Płonę - Wojciech Magiera - ebook + książka

Płonę ebook

Magiera Wojciech

3,8

Opis

Gdy wiadomość o śmierci znanej artystki, Magdaleny M Dąbrowskiej, przedostaje się do opinii publicznej, budzą się dawno uśpione demony. Wypływające na wierzch historie z przeszłości wciągają w przedziwną grę kolejne osoby: Aleks - byłą kochankę zmarłej, Damiana - złodzieja z dużymi ambicjami i kartą przetargową, Lesława - żyjącego beztrosko męża M, a także Martę - jego asystentkę powoli odkrywającą mroczny świat chciwości i ludzkich pragnień. Wszystko to komplikują głosy zza grobu, a pogoń za jednym z obrazów M uwydatni w ludziach ich pierwotne instynkty. Kto pogrąży się całkowicie, a kto ocaleje z tej nieczystej rozgrywki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (24 oceny)
7
10
4
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ankaz81

Nie oderwiesz się od lektury

Szybko się czyta! Wciąga! Zakończenie zaskakuje!
00

Popularność




Redakcja

Robert Ratajczak

Korekta

Natalia Jargieło

Fotografia na okładce

© Sima — stock.adobe.com

© Copyright by Wojciech Magiera

© Copyright by Wydawnictwo „Vectra”

Projekt okładki

Natalia Jargieło

Skład i łamanie

Natalia Jargieło

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

ISBN 978-83-65950-66-6

Wydawca

Wydawnictwo „Vectra”

Czerwionka-Leszczyny 2021

www.arw-vectra.pl

Wszelkie podobieństwa do autentycznych wydarzeń i osób są zupełnie przypadkowe.

ROZDZIAŁ 1

Sekrety

Spotykali się właściwie od pięciu lat — ani trochę regularnie. Nie ustalali wspólnych sobót, wtorkowych poranków, czy też cotygodniowych wypadów do kina. Po prostu, gdy nachodziła ich chęć na zbliżenie czy spędzenie ze sobą czasu, albo zwyczajnie udało im się wygospodarować parę chwil z ciągłej pogoni zwanej życiem, sięgali po telefon i ustalali plan na bieżąco. Z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Bez spięć, bez presji. Oboje byli po czterdziestce i coraz częściej wychodziło na to, że potrzebowali siebie nie tylko dla tych ulotnych chwil uniesień — mimo iż seks zawsze był świetny — ale również po to, aby nie spędzać samotnie swego rodzaju wędrówki i kolejnych lat. Napić się razem wina, zobaczyć wspólnie jakiś program w telewizji, pospacerować po parku albo najzwyczajniej w świecie porozmawiać. Lesław był niepoprawnym romantykiem, gdzieś w siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu procentach, które ujawniały się tylko wtedy, kiedy spotykał się z Klaudią. Sporo spraw schodziło wtedy na drugi plan, a i większość z przyzwyczajeń i elementów dotychczasowego stylu życia Lesława, zanikały gdzieś w odmętach przeszłości. Był pod wpływem jej bliskości. Dobrym wpływem. Trochę nieświadomy tego faktu, a może i całkowicie świadomy?

Oboje byli po przejściach, a przynajmniej tak o sobie mówili. Z tą różnicą, że ona posiadała oficjalny status rozwódki, a jej dzieci były już dorosłe. Ujmując rzecz prościej, jej życie było teraz jak czysta karta, którą mogła znów do woli zapisywać. On natomiast, mimo iż nie nosił obrączki, formalnie nigdy się nie rozwiódł. Na początku Klaudia była na „nie”, stanowcze „nie”. „NIE” — pisane wielkimi literami, jak sama powtarzała. Parę pierwszych spotkań skończyło się tylko na delikatnym flircie i spojrzeniach zza kubka kawy, choć już wtedy oboje mieli się ku sobie. To wisiało w powietrzu i nie mogło skończyć się inaczej. Kiedy Lesław zaczął opowiadać więcej o swoim życiu — o przejściach i żonie, z którą de facto nic go już nie łączyło, prócz starego podpisanego papieru o treści, której sam nie pamiętał, oraz schowanej dawno temu obrączki — Klaudia zaczęła wpuszczać go do swojego życia odrobinę bardziej, niż do tej pory.

Z jednej strony starała się grać kobietę z zasadami, z drugiej zaś czuła, że jeśli będzie zbyt długo zwlekać i wypuści go z rąk, drugiego takiego mężczyzny już w swoim życiu nie znajdzie. Dlatego nie wypuściła.

Lesław doskonale pamiętał ich pierwszą wspólną noc. Powiedzieć, że się postarał, to jak nic nie powiedzieć. Nawet powtarzał sobie w duchu, że odstawił niezły spektakl, z którego był niezmiernie dumny. Zaprosił ją nad polskie morze, które tak uwielbiała. Nie Włochy, nie Hiszpania, nie Peru czy Brazylia — choć na zagraniczne podróże było go stać — lecz Bałtyk, i z tym trafił w punkt. Spacer po plaży, dobra kolacja na patio wynajętego domu, urocze zachody słońca, odpowiednia muzyka, szampan w kieliszkach... Tak naprawdę nie robił tego tylko dla niej. Jemu także brakowało, tej dekadencji, a z drugiej strony prostych rzeczy, gestów i zachowań, które ktoś mógłby odczytać, jako tani chwyt rodem z kiepskiego romansu. Oni jednak czuli się tego dnia zupełnie inaczej, byli w swoim świecie.

Nie dopili szampana.

Rozbierając ją, czuł się dokładnie tak jak wtedy, kiedy robił to pierwszy raz. Powoli ściągał z niej kremową sukienkę, pieszcząc i całując każdy skrawek jej ciała. Klaudia dbała o figurę — pięć treningów tygodniowo na siłowni robiło swoje. Niejedna nastolatka mogła pozazdrościć jej formy i ciała. Kiedy oplotła go nogami, a on wszedł w nią, wydawało mu się, jakby kochał się z młodą boginią. Czuł się tak za każdym razem, kiedy stawali się jednym ciałem i duszą. Dla niej i dla niego było to niczym filmowe zbliżenie. Wtedy nie liczyło się nic innego, nie liczył się nikt. Jakby na parę godzin zamierał świat.

Po wielu spotkaniach — tych spontanicznych i kilku planowanych — on zrobił to pierwszy. Powiedział, że ją kocha. Ale w duszy huczało mu coś jeszcze. Tego, że mógłby ją stracić, bał się bardziej niż śmierci.

Klaudia nie wiedziała o nim wszystkiego, gdyż nikt w historii ludzkości nie odkrywał się w całości. Zwłaszcza po kilku miesiącach spotkań, a nieraz nawet i po latach trwania w idealnym związku. Równie dobrze to ona mogła być studnią sekretów bez dna. Po prostu musieli sobie zaufać i żyć dalej. Musieli...

