.

– Możemy też wziąć długopis.

Spokojnie zdjął kryształ z łańcuszka i zamiast niego przymocował pozłacane wieczne pióro Montblanc, które leżało na jego biurku.

– A więc niech pani teraz skupi się na wahadle i podąża za nim wzrokiem. Nic poza nim nie będzie pani widziała ani słyszała z wyjątkiem mojego głosu. Proszę się zrelaksować. Niech się pani skoncentruje na oddechu. Proszę zrobić pięć wdechów i wydechów, najgłębiej jak to tylko możliwe, aby całkowicie opróżnić płuca podczas wydechu. Proszę patrzeć dalej na wahadło. Odpręża się pani, coraz bardziej. Zaraz zacznę liczyć. Proszę zamknąć oczy, ale niech pani stara się nadal widzieć wahadło swoim wewnętrznym okiem. Na dwa proszę z powrotem otworzyć oczy. Niech pani znów popatrzy na wahadło, skoncentruje się na jego ruchu. Tam i z powrotem, tam i z powrotem… coraz bardziej się pani odpręża. Ogarnia panią wielki spokój, zapomina pani o wszelkich lękach, wszystkich zamiarach, z którymi być może pani tu przyszła. Czuje pani głęboki spokój, jest trochę zmęczona, żegna się na jakiś czas ze wszystkimi myślami, które panią niepokoją i dręczą… Czuje się pani dobrze… Wszystko w porządku? – Stephanie próbowała skinąć głową. – To dobrze. Gdy powiem trzy, ponownie zamknie pani oczy, ale nadal widzi wahadło. Niech pani skupi swój wewnętrzny wzrok na jego ruchu. A kiedy pani to zrobi, wahadło stanie się dla pani symbolem snu. Jego ruch oznacza sen… wahadło oznacza sen… głęboki sen, odpręża się pani coraz bardziej. Niezależnie od tego, czy widzi pani wahadło naprawdę, czy tylko wewnętrznym okiem, robi się pani zmęczona. Ręce i nogi stają się ciężkie, a powieki ledwo dają się unieść. Pragnie pani zapaść w głęboki, krzepiący sen. Wyobraża sobie pani skalę relaksu i spokoju. Jest pani teraz w punkcie trzecim, ale chce pani wejść znacznie głębiej w ten spokojny nastrój, ten spokój, to absolutne odprężenie, w które nie przenika nic poza moim głosem. Dochodzimy teraz do czwartego punktu na skali… jest pani bardzo zadowolona, bardzo spokojna… szczęśliwa… i chce spać. Wahadło oznacza sen… Kiedy doliczę do pięciu, zamknie pani oczy… Teraz niech pani spróbuje zanurzyć się głębiej w trans. Teraz pani śpi…

Stephanie chętnie zastosowała się do polecenia i zamknęła oczy. Dyndająca, błyszcząca rzecz coraz bardziej ją irytowała, zakłócała jej wewnętrzny spokój, poczucie całkowitej wolności… Jej ostatnią świadomą myślą było to, że nigdy wcześniej nie odczuwała takiego relaksu i uwolnienia od wszelkich przymusów… A potem chyba przysnęła…

Kiedy Stephanie otworzyła oczy, natychmiast poczuła się rześko. Spojrzała na Helbricha. Wciąż jeszcze się uśmiechał, a może znów zaczął się uśmiechać. Zdjął wieczne pióro z łańcuszka i ponownie przymocował kryształ.

– Chyba nic z tego nie wyszło – powiedziała rozczarowana. – Przepraszam, ale zdaje się, że zasnęłam.

Helbrich pokręcił głową.

– Wręcz przeciwnie. Sesja była całkiem udana – odpowiedział. – Ale najpierw proszę powiedzieć, jak się pani czuje? Zadowolona? Wypoczęta?

Stephanie potwierdziła. Faktycznie rzadko kiedy czuła się równie dobrze i rześko. Musiała smacznie spać.

Helbrich skinął głową.