Jakimś cudem udało im się wygospodarować całe popołudnie. Najpierw obiad na mieście — przez przypadek odkryli wegańską knajpę, zdając sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy zamiast mięsa na ich talerzach pojawiły się jego substytuty. Tak to się kończy, gdy zamiast patrzeć na kartę dań, spoglądali sobie w oczy. Mimo wszystko jedzenie było smaczne, więc zgodnie uznali, że jeszcze tam wrócą. W drodze do samochodu wstąpili do kilku sklepów. Klaudia namówiła go w końcu, by kupił sobie koszulę w nieco innym spektrum kolorystycznym niż dotychczas. Czerń, granat lub też — jak mawiała — „odświętna biel”. W tych odcieniach brodził całe życie. Na zieleń nie przystał absolutnie, oświadczając, że nie będzie wyglądał jak groszek lub szpinak. Zdecydowanie łatwiej poszło z czerwienią, choć w tej ostrej nie było mu do twarzy. Za to idealnie — wedle słów jego partnerki — wtopił się w jej rubinowy odcień.

— Zatwierdzam — skwitowała Klaudia, kiedy Lesław przystawił koszulę do ciała i spojrzał na swe odbicie w lustrze.

Dla zasady jeszcze nieco pomarudził, ale ostatecznie ją kupił. Trochę dla niej, trochę dla siebie — wiedział, że kiedyś pewnie ją założy. Nie przedłużając, wyszli ze sklepu i pojechali przed siebie.

— Napijmy się wina — powiedziała Klaudia, gdy spoceni leżeli nago w łóżku.

Spojrzał na nią zalotnie, a ona odwzajemniła to w ułamku sekundy.

— Za chwilę prowadzę — rzucił. — Przecież wiesz, że w tej kwestii nie naginam prawa.

— Wiem. I słusznie. Ale... — zamyśliła się — może przełożymy nasze plany.

Nie wiedział, czy to było pytanie, czy może stwierdzenie, więc sam od razu zapytał:

— Jak bardzo?

— A tak, że zostaniesz na noc?

Czy tego chciał? Owszem. Musiałby tylko odwołać dwa wieczorne spotkania, zresztą z jutrzejszego grafiku też należałoby co nieco wyrzucić. Spotkania, spotkania, spotkania... Miał ich zbyt wiele w ostatnim czasie. I sam do końca nie wiedział, czy wszystkie są aż tak bardzo ważne. Świat by się nie skończył, gdyby kilka z nich zostało przesuniętych na inne terminy.

— Jeśli masz czerwone półwytrawne, zostaję — rzucił z przekąsem.

— Zrobiłbyś to nawet wtedy, gdybym miała tylko wytrawne białe. Ba! — prychnęła zalotnie. — Założę się, że wystarczyłby ci jakiś słodki sikacz na zwilżenie ust. — Spojrzała na niego uważnie. — A tak naprawdę oboje wiemy, że ostatecznie zostajesz tu nie dla wina, a dla mnie.

Uśmiechnął się. Nie skomentował tego, bo przecież oboje dobrze wiedzieli, jaka jest prawda. Miał za to co innego do rzucenia na głos:

— Muszę tylko skontaktować się z Martą i poprosić ją, żeby zrobiła mały wyłom w moim grafiku i zadzwoniła w parę miejsc, do kilku ludzi — mówił, układając naprędce w głowie chaotyczny plan następnych wydarzeń.

— Och, ta twoja niezastąpiona Marta. — Klaudia wstała i przeszła nago w stronę małego kuchennego aneksu. — Musisz ją poprosić... — naśmiewała się, przedrzeźniając go nieco.

— Wybacz, kochanie, ale w moim życiu są dwie ważne kobiety: ty i Marta.

Zatrzymała się przy lodówce i spojrzała na niego ni to śmiesznie, ni to poważnie, po czym krótko zapytała:

— Spałeś z nią?

Zdziwił się. Lecąca w jego stronę butelka wina byłaby w tej chwili pewnie mniej bolesna, niż to pytanie. Jednak wiedział, że to słowne gierki Klaudii. Gierki, które zawsze miały jakieś drugie dno. Trzeba było ostrożnie dobierać słowa.

— To, że ktoś jest dla mnie ważny, nie musi oznaczć, że z nim sypiam — odparł.

— A czy ja jestem dla ciebie ważna?

— Bardzo.

— Zatem wedle tej twojej logiki, to i ze mną nie powinieneś sypiać.

— W sumie... Dobrze, trochę zakręciłem.

— Nie trochę, a bardzo. — Teraz już zaczynała się przekomarzać. — To jak to jest z tą Martą, podoba ci się? Ty się jej podobasz? Zdradź coś.

— Proszę cię.

— No powiedz... — Nalegała. — Jesteś przystojnym mężczyzną po czterdziestce, a ile ona ma lat? Jakieś piętnaście...?

— Bardzo śmiesznie. Przecież ją lubisz.

— Wydaje się być w porządku.

— No to po co ta głupia rozmowa? Wiesz, że to tylko moja asystentka, a w zasadzie to już powoli moja prawa ręka. Bez niej byłbym tak zajęty, że teraz nie siedziałbym z kimś, kogo kocham, a tonął w stertach papierów. Wiesz, jak to jest, ja jestem twarzą galerii, mnie ludzie znają, ona z kolei jest zawsze gdzieś z tyłu, dopina umowy... Papierologia i te sprawy.

Klaudia podniosła dłoń do góry i o mały włos się nie roześmiała.

— To tłumaczenie się bardzo mnie skompromitowało, prawda? — Lesław śmiał się już z siebie i zaistniałej sytuacji.

— Kombinowałeś jak taki mały szczeniaczek, który zabłądził. — Podeszła do niego. — Przecież wiem, że nigdy nie tknąłbyś Marty. Nigdy nie tknąłbyś innej, będąc ze mną.

— Tak? A skąd taka pewność?

— Bo poznałabym to od razu i skończyłbyś jako kaleka. — Położyła dłoń na jego kroczu.

— Przyznam, że trochę mnie zmroziło. Ty to potrafisz być przekonująca — westchnął.

— A nie? — zaśmiała się jeszcze raz.

— To mogę zadzwonić, czy ta dłoń zamierza coś teraz robić?

Puściła go.

— Dzwoń, dzwoń, a potem się policzymy.

— Dla ciebie wszystko. — Pocałował ją delikatnie w usta, a następnie oddalił się, aby wykonać jedno połączenie. Bardzo długie i konkretne połączenie.

Dziewczyna po drugiej stronie telefonu, znajdująca się akurat w galerii należącej do Lesława, notowała wszystko, co przekazał jej szef. Skrupulatnie i powoli. W zapisanym już niemal po brzegi papierowym kalendarzu powstawały nowe zdania. Czasem nawet dwukrotnie o coś dopytywała, żeby się nie pomylić. Była dokładna i sumienna. Przełożyć kilka spotkań, przyjąć dwa obrazy, które nadejdą jutro z samego rana specjalną dostawą, sprawdzić w obecności dostawcy, czy nie ma uszkodzeń, przypomnieć telefonicznie kilku osobom o akcji charytatywnej dla małej Majki, która będzie wystawiać swoje prace, by cały zysk przekazać na odbudowę domu dziecka. Poza tym, dać do zrozumienia pewnemu artyście, że nie lubią przechowywać zbyt długo zaległych należności za sprzedane dzieła, których ten nie raczył odebrać. O ile jeszcze żył, bo nie dało się go namierzyć od miesiąca. I wiele, wiele innych spraw. Właściwie rutyna, dzień jak co dzień. Mnóstwo telefonów i papierków do wypełnienia. Marta miała ręce pełne roboty, ale Lesław mógł odetchnąć przynajmniej na te kilkanaście godzin. Zawsze to coś, powtarzał cicho, wracając do nagiej Klaudii, która już niemal całkowicie opróżniła swój kieliszek.

— W takim tempie prędko będziesz wstawiona.

— Łatwiej będzie ci mnie uwieść.

— Co racja, to racja.

Odłożył kieliszek, odbierając go z dłoni Klaudii. Po chwili odłożył i swój.

* * *

Zaczęło się leniwie, zresztą jak każdego dnia w ostatnich tygodniach, a może nawet i miesiącach. Punkt siódma. Samoczynna pobudka. Równo pięć minut przed planowanym alarmem budzika w telefonie, który chciał o sobie wściekle przypomnieć. To stało się już tak odruchowe, że przyzwyczaiła się do tego tak samo, jak do nasypywania kawy do dwóch kubków. Błękitny był dla niej, czerwony — dla jej męża, który za parę minut miał wrócić z pracy. Jak w dobrze naoliwionej maszynie wszystko szło sprawnie i toczyło się swoim trybem. Ledwie wyszła spod prysznica, usłyszała odgłos przekręcającego się klucza w zamku wejściowych drzwi. Chwilę później wlewała wrzątek do kubków. Marek nie przepadał za kawą z ekspresu, za to ona przyzwyczaiła się do fusów na dnie kubka. Będąc z kimś tyle lat, można się „zarazić” lub — mówiąc bardziej przystępnie — przejąć czyjeś przyzwyczajenia.

— Cześć — rzucił jakby półgębkiem, pojawiając się tylko przelotem w korytarzu. Po chwili zniknął w dalszej części ich mieszkania, na drugim piętrze.

Stojąc w szlafroku, wycierała powoli i dokładnie mokre włosy. Zdziwiło ją jego zachowanie — nieco aroganckie, nieco nonszalanckie, nieco... Zupełnie nie w jego stylu. Marek nie miał w zwyczaju pojawiać się i znikać jak rażony piorunem. Zwykle najpierw witał ją zwodniczym uśmiechem, który poniekąd ją wkurzał, ale też ujmował mimo upływu lat. Potem delikatny pocałunek, siadali razem przy kuchennej ławie, aż w końcu żalił się na swojego „pieprzonego szefa i pieprzonych ludzi, którzy nocą nie potrafią spać i zawracają im cztery litery”. Miała wrażenie, że co rano przeobraża się w psychologa i spowiednika w jednym, kiedy to przez kilka lub kilkanaście minut raczył ją opowiastkami o swojej pracy. Była to swoista rutyna, po której jeszcze chwilę rozmawiali na zwykłe tematy i wypijali kawę. Potem on szedł odespać noc, a ona wychodziła do pracy. Bywało i tak, że nachodziła ich ochota na poranny seks — bardzo szybki i gwałtowny — ale nie tego ranka. Nawet gdyby bardzo tego chciała, nie mogłaby. Czuła, że wydarzyło się coś złego.

Zostawiła ręcznik i świeżo zaparzoną kawę, po czym niepewnym krokiem przemaszerowała w stronę sypialni. Czego się spodziewała? Gdzieś w zakamarkach umysłu pojawiała się teoria, jakoby Marek miał naprawdę ciężką nockę i jedyne, o czym teraz marzył, to wygodne łóżko. Już tak bywało. Jego praca dla wielu była śmieszna i kojarzyła się ze zwykłym śmieciarzem. Kiedy zaczynał o niej opowiadać w gronie osób, które ani trochę go nie znały, czasami się wstydziła. Głównie tego, jak dobierał słowa, ukazując swoją pracę jedynie ze złej strony. „Sprzątam po ludziach, wynoszę ich rzeczy”. Prawda była jednak nieco inna. Nie jeździł samochodem i nie opróżniał śmierdzących kubłów na osiedlach. Firma, w której pracował, zajmowała się sprzątaniem nieco innego typu. Opróżniał ogromne hale, mieszkania i pomieszczenia wynajęte na duże imprezy. Oprócz tego pojawiały się różne kuriozalne zlecenia. Zazwyczaj dobrze płatne, jeśli liczył się czas. Należało się wtedy uwinąć z całością w godzinę przed świtem, działać w zespole jak w mrowisku. Kiedy Marek zaczynał opowiadać komukolwiek o tym, jak sprząta po ludziach, ona ratowała go z opresji i tak potrafiła ubogacić jego profesję, że wszyscy byli pod wrażeniem.

Może był to akurat jeden z tych dni, kiedy ledwo udało się wyrobić do ustalonej godziny ze zleceniem, pomyślała. Wtedy Marek zawsze padał na twarz, skrajnie zmęczony. Mimo wszystko... nie mógł mnie tak zlekceważyć, powtarzała sobie. Nie on.

Oparła się o framugę niedomkniętych drzwi. W odbiciu lustra znajdującego się wewnątrz sypialni obserwowała swojego męża krzątającego się najpierw jak opętany, a po chwili siedzącego już w kompletnym bezruchu, niczym ofiara czekająca na swojego kata. Ten widok trochę ją przerażał i była tym coraz bardziej zaniepokojona. Obserwowała Marka, jak ten oddychał głęboko, dłonie opierał na udach i patrzył przed siebie. W pustkę, w nicość. W odległe wspomnienia? Tego nie wiedziała. Zdała sobie sprawę, że chyba pierwszy raz widzi go w takim stanie. Był czymś wyraźnie poruszony, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka.

— Kochanie... — zaczęła niepewnie, uchylając mocniej drzwi. — Co się stało?

Uznała, że właśnie w ten sposób byłoby teraz najlepiej się z nim skomunikować. Prosto i zwięźle. Od zawsze taka była, a przynajmniej uważała, że taka jest — konkretna. Do pewnego stopnia. Prosto i zwięźle lubiła się też przedstawiać. Aleksandra. Czasami Aleks — w zapisie przez „ks”, nie przez „x”, jak tłumaczyła każdemu w pracy, kto zostawiał dla niej krótkie notki na biurku. Albo pełna forma imienia, albo zwyczajnie: Aleks. Nie cierpiała, wręcz nienawidziła, kiedy ktoś zwracał się do niej per Ola. Co najmniej wstrętnie brzmiało jej także Olusia, Oleńka, Olcia. Nie mam pięciu lat, możecie się do mnie zwracać jak do dorosłego człowieka? — pytała, a jednocześnie komunikowała wszystkim, że woli, żeby zwracano się do niej tak, a nie inaczej.

Czasem nie potrafiła zbyt długo ustać w bezruchu. Musiała przejść do dalszej części porannej rozmowy — jednej z tysięcy podobnych, rozgrywających się teraz w polskich domach. Musiała przejść do kolejnej czynności, do kolejnego ruchu, jak gdyby życie, za żadne skarby, nie mogło na chwilę płynąć po prostu, ot tak sobie obok niej, w lekkiej ciszy i zawieszeniu, z dala od jej świadomości. Musiała w nie brnąć i przecinać je niczym nóż wchodzący z łatwością w kostkę roztapiającego się masła. Jednak, jak miała teraz atakować człowieka, który w najdrobniejszym calu nie przypominał samego siebie? To nieco ją zdziwiło, więc czekała na rozwój wydarzeń.

Na początku wydawało się, że słowa Aleksandry w ogóle do niego nie docierają. Nim jednak zdecydowała się podjąć kolejną próbę wydobycia z siebie partii zgłosek, Marek odwrócił w końcu głowę w jej stronę, jakby wszystko to, co ciążyło mu od powrotu do mieszkania — cokolwiek to było — odeszło w niepamięć. Był gotowy.