– Świetnie. W takim razie może pani już wstać. Jeśli chce się pani trochę odświeżyć, to proszę… – Wskazał na drzwi, które prowadziły do łazienki. – A potem razem wysłuchamy pani historii. Była pani bardzo dobrym medium, pani Martens… Mariano…

Stephanie zmarszczyła brwi.

– Mariano? – zapytała. – Czy to ma oznaczać, że… coś sobie przypomniałam?

Taśma zaczęła się od sugestii, którą Stephanie niejasno zapamiętała. Helbrich wprowadzał ją w coraz głębszy trans, w końcu po raz pierwszy usłyszała swój własny głos, który na jego pytanie, jaki poziom relaksu teraz osiągnęła, odpowiedział: „Ósmy”. Następnie Helbrich ponownie ją zapewnił, że powinna być wyciszona, beztroska i zadowolona. Stephanie odpowiadała spokojnym, nieco monotonnym głosem na proste pytania dotyczące jej nazwiska i pracy.

– Ile ma pani teraz lat, Stephanie?

– Trzydzieści trzy – zdradziła spokojnie.

Zastanawiała się, co odpowiedziała na to pytanie Irene Söder. Albo Jill Irving. Aktorka była znana z tego, że ukrywała swój prawdziwy wiek. Czy to było możliwe także w transie? Zanim zdążyła zapytać, ponownie rozległ się głos Helbricha:

– A jak ma na imię pani przyjaciel?

Stephanie usłyszała swój przyspieszony oddech, a potem odpowiedź udzieloną niechętnym głosem:

– Nie chcę tego wyjawiać…

Helbrich uśmiechnął się i pokazał znak zwycięstwa. Trochę ją to zdumiało.

Odtwarzanie sesji trwało. Hipnotyzer zadawał kolejne pytania. Powoli poprowadził ją przez historię jej życia. Stephanie cofnęła się o dwa lata i cichym, radosnym głosem oznajmiła, że właśnie się zakochała. Kiedy Helbrich poprosił, by przypomniała sobie scenę z życia sprzed czterech lat, opowiedziała o swoim podekscytowaniu podczas rozmowy kwalifikacyjnej z Söderem i o radości z ponownego spotkania z Lisą w redakcji „Lupy”. Helbrich wydawał się usatysfakcjonowany i cofał ją w przeszłość większymi krokami.

– Teraz w pani umyśle pojawiają się obrazy z czasów, gdy miała pani dwadzieścia lat. Może zechce pani opowiedzieć mi o jakimś przeżyciu?

Stephanie po namyśle opowiedziała o rejsie żeglarskim, w którym uczestniczyła na drugim roku studiów. Pamiętała każdy szczegół, co trochę ją oszołomiło. W ciągu ostatnich kilku lat ani razu nie pomyślała o tamtym miłym, ale w zasadzie nieistotnym przeżyciu.

Potem opowiedziała o nauce w szkole międzynarodowej. Dokładnie pamiętała, jakie miała zajęcia i która koleżanka siedziała obok niej na którym przedmiocie. Im bardziej Helbrich cofał ją w czasie, tym bardziej dziecinny stawał się jej sposób mówienia. Zachichotała, słuchając własnej opowieści o tym, jak pozwalała Lisie ściągnąć pracę domową z angielskiego i jak Lisa zrewanżowała się zadaniem z matematyki. Słuchanie samej siebie wydawało się jej prawie nierealne, ale rozpoznawała swoje emocje z tamtych lat. Miała wrażenie, że znowu je odczuwa: żal ośmiolatki po śmierci chomika i nieposkromioną radość, gdy mama na pocieszenie podarowała jej kotka…

– A teraz cofamy się trochę dalej, Stephanie – rozległ się spokojny głos Helbricha. – Masz sześć lat. Proszę, przypomnij sobie scenę, w której masz sześć lat…

Stephanie wstrzymała oddech.

– Jestem w samolocie… – powiedział dziecinny głos. – Zrobiłam… sama… samolot…

– Zrobiłaś samolot? – zapytał Helbrich. – Czy nim lecisz?