— Cześć — powiedział kolejny raz tylko to jedno słowo, po czym dodał równie zwięźle: — Już idę do kuchni.

Czy Aleks chciała go naciskać i skłaniać do wyjaśnień już teraz, stojąc w drzwiach? Oczywiście, że tak. Ale kiedy Marek przeszedł przez korytarz i usiadł na wysokim krześle w kuchni, ona po prostu przemaszerowała za nim bardzo grzecznie i zrobiła to samo co on. Ciągle opanowana, jak nie ona. Dziś wszystko było dziwne, obce, nienaturalne.

— Dobra ta kawa — rzucił mniej więcej po upływie kolejnej minuty. Minuty ciszy. Jego słowa zdawały się trafiać w dzielącą ich pustkę. Fizycznie byli blisko siebie; lecz duchem kompletnie w innych galaktykach.

Aleks nie mogła nie wykorzystać tego momentu. Gotująca się w niej ciekawość zdominowała lekkie zdziwienie, które jeszcze przed chwilą ogarnęło ją na widok swego własnego męża.

— Kawa jak kawa... Marek, powiedz już, bo nie wytrzymam! — wystrzeliła jak z procy. Potrafiła w jednym zdaniu skomentować aurę na zewnątrz i zapytać o liczbę ofiar ostatniego trzęsienia ziemi, gdyby akurat takowe dane posiadał jej mąż. „Czy smakuje ci rosół... wiesz, wczoraj miałam niezły orgazm”. „Weź się rusz i wynieś śmieci... A nie sądzisz, że nasza sąsiadka jest w ciąży?”. Mieszała i z uporem maniaka niemal zawsze miksowała różne tematy, jak gdyby miała ich zbyt wiele w głowie i bała się, że któryś umknie jej bezpowrotnie. Z drugiej strony były to też asekuracyjne podchody. Przed zrzuceniem bomby częstowała rozmówcę paroma nic nieznaczącymi słowami dla zmylenia jej prawdziwych intencji. Naiwni się nabierali. Mniej naiwni potrafili przejrzeć ją dość szybko. Marek po prostu przyzwyczaił się do sposobu bycia swojej żony, więc trudno tak do końca powiedzieć jak to z jego naiwnością było.

— Miałem ciężką noc. Naprawdę. — Wlewał w siebie kolejne drobne łyczki gorącej kawy. Dopiero teraz spojrzał w jej błękitne oczy. Wprost, niemal prześwietlając ją na wylot. — Nie słuchałaś radia? Nie włączałaś telewizora, prawda? Na pewno była już o tym wzmianka.

Aleks pokręciła tylko głową. Nie miała na to czasu. Poranną gonitwę przygotowań, aby wyglądać jak człowiek, dzieliła czasem z krótkim wyjściem na zewnątrz. Półgodzinne bieganie wystarczało jej aż nadto, żeby czuła się dobrze w swoim ciele. Jako trzydziestolatka uważała, że jeśli nie dostaje się zadyszki po wejściu na drugie piętro z torbami pełnymi zakupów, nie wisi jej zbędny tłuszczyk na brzuchu, a kupując ubrania ciągle trzyma się tego samego rozmiaru, to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Marek też nigdy nie narzekał na jej ciało i nie miał żadnych wytycznych. Nawet nie próbował mieć.

Jeśli chodzi o wygląd, właściwie nie zmieniłaby niczego nawet wtedy, gdyby dano jej czarodziejską różdżkę. Proste, kruczoczarne włosy za ramiona, pociągła twarz, średni wzrost... Nie, niczego nie chciała zmieniać. Może dlatego, że jak mało kto tolerowała się w stu procentach.

— A więc?

— Widziałem martwą kobietę — wypalił w końcu Marek, powodując autentyczne zdziwienie na twarzy Aleksandry, która spodziewała się chyba wszystkiego, jednak nie tego.

— Co?

— Widziałem martwą kobietę — powtórzył i spuścił wzrok na kubek z kawą.

Martwa kobieta — huczało jej w głowie.

Martwa kobieta, martwa kobieta...

* * *

— Czy rozmawiam z panem Lesławem Dąbrowskim? — Głos w telefonie należał do mężczyzny. Lesław zastanawiał się przez chwilę nad odebraniem połączenia od nieznanego numeru. Skusiło go wyłącznie to, że ktoś wyraźnie dobijał się do niego już od ponad pół godziny.

— Tak, to ja — odpowiedział, zerkając na zegarek.

Było już po dziesiątej rano. Nieźle wczoraj zabalowali. Nie pamiętał czy skończyło się na drugiej butelce wina, czy w końcu otworzyli trzecią. W pewnym sensie nie miało to znaczenia, bo już opróżnienie pierwszej musiało dać opłakane skutki następnego dnia. Dawno odzwyczaił się od picia alkoholu w dawkach większych niż jedna szklaneczka, w przypadku drinków, czy sowity kieliszek wina. Tych drugich poprzedniego wieczoru było zdecydowanie więcej.

Lesław spoglądał na półnagą Klaudię, wsłuchując się w to, co miał mu do powiedzenia telefoniczny rozmówca. Słuchał cierpliwie. Zresztą zawsze był bardzo dobrym słuchaczem, w końcu to jego praca — wysłuchiwanie i negocjacje. Jednak tym razem nie musiał niczego dogadywać, nie dopinał żadnego kontraktu, nie umawiał się na sprzedaż dzieł. Chodziło o coś zgoła innego niż dotychczas.

Rozmowa nie trwała zbyt długo. Minutę, może nieco dłużej, co jednak zdawało się wiecznością. To było jak postrzał, jak coś, czego się nie spodziewasz, choć przeczuwałeś, że i tak dopadnie cię kiedyś ta wiadomość. I to był właśnie ten dzień, ta chwila.

Gdy bezwiednie odłożył smartfona na szafkę obok łóżka i podszedł po cichu do osoby, z którą spędził noc, dostrzegł, że Klaudia jednak nie śpi. Musiała się zbudzić akurat teraz? Co jej powie? Co powie samemu sobie? Póki co nadal trwał w ciszy i bardzo powoli trawił dochodzącą do niego rzeczywistość.

Usiadł i gapił się przez chwilę przed siebie, stukając nerwowo palcami w skronie.

— Kochanie, co ci jest? Wyglądasz zupełnie tak, jakby zmarł jakiś artysta, wystawiający prace w twojej galerii — powiedziała.

— W pewnym sensie zgadłaś... Choć nie do końca.

Klaudia obruszyła się i od razu poderwała z pozycji leżącej, po czym usiadła już całkiem skupiona.

— Mówisz poważnie? — Na jej twarzy pojawił się autentyczny niepokój. — Tylko nie mów, że to ten młody artysta, który miał problemy z narkotykami?

— Nie, to nie on.

Nastała chwila ciszy. Klaudii było głupio wymieniać kolejne pseudonimy i nazwiska ludzi, którzy wystawiali swoje prace w galerii Lesława.

— To M — powiedział.

— Magda? Twoja Magda?

Nawet on nie mówił o niej Magda. A już na pewno nie była to jego Magda. Po prostu M, i tyle. Bez kropki, bez dodatkowych liter. To wszystkim wystarczało. Naprawdę nazywała się Magdalena Dąbrowska, z domu Kmiecik.

— Tak, M nie żyje — powiedział po chwili.

— Ja pierdolę — rzuciła niespodziewanie Klaudia. Przeklinała nader rzadko, ale zaistniała sytuacja wymusiła to, że takt, którym się odznaczała, teraz kompletnie się nie liczył. — Ale jak? — zapytała. — Co się stało?

— Sam do końca nie wiem — skwitował, a potem usiadł w fotelu, jakieś dwa metry od niej. Nie chodziło o to, że nie chciał, aby Klaudia przytuliła go lub oparła się o jego ramię. Po prostu opadł w pierwszym lepszym miejscu, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co się wydarzyło.

— Wybacz, nie powinnam o to pytać. — Klaudia starała się opanować sytuację, spoglądając wprost w oczy swojego kochanka i partnera w jednym. Definitywnie odciął się od przeszłości, przemknęło jej przez myśl. Lesław w końcu miał czystą kartę. Może i było to nie na miejscu, ale koniec końców zostało tylko w jej głowie. — Wybacz — powtórzyła raz jeszcze. — Jak się czujesz? — zapytała czule.

— Sam nie wiem — opowiedział, nadal siedząc, jakby ktoś przed chwilą uderzył go z całym impetem w brzuch. — Wiesz, z jednej strony czuję, jakby...

Ciężko mu było dokończyć myśl. Klaudia podjęła próbę:

— Jakby zabolało cię najbardziej na świecie, a jednocześnie nie czujesz nic?

— Chyba dobrze to ujęłaś. Bycie z kimś tyle lat, a potem zupełne odcięcie się od tamtego życia... Czy to źle, że mam takie mieszane uczucia?

— Według mnie dobrze, że czujesz cokolwiek. Na pewno nie jesteś obojętny na tę sytuację. Lesław, jesteś dobrym człowiekiem, oboje to wiemy.

— Nie do końca — szepnął pod nosem.

Czy Klaudia dosłyszała jego słowa, tego nie wiedział. Nawet nie dopytywał. W obecnej sytuacji, tego jednego dnia, wiele mogło paść słów nie do końca trafnych, ale zupełnie się tym nie przejmował. Wstał, podszedł do Klaudii, objął ją delikatnie i trzymał chwilę w uścisku.

— Muszę tam jechać. Zidentyfikować ciało, czy coś... Tak mówił ten glina. — Nie wdawał się w szczegóły, chciał oszczędzić ich Klaudii. Wiedział jednak, że historia śmierci M ujrzy wkrótce światło dzienne, a medialna szopka to tylko kwestia czasu, wszak M była znaną osobistością. — Lepiej nie włączaj dziś radia ani telewizji. Oszczędź sobie tego — dodał. — Tak tylko radzę.

— Wiesz, że jestem twarda i potrafię o siebie zadbać. — Nie powiedziała tego ze złością w głosie, a jedynie stwierdziła fakt, z którego była dumna.

— Wiem, kochanie, ale dobrze wiesz, że po prostu chcę cię chronić, bo jesteś dla mnie wszystkim.

— Zabrzmiało trochę jak z wenezuelskiej telenoweli... Mimo wszystko lubię, kiedy tak mówisz. — Mrugnęła do niego. — Leć już i załatw to, co musisz. Nie zatrzymuję cię. W razie czego wiesz, że jestem cały czas pod telefonem.

— Wiem. — Pocałował ją delikatnie. — Zadzwonię.

Lesław, odchodząc, zostawił ją siedzącą na łóżku.

Wiedział, że również jej głowa była zajęta tą sprawą. M nie żyła. Ot, tak po prostu, właśnie został wdowcem, choć nie żył w związku małżeńskim już od lat. Miał przecież swoje życie. Swoją galerię, swoją pracę, swoje wzloty i upadki. Miał też Klaudię, która przez ostatnie lata wspierała go i była dla niego ostoją w każdej trudnej chwili. Teraz jednak musiał doprowadzić sprawę do końca sam. Wszystkie formalności związane ze śmiercią M należało uporządkować natychmiast, a potem odciąć się od tego i zająć dalszym życiem.

* * *

Aleks nie spodziewała się takich rewelacji, choć z ust swego męża słyszała ich już wiele. Kuriozalne sytuacje, dziwni ludzie, niecodziennie zdarzenia — to tak. Ale martwa kobieta? Gdy słowa te wybrzmiały, przeszły ją ciarki, a kiedy jej mąż zaczął opowiadać całą historię, jej oddech nieco przyśpieszył. Nie było tak, jak myślała jeszcze przed momentem, że Marek wraz z innymi z ekipy sprzątał jakieś mieszkanie i wtedy natknęli się na zmumifikowane ciało w materacu. Po głowie chodziło jej jeszcze coś w stylu człowieka, który skończył ze sobą przez jakąś eksmisję. Jej umysł błądził, więc w wirze wyobraźni widziała, jak Marek przedziera się przez stertę niepotrzebnych rzeczy i po chwili potyka się o rozkładające się zwłoki leżące sobie zwyczajnie gdzieś między stertą ubrań a niedojedzonym śniadaniem pozostawionym, nie wiadomo dlaczego, na podłodze. Wersji scenariuszy wyobrażeń tego, co mogło się tam stać — mniej lub bardziej trącających grozą — było sporo.

Mroczne wizje, jakie Aleks snuła w swojej głowie, były zgoła inne od prawdy, którą wyjawił jej w końcu Marek. Kiedy już niemal całkowicie opróżnił kubek z kawą, zaczął opowiadać:

— Byliśmy na Brynowie, ulicy ci teraz nie podam, ale pojawiło się szybkie zlecenie. Musieliśmy opróżnić dosłownie całe mieszkanie. Wywalić wszystko, począwszy od bibelotów, po meble. Nawet zwijaliśmy dywany i darliśmy nieco boazerii ze ścian. Do rana lokal miał być kompletnie uprzątnięty. Gołe ściany, gołe podłogi, gołe sufity. Uwijaliśmy się jak w ukropie, więc wiedziałem, że gdzieś o drugiej zaczną mnie boleć plecy, ale jakoś dawaliśmy radę. Miłosza zabrakło do standardowej pomocy, bo niemal non stop kursował z wywózką tych gratów, ale ostatecznie wszystko ogarnęliśmy. — Na chwilę przestał mówić i wziął głęboki wdech. W opowieści zbliżał się kulminacyjny moment, na który czekała. — Kiedy przyjechał za którymś tam razem, wychodząc na zewnątrz, poczuliśmy coś dziwnego.

— Jak to „poczuliście”? — zapytała.

— Swąd. W sumie trochę jakby ktoś grillował, choć śmierdziało inaczej, niż zwykłe palenisko... Ciężko mi to opisać. Najpierw myślałem, że jakiś idiota pali po nocy śmieci.

— Jezu... — westchnęła. Choć Aleks nie była wierząca, często używała tego zwrotu, który nie definiował jej religii, a był zarówno dla niej, jak i wielu ludzi, zwykłym słowem. Równie dobrze mogłaby przekląć lub rzucić „jejku”.