– I to, i to – wyjaśniła spontanicznie dorosła Stephanie, podczas gdy dziecko na nagraniu milczało zdezorientowane. – To było podczas lotu z Nowej Zelandii do Niemiec. Stewardesa dała mi arkusz z samolotem do składania. Model samolotu, w którym siedzieliśmy.

– Słucham też kaset… – opowiadało dalej dziecko. – Benjamin… słoń Benjamin… mamusia mi przywiozła z Niemiec. Wszystko po niemiecku…

– Jesteś w samolocie i słuchasz nagrania z kasety? – upewnił się Helbrich.

– Hm… to nudne… – Stephanie przeciągała sylaby jak dziecko.

– Dobrze – powiedział Helbrich. – W takim razie nie będziemy dłużej tu przebywać. Chciałabyś się cofnąć bardziej w czasie, Stephanie? Zobacz kilka scen, w których masz pięć i pół roku. Ale proszę, popatrz tylko na nie. Nie musisz tego przeżywać, jeśli nie chcesz. Jesteś spokojna i zrelaksowana, szczęśliwa i odprężona. Niezależnie od tego, co widzisz.

Stephanie, która z powrotem zasiadła w fotelu, wbiła paznokcie w tapicerkę. Spodziewała się, że zaraz zostanie powiedziane coś szczególnego. Ale nic się nie działo. Taśma milczała.

– Nie chcesz mi powiedzieć, co widzisz przed sobą, Stephanie? – rozległ się głos Helbricha.

– Nic, nic nie widzę – odpowiedziała Stephanie spokojnym, dorosłym głosem.

Helbrich nacisnął klawisz pauzy.

– Musiałem w tym momencie podjąć decyzję, pani Martens – wyjaśnił. – Gdyby była pani zwyczajną klientką i przyszła do mnie, aby wypełnić te puste miejsca w swojej biografii, to pytałbym dalej. Cofałbym panią bardzo małym krokami od sceny w samolocie, mając nadzieję, że znajdę konkretny moment, w którym zaczęła się utrata pamięci, prawdopodobnie dzień wypadku, gdy zginął pani ojciec. Może to by coś w pani wyzwoliło i moglibyśmy ostrożnie pracować nad wspomnieniami. Ale w tym przypadku nie chodzi o terapię, tylko o reportaż. – Uśmiechnął się. – Więc zdecydowałem, że ominę pani utracone dzieciństwo. Przy czym radziłbym gorąco, aby pani tego tak nie zostawiła, ale dociekała głębiej. W razie potrzeby jestem do dyspozycji, ewentualnie proszę skontaktować się z innym terapeutą. Lecz nie powinna pani tego lekceważyć. Bez wątpienia tłumi pani w sobie głęboką traumę, która przyćmiewa całe pani życie, nawet jeśli nie chce się pani do tego przyznać.

Stephanie bawiła się zamkiem torebki.

– W takim razie… może odsłuchamy resztę nagrania…? – zaproponowała wymijająco.

Helbrich skinął głową i ponownie włączył dyktafon. Ponownie zabrzmiał jego niski głos.

– Dobrze, Stephanie. W takim razie zapomnijmy o latach, których nie chce pani wspominać. Ale mimo to cofnijmy się bardziej w czasie. Proszę sobie wyobrazić czas jako drabinę, po której pani schodzi. Do tej pory mogła pani przebywać na różnych szczeblach i obserwować, co przydarzyło się pani w tym czy innym roku. Nie może pani tego zrobić na sześciu następnych szczeblach, wszystko pozostaje ciemne. Ale to nie ma znaczenia, nie przeraża to pani, pozostaje pani spokojna, zrelaksowana i odprężona. I schodzi pani stopień po stopniu. Tak długo, aż znów się rozjaśni. Dopóki nie zobaczy pani ponownie obrazu. Proszę dać sobie czas, Stephanie… niech pani spokojnie schodzi w dół. Niech się pani nie przestraszy, jeśli nagle znajdzie się w zupełnie innym miejscu, gdzie ludzie są inaczej ubrani, inaczej mówią… Jeśli widzi pani coś przed sobą, proszę podnieść rękę, Stephanie, czy jak pani chce, żeby panią teraz nazywano…

Stephanie wstrzymała oddech. Z dyktafonu dobiegło kilka sapnięć. Praca nad wspomnieniami najwyraźniej męczyła zahipnotyzowaną Stephanie. Po chwili znów rozległ się głos Helbricha:

– Czy może pani powiedzieć, co pani teraz robi i gdzie się znajduje?