— Jezusa to tam na pewno nie było — odciął się Marek, by po chwili wstać i zacząć się przeciągnąć. Kawa się skończyła, a jemu zaschło w gardle, więc przez moment grzebał w lodówce w poszukiwaniu czegoś, co mogło go schłodzić. Za kostkami margaryny doszukał się soku, więc wreszcie kontynuował: — Wszystko rozegrało się dość szybko. Okazało się, że ten swąd dochodzi z domu obok. Przez otwarte okno zauważyliśmy wydostający się na zewnątrz dym. Było już wiadomo, że coś się dzieje. Ruszyłem z Miłoszem i jeszcze takim Pawłem prosto do tego domu. Oczywiście ktoś zadzwonił po straż pożarną, ale nie było co zwlekać.

— Tylko nie mów mi, że wparowałeś do płonącego domu?! — syknęła gniewnie.

Jego wzrok, który przed chwilą był utkwiony w pomarańczowej cieczy, mierzył teraz niewesołe spojrzenie Aleks.

— A co miałem zrobić? Patrzeć, jak cały dom się zaraz sfajczy? A co, jeśli w środku byłoby dziecko? — obruszył się i teraz to on syczał.

Aleks nic nie powiedziała. Z jednej strony była zła, z drugiej nie mogła go winić za ludzki odruch, którym się wykazał.

— Mów dalej, przepraszam — rzuciła, wciąż głodna dalszej części opowieści. W końcu Marek żył, nic mu się nie stało. Czy prócz informacji, jakie już poznała, coś mogło zaskoczyć ją jeszcze bardziej? Czy coś mogło przebić w tej historii martwą kobietę, do której tak właściwie Marek jeszcze nie nawiązał? Miała nadzieję, że nie.

— Wparowaliśmy tam. Okazało się, że ogień, a właściwie dym, bo jeszcze wtedy widzieliśmy tylko dym, roznosi się gdzieś z góry. Na parterze praktycznie go nie było, uciekał oknem. Nie wiem, dlaczego, ale wziąłem zawieszony szal z garderoby i polałem go wodą z kwiatków, a następnie owinąłem sobie nim usta. Chyba widziałem coś takiego w jakimś filmie. To był głupi odruch. Nie wiem, czy tak powinno się robić, ale wtedy nie myślałem do końca racjonalnie. Pokonałem schody i namierzyłem jedne z drzwi, spod których delikatnie się dymiło. Nie wiem jakim cudem, ale kiedy je otworzyłem, okazało się, że w środku nie szalał jakiś ogromny pożar. Jakby... jakby to wszystko było zaplanowane...

— Nie rozumiem — odparła.

— Trudno mi to opisać. Chłopaki, biegnąc za moimi plecami, mieli przy sobie gaśnice z samochodów, no i zanim faktycznie zrozumiałem, o co chodzi, ci zaczęli gasić tlące się dookoła rzeczy. Ja zaś gapiłem się na środek pomieszczenia, na wannę.

— Wannę? — powtórzyła za nim głupio. — To była łazienka?

— Właśnie, że nie. Pokój, coś w rodzaju biblioteczki, jakiejś pracowni, cholera wie. Tak czy owak, gapiłem się na ludzkie skwarki.

Po ostatnim słowie, które padło z ust Marka, Aleks nie wytrzymała i pędem skierowała się w stronę łazienki. Jednak było coś gorszego od zwrotu „martwa kobieta”. Tymi „skwarkami” jej mąż podbił stawkę kilkukrotnie. Nieco ją zemdliło, a w gardle poczuła wypitą przed chwilą kawę, która pchała się ku wolności. Od razu zwróciła wszystko do zlewu, nie zdążywszy nachylić się nad sedesem.

Po upływie kilku minut Marek zapukał do łazienki. Wiedział, że nie ma sensu wchodzić tam od razu i pytać, czy wszystko okej. Nie było okej.

— Już dobrze. Ale wolę stąd nie wychodzić przez jakiś czas, bo czuję jeszcze niesmak w ustach — powiedziała.

— Przepraszam. Nie miałem w planach obrzydzić ci dnia.

— To nie twoja wina, sama chciałam posłuchać... — Wzięła głęboki oddech. — Czy w tej historii pojawi się jeszcze coś gorszego od „skwarków”? — Ostatnie słowo, które tym razem sama wypowiedziała, spowodowało, iż powtórnie przeszyły ją ciarki.

— Nie. Powiem w wielkim skrócie, co było dalej. Jeśli chcesz?

Kiwnęła głową. Mimo wymiotów, złego samopoczucia, dreszczy i paru innych, nadal chciała, aby Marek dokończył.

— Kiedy przyjechała już straż pożarna i zjawiła się policja, sprawa nieco się wyjaśniła. Wiesz, słyszeliśmy jak tamci wszystko omawiali. Okazało się, że kobieta oblała się czymś, a potem podpaliła. Mówili też, że prawdopodobnie czymś się odurzyła, bo samospalenie to... zresztą, co ci będę mówił. Kobieta miała w planie spalić tylko siebie, ale coś poszło nie tak i oprócz niej ogniem zajęło się kilka innych rzeczy. Parę minut później i całe pomieszczenie stałoby w płomieniach.

— To przerażające! Jak można odebrać sobie życie w tak okrutny sposób?

— Chyba bym wolał skoczyć z mostu i od razu skręcić kark, albo strzelić sobie prosto w głowę.

— Marek! — wrzasnęła resztką sił.

Nie poprawił sytuacji. Jeszcze parę minut temu sam wyglądał jak śmierć, a teraz to Aleks za sprawą jego opowieści miała problem z dojściem do siebie. On, wyrzuciwszy z siebie wszystko, czuł się już w miarę spokojnie. Kawa też pomogła.

— Jak wracałem do domu, a dodam, że mimo wszystko udało nam się skończyć zlecenie przed rankiem, to trąbili już o tym w radiu. To chyba nie była jakaś tam zwykła osoba, bo sporo kamer podjechało pod ten dom. Wiesz, sensacja sensacją, ale jakoś nawet nie słuchałem do czyjego domu wparowałem z szalikiem na twarzy. Adrenalina wzięła górę, a teraz już sporo uleciało. Pójdę się kimnąć, o ile, rzecz jasna, zasnę. Tak będzie najlepiej.

— Tak będzie najlepiej — potwierdziła. — Sama muszę wziąć się w garść i jechać do pracy, choć i tak jestem już spóźniona.

* * *

Zostawiwszy Klaudię w łóżku, Lesław ubrał się pośpiesznie i od razu udał na wskazane przez śledczych miejsce. Po drodze zadzwonił jeszcze do Marty z krótką wiadomością:

— M nie żyje. Musisz się sama zająć galerią.

— Przykro mi — odparła dziewczyna. To był dla niej szok, ale musiała zachować stalowe nerwy i jak zwykle być gotowa do działania. — Jak długo?

— Do odwołania. Jeden dzień, może tydzień. Nie wiem. Prasa i tak zaraz zwęszy świeżą sensację, a ludzie się dowiedzą. Dowiedzą tego, co zresztą tamci im przekażą. Takie mamy realia.

— No tak, oby tylko ci „ludzie” byli wyrozumiali.

— Wątpię, dlatego chyba nie będę odbierał telefonu, chyba że będziesz to ty. Ludzie zaczną dzwonić z kondolencjami i Bóg wie z czym jeszcze. Teraz mi to niepotrzebne. No i zdziwię się, jeśli przed zmrokiem hieny nie wyjdą na żer.

— Masz na myśli potencjalnych kupców na jej dzieła? No tak, to by miało sens. A najgłupszą rzeczą byłoby teraz kogokolwiek informować o zasobach, jakie mamy na stanie. Wiadomo, to co wisi w galerii i jest oficjalnie skatalogowane to jedno, ale oboje wiemy, jak jest.

— Widzisz — przerwał jej — ja ani trochę nie jestem tu teraz potrzebny. Mogę ci ufać w stu procentach. Wszystkim się zajmiesz, prawda?

— Oczywiście — oznajmiła.

— W porządku, będziemy w kontakcie.

— I jeszcze raz, przykro mi — rzuciła dość chłodno.

Nie odpowiedział. Wyciągnął tylko słuchawkę z ucha i jechał przed siebie ulicami Katowic. Nim dotarł na miejsce, jego telefon zawibrował kilka razy. Miał rację, już się zaczęło. Mimo iż przed chwilą rozmawiał o tym z Martą, nie był na to przygotowany. Tymczasem to się działo i nie dało się od tego uciec.

Rozmowa przebiegała stosunkowo spokojnie. Pojawili się śledczy, prokurator, jeszcze parę innych osób kręciło się w pobliżu, ale nawet nie pytał, kim byli. Dla Lesława każdy jeden osobnik na jego drodze był teraz trybikiem w wielkiej maszynie, która miała na celu wyjaśnienie przyczyn śmierci M.

— Najprawdopodobniej popełniła samobójstwo — powtórzył człowiek w zbyt obszernym garniturze.

— Rozumiem, że to dla pana szok. Nieczęsto dochodzi do samospalenia. Wszystko było przygotowane — westchnął. — Zabezpieczyliśmy dowody, będziemy je badać pod każdym kątem. Niczego nie przesądzamy, niczego nie wykluczamy.

Lesław wyczuwał lekką nutkę skrępowania w głosie rozmówcy. Wydawało mu się, że otrzymał właśnie kilka informacji, których dostać nie powinien. Został też poczęstowany formułką, znaną z kryminalnych seriali. Może było tak, może inaczej, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.

Wiedział, że ten dzień szybko się nie skończy.

W pewnym momencie zaczął dosłownie mięknąć i musiał zadzwonić do swojej partnerki.

— Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale i tak zapytam, jak się czujesz? — przełamała ciszę po kurtuazyjnym „cześć” i jego głośnych oddechach.

— W kratkę — odparł. — Mam już dość. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że mimo całej sytuacji udało mi się jakoś zachować twarz, a najgorsze, że zaraz chyba wybuchnę od tych wszystkich prób skontaktowania się ze mną. Mój telefon już niemal płonie!

— Nie dają ci spokoju?

— Ani trochę. Dzwonią jak oszalali. Prasa wali drzwiami i oknami... Wiesz, muszę jednak odbierać połączenia, bo to mogą być gliniarze. Ale, do cholery, nie mam pojęcia, skąd tylu debili, którzy proszą mnie o komentarz w sprawie, ma mój numer? O tych, których celowo ignoruję, już nie wspomnę. Pamiętasz tego Kristoffa?

Musiała poszukać chwilę w pamięci, po czym zapytała:

— Ten starszy gość z wąsem, który się do mnie przystawiał?

— Dokładnie. Wyobraź sobie, że dzwonił dwanaście razy w ciągu ostatnich dwóch godzin. To znaczy próbował się dodzwonić.

— Ludzie nie mają sumienia. Nie mają serc, bo raczej wątpliwe, że chciał ci złożyć kondolencje — powiedziała Klaudia.

— Ja rozumiem, biznes to biznes i trzeba łapać okazje, ale... — wziął głęboki oddech — ręce dosłownie opadają. Chcę już mieć to wszystko za sobą, a przynajmniej początek tej medialnej farsy. Jutro ludzie się już uspokoją.

— Jutro albo za miesiąc. Zależy, jak to rozegrasz.

— Co masz na myśli? — Na jego twarzy pojawiło się zaintrygowanie w oczekiwaniu na odpowiedź Klaudii.

— Jeśli będziesz milczał zbyt długo, oni będą cię powoli zjadać. Dobrze o tym wiesz.

Po chwili zastanowienia zrozumiał, że Klaudia miała rację. Jeśli zawczasu nie da ujścia wzbierającej w nim furii, rozpęta się piekło, którego apogeum wykończy go nie dalej, jak za kilka dni. A to dopiero początek batalii.

— Jest w tym jakiś sens, aczkolwiek... Jeśli rzucę im jakiś ochłap, mogę wywołać jeszcze większą lawinę. Nie sądzisz?

— To rzuć. Będą musieli stonować na tyle, by nie wyjść na zbyt wygłodniałych i nieprofesjonalnych. Tym się właśnie na co dzień zajmujesz: negocjacjami, dogadywaniem kontraktów i umów z trudnymi i nieraz kompletnie odklejonymi od rzeczywistości osobnikami. Ty nie dasz rady? Jasne, że dasz!

— Nie mam innego wyjścia. I wiesz...? Dziękuję.

— Zawsze do usług.

Gdy odłożył telefon, który raz za razem odzywał się niepokornie, trwał chwilę w bezruchu na siedzeniu kierowcy swojej toyoty. Rozmyślał. Na tapecie powinien mieć teraz sprawę M, która jeszcze kilka godzin temu była oficjalnie jego żoną, tymczasem każda wzmianka o niej czy wspomnienie wywiercało mu dziurę w głowie. On jednak bardziej skupiał się na tym, by ogarnąć cały ten cyrk i wrócić do Klaudii, choć droga do tego była jeszcze daleka.

* * *

Gdy wreszcie udało się jej otrząsnąć i ubrać, zdołała dotrzeć do pracy. Aleks nie miała w zwyczaju słuchać w samochodzie radia, więc towarzyszyła jej składanka z nieśmiertelnymi kawałkami grupy Queen. Niemal od razu po przekroczeniu wejścia do budynku przytłoczyła ją codzienność. Praca w biurze — czyli jak sama ją nazywała „korpopraca” — potrafiła dać w kość i zmęczyć mentalnie. Amerykańska firma z filiami rozsianymi po całej Europie zajmowała się tak naprawdę wszystkim — od produkcji sprzętów gospodarstwa domowego, przez parasole ogrodowe, na ubraniach kończąc.

Cyferki i literki — tak w skrócie określała swoją prace. Tony papierów. Umowy, statystyki, instrukcje, uwagi, certyfikaty i tłumaczenia. Oprócz tego setki gigabajtów danych, w których musiała się poruszać niczym saper na polu minowym. Była w tym jednak dobra. Pracy oddawała się niemal bezgranicznie, co w tej branży nie wszystkim się udawało. Niektórych taka praca wykańczała już po paru miesiącach, inni dawali sobie radę nawet przez kilka lat, lecz ostatecznie i tak się wypalali. Ona tymczasem trzymała się dzielne, potrafiła wyłączyć się i uspokoić, gdy firmowy budynek stawał się już wreszcie małą plamką we wstecznym lusterku jej samochodu. Szefostwo doceniało ją i wiedziało, że bez niej byłoby źle, dlatego też dokładanie jej nadprogramowych obowiązków nigdy nie wchodziło w grę. Z przydzielaniem asystentów też bywało różnie, dlatego Aleks wypracowała system, w którym przy nadmiarze pracy szkoliła nową osobę, a gdy ta była już na tyle zaradna, by samodzielnie poruszać się w tym korpoświecie, ona sama mogła odetchnąć z ulgą i wrócić do własnych zajęć.