– Umiem… się uczesać! – zabrzmiał triumfalnie głos małej dziewczynki.

– Cóż, to wspaniale! – Helbrich mówił do niej przyjaźnie, ojcowskim tonem, jak robił to, gdy Stephanie odtwarzała swoje dzieciństwo. – Właśnie się tego nauczyłaś? Czy twoja mama ci to pokazała? Ile masz lat?

Dziecko chyba się zastanawiało.

– Jestem jeszcze mała – oznajmiła dziewczynka.

– Rozumiem – powiedział Helbrich. – Nadal jesteś bardzo mała. Ale potrafisz się już uczesać. A możesz powiedzieć, jak się nazywasz?

– Hmmm… – Znowu chwila namysłu. W końcu dziewczynka odpowiedziała z wahaniem: – Ma… Ma… Marama… – Jeszcze kilka ciężkich oddechów. Potem zabrzmiało słowo wypowiedziane głosem nieco starszego dziecka: – Mariana…

Stephanie patrzyła oszołomiona na dyktafon.

– Co… co to jest? Ja… – wyjąkała.

Dziewczynka na taśmie mówiła dalej, tym razem czystym głosem:

– Jestem córką wodza.

ROZDZIAŁ 4

– To nie może być prawda! – wykrzyknął Florian Söder, rwąc sobie włosy z głowy.

Stephanie właśnie odtworzyła protokół z sesji z Helbrichem do momentu, kiedy odezwała się dziewczynka o imieniu Marama vel Mariana. Oprócz niej i redaktora naczelnego obecni byli Lisa i Rick; Lisa jako ekspert, a Rick z czystej ciekawości.

– Wysyłam cię tam – krzyczał dalej Söder – żebyś zdemaskowała faceta jako oszusta, a z czym wracasz?! Z jakimiś szalonymi historiami o dzieciach wodza! Gdzie spędziłaś poprzednie życie? Też może u Zulusów? Niech zgadnę: byłaś młodszą siostrą Jill Irving!

– Jeśli w ogóle, to co najwyżej starszą siostrą – zażartowała Lisa. – Jill Irving nigdy by się z tym nie pogodziła, gdyby ktoś podawał się za młodszego od niej…

– Posłuchajmy nagrania do końca! – przerwał jej Rick. – Wymówki ani dowcipkowanie do niczego nie prowadzą.

– A tak w ogóle, wcale nie chodzi o Afrykę. To się dzieje w Nowej Zelandii. Marama była Maoryską – sprecyzowała Stephanie, najeżdżając myszą na przycisk odtwarzania.

Helbrich skopiował nagranie sesji hipnotycznej na pendrive’a i teraz odtwarzała je na komputerze Södera.

– Aotearoa – powiedziało dziecko na taśmie. Helbrich właśnie zapytał, czy dziewczynka wie, gdzie mieszka. – W pa… Jesteśmy już długo w pa… – zachichotała Marama. – Schowane. Kryjemy się, a oni nie mogą nas znaleźć… To zabawa. Moana mówi, że to zabawa.

– Aotearoa – wtrąciła Stephanie tonem wyjaśnienia – to maoryskie słowo określające Nową Zelandię. A pa, najpierw musiałam to sprawdzić, jest czymś w rodzaju twierdzy albo ufortyfikowanej wioski…

– Kto… was szuka? – zapytał Helbrich na taśmie. Najwyraźniej nie wiedział, co począć z dziwnymi słowami.

– Czerwoni! – odpowiedział głos dziecka. – I… ci… od tych… nie wiem… – Oddech mówiącej stał się szybszy, głos zdenerwowany.