— Ale dziś piekło — rzucił Mariusz, starszy emerytowany ochroniarz biurowca, z którego Aleks udało się w końcu wyjść po siedemnastej.

— Dzień jak co dzień — odparła grzecznie.

— No nie wiem, pani Aleksandro. Ludzi dziś tyle, że kolejki były aż do bramek.

Aleks przejechała identyfikatorem po czytniku, opuszczając miejsce pracy. Lubiła tego człowieka, zazwyczaj zamieniła z nim grzecznościowo kilka słów, ale tym razem, kiedy wychodziła, znów powróciły myśli z poranka. W ciągu całego dnia praktycznie nie miała nawet czasu, aby rozmyślać o historii, którą opowiedział jej Marek, o kobiecie, która umarła w wannie. A teraz zmroziło ją ponownie.

— Spokojnego wieczoru — powiedziała tylko, na co w odpowiedzi ochroniarz delikatnie skinął głową. Wiedział, że nie jest dziś w nastroju, dlatego nie ciągnął dłużej pogawędki.

Gdy Aleks wsiadła do samochodu, mogła wreszcie włączyć swój tablet i przeglądnąć najpierw prywatną skrzynkę, a potem ciekawostki i informacje z jej miasta.

Stronę podzielono na pięć kwadratów różnej wielkości — Newsy z ostatniej chwili, Gorące tematy, Tym żyje region i jeszcze parę innych. Na czterech polach widniały wzmianki dotyczące porannej opowieści. Aleks zaczęła czytać po kolei wszystko, a im bardziej zagłębiała się w teksty, tym mocniej zamierała. Po części zatracała się w tym całym medialnym szaleństwie, którego była świadkiem. W ciągu zaledwie kilku godzin w sieci zamieszczono tyle materiałów dotyczących tej historii, że aż bolała głowa. Krótkie wpisy, dłuższe teksty, wywiady, filmy. Najpierw skupiła się na komentarzach ludzi ze świata kultury i sztuki, którzy wspominali zmarłą M, jedną z najciekawszych postaci obecnych czasów, jak ją określali. Kondolencje płynęły nawet z zagranicy. M — pisarka, poetka, malarka, rzeźbiarka. Artystka przez duże A. Tak o niej mówiono od dawna i tak ją wspominano teraz.

Aleks mknęła przed siebie. Jednak nie wracała do domu, do Marka, by spędzić z nim kilka chwil, zanim wyjdzie do pracy na kolejną nocną zmianę. Zmierzała do swojej matki, Janiny, na obrzeża Katowic. Jechała tam w tylko sobie znanym celu. Niby bezwiednie ciągnęło ją w to miejsce, choć może wręcz przeciwnie — całkiem świadomie?

Po zaparkowaniu na podjeździe uzmysłowiła sobie, że jej matki nie ma w domu. To i dobrze, pomyślała, nie będę musiała się tłumaczyć. Miała klucze i to wystarczyło. Mogła tu wchodzić, kiedy tylko chciała, bez zapowiedzi. Taki też miała zamiar, ale chciała jeszcze zobaczyć ostatni film zamieszczony w sieci dosłownie przed paroma minutami. Długo kłóciła się z myślami, czy to dobry pomysł, aby oglądać go akurat wtedy, ale w końcu nacisnęła odpowiednią ikonkę.

To było coś w stylu konferencji prasowej, a może raczej krótkiego przemówienia. W roli głównej występował Lesław Dąbrowski, mąż zmarłej M, o której tamtego dnia mówił cały świat artystyczny. Zresztą nie tylko ten, bo swoje komentarze postanowiło wrzucić do sieci sporo internautów z całej Polski, którzy jeszcze do wczoraj nie wiedzieli, kim była „bohaterka dnia”. Teraz jednak niemal każdy był mecenasem sztuki. Podobnie będzie jutro, gdy ktoś utonie, a komentatorzy staną się specjalistami od nurkowania. Z kolei pojutrze, być może za sprawą katastrofy lotniczej, sieć zapełni się znawcami od powietrznej nawigacji i pilotażu, by za dwa dni, gdy jakieś przedszkole ogarnie epidemia ospy czy grypy, każdy komentator mógł się przeistoczyć w wykwalifikowanego epidemiologa. Póki co wszyscy stali się znawcami dzieł sztuki.

Około dziesięciu mikrofonów na statywach, drugie tyle w rękach reporterów, błyski fleszy, kilka postaci na drugim planie, szepty i pomruki. Lesław Dąbrowski stał przez chwilę z tyłu, z dość poważną miną. Najpierw ktoś poinformował, że mąż zmarłej wygłosi krótkie oświadczenie, lecz w trosce o jego spokój prosi się o późniejsze niezadawanie pytań. Kiedy w końcu w centralnym miejscu pojawił się sam Lesław, wszelkie szmery ustały, a on zaczął mówić:

— Wielu z was słyszało o mojej żonie. Magdalena Dąbrowska, znana jako M, jest teraz na ustach połowy kraju. Śledczy badają okoliczności tego, co się stało. Prosiłbym o powstrzymywanie się z tworzeniem teorii spiskowych odnośnie jej śmierci. M zostawiła po sobie dużo, jeśli chodzi o twórczość i będzie obecna w nas wszystkich przez kolejne lata. Jej cząstka pozostanie z nami poprzez wyrazistość jej prac...

W tym momencie Aleks wyłączyła się. Mimo iż Dąbrowski mówił jeszcze przez chwilę i dawkował emocje, ona przeżywała coś innego. Skupiła się na tym, co powiedział w pierwszych zdaniach: M zostawiła po sobie dużo, jeśli chodzi o twórczość...

Wysiadła w końcu z samochodu i otworzyła drzwi domu Janiny. Od razu udała się do dawnego pokoju. Niewiele się w nim zmieniło. Łóżko, biurko, szafa i w dalszym ciągu obwieszona plakatami boazeria. Do tego kilka szkolnych pamiątek, bibeloty i stare śmieci, które tylko się kurzyły. Całość skomponowana w odcieniach młodości, choć pewna rzecz zawieszona na ścianie zaburzała to wszystko. Był to obraz, którego tło spowijały intensywne barwy, na nich zaś jawiło się nagie ciało kobiety z wyrastającymi z szyi kwiatami zamiast głowy. Niezliczona ilość pociągnięć pędzla tworzyła kontrolowany chaos, który został zamknięty w ramie.

Obraz namalowała M i dawno temu przekazała go Aleks, która miała wszystkie papiery potwierdzające darowiznę. Nikt więc nie mógł podważyć tego, że dzieło należało do niej.

Aleks i M znały się niegdyś bardzo dobrze, choć nikt o tym nie wiedział. To był sekret. Jeden z wielu.

ROZDZIAŁ 2

Szumowina

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 3

Błędy i obłędy

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 4

Beztroskie zabawy

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 5

Spojrzeć sobie w twarz

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 6

Twoja sekretna M

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 7

Pionki

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 8

Zagubiona

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 9

Furia

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 10

Setki drzwi

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 11

Ostatni akt

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

ROZDZIAŁ 12

Prawda, nieprawda...

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.

EPILOG

Niedostpne w wersji demonstraczjnej